- W empik go
Biedna Marynia - ebook
Biedna Marynia - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 198 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czyż nie ma nieładnych kwiatów, które wydają woń przyjemniejszą niż zapach płatków różanych? Niebogate są w barwy, kształt mają smutnie nastroszony i kielichy ich schylają się, schylają, niby przed śmiercią, ku wielkiej zmęczonej ziemi, na której można się, jak przed śmiercią, ułożyć w boleści! Ale zapach ich ulatuje, niby siatka miłosna unosi się, rośnie, wstrzymuje się i pozostaje w sercu czystych ludzi. Wierzę w to, bowiem każda kobieta ma kwiatek, który jest do niej podobny. Widywałem kobiety o delikatnych różanych policzkach, o ustach uśmiechających się szczęśliwie, o oczach tak pięknych, iż cierpiałem, gdy nie chciały spoglądać na mnie – te kobiety przypominały mi róże. Widywałem też młode dziewczęta, które w cienistych domkach wiodły miłe życie, szyjąc suknie lub robiąc kapelusze; ich jasne lub smutne twarzyczki częstokroć pełne były wzruszenia – te mi przypominały fiołki. Lecz nigdy nie widziałem kwiatów jak Marynia. A jednak, Panie Boże, stworzyłeś je zapewne, przecie Marynia nie mogła już być tak zupełnie sama na świecie.
Nie wiadomo, ile lat miała. Zapewne już trzydzieści! Ręce jej drżały i czuło się, jak szczęście ucieka z jej duszy. Tak, w trzydziestu bowiem latach porzucają nas na zawsze marzenia o przyszłości, gasną gesty zachwytu, ręce drżeć poczynają i dusza płacze widząc przed sobą życie ponure i pustkowne niby wielką wyschniętą równinę.
A biedne ciało, ciało Maryni! Okryte smutnym opadającym okryciem. Brzydkie kobiety winny odziewać się przynajmniej w piękne materie: ich blask, rzucony na ciało, na lica, przydaje im trochę piękności. Widziałem zawsze Marynię odzianą w starą mantylę i w starą spódnicę. Od deszczu, wiatru, słońca, od wszelkiej aury, łagodnie i melancholijnie omywającej wszystko, okrycia te sczerniały, zrudziały, wyszarzały. Deszcz przepaja tkaniny, rozkładają się one i umierają, wiatr dmie w materie, aż staną się obwisłe boleśnie, a słońce wysysa kolory nadając wszystkiemu barwę spalonych liści. Ubogie kobiety nie dbają o siebie myśląc, że nic nie zdoła okrasić ich brzydoty, i suknie mają brzydko zwisające – jak na wróblim strachu.
Boże, mój Boże! Chodzą tak bezkształtne, bez konturów, jak ciosy kamienne, i nie wie się już, czy mają miękkie, ciepłe włosy, czy mają oczy pieszczące serca jak kwiaty, czy ręce ich, które spoczywają na głowach ludzi, są jasne i czyste jak górskie źródła!
Marynia była ułomna. Małym dzieckiem znałem ją jako niedużą, drżącą od konwulsji istotkę. Nogi jej stąpały tak nierówno, że głowa i ciało trzęsły się przy każdym kroku. Niestety! Wysokie kamienie leżą na ścieżkach nieszczęśliwych ludzi; Marynia często natykała się na brukowce i, prawie padając, pochylała się boleśnie, łamiąc się jak trawa. Aby się wesprzeć nieco, gdyż słabe nogi nie służyły jej dostatecznie, nosiła zawsze parasol w zaciśniętej dłoni. Trudno jej było, biedaczce! Chodziła niby ptak ociężały po ziemi, gdzie tyle jest ptaków lotnych. Trudziła oczy śledzeniem drogi, uważaniem na kroki. Na środku ulicy biegają koty, bawią się dzieci. Bała się środka ulicy. Tylko wzdłuż długich murów, spokojnych, obronnych, widziałem, jak często przechodzi miasteczkiem Marynia; ciało jej wstrząsa się; trzyma swój żółty parasol, oczami przywarła do ziemi.
Kwiaty nie są tak piękne jak oczy Maryni, gdyż brak im blasku i światłości, bławatki nie są tak czyste, pali je bowiem gorący wiatr miłości. A kiedy Marynia cierpiała ciałem i sercem, oczy jej jeszcze były modlitewne i niewinne. Wszystko, co istnieje na świecie, wznosi się ku człowiekowi, przed oczy jego, które podziwiają, i pozostawia w duszy odblask tryskający źrenicami. Bowiem oczy nie są zmysłem ciała, oczy są łagodnym ucieleśnieniem duszy. Prawda, znamy wiele spojrzeń, ale przede wszystkim pamiętamy oczy, które odbłysły nam zrozumieniem. Kiedy Marynia była dzieckiem, bardzo proste jej oczy odbijały świat, świat szczęśliwości A dziś przygasłe oczy Maryni oddychają smutkiem. Czasami takie jest niebo bladoniebieskie w październiku, niebo zranione wspominaniem lata.
Wargi Maryni! Są wargi szerokie i ciemnoczerwone kobiet – wielkich miłośnie, są giętkie i różowe wargi szczęśliwych, ładnych, białych istotek, są wargi bezbarwne biednych samotnych dziewczynek. Wargi przedziwnie się kształtują. Są wargi grube zmysłowych kobiet, faliste wargi kobiet pięknych, mądrych… i subtelnych, istnieją wąskie wargi, które ku koniuszkom zwężają się, zwężają w linię czarną i opadającą jak u żmii, są to wargi kobiet zamiłowanych w obmowie. Wargi Maryni były lekko różowe niby poziomki; malutkie, grubawe łączyły się tak prostą i naiwną linią. Składały się w wyraz pełen miłości i dobroci. Ale te przykre dawne konwulsje wykrzywiły je i dwie niesymetryczne linie łączyły je z nosem. Muszę wyznać, iż smutek Maryni sprawiał, iż wargi te były opuszczone ku dołowi i bardzo zmęczone.
Miała jeszcze poza tym schowane pod czepkiem ciemnoblond włosy. Miękkość ich i ciepło stanowiłyby pewny urok pięknej, białej kobiety.