Biały szum - ebook
Biały szum - ebook
Główny bohater „Białego szumu”, Jack, który jest kierownikiem katedry badań nad Hitlerem, boi się śmierci. Jego żona Babette, która "gromadzi dzieci i opiekuje się nimi", także się jej boi. Ten strach dzieli z nimi syn Jacka, Heinrich Gerhardt, którego przyjaciel chce pobić rekord przebywania w klatce pełnej jadowitych węży. Mimo że Hitler, śmierć i węże tak często przewijają się przez tę książkę, jest ona jedną z najzabawniejszych, jakie DeLillo napisał. Nie oznacza to jednak, że nie jest olśniewająca, rozczulająca i jak śmierć poważna. Zatrzymuje bicie serca, jak gdyby słuchało się pękania olbrzymiego lodowca. DeLillo obnaża kondycję człowieka coraz bardziej uzależnionego od technologicznego postępu, a lęk przed śmiercią ma być zagłuszany przez symbol współczesnego społeczeństwa, nowoczesną świątynię: supermarket. Książka dalekowzroczna, pełna ironii i napisana ze zręcznością prawdziwego mistrza.
Za "Biały szum" Don DeLillo otrzymał National Book Award, czerpali z niej Zadie Smith, David Foster Wallace i Bret Easton Ellis, czyli autor "American Psycho". Często nadużywane hasło o tym, że "Biały szum" wyprzedził swoje czasy, pasuje tutaj jak ulał.
Na platformie Netflix powstała ekranizacja książki w reżyserii Noah Baumbacha, z Adamem Driverem w roli głównej.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-872-5 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Samochody kombi nadjechały w samo południe – długim, lśniącym strumieniem napłynęły przez zachodnią część miasteczka uniwersyteckiego. Zwarta kolumna ominęła pomarańczową rzeźbę z belek dwuteowych, po czym ruszyła w kierunku akademików. Na dachach piętrzyły się przymocowane starannie walizki wypchane letnimi i zimowymi ubraniami, pudła pełne koców, butów, pantofli, zeszytów i książek, prześcieradeł, poduszek i narzut, zrolowane dywany i śpiwory, rowery, narty, plecaki, siodła angielskie i amerykańskie, nadmuchiwane pontony. Samochody zwolniły, a gdy się po chwili zatrzymały, wyskoczyli z nich studenci, którzy na wyścigi rzucili się do tylnych drzwi, aby czym prędzej wyładować najróżniejsze sprzęty: zestawy stereofoniczne, radia, komputery, małe lodówki i przenośne kuchenki elektryczne, kartony pełne kaset i płyt, suszarki do włosów i lokówki, rakiety tenisowe, piłki nożne, kije do hokeja i lacrosse’a, łuki i strzały, proszki, pigułki i inne środki antykoncepcyjne, wypełniacze żołądka w sklepowych torbach: chipsy czosnkowo-cebulowe, krakersy serowe, rogaliki z kremem orzechowym, wafle i płatki śniadaniowe, mieszanki owocowe i prażoną kukurydzę o smaku toffi, dropsy i mentosy.
Oglądam ten spektakl we wrześniu każdego roku od dwudziestu jeden lat. Jest to zdarzenie nieodmiennie nadzwyczajne. Na powitanie studenci ryczą komicznie albo padają sobie w ramiona jak rozkrochmaleni bibosze. Ich letnie wakacje, jak co roku, pęczniały od zakazanych przyjemności. Obok samochodów stoją oślepieni słońcem rodzice, a gdziekolwiek spojrzą, natrafiają na swe lustrzane odbicia. Staranna opalenizna. Foremne twarze, ironiczne spojrzenia. Rodzi się w nich poczucie odnowienia, wspólnotowej więzi. Kobiety są konkretne, uważne, wyraźnie dbają o figurę, pamiętają wszystkie nazwiska. Ich mężowie czekają cierpliwie, myślami nieobecni, ale bez narzekań, spełnieni jako ojcowie, ubezpieczeni, jak można przypuszczać, na wszelkie ewentualności. Nie masz rzeczy, która lepiej od tego skupiska automobili – dobitniej niż jakiekolwiek osiągnięcia w ciągu roku, silniej niż formalne obrzędy czy prawa – uzmysławiałaby rodzicom, że tworzą rzeszę ludzi myślących podobnie, duchowo pokrewnych, że stanowią lud, nację.
Opuściłem gabinet i zszedłszy zboczem, ruszyłem w głąb miasta. Jest tu sporo zwieńczonych wieżyczkami domów o dwupoziomowych gankach, gdzie ludzie zasiadają w cieniu wiekowych klonów. Są neogotyckie i neohelleńskie kościoły, jest też zakład dla obłąkanych, z przyklejonym doń długim portykiem, ze zdobionymi mansardowymi oknami i stromym dachem zwieńczonym kwiatonem w kształcie ananasa. Babette, ja i dzieci z naszych poprzednich małżeństw mieszkamy w domu na samym końcu zacisznej alejki, w okolicy, którą niegdyś porastał poprzecinany głębokimi parowami las. Dziś na tyłach ogrodu, za wysokim uskokiem, biegnie w dole wielopasmowa autostrada, toteż nocami, gdy ułożymy się w naszym mosiężnym łóżku, w naszych snach szemrze przerzedzony uliczny ruch, odległy i rytmiczny, niczym bajdurzenie dusz zmarłych na granicy jawy i snu.
Piastuję stanowisko kierownika wydziału studiów nad Hitlerem w College-on-the-Hill. Amerykańskie studia nad Hitlerem powołałem do życia w marcu 1968 roku. Zdarzyło się to pewnego chłodnego, pogodnego dnia, kiedy wiał przelotny wiatr ze wschodu. Gdy poddałem rektorowi pomysł utworzenia wydziału z prawdziwego zdarzenia zajmującego się badaniami nad życiem i działalnością Hitlera, w mgnieniu oka dostrzegł rodzące się możliwości. Odnieśliśmy natychmiastowy i zapierający dech w piersi sukces. Rektor pracował później jako doradca prezydentów: Nixona, Forda i Cartera, zanim oddał ducha na pewnym wyciągu narciarskim w Austrii.
Na skrzyżowaniu ulic Forth i Elm samochody skręcają w lewo, kierując się do supermarketu. Skulona w pudełkowym pojeździe policjantka patroluje okolicę, polując na samochody zaparkowane w niedozwolonym miejscu, z przekroczonym czasem parkowania, naklejkami na szybach z nieaktualną datą przeglądu technicznego. Na słupach telefonicznych w całym mieście wiszą ogłoszenia o zaginionych psach i kotach, nierzadko napisane ręką dziecka.2
Babette jest wysoka i dosyć puszysta – swoje waży i swoje mierzy. Jej włosy to nieujarzmiona blond strzecha o osobliwym brunatnożółtym odcieniu, niegdyś zwanym „brudny blond”. Gdyby była filigranową kobietką, włosy te wydawałyby się nazbyt milusie, zbyt figlarne i frymuśne. Gabaryty przydają temu rozczochraniu swoistej powagi. Puszyste kobiety nie robią tego specjalnie. Brak im podstępnego wyrachowania w sprawach cielesnych.
– Szkoda, że cię tam nie było – powiedziałem.
– Gdzie?
– Dziś mamy święto kombi.
– Znów mi przeszło koło nosa? Miałeś mi o nim przypomnieć.
– Sznur wozów ciągnął się aż do biblioteki muzycznej, i jeszcze dalej, na autostradę międzystanową. Niebieskie, zielone, rubinowe, brązowe. Lśniły w słońcu niczym pustynna karawana.
– Dobrze wiesz, że trzeba mi o wszystkim przypominać.
Z włosami w nieładzie, Babette emanuje niedbałą godnością człowieka, który do reszty pochłonięty ważkimi sprawami, nie ma czasu ani dbać o własny wygląd, ani o nim myśleć. Nie oferuje ona światu bynajmniej niczego, co ludzie zwykli uważać za wielkie dokonania. Otacza się dziećmi, opiekuje się nimi, prowadzi kursy w ramach programu edukacyjnego dla dorosłych, należy do grupy ochotników, którzy czytają niewidomym. Raz w tygodniu udaje się do sędziwego staruszka nazwiskiem Treadwell, który mieszka na skraju miasta. Mówią o nim Stary Treadwell, jak gdyby stanowił punkt orientacyjny – formację skał albo ponury staw. Babette czyta mu artykuły z „National Enquirer”, „National Examiner”, „National Express”, „Globe”, „World” i „Star”. Stary domaga się cotygodniowej dawki plotek prosto z magla. Jego prawo. Rzecz w tym, że Babette, cokolwiek by robiła, sprawia, że czuję się wielkim szczęściarzem, żyjąc w związku z kobietą o pełnej duszy, miłośniczką światła dziennego i treściwego życia, różnolitej i pełnej ruchu rodzinnej atmosfery. Dzień w dzień przypatruję się, jak w przemyślanym porządku wykonuje najróżniejsze czynności, z wprawą, pozornie bez wysiłku, zupełnie inaczej niż moje byłe żony, które szybko ulegały wyobcowaniu ze świata obiektywnego – znerwicowane i zaabsorbowane sobą osóbki, powiązane ze światem służb specjalnych.
– Nie samochody chciałam oglądać. Ciekawa jestem, jak wyglądali ludzie. Czy kobiety miały kraciaste spódnice, swetry z dzianiny? Czy mężczyźni mieli rajtroki? Jak wyglądają rajtroki?
– Przywykli do bogactwa – odparłem. – Są święcie przekonani, że się im należy. Wiara ta sprawia, że tryskają zdrowiem. Promienieją.
– Trudno mi jest wyobrazić sobie, że ktoś z takimi dochodami może umrzeć – skonstatowała.
– Może śmierć, taka, jaką my znamy, dla nich nie istnieje. Po prostu dokumenty zmieniają właścicieli.
– Ale my też mamy samochód kombi.
– Tak, ale nasz jest mniejszy, ma kolor szary metalik, a jedne drzwi dokumentnie przeżarła rdza.
– Gdzie jest Wilder? – spytała w rutynowym wybuchu paniki, nawołując jedno ze swoich dzieci, które na podwórku za domem siedziało w zupełnym bezruchu na trzykołowym rowerku.
Rozmowy prowadzimy w kuchni. Kuchnia i sypialnia to w naszym domu punkty centralne, akumulatory, źródła. Mnie i Babette łączy między innymi to, że pozostałe pomieszczenia traktujemy jako składnicę mebli, zabawek, nieużywanych przedmiotów wyniesionych z poprzednich małżeństw, różnych kompletów dzieci, a także podarunków od dawno zapomnianych teściów, ubrań po krewnych i znajomych oraz innych rupieci. Rzeczy, pudła. Czemu na tym całym dobytku ciąży jakieś posępne brzemię? Zalega w nim ciemność, zły omen. Inwentarz ten napawa mnie obawą nie przed osobistą klęską i przegraną, ale przed czymś znacznie rozleglejszym, czymś o szerszym zasięgu i głębszej treści.
Babette wróciła do kuchni z Wilderem i posadziła go na kuchennym blacie. Z góry zeszły Denise i Steffie, zaczęliśmy rozmawiać o tym, czego będą potrzebowały do szkoły. Niebawem nadeszła pora na drugie śniadanie. Nastał czas szumu i chaosu. Poobijaliśmy się o siebie, pohandryczyliśmy co nieco, poleciały naczynia. Wreszcie, ukontentowani tym, co udało nam się porwać z szafek i lodówki albo też wydrzeć sobie z rąk, jęliśmy w ciszy nakładać musztardę albo majonez na pstrokate jedzenie. Zapanowała atmosfera śmiertelnie poważnego wyczekiwania, nasza ciężko zapracowana nagroda. Przy stole zrobił się ścisk, Babette i Denise dały sobie kuksańca, chociaż żadna nie pisnęła przy tym ani słowa. Wilder siedział na kuchennym blacie pośród otwartych puszek, kawałków zmiętej cynfolii, połyskliwych opakowań chrupek ziemniaczanych, obciągniętych plastikową folią salaterek pełnych maziowatych substancji, dekielków od puszek, drucików do zawiązywania woreczków, opakowanych pojedynczo plasterków pomarańczowego sera. Do kuchni wszedł Heinrich, mój jedyny syn, uważnie przyjrzał się sytuacji, po czym otworzył tylne drzwi i zniknął.
– Inaczej wyobrażałam sobie dzisiejsze drugie śniadanie – stwierdziła Babette. – Jogurt i kiełki zbożowe, takie miałam postanowienie.
– Gdzie ja to słyszałam? – zastanowiła się Denise.
– Pewnie w tym domu – podpowiedziała Steffie.
– Non stop kupuje to dietetyczne jedzenie.
– Ale nawet go nie tknie – zauważyła Steffie.
– Myśli, że jak je kupi, to będzie je jadła, żeby się go pozbyć. Sama się oszukuje.
– Wala się to po całej kuchni.
– I tak je wyrzuca, bo zanim je zje, wszystko zdąży się popsuć – podsumowała Denise. – Wtedy zaczyna całą hecę od nowa.
– Gdziekolwiek się człowiek obróci, ciągle się na nie natyka.
– Czuje się winna, gdy go nie kupi, czuje się winna, gdy kupi, a potem nie zje, czuje się winna, gdy widzi, jak leży w lodówce, i czuje się winna, gdy je wyrzuca.
– Dokładnie jak z tym, że pali, ale rzuciła palenie – zawyrokowała Steffie.
Denise była jedenastoletnim, trzeźwo myślącym dzieckiem. Niemalże codziennie prowadziła kampanię protestacyjną przeciw tym nałogom matki, które uważała za niebezpieczne albo kosztowne. Stawałem w obronie Babette. Kiedy zostawaliśmy sami, mówiłem Babette, że to raczej ja powinienem wykazywać się dyscypliną w sprawach diety. Powtarzałem, że bardzo przemawia do mnie jej uroda. Napomykałem, że w tuszy tkwi szczerość, pod warunkiem że nie przebierze się miary. Umiarkowana tusza budzi w ludziach ufność.
Jednak Babette nie była szczęśliwa, mając takie uda i biodra, chodziła szybkim krokiem, trenowała biegi na schodach stadionu obok neoklasycystycznego budynku szkoły średniej. Twierdziła, że zmieniam jej wady w cnoty, bo w mojej naturze leży chronienie ukochanych osób przed prawdą. W prawdzie coś się czai – powtarzała.
Na piętrze rozdzwonił się czujnik przeciwpożarowy, aby oznajmić nam, że albo bateria się wyczerpała, albo pali się dom. Dokończyliśmy drugie śniadanie w milczeniu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc
ukazały się następujące powieści Dona DeLillo:
COSMOPOLIS
2005, 2012
LIBRA
2007
GRACZE
2008
SPADAJĄC
2008
PERFORMERKA
2009
MAO II
2010
PUNKT OMEGA
2011
NAZWY
2012
MECZ O WSZYSTKO
2013
ANIOŁ ESMERALDA
2013
AMERICANA
2014
GWIAZDA RATNERA
2016
ZERO K
2017
GREAT JONES STREET
2018
CISZA
2022