- W empik go
Biskup - ebook
Biskup - ebook
Doris Vouti, studentka teologii, znana jest z wygłaszania prowokacyjnych opinii. Do tego często chodzi na imprezy, po których zazwyczaj kończy w łóżku z obcymi facetami. Bohaterka przygotowuje pracę magisterską o życiu seksualnym nieżonatych księży. Podstawę jej badań stanowią wywiady z duchownymi.
Volter Helakorpi – obdarzony znacznie większą charyzmą niż przeciętni wikariusze – właśnie został wybrany najmłodszym biskupem w Finlandii. Mężczyzna przystaje na prośbę młodej studentki, aby wziąć udział w prowadzonym przez nią wywiadzie. Dziewczyna nie spodziewa się, że to spotkanie odmieni jej życie: Doris zakochuje się w Volterze. Jednak wkrótce na jaw wyjdą wszystkie jej tajemnice.
„Biskup” to powieść erotyczna pełna ekspresyjnych scen seksu, które zapewnią ucieczką od codzienności. Nikt tak jak Lilith nie potrafi zbudować erotycznego napięcia między bohaterami.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-382-4 |
Rozmiar pliku: | 969 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czułam wściekłość. Ten stan towarzyszył mi już od jakiegoś czasu – zbyt długiego, bo mogłabym chyba mierzyć go miesiącami. Wiele się na to złożyło, ale jakoś czułam, że czynniki zewnętrzne nie były prawdziwą przyczyną mojego rozjątrzenia. Nie miałam nawet pewności, czy wściekłość była dominującą emocją, którą czułam. Na pewno niejedyną.
Moja matka wróciła właśnie po latach do Finlandii ze swojej ukochanej świątyni Hare Kryszna i bez przerwy grała mi na nerwach. Chciała mnie zwerbować do swojej szkoły. Miałabym więc niby opuścić wydział teologiczny i zacząć studiować na wyższej szkole Bhaktiwedanta, bo tam, mówiła, otrzymałabym o niebo lepsze wykształcenie. W duchu teologii wisznuizmu.
Wykrzyczałam matce, że nie mam zamiaru już nigdy w życiu chodzić do świątyni, smarować się gliną i pościć. Ani tym bardziej rozmyślać nad znaczeniem i różnorodnością swoich wcieleń. Na tym przez lata polegało przecież moje życie – po tym, jak dopiero co rozwiedziona matka ni stąd, ni zowąd doznała oświecenia i – zafascynowana ruchem Hare Kryszna – wyjechała ze swoją trzynastoletnią córką do Indii.
Ale matka nie była moim jedynym problemem – a już na pewno nie największym. Byłam na nią zła już od wielu lat, nie było to więc nic nowego. Istniały ważniejsze powody tego złego samopoczucia.
Wszyscy moi znajomi kończyli studia i zaczynali pracę. Ponieważ studiowałam teologię, wielu z nich rozpoczynało karierę jako pastor albo pastorka, ale tyle samo znajdowało pracę w innych branżach. Ja sama należałam do grona tych drugich. Teoretycznie. Tak naprawdę byłam zbyt zajęta pieprzeniem się i piciem. To dlatego studia zajęły mi więcej czasu, niż powinny. Weźmy taką Marię, która była ze mną na pierwszym roku – za chwilę będzie bronić doktoratu, a przecież w dodatku pisała pracę, mieszkając w Laponii.
A ja w wieku dwudziestu ośmiu lat wciąż pracuję nad magisterką. No dobrze, „pracuję” to może za dużo powiedziane. Niech będzie – dopiero zaczynam.
I jeszcze te śluby! Jednego lata uczestniczyłam w trzech ceremoniach, a jeśli wziąć pod uwagę także ślub Marii, który odbył się zeszłej jesieni, to w ciągu roku było ich wszystkich aż cztery! Wspomniany ślub Marii był mi zresztą wyjątkowo nie w smak, bo to właśnie jej tak zawzięcie i do znudzenia tłumaczyłam, jak wielki i idiotyczny popełnia błąd, wyjeżdżając do Laponii z powodu faceta, którego poznała przed zaledwie dwoma tygodniami.
Widocznie się myliłam. Maria była rozanielona, a mnie aż mdliło na widok tych czułych spojrzeń i ciągłego obściskiwania, którego ona i jej mąż Tuomas chyba nie potrafili przerwać. Ani na chwilę. Inne młode pary zachowywały się podobnie, ale gdyby ktoś zorganizował zawody w obściskiwaniu, to Maria i Tuomas niewątpliwie znaleźliby się na podium.
_Już wystarczy!_ Mózg zaczął mi podsuwać sprośne obrazy, gdy tylko o nich pomyślałam. U nas wszystko dobrze, dużo seksu, jest świetnie i w ogóle wspaniale. Przynajmniej pozornie tak to wyglądało. Ale pomyślałam sobie, że Bóg raczy wiedzieć, jakie sceny psychicznej i fizycznej przemocy wszystkie te pary zamiatały pod dywan. A potem przypomniałam sobie jeszcze, że połowa małżeństw się rozpada. Ha! Nieraz, kiedy ciąg moich myśli dochodził do tego punktu, dzwoniłam do jednego ze swoich kolegów, z którymi się niezobowiązująco pieprzyłam. Albo szukałam sobie nowego faceta na Tinderze.
Przedwczoraj prawie się popłakałam, kiedy po namiętnej nocy spędzonej ze mną gość wrócił do domu, do żony. Gdy go o to spytałam, nie potrafił nawet powiedzieć, dlaczego ją zdradza. W końcu przyznał, że po prostu się trochę nudził, a poza tym nigdy nie układało im się zbyt dobrze w łóżku.
Czułam się żałośnie, a potem wezbrała we mnie złość, bo nie mogłam powstrzymać łez. Nie zamierzałam się mazać! A już na pewno nie dlatego, że po raz kolejny moje życie okazywało się bardziej jałowe niż życie niektórych koleżanek. Zacisnęłam zęby i przypomniałam sobie samej, że mimo wszystko o wiele lepiej jest być samotną, ale świadomą kobietą, niż łatwowierną żoną niewiernego męża. Tłumaczyłam sobie, że czułam się tak źle z dość oczywistego powodu. Przyjaciele wyjeżdżali, podczas gdy ja tkwiłam w miejscu z niedokończoną magisterką, cały czas imając się kiepskich robót w charakterze stażystki w parafiach i małych firmach.
A przecież Doris była kiedyś naprawdę _cool_. I to przez całkiem długi czas.
Kiedy udało mi się wyrwać spod skrzydeł matki, przebrnęłam przez ostatnie egzaminy gimnazjalne i ukończyłam liceum dla dorosłych. Było to trudne i czułam się wtedy bardzo samotna, ale dzięki temu dostałam się na teologię. Poszłam na te studia, żeby badać idiotyczne próby wytłumaczenia sobie świata za pomocą czegoś większego od nas. Przynajmniej z takim krytycznym nastawieniem je zaczynałam. Przed nikim bym się nie przyznała, że w którymś momencie mój stosunek do wiary uległ znacznej zmianie. Nie przeszkadzało mi to jednak w imprezowaniu do upadłego, uprawianiu przygodnego seksu i szaleństwach na koncertach.
Teraz nie czułam się już _cool_. Wręcz przeciwnie. Byłam strasznym przegrywem. Bez studiów, porządnej pracy, faceta ani rodziny. O rodzinie, szczerze mówiąc, nawet nie śmiałam marzyć, ale przecież mogłabym, gdyby tylko…
Nie chciałam teraz tego roztrząsać, więc skierowałam swoje myśli z powrotem na tematy związane ze studiami. Na szczęście niedługo będę miała zebrane wszystkie materiały do magisterki. Siedziałam w pociągu w drodze do trzydziestej drugiej i tym samym ostatniej osoby, z którą musiałam przeprowadzić wywiad. Tą osobą był świeżo upieczony biskup Turku, Volter Helakorpi. Gdyby nie wykształcenie teologiczne taka poganka jak ja w życiu by nie wiedziała, jaka jest różnica między arcybiskupem a biskupem archidiecezji. Chodzi oczywiście o to, że w archidiecezji Turku jest dwóch biskupów. Jest ten najważniejszy, najpiękniejszy i najwielmożniejszy arcybiskup oraz dodatkowo jeden z dziewięciu _zwyczajnych_, czyli Volter Helakorpi. No, może oficjalnie Kościół nie przedstawia swoich biskupów w taki sposób jak ja, ale ja prawie wszystko robię przecież inaczej.
Niezależnie od tego, jakie zdanie miało się o biskupach, trzeba było przyznać, że Helakorpi wiele dokonał. Miał tylko trzydzieści osiem lat, a został mianowany biskupem. Poważnie się zastanawiałam, jak nieżonatemu, znanemu ze swojej otwartości pastorowi udało się wspiąć na tak wysokie stanowisko.
Chociaż współczesny Kościół luterański dąży do odnowy, to prowadzi dość zachowawczą politykę, jest ostrożny w wydawaniu opinii i mocno podzielony. Z kolei Volter Helakorpi był człowiekiem, który otwarcie popierał małżeństwa osób tej samej płci czy prawo do aborcji. Uważał też, że to nic złego, jeśli para chce ze sobą zamieszkać jeszcze przed ślubem w celu przetestowania związku. To tylko niektóre z jego opinii.
W moim obecnym stanie myślenie o Volterze Helakorpim nie wpływało zbyt dobrze na samoocenę. Człowiek był ode mnie zaledwie dziesięć lat starszy, a już był biskupem. Biskupem, do cholery.
Wskazano mi adres przy ulicy Aurakatu w centrum Turku, z czego wywnioskowałam, że Helakorpi nie mieszkał w rezydencji i że miałam przeprowadzić z nim wywiad w jego własnym mieszkaniu. Z tego, co wiedziałam, przy ulicy Aurakatu nie mieścił się żaden budynek związany z Kościołem. Wysiadłam na dworcu głównym i sprawdziłam na Google Maps, że jeśli skieruję się na Puolalanmäki, to znajdę się przy muzeum sztuki i tym samym pod domem Helakorpiego już za kilka minut.
Na wywiad specjalnie ubrałam się prowokacyjnie. Tematem mojej pracy magisterskiej było życie erotyczne nieżonatych pastorów i niezamężnych pastorek. Zawsze ciekawiło mnie, jak moi rozmówcy zareagują na minispódniczkę lub obcisłe dżinsy w połączeniu z głębokim dekoltem. Nie miałam zamiaru opisywać tych reakcji, ale odnajdowałam w ich obserwacji jakąś perwersyjną rozrywkę. Może po prostu lubiłam się droczyć.
Tym razem wystroiłam się jeszcze bardziej niż zwykle. Spięłam półdługie blond włosy w kok i włożyłam kolczyki ozdobione rdzawoczerwonymi kamieniami. Kupiłam je na urlopie na Wyspach Kanaryjskich. Do tego ubrałam się w tę samą sukienkę, w której byłam na ślubie Marii. Swoim krojem bardzo przypominała strój Marilyn Monroe z tej znanej sceny, w której wiatr podwiewa jej białą zwiewną kreację. Moja sukienka była czerwona i sięgała przed kolano. Miała plisowaną dolną część, a dekolt prawie tak głęboki, jak w legendarnej wersji. Plecy miały ładne, przyciągające wzrok wycięcie w kształcie litery V. Pogoda na początku sierpnia była tak wspaniała, że nie potrzebowałam żadnego dodatkowego okrycia.
Zazwyczaj pastorzy i pastorki byli przeraźliwie poprawni i nudni. Na moje stroje mężczyźni co najwyżej rzucali przelotne spojrzenie. Pamiętam krytyczny wzrok jednej pastorki, ale i ona szybko zmieniła wyraz twarzy na neutralny. Moi rozmówcy byli też irytująco przyzwoici i cnotliwi, jeśli oczywiście uznamy, że mówili prawdę. Spotykali się na randki tylko z innymi pracownikami lub członkami parafii. Były to, ma się rozumieć, czysto niewinne spotkania. Kilka osób przyznało, że znalazło sobie towarzystwo na takim czy innym wyjeździe służbowym albo że uprawiało z kimś seks bez zamiaru podtrzymywania znajomości. Byli też i tacy, którzy spotykali się z kimś na poważnie i dlatego prowadzili życie erotyczne, jednak nie byli jeszcze zaręczeni, nie mówiąc już o ślubie. Tylko jedna sympatyczna kobieta przyznała, ku mojemu rozbawieniu, że korzystała z Tindera – kiedy potrzeby cielesne brały górę, wyjeżdżała gdzieś daleko i na wszelki wypadek wymyślała jakiś inny zawód.
Poprawiłam torbę od laptopa na ramieniu i szłam dalej, szukając właściwego adresu. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie przesadziłam z tym strojem. Wyglądałam rzeczywiście tak, jakbym wybierała się na wesele albo do klubu – na pewno nie na rozmowę z biskupem!
_Niewykluczone, że to za sprawą zdjęcia Voltera Helakorpiego_ – podpowiedział mi cichy głosik. Potrząsnęłam głową, żeby odgonić natrętną myśl. Głos umilkł na moment, lecz za chwilę usłyszałam go ponownie. _Gapiłaś się na to zdjęcie jak zahipnotyzowana._ Dość tego! Uciszyłam nieznośne podszepty i stanowczo przyspieszyłam kroku. Rzeczywiście, fotografia była bardzo korzystna. Ale co z tego?
Ten facet był przecież pastorem. Nie. Biskupem! Nie było mowy, żebym zainteresowała się kimś tak gorliwie religijnym, nawet gdyby był najprzystojniejszym mężczyzną na świecie.
To, że Helakorpi w ogóle zgodził się na wywiad, było dla mnie ogromną niespodzianką. Podejrzewam, że to dzięki zagwarantowanej anonimowości. Ze względu na delikatność tematu w pracy dyplomowej nie podawałam nazwisk moich rozmówców i być może to właśnie skłoniło nowoczesnego biskupa do udziału w badaniu.
Szłam dalej w swoich czerwonych zamszowych ośmiocentymetrowych szpilkach, które wyhaczyłam na pchlim targu. Minęłam w końcu muzeum sztuki i zbliżałam się już do mieszkania Helakorpiego. Znajdowało się ono w starym secesyjnym budynku w kolorze ochry, zdobionym mnóstwem przeróżnych detali. Przeszło mi przez myśl, że biskupi chyba całkiem nieźle zarabiają.
Mój wzrok spoczął na biegnącej w dół aż do rynku i centrum handlowego ulicy Aurakatu. Na samym jej środku, w odległości jakichś stu metrów ode mnie, stał postawny mężczyzna. Nie miałam wątpliwości, kto to taki. Jego ciemne włosy miały tak chłodny odcień, że wydawały się prawie grafitowe. Były dość długie i lekko falowały na wietrze, co świetnie współgrało z ciemnymi grubymi brwiami i czarnym okryciem. Do tego mężczyzna miał na sobie fioletową koszulę, koloratkę i krzyż zawieszony na długim złotym łańcuchu.
Dotarło do mnie, że z jakiegoś powodu mocniej ściskam torebkę i stoję jak zamurowana, nie mogąc się ruszyć z miejsca. Mężczyzna zbliżał się z każdym krokiem. Po upływie chwili podniósł zagubione spojrzenie i mnie zauważył. Uśmiechnął się tak, że aż odwróciłam wzrok – miałam wrażenie, że jego uśmiech poraził mnie jak słońce.
No dobrze. Musiałam to przyznać. Biskup Volter Helakorpi prezentował się znakomicie. Miałam słabość do mężczyzn w jego typie. W dodatku te pełne usta i seksowny dołek w policzku, który pojawił się wraz z uśmiechem. Nos też niczego sobie – prosty, długi i taki… męski. Duży. Przypomniało mi się, co podobno idzie w parze z wielkością nosa.
Kiedy dzieliło nas już tylko kilkadziesiąt metrów, Helakorpi przyspieszył kroku i zawołał:
– _Sorry!_ Powinienem już być w domu, ale prowadziłem spotkanie dla personelu i jeden starszy… hmm… pracownik… miał dużo do powiedzenia.
Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że niski, aksamitny głos Helakorpiego wywołał gorące wibracje w moim podbrzuszu. Uczucie zapłonęło z taką intensywnością, że nie byłam pewna, czy kiedykolwiek wcześniej doświadczyłam czegoś podobnego. Przecież nie zaliczałam się do świętoszek, miałam bogate i udane życie seksualne, ale ten Volter Helakorpi… Mężczyzna podszedł do mnie i wyciągnął rękę.
– Och! Ale skąd pan wie, kim jestem? – zapytałam, wciąż oszołomiona, gapiąc się w te jego szare oczy o idealnym migdałowym kształcie. Zauważyłam, że z bliska można w nich było dostrzec ciemne obwódki i małe zieloniutkie plamki.
Prawie szmaragdowe. W kolorze leśnego mchu… _Co ty pleciesz?!_ Sprowadziłam się szybko na ziemię. _Bez przesady._ Wzięłam głęboki oddech.
Duża, ciepła dłoń objęła moją i poczułam, że znów brakuje mi tchu, tym razem z innego powodu. Chociaż jestem dość wysoka – nawet bez szpilek mam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu – to w tamtej chwili poczułam się jak miniaturowa laleczka. Mężczyzna musiał mierzyć chyba dwa metry, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie, patrząc na jego imponującą sylwetkę.
– Doris Vuoti. Tylko jedna taka jest na Fejsie. I wygląda właśnie tak jak pani.
_Na Fejsie?_ Czyżby Volter Helakorpi spędzał czas na Fejsie? Przeglądając moje fotki? Zauważyłam, że wzrok mężczyzny (biskupa!) ześlizgnął się z mojej twarzy. Chyba nie patrzy na moje ciało? To przecież niemożliwe. A może tylko rzuca okiem na sukienkę? Ogarnęła mnie jakaś dziwna panika i poczułam napływającą falę gorąca. Chyba pierwszy raz w życiu nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa.
Kiedy tak stałam jak wryta, niezdolna do wyduszenia z siebie słowa, Helakorpi ponownie spojrzał mi w oczy i nachylił się lekko w moim kierunku.
– A może się mylę? – zapytał ciepło i spokojnie puścił moją dłoń, muskając ją przy tym leciutko od nadgarstka aż po opuszki palców.
Było to bardzo przyjemne. Zdecydowanie za bardzo.
– Nie, nie myli się pan. Bardzo miło mi pana poznać. Fajnie, że… że znalazł pan dla mnie czas.
– Zainteresował mnie temat pani pracy. Życie seksualne pastorów stanu wolnego. A to dopiero! Przecież o takim zjawisku nie powinno być nawet mowy, nieprawdaż?
Volter Helakorpi uniósł brwi. Ten ironiczny wyraz twarzy w połączeniu z bardzo jasną skórą i współgrającymi ze sobą odcieniami fioletu i czerni nadały mu jakby mefistofelicznego charakteru. Już otwierałam usta, żeby coś odpowiedzieć, ale wydobył się z nich jedynie głupiutki, dziewczęcy chichot. _Rany boskie!_ Wyszłam na idiotkę, zanim jeszcze przeszliśmy do właściwej rozmowy. Postanowiłam wziąć się w garść i odpowiedziałam już nieco śmielej:
– Badania naukowe potwierdzają jednak, że jest to fakt. Być może Kościół nie patrzy na to przychylnie, ale…
– Kościół to ludzie, a ludzie są różni. Są i tacy, którzy nie wierzą, że Jezus narodził się z dziewicy. Wyobraża sobie pani?
Powiedział to przesadnie przerażonym głosem, teatralnie otwierając oczy. Wtedy się roześmiałam.
– A pan w to wierzy? – zapytałam i zmrużyłam oczy, mając nadzieję, że wyglądam trochę wyzywająco.
– Nie wierzę. Nie rozpowiadam o tym dookoła, ale i nie kłamię, gdy ktoś wprost mnie o to pyta.
– Dlaczego mi pan o tym mówi? Przecież mogłabym zacząć rozsiewać o panu plotki.
– Spytała pani wprost. I jest mi obojętne, czy ma pani zamiar opowiadać o tym jako ciekawostkę w jakimś barze. Arcybiskup wie doskonale o moich przekonaniach. A uprzedzając pani kolejne pytanie: wyznaję swoją wiarę w takiej formie, w jakiej zostało to napisane.
– Jak to „w barze”? – rzuciłam słabym głosem, kiedy Helakorpi dotknął dłonią moich pleców, drugą zaś wskazując na wejście do starego budynku.
– Pani profil nie jest co prawda publiczny, ale wiele zdjęć już tak. Dość często właśnie z barów. Albo jakichś imprez.
Poczułam naraz złość i zakłopotanie.
Złość na to, że ktoś, ot tak, przypiął mi łatkę. Było to przykre, choć prawdę mówiąc, facet się nie mylił. _Dużo_ imprezowałam. Oczywiście, nie licząc ostatnich sześciu miesięcy, podczas których byłam skupiona na pracy magisterskiej, ślubach znajomych i pieprzeniu się. A zakłopotanie? Cóż, poczułam je z tego samego powodu. Zostałam przejrzana na wylot, oceniona i momentalnie zaszufladkowana.
– Zdjęcia na Facebooku nie mówią wszystkiego o moim życiu – bąknęłam tylko, maszerując obok Voltera Helakorpiego w stronę drzwi wiodących do klatki.
Mężczyzna odwrócił głowę i napotkałam jego ciekawe, szare spojrzenie.
– Wcale tak nie uważam. Mówię tylko o tym, co zobaczyłem. Przepraszam, jeśli panią uraziłem.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Poczułam za to żar wibrujący w moim ciele i rozprzestrzeniający się w nim jak bujna roślinność na wiosnę. Głos Helakorpiego był sam w sobie nieziemski. A kiedy w wypowiadanych słowach usłyszałam bijące z nich ciepło i szczerą skruchę, poczułam się tak, jakbym otrzymała potężną dawkę opium.
– Nic się nie stało – powiedziałam cicho. – Jestem może trochę przewrażliwiona.
Opium dla ludu. Tak Marks nazywał religię. Volter Helakorpi był więc chodzącą składnicą opium. Nagle przestało mnie dziwić, jakim sposobem tak młody ksiądz mógł zostać biskupem.
Weszliśmy po starych, szerokich schodach na trzecie piętro. Mężczyzna otworzył pierwsze drzwi po prawej stronie. Weszłam do środka i przez chwilę mój wzrok błądził po wnętrzu. Hol był przestronny i wysoki. Szybko policzyłam, że znajdowało się w nim pięcioro drzwi do innych pomieszczeń – jedne naprzeciwko wejścia i dwoje po każdej stronie korytarza. Zerknęłam do pierwszego pokoju po prawej stronie. Był to duży gabinet, w którym od razu rzucał się w oczy stojak na ubrania. Wisiały na nim szaty liturgiczne, a także nakrycie głowy oraz laska, czyli pastorał. W zwyczajnych okolicznościach takie symbole władzy mogłyby mnie co najwyżej rozbawić, ale w tamtej chwili wyobraziłam sobie Voltera Helakorpiego w majestatycznym czarno-srebrnym stroju. Bez wątpienia wyglądał w nim zjawiskowo.
– Piękne szaty – wybąkałam onieśmielona, bo rzeczywiście nigdy wcześniej nie widziałam niczego podobnego.
Helakorpi ze zdziwieniem odwrócił głowę w moją stronę i zapytał:
– Chciałaby je pani obejrzeć? Moi parafianie byli ich ciekawi. Zwykle nie trzymam szat w domu, ale wczoraj wieczorem nie zdążyłem odnieść ich do kapituły katedralnej.
– Parafianie? – zdziwiłam się. – Chyba nie odwiedzają pana tutaj, w domu?
Helakorpi uśmiechnął się lekko i wzruszył silnymi ramionami.
– Jak już mówiłem, niezbyt często przedmioty te są u mnie w domu. Zwłaszcza po oficjalnych uroczystościach. Większość z moich gości to wierni z mojej poprzedniej parafii, których znam od dawna. Ale tak, prawie zawsze ktoś się tu kręci. Czasami ludzie chcą po prostu pogadać o trudnych sprawach. Łatwiej to przychodzi, jak się dobrze zna swojego księdza. A ja nie umiem odmawiać, zwłaszcza że nie mam obowiązków rodzinnych.
Skierował się do gabinetu, a ja poszłam wraz z nim. Na stole leżała nosząca ślady częstego użytkowania Biblia. Zauważyłam, że na półkach znajdowało się więcej egzemplarzy. Nie brakowało także innych książek. Wystrój pokoju był nowoczesny, ale przytulny. Na parapecie stało kilka roślin doniczkowych, których nazw nie znałam, a na ścianie wisiała stara mapa, która, jak mi się wydawało, przedstawiała Helsinki.
Kiedy zbliżyłam się do biskupich szat, zamarłam z wrażenia. Ciemnofioletowa stuła, czarna mitra z pięknym srebrnym krzyżem oraz srebrna krzywaśń i głęboka czerń drewna, z którego wykonana była sama laska – wszystko to naprawdę robiło wrażenie.
– Czy to drewno jest pomalowane, czy może…
– Hebanowe. Jestem trochę próżny, jeśli chodzi o kwestie stylu. Skoro tak czy siak ktoś musiał specjalnie dla mnie zrobić taką laskę, to wolałem zamówić przyzwoitą, a nie byle jaki pomalowany brzozowy kijek.
Z trudem powstrzymałam swoje zgoła nieprzyzwoite myśli o robieniu laski.
– A czy specjalnie trzyma pan te cenne przedmioty na widoku? Czyżby to właśnie z próżności? – zapytałam z przekorą.
W końcu odzyskałam mowę. Częściowo pewnie dlatego, że stałam odwrócona plecami do biskupa Helakorpiego.
– Nie. Wczoraj odprawiałem wieczorne nabożeństwo i przyniosłem szaty do domu, bo od razu po mszy odwiedził mnie kapelan szpitalny. A wiszą tutaj, bo nie na miejscu wydaje mi się włożenie ich do szafy, razem z wszystkimi zwyczajnymi ubraniami.
W jego słowach nie było ani cienia urazy czy złości. Przemawiał miękkim, przepełnionym szczerością głosem. Trochę mnie to zawstydziło. Nie mogłam się jednak oprzeć i odparłam:
– Ale przecież wczoraj była niedziela. Jakież to nabożeństwo odprawiał pan wieczorem…?
– Kapelan szpitalny pracuje wtedy, kiedy dostanie wezwanie, i zwykle spotyka się w pracy ze smutkiem, chorobą i śmiercią. Kiedy wiem, że stan psychiczny podlegających mi pastorów nie jest dobry i chcą ze mną porozmawiać, to nie każę im czekać do następnego dnia roboczego.
Nagle zdałam sobie sprawę, że być może powinnam była okazywać biskupowi więcej szacunku.
– Panie Helakorpi… a może powinnam raczej zwracać się do pana „proszę księdza” albo „Wasza Ekscelencjo”… – wydukałam niezręcznie.
Helakorpi założył ręce na plecach, wyprostował się, prezentując swój okazały wzrost, spojrzał na mnie z góry i przeszył świdrującym spojrzeniem. Poczułam się nieswojo. Biskup wzbudzał we mnie respekt, może nawet strach, ale przede wszystkim całkowicie niezgodne z normami obyczajowymi podniecenie. Miałam wrażenie, że bulgotało we mnie morze lawy.
– No proszę, nie wie pani? A myślałem, że studiuje pani teologię. Zostańmy przy „biskupie Helakorpim” – odparł mężczyzna jedwabistym głosem, w którym wyczułam tym razem złośliwość. Z lekkim niezadowoleniem zacisnął usta.
Ta odpowiedź zbiła mnie z tropu. Musiałam jednak przyznać, że nie miałam pojęcia o etykiecie w kwestii zwracania się do biskupów, dlatego tylko pokiwałam głową.
– Oczywiście. Przepraszam, biskupie.
Helakorpi zakołysał się na piętach. Za chwilę zatrzęsły się jego szerokie ramiona, a on sam wybuchnął śmiechem.
– Szkoda, że nie mogła pani zobaczyć swojej miny! Wyglądała pani jak mała, niegrzeczna dziewczynka skarcona przez nauczyciela – zażartował.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc i spojrzałam na biskupa spode łba.
– Moje pytanie było całkowicie adekwatne do sytuacji, w której się znajdujemy – odparłam oschle.
W moim głosie zadźwięczała lekka chrypka, w kontraście do aksamitnego tonu Voltera Helakorpi. A jego śmiech działał na mnie jak zanurzenie się w ciepłej, zmysłowej kąpieli.
– „Biskup Helakorpi”. Tak nazywa mnie tylko pewna dziewięćdziesięciojednoletnia staruszka o imieniu Sanelma. – Mężczyzna parsknął śmiechem. – No i dziennikarze.
– W takim razie jak powinnam się do pana… – zaczęłam znowu, wciąż nieco poirytowana, ale w duchu rozbawiona zaistniałą sytuacją.
– Volter. Po prostu Volter. A czy ja też mogę mówić pani po imieniu, Doris? Czy jednak powinienem zostać przy „pani Vuoti”?
W żaden sposób nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
– No, ostatecznie może być Doris. Ale jak już się obronię, to będę reagować jedynie na „pani magister Vuoti”.
– Och, dobrze wiedzieć. Nie sądziłem, że po twojej obronie pozostaniemy w kontakcie.
W mojej głowie ponownie zagościła pustka.
– No… – zaczęłam niezdarnie – może się okazać, że wciąż będę potrzebować pewnych informacji…
– A jakichże to informacji możesz wciąż potrzebować, kiedy praca będzie już gotowa, a ty będziesz panią magister? – Volter sprawiał wrażenie bardzo zaciekawionego.
– Kto wie, może zacznę doktorat! – wypaliłam.
– Podejrzewasz, że ja i moi koledzy po fachu skrywamy aż tyle nieprzyzwoitych tajemnic, że da się z tego zebrać materiał na doktorat? – Volter wybuchł śmiechem.
Nie wierzyłam własnym uszom. Żaden pastor nie rozmawiał ze mną wcześniej w taki sposób. A co dopiero biskup! Biskup, na Boga! Próbowałam odzyskać panowanie nad sobą i z powrotem wejść w swoją profesjonalną rolę.
– Nigdy się tego nie dowiem, jeśli nie przeprowadzę z tobą rozmowy, na którą się umówiliśmy. Oczywiście będzie ona poufna. Wiem, że nie jest to łatwy temat dla duchownych, tym bardziej dla osoby na tak wysokim stanowisku.
– No tak. Raczej nie chciałbym, żeby ktoś się dowiedział o naszej rozmowie. Choć, co muszę przyznać, nie mam powodów do wstydu. Jestem człowiekiem. Bycie pastorem czy biskupem traktuję jako swój zawód, ale powtarzam, w pierwszej kolejności jestem po prostu człowiekiem. W Kościele jest jednak wiele osób, które traktują te sprawy zero-jedynkowo. A mnie zależy na szacunku wiernych.
Rozejrzałam się i zapytałam:
– Gdzie w takim razie porozmawiamy?
– Chodźmy do salonu i poznajmy się trochę lepiej. Napijesz się kawy albo herbaty? A może…
Volter wyszedł z pokoju na korytarz. Podążałam za nim i odpowiedziałam:
– Wody. Wystarczy mi woda. Bardzo tu gorąco.
W tym samym czasie Volter rozpiął czarny płaszcz i powiesił go na wieszaku.
– To prawda. Poczekaj na mnie, proszę, w salonie. To ten ostatni pokój po lewej stronie.
Wskazał mi właściwe drzwi, a sam poszedł do kuchni, która znajdowała się za pierwszymi drzwiami po lewej stronie korytarza. Weszłam do pięknego, wysokiego pokoju. Z podziwem spoglądałam na cudowną podłogę i z ulgą rozsiadłam się na miękkiej narożnej kanapie w kolorze piasku. Salon był urządzony dość minimalistycznie, ale i tu znalazło się miejsce na kilka roślinek i regał z książkami – nieco mniejszy tylko niż w gabinecie. Przy dwóch ścianach stały dębowe stoliki, nad którymi zawieszono czarno-białe grafiki.
Przynajmniej dwie prace Penttiego Kaskipuro. _Ziemniaki_ i _Grzyby_. Sprawy przyziemne. Nie znam się jakoś szczególnie na sztuce, ale czasem chodzę na wystawy. Po śmierci Kaskipuro wybrałam się do galerii, żeby podziwiać jego dzieła – przepełnione prostotą, ale jakże piękne!
Na stoliku znajdującym się naprzeciwko kanapy stał duży telewizor. Z rozbawieniem zauważyłam kontroler do PlayStation. Czyżby Volter grał w Fortnite, GTA, a może w jakąś grę o tematyce religijnej? Moje pełne rozbawienia domysły przerwały odgłosy z kuchni i dźwięk telefonu.
Volter odebrał i do moich uszu dobiegły skrawki rozmowy. Ze sformułowań „nie do wiary”, „kompletnie niedopuszczalne” oraz „musimy porozmawiać” wywnioskowałam, że wydarzyło się coś szczególnego. Ogarnęła mnie nieprzezwyciężona ciekawość. Zakradłam się na korytarz i stanęłam pomiędzy salonem a kuchnią. Zobaczyłam kawałek fioletowej koszuli Voltera. Biskup zbliżał się do przedpokoju. Jego głos dobiegał z gabinetu.
Cofnęłam się i zauważyłam, że w pokoju naprzeciwko salonu znajdowało się łóżko. A więc to sypialnia. Przemknęłam jednak w stronę gabinetu, skąd dobiegały dźwięki. Ku mojemu rozczarowaniu akurat wtedy, gdy dotarłam do drzwi, Volter mruknął:
– Dobra. Zajmę się tym. Cześć.
Zajrzałam do pokoju. Myślę, że moje oczy musiały się powiększyć do rozmiaru talerzyków deserowych, jak w kreskówce, jeszcze zanim przekazały zarejestrowany obraz do mózgu. W czasie rozmowy telefonicznej Volter zdjął koszulę. Stał teraz przodem do biurka, a moim oczom ukazał się widok jego potężnych pleców. Patrząc na niego, czułam się jak wygłodniała wilczyca. Umięśnione, szerokie barki i ramiona wyglądały o wiele bardziej imponująco bez skrawka materiału. Patrzyłam z zapartym tchem na mięśnie poruszające się pod jasną skórą, kiedy ze złością rzucił telefon na stół, a drugą rękę oparł na biodrze.
_Pragnę tego mężczyzny_, usłyszałam w głowie znajomy głos.
Nie tylko w głowie. Całe moje ciało zdawało się robić wszystko, co mogło, żeby rzucić się na Voltera Helakorpiego i opleść go jak wąż boa.
– Kurwa. Ja pierdolę! – usłyszałam ponownie Voltera i zobaczyłam, jak z wściekłością kopie biurko.
Te słowa jeszcze bardziej na mnie podziałały. Ogarnęła mnie jakaś dzika żądza. Złapałam się framugi i spróbowałam głęboko oddychać.
Musiałam zejść na ziemię. Przypomniałam sobie, że nie mam w zwyczaju uprawiać seksu z pastorami. Ani w ogóle z ludźmi religijnymi. Zresztą Volter nie sprawiał wrażenia kogoś, kto miałby rzucić się w miłosny wir ze studentką teologii przeprowadzającą badania naukowe.
Uświadomienie sobie tych faktów nie pomogło mi doprowadzić się do porządku. Tak naprawdę fakty ulatywały z mojej głowy tak szybko, jak się w niej pojawiały. Zdecydowałam, że się ujawnię, zanim – nie daj Boże – zemdleję. To by dopiero było.
– Czy coś się stało? Przepraszam, ale nie mogłam nie usłyszeć…
Volter się odwrócił i ujrzał mnie stojącą z otwartymi ustami. Zmarszczone brwi i zaciśnięte usta sprawiły, że wyglądał jeszcze seksowniej, jeśli to w ogóle możliwe. Przeniosłam grzeszny, bezwstydny wzrok z rozrzuconych w nieładzie brązowych włosów na klatkę piersiową i brzuch mężczyzny. Przełknęłam ślinę. Nikt nie miał prawa wyglądać tak… potężnie, tak epatować męskością, pomyślałam słabo.
Zawstydzało mnie to, że nie byłam w stanie oderwać od niego wzroku i że tak wisiałam oparta o framugę. Wstydziłam się, ale nie przestawałam. Wpatrywałam się, podniecona, w biskupa Helakorpiego.
Mężczyzna też patrzył na mnie przez chwilę intensywnym, badawczym wzrokiem, lecz zaraz odwrócił głowę i powiedział jakby znużony:
– Pojawił się problem. Pijany pastor. Muszę się tym zająć.
– Oczywiście – odparłam lekko zachrypniętym głosem i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że w jakiś sposób znalazłam się w środku gabinetu.
Volter zbliżył się do mnie i mruknął oschle, patrząc w drugą stronę:
– Przepraszam za ten niestosowny strój. Moja szafa jest w sypialni.
– Nic nie szkodzi! – odparłam. Następnie stało się coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Moja dłoń, jakby zupełnie niezależnie od mojej woli, znalazła się na klatce piersiowej mężczyzny.
Boże, cóż to było za uczucie. Twarde mięśnie. Ciepła skóra. Szorstkie, ciemne włosy. Czułam pod palcami iskierki, tak jakby Volter Helakorpi był cały naelektryzowany. I nagle, niespodziewanie, obudziłam się z tego snu na jawie. Wzdrygnęłam się i w tym samym czasie spostrzegłam, że i on zrobił to samo. Myślę, że nigdy w życiu nie oblałam się tak gwałtownym i ciemnym rumieńcem.
– Przepraszam! – wykrzyknęłam żałośnie i oparłam winną, gorącą dłoń na równie rozpalonym biodrze.
Wcześniejsze poczucie zażenowania nie mogło się równać temu, co odczuwałam w tej chwili. Chciałam zniknąć. Teleportować się do najdalszej części wszechświata. Pożądanie, które mną owładnęło, było pod każdym względem niestosowne i nie mogłam zrozumieć, dlaczego mu się nie oparłam.
– Nie mam w zwyczaju… Nie chciałam… – zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Ukryłam twarz w dłoniach. – Ja pierdolę.
– Wcale nie posądzam cię o złe zamiary – usłyszałam w odpowiedzi.
Czyżbym wychwyciła w jego głosie nutkę rozbawienia? Zebrałam się w sobie, by ponownie spojrzeć na Voltera.
Ostrożnie. Musiałam się skupić, żeby patrzeć tylko na twarz. Patrzył na mnie jakby łobuzersko i pytająco.
– Oczywiście, nie miałam żadnych niestosownych zamiarów – odrzekłam, chociaż było oczywiste, że moje ciało pragnęło robić różne niestosowne rzeczy z ciałem stojącego przede mną mężczyzny.
Volter westchnął i przeciągnął dłonią po włosach.
– Inny pastor jedzie się tym zająć, ale… to nie jest pierwszy raz. Zdarzało się już wcześniej. Sprawa dotyczy kogoś z mojej poprzedniej parafii. Obawiam się, że wyląduje w kapitule.
– Rozumiem. Pójdę już sobie. Może po prostu uda nam się przeprowadzić tę rozmowę przez telefon? Podróż nie jest taka tania…
– Ależ nie! – wykrzyknął Volter.
Miałam wrażenie, że jego też zadziwiła ta gwałtowna reakcja. Przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć, po czym zaproponował:
– Poczekaj tu na mnie. Zajmie mi to parę godzin. Muszę porozmawiać z tym człowiekiem, a potem skontaktować się z kim trzeba, ale wrócę i… – Przerwał i chwilę zastanawiał się, co dalej powiedzieć. – Nie mam na jutro żadnych planów, których nie dałoby się przełożyć. Możesz więc zrobić ze mną wywiad. A jeśli będziesz miała ochotę, możesz mi towarzyszyć, kiedy pojadę do kościoła na Varissuo.
Po części dlatego, że powrót do Helsinek z pustymi rękami wcale mi się nie uśmiechał, a po części z powodu stanu silnego zauroczenia, w jakim się znalazłam, odpowiedziałam:
– Och, chętnie zostanę, jeśli to nie problem. Musiałabym tylko pójść do sklepu, żeby kupić kilka rzeczy. Nie przygotowałam się na nocowanie. Jednak nie jestem pewna co do tego wydarzenia kościelnego. Nie należę do Kościoła.
Volter uśmiechnął się kpiąco.
– Będzie tam dużo osób, które nie należą do Kościoła.
– W takim razie zgoda – odparłam. Nie chciałam mu odmawiać.
– Dam ci klucze i wszystko, czego możesz potrzebować. Tylko najpierw się ubiorę – dodał z błyskiem w oku.
Nic już więcej nie powiedziałam. Wróciłam do salonu i zaczęłam się zastanawiać, co zrobić, żeby zaciągnąć go do łóżka. Próbowałam odegnać od siebie te myśli, ale nie mogłam się powstrzymać. Miałam się za rozsądną osobę, lecz widocznie resztki rozsądku spłonęły na popiół w ogniu żądzy, która mnie ogarnęła. _Chociaż raz_… Usiadłam na kanapie i patrzyłam w swoje ciemne odbicie w ekranie telewizora, snując nierokujące nadziei scenariusze.
A może to była jakaś nowa, dziwna perwersja. Może chodziło o tabu, o zjedzenie zakazanego owocu. Ach, gdybym choć raz przespała się z Volterem, z pewnością umiałabym lepiej ocenić, o co mi w tym wszystkim chodzi. Mogłabym porównać seks z nim do seksu z innymi facetami. Ale czy on w ogóle chciałby pójść ze mną do łóżka? Tak naprawdę nie dawał mi żadnych sygnałów. Na dodatek prawie odskoczył, kiedy go dotknęłam.
Zza drzwi dobiegły odgłosy kroków. Popatrzyłam na Voltera, delikatnie przygryzając usta. Miał na sobie lekką, błękitną lnianą koszulę. Nie zapiął ostatnich guzików. Do tego cienkie czarne spodnie. Widocznie źle zinterpretował moje spojrzenie, gdyż powiedział:
– Spędziłem dziewięć długich upalnych godzin w sutannie. Chyba na dzisiaj wystarczy.
– Och, no pewnie. Wcale się nie dziwię. Zagapiłam się, bo świetnie wyglądasz.
_Czy ja naprawdę powiedziałam to na głos?_
Usta i oczy Voltera otworzyły się ze zdziwienia. I wtedy to zauważyłam. To taksujące spojrzenie, o które podejrzewałam go już w pierwszych sekundach naszego spotkania na ulicy. Teraz wcale się z nim nie krył. Nie odwróciłam wzroku, kiedy popatrzył mi w oczy, a następnie opuścił spojrzenie na ramiona, piersi… Biodra, odkryte kolana, łydki, kostki.
O Boże. Czułam ogromne podniecenie. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a moja rozpalona cipka wybuchnie. Mimowolnie napierałam dłońmi o brzegi kanapy. Ścisnęłam kolana. Nie mogłam się powstrzymać. Delikatnymi okrężnymi ruchami ocierałam się o siedzenie. Pragnęłam rozkoszy. On to zauważył – zatrzymał przez chwilę wzrok na moich udach i zapytał głosem tak głębokim, że chciałam w nim utonąć:
– Czy to nieodłączna część twoich badań? Testowanie i kuszenie rozmówców? A może to swego rodzaju egzamin moralny?
Zamarłam. Następnie potrząsnęłam głową i zawołałam:
– Absolutnie nie! Nie! Po prostu… Ach, do cholery! Nie powinnam była nic mówić. Ale nie będę odwoływać swoich słów. Byłoby to niezgodne z prawdą. – Wypowiedziałam to tak zdecydowanym i mocnym głosem, że wyobrażałam sobie, jak moje słowa opadają ciemną zasłoną na cały pokój.
Volter tylko się roześmiał.
– No cóż, w takim razie wypada mi chyba tylko podziękować.
Nie ciągnął tej rozmowy. Podał mi hasło do wi-fi, przekazał zapasowe klucze i obiecał wrócić za parę godzin. Kiedy wyszedł, objęłam głowę dłońmi i próbowałam uspokoić rozpaczliwe myśli. Za kogo on mnie uważał, jeśli założył, że wystawiam go na próbę? Ach! Przecież tylko powiedziałam mu komplement. Czy to coś złego? Zresztą nie ma wątpliwości, że to sam Volter Helakorpi przekroczył granice grzeczności, taksując mnie od stóp do głów swoim szarym spojrzeniem. _Więcej niż raz_. Czy może rzucał mi w ten sposób wyzwanie, w odpowiedzi na mój komentarz dotyczący jego wyglądu? Czyżby biskupi umieli grać w tego typu gierki?
_Biskup_. Jęknęłam głośno. Wstydziłabym się zaczynać nawet z organistą, a co dopiero z biskupem! Chyba oszalałam. Maria umarłaby ze śmiechu, gdyby się dowiedziała.
Opanowałam złość i skierowałam się do drzwi wyjściowych. Nie miałam zbyt wiele pieniędzy, ale musiałam pójść na zakupy. A na mojej liście było coś więcej niż tylko szczoteczka do zębów.