Białe kłamstwa - ebook
Białe kłamstwa - ebook
Trzeci i ostatni tom serii o Agacie Stec, kontrowersyjnej policjantce z gdańskiego wydziału śledczego.
Po zabójstwie ważnego świadka w śledztwie po serii makabrycznych morderstw w Gdańsku, gdyńskiego biznesmena Jacka Biernata, mężczyzny wyjątkowo bliskiego komisarz Agacie Stec, niespodziewanie to ona nagle znajduje się w kręgu podejrzeń i mimo braku przekonujących dowodów trafia do aresztu. Bez środków na zapłacenie absurdalnie wysokiej kaucji ustanowionej przez prokuratora, zmuszona jest przyjąć pomoc brata, znanego psychologa Artura Kamińskiego. Rola, jaką specjalizujący się w pracy z psychopatami Kamiński odgrywa w ostatnich wydarzeniach, jest coraz bardziej podejrzana. Stec postanawia podjąć jego niebezpieczną grę, by wymierzyć mu sprawiedliwość. W pewnym momencie zdaje sobie jednak sprawę, że nieświadomie z łowcy stała się zwierzyną. Nie wie, o jaką stawkę toczy się gra, nie wie też, czyje tajemnice są motorem zdarzeń.
Piotr Borlik ur. w 1986 r. Inżynier po Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym.
Jest mistrzem Holandii oraz laureatem trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Autor cyklu kryminałów z Agatą Stec, którego pierwszy tom nosi tytuł "Boska proporcja".
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-800-9 |
Rozmiar pliku: | 582 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Inaczej zapamiętała smak papierosów. Wspominając czasy sprzed zajścia w pierwszą ciążę, gdy paliła co najmniej paczkę dziennie, miała w głowie poetyckie skojarzenia z odprężającym aromatem dymu, ziemi i przypraw korzennych, podczas gdy teraz czuła jedynie smród plastikowej butelki wrzuconej do ogniska. To utwierdziło ją w przekonaniu, że niektórych wspomnień z przeszłości lepiej nie konfrontować z rzeczywistością, dlatego właśnie unikała wszelkich zjazdów – czy to z okazji rocznicy matury, czy ukończenia studiów medycznych. Wolała pielęgnować obraz dawnych kolegów i koleżanek – młodych, pełnych ambicji i zapału, zamiast słuchać opowieści podstarzałych lekarzy o wnukach i planach na emeryturę.
Pomimo rozczarowania Hanna sięgnęła po kolejnego papierosa. Walory smakowe nie miały teraz znaczenia. Chciała uspokoić drżące dłonie i przyspieszony oddech, nawet za cenę smolistego posmaku w ustach przez najbliższy tydzień.
– To tylko jedna godzina – powiedziała cicho, zamykając oczy. – Sześćdziesiąt minut, trzy tysiące sześćset sekund.
Nawet nie próbowała zastosować na sobie żadnej z technik relaksacyjnych, które kiedyś polecała pacjentom. Wiele lat temu, gdy psychiatrię i psychologię stawiała jeśli nie wyżej, to przynajmniej na równi z neurochirurgią czy transplantologią, opracowała autorską metodę radzenia sobie ze stresem, z którą w wąskim kręgu kojarzono ją po dziś dzień. Seria artykułów o oddalaniu negatywnych emocji poprzez kontemplowanie najdrobniejszych szczegółów w otoczeniu przyniosła jej nie tylko uznanie, ale też potężny zastrzyk gotówki i możliwość kontynuowania badań. Teraz jednak ta sama metoda wzmocniłaby towarzyszące jej od rana emocje. Zamiast wsłuchiwać się w szmer klimatyzatora, słyszałaby swój nierówny oddech, zamiast badać opuszkami palców chropowatą powierzchnię drewnianego stołu, czułaby drżenie dłoni, a skupiając wzrok na jakimkolwiek elemencie wystroju gabinetu, odczułaby co najwyżej zażenowanie faktem, że nie miała w sobie dość odwagi, by odbyć to spotkanie we własnym domu.
Rozejrzała się po wynajmowanym na godziny pomieszczeniu. Biurowiec śmiało mogła nazwać ekskluzywnym, a pokój był całkiem przestronny i urządzony ze smakiem, ale nie miał charakteru. Wszystko było dobrze dopasowane i wykonane z wysokiej jakości materiałów, co nie zmieniało faktu, że Wierzbickiej kojarzyło się ze sterylnością, z powodu której nie sposób zebrać myśli, a co dopiero otworzyć się podczas sesji.
Zgniotła papierosa w szklanej popielniczce kupionej w kiosku dzisiaj rano, specjalnie na tę okazję. Pomimo otwartego okna pomieszczenie wypełniała śmierdząca zawiesina. Hanna liczyła się z poniesieniem kary za złamanie zakazu palenia w wynajmowanym pokoju, ale i tak ponownie sięgnęła po paczkę marlboro. Oprócz potrzeby uspokojenia nerwów miała nadzieję, że gryzący dym skróci spotkanie choćby o kilka minut.
Akurat szukała zapalniczki, gdy ktoś zapukał do drzwi. Podskoczyła, jakby tuż obok uderzył piorun; ledwo utrzymała papierosa w trzęsących się dłoniach. Nie mogła w takim stanie przyjąć gościa. Człowiek, z którym miała się spotkać, jak nikt inny potrafił wyłapywać najgłębiej skrywane emocje, toteż udawanie pewności siebie na nic się nie zda. Mimo to wzięła głęboki wdech i przybrała wyuczoną przez lata uprzejmą minę.
To tylko sześćdziesiąt minut, powtórzyła w myślach, podchodząc do drzwi i energicznie naciskając klamkę.
– Punktualny jak zawsze – powiedziała z uśmiechem. – Zapraszam, Arturze. Domyślam się, że masz mi sporo do opowiedzenia.Rozdział I
Od dziesięciu minut bezmyślnie przeglądała folder z wycieczkami last minute. Im dłużej wpatrywała się w łudząco podobne do siebie oferty, tym bardziej była przekonana, że nie robi jej większej różnicy, gdzie poleci. Potrzebowała jedynie słońca, szerokich plaż i nielimitowanego dostępu do alkoholu.
– Wszystko mi jedno – powiedziała do siedzącej naprzeciwko młodej dziewczyny. – Niech pani poszuka czegoś z wylotem jeszcze dzisiaj. Najlepiej za kilka godzin.
Pracownica biura podróży zmrużyła oczy i lekko przechyliła głowę. Już na początku rozmowy sprawiała wrażenie, jakby rozpoznała Agatę. Nie zadała jeszcze pytania, które przez ostatnie dwa dni Stec słyszała na każdym kroku, ale policjantka czuła, że to tylko kwestia czasu.
– Nie powinna pani szukać ofert w komputerze? – spytała zniecierpliwiona.
– Tak, tak – odpowiedziała kobieta, przenosząc wzrok na ekran laptopa.
– Proszę pamiętać o psie. Będę wdzięczna za wskazówki, co dokładnie mam z nim zrobić.
– Jaka to rasa? Jeśli nie jest duży, to może go pani wziąć ze sobą na pokład samolotu i trzymać w transporterze między nogami.
– To raczej trochę większy psiak.
– W takim razie trafi do luku bagażowego. Przed wylotem musi przejść wymagane szczepienia, mieć założony paszport i wszczepiony podskórny mikroczip. Procedury są zależne od kraju, który pani wybierze.
Agata przygryzła wargę. Nie wyglądało to jak coś, z czym można uporać się w godzinę. Ani przez chwilę nie rozważała, by zostawić Słodziaka w hotelu dla zwierząt, nawet jeśli formalności opóźnią wylot o dzień czy dwa. Tyle wytrzyma zamknięta w mieszkaniu, z wyłączonym telefonem, bez telewizji i internetu.
– To proszę wybrać możliwie krótki lot – odpowiedziała. – Możemy się tak umówić, że zarezerwuje mi pani termin, a ja szybko skoczę do weterynarza, żeby zorientować się co i jak?
Kobieta spojrzała na nią z zakłopotaniem.
– Obawiam się, że to niemożliwe. W przypadku tak bliskiego terminu wylotu nie robimy bezpłatnych rezerwacji. Działa zasada: kto pierwszy, ten lepszy. Może pani wpłacić bezzwrotną zaliczkę w wysokości dziesięciu procent całej kwoty, wtedy wycieczka będzie zagwarantowana.
Agata westchnęła.
– No dobra, to niech się pani wstrzyma z szukaniem. Najpierw podejdę do weterynarza.
Już miała wstać z krzesła, gdy na ekranie telewizora umieszczonego na ścianie za plecami pracownicy biura turystycznego pojawiła się relacja na żywo z konferencji zwołanej przez prokuratora Filipiaka. Obiecywała sobie, że nie będzie tracić nerwów na wysłuchiwanie teorii wyssanych z palca, ale na widok Karola Olkowskiego nerwowo przełykającego ślinę postanowiła zrobić wyjątek.
– Może pani włączyć dźwięk? – poprosiła, wskazując telewizor.
Dziewczyna zerknęła przez ramię. Nagle wyprostowała się i przyjrzała się uważniej treści wyświetlanego paska, po czym wróciła spojrzeniem do Stec i z szerokim uśmiechem powiedziała:
– To pani jest tą policjantką. Od początku wiedziałam, że skądś panią kojarzę.
– No to teraz nie muszę tłumaczyć, dlaczego zależy mi na jak najszybszym wylocie. Nie mogę dłużej tego znieść. Potrzebuję natychmiastowego resetu.
– Trzeba było od razu tak mówić. Zrobię rezerwację, wpiszę, że dostałam zaliczkę, a jeśli pani zrezygnuje, bo piesek będzie wymagał więcej czasu, to zabukuję inny termin, a szefowi powiem, że coś źle wpisałam w systemie.
Agata zamrugała zaskoczona, ale szybko odparła:
– Byłabym wdzięczna.
Ostatnio tego typu sympatyczne reakcje stanowiły rzadkość. Większość ludzi patrzyła na nią podejrzliwie, niektórzy wręcz wrogo, jakby to ona zabiła Biernata i przyozdobiła jego ciało kwiatami. Z sąsiadami nigdy nie utrzymywała zażyłych relacji, ale teraz odwracali się do niej plecami lub zamykali jej przed nosem drzwi windy.
– A mogłaby pani… – dodała, wskazując telewizor.
– Jasne. Sama jestem ciekawa, co ustalili.
Kobieta sięgnęła po telefon, chwilę przy nim pogmerała, po czym skierowała go w stronę telewizora. Agata już chciała zwrócić jej uwagę, że pomyliła komórkę z pilotem, lecz po chwili na ekranie pojawił się pasek dźwięku.
Stec nagle poczuła się bardzo staro.
Humoru nie poprawił jej nawet widok zestresowanego Olkowskiego. Świeżo upieczony komisarz był ubrany identycznie jak kilka dni temu podczas omawiania sprawy Mirosława Janiaka: w prążkowany garnitur, białą koszulę i stalowy krawat. Tym razem wzbogacił strój o fioletową poszetkę, która zdaniem Agaty nijak nie pasowała do reszty.
Pomiędzy Karolem a prokuratorem siedział przysadzisty mężczyzna w dżinsowej kurtce i koszulce polo. Wystarczyło jedno spojrzenie, by mieć pewność, kto z tej trójki znał się na policyjnej robocie, a kto był tylko pozerem. Jarosław Studziński, inspektor sopockiej policji – to na jego terenie odnaleziono ciało Biernata – zamiast na wizerunku skupiał się na pracy. Pomimo nieciekawych okoliczności dał się Agacie poznać od najlepszej strony. Nie oceniał jej, niczego nie sugerował, opierał się na faktach i nie szukał rozgłosu. Gdyby postanowiła wyznać prawdę o ostatniej rozmowie z Jackiem, to z pewnością zwróciłaby się właśnie do niego.
Na razie jednak tego nie planowała. Nie dysponując żadnymi dowodami obciążającymi Artura, mogła jedynie pogorszyć swoją sytuację. Nie miała też pomysłu, jak podejść brata i udowodnić mu winę. Jedyne, o czym teraz myślała, to dwutygodniowy reset mózgu, po którym podejmie decyzję, co zrobić dalej ze swoim życiem.
– Ze szczegółami zapozna państwa komisarz Karol Olkowski – powiedział prokurator Filipiak, kończąc przemowę.
Policjant poprawił krawat, po czym podszedł do mikrofonu. Statyw ustawiono zbyt wysoko, przez co chwilę się z nim męczył, zachowując przy tym kamienną twarz.
– Dziękuję – zaczął wreszcie. – Przede wszystkim chciałbym zapewnić mieszkańców Trójmiasta, że nikomu nie grozi niebezpieczeństwo. Dokładamy wszelkich starań, aby wyjaśnić sprawę zabójstwa Jacka Biernata. Wciąż nie mamy pewności, czy jest ono powiązane z podobnymi dokonanymi w Czarnowie. Zdajemy sobie sprawę, że poprzednim razem policja zbyt pochopnie przypisała śmierć wszystkich ofiar Mirosławowi J., który ostatecznie okazał się tylko jednym z winnych, dlatego teraz dokładniej badamy tropy.
Urodzony mówca, pomyślała Agata. Nie wątpiła, że Karol wykuł całe przemówienie na blachę, ale nie zmieniało to faktu, że prezentował się zaskakująco dobrze. Po tremie praktycznie nie pozostał ślad.
– Czy możemy mówić o naśladowcy? – spytał jeden z dziennikarzy.
– Tak jak powiedziałem, jest jeszcze za wcześnie, by potwierdzić tego typu informacje. Mogę państwa zapewnić, że bierzemy pod uwagę różne scenariusze i wnikliwie je analizujemy.
– A co z komisarz Agatą Stec? – zapytał ktoś inny.
Pracownica biura turystycznego zerknęła na nią, jakby oczekując jej reakcji, policjantka była jednak zbyt ciekawa odpowiedzi kolegi, by wdawać się w rozmowę.
– Rozumiem, że ta sprawa elektryzuje opinię publiczną – odpowiedział spokojnie komisarz. – Z tego miejsca chciałbym wszystkich prosić, by pozwolili nam pracować. Nie zależy nam na rozgłosie. Komisarz Agata Stec nie bierze udziału w śledztwie, dlatego pytania odnośnie do jej osoby uważam za niezasadne.
– Jak skomentuje pan pojawiające się doniesienia o znajomości pani komisarz z zamordowanym mężczyzną? Czy to prawda, że mieli romans?
– Dla dobra śledztwa nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Powtórzę: badamy wszystkie możliwe tropy.
Agata zaczęła żałować, że poprosiła o włączenie dźwięku. Dobrze wiedziała, jakie będą kolejne pytania. Nie potrafiła zliczyć, ile razy już na nie odpowiadała przypadkowo spotkanym osobom. Wszyscy myśleli w ten sam schematyczny sposób, nie mając pojęcia, że w czasie, gdy ktoś mordował Biernata, ona walczyła o życie w Czarnowie. Prokurator nie raczył poinformować o tym dziennikarzy, dla siebie zachował również fakt, że to ona samodzielnie zdemaskowała Hoffmana i jego pomocników.
– Chyba mam już dość – powiedziała, wstając z krzesła. – Im prędzej pojadę do weterynarza, tym prędzej będę mogła wyrwać się z tego bagna.
Kobieta po drugiej stronie biurka przeniosła na nią podekscytowany wzrok.
– A domyśla się pani, kto stoi za zabiciem tego mężczyzny? – spytała z przejęciem. – Strasznie to poplątane. Z jednej strony mówią, że facet był kluczowym świadkiem w sprawie mordercy z palmiarni, z drugiej nie sposób nie porównać miejsca zbrodni z tym, co ostatnio działo się w Czarnowie. Myśli pani, że obie te sprawy są ze sobą jakoś powiązane?
I to jak, odpowiedziała w myślach Stec. Cały czas nie mieściło jej się w głowie, jak mogła pozwolić Arturowi, by tak nią manipulował. Jeśli Jacek rzeczywiście był mordercą z palmiarni, a Robert Mazur tylko próbował go naśladować, to od razu po rozwiązaniu sprawy powinna zrezygnować ze stanowiska. Pomijając upokorzenie i medialną nagonkę, nie będzie potrafiła myśleć o sobie jako o policjantce. Skoro nie umiała rozgryźć rodzonego brata, to zamiast gonić przestępców, powinna co najwyżej wlepiać mandaty za złe parkowanie.
Po krótkim zastanowieniu stwierdziła, że do tego też się nie nadaje. By wyłapać nieprawidłowo ustawione samochody, należało wykazać się spostrzegawczością, a tym najwyraźniej nie mogła się pochwalić, skoro przez rok odwiedzania Artura raz na tydzień nie zauważyła, że ktoś u niego pomieszkuje.
– Trudno powiedzieć – odparła po chwili. Dostrzegła zawód na twarzy dziewczyny, zapewne oczekującej bardziej wyczerpującej odpowiedzi, ale tej nie uzyskał nawet prokurator. – Na mnie już pora – dodała. – Będę wdzięczna za zarezerwowanie jakiejś wycieczki na dziś. Dam znać, jak już pogadam z weterynarzem.
– Rozumiem, że wylot tylko z Gdańska?
– Mogę podjechać do Warszawy, jeśli zajdzie potrzeba.
– Dobra. Znajdę najlepszą ofertę. – Dziewczyna skinęła głową.
Życzliwe słowa i perspektywa ucieczki z Polski wprawiły Agatę w nieco lepszy humor. Miło było przynajmniej chwilę porozmawiać z kimś, kto nie widział w niej morderczyni. Ten stan zadowolenia trwał jednak zaledwie kilkadziesiąt sekund. Nie zdążyła nawet wyjść z galerii handlowej, gdy zadzwonił telefon. I tak nie zamierzała odbierać, ale ciekawiło ją, czy to kolejna próba ze strony Artura, wyjęła więc komórkę i spojrzała na wyświetlacz.
Wciskając czerwoną słuchawkę, zaśmiała się nad ironią losu. Jeszcze niedawno to ona walczyła o kontakt z bratem, który traktował ją jak powietrze. Dodzwonienie się do niego graniczyło z cudem, a on sam właściwie nigdy nie wychodził z inicjatywą. Teraz nagle obudziła się w nim potrzeba rozmowy. Dochodziła dopiero dwunasta, a dzwonił do niej już czwarty raz.
Od momentu, gdy Lubomirski pokazał Agacie wiadomość o znalezieniu ciała Jacka, komisarz nie zamieniła ze starszym bratem ani słowa. W pierwszej chwili chciała od razu do niego pojechać, skuć go w kajdanki i wydać prokuraturze, szybko jednak zrozumiała, że jedynym dowodem, jaki miała, były słowa zamordowanego mężczyzny, który wcześniej zniknął na rok i pozostawił na lodzie wielu wierzycieli. Poza tym Artur był zbyt inteligentny, by nie usunąć wszystkich śladów.
A może jednak popełniła błąd? Może powinna była wparować do domu brata z policyjnymi technikami, by dokładnie przebadali piwnicę, w której rzekomo przetrzymywał Biernata? Nawet ktoś tak inteligentny i perfekcyjny mógł przegapić jakąś drobnostkę. Wątpiła jednak, by Grzechu zgodził się na akcję bez twardych dowodów.
Czasu i tak już nie cofnę, pomyślała, chowając telefon do torebki.
***
Zacisnęła obie dłonie na kierownicy. Gdyby nie obawa przed tym, że ktoś nagra komórką jej niekontrolowany atak gniewu, wykrzyczałaby swoją złość. Zamiast kierownicę, powinna teraz ściskać szyję weterynarza z Czarnowa, który nie dopełnił formalności i przez którego nie mogła od ręki wyrobić paszportu dla Słodziaka. Zaaferowana stanem zdrowia pobitego zwierzaka nie dopytała o książeczkę szczepień. Teraz, bez ich potwierdzenia, gdański weterynarz odmówił wyrobienia paszportu. Cholerny formalista stwierdził, że będzie mógł to zrobić dopiero trzy tygodnie po szczepieniu przeciw wściekliźnie. Nie docierały do niego żadne argumenty, a gdy podniosła głos, wyprosił ją z gabinetu.
Niezrażona pierwszym niepowodzeniem, planowała wrócić po Słodziaka i razem z nim odwiedzić kolejnego weterynarza. Tym razem wiedziała więcej i zamierzała od progu poinformować, że pies był na wszystko szczepiony, ale podczas przeprowadzki zapodziała gdzieś jego książeczkę. Umiała być przekonująca. Nawet jeśli się nie uda, to przecież w Trójmieście nie brakowało klinik weterynaryjnych, a godzina była jeszcze młoda.
Podniesiona na duchu, wjechała na parking przed swoim blokiem. Przypomniała sobie, jak dzień przed wyjazdem do Czarnowa, gdy nie wiedziała jeszcze, że przed drzwiami mieszkania czekał na nią Jacek Biernat, zastanawiała się, czy przed podróżą nie wpaść do centrum handlowego po walizkę i strój kąpielowy, lecz ostatecznie uznała, że nie ma takiej potrzeby. Wówczas też była przekonana, że dotarła w życiu do punktu, kiedy gorzej już być nie może: brat ją oszukał, człowiek, którego pokochała, unikał z nią kontaktu, a szef odsunął ją od śledztwa w sprawie porwań w Czarnowie.
Jak miało się to do obecnej sytuacji? Strój i walizkę kupi po opłaceniu wycieczki, ale jej życie prywatne i zawodowe teraz naprawdę legło w gruzach. Brat, zamiast zwykłym manipulatorem, okazał się mordercą, psychopatą używającym swoich pacjentów jako narzędzi zbrodni. Jacek zginął, ściągając na nią podejrzenia policji i prokuratury, a przełożony, tłumacząc się związanymi rękoma, zawiesił ją w obowiązkach i zakazał udzielania wywiadów.
Na szczęście miała Słodziaka, pocieszała się, wychodząc z samochodu.
Zdawała sobie sprawę, że planowana wycieczka uszczupli jej skromne zasoby finansowe i że jeśli w najbliższym czasie nie wróci do pełnienia obowiązków, będzie zmuszona szukać nowej pracy. Cokolwiek by to jednak było, powinno zapewniać więcej wolnego czasu niż służba w policji. W ostateczności sprzeda czteropokojowe mieszkanie i kupi sobie coś mniejszego. Zarobione w ten sposób pieniądze pozwolą na kilkanaście miesięcy odpoczynku.
Wchodząc na klatkę schodową, uznała, że sprzedaż mieszkania odziedziczonego po rodzicach jest dobrym pomysłem niezależnie od jej problemów materialnych. Sąsiad, który szedł kilka metrów przed nią, nagle przyspieszył kroku – pewnie wolał uniknąć jechania windą z podejrzaną o morderstwo, a skoro ludzie już teraz tak zachowywali się na jej widok, to co będzie dalej?
Po kilkudziesięciu sekundach winda wróciła na parter. W kabinie na szczęście nie było nikogo. Agata weszła do środka, wcisnęła przycisk siódmego piętra, po czym oparła się plecami o ścianę. Nie chciała myśleć o niczym. Na rozważania, co dalej zrobić ze swoim życiem, przyjdzie jeszcze czas. Wiedziała, że nie może odpuścić bratu, ale była teraz zbyt rozbita, by rozmyślać, w jaki sposób go zdekonspirować. Chciała jedynie wziąć Słodziaka i uciec z nim na dwa tygodnie gdzieś, gdzie nikt nie będzie patrzył na nią podejrzliwie.
Już po chwili złapała się na rozpamiętywaniu ostatniego spotkania z Biernatem. Nie było godziny, by nie zastanawiała się, co by było, gdyby wówczas go wysłuchała. Jacek by żył, Artur siedziałby za kratami, a ona… Po prawdzie, to jej sytuacja niewiele by się zmieniła. Ludzie wciąż patrzyliby na nią z ukosa, a ona sama unikałaby własnego odbicia w lustrze.
Wysiadła na siódmym piętrze i podeszła do drzwi mieszkania. Spodziewała się gorącego powitania ze strony Słodziaka od razu po wejściu do środka, ale ku jej zaskoczeniu tym razem pies nawet nie wyszedł na korytarz. Zazwyczaj słyszała głośne szczekanie, już kiedy wysiadała z windy, toteż zawołała zaintrygowana:
– Słodziak? Gdzie jesteś, piesku?
Zwierzak wyłonił się zza rogu dopiero po kilku sekundach. Zamiast od razu podbiec i radośnie się przywitać, tylko spojrzał na nią od niechcenia, po czym wrócił tam, skąd przyszedł.
– Co jest? – spytała Stec, podążając za czworonogiem. – Nie mów, że czujesz zbliżającą się wizytę u weterynarza. Ten mikroczip wcale nie będzie… – Urwała na widok Artura siedzącego na kanapie w salonie i głaszczącego psa za uchem. Biorąc pod uwagę częstotliwość nieoczekiwanych wizyt w jej mieszkaniu, powinna już do nich przywyknąć, a jednak zaniemówiła z wrażenia. Na odnotowanie zasługiwał sam fakt, że Artur bawił się z psem, choć zazwyczaj uznawał zwierzęta za roznosicieli brudu i zarazków.
– Co tu robisz? – warknęła.
– Mam przecież klucze – odparł. – Nie odbierasz, to postanowiłem cię odwiedzić. Zauważyłem, że wreszcie zagospodarowałaś mój dawny pokój.
Jego spokój i podkreślający pewność siebie uśmiech działały Agacie na nerwy. W mieszkaniu nie było nikogo, kto mógłby nagrać ją telefonem, a potem wrzucić filmik do internetu, nie musiała zatem uważać na słowa.
– Pan psycholog nie wpadł na to, że nie odbierając telefonu, wysyłam mu pewien sygnał? – syknęła z irytacją.
– To nie pora na fochy. Musimy porozmawiać. I tak dałem ci dwa dni, żebyś doszła do siebie.
Agata poczuła, jak wszystko się w niej gotuje.
– Może mam ci za to podziękować? – odparła zimno. – Wyjdź stąd, Artur, zanim ci coś zrobię.
Wstał, bynajmniej jednak nie po to, by spełnić jej prośbę. W innych okolicznościach Agata wyśmiałaby jego perfekcyjnie skrojony garnitur za kilka tysięcy złotych, oblepiony teraz sierścią Słodziaka, ale w tej chwili nie była w nastroju do żartów. Nie miała pojęcia, czego spodziewać się po człowieku, kiedy wolnym krokiem zmierzał w jej stronę. Chciałaby mieć pewność, że brat nie zrobiłby jej krzywdy, lecz wiedziała już, że jest zdolny do wszystkiego, byle osiągnąć zamierzony cel.
Stanął tuż przed nią, a ona odruchowo cofnęła się o krok. Musiał to dostrzec. Sama na jego miejscu z pewnością odnotowałaby tę oznakę słabości i skwapliwie ją wykorzystała.
– Boisz się mnie? – spytał, jakby czytając jej w myślach.
– A mam powód? – odpowiedziała cicho pytaniem.
– Oboje wiemy, że położyłabyś mnie w siłowaniu się na rękę.
Nie znosiła przyznawać bratu racji, ale tym razem nie sposób było się z nim nie zgodzić. Gdyby chciała, jednym ruchem wygięłaby mu rękę i sprowadziła go do parteru. Mimo to wcale nie poczuła się pewniej. Gdyby nie chęć jak najszybszego wylotu z Polski, od razu zadzwoniłaby po ślusarza i wymieniła zamki.
– W takim razie wyjdź z mojego mieszkania, żebyśmy nie musieli tego sprawdzać – syknęła.
– Przyszedłem cię przeprosić.
– Na to już trochę za późno.
– Masz rację. Rozumiem twój gniew i nie wymagam, byś od razu mi wybaczyła. Odsunąłem się od ciebie, gdy mnie potrzebowałaś. Miałaś tylko mnie, a ja wybrałem pracę z Dorotą Krawczyk. Marny ze mnie brat.
Agata zamrugała z niedowierzaniem. Nie pamiętała, by Artur kiedykolwiek mówił do niej w ten sposób. Ani przez chwilę nie wzięła jego wyznania na poważnie, lecz i tak zrobiło na niej ogromne wrażenie. Nie chcąc pokazać po sobie zaskoczenia, odparła szybko:
– Skoro już ustaliliśmy, że jesteś dupkiem, to wynocha.
Patrzył na nią poważnym wzrokiem.
– Wyjdę dopiero wtedy, gdy powiesz mi całą prawdę o Jacku. Czasu już nie cofnę, ale przynajmniej teraz zachowam się, jak na starszego brata przystało. Przyszedłem tu, żeby ci pomóc. Razem sobie z tym poradzimy.
Wzięła głęboki wdech. Świadoma, że to próba sprowokowania jej, robiła wszystko, by nie wybuchnąć.
– Przede wszystkim potrzebujesz adwokata – dodał Artur. – Sama się przekonałaś, że Jarosław Maj nie ma sobie równych. Skontaktuję was ze sobą, ale najpierw musisz…
– Wypierdalaj – weszła mu w słowo.
Nie była dumna ze swojej reakcji. Nie mogła jednak dłużej go słuchać.
– Rozumiem twoją złość… – zaczął.
– Nic nie rozumiesz – przerwała mu ponownie. – Wypierdalaj stąd w tej chwili. – Nie czekając na odpowiedź, podeszła do drzwi wyjściowych i je otworzyła. Nawet Artur w swej bezczelności musiał zdawać sobie sprawę, że to ostatni moment, by wyjść z mieszkania o własnych siłach. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, w końcu skinął głową i ruszył w stronę wyjścia.
Pomimo wzburzenia Agata czuła, że przegrała. Jeśli to była pierwsza runda ich pojedynku, to została boleśnie wypunktowana.
– Wszystko będzie dobrze – rzucił na odchodne. – Pamiętaj, że cokolwiek się stanie, masz we mnie wsparcie. Przejdziemy przez to razem.
***
Trochę żałowała, że drugi z odwiedzonych weterynarzy nie robił problemu z wyrobieniem Słodziakowi paszportu. Dobrze by jej zrobiło wyżycie się na kimś i wyrzucenie z siebie choćby odrobiny negatywnych emocji. Zdawała sobie sprawę, że analizując zachowanie Artura, dawała się wciągać w jego kolejną grę, nie potrafiła jednak tak po prostu o tym zapomnieć. Przyznanie się do błędu i deklaracja pomocy były zbyt cukierkowe. Nawet gdyby nie rozmawiała wcześniej z Biernatem i nie dowiedziała się o drugiej twarzy Artura, po słowach brata i tak zapaliłoby się w jej głowie światełko ostrzegawcze.
– Już jestem z powrotem – powiedziała, wchodząc do punktu biura podróży. – A w zasadzie to jesteśmy. – Pogłaskała Słodziaka za uszami. – To jest mój towarzysz podróży. Wszystkie potrzebne dokumenty mam przy sobie.
Spodziewała się uśmiechu na twarzy kobiety, która podczas poprzedniej rozmowy była wyjątkowo sympatyczna, lecz ku jej zaskoczeniu pracownica obrzuciła ją gniewnym spojrzeniem.
– Tu nie można wchodzić z psami – burknęła. – W całej galerii jest zakaz.
– A co, miałam zostawić go w samochodzie?
– Nie wiem. Zaraz może przyjść ktoś z ochrony i panią wyprosić.
– W takim razie szybko załatwmy formalności. Jaką wycieczkę pani dla mnie przygotowała?
Dziewczyna przewróciła oczami. Na szczęście zamiast dalej robić problemy, sięgnęła po leżące na biurku papiery i podała je policjantce.
– To są jedyne opcje z wylotem z Gdańska. Obie jutro z samego rana.
Komisarz wzięła wydruki do ręki.
– Wyspy Kanaryjskie? – spytała, przyglądając się ofercie. – Nie ma niczego bliżej? Jakaś Grecja lub Hiszpania?
– Nie w tym terminie i nie z możliwością podróżowania ze zwierzęciem.
– Jak długo trwa lot?
– Ma pani wszystko wydrukowane.
Nieuprzejma odpowiedź ostatecznie zmazała dobre wrażenie, jakie pracownica biura zrobiła na Agacie podczas poprzedniej rozmowy. Policjantka nie rozumiała, skąd ta nagła zmiana. Przeczuwała, że nie chodziło tylko o Słodziaka.
– Co panią ugryzło? – spytała.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Nie rozumiem. Bierze pani tę wycieczkę czy nie?
– Biorę, choć pani nastawienie pozostawia wiele do życzenia.
– Pani jest akurat ostatnią osobą, która może wyrażać takie opinie.
Stec się skrzywiła.
– Że co? – spytała z zaskoczeniem.
– To, co pani słyszała. Gdyby to ode mnie zależało, niczego bym pani nie sprzedała.
Agata patrzyła na dziewczynę ze zdziwieniem.
– Niby dlaczego? Bo przyszłam z psem? Co ty jesteś, jakaś zatwardziała zwolenniczka kotów? – Kończąc zdanie, zobaczyła w telewizorze przemawiającego prokuratora Filipiaka. Tym razem nie musiała prosić o włączenie dźwięku. Pasek informacyjny w zupełności wystarczył. Tłumaczył też agresywne nastawienie pracownicy biura turystycznego. – Agata S. główną podejrzaną w sprawie zabójstwa gdyńskiego biznesmena – przeczytała po cichu. – To jakiś absurd!
– Chyba nigdzie pani nie poleci.
Agata przeniosła na nią wzrok i odparła:
– Na szczęście nie ty o tym decydujesz.
– Ja nie, ale oni tak. – Dziewczyna zerknęła za plecy Stec.
Agata obejrzała się przez ramię. Widok Olkowskiego w towarzystwie kilku ubranych w kamizelki kuloodporne i uzbrojonych po zęby policjantów nie wróżył niczego dobrego. Tego typu grupy wysyłano, by zatrzymać wyjątkowo groźnych przestępców – kim najwyraźniej stała się w oczach prokuratury.
Nie rób tego, Karol, pomyślała. Głośne aresztowanie w miejscu publicznym nie przyniesie nic prócz niepotrzebnego rozgłosu. Filmiki nagrane przez przypadkowych świadków od razu trafią na YouTube, gdzie zobaczą je dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy osób. Nikogo nie będą interesowały powody zatrzymania ani późniejsze wyjaśnienia. Liczyła się tylko tania sensacja, a czymś takim z pewnością było zatrzymanie popularnej policjantki.
Wystarczyło jedno spojrzenie na świeżo upieczonego komisarza, by stwierdzić, że Karol zupełnie się tym nie przejmował. Uśmiech satysfakcji na twarzy, gdy kazał pozostałym policjantom skuć Agatę, mówił więcej niż słowa. Obecność gapiów filmujących zajście wcale go nie krępowała, przeciwnie, tak wczuł się w rolę, że wyrecytował formułkę z amerykańskich filmów policyjnych:
– Jesteś aresztowana. Masz prawo zachować milczenie. Wszystko, co powiesz, może być wykorzystane przeciwko tobie w sądzie.
Dwóch rosłych mężczyzn przewróciło ją na ziemię i wygięło jej ręce do tyłu. Mimo że nie było to konieczne, jeden przycisnął ją kolanem, a drugi zbyt mocno zacisnął kajdanki na jej nadgarstkach.
Stec jęknęła cicho z bólu. Nie mogła sobie pozwolić na wykrzyczenie Karolowi w twarz, co o nim myśli. Zresztą po chwili jej nienawiść rozpłynęła się w powietrzu. Obleśny uśmiech Karola, publiczne upodlenie i późniejsze konsekwencje straciły na znaczeniu, gdy usłyszała skomlenie Słodziaka. Z powodu bezradności i świadomości, jak bardzo zwierzę się boi, niemal pękło jej serce.
– Wszystko będzie dobrze – próbowała go uspokoić, choć sama w to nie wierzyła.
– Zabrać stąd tego kundla – warknął Karol. – Wyprowadzić aresztowaną. Koniec przedstawienia.
Słyszała tylko rozpaczliwe zawodzenie Słodziaka, którego ktoś od niej odciągał.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI