- W empik go
Biblja a gwiazdy: sto pytań, stawionych biblistom, oraz sto odpowiedzi, dla ludzi, umiejących myśleć własną głową - ebook
Biblja a gwiazdy: sto pytań, stawionych biblistom, oraz sto odpowiedzi, dla ludzi, umiejących myśleć własną głową - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 310 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Biblja jako pomnik piśmiennictwa sakralnego była dotąd i jest wciąż jeszcze pod względem swej szaty literackiej księgą zamkniętą na siedm pieczęci dla uczonych współczesnych, a przedewszystkiem dla teologów, humanistów, historyków i filozofów.
Jeżeli pod względem egzegezy religijnej i etycznej szanowni specjaliści spełnili naogół swe zadanie w sposób dostateczny, jeżeli pod względem badania wartości, przekazanych nam przez przeszłość odpisów Biblji, i poprawnego wydawania tekstów oryginału zasługują nieraz nawet na wielkie uznanie, to już gorzej rzecz się ma z egzegezą historyczną, gdyż nie umiano odróżniać określeń kronikarskich od symbolicznych, a najgorzej rzeczy stoją, gdy chodzi o rozeznanie formy literackiej i jej obrazów retorycznych. Tu egzegeza uczona a właściwie egzegeza szkolarska, ze wszystkich stron opatentowana i oplombowana, mogła była zadowolnić tylko wielkie masy ubogich duchem prostaczków w imię nietyle zasady, ile obserwacji, że "dla wierzącego wszystko jest możliwe" (Marek IX, 22), ale nie dała absolutnie nic tym, którzy wedle Origenesa "chcieli i mogli sięgać głębiej w zrozumienie rzeczy" (Contra Celsum IV, 49).
Owa egzegeza szkolarska brała w swe ręce uczone rzeczy wielkie i przedstawiała je myślicielom w postaci bajeczek dla dzieci, nie słuchając ostrzeżeń wspomnianego Origenesa, że Biblję pisano tak, iżby rozumiano jej tekst przedewszystkim symbolicznie. To też gdyby bajki Ezopa weszły były w obręb piśmiennictwa sakralnego chrześcijaństwa, "powołani" specjaliści wykładaliby z katedr z największą powagą o krajach, w których lwy i osły są obdarzone ludzką mową, a ciała martwe zachowują się, jak istoty żywe i obdarzone dowcipem. Z taką przecież powagą wykładano o trzystu lisach, przez Samsona związanych za ogony i z wetkniętemi pochodniami puszczonych w zboże, i… o odźwiernej w domu arcykapłana żydowskiego, pomawiając go o feminizm, na który nie pozwoliłby sobie żaden arcybiskup katolicki, gdyby mu emancypantki zaproponowały portjerkę zamiast portjera w sieni jego pałacu.
Ale pod tym względem nie różnił się egzegeta katolicki od egzegety protestanckiego, a od obu szyderca, który próbował ich wyśmiewać, nie zdając sobie sprawy, jak sam bywał śmieszny w braniu dosłownem tekstów biblijnych. Wszelako wynik ostateczny pracy owej egzegezy szkolarskiej i jej przeciwników był na całym froncie ten sam: ludzie światli odwrócili się od Biblji, o ile samych siebie traktowali szczerze, biorąc jej teksty za zbiór pomieszanych z historją mitów.
Do właściwego rozumienia szaty literackiej Biblji zbliżali się w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat aż do dni naszych tylko pisarze nieliczni, jak Dupuis, Volney, Nork, Hugo Winckler, Alfred Jeremias, Franz Boll i może jeszcze jacyś inni. Ale jedynie zbliżali się. Klucza do odemknięcia tajemniczego zamku nie odnaleźli. Niesłychanie ważnej relacji Hipolita (Refutatio omnium haeresium albo Philosophumena) nietylko nie umiano ocenić, ale treść jej wyszydzono, co uczynił tak nawet znakomity badacz, jak Bouché-Leclercq (L'Astrologie grecque, str. 609). A działo się to dlatego, iż starszym uczonym brakowało źródeł, które dopiero później wypłynęły, zaś młodszym talentu i czasu, gdyż erudycja obowiązkowa przegnała zewsząd nieobowiązkowy talent, a czas trzeba było poświęcać pracy pedagogicznej na uniwersytetach i zagadnieniom, uznanym przez wiedzę urzędową. Inni, oddani tak zwanej krytyce tekstualnej Biblji, coraz bardziej oddalali się od rozumienia szaty literackiej tego pomnika a właściwie zbiorowiska pomników. Komentarze ich, nieraz wielce uczone, są zarazem dokumentami naiwności i pychy, zwłaszcza wtedy, gdy autorowie tych komentarzów domagali się wykreślania z Biblji wersetów, nie zgadzających się… z ich doktrynami. Tu praca tej egzegezy szkolarskiej zaczęła być w swych skutkach już wprost groźną, gdyż wiodła do zuchwałego kiereszowania tekstów, w których dla prawdziwego badacza uronienie jednego słowa może uchodzić za fakt katastrofalny.
Szczególniej ujemny wpływ egzegeza szkolarska wywarła na literaturę przekładów Biblii, przeznaczonych dla nieprzebranych tłumów ludzi inteligentnych, którzy nie mogą lub nie chcą sięgać do oryginałów i którzy poprzestają na rozwłóczaniu po książkach i podręcznikach owych dziwnych przetworów alchemji egzegetycznej czcigodnych biblistów. O ile wielka reformacja przysłużyła się umysłowości europejskiej wywołaniem przekładów Biblji na języki narodowe, o tyle właśnie w miarę wychodzenia z mody toczenia wojen religijnych, mordowania się wzajemnego ludzi różnych wyznań i palenia na stosie ludzi odmiennego dogmatu, a ustalania się mody słuchania wskazań bieżącego rozumu, czyli niedostatecznie poinformowanego racjonalizmu, taż reformacja ręką swych liberalistów, wypływających w stuleciu dziewiętnastym, spowodowała coraz większe odchylanie się w tych przekładach od tekstów oryginału hebrajskiego, czy greckiego. Wyobrażano sobie, że wraz z postępem nauk filologicznych doskonalić się będą tłumaczenia. Stało się wręcz odwrotnie. Wraz z postępem nauk filologicznych rozpoczęło się modernizowanie Biblji, racjonalizowanie jej wysłowienia, zacieranie znaczeń pierwotnych i przeto wypaczanie jej myśli istotnej. Najstarsi tłumacze Biblji, jak Hieronim, stali epokowo bliżej pojęciami swemi i tradycjami autorów Biblji, zwłaszcza autorów Nowego Testamentu, niż tłumacze późniejsi, a tłumacze dzisiejsi zatracili z tą przeszłością wszelki związek i wszelkie czucie.
Stara zasada katolicka, w tym wypadku najzgodniejsza z nowoczesną zasadą naukową, widoczna jeszcze u takich tłumaczów, jak nasz nieśmiertelny Wujek, którego w czasach ostatnich pewien odłam duchowieństwa polskiego zaczął najniesłuszniej uważać za przestarzałego, brzmiała: Nie rozumiem, ale tak jest w oryginale, i przeto tłumaczę dosłownie! Albo: Idę za Hieronimem, gdyż on chyba lepiej to rozumiał od nas! Tymczasem zasada protestancka, wykarmiona na rozwielmożniającym się racjonalizmie filozoficznym naszych czasów, głosiła: Nie rozumiem, więc w oryginale musi być źle.
a przeto obowiązany jestem poprawić tekst w przekładzie! Albo: Przecież Vulgata Hieronima jest mumją wobec przekładu Lutra, poprawionego przez komisje uczone w wydaniu najpierw "Probebibel" a następnie "Durchgesehene Bibel" (porów. A. Pott, Der Text des Neuen Testaments, str. 3 i 10). Chęć znalezienia "tekstu kanonicznego" (także pomysł!) prowadziła do dyspozycji wykreślania wersetów za wersetami z Nowego Testamentu. Takich dyspozycyj z wyrazem rozkazodawczym "Streiche" (Wykreśl!) sam Pott daje aż na dwudziestu dwóch stronnicach (str. 61–82).
Odbiera się wrażenie, jakgdyby jakiś obłęd ogarnął tych ludzi, tak przecież uczonych i skądinąd zasłużonych! (1)
Ten kierunek protestancki a tak uczenie nienaukowy zyskał w świecie akademickim do tego stopnia stanowisko potężne, że ulegli mu nawet pewni teologowie katoliccy, obawiając się zarzutu nieuctwa, lub co najmniej myślenia niewspółczesnego. Że jednak władza kościelna nic jeszcze w stosunku do nich nie straciła na sile, przeto postanowili: stać na stanowisku dawnem, ilekroć będzie się zdawało, że wymaga tego dogmatyka, odrzucana częściowo lub całkowicie przez protestantów, a natomiast przerzucać się na stanowisko nowe, gdy będzie się zdawało, iż zachodzą wypadki, w których owa dogmatyka nie krępuje. Powstała stąd zabawna połowiczność, której klasycznym wyrazem, jest nowy przekład polski księdza profesora jezuity Władysława Szczepańskiego "Czterech Ewangelij" ze wstępem i komentarzami (str. XXXII, 611, Kraków 1917), wydany z zasiłku Akademji Umiejętności w Krakowie, Kasy imienia Mianowskiego w Warszawie i arcybiskupa Dalbora w Poznaniu, przekład, zaopatrzony nietylko środkami pieniężnemi naszych najczcigodniejszych instytucyj naukowych, ale istną powodzią apro- – (1) Wszelkie warjanty posiadają dla badacza tekstów biblijnych znaczenie pierwszorzędne. Nie mam tu naturalnie na myśli zwykłych pomyłek przepisywaczy, ale takie odmiany, jak zamiast "potym" warjant "po dwóch dniach", jak zamiast "sześćdziesiąt stajań" warjant "siedm stajań" albo zamiast "wieniec gwiazd dwunastu" warjant "wieniec przez gwiazd dwanaście". Nie można tedy na podstawie wielkiego zbioru odpisów ustalać jednego tekstu, ale trzeba wszystkie odpisy uważać za materjał do zrozumienia całości.
bat, powinszowań, błogosławieństw, i zatwierdzony (a jakże!) przez osobną komisję cenzuralną, złożoną z pietnastu wielce poważnych znawców, tylko kwestja, czego – a to wszystko dlatego, by nieśmiertelny przekład Wujka uśmiercić, wytrącić go z rąk polskich, a umysłowość naszą jeszcze bardziej oddalić od zrozumienia szaty literackiej i spowitego w nią ciała myślowego największego pomnika literackiego, że akurat prócz tego jest jeszcze pomnikiem religji chrześcijańskiej…
Umiem uszanować wszelki wysiłek myślowy, ale pod warunkiem, że się czcigodnej całkiem pracy duszpasterskiej nie będzie podawało za pracę badawczą, odpowiadającą wymaganiom nowoczesnej nauki, i że ci wysileńcy stać będą rzeczywiście na stanowisku szukania prawdy, a nie będą uważali siebie za jedynie uprawnionych egzegetów na podstawie swych święceń, tytułów i katedr. Wymagam też zdolności do dyskusji umiejętnej. A już uważać siebie muszę za całkiem zwolnionego z praw wszelkiej ceremonji, gdy tacy wysileńcy zatykają sobie uszy bawełną dziecinnego lub starczego uporu, korzystając zarazem z funduszów instytucyj naukowych naszej biednej Polski, gdy czuć się daje brak tych funduszów na dzieła istotnie naukowe i wielce wartościowe.
Po ogłoszeniu mych studjów "Czyniący sto, czyniący sześćdziesiąt i czyniący trzydzieści" (1916), "Horoskopy święte przypowieści ewangelicznych, czyli obrazy nieba globusowego, ilustrujące te przypowieści" (1917) i "Sen Faraona a obie konstelacje Siedmiu Wołów' (1917), zaledwie szczuplutka garsteczka zacisznych teologów i humanistów zwróciła się do mnie i to privatissime, bojąc się widocznie dygnitarzy panującej opinji, przyczem najlepsi z pomiędzy nich, czyli najgruntowmej zorjentowani, wyrazili zdumienie, czemu ich tego nie uczono w seminarjach i na akademjach, gdyż prawdopodobnie przypuszczali, że wynalazłem zagranicą jakąś złotą żyłę i przekuwam ją na monetę w Polsce obiegową. Ci poczciwi zresztą ludzie nie wierzą, by polska głowa mogła coś samodzielnie odnaleźć, zwłaszcza jeżeli to nie są rzeczy z zakresu tak już uznanych badań przyrodoznawczych lub rozmyślań matematycznych, bo dziś w tych dziedzinach "niemasz nic niemożliwego wierzącemu". Ale poza tą maluchną garsteczką cała wielka reszta uczonych w Piśmie i w innych rzeczach wytrzeszczyła oczy i mimo ukazywanych przeze mnie źródeł brała moje studja za wytwór fantazji "zdolnego" publicysty, w którym dopatrzyć się badacza wprost jej nie wypadało, i najspokojniej częstowała dalej na wykładach swemi bajeczkami nieszczęśliwe plemię studentów, zależne od ich egzaminatorskiego ołówka, stawiającego stopnie z wyuczenia się napamięć i nawyrywki arsenału mądrości urzędowego mistrzostwa.
To też postanowiłem wystąpić z pracą, która wprawiłaby w niemały kłopot tych uczonych w Piśmie, a nad ich pychą naiwną, opowiadającą bajeczki myślicielom, zawisła na włosku czasu, jak jakiś miecz Damoklesa.
Wiadomo, że ludzie umysłem starzy muszą umierać w atmosferze swoich poglądów, silnie ufortyfikowanych katedrami i patentami. Ale śmierć ich może być spokojna, lub pełna wielkiego niepokoju. Albowiem podrastają pokolenia nowe, które nie posiadają jeszcze zastarzałych uprzedzeń, które są zdolne próbować myśleć własnym mózgiem, i które nawet lubią poddawać rewizji doktryny i… komunały swych wyniosłych mistrzów, których to komunałów i doktryn muszą się uczyć napamięć i zdawać z nich egzaminy w pocie czoła i drżączce nerwowej. Postanowiłem więc napisać coś dla tych sapere ausuris, czyli dla tych, którzy w przyszłości będą mieli odwagę zostać mądrymi.
* * *
Dnia 31 października 1517 roku na drzwiach kościoła zamkowego w Wittenberdze wielki herezjarcha Marcin Luter przybił 95 tez, w których wypowiedział wojnę staremu światu. Stało się to hasłem nowego ruchu religijnego, który przekształcił zupełnie stosunki europejskie.
Nie należę do wyznawców tego potężnego herezjarchy, a już najdalszy jestem od chęci wzniecania walk religijnych. Dążę jedynie do naukowego wyjaśnienia szaty literackiej Biblji i jej obrazów retorycznych, aby umysłowość współczesna nie brała tego czcigodnego pomnika za zbiór bajeczek, ale za arcydzieło ówczesnej mądrości i ów – czesnego genjuszu pisarskiego. Chodzi mi naturalnie o wywołanie całkowitego pod tym względem przewrotu w nauce.
W tym celu stawiam biblistom sto pytań, na które w arsenałach swej wiedzy odpowiedzi nie znajdą. Aby zaś uwolnić świat umysłowy od nowego zalewania potopem czczej ich dialektyki, wspieranej w sposób nieraz najzabawniejszy i wprost kompromitujący przez nieszczęsną filologję, ciąganą brutalnie za włosy, rzucam im zarazem sto odpowiedzi, aby zamiast oddawania się rzekomo zbożnym i rzekomo umiejętnym deklamacjom, zaczęli nareszcie uczyć się tego, co jest niezbędne, i w wyniku tej pilności zasłużyli rzeczywiście na katedry i tytuły, dające im w oczach nieświadomego rzeczy ogółu patent autorytetu, a który to autorytet pozwalam tu sobie zakwestjonować.
Wiem zbyt dobrze jako już doświadczony pisarz, że nieruchawość umysłu ludzkiego jest nieobliczalnie wielka, ale i to wiem, że myśl bywa niekiedy dynamitem, rozsadzającym bezduszne bryły najpotworniejszych rozmiarów. Dynamit tej myśli kładę pod kolosalną bryłę szkolarskiej egzegezy biblijnej, aby nią wstrząsnąć i aby ją skruszyć.
Czytelnicy światli przekonają się, że Biblja natem zyska, i że ten kamień węgielny, na którym dźwignięto wielki gmach chrześcijaństwa, zasługuje doprawdy na miano kamienia filozoficznego. Albowiem dotychczasowa egzegeza, jak już zaznaczyłem, odstraszała tylko od Biblji wszystkich ludzi rozumnych i krytycznych a zbrojnych w zasoby wiedzy współczesnej. Przerażający materjalizm tej egzegezy szkolarskiej, przedstawiający symbolikę jako rzeczywistość, ten przyziemny materializm, przypisujący sobie szczyt spirytualizmu, czyli uskrzydlenia duchowego, wywołał tylko zupełną dla Biblji obojętność. Nowa egzegeza, oparta na źródłach nienagannych, zwalczy ten materjalizm i przywróci tekstom biblijnym ich wielką wartość pierwotną. To, co wydawało się bezsensowną nieraz bajką, wystąpi jako myśl genjalna. Jeżeli zaś prawdziwe są słowa jezuity Władysława Szczepańskiego, że "Kościół żadnej nie stawia tamy studjom krytycznym nad samemi tekstami i kodeksami, które nam Pismo Święte przekazały" (Cztery Ewangelje, na str. XXVII), to niechaj on sam razem z egzegetami urzędowymi, którzy stracili wszelki wpływ na całą inteligencję współczesną, ma odwagę i poczucie obowiązku dokładnego przestudjowania tych stu pytań i tych stu odpowiedzi, aby jego wojsko umysłowe nie spóźniło się z tem znowu o jakieś kilka wieków, jak się spóźniło w stosunku do myśli kopernikańskiej. A może wtedy znowu nastąpi zbliżenie pomiędzy nimi a inteligencją współczesną. Zaś polscy teologowie protestanccy, którzy u nas zakładają pierwszy swój fakultet polski, niechaj odrazu wezmą nowe cegły do nowych fundamentów, by w egzegezie biblijnej szaty literackiej i ukrytej w niej idei tak nie byli zacofani i w swem zacofaniu śmiesznie uparci, jak ich zresztą tak czcigodni i rzeczywiście tak uczeni koledzy zagraniczni.
A polskim humanistom, historykom, filozofom i literatom powiem, że wybija ostatnia godzina renanizmu, czyli modernizowania Jezusa i opowieści ewangelicznych. Trzeba umieć znaleźć dystans pomiędzy dawnością a dzisiejszością. Wtedy zbliżymy się do prawdy, wielkości i piękna tej dawności.
Jako trzeba było z mozołem odcyfrować hieroglify egipskie i kliny assyryjskie, tak zabrać się należy do odcyfrowania dziś kryptograficznych form stylu sakralnego Biblji, jego obrazów retorycznych i zagadkowych wysłowień, iżby mający uszy słyszeli, mający oczy ujrzeli, a mający rozum zrozumieli.STO PYTAŃ
Cechą znamienną stylu pisarskiego Biblji, a W szczególności Nowego Testamentu, zwłaszcza Ewangelji i Apokalipsy Jana, są twierdzenia, sprzeczne z ziemską rzeczywistością i codziennemi jej doświadczeniami, jakgdyby w imię zasady, że to, co jest niemożliwe dla ludzi, jest w zupełności możliwe dla Boga (Mar. X, 27; Zacharjasz VIII, 6).
Do tych twierdzeń należą także pewniki, których wątpliwość po bliższej analizie rzuca się w oczy.
Ze stanowiska stylistyka, czyli badacza stylów pisarskich, będą to naogół tak zwane oksymorony, czyli figury retoryczne, zasadzające się na łączeniu cech przeciwnych, jak w pieśni "Bóg się rodzi", w której mowa o tem, że "ogień krzepnie" a "blask ciemnieje" i "ma granice nieskończony".
O tych meprawdopodobieństwach mówi się jednak w Biblji tak, jak o czemś zwykłem i powszechnie znanem, że nasuwać się musi mniemanie, iż chodzi o rzeczywistość zgoła inną, niż ta, którą dziś mamy na myśli.
Ponieważ jednak przyzwyczailiśmy się do tych nieprawdopodobieństw od dzieciństwa, przeto nas nie rażą, a gdy przy rozpatrywaniu tekstów poczynają nas razić, wtedy jak ludzie, pozostający pod wpływem duru sugestjonera lub hypnotyzera, usiłujemy wytwarzać objaśnienia przy pomocy filologji i historji, jak to czyni urzędowa egzegeza biblijna, otrzymując w rezultacie ostatecznym tylko jeszcze większe zagmatwanie rzeczy.
Tymczasem owe niezwykłości nietylko pozostają nadal niezwykłościami, ale w oczach badacza stylów pisarskich układają się w całe szeregi kategoryi, jak to wykaże przytoczone niżej, sto przykładów.
1. OSIOŁEK, NA KTÓRYM ŻADEN CZŁOWIEK NIGDY NIE SIEDZIAŁ (Mar. XI, 2 – 4; Łuk. XIX, 30).
Wyrażenie to nie zawiera pozornie nic szczególnego. Zdawało się, że chodzi tu o "juczne zwierzę, które jeszcze ludziom nie służyło", jak pisze za innymi egzegetami jezuita Szczepański (Cztery Ewangelje, str. 261). Wszelako ten sam werset głosi, że osiołek był "przywiązany", a nieco dalej, że stał na drodze przywiązany do wrót. Więc już służył ludziom w jakiś sposób, W dodatku wiemy z Plutarcha, że "osioł uwiązany" należał do pojęć symbolicznych, albowiem Egipcjanie wyciskali na bułkach ofiarnych wizerunek osła związanego (De Iside et Osiride, 30). Rzecz wikła się jeszcze bardziej, gdy zestawimy werset Marka z wersetami analogicznemi innych autorów biblijnych. U proroka Zacharjasza (IX, 9) mowa o tem, iż zbawiciel jedzie na oślicy i oślątku równocześnie. Tedy egzegeci protestanccy , pragnąc księgi cudów sprowadzić do rzędu ksiąg, opisujących zjawiska naturalne, przy pomocy sztuczki filologicznej chcieli wytłumaczyć, że w hebrajszczyźnie i greczyźnie łącznik "i" znaczy tu "czyli"; zamiast tedy tłumaczyć wzorem Wujka "wsiadający na oślicę i na źrebię, syna oślicy", tłumaczyli, jak Kautzsch, "reitet auf einem Esel, auf einem Füllen, dem Jungen einer Eselin", a za nimi poszedł żyd polski Cylkow, pisząc: "na oślęciu przyjedzie, na młodym źrebcu oślim". W rozmowie osobistej jezuita Szczepański, bardzo dumny ze swojej wiedzy filologicznej, – tłumaczył mi zawzięcie, że taki przekład jest zgodny z wymaganiami filologji. Ale jakby na urągowisko takim sztuczkom filologicznym czytamy u Mateusza (XXI, 2 – 7) nietylko o tem, że wchodzą w grę dwa Osiołki, oślica i oślątko, ale i to, że uczniowie włożyli swe szaty "na nie" a potem wsadzili Jezusa "na nie". Tekst jest tak wyraźny, że u Mateusza sam jezuita Szcziepański nie mógł od niego odstąpić w przekładzie i poprzestał tylko na sfałszowaniu przytoczonego tam wersetu Zacharjaszowego, pisząc w ślad za innowiercami "dosiadł oślęcia, młodego źrebięcia oślicy" i wywód swój filologiczny złożył w przypisku, zarzucając autorowi Vulgaty przekład błędny (Cztery Ewangelje, str. 125). Nader ciekawy jest rozwój stylistyczny w ewangeljach pojęcia Zacharjaszowego. Mateusz idzie zatempo – ięciem ściśle, Jan skraca cytatę Zacharjasza (XII, 15), mówię wyraźnie, że skraca a nie przeinacza, zaznaczając "niezrozumienie" uczniów (XII, 16), gdy Marek i Łukasz piszą o osiołku, na którym nikt nigdy jeszcze nie siedział. Potem się przekonamy, jak każdy z nich z tego samego źródła wyprowadzał swój obraz.
2. GRÓB, W KTÓRYM NIKT NIE LEŻAŁ (Łuk. XXIII, 53; Jan XIX, 41).
I tu mamy pozory zupełnej naturalności, a dopiero przy bliższem rozpatrzeniu się ta całkowita naturalność znika. Grób ma się znajdować w ogrodzie (Jan XIX, 41), w którym znajduje się ogrodnik (XX, 15), ale ma być wykuty w skale (Mat. XXVII, 60). Albo tedy znajdowała się w ogrodzie skala, albo też ogród znajdował się na skale. W dodatku czytamy u Jana, że ogród znajdował się na miejscu, gdzie Jezusa ukrzyżowano (XIX, 41). Wedle Mateusza ma to być ogród dygnitarza Józefa, czy też własność jego ma stanowić tylko grób, który sobie w skale wykuł. Ale wygląda to tak dziwnie w zestawieniu z wersetami innych ewangelistów, że stanowczo kryć się tu musi jakaś zagadka, gdy w dodatku mamy analogję stylistyczną i po "osiołku, na którym nikt nie siedział" czytamy o "grobie, w którym nikt nie leżał".
3. ROBAK, KTÓRY NIE UMIERA (Mar. IX, 43; Izajasz LXVI, 24).
Znowu ta sama forma stylistyczna. Marny robak, a posiada cechę nieśmiertelności, której pozbawiony jest człowiek.
4. OGIEŃ, KTÓRY NIE GAŚNIE (Mar. IX, 43; Izajasz LXVI, 24).
Wciąż ta sama forma stylistyczna. Znamienne, że zestawia się tu z ogniem, który nie gaśnie, robaka, który nie umiera. Robak ogniowy wszedł do pojęć pisarzów kościelnych (Augustyn, De civitate Dei, XXI, 9). W wieku XV dostał się nawet do jednego z odpisów Józefa Flawjusza "Dziejów wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom" (p Flavii Josephi opera, wydanie Niesego, t. VI, str. XLVII). Jezuita Szczepański taki daje tu komentarz: "Robakiem, gryzącym w piekle potępionych, są – zdaniem Ojcowi teologów – wyrzuty sumienia, trapiące tych nieszczęśliwych" (Cztery Ewangelją, str. 253). Jest to egzegeza religijna, ale nie stylistyczna, skoro ów "robak, który nie umiera" znajduje się jako figura retoryczna w jednym rzędzie z "ogniem, który nie gaśnie", z "grobem, w którym nikt nie leżał" i z "osiołkiem, na którym nikt nie siedział".
5. KRZAK, KTÓRY PŁONIE, A NIE SPŁONIE (Exodus III, 2).
I znowu ta sama figura retoryczna. Słusznie robi uwagę Baentsch w swym komentarzu (Exodus, str. 19), iż odbiera się wrażenie, jakgdyby była mowa o krzaku znanym.
6. ROŚLINA, KTÓRA WYRASTA BEZ KORZENIA (Mat. XIII, 5-6; Mar. IV, 5-6).
Jezus mówi o tej roślinie w przypowieści, a tłumy słuchają… i nie przeczą, jakgdyby znały taką roślinę. Wogóle cały ten ustęp jest wielce znamienny. Roślina wyrasta szybko, bo nie posiada "głębokości ziemi", lecz gdy słońce wschodzi, usycha, bo "niema korzenia". Jezuita Szczepański próbuje znowu nakręcać tekst do ziemskiego rzeczy wytłumaczenia. Więc powiada, że nie jest mowa w tekście o wschodzie słońca, ale o jego górowaniu, gdy "przypieka" i na roślinę "działa chemicznie" (Cztery Ewangelje, str. 77), przytem przekręca tekst, pisząc "bo ziemia nie była głęboka", gdy w oryginale wygląda na to, jakgdyby owa roślina wcale ziemi nie miała.
7. DRZEWO WYRASTAJĄCE Z WÓD (Ezechjel XXXI, 4).
Drzewa wyrastają z ziemi a nie z wody. W dodatku drzewo to jest tak olbrzymie, iż mieszkać pod nim mają wszystkie zwierzęta i wszystkie narody (XXXI, 6). Upatruję tu pod względem stylistycznym także formę oksymoronu, czyli zasadę łączenia cech przeciwnych. Drzewo wyrastające z wód stanowi tę samą kategorję, co krzak, który płonie, a nie spłonie, co ogień, który nie gaśnie, co robak, który nie umiera, co grób, w którym nikt nie leżał, i co osiołek, na którym nikt nigdy nie siedział.
8. DRZEWA, KTÓRE CHODZĄ, JAK LUDZIE (Mar. VIII, 24).
Jezus pyta uzdrowionego ślepca czy już coś widzi, a ten odpowiada, że widzi ludzi, chodzących, jak drzewa. Już i lekarze brali się do wyjaśniania chorób i uleczań biblijnych wogóle a ślepoty w szczególności (porów. Dr. Gustav Woltzendorff, Gesundheitspflege und Medizn der Bibel. Christus als Arzt. Studien und Betrachtungen, Wiesbaden 1903, na str. 56). Aczkolwiek Jezus występuje w ewangeljach jako lekarz cudowny, czyli nie mający nic wspólnego z medycyną naukową, jednakowoż w epoce, kiedy wiara w cuda nadzwyczajnie osłabła, teologowie bardzo skwapliwie zbierali takie "naturalne wyjaśnienia". Idąc za niemi, jezuita Szczepański poświęca najpierw ścisłość Wujka, który tu wiernie oddał tekst oryginału w słowach: "Widzę ludzie jak drzewa chodzące", następnie tekst przekręca, pisząc: "Widzę ludzi, bo widzę ich niby drzewa, chodzących", a wreszcie powiada, że jako wieczorem nie można odróżnić drzew widzianych, "tak i ów ślepy, który jeszcze całkowicie wzroku nie odzyskał, widział łudzi, ale ich dokładnie rozeznać nie mógł" (Cztery Ewangelje, str. 245). Tymczasem cały ten naciągany komentarz, nie mogący istnieć bez pofałszowania tekstu oryginału, wprost śmiesznie wygląda wobec rzędu figur retorycznych, mianowicie: drzewa chodzące jak ludzie, drzewo wyrastające z wód, roślina wyrastająca bez korzenia i t… d.
9. FIGA, KTÓRA NA WIEKI NIE RODZI OWOCU (Mar. XI, 14).
Jest to jednak figa, która niegdyś rodziła owoce, tylko Jezus żadnego owocu na niej nie znalazł i dlatego ją przeklął. Przecież musi to zastanawiać, że Jezus, tak dobrotliwy, który nie pozwala mówić bratu "raka" (Mat. V, 22), przeklina figę, że akurat nie miała owocu wtedy, gdy nie był czas na figi (XI, 13),
Jezuita Szczepański, pomijając tu skrzętnie stronę moralną, powiada (str. 262), że "sądząc po liściach", chodzić mogło o "kwiaty" figi, przyczem tu powołuje się na Plinjusza (Hist… nat. XVI, 26), jak w kwestji "osiołka uwiązanego" nie powołał się na Plutarcha. Upatruję i tu formę oksymoronu, czyli zasadę łączenia cech sprzecznych: Jezus dobrotliwy a przeklina. Aby zaś nie było wątpliwości moralnej, przeklina figę, na której owoc nie był czas. Więc chodzić tu musi o jakąś figę symboliczną i o jakiś jej owoc, będący nie na czasie.
10. TRZOS, KTÓRY SIĘ NIE ZUŻYWA (Łuk. XII, 33).
Jest tu wyraźnie mowa o trzosie w znaczeniu symbolicznem. Ale mamy tę samą formę lokucyjną. Mowa jest o rzeczy, która nie posiada swej cechy znamiennej, czyli cechy zniszczalności.
11. TRZOS, W KTÓRYM NIEMA PIENIĘDZY (Mat. X, 9).
Jezus powiada uczniom, aby w swych trzosach nie nosili ani srebra, ani złota. Czemu nie mówi im, by nie nosili trzosów? Trzos służy tylko do noszenia pieniędzy. Bez tego jest zbędny. A więc chodzi o taki trzos, którego cechą jest to, że niema w nim pieniędzy a jednak jest taki, który go nosi. Gdyby nam ktoś dziś powiedział: "Nie noś pieniędzy w portmonetce", odpowiedzielibyśmy mu tak: "Mów: nie noś portmonetki". Bo jakiż cel miałoby wtedy jej noszenie?
12. SADZAWKA NA ZWIERZĘCEJ (Jan V, 2).
Tak jest dosłownie w tekście greckim: έπί τή προβατίιχή χογνμβήδα (porów. Soden, Die Schriften des Neuen Testaments II, 407), tak w Vulgacie: super prohatica piscina (Novum Testamentum, ed. Wordsworth i White, Oxford i Londyn 1911), natomiast w wydaniach mniej poprawnych podług niektórych kodeksów wyraz "super" opuszczono. Wyrażenie "na zwierzęcej" jest jakgdyby skrótem wyrażenia "na zwierzęcej figurze": έπί τή προβατίιχή őψει super probatica visione piscina słowem: sadzawka na zwierzęciu. Sadzawka ta miała posiadać pięć krużganków. Rzecz prosta, że jeżeli pójdziemy za tokiem opowiadania, zamykając oczy na szatę literacką, to możemy dojść do takich przypuszczeń, na jakie się zdobyła egzegeza dotychczasowa. Tu nawet Wujek tłumaczy: "owcza sadzawka". Lecz zważyć należy, że rzeczownik grecki πδόβαϊογ oznaczał wogóle wszelkie zwierzę czworonożne (Pape, Griechisch-deutsches Hand wörterbuch, wyd. 3), co stwierdza także jezuita Zorell (Novi Testamenti Lexikon Graecum, Paryż 1911). A pierwotnie taka była nazwa dla wszystkich, zwierząt czworonożnych. Gdyby zresztą określenie "sadzawka na zwierzęcej" było w ewangeliach jedyne, moglibyśmy przejść nad niem milcząc. Ale gdy stoi w rzędzie oksymoronów, trzeba wreszcie wziąć je pod uwagę, tem bardziej, że zaraz z inną jeszcze spotkamy się sadzawką.
13. SADZAWKA POSŁANA (Jan IX, 7).
Czytamy, że ślepy, który się umył w ukazanej przez Jezusa sadzawce, odzyskał wzrok. Sadzawka nazywa się Siloam, a tekst ewangelji głosi, że wyraz ten znaczy "posłany". Źródło zwane Siloa istniało rzeczywiście w Jerozolimie (p. Józef Flawjusz, Dzieje wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom, przekł. A. Niemojewskiego, w skorowidzu na str. 564). To też rzecz nie budziłaby zastanowienia, gdyby nie dodatek ciekawy ewangelisty, że nazwa a oznacza "posłany". Wychodząc z założenia, że mamy do czynienia z dziełami piśmiennictwa najpoważniejszego, musimy twierdzić, że kryje się tu jakaś zagadka, do czego zresztą upoważnia nas cały szereg poprzednich oksymoronów. Słowem, stawiam kwestję, że chodzi tu o jakąś sadzawkę ruchomą, mogącą wędrować. Brzmi to bardzo paradoksalnie, ale nie można oczu zamykać na tekst.
14. SKARB, DO KTÓREGO ŻADEN ZŁODZIEJ SIĘ NIE ZBLIŻY (Łuk. XII, 33).
Tu przynajmniej wyraźnie powiedziano, że skarb ów znajduje się w niebie. Ale to nie rozwiązuje kwestji. Wszak w niebie byli aniołowie, którzy upadli (Hiob IV, 18; 2 Piotra II, 4; Judy 6). Pokusa, jak złodziej, zakradła się do ich serc i skarb stracili.
15. SZATA, KTÓRA NIE BYŁA SZYTA (Jan XIX, 23).
Za cechę znamienną szaty właśnie to uważamy, że jest szyta. Znowu mowa o przedmiocie, pozbawionym swej cechy charakterystycznej.
16. DÓŁ, W KTÓRYM. NIEMA WÓDY (Genesis XXXVII, 24; Jeremjasz XXXVIII, 6).
W micie o Ikarjosie jest także mowa… o dole, który niema wody (Roscher, Lexikon II, 111).
17. RĘCE, KTÓRE NIE SĄ UMYWANE (Mar. VII, 2).
Uczniowie Jezusa jedzą rękami bez uprzedniego dokonywania ablucyj rytualnych. W świecie żydowskim było to naturalnie faktem, budzącym zgorszenie. Z dalszego tekstu wynika, iż Jezus walczy z czczą formalistyką, by czczono Boga sercem a nie wargami. Ale jednak pod względem stylistycznym mamy tu tę samą kategorję, co osioł, na którym nikt nie siedział, grób, w którym nikt nie leżał i t… p.
18. SZARAŃCZA, KTÓRA NIE NISZCZY ROŚLINNOŚCI (Apokalipsa Jana IX, 3 – 4).
Cechą znamienną szarańczy jest właśnie to, że niszczy roślinność. Wedle Długosza w r. 1335 "niesłychane mnóstwo szarańczy, podzielonej na osobne ćmy i roje, nawiedziło Polskę wtenczas, gdy zboża i zasiewy już się były wysypywały w kłosya pojawiła się w takich chmurach, że słońce swoim cieniem za; kryła; tak zaś grubą warstwą zaległa ziemię, że się w niej końskie kopyta chowały. Wszędzie zatem, gdziekolwiek padła, nietylko zboża i rośliny, ale nawet ziarna i korzenie żarłocznie pojadła" (Dzieła wszystkie, t. IV, str. 160). Bardzo też ciekawy artykuł o szarańczy znajduje się w Riehma "Handwörterbuch des biblischen Altertums" (wyd. 2, str. 624 – 627) pióra Wesera w opracowaniu Giesebrechta do wydania drugiego. Ale tu nie chodzi o szarańczę, niszczącą roślinność, tylko o szarańczę, która tak nie niszczy roślinności, jak istnieje sadzawka na zwierzęciu, ogień, który nie gaśnie i robak, który nie umiera.
19. ŚWIATŁOŚĆ, KTÓREJ NIE OGARNIAJĄ CIEMNOŚCI (Jan I, 5).
By zbliżyć się do tego rodzaju powiedzeń, trzeba sobie przypomnieć z Metamorfoz Apulejusa słowa: "O północy widziałem słońce w pełnym blasku" (porów. Apulejus, Der goldene Esel, Rodesche Übersetzung, wyd. 5, na str. 232).