- W empik go
Biały wódz Indian - ebook
Biały wódz Indian - ebook
Młody, ubogi farmer Carlos przenosi się wraz z matką i siostrą z północy Stanów Zjednoczonych na tereny pogranicza meksykańskiego, aby osiedlić się i uprawiać ziemię. Szybko los styka go z Indianami zamieszkującymi te tereny. Co wyniknie z tego sąsiedztwa? Jak Carlos odnajdzie się w nowej sytuacji? Seria dramatycznych wydarzeń zmusi go do dokonania wyboru i opowiedzenia się po jednej ze stron konfliktu.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8115-207-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział I. Uroczystość San Juana
Rozdział II. Coleo de toros
Rozdział III. Moneta
Rozdział IV. Na cyplu góry
Rozdział V. Wyprawa na bizony
Rozdział VI. Wakoje
Rozdział VII. Trwoga
Rozdział VIII. Walka
Rozdział IX. Obranie wodza
Rozdział X. Marzenia
Rozdział XI. Opowieść don Juana
Rozdział XII. W pogoni za porwaną
Rozdział XIII. Niezbędne wyjaśnienia
Rozdział XIV. Pertraktacje
Rozdział XV. Katastrofa
Rozdział XVI. Uwolnienie Rosity
Rozdział XVII. Ucieczka w góry
Rozdział XVIII. Wieśniaczki
Rozdział XIX. Szpieg
Rozdział XX. Zgubiona kartka
Rozdział XXI. Przerwane zwierzenia
Rozdział XXII. Nieudany napad
Rozdział XXIII. Nieuchwytny
Rozdział XXIV. Dostawcy bizonich ozorów
Rozdział XXV. Polowanie na człowieka
Rozdział XXVI. Jaskinia
Rozdział XXVII. Wycieczka Carlosa
Rozdział XXVIII. Rozmowa z Antoniem
Rozdział XXIX. Hektor
Rozdział XXX. Przeklęty pies
Rozdział XXXI. Śpiący człowiek
Rozdział XXXII. Z wierzchołka drzewa
Rozdział XXXIII. Pojmanie
Rozdział XXXIV. Egzekucja
Rozdział XXXV. Możliwości ucieczki
Rozdział XXXVI. Przysięga
Rozdział XXXVII. Smutny koniec wesołej zabawy
Rozdział XXXIX. Ostatnia scena
Rozdział XL. ZakończenieRozdział I
Uroczystość San Juana
W Meksyku, na zachód od Wielkich Stepów, u stóp masywu Sierra Blanca, zwanego tak dlatego, że trzy czwarte roku pokryty jest śniegiem, leżało ongiś zamożne miasto San Ildefonso w dolinie o takiej samej nazwie, a nad nim, na szczycie fortecy, powiewała dumnie; hiszpańska flaga dla postrachu Indian i innych wrogów państwa. Pod jej opiekuńczymi skrzydłami kwitły wokół kolonie, farmy, żyli spokojnie właściciele wielkich posiadłości i bogatych kopalni.
Dolina, rozciągająca się na przestrzeni dziesięciu mil, wrzała życiem, które nabierało szczególnego wyrazu w dniach świąt religijnych, tak licznych w Meksyku. Pustoszały wtedy wsie i miasta, a mieszkańcy – bogaci i biedni, wielcy i mali – wylęgali na pobliskie pola, aby na łonie natury oddawać się beztroskim rozrywkom i wspólnym zabawom.
W dzień San Juana obchodzono właśnie jedną z takich uroczystości. Obywatele San Ildefonso podążyli za miasto na rozległą łąkę i tu zajęli miejsca w specjalnie przygotowanym amfiteatrze. Już na pierwszy rzut oka było widać, że najlepsze rzędy zajęły najbardziej liczące się w miejscowym towarzystwie rodziny. Oto rozsiadł się bogaty kupiec don Rincon ze swą pulchną małżonką i czterema dobrze odchowanymi córkami. Obok niego burmistrz z dumą trzymający w ręku symboliczną trzcinę. Dalej piękna Catalina de Crucez, córka skąpca don Ambrosia, bogatego właściciela kopalni. Towarzyszy jej kapitan Roblado nieoficjalnie uznawany za jej narzeczonego. Obszyty galonami od stóp do głów, co chwilę podkręca ogromnego wąsa i marszczy brwi za każdym razem, gdy zauważy śmiałka, który nieco dłużej zatrzyma swój wzrok na obliczu pięknej Cataliny.
Powszechnie wiedziano, że kapitan utrzymuje się tylko ze swej pensji i jest mocno zadłużony, lecz poza tym uchodził za prawdziwego gachupino, to znaczy Hiszpana rodem ze starej Hiszpanii. I chyba tym trzeba tłumaczyć zgodę starego skąpca na wydanie córki za gołego kawalera, co nie należy do rzadkości wśród plebejuszów Nowego Meksyku.
Przy kapitanie siedział jego przełożony, komendant garnizonu pułkownik Viscarra, dalej młody porucznik Garcia. W tłumie wybijali się na czoło żołnierze garnizonu, sami ułani, brzęcząc długimi szablami i ogromnymi ostrogami, raz po raz bratali się z poszukiwaczami złota i z ranchero – osadnikami uprawiającymi ziemię. Naśladując swoich oficerów przybierali miny pyszałkowate, pewne siebie, a sądząc po ich manierach, można się było domyślić, jakie wpływy w tym kraju posiada wojsko.
Osadnicy zjawili się we wspaniałych strojach. W spodniach aksamitnych, szerokich, rozciętych u dołu i po bokach. Włożyli buty z jasnej skóry. Kurtki aksamitne, bogato haftowane złotem, piękne koszule, a zamiast pasów czerwone jedwabne szarfy. Ich głowy nakrywały kapelusze z szerokimi rondami, obszyte srebrnymi lub złotymi galonami, podobnie przyozdobione w górnej części.
Niektórzy z mężczyzn zamiast kurtek zarzucili na plecy sarape, wełniane okrycie w pasy. Każdy miał wspaniałego wierzchowca i ciężkie ostrogi, ważące blisko cztery funty.
Obok osadników w wielkiej liczbie spotyka się też tutaj spokojnych Indian, nazywanych tak dla odróżnienia od „dzikich” Indian.
Gdy mężczyźni przechadzają się tam i sam dużymi grupami, ich żony i córki zajmują się handlem. Rozwiesiwszy nad sobą dla ochrony od słońca daszek, sporządzony z palmowych liści, siedzą obok rogóżek trzcinowych, na których rozłożyły arbuzy, figi, pataty, pieczone piniony, śliwki, winogrona i morele. Jedne sprzedają słodycze, lemoniadę, miód, inne – gotowany korzeń agawy i słodkie pilnocillos, jeszcze inne robią placki – tortillas, przyprawiając je czerwonym pieprzem, lub rozwożą czekoladę w glinianych garnkach.
Górnicy i żołnierze otaczają handlarki cygar produkowanych z miejscowego dziko rosnącego tytoniu i aquardiente, kiepskiej wódki z kukurydzy lub aloesu. Lecz główną uwagę skupiają na sobie ci, którzy stają do konkursu w igrzyskach. Są to młodzieńcy wszystkich stanów i zajęć, począwszy od synów bogatych właścicieli ziemskich i łowców bizonów, kończąc na kowbojach, nawykłych czuwać konno nad powierzonym sobie stadem, dochodzącym nieraz do dziesięciu tysięcy sztuk. Oczekując rozpoczęcia zabawy, pląsają na wspaniałych rumakach, najlepszych, jakie posiadają, przed ławkami senorit, popisując się swoją zręcznością i jaskrawym przybraniem koni.
W programie pierwsze miejsce zajmuje coleo de toros, co dosłownie znaczy wzięcie byka za ogon. Zabawa ta, choć nie roznamiętnia tak widzów i nie jest tak niebezpieczna jak walki byków, wymaga nie mniej odwagi i zręczności oraz siły. Z tego powodu młodzież nowomeksykańska poczytuje sobie za wielki honor zająć w niej pierwsze miejsce. Dostępna jest wszędzie, gdyż nawet małe wioski, których nie stać na osobną arenę, jakie mają duże miasta, nie odmawiają sobie urządzenia coleo, do czego potrzebny jest tylko jaki taki większy plac i dostatecznie dziki byk.
Toteż gdy herold daje sygnał do rozpoczęcia igrzysk, tłumy zgromadzone na łące poczynają się rozsuwać, aby zrobić miejsce zawodnikom.