Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Biskup - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
26 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Biskup - ebook

Doris Vouti, studentka teologii, znana jest z wygłaszania prowokacyjnych opinii. Do tego często chodzi na imprezy, po których zazwyczaj kończy w łóżku z obcymi facetami. Bohaterka przygotowuje pracę magisterską o życiu seksualnym nieżonatych księży. Podstawę jej badań stanowią wywiady z duchownymi.

Volter Helakorpi – obdarzony znacznie większą charyzmą niż przeciętni wikariusze – właśnie został wybrany najmłodszym biskupem w Finlandii. Mężczyzna przystaje na prośbę młodej studentki, aby wziąć udział w prowadzonym przez nią wywiadzie. Dziewczyna nie spodziewa się, że to spotkanie odmieni jej życie: Doris zakochuje się w Volterze. Jednak wkrótce na jaw wyjdą wszystkie jej tajemnice.

„Biskup” to powieść erotyczna pełna ekspresyjnych scen seksu, które zapewnią ucieczką od codzienności. Nikt tak jak Lilith nie potrafi zbudować erotycznego napięcia między bohaterami.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-382-4
Rozmiar pliku: 969 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Czu­łam wście­kłość. Ten stan to­wa­rzy­szył mi już od ja­kie­goś czasu – zbyt dłu­giego, bo mo­gła­bym chyba mie­rzyć go mie­sią­cami. Wiele się na to zło­żyło, ale ja­koś czu­łam, że czyn­niki ze­wnętrzne nie były praw­dziwą przy­czyną mo­jego roz­ją­trze­nia. Nie mia­łam na­wet pew­no­ści, czy wście­kłość była do­mi­nu­jącą emo­cją, którą czu­łam. Na pewno nie­je­dyną.

Moja matka wró­ciła wła­śnie po la­tach do Fin­lan­dii ze swo­jej uko­cha­nej świą­tyni Hare Kryszna i bez prze­rwy grała mi na ner­wach. Chciała mnie zwer­bo­wać do swo­jej szkoły. Mia­ła­bym więc niby opu­ścić wy­dział teo­lo­giczny i za­cząć stu­dio­wać na wyż­szej szkole Bhak­ti­we­danta, bo tam, mó­wiła, otrzy­ma­ła­bym o niebo lep­sze wy­kształ­ce­nie. W du­chu teo­lo­gii wisz­nu­izmu.

Wy­krzy­cza­łam matce, że nie mam za­miaru już ni­gdy w ży­ciu cho­dzić do świą­tyni, sma­ro­wać się gliną i po­ścić. Ani tym bar­dziej roz­my­ślać nad zna­cze­niem i róż­no­rod­no­ścią swo­ich wcie­leń. Na tym przez lata po­le­gało prze­cież moje ży­cie – po tym, jak do­piero co roz­wie­dziona matka ni stąd, ni zo­wąd do­znała oświe­ce­nia i – za­fa­scy­no­wana ru­chem Hare Kryszna – wy­je­chała ze swoją trzy­na­sto­let­nią córką do In­dii.

Ale matka nie była moim je­dy­nym pro­ble­mem – a już na pewno nie naj­więk­szym. By­łam na nią zła już od wielu lat, nie było to więc nic no­wego. Ist­niały waż­niej­sze po­wody tego złego sa­mo­po­czu­cia.

Wszy­scy moi zna­jomi koń­czyli stu­dia i za­czy­nali pracę. Po­nie­waż stu­dio­wa­łam teo­lo­gię, wielu z nich roz­po­czy­nało ka­rierę jako pa­stor albo pa­storka, ale tyle samo znaj­do­wało pracę w in­nych bran­żach. Ja sama na­le­ża­łam do grona tych dru­gich. Teo­re­tycz­nie. Tak na­prawdę by­łam zbyt za­jęta pie­prze­niem się i pi­ciem. To dla­tego stu­dia za­jęły mi wię­cej czasu, niż po­winny. Weźmy taką Ma­rię, która była ze mną na pierw­szym roku – za chwilę bę­dzie bro­nić dok­to­ratu, a prze­cież w do­datku pi­sała pracę, miesz­ka­jąc w La­po­nii.

A ja w wieku dwu­dzie­stu ośmiu lat wciąż pra­cuję nad ma­gi­sterką. No do­brze, „pra­cuję” to może za dużo po­wie­dziane. Niech bę­dzie – do­piero za­czy­nam.

I jesz­cze te śluby! Jed­nego lata uczest­ni­czy­łam w trzech ce­re­mo­niach, a je­śli wziąć pod uwagę także ślub Ma­rii, który od­był się ze­szłej je­sieni, to w ciągu roku było ich wszyst­kich aż cztery! Wspo­mniany ślub Ma­rii był mi zresztą wy­jąt­kowo nie w smak, bo to wła­śnie jej tak za­wzię­cie i do znu­dze­nia tłu­ma­czy­łam, jak wielki i idio­tyczny po­peł­nia błąd, wy­jeż­dża­jąc do La­po­nii z po­wodu fa­ceta, któ­rego po­znała przed za­le­d­wie dwoma ty­go­dniami.

Wi­docz­nie się my­li­łam. Ma­ria była roz­anie­lona, a mnie aż mdliło na wi­dok tych czu­łych spoj­rzeń i cią­głego ob­ści­ski­wa­nia, któ­rego ona i jej mąż Tu­omas chyba nie po­tra­fili prze­rwać. Ani na chwilę. Inne młode pary za­cho­wy­wały się po­dob­nie, ale gdyby ktoś zor­ga­ni­zo­wał za­wody w ob­ści­ski­wa­niu, to Ma­ria i Tu­omas nie­wąt­pli­wie zna­leź­liby się na po­dium.

_Już wy­star­czy!_ Mózg za­czął mi pod­su­wać spro­śne ob­razy, gdy tylko o nich po­my­śla­łam. U nas wszystko do­brze, dużo seksu, jest świet­nie i w ogóle wspa­niale. Przy­naj­mniej po­zor­nie tak to wy­glą­dało. Ale po­my­śla­łam so­bie, że Bóg ra­czy wie­dzieć, ja­kie sceny psy­chicz­nej i fi­zycz­nej prze­mocy wszyst­kie te pary za­mia­tały pod dy­wan. A po­tem przy­po­mnia­łam so­bie jesz­cze, że po­łowa mał­żeństw się roz­pada. Ha! Nie­raz, kiedy ciąg mo­ich my­śli do­cho­dził do tego punktu, dzwo­ni­łam do jed­nego ze swo­ich ko­le­gów, z któ­rymi się nie­zo­bo­wią­zu­jąco pie­przy­łam. Albo szu­ka­łam so­bie no­wego fa­ceta na Tin­de­rze.

Przed­wczo­raj pra­wie się po­pła­ka­łam, kiedy po na­mięt­nej nocy spę­dzo­nej ze mną gość wró­cił do domu, do żony. Gdy go o to spy­ta­łam, nie po­tra­fił na­wet po­wie­dzieć, dla­czego ją zdra­dza. W końcu przy­znał, że po pro­stu się tro­chę nu­dził, a poza tym ni­gdy nie ukła­dało im się zbyt do­brze w łóżku.

Czu­łam się ża­ło­śnie, a po­tem wez­brała we mnie złość, bo nie mo­głam po­wstrzy­mać łez. Nie za­mie­rza­łam się ma­zać! A już na pewno nie dla­tego, że po raz ko­lejny moje ży­cie oka­zy­wało się bar­dziej ja­łowe niż ży­cie nie­któ­rych ko­le­ża­nek. Za­ci­snę­łam zęby i przy­po­mnia­łam so­bie sa­mej, że mimo wszystko o wiele le­piej jest być sa­motną, ale świa­domą ko­bietą, niż ła­two­wierną żoną nie­wier­nego męża. Tłu­ma­czy­łam so­bie, że czu­łam się tak źle z dość oczy­wi­stego po­wodu. Przy­ja­ciele wy­jeż­dżali, pod­czas gdy ja tkwi­łam w miej­scu z nie­do­koń­czoną ma­gi­sterką, cały czas ima­jąc się kiep­skich ro­bót w cha­rak­te­rze sta­żystki w pa­ra­fiach i ma­łych fir­mach.

A prze­cież Do­ris była kie­dyś na­prawdę _cool_. I to przez cał­kiem długi czas.

Kiedy udało mi się wy­rwać spod skrzy­deł matki, prze­brnę­łam przez ostat­nie eg­za­miny gim­na­zjalne i ukoń­czy­łam li­ceum dla do­ro­słych. Było to trudne i czu­łam się wtedy bar­dzo sa­motna, ale dzięki temu do­sta­łam się na teo­lo­gię. Po­szłam na te stu­dia, żeby ba­dać idio­tyczne próby wy­tłu­ma­cze­nia so­bie świata za po­mocą cze­goś więk­szego od nas. Przy­naj­mniej z ta­kim kry­tycz­nym na­sta­wie­niem je za­czy­na­łam. Przed ni­kim bym się nie przy­znała, że w któ­rymś mo­men­cie mój sto­su­nek do wiary uległ znacz­nej zmia­nie. Nie prze­szka­dzało mi to jed­nak w im­pre­zo­wa­niu do upa­dłego, upra­wia­niu przy­god­nego seksu i sza­leń­stwach na kon­cer­tach.

Te­raz nie czu­łam się już _cool_. Wręcz prze­ciw­nie. By­łam strasz­nym prze­gry­wem. Bez stu­diów, po­rząd­nej pracy, fa­ceta ani ro­dziny. O ro­dzi­nie, szcze­rze mó­wiąc, na­wet nie śmia­łam ma­rzyć, ale prze­cież mo­gła­bym, gdyby tylko…

Nie chcia­łam te­raz tego roz­trzą­sać, więc skie­ro­wa­łam swoje my­śli z po­wro­tem na te­maty zwią­zane ze stu­diami. Na szczę­ście nie­długo będę miała ze­brane wszyst­kie ma­te­riały do ma­gi­sterki. Sie­dzia­łam w po­ciągu w dro­dze do trzy­dzie­stej dru­giej i tym sa­mym ostat­niej osoby, z którą mu­sia­łam prze­pro­wa­dzić wy­wiad. Tą osobą był świeżo upie­czony bi­skup Turku, Vol­ter He­la­korpi. Gdyby nie wy­kształ­ce­nie teo­lo­giczne taka po­ganka jak ja w ży­ciu by nie wie­działa, jaka jest róż­nica mię­dzy ar­cy­bi­sku­pem a bi­sku­pem ar­chi­die­ce­zji. Cho­dzi oczy­wi­ście o to, że w ar­chi­die­ce­zji Turku jest dwóch bi­sku­pów. Jest ten naj­waż­niej­szy, naj­pięk­niej­szy i naj­wiel­moż­niej­szy ar­cy­bi­skup oraz do­dat­kowo je­den z dzie­wię­ciu _zwy­czaj­nych_, czyli Vol­ter He­la­korpi. No, może ofi­cjal­nie Ko­ściół nie przed­sta­wia swo­ich bi­sku­pów w taki spo­sób jak ja, ale ja pra­wie wszystko ro­bię prze­cież ina­czej.

Nie­za­leż­nie od tego, ja­kie zda­nie miało się o bi­sku­pach, trzeba było przy­znać, że He­la­korpi wiele do­ko­nał. Miał tylko trzy­dzie­ści osiem lat, a zo­stał mia­no­wany bi­sku­pem. Po­waż­nie się za­sta­na­wia­łam, jak nie­żo­na­temu, zna­nemu ze swo­jej otwar­to­ści pa­sto­rowi udało się wspiąć na tak wy­so­kie sta­no­wi­sko.

Cho­ciaż współ­cze­sny Ko­ściół lu­te­rań­ski dąży do od­nowy, to pro­wa­dzi dość za­cho­waw­czą po­li­tykę, jest ostrożny w wy­da­wa­niu opi­nii i mocno po­dzie­lony. Z ko­lei Vol­ter He­la­korpi był czło­wie­kiem, który otwar­cie po­pie­rał mał­żeń­stwa osób tej sa­mej płci czy prawo do abor­cji. Uwa­żał też, że to nic złego, je­śli para chce ze sobą za­miesz­kać jesz­cze przed ślu­bem w celu prze­te­sto­wa­nia związku. To tylko nie­które z jego opi­nii.

W moim obec­nym sta­nie my­śle­nie o Vol­te­rze He­la­kor­pim nie wpły­wało zbyt do­brze na sa­mo­ocenę. Czło­wiek był ode mnie za­le­d­wie dzie­sięć lat star­szy, a już był bi­sku­pem. Bi­sku­pem, do cho­lery.

Wska­zano mi ad­res przy ulicy Au­ra­katu w cen­trum Turku, z czego wy­wnio­sko­wa­łam, że He­la­korpi nie miesz­kał w re­zy­den­cji i że mia­łam prze­pro­wa­dzić z nim wy­wiad w jego wła­snym miesz­ka­niu. Z tego, co wie­dzia­łam, przy ulicy Au­ra­katu nie mie­ścił się ża­den bu­dy­nek zwią­zany z Ko­ścio­łem. Wy­sia­dłam na dworcu głów­nym i spraw­dzi­łam na Go­ogle Maps, że je­śli skie­ruję się na Pu­ola­lan­mäki, to znajdę się przy mu­zeum sztuki i tym sa­mym pod do­mem He­la­kor­piego już za kilka mi­nut.

Na wy­wiad spe­cjal­nie ubra­łam się pro­wo­ka­cyj­nie. Te­ma­tem mo­jej pracy ma­gi­ster­skiej było ży­cie ero­tyczne nie­żo­na­tych pa­sto­rów i nie­za­męż­nych pa­sto­rek. Za­wsze cie­ka­wiło mnie, jak moi roz­mówcy za­re­agują na mi­ni­spód­niczkę lub ob­ci­słe dżinsy w po­łą­cze­niu z głę­bo­kim de­kol­tem. Nie mia­łam za­miaru opi­sy­wać tych re­ak­cji, ale od­naj­do­wa­łam w ich ob­ser­wa­cji ja­kąś per­wer­syjną roz­rywkę. Może po pro­stu lu­bi­łam się dro­czyć.

Tym ra­zem wy­stro­iłam się jesz­cze bar­dziej niż zwy­kle. Spię­łam pół­dłu­gie blond włosy w kok i wło­ży­łam kol­czyki ozdo­bione rdza­wo­czer­wo­nymi ka­mie­niami. Ku­pi­łam je na urlo­pie na Wy­spach Ka­na­ryj­skich. Do tego ubra­łam się w tę samą su­kienkę, w któ­rej by­łam na ślu­bie Ma­rii. Swoim kro­jem bar­dzo przy­po­mi­nała strój Ma­ri­lyn Mon­roe z tej zna­nej sceny, w któ­rej wiatr pod­wiewa jej białą zwiewną kre­ację. Moja su­kienka była czer­wona i się­gała przed ko­lano. Miała pli­so­waną dolną część, a de­kolt pra­wie tak głę­boki, jak w le­gen­dar­nej wer­sji. Plecy miały ładne, przy­cią­ga­jące wzrok wy­cię­cie w kształ­cie li­tery V. Po­goda na po­czątku sierp­nia była tak wspa­niała, że nie po­trze­bo­wa­łam żad­nego do­dat­ko­wego okry­cia.

Za­zwy­czaj pa­sto­rzy i pa­storki byli prze­raź­li­wie po­prawni i nudni. Na moje stroje męż­czyźni co naj­wy­żej rzu­cali prze­lotne spoj­rze­nie. Pa­mię­tam kry­tyczny wzrok jed­nej pa­storki, ale i ona szybko zmie­niła wy­raz twa­rzy na neu­tralny. Moi roz­mówcy byli też iry­tu­jąco przy­zwo­ici i cno­tliwi, je­śli oczy­wi­ście uznamy, że mó­wili prawdę. Spo­ty­kali się na randki tylko z in­nymi pra­cow­ni­kami lub człon­kami pa­ra­fii. Były to, ma się ro­zu­mieć, czy­sto nie­winne spo­tka­nia. Kilka osób przy­znało, że zna­la­zło so­bie to­wa­rzy­stwo na ta­kim czy in­nym wy­jeź­dzie służ­bo­wym albo że upra­wiało z kimś seks bez za­miaru pod­trzy­my­wa­nia zna­jo­mo­ści. Byli też i tacy, któ­rzy spo­ty­kali się z kimś na po­waż­nie i dla­tego pro­wa­dzili ży­cie ero­tyczne, jed­nak nie byli jesz­cze za­rę­czeni, nie mó­wiąc już o ślu­bie. Tylko jedna sym­pa­tyczna ko­bieta przy­znała, ku mo­jemu roz­ba­wie­niu, że ko­rzy­stała z Tin­dera – kiedy po­trzeby cie­le­sne brały górę, wy­jeż­dżała gdzieś da­leko i na wszelki wy­pa­dek wy­my­ślała ja­kiś inny za­wód.

Po­pra­wi­łam torbę od lap­topa na ra­mie­niu i szłam da­lej, szu­ka­jąc wła­ści­wego ad­resu. Za­sta­na­wia­łam się, czy przy­pad­kiem nie prze­sa­dzi­łam z tym stro­jem. Wy­glą­da­łam rze­czy­wi­ście tak, jak­bym wy­bie­rała się na we­sele albo do klubu – na pewno nie na roz­mowę z bi­sku­pem!

_Nie­wy­klu­czone, że to za sprawą zdję­cia Vol­tera He­la­kor­piego_ – pod­po­wie­dział mi ci­chy gło­sik. Po­trzą­snę­łam głową, żeby od­go­nić na­trętną myśl. Głos umilkł na mo­ment, lecz za chwilę usły­sza­łam go po­now­nie. _Ga­pi­łaś się na to zdję­cie jak za­hip­no­ty­zo­wana._ Dość tego! Uci­szy­łam nie­zno­śne pod­szepty i sta­now­czo przy­spie­szy­łam kroku. Rze­czy­wi­ście, fo­to­gra­fia była bar­dzo ko­rzystna. Ale co z tego?

Ten fa­cet był prze­cież pa­sto­rem. Nie. Bi­sku­pem! Nie było mowy, że­bym za­in­te­re­so­wała się kimś tak gor­li­wie re­li­gij­nym, na­wet gdyby był naj­przy­stoj­niej­szym męż­czy­zną na świe­cie.

To, że He­la­korpi w ogóle zgo­dził się na wy­wiad, było dla mnie ogromną nie­spo­dzianką. Po­dej­rze­wam, że to dzięki za­gwa­ran­to­wa­nej ano­ni­mo­wo­ści. Ze względu na de­li­kat­ność te­matu w pracy dy­plo­mo­wej nie po­da­wa­łam na­zwisk mo­ich roz­mów­ców i być może to wła­śnie skło­niło no­wo­cze­snego bi­skupa do udziału w ba­da­niu.

Szłam da­lej w swo­ich czer­wo­nych za­mszo­wych ośmio­cen­ty­me­tro­wych szpil­kach, które wy­ha­czy­łam na pchlim targu. Mi­nę­łam w końcu mu­zeum sztuki i zbli­ża­łam się już do miesz­ka­nia He­la­kor­piego. Znaj­do­wało się ono w sta­rym se­ce­syj­nym bu­dynku w ko­lo­rze ochry, zdo­bio­nym mnó­stwem prze­róż­nych de­tali. Prze­szło mi przez myśl, że bi­skupi chyba cał­kiem nie­źle za­ra­biają.

Mój wzrok spo­czął na bie­gną­cej w dół aż do rynku i cen­trum han­dlo­wego ulicy Au­ra­katu. Na sa­mym jej środku, w od­le­gło­ści ja­kichś stu me­trów ode mnie, stał po­stawny męż­czy­zna. Nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, kto to taki. Jego ciemne włosy miały tak chłodny od­cień, że wy­da­wały się pra­wie gra­fi­towe. Były dość dłu­gie i lekko fa­lo­wały na wie­trze, co świet­nie współ­grało z ciem­nymi gru­bymi brwiami i czar­nym okry­ciem. Do tego męż­czy­zna miał na so­bie fio­le­tową ko­szulę, ko­lo­ratkę i krzyż za­wie­szony na dłu­gim zło­tym łań­cu­chu.

Do­tarło do mnie, że z ja­kie­goś po­wodu moc­niej ści­skam to­rebkę i stoję jak za­mu­ro­wana, nie mo­gąc się ru­szyć z miej­sca. Męż­czy­zna zbli­żał się z każ­dym kro­kiem. Po upły­wie chwili pod­niósł za­gu­bione spoj­rze­nie i mnie za­uwa­żył. Uśmiech­nął się tak, że aż od­wró­ci­łam wzrok – mia­łam wra­że­nie, że jego uśmiech po­ra­ził mnie jak słońce.

No do­brze. Mu­sia­łam to przy­znać. Bi­skup Vol­ter He­la­korpi pre­zen­to­wał się zna­ko­mi­cie. Mia­łam sła­bość do męż­czyzn w jego ty­pie. W do­datku te pełne usta i sek­sowny do­łek w po­liczku, który po­ja­wił się wraz z uśmie­chem. Nos też ni­czego so­bie – pro­sty, długi i taki… mę­ski. Duży. Przy­po­mniało mi się, co po­dobno idzie w pa­rze z wiel­ko­ścią nosa.

Kiedy dzie­liło nas już tylko kil­ka­dzie­siąt me­trów, He­la­korpi przy­spie­szył kroku i za­wo­łał:

– _Sorry!_ Po­wi­nie­nem już być w domu, ale pro­wa­dzi­łem spo­tka­nie dla per­so­nelu i je­den star­szy… hmm… pra­cow­nik… miał dużo do po­wie­dze­nia.

Z prze­ra­że­niem zda­łam so­bie sprawę, że ni­ski, ak­sa­mitny głos He­la­kor­piego wy­wo­łał go­rące wi­bra­cje w moim pod­brzu­szu. Uczu­cie za­pło­nęło z taką in­ten­syw­no­ścią, że nie by­łam pewna, czy kie­dy­kol­wiek wcze­śniej do­świad­czy­łam cze­goś po­dob­nego. Prze­cież nie za­li­cza­łam się do świę­to­szek, mia­łam bo­gate i udane ży­cie sek­su­alne, ale ten Vol­ter He­la­korpi… Męż­czy­zna pod­szedł do mnie i wy­cią­gnął rękę.

– Och! Ale skąd pan wie, kim je­stem? – za­py­ta­łam, wciąż oszo­ło­miona, ga­piąc się w te jego szare oczy o ide­al­nym mig­da­ło­wym kształ­cie. Za­uwa­ży­łam, że z bli­ska można w nich było do­strzec ciemne ob­wódki i małe zie­lo­niut­kie plamki.

Pra­wie szma­rag­dowe. W ko­lo­rze le­śnego mchu… _Co ty ple­ciesz?!_ Spro­wa­dzi­łam się szybko na zie­mię. _Bez prze­sady._ Wzię­łam głę­boki od­dech.

Duża, cie­pła dłoń ob­jęła moją i po­czu­łam, że znów bra­kuje mi tchu, tym ra­zem z in­nego po­wodu. Cho­ciaż je­stem dość wy­soka – na­wet bez szpi­lek mam metr sie­dem­dzie­siąt pięć wzro­stu – to w tam­tej chwili po­czu­łam się jak mi­nia­tu­rowa la­leczka. Męż­czy­zna mu­siał mie­rzyć chyba dwa me­try, a przy­naj­mniej ta­kie od­no­si­łam wra­że­nie, pa­trząc na jego im­po­nu­jącą syl­wetkę.

– Do­ris Vu­oti. Tylko jedna taka jest na Fej­sie. I wy­gląda wła­śnie tak jak pani.

_Na Fej­sie?_ Czyżby Vol­ter He­la­korpi spę­dzał czas na Fej­sie? Prze­glą­da­jąc moje fotki? Za­uwa­ży­łam, że wzrok męż­czy­zny (bi­skupa!) ze­śli­zgnął się z mo­jej twa­rzy. Chyba nie pa­trzy na moje ciało? To prze­cież nie­moż­liwe. A może tylko rzuca okiem na su­kienkę? Ogar­nęła mnie ja­kaś dziwna pa­nika i po­czu­łam na­pły­wa­jącą falę go­rąca. Chyba pierw­szy raz w ży­ciu nie by­łam w sta­nie wy­do­być z sie­bie słowa.

Kiedy tak sta­łam jak wryta, nie­zdolna do wy­du­sze­nia z sie­bie słowa, He­la­korpi po­now­nie spoj­rzał mi w oczy i na­chy­lił się lekko w moim kie­runku.

– A może się mylę? – za­py­tał cie­pło i spo­koj­nie pu­ścił moją dłoń, mu­ska­jąc ją przy tym le­ciutko od nad­garstka aż po opuszki pal­ców.

Było to bar­dzo przy­jemne. Zde­cy­do­wa­nie za bar­dzo.

– Nie, nie myli się pan. Bar­dzo miło mi pana po­znać. Faj­nie, że… że zna­lazł pan dla mnie czas.

– Za­in­te­re­so­wał mnie te­mat pani pracy. Ży­cie sek­su­alne pa­sto­rów stanu wol­nego. A to do­piero! Prze­cież o ta­kim zja­wi­sku nie po­winno być na­wet mowy, nie­praw­daż?

Vol­ter He­la­korpi uniósł brwi. Ten iro­niczny wy­raz twa­rzy w po­łą­cze­niu z bar­dzo ja­sną skórą i współ­gra­ją­cymi ze sobą od­cie­niami fio­letu i czerni nadały mu jakby me­fi­sto­fe­licz­nego cha­rak­teru. Już otwie­ra­łam usta, żeby coś od­po­wie­dzieć, ale wy­do­był się z nich je­dy­nie głu­piutki, dziew­częcy chi­chot. _Rany bo­skie!_ Wy­szłam na idiotkę, za­nim jesz­cze prze­szli­śmy do wła­ści­wej roz­mowy. Po­sta­no­wi­łam wziąć się w garść i od­po­wie­dzia­łam już nieco śmie­lej:

– Ba­da­nia na­ukowe po­twier­dzają jed­nak, że jest to fakt. Być może Ko­ściół nie pa­trzy na to przy­chyl­nie, ale…

– Ko­ściół to lu­dzie, a lu­dzie są różni. Są i tacy, któ­rzy nie wie­rzą, że Je­zus na­ro­dził się z dzie­wicy. Wy­obraża so­bie pani?

Po­wie­dział to prze­sad­nie prze­ra­żo­nym gło­sem, te­atral­nie otwie­ra­jąc oczy. Wtedy się ro­ze­śmia­łam.

– A pan w to wie­rzy? – za­py­ta­łam i zmru­ży­łam oczy, ma­jąc na­dzieję, że wy­glą­dam tro­chę wy­zy­wa­jąco.

– Nie wie­rzę. Nie roz­po­wia­dam o tym do­okoła, ale i nie kła­mię, gdy ktoś wprost mnie o to pyta.

– Dla­czego mi pan o tym mówi? Prze­cież mo­gła­bym za­cząć roz­sie­wać o panu plotki.

– Spy­tała pani wprost. I jest mi obo­jętne, czy ma pani za­miar opo­wia­dać o tym jako cie­ka­wostkę w ja­kimś ba­rze. Ar­cy­bi­skup wie do­sko­nale o mo­ich prze­ko­na­niach. A uprze­dza­jąc pani ko­lejne py­ta­nie: wy­znaję swoją wiarę w ta­kiej for­mie, w ja­kiej zo­stało to na­pi­sane.

– Jak to „w ba­rze”? – rzu­ci­łam sła­bym gło­sem, kiedy He­la­korpi do­tknął dło­nią mo­ich ple­ców, drugą zaś wska­zu­jąc na wej­ście do sta­rego bu­dynku.

– Pani pro­fil nie jest co prawda pu­bliczny, ale wiele zdjęć już tak. Dość czę­sto wła­śnie z ba­rów. Albo ja­kichś im­prez.

Po­czu­łam na­raz złość i za­kło­po­ta­nie.

Złość na to, że ktoś, ot tak, przy­piął mi łatkę. Było to przy­kre, choć prawdę mó­wiąc, fa­cet się nie my­lił. _Dużo_ im­pre­zo­wa­łam. Oczy­wi­ście, nie li­cząc ostat­nich sze­ściu mie­sięcy, pod­czas któ­rych by­łam sku­piona na pracy ma­gi­ster­skiej, ślu­bach zna­jo­mych i pie­prze­niu się. A za­kło­po­ta­nie? Cóż, po­czu­łam je z tego sa­mego po­wodu. Zo­sta­łam przej­rzana na wy­lot, oce­niona i mo­men­tal­nie za­szu­flad­ko­wana.

– Zdję­cia na Fa­ce­bo­oku nie mó­wią wszyst­kiego o moim ży­ciu – bąk­nę­łam tylko, ma­sze­ru­jąc obok Vol­tera He­la­kor­piego w stronę drzwi wio­dą­cych do klatki.

Męż­czy­zna od­wró­cił głowę i na­po­tka­łam jego cie­kawe, szare spoj­rze­nie.

– Wcale tak nie uwa­żam. Mó­wię tylko o tym, co zo­ba­czy­łem. Prze­pra­szam, je­śli pa­nią ura­zi­łem.

Nie wie­dzia­łam, co na to od­po­wie­dzieć. Po­czu­łam za to żar wi­bru­jący w moim ciele i roz­prze­strze­nia­jący się w nim jak bujna ro­ślin­ność na wio­snę. Głos He­la­kor­piego był sam w so­bie nie­ziem­ski. A kiedy w wy­po­wia­da­nych sło­wach usły­sza­łam bi­jące z nich cie­pło i szczerą skru­chę, po­czu­łam się tak, jak­bym otrzy­mała po­tężną dawkę opium.

– Nic się nie stało – po­wie­dzia­łam ci­cho. – Je­stem może tro­chę prze­wraż­li­wiona.

Opium dla ludu. Tak Marks na­zy­wał re­li­gię. Vol­ter He­la­korpi był więc cho­dzącą skład­nicą opium. Na­gle prze­stało mnie dzi­wić, ja­kim spo­so­bem tak młody ksiądz mógł zo­stać bi­sku­pem.

We­szli­śmy po sta­rych, sze­ro­kich scho­dach na trze­cie pię­tro. Męż­czy­zna otwo­rzył pierw­sze drzwi po pra­wej stro­nie. We­szłam do środka i przez chwilę mój wzrok błą­dził po wnę­trzu. Hol był prze­stronny i wy­soki. Szybko po­li­czy­łam, że znaj­do­wało się w nim pię­cioro drzwi do in­nych po­miesz­czeń – jedne na­prze­ciwko wej­ścia i dwoje po każ­dej stro­nie ko­ry­ta­rza. Zer­k­nę­łam do pierw­szego po­koju po pra­wej stro­nie. Był to duży ga­bi­net, w któ­rym od razu rzu­cał się w oczy sto­jak na ubra­nia. Wi­siały na nim szaty li­tur­giczne, a także na­kry­cie głowy oraz la­ska, czyli pa­sto­rał. W zwy­czaj­nych oko­licz­no­ściach ta­kie sym­bole wła­dzy mo­głyby mnie co naj­wy­żej roz­ba­wić, ale w tam­tej chwili wy­obra­zi­łam so­bie Vol­tera He­la­kor­piego w ma­je­sta­tycz­nym czarno-srebr­nym stroju. Bez wąt­pie­nia wy­glą­dał w nim zja­wi­skowo.

– Piękne szaty – wy­bą­ka­łam onie­śmie­lona, bo rze­czy­wi­ście ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam ni­czego po­dob­nego.

He­la­korpi ze zdzi­wie­niem od­wró­cił głowę w moją stronę i za­py­tał:

– Chcia­łaby je pani obej­rzeć? Moi pa­ra­fia­nie byli ich cie­kawi. Zwy­kle nie trzy­mam szat w domu, ale wczo­raj wie­czo­rem nie zdą­ży­łem od­nieść ich do ka­pi­tuły ka­te­dral­nej.

– Pa­ra­fia­nie? – zdzi­wi­łam się. – Chyba nie od­wie­dzają pana tu­taj, w domu?

He­la­korpi uśmiech­nął się lekko i wzru­szył sil­nymi ra­mio­nami.

– Jak już mó­wi­łem, nie­zbyt czę­sto przed­mioty te są u mnie w domu. Zwłasz­cza po ofi­cjal­nych uro­czy­sto­ściach. Więk­szość z mo­ich go­ści to wierni z mo­jej po­przed­niej pa­ra­fii, któ­rych znam od dawna. Ale tak, pra­wie za­wsze ktoś się tu kręci. Cza­sami lu­dzie chcą po pro­stu po­ga­dać o trud­nych spra­wach. Ła­twiej to przy­cho­dzi, jak się do­brze zna swo­jego księ­dza. A ja nie umiem od­ma­wiać, zwłasz­cza że nie mam obo­wiąz­ków ro­dzin­nych.

Skie­ro­wał się do ga­bi­netu, a ja po­szłam wraz z nim. Na stole le­żała no­sząca ślady czę­stego użyt­ko­wa­nia Bi­blia. Za­uwa­ży­łam, że na pół­kach znaj­do­wało się wię­cej eg­zem­pla­rzy. Nie bra­ko­wało także in­nych ksią­żek. Wy­strój po­koju był no­wo­cze­sny, ale przy­tulny. Na pa­ra­pe­cie stało kilka ro­ślin do­nicz­ko­wych, któ­rych nazw nie zna­łam, a na ścia­nie wi­siała stara mapa, która, jak mi się wy­da­wało, przed­sta­wiała Hel­sinki.

Kiedy zbli­ży­łam się do bi­sku­pich szat, za­mar­łam z wra­że­nia. Ciem­no­fio­le­towa stuła, czarna mi­tra z pięk­nym srebr­nym krzy­żem oraz srebrna krzy­waśń i głę­boka czerń drewna, z któ­rego wy­ko­nana była sama la­ska – wszystko to na­prawdę ro­biło wra­że­nie.

– Czy to drewno jest po­ma­lo­wane, czy może…

– He­ba­nowe. Je­stem tro­chę próżny, je­śli cho­dzi o kwe­stie stylu. Skoro tak czy siak ktoś mu­siał spe­cjal­nie dla mnie zro­bić taką la­skę, to wo­la­łem za­mó­wić przy­zwo­itą, a nie byle jaki po­ma­lo­wany brzo­zowy ki­jek.

Z tru­dem po­wstrzy­ma­łam swoje zgoła nie­przy­zwo­ite my­śli o ro­bie­niu la­ski.

– A czy spe­cjal­nie trzyma pan te cenne przed­mioty na wi­doku? Czyżby to wła­śnie z próż­no­ści? – za­py­ta­łam z prze­korą.

W końcu od­zy­ska­łam mowę. Czę­ściowo pew­nie dla­tego, że sta­łam od­wró­cona ple­cami do bi­skupa He­la­kor­piego.

– Nie. Wczo­raj od­pra­wia­łem wie­czorne na­bo­żeń­stwo i przy­nio­słem szaty do domu, bo od razu po mszy od­wie­dził mnie ka­pe­lan szpi­talny. A wi­szą tu­taj, bo nie na miej­scu wy­daje mi się wło­że­nie ich do szafy, ra­zem z wszyst­kimi zwy­czaj­nymi ubra­niami.

W jego sło­wach nie było ani cie­nia urazy czy zło­ści. Prze­ma­wiał mięk­kim, prze­peł­nio­nym szcze­ro­ścią gło­sem. Tro­chę mnie to za­wsty­dziło. Nie mo­głam się jed­nak oprzeć i od­par­łam:

– Ale prze­cież wczo­raj była nie­dziela. Ja­kież to na­bo­żeń­stwo od­pra­wiał pan wie­czo­rem…?

– Ka­pe­lan szpi­talny pra­cuje wtedy, kiedy do­sta­nie we­zwa­nie, i zwy­kle spo­tyka się w pracy ze smut­kiem, cho­robą i śmier­cią. Kiedy wiem, że stan psy­chiczny pod­le­ga­ją­cych mi pa­sto­rów nie jest do­bry i chcą ze mną po­roz­ma­wiać, to nie każę im cze­kać do na­stęp­nego dnia ro­bo­czego.

Na­gle zda­łam so­bie sprawę, że być może po­win­nam była oka­zy­wać bi­sku­powi wię­cej sza­cunku.

– Pa­nie He­la­korpi… a może po­win­nam ra­czej zwra­cać się do pana „pro­szę księ­dza” albo „Wa­sza Eks­ce­len­cjo”… – wy­du­ka­łam nie­zręcz­nie.

He­la­korpi za­ło­żył ręce na ple­cach, wy­pro­sto­wał się, pre­zen­tu­jąc swój oka­zały wzrost, spoj­rzał na mnie z góry i prze­szył świ­dru­ją­cym spoj­rze­niem. Po­czu­łam się nie­swojo. Bi­skup wzbu­dzał we mnie re­spekt, może na­wet strach, ale przede wszyst­kim cał­ko­wi­cie nie­zgodne z nor­mami oby­cza­jo­wymi pod­nie­ce­nie. Mia­łam wra­że­nie, że bul­go­tało we mnie mo­rze lawy.

– No pro­szę, nie wie pani? A my­śla­łem, że stu­diuje pani teo­lo­gię. Zo­stańmy przy „bi­sku­pie He­la­kor­pim” – od­parł męż­czy­zna je­dwa­bi­stym gło­sem, w któ­rym wy­czu­łam tym ra­zem zło­śli­wość. Z lek­kim nie­za­do­wo­le­niem za­ci­snął usta.

Ta od­po­wiedź zbiła mnie z tropu. Mu­sia­łam jed­nak przy­znać, że nie mia­łam po­ję­cia o ety­kie­cie w kwe­stii zwra­ca­nia się do bi­sku­pów, dla­tego tylko po­ki­wa­łam głową.

– Oczy­wi­ście. Prze­pra­szam, bi­sku­pie.

He­la­korpi za­ko­ły­sał się na pię­tach. Za chwilę za­trzę­sły się jego sze­ro­kie ra­miona, a on sam wy­buch­nął śmie­chem.

– Szkoda, że nie mo­gła pani zo­ba­czyć swo­jej miny! Wy­glą­dała pani jak mała, nie­grzeczna dziew­czynka skar­cona przez na­uczy­ciela – za­żar­to­wał.

Wy­pu­ści­łam gło­śno po­wie­trze z płuc i spoj­rza­łam na bi­skupa spode łba.

– Moje py­ta­nie było cał­ko­wi­cie ade­kwatne do sy­tu­acji, w któ­rej się znaj­du­jemy – od­par­łam oschle.

W moim gło­sie za­dźwię­czała lekka chrypka, w kon­tra­ście do ak­sa­mit­nego tonu Vol­tera He­la­korpi. A jego śmiech dzia­łał na mnie jak za­nu­rze­nie się w cie­płej, zmy­sło­wej ką­pieli.

– „Bi­skup He­la­korpi”. Tak na­zywa mnie tylko pewna dzie­więć­dzie­się­cio­jed­no­let­nia sta­ruszka o imie­niu Sa­nelma. – Męż­czy­zna par­sk­nął śmie­chem. – No i dzien­ni­ka­rze.

– W ta­kim ra­zie jak po­win­nam się do pana… – za­czę­łam znowu, wciąż nieco po­iry­to­wana, ale w du­chu roz­ba­wiona za­ist­niałą sy­tu­acją.

– Vol­ter. Po pro­stu Vol­ter. A czy ja też mogę mó­wić pani po imie­niu, Do­ris? Czy jed­nak po­wi­nie­nem zo­stać przy „pani Vu­oti”?

W ża­den spo­sób nie mo­głam po­wstrzy­mać uśmie­chu.

– No, osta­tecz­nie może być Do­ris. Ale jak już się obro­nię, to będę re­ago­wać je­dy­nie na „pani ma­gi­ster Vu­oti”.

– Och, do­brze wie­dzieć. Nie są­dzi­łem, że po two­jej obro­nie po­zo­sta­niemy w kon­tak­cie.

W mo­jej gło­wie po­now­nie za­go­ściła pustka.

– No… – za­czę­łam nie­zdar­nie – może się oka­zać, że wciąż będę po­trze­bo­wać pew­nych in­for­ma­cji…

– A ja­kichże to in­for­ma­cji mo­żesz wciąż po­trze­bo­wać, kiedy praca bę­dzie już go­towa, a ty bę­dziesz pa­nią ma­gi­ster? – Vol­ter spra­wiał wra­że­nie bar­dzo za­cie­ka­wio­nego.

– Kto wie, może za­cznę dok­to­rat! – wy­pa­li­łam.

– Po­dej­rze­wasz, że ja i moi ko­le­dzy po fa­chu skry­wamy aż tyle nie­przy­zwo­itych ta­jem­nic, że da się z tego ze­brać ma­te­riał na dok­to­rat? – Vol­ter wy­buchł śmie­chem.

Nie wie­rzy­łam wła­snym uszom. Ża­den pa­stor nie roz­ma­wiał ze mną wcze­śniej w taki spo­sób. A co do­piero bi­skup! Bi­skup, na Boga! Pró­bo­wa­łam od­zy­skać pa­no­wa­nie nad sobą i z po­wro­tem wejść w swoją pro­fe­sjo­nalną rolę.

– Ni­gdy się tego nie do­wiem, je­śli nie prze­pro­wa­dzę z tobą roz­mowy, na którą się umó­wi­li­śmy. Oczy­wi­ście bę­dzie ona po­ufna. Wiem, że nie jest to ła­twy te­mat dla du­chow­nych, tym bar­dziej dla osoby na tak wy­so­kim sta­no­wi­sku.

– No tak. Ra­czej nie chciał­bym, żeby ktoś się do­wie­dział o na­szej roz­mo­wie. Choć, co mu­szę przy­znać, nie mam po­wo­dów do wstydu. Je­stem czło­wie­kiem. By­cie pa­sto­rem czy bi­sku­pem trak­tuję jako swój za­wód, ale po­wta­rzam, w pierw­szej ko­lej­no­ści je­stem po pro­stu czło­wie­kiem. W Ko­ściele jest jed­nak wiele osób, które trak­tują te sprawy zero-je­dyn­kowo. A mnie za­leży na sza­cunku wier­nych.

Ro­zej­rza­łam się i za­py­ta­łam:

– Gdzie w ta­kim ra­zie po­roz­ma­wiamy?

– Chodźmy do sa­lonu i po­znajmy się tro­chę le­piej. Na­pi­jesz się kawy albo her­baty? A może…

Vol­ter wy­szedł z po­koju na ko­ry­tarz. Po­dą­ża­łam za nim i od­po­wie­dzia­łam:

– Wody. Wy­star­czy mi woda. Bar­dzo tu go­rąco.

W tym sa­mym cza­sie Vol­ter roz­piął czarny płaszcz i po­wie­sił go na wie­szaku.

– To prawda. Po­cze­kaj na mnie, pro­szę, w sa­lo­nie. To ten ostatni po­kój po le­wej stro­nie.

Wska­zał mi wła­ściwe drzwi, a sam po­szedł do kuchni, która znaj­do­wała się za pierw­szymi drzwiami po le­wej stro­nie ko­ry­ta­rza. We­szłam do pięk­nego, wy­so­kiego po­koju. Z po­dzi­wem spo­glą­da­łam na cu­downą pod­łogę i z ulgą roz­sia­dłam się na mięk­kiej na­roż­nej ka­na­pie w ko­lo­rze pia­sku. Sa­lon był urzą­dzony dość mi­ni­ma­li­stycz­nie, ale i tu zna­la­zło się miej­sce na kilka ro­śli­nek i re­gał z książ­kami – nieco mniej­szy tylko niż w ga­bi­ne­cie. Przy dwóch ścia­nach stały dę­bowe sto­liki, nad któ­rymi za­wie­szono czarno-białe gra­fiki.

Przy­naj­mniej dwie prace Pent­tiego Ka­ski­puro. _Ziem­niaki_ i _Grzyby_. Sprawy przy­ziemne. Nie znam się ja­koś szcze­gól­nie na sztuce, ale cza­sem cho­dzę na wy­stawy. Po śmierci Ka­ski­puro wy­bra­łam się do ga­le­rii, żeby po­dzi­wiać jego dzieła – prze­peł­nione pro­stotą, ale jakże piękne!

Na sto­liku znaj­du­ją­cym się na­prze­ciwko ka­napy stał duży te­le­wi­zor. Z roz­ba­wie­niem za­uwa­ży­łam kon­tro­ler do Play­Sta­tion. Czyżby Vol­ter grał w Fort­nite, GTA, a może w ja­kąś grę o te­ma­tyce re­li­gij­nej? Moje pełne roz­ba­wie­nia do­my­sły prze­rwały od­głosy z kuchni i dźwięk te­le­fonu.

Vol­ter ode­brał i do mo­ich uszu do­bie­gły skrawki roz­mowy. Ze sfor­mu­ło­wań „nie do wiary”, „kom­plet­nie nie­do­pusz­czalne” oraz „mu­simy po­roz­ma­wiać” wy­wnio­sko­wa­łam, że wy­da­rzyło się coś szcze­gól­nego. Ogar­nęła mnie nie­prze­zwy­cię­żona cie­ka­wość. Za­kra­dłam się na ko­ry­tarz i sta­nę­łam po­mię­dzy sa­lo­nem a kuch­nią. Zo­ba­czy­łam ka­wa­łek fio­le­to­wej ko­szuli Vol­tera. Bi­skup zbli­żał się do przed­po­koju. Jego głos do­bie­gał z ga­bi­netu.

Cof­nę­łam się i za­uwa­ży­łam, że w po­koju na­prze­ciwko sa­lonu znaj­do­wało się łóżko. A więc to sy­pial­nia. Prze­mknę­łam jed­nak w stronę ga­bi­netu, skąd do­bie­gały dźwięki. Ku mo­jemu roz­cza­ro­wa­niu aku­rat wtedy, gdy do­tar­łam do drzwi, Vol­ter mruk­nął:

– Do­bra. Zajmę się tym. Cześć.

Zaj­rza­łam do po­koju. My­ślę, że moje oczy mu­siały się po­więk­szyć do roz­miaru ta­le­rzy­ków de­se­ro­wych, jak w kre­skówce, jesz­cze za­nim prze­ka­zały za­re­je­stro­wany ob­raz do mó­zgu. W cza­sie roz­mowy te­le­fo­nicz­nej Vol­ter zdjął ko­szulę. Stał te­raz przo­dem do biurka, a moim oczom uka­zał się wi­dok jego po­tęż­nych ple­ców. Pa­trząc na niego, czu­łam się jak wy­głod­niała wil­czyca. Umię­śnione, sze­ro­kie barki i ra­miona wy­glą­dały o wiele bar­dziej im­po­nu­jąco bez skrawka ma­te­riału. Pa­trzy­łam z za­par­tym tchem na mię­śnie po­ru­sza­jące się pod ja­sną skórą, kiedy ze zło­ścią rzu­cił te­le­fon na stół, a drugą rękę oparł na bio­drze.

_Pra­gnę tego męż­czy­zny_, usły­sza­łam w gło­wie zna­jomy głos.

Nie tylko w gło­wie. Całe moje ciało zda­wało się ro­bić wszystko, co mo­gło, żeby rzu­cić się na Vol­tera He­la­kor­piego i opleść go jak wąż boa.

– Kurwa. Ja pier­dolę! – usły­sza­łam po­now­nie Vol­tera i zo­ba­czy­łam, jak z wście­kło­ścią ko­pie biurko.

Te słowa jesz­cze bar­dziej na mnie po­dzia­łały. Ogar­nęła mnie ja­kaś dzika żą­dza. Zła­pa­łam się fra­mugi i spró­bo­wa­łam głę­boko od­dy­chać.

Mu­sia­łam zejść na zie­mię. Przy­po­mnia­łam so­bie, że nie mam w zwy­czaju upra­wiać seksu z pa­sto­rami. Ani w ogóle z ludźmi re­li­gij­nymi. Zresztą Vol­ter nie spra­wiał wra­że­nia ko­goś, kto miałby rzu­cić się w mi­ło­sny wir ze stu­dentką teo­lo­gii prze­pro­wa­dza­jącą ba­da­nia na­ukowe.

Uświa­do­mie­nie so­bie tych fak­tów nie po­mo­gło mi do­pro­wa­dzić się do po­rządku. Tak na­prawdę fakty ula­ty­wały z mo­jej głowy tak szybko, jak się w niej po­ja­wiały. Zde­cy­do­wa­łam, że się ujaw­nię, za­nim – nie daj Boże – ze­mdleję. To by do­piero było.

– Czy coś się stało? Prze­pra­szam, ale nie mo­głam nie usły­szeć…

Vol­ter się od­wró­cił i uj­rzał mnie sto­jącą z otwar­tymi ustami. Zmarsz­czone brwi i za­ci­śnięte usta spra­wiły, że wy­glą­dał jesz­cze sek­sow­niej, je­śli to w ogóle moż­liwe. Prze­nio­słam grzeszny, bez­wstydny wzrok z roz­rzu­co­nych w nie­ła­dzie brą­zo­wych wło­sów na klatkę pier­siową i brzuch męż­czy­zny. Prze­łknę­łam ślinę. Nikt nie miał prawa wy­glą­dać tak… po­tęż­nie, tak epa­to­wać mę­sko­ścią, po­my­śla­łam słabo.

Za­wsty­dzało mnie to, że nie by­łam w sta­nie ode­rwać od niego wzroku i że tak wi­sia­łam oparta o fra­mugę. Wsty­dzi­łam się, ale nie prze­sta­wa­łam. Wpa­try­wa­łam się, pod­nie­cona, w bi­skupa He­la­kor­piego.

Męż­czy­zna też pa­trzył na mnie przez chwilę in­ten­syw­nym, ba­daw­czym wzro­kiem, lecz za­raz od­wró­cił głowę i po­wie­dział jakby znu­żony:

– Po­ja­wił się pro­blem. Pi­jany pa­stor. Mu­szę się tym za­jąć.

– Oczy­wi­ście – od­par­łam lekko za­chryp­nię­tym gło­sem i do­piero wtedy zda­łam so­bie sprawę, że w ja­kiś spo­sób zna­la­złam się w środku ga­bi­netu.

Vol­ter zbli­żył się do mnie i mruk­nął oschle, pa­trząc w drugą stronę:

– Prze­pra­szam za ten nie­sto­sowny strój. Moja szafa jest w sy­pialni.

– Nic nie szko­dzi! – od­par­łam. Na­stęp­nie stało się coś, czego nie po­tra­fię wy­tłu­ma­czyć. Moja dłoń, jakby zu­peł­nie nie­za­leż­nie od mo­jej woli, zna­la­zła się na klatce pier­sio­wej męż­czy­zny.

Boże, cóż to było za uczu­cie. Twarde mię­śnie. Cie­pła skóra. Szorst­kie, ciemne włosy. Czu­łam pod pal­cami iskierki, tak jakby Vol­ter He­la­korpi był cały na­elek­try­zo­wany. I na­gle, nie­spo­dzie­wa­nie, obu­dzi­łam się z tego snu na ja­wie. Wzdry­gnę­łam się i w tym sa­mym cza­sie spo­strze­głam, że i on zro­bił to samo. My­ślę, że ni­gdy w ży­ciu nie ob­la­łam się tak gwał­tow­nym i ciem­nym ru­mień­cem.

– Prze­pra­szam! – wy­krzyk­nę­łam ża­ło­śnie i opar­łam winną, go­rącą dłoń na rów­nie roz­pa­lo­nym bio­drze.

Wcze­śniej­sze po­czu­cie za­że­no­wa­nia nie mo­gło się rów­nać temu, co od­czu­wa­łam w tej chwili. Chcia­łam znik­nąć. Te­le­por­to­wać się do naj­dal­szej czę­ści wszech­świata. Po­żą­da­nie, które mną owład­nęło, było pod każ­dym wzglę­dem nie­sto­sowne i nie mo­głam zro­zu­mieć, dla­czego mu się nie opar­łam.

– Nie mam w zwy­czaju… Nie chcia­łam… – za­czę­łam, ale słowa ugrzę­zły mi w gar­dle. Ukry­łam twarz w dło­niach. – Ja pier­dolę.

– Wcale nie po­są­dzam cię o złe za­miary – usły­sza­łam w od­po­wie­dzi.

Czyż­bym wy­chwy­ciła w jego gło­sie nutkę roz­ba­wie­nia? Ze­bra­łam się w so­bie, by po­now­nie spoj­rzeć na Vol­tera.

Ostroż­nie. Mu­sia­łam się sku­pić, żeby pa­trzeć tylko na twarz. Pa­trzył na mnie jakby ło­bu­zer­sko i py­ta­jąco.

– Oczy­wi­ście, nie mia­łam żad­nych nie­sto­sow­nych za­mia­rów – od­rze­kłam, cho­ciaż było oczy­wi­ste, że moje ciało pra­gnęło ro­bić różne nie­sto­sowne rze­czy z cia­łem sto­ją­cego przede mną męż­czy­zny.

Vol­ter wes­tchnął i prze­cią­gnął dło­nią po wło­sach.

– Inny pa­stor je­dzie się tym za­jąć, ale… to nie jest pierw­szy raz. Zda­rzało się już wcze­śniej. Sprawa do­ty­czy ko­goś z mo­jej po­przed­niej pa­ra­fii. Oba­wiam się, że wy­lą­duje w ka­pi­tule.

– Ro­zu­miem. Pójdę już so­bie. Może po pro­stu uda nam się prze­pro­wa­dzić tę roz­mowę przez te­le­fon? Po­dróż nie jest taka ta­nia…

– Ależ nie! – wy­krzyk­nął Vol­ter.

Mia­łam wra­że­nie, że jego też za­dzi­wiła ta gwał­towna re­ak­cja. Przez chwilę za­sta­na­wiał się, co po­wie­dzieć, po czym za­pro­po­no­wał:

– Po­cze­kaj tu na mnie. Zaj­mie mi to parę go­dzin. Mu­szę po­roz­ma­wiać z tym czło­wie­kiem, a po­tem skon­tak­to­wać się z kim trzeba, ale wrócę i… – Prze­rwał i chwilę za­sta­na­wiał się, co da­lej po­wie­dzieć. – Nie mam na ju­tro żad­nych pla­nów, któ­rych nie da­łoby się prze­ło­żyć. Mo­żesz więc zro­bić ze mną wy­wiad. A je­śli bę­dziesz miała ochotę, mo­żesz mi to­wa­rzy­szyć, kiedy po­jadę do ko­ścioła na Va­ris­suo.

Po czę­ści dla­tego, że po­wrót do Hel­si­nek z pu­stymi rę­kami wcale mi się nie uśmie­chał, a po czę­ści z po­wodu stanu sil­nego za­uro­cze­nia, w ja­kim się zna­la­złam, od­po­wie­dzia­łam:

– Och, chęt­nie zo­stanę, je­śli to nie pro­blem. Mu­sia­ła­bym tylko pójść do sklepu, żeby ku­pić kilka rze­czy. Nie przy­go­to­wa­łam się na no­co­wa­nie. Jed­nak nie je­stem pewna co do tego wy­da­rze­nia ko­ściel­nego. Nie na­leżę do Ko­ścioła.

Vol­ter uśmiech­nął się kpiąco.

– Bę­dzie tam dużo osób, które nie na­leżą do Ko­ścioła.

– W ta­kim ra­zie zgoda – od­par­łam. Nie chcia­łam mu od­ma­wiać.

– Dam ci klu­cze i wszystko, czego mo­żesz po­trze­bo­wać. Tylko naj­pierw się ubiorę – do­dał z bły­skiem w oku.

Nic już wię­cej nie po­wie­dzia­łam. Wró­ci­łam do sa­lonu i za­czę­łam się za­sta­na­wiać, co zro­bić, żeby za­cią­gnąć go do łóżka. Pró­bo­wa­łam ode­gnać od sie­bie te my­śli, ale nie mo­głam się po­wstrzy­mać. Mia­łam się za roz­sądną osobę, lecz wi­docz­nie resztki roz­sądku spło­nęły na po­piół w ogniu żą­dzy, która mnie ogar­nęła. _Cho­ciaż raz_… Usia­dłam na ka­na­pie i pa­trzy­łam w swoje ciemne od­bi­cie w ekra­nie te­le­wi­zora, snu­jąc nie­ro­ku­jące na­dziei sce­na­riu­sze.

A może to była ja­kaś nowa, dziwna per­wer­sja. Może cho­dziło o tabu, o zje­dze­nie za­ka­za­nego owocu. Ach, gdy­bym choć raz prze­spała się z Vol­te­rem, z pew­no­ścią umia­ła­bym le­piej oce­nić, o co mi w tym wszyst­kim cho­dzi. Mo­gła­bym po­rów­nać seks z nim do seksu z in­nymi fa­ce­tami. Ale czy on w ogóle chciałby pójść ze mną do łóżka? Tak na­prawdę nie da­wał mi żad­nych sy­gna­łów. Na do­da­tek pra­wie od­sko­czył, kiedy go do­tknę­łam.

Zza drzwi do­bie­gły od­głosy kro­ków. Po­pa­trzy­łam na Vol­tera, de­li­kat­nie przy­gry­za­jąc usta. Miał na so­bie lekką, błę­kitną lnianą ko­szulę. Nie za­piął ostat­nich gu­zi­ków. Do tego cien­kie czarne spodnie. Wi­docz­nie źle zin­ter­pre­to­wał moje spoj­rze­nie, gdyż po­wie­dział:

– Spę­dzi­łem dzie­więć dłu­gich upal­nych go­dzin w su­tan­nie. Chyba na dzi­siaj wy­star­czy.

– Och, no pew­nie. Wcale się nie dzi­wię. Za­ga­pi­łam się, bo świet­nie wy­glą­dasz.

_Czy ja na­prawdę po­wie­dzia­łam to na głos?_

Usta i oczy Vol­tera otwo­rzyły się ze zdzi­wie­nia. I wtedy to za­uwa­ży­łam. To tak­su­jące spoj­rze­nie, o które po­dej­rze­wa­łam go już w pierw­szych se­kun­dach na­szego spo­tka­nia na ulicy. Te­raz wcale się z nim nie krył. Nie od­wró­ci­łam wzroku, kiedy po­pa­trzył mi w oczy, a na­stęp­nie opu­ścił spoj­rze­nie na ra­miona, piersi… Bio­dra, od­kryte ko­lana, łydki, kostki.

O Boże. Czu­łam ogromne pod­nie­ce­nie. Mia­łam wra­że­nie, że jesz­cze chwila, a moja roz­pa­lona cipka wy­buch­nie. Mi­mo­wol­nie na­pie­ra­łam dłońmi o brzegi ka­napy. Ści­snę­łam ko­lana. Nie mo­głam się po­wstrzy­mać. De­li­kat­nymi okręż­nymi ru­chami ocie­ra­łam się o sie­dze­nie. Pra­gnę­łam roz­ko­szy. On to za­uwa­żył – za­trzy­mał przez chwilę wzrok na mo­ich udach i za­py­tał gło­sem tak głę­bo­kim, że chcia­łam w nim uto­nąć:

– Czy to nie­od­łączna część two­ich ba­dań? Te­sto­wa­nie i ku­sze­nie roz­mów­ców? A może to swego ro­dzaju eg­za­min mo­ralny?

Za­mar­łam. Na­stęp­nie po­trzą­snę­łam głową i za­wo­ła­łam:

– Ab­so­lut­nie nie! Nie! Po pro­stu… Ach, do cho­lery! Nie po­win­nam była nic mó­wić. Ale nie będę od­wo­ły­wać swo­ich słów. By­łoby to nie­zgodne z prawdą. – Wy­po­wie­dzia­łam to tak zde­cy­do­wa­nym i moc­nym gło­sem, że wy­obra­ża­łam so­bie, jak moje słowa opa­dają ciemną za­słoną na cały po­kój.

Vol­ter tylko się ro­ze­śmiał.

– No cóż, w ta­kim ra­zie wy­pada mi chyba tylko po­dzię­ko­wać.

Nie cią­gnął tej roz­mowy. Po­dał mi ha­sło do wi-fi, prze­ka­zał za­pa­sowe klu­cze i obie­cał wró­cić za parę go­dzin. Kiedy wy­szedł, ob­ję­łam głowę dłońmi i pró­bo­wa­łam uspo­koić roz­pacz­liwe my­śli. Za kogo on mnie uwa­żał, je­śli za­ło­żył, że wy­sta­wiam go na próbę? Ach! Prze­cież tylko po­wie­dzia­łam mu kom­ple­ment. Czy to coś złego? Zresztą nie ma wąt­pli­wo­ści, że to sam Vol­ter He­la­korpi prze­kro­czył gra­nice grzecz­no­ści, tak­su­jąc mnie od stóp do głów swoim sza­rym spoj­rze­niem. _Wię­cej niż raz_. Czy może rzu­cał mi w ten spo­sób wy­zwa­nie, w od­po­wie­dzi na mój ko­men­tarz do­ty­czący jego wy­glądu? Czyżby bi­skupi umieli grać w tego typu gierki?

_Bi­skup_. Jęk­nę­łam gło­śno. Wsty­dzi­ła­bym się za­czy­nać na­wet z or­ga­ni­stą, a co do­piero z bi­sku­pem! Chyba osza­la­łam. Ma­ria umar­łaby ze śmie­chu, gdyby się do­wie­działa.

Opa­no­wa­łam złość i skie­ro­wa­łam się do drzwi wyj­ścio­wych. Nie mia­łam zbyt wiele pie­nię­dzy, ale mu­sia­łam pójść na za­kupy. A na mo­jej li­ście było coś wię­cej niż tylko szczo­teczka do zę­bów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: