Biblioteka w oblężonym mieście. O wojnie w Syrii i odzyskanej nadziei - ebook
Biblioteka w oblężonym mieście. O wojnie w Syrii i odzyskanej nadziei - ebook
Opowieść o wojnie, odwadze i miłości do książek.
Na Darajję – syryjskie miasto niedaleko Damaszku – od samego początku konfliktu spadał grad bomb i pocisków. Wszystko wokół zamieniło się w morze ruin. Głęboko pod gruzami kryło się jednak pewne sekretne miejsce. Podziemna biblioteka była oazą spokoju, podczas gdy na ulicach rozlegały się wystrzały i dochodziło do eksplozji. Wzdłuż ścian ciągnęły się długie rzędy książek – syryjska poezja, teksty religijne, kryminały Agaty Christie i encyklopedie.
Ryzykując życiem, mieszkańcy Darajji szukali książek w ruinach i przynosili je do biblioteki. Katalogowali tytuły, układali tomy na półkach, organizowali czytelnicze kluby dyskusyjne, a nawet szorowali podłogi. Tajny księgozbiór stał się dla nich symbolem nadziei i wiary w wartość kultury.
Reportaż Thomsona to nie tylko historia niezwykłej biblioteki i wspaniałych ludzi, którzy doprowadzili do jej powstania. To także świadectwo nieprzemijającej potęgi literatury, która inspiruje i daje siłę do zmiany świata.
Jak ciało potrzebuje jedzenia, tak duch potrzebuje książek. Anas Habib (czytelnik biblioteki)
Biblioteka w oblężonym mieście pokazuje, że czytanie to przywilej, który należy docenić. Udowadnia, że książki mają moc zmieniania świata i człowieka, nawet w najbardziej tragicznych okolicznościach. Że dają nadzieję i realnie budują lepsze jutro. (Diana Chmiel "Bardziej lubię książki niż ludzi")
Przepełniona współczuciem i inspirująca. („New York Times” )
To poruszające świadectwo pasji czytelnictwa kierującej grupką syryjskich studentów przekonanych o dobroczynnym wpływie literatury („The Times Literary Supplement” )
Niewiarygodna historia, która pokazuje, jak w kraju targanym wojną rozkwitła pewna biblioteka. („Woman & Home”)
Inspirująca książka o tym, jak ludzie wznoszą się na szczyty człowieczeństwa i w ogniu walki przezwyciężają wrogość dzięki pasji i miłości do tajnej biblioteki. (David Nott)
Mike Thomson – wielokrotnie nagradzany korespondent BBC zajmujący się sprawami międzynarodowymi. W swojej pracy podróżował do targanych konfliktami regionów na całym świecie. Był w Syrii, Iraku, Afganistanie, Somalii, Korei Północnej, Darfurze, Demokratycznej Republice Konga, Sierra Leone, Republice Środkowoafrykańskiej i Synaju Północnym. Potajemnie pracował w takich miejscach, jak Libia, Zimbabwe czy Mjanma, relacjonował także najważniejsze wydarzenia z całego świata, między innymi wojnę w Syrii, wybory kilku amerykańskich prezydentów, niszczycielskie trzęsienie ziemi na Haiti, upadek Mu'ammara al-Kaddafiego i pogrzeb Nelsona Mandeli.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-233-7156-4 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O świcie opustoszałe ulice rozbrzmiewają echem wystrzałów karabinowych. Nad zrujnowanymi domami o wykoślawionych, obwisłych dachach unosi się żółta mgła, siarczane opary bomb beczkowych i palącego się plastiku. Gdzieniegdzie zwisają osmalone kable elektryczne, zwiotczałe linie nad gruzami powalonego, krwawiącego miasta.
Mimo zapachu zgnilizny i rozlegającego się wokół huku eksplozji przez martwy krajobraz przedziera się nastoletni chłopiec, który wślizguje się przez na wpół zawalone wejście do wypalonego budynku. Zamyka za sobą podniszczone drzwi poznaczone bliznami pęknięć i dziur i schodzi do piwnicy. Powoli, krok po kroku, ostrożnie zstępuje w mrok. Jedną ręką opiera się o ścianę, aby nie upaść, w drugiej trzyma drogocenne zawiniątko z książkami. W miarę jak zbliża się do końca schodów, odgłosy wojny cichną, słychać jedynie kroki jego obutych w sandały stóp.
Chłopiec w ciemności sięga do włącznika światła. Prąd jest obecnie rzadkością, ruch ten wynika więc bardziej z nadziei niż z przekonania. Goła żarówka rozbłyskuje światłem, wydobywając z mroku duże piwniczne pomieszczenie o wysokim suficie.
Książki. Długie rzędy książek ciągną się wzdłuż niemal wszystkich ścian. Opasłe tomy w brązowych skórzanych okładkach; sponiewierane stare księgi o niemal nieczytelnych grzbietach; kieszonkowe antologie poezji; klasyczne i współczesne powieści; teksty religijne ze zdobnymi złotymi literami; encyklopedie i leksykony różnych rodzajów – wszystkie książki stoją jedna przy drugiej w uporządkowanych rzędach, a regularność szeregów zakłócają jedynie sporadyczne nierówności własnoręcznie skleconych regałów.
Czternastoletni Amdżad kładzie przyniesione zawiniątko na stole i kręci się po pomieszczeniu, przygotowując wszystko do nadchodzącego dnia. Zatrzymuje się tu i tam, żeby wyrównać krzesła czy odłożyć na miejsce samotną, zabłąkaną książkę. O poranku to miejsce należy tylko do niego. Słychać jedynie dźwięk przekładanych książek, szelest papieru i przytłumiony szum małego zardzewiałego agregatu. Ze ściereczką w ręce Amdżad kieruje się w stronę wąskiego regału. Ostrożnie wyjmuje kolejne tomy, z każdego pieszczotliwie ściera kurz, a potem poleruje półki na wysoki połysk.
Już za kilka godzin biblioteka będzie otwarta dla czytelników. Codziennie przychodzi od dwudziestu do trzydziestu osób. Wszyscy przedzierają się przez zrujnowane miasto, stawiając czoła snajperom, bombom i rakietom. Nagrodą jest dla nich kilka chwil spokoju, kiedy wybierają książki i oddają się lekturze lub wymieniają się informacjami z innymi czytelnikami. Następnie wychodzą z powrotem na ulice i powoli, przecznica za przecznicą, posuwają się w kierunku domów.
Książki, którymi z taką miłością zajmuje się Amdżad, nie pochodzą ze sklepów ani od wydawców. Większość zebrano w płonących domach i zbombardowanych budynkach władz miejskich, często z narażeniem życia, pod ostrzałem artyleryjskim i w zasięgu ognia snajperów. Wyposażenie tej biblioteki było niebezpiecznym przedsięwzięciem.
Amdżad skrupulatnie zapisuje wypożyczone i oddane książki; każda jest traktowana jak bezcenny skarb. W rejestrze uwzględnione są nazwiska, adresy i daty zwrotu. Amdżad uśmiecha się i potakuje, kiedy opowiada o zaletach tej czy innej pozycji. O żadnej z nich nie ma do powiedzenia nic złego.. Po dokonaniu wyboru i spakowaniu książek w zgrabne zawiniątko rozbrzmiewają nieodmiennie życzenia bezpiecznej drogi i szybkiego powrotu do biblioteki. Trudno jednak stwierdzić, na ile młody bibliotekarz kieruje je do czytelników, a na ile do ukochanych woluminów.
Ważniejsza niż tysiące książek na półkach jest dla Amdżada jedynie tajemnica dotycząca położenia samej biblioteki. Powtarza on czytelnikom, że mogą zdradzić lokalizację instytucji tylko tym ludziom, do których mają zaufanie. W przeciwnym wypadku, jak ostrzega Amdżad, samoloty Al-Asada mogą ją zniszczyć. A to, jak mówi mi chłopak, w tym wygłodzonym, obumierającym z dnia na dzień mieście „byłby koniec wszelkiej nadziei dla kogokolwiek”.
Pracuję jako korespondent zagraniczny dla BBC i strefy działań wojennych nie są mi obce. Od Somalii przez Irak i Afganistan po Sri Lankę, Mjanmę i Kolumbię – wszędzie widziałem straszne krzywdy, jakie ludzie potrafią wyrządzać innym ludziom: mężczyznom, kobietom i dzieciom. W każdej wojnie dochodzi do potworności i demoralizacji, ale w pamięci szczególnie utkwił mi jeden konkretny konflikt. Nigdy nie zapomnę, z jaką niesamowitą brutalnością traktowano kobiety podczas rozruchów na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga. Gwałcili je rebelianccy milicjanci, a czasami również żołnierze sił rządowych, często wykorzystując do tego lufy karabinów lub inne przedmioty – wielokrotnie dochodziło do takich sytuacji na oczach dzieci. Pamiętam, jak w 2007 roku w Bukavu zapytałem lekarza zajmującego się ofiarami przemocy seksualnej o powody takich zachowań. Przecież ci mężczyźni często byli już żonaci, mieli matki, siostry i córki. Mój rozmówca odpowiedział, że wierzy w przejmujące wyjaśnienie wygłoszone kiedyś przez jednego z jego pacjentów, byłego bojownika buntowniczej milicji. Człowiek ten stwierdził:
– Jeżeli potrafisz zniszczyć zdolność kobiety do rodzenia dzieci, jednocześnie niszcząc jej umysł, roztapiasz klej, który spaja wspólnotę twojego przeciwnika. Zabijasz jego wolę walki.
Nadal nie potrafię zapomnieć tych okropnych słów.
W 2011 roku, kiedy służby bezpieczeństwa prezydenta Baszszara al-Asada otworzyły ogień i zabiły kilkoro prodemokratycznych demonstrantów w Darze na południu Syrii, oglądałem te wydarzenia na leciwym, charczącym telewizorze w północnym Kongu. Relacjonowałem zbrodniczy pochód resztek oddziałów cieszącej się złą sławą Armii Bożego Oporu przez rozległe bezludne obszary centralnej Afryki. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej byłem w Damaszku i wciąż pamiętałem napięcie oraz buntownicze nastawienie wielu moich rozmówców. Często dowiadywałem się o tym z ukradkowych szeptów w kawiarniach i holach hoteli lub z ledwo czytelnych zapisków na skrawkach papieru. Ale i tak byłem zupełnie nieprzygotowany na to, co nastąpiło później. Damaszek – miasto o malowniczych ulicach obsadzonych szpalerami drzew i ozdobionych kwiatami restauracjach – nie wydawał się potencjalną stolicą obszaru działań wojennych. Ofiary śmiertelne z Dary już wkrótce miały jednak stać się iskrą, która rozpaliła szerzący się w całym kraju bunt przeciwko prezydentowi Baszszarowi al-Asadowi i jego reżimowi. Pełna niewypowiedzianych cierpień wojna trwa już niemal osiem lat.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Darajji latem 2015 roku, podczas pracy nad materiałem informacyjnym dla BBC, niczego o niej nie wiedziałem. Syryjska armia oblegała wówczas miasta, w których mieszkało łącznie około pół miliona ludzi, kilka miejscowości otaczali także rebelianci lub bojownicy tak zwanego Państwa Islamskiego. Ze wszystkich relacji wynika, że wszędzie tam toczyła się ponura walka o przetrwanie. Z mojego punktu widzenia otoczona przez siły rządowe Darajja wyróżniała się tym, że nie otrzymała żadnej pomocy humanitarnej od samego początku oblężenia, czyli od listopada 2012 roku. Chciałem się dowiedzieć, jak tym ludziom udaje się przetrwać.
Skontaktowałem się z moimi informatorami w Syrii w nadziei, że któryś z nich pomoże mi nawiązać kontakt z kimś przebywającym w Darajji. Początkowo okazało się to trudne. Przed przekazaniem dalej imion i nazwisk osoba znająca kogoś na miejscu musiała najpierw sama z nim porozmawiać – zasada ta obowiązuje praktycznie na całym świecie, ale w Syrii nabiera jeszcze większego znaczenia. To kraj, w którym jednego dnia możesz bezpiecznie spierać się ze swoim przeciwnikiem, a następnego dnia twoje miasto jest zdobyte i grozi ci więzienie lub coś gorszego.
W końcu udało mi się nawiązać kontakt z kilkoma osobami w Darajji. Dzięki ich szczerym, pełnym nowych informacji świadectwom udało mi się uzupełnić moje doniesienia na temat ostatnich wydarzeń w tym rejonie. Im więcej się jednak dowiadywałem, tym bardziej interesujący stawali się sami mieszkańcy i ich miasto. Szczególnie przykuły moją uwagę pogłoski o tajnej, podziemnej bibliotece, która – jak mi powiedziano – była pełna książek zbieranych i czytanych w najokropniejszych i najniebezpieczniejszych okolicznościach. To wydawało się wręcz niewyobrażalne. Wojny toczy się zwykle o pieniądze, kobiety lub władzę. Tu jednak mieliśmy do czynienia z miłością do literatury, pasją czytania i uczenia się zakorzenioną tak głęboko, że ludzie byli skłonni ryzykować dla niej życie. Oto w samym środku konfliktu zbrojnego, gdy nienawiść i chęć zemsty rosły wraz z liczbą ofiar, grupa młodych mężczyzn zajmowała się nauką i kulturą. A wszystko to podczas nieustających ataków na ich oblężone miasto, gdy do przeżycia musiała wystarczyć im miska wodnistej zupy dziennie.
Początkowo trudno było mi w to uwierzyć. Nie mogłem dostać się do oblężonego miasta, żeby potwierdzić zasłyszane opowieści, zastanawiałem się więc, czy są one prawdziwe. Czy naprawdę mogła istnieć tajna biblioteka wypełniona tysiącami książek ocalonych spod wojennych gruzów? Podziemne schronienie dla miłośników poezji, nauki, historii i sztuki, którzy spotykali się w ramach dyskusyjnych klubów książki, podczas gdy dokoła spadały bomby? Wizja ta była tak sprzeczna ze wszystkimi brutalnymi obrazami syryjskiej wojny, jakie znałem, że postanowiłem dowiedzieć się więcej.
*
Historia tajnej syryjskiej biblioteki po raz pierwszy została wyemitowana jako reportaż dokumentalny na falach BBC Radio 4 pod koniec lipca 2016 roku. Audycję przyjęto bardzo ciepło, nagrodzono ją dwoma ważnymi wyróżnieniami. Wśród korespondencji, jaką otrzymałem po emisji, znajdował się także tweet od pracującego w Waszyngtonie wykładowcy zajmującego się sprawami Bliskiego Wschodu. Jak pisał, tajna biblioteka stanowiła dla niego pierwszą od lat iskrę nadziei związaną z Syrią. To zdanie mocno mnie poruszyło. Od czasu, gdy zajmuję się informacjami z Syrii, nigdy jeszcze nie trafiłem na taką historię. Historię inspirującą, a nie przygnębiającą, która pokazuje, że miłość do literatury, nauki i kultury jakimś cudem przetrwała mimo rozlewu krwi i wszechobecnego okrucieństwa.
Zrozumiałem, że jest na ten temat jeszcze wiele do powiedzenia.1
Przed 2011 rokiem Darajję, dziewięćdziesięciotysięczne miasto położone tuż za południową rogatką Damaszku, zamieszkiwała kwitnąca i tętniąca życiem społeczność. Na szerokich, obsadzonych szpalerami drzew ulicach toczyło się zwyczajne życie. Konwoje rolniczych ciężarówek dostarczały przeróżnych płodów ziemi z okolicznych gospodarstw; niewielkie fabryki mebli wytwarzały lokalną specjalność: ręcznie robione sypialniane komody; przez targi i sklepy z jaskrawo malowanymi szyldami i wymyślnymi oknami wystawowymi przewijały się tłumy ludzi.
Darajję często nazywa się przedmieściami Damaszku, ale to odrębne miasto z własną tożsamością i historią. Zgodnie z tradycją właśnie tutaj miało miejsce nawrócenie świętego Pawła Apostoła1. Początkowo wypełnioną wtedy licznymi monasterami Darajję zamieszkiwali chrześcijańscy Gassanidzi, ale w VII wieku, w miarę jak islam rósł w siłę, klasztory szybko ustępowały miejsca grobowcom towarzyszy Mahometa, którzy tutaj mieszkali i umierali2. Zgodnie z tradycją w Darajji miał osiąść Bilal, jeden z najbliższych towarzyszy Proroka. Urodził się w Mekce i jest uważany za pierwszego muezina, w dodatku wybranego przez samego Mahometa, co czyni z niego jedną z najważniejszych postaci pierwszych lat islamu.
Na początku okresu islamskiego Darajja była niewielką, lecz tętniącą życiem wioską. Położona w pobliżu Damaszku, który w 680 roku naszej ery stał się stolicą Kalifatu Umajjadów, zawsze pozostawała w cieniu wspaniałego i zamożnego sąsiada. Damaszek nie przyćmił jej jednak całkowicie. Miejscowość, która gościła towarzyszy Mahometa i ich potomków, stała się miejscem uświęconym i wkrótce zyskała rozgłos w kręgach muzułmańskich uczonych jako „miejsce, gdzie powinien udać się każdy, kto poszukuje mądrości”.
Darajja słynęła także z rolnictwa, podziwiano tutejsze piękne sady i żyzne ziemie. Jedna z lokalnych upraw – winogrona – od dawna jest niezwykle ceniona nie tylko w regionie czy w kraju, ale także na całym świecie. W 1862 roku w brytyjskim magazynie ilustrowanym „Once a Week” opublikowano artykuł opisujący zalety „białego winogrona, szerokiego i długiego, bardzo aromatycznego, słodkiego i soczystego, o twardej skórce, dzięki której dobrze znosi pakowanie i transport. Jest ono uprawiane w wiosce niedaleko Damaszku, zwanej Darajją, na starej rzymskiej drodze na południowy zachód od miasta i nigdzie indziej, gdyż mimo licznych prób uparcie odmawia rośnięcia w innych miejscach”. W artykule jest także przytoczona opowieść w przekładzie ówczesnego konsula brytyjskiego, niejakiego pana Rogersa, której bohaterami są Mahomet i jeden z jego uczniów. Pewnego dnia gorliwy wyznawca śledził Proroka, aby się dowiedzieć, gdzie odprawia on popołudniowe modły. Według legendy, gdy Mahomet skończył się modlić,
niebiosa się otwarły i na ziemię spuszczono drabinę, po której począł się wspinać. Jego przyjaciel szedł tuż za nim, a gdy doszli do bramy niebieskiej, zdołał on, ukrywszy się w fałdach sukni Proroka, wejść niepostrzeżenie wraz z nim do środka. Stanął przed obliczem boskiego majestatu. Allah siedział na wspaniałej sofie w całej swej niebiańskiej świetności. Najwyraźniej czekał na Mahometa, rozpoznał go bowiem od razu i posadził po swojej prawicy, w narożniku sofy, a następnie polecił Gabrielowi i innym usługującym przynieść kawę, fajki i słodycze. Tymczasem przyjaciel Mahometa dzięki zamieszaniu, jakie towarzyszyło wejściu Proroka, zdołał ukryć się za sofą i z tej kryjówki obserwował wszystko, co się działo. Po pewnym czasie rozmowa ustała, zaproponowano zatem rozegranie partii szachów. Mahomet – najwyraźniej przyzwyczajony do takiego towarzystwa i czujący się w nim zupełnie swobodnie – był gotów przystać na propozycję jedynie pod warunkiem że gra toczyć się będzie o interesujące stawki. Ustalono zatem, że nagrodą będzie uczta, którą na poczekaniu wystawi przegrany. Prorok zwyciężył bez trudu i niezwłocznie rozpoczął się bankiet. Jednym z głównych przysmaków była kiść wspaniałych winogron, jakich żadna śmiertelna winorośl nigdy jeszcze nie zrodziła, o pięknym kształcie, głębokiej barwie i niebiańskim zapachu. Przyjaciel Mahometa nie mógł się już dłużej opierać takiemu widokowi. Wychynął ze swej kryjówki, podczas gdy Prorok i jego Gospodarz byli zajęci ucztowaniem. Zmieszał się z usługującymi i zdołał oderwać gałązkę ze wspaniałej kiści. Ukrył łup za pazuchą i jął spiesznie schodzić po drabinie.
Kiedy powrócił na ziemię, zaczekał nieopodal na powrót Proroka, któremu, gdy ten w końcu się zjawił, pogratulował wspaniałej wygranej. Mahomet wpierw oburzał się i udawał, że nie rozumie, co tamten ma na myśli, lecz na widok winogron pojął, że przyjaciel jego rzeczywiście był świadkiem wszystkiego, co się wydarzyło. Zobowiązał go do zachowania tajemnicy.
– A jeśli chodzi o winogrona – dodał – nie zmarnuj tak cennego owocu, spożywając go, ale zabierz go do Darajji w pobliżu Damaszku i tam zasadź, aby ziemia wzbogaciła się przez twą wizytę w niebie.
Przyjaciel Proroka tak właśnie uczynił. Wiadomo powszechnie, że z ziemi damasceńskich równin stworzony został nasz praojciec Adam i że na całym świecie nie ma tak delikatnej i tak żyznej gleby, ale najbogatsza w tym regionie jest Darajja. Winogrona te aż po dziś dzień rosną tam w obfitości i choć spożywają je tysiące i dziesiątki tysięcy osób, owoców nigdy nie brakuje. Winorośl jednak nie przyjmuje się nigdzie indziej, o czym może zaświadczyć każdy, kto próbował hodować ją w innym regionie. I taka właśnie jest historia winnej latorośli, która poza rodzimą glebą Darajji nigdzie nie wydaje owocu3.
W 1953 roku, niemal sto lat po opublikowaniu tej historii, w Darajji odbył się festiwal winogron. Na wystawie zaprezentowano ponad tysiąc różnych odmian tych owoców, a w uroczystości wziął udział ówczesny prezydent Syrii, Adib Asz Sziszkali.
Wspaniałe zalety darajjskiej winorośli są podkreślane również dziś. Zdjęcia owoców znajdują się na stronach internetowych, na których pojawiają się wzmianki o mieście, a winne grona wykorzystano także jako symbol rebelii na plakatach i ulotkach. Mieszkańcy, z którymi rozmawiałem, mieli własne teorie wyjaśniające wyjątkowość ich winorośli. Większość tłumaczyła jakość owoców bogatymi, czerwonymi glebami oraz życiodajnymi wodami Zachodniej Rzeki – Eufratu – które zaspokajają pragnienie obfitych gron. Jeden z moich rozmówców opisał winogrona z Darajji jako „słodsze, większe, smaczniejsze i barwniejsze niż jakiekolwiek inne”. Uważał wręcz, że istnieje duchowe wyjaśnienie, powiedział mi bowiem:
– Rolnicy uprawiający tę winorośl pracują z najszczerszymi i najlepszymi intencjami. Działają na rzecz całej wspólnoty, raczej dla przyjemności niż z chęci zysku. Radość z tego wyjątkowego boskiego daru jest częścią smaku owoców.
I rzeczywiście, winogrona są powodem do ogromnej dumy, całe miasto chwali się nimi na stronach internetowych oraz w miejscowej literaturze. Jako że jesteśmy w kraju muzułmańskim, wino nigdy nie stanowiło jednak dla miejscowych głównej motywacji. Tym, którzy w upalne letnie dni, kiedy temperatura przekraczała często czterdzieści stopni, poszukiwali orzeźwienia i ochłody, Darajja oferowała w zamian, u progu drugiej dekady XXI wieku, liczne kawiarnie, restauracje, kafejki internetowe i sklepy z grami komputerowymi.
Miasto jednak najbardziej ożywiało się dopiero w wieczornym chłodzie. Starsi ludzie spotykali się, żeby pograć w tryktraka, szachy lub karty, a młodzi spędzali przyjemnie czas w herbaciarniach nieopodal ukochanego stadionu. Największą popularnością cieszyła się między innymi Champions Café. Ściany kawiarni były zakryte wielkimi telewizorami, na których oglądano na żywo transmisje najważniejszych meczów, w tym wielu międzynarodowych. W duszne letnie wieczory wokół stolików w ogródku gromadziły się tłumy ludzi, a wielu z nich miało na sobie barwy Barcelony lub Realu Madryt, zdecydowanie najpopularniejszych klubów. Żywiołowy, niemal ogłuszający doping i głośne okrzyki wypełniały wieczorne powietrze i momentami wzbijały się nawet ponad warkot tego czy innego gwałtownie przyspieszającego motocykla, pędzącego na jednym kole po zakurzonej drodze. Podobne dźwięki rozlegały się w każde piątkowe popołudnie po godzinie czternastej na pobliskim stadionie. Rozgrywano wtedy mecze lokalnej ligi, które wzbudzały ogromne emocje. Wprawdzie nie grał tu żaden Ronaldo ani Messi, nie było luksusowego stadionu z dyrektorskimi lożami i dudniącą muzyką, ale nie zmniejszało to zaangażowania i zapału tłumu.
Pod względem liczby decybeli tylko jeden rodzaj wydarzeń w Darajji mógł konkurować z meczami piłki nożnej: wesela. Były to uroczystości organizowane na taką skalę i z tak wielką pompą, że gdyby właśnie jakieś trwało, od razu byście o tym wiedzieli, nawet gdybyście sami akurat się nie pobierali ani nawet nie mieli zaproszeń.