- nowość
Bitwa o Jawę - ebook
Bitwa o Jawę - ebook
Japończycy starali się opanować Jawę poprzez realizację starannie ułożonego planu pod starannie dobranym, jednolitym dowództwem. Aliantom brakowało nie tylko planu obrony, ale nawet wspólnego celu. Jawy chcieli bronić tylko Holendrzy, natomiast Anglia, a szczególnie Stany Zjednoczone starały się tylko opór ich podtrzymać, nie angażując swych sił w większym stopniu. W tych warunkach walna bitwa morska musiała być przegrana, co przesądziło ostatecznie losy całej kampanii. Japończycy przewyższali aliantów pod względem ciężkiej artylerii, uzbrojenia torpedowego, a zwłaszcza rozpoznania lotniczego, co paraliżowało wszystkie rozpaczliwe wysiłki kontradmirała Karela Doormana zmierzające do zniszczenia sił inwazyjnych.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-17829-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Konwój złożony z dziesięciu transportowców, załadowany żołnierzami 124 pułku piechoty i specjalnego oddziału desantowego Yokosuka, był parokrotnie atakowany w drodze przez nieliczne samoloty nieprzyjacielskie. Nawet interesujące widowisko i zresztą dla Japończyków niezbyt groźne. Na niebie wykwitły chmurki wybuchów pocisków przeciwlotniczych, kilka wysokich słupów wody wzbiło się w górę w przyzwoitej odległości od okrętów i wkrótce było już po wszystkim.
Wieczór poprzedzający lądowanie na Borneo i następująca po nim noc miały jednak głęboko wryć się w pamięć żołnierzy Nipponu. Ciszę panującą na morzu rozdarł nagle głuchy huk. Ciemności rozświetlił czerwony błysk i przy burcie jednego z transportowców wytrysnął wysoko gejzer wody.
Ciemne sylwetki niszczycieli eskorty przemknęły wzdłuż statków konwoju w poszukiwaniu niewidocznego wroga, lecz po chwili nastąpiła druga eksplozja, później trzecia i czwarta. Dwa transportowce tonęły, dwa następne zostały poważnie uszkodzone, lecz zdołano je uratować.
Matsuo Kamata, młody żołnierz z oddziału Yokosuka znajdujący się na pokładzie jednego z ocalałych transportowców, zaciskał w bezsilnej wściekłości dłonie na relingu, bezskutecznie usiłując dojrzeć niewidzialnego wroga.
„To jest podłe! – myślał. – Taki podstępny atak z ukrycia… Perfidny Albion!”.
Nie przyszło mu przy tym do głowy, że kodeks samurajów bushido, na którego tradycje od lat powoływał się japoński militaryzm, własnym bojownikom wręcz zalecał stosowanie najbardziej perfidnych podstępów.
Niesłusznie jednak posądzał Anglików o wykonanie tego udanego napadu. Rzeczywistym sprawcą był holenderski okręt podwodny, patrolujący wzdłuż wybrzeża Borneo. Drugi okręt podwodny tej samej bandery, „K 16”, zaatakował ponownie tej samej nocy, posyłając na dno japoński niszczyciel „Sagiri”. Sukces ten jednak nie przeszedł bezkarnie i okręt podwodny został zatopiony w drodze powrotnej przez ścigające go niszczyciele japońskie.
Dnia 24 grudnia 1941 roku konwój japoński dotarł mimo poniesionych strat do miejsca przeznaczenia i rozpoczął desant zmierzający do opanowania miasta i portu Kuching, największego ośrodka północnej części Borneo, należącej do Wielkiej Brytanii. Dwadzieścia łodzi desantowych wypełnionych żołnierzami japońskimi wpłynęło do ujścia szerokiej rzeki Santubong, dostępnej nawet dla średniej wielkości statków morskich, kierując się w stronę miasta, położonego w odległości kilkunastu kilometrów od morza.
Tutaj jednak spotkała Japończyków niespodzianka w postaci celnego, choć niezbyt silnego ognia artyleryjskiego. Kamata, skulony na dnie łodzi wraz z 23 innymi żołnierzami, znów nie mógł dojrzeć śladu nieprzyjaciela. Po obu stronach wielkiej rzeki widniała tylko zwarta masa bujnej zieleni. Cztery łodzie desantowe zostały trafione i poszły na dno, lecz reszta parła niepowstrzymanie pod prąd. Do celu dotarło wreszcie trzynaście łodzi, które wysadziły planowo oddziały desantowe w okolicach miasta.
Kamata skoczył lekko z łodzi na piasek plaży i szybko rozejrzał się dokoła. W najbliższej okolicy panował zupełny spokój. Po drugiej stronie szerokiego nurtu rzeki Santubong widniało w odległości paru kilometrów rozległe, lecz luźno zabudowane miasto Kuching. W kilku miejscach wznosiły się w górę wysokie słupy czarnego dymu.
Gwałtowna strzelanina zwróciła jednak uwagę Kamaty na bliższą okolicę, gdzie z gęstej roślinności podzwrotnikowej wyglądały dachy jakichś domów. Dowodzący plutonem porucznik Taguczi wydał gardłowym głosem kilka rozkazów. Żołnierze cesarza Japonii rozsypali się sprawnie w tyralierę i ruszyli krótkimi skokami wzdłuż drogi prowadzącej w głąb dżungli.
Znów krótka komenda i cała tyraliera przypadła do ziemi. Kamata legł nieruchomo z kolbą karabinu przyciśniętą do ramienia, lecz ogarniało go coraz większe podniecenie. Za chwilę, po raz pierwszy w życiu, znajdzie się twarzą w twarz z wrogiem. Młody Japończyk miał wreszcie możność wziąć udział w walce, o jakiej poprzednio marzył, podziwiając czyny samurajów, opiewane w licznych wierszach, których uczył się w szkole na pamięć. Strzelanina ucichła i pluton ponownie ruszył naprzód. Za zakrętem drogi ujrzano ciała kilku żołnierzy japońskich.
– To trzeci pluton, który wylądował przed nami – powiedział obojętnie sierżant, zwracając się do Kamaty. – Poznaję kaprala Izukę.
Jeszcze kilkadziesiąt kroków i oto oni. Wrogowie. Było ich sześciu czy siedmiu. Leżeli nieruchomo w poprzek drogi i w jej pobliżu. Obok stał porzucony karabin maszynowy. Kamata pochylił się. Mieli na głowach turbany. Od ich zastygłych, woskowych twarzy odcinały się gęste czarne brody. Na oliwkowozielonych mundurach błyszczały złote guziki. Kamata odciął nożem jeden z nich. Na pamiątkę. Na guziku widniał herb podpierany przez dwa dziwne zwierzęta. Nad herbem wielka korona. Kamata zaczął gorączkowo przypominać sobie. Ależ tak. Odwiedziny u ciotki w Nagasaki, oglądanie obcych konsulatów. Oczywiście! Herb Wielkiej Brytanii. Ale ci ludzie to przecież nie Anglicy. Co oni tu robili? Jeszcze raz spojrzał na poległych. Zauważył teraz dopiero jednego z nich. Jasnorude włosy, krótko przystrzyżone wąsy. Twarz rażąco biała. Obok sztywna okrągła czapka, na ramieniu trupa złote gwiazdki oficerskie. Tak, to Anglik, ale ci pozostali?
Podpułkownik Lane zdjął czapkę i otarł spocone czoło. Co za upał. „Obrona Imperium, misja Białego Człowieka – myślał z goryczą. – Kolonia większa obszarem od Anglii i Szkocji razem wziętych, a trzeba jej bronić jednym batalionem hinduskim. No i jeszcze ten oddział tubylczy sir Brooka, białego radży Sarawaku, dobry tylko do parady”.
Oficer podniósł lornetę do oczu i spojrzał na odległe morze. O milę od ujścia rzeki spoczywały zakotwiczone transportowce. Dalej krążyło parę smukłych niszczycieli. Od statków oderwało się kilka ciemnych punktów i skierowało w stronę lądu, pozostawiając za sobą białe smugi. Wciąż jeszcze lądują.
Lane zaklął. Pomyśleć, że w tej chwili w starej wesołej Anglii kończą się przygotowania do święta Bożego Narodzenia. Piecze się indyki, gotuje okolicznościowy pudding, stroi choinki. _Happy Christmas!_ Tymczasem on, dowódca drugiego batalionu 15 pułku Pendżabów, ma stawiać opór inwazji japońskiej, nie mogąc liczyć na żadną pomoc. Komunikaty radiowe są złe, coraz to gorsze. Floty amerykańska i angielska otrzymały ciężkie ciosy, może decydujące. Z Malajów, Filipin, Hongkongu wiadomości coraz bardziej pesymistyczne. Meldunki, otrzymywane od własnych dowódców kompanii drogą radiową, również nie są pocieszające. Sierżant Kapur znów biegnie z radiostacji.
– _Sir_, meldunek od kapitana Jonesa.
„Działa i moździerze nad rzeką umilkły, łączność telefoniczna i radiowa z ich stanowiskami przerwana. Japończycy wylądowali po obu stronach Kuching i ich patrole dotarły na ulice miasta. Strzelanina pod pałacem maharadży”.
A więc sforsowali zaporę ogniową na rzece. Zamaskowane działa zostały widocznie zlokalizowane i zdobyte. Kuching leży na tyłach głównych sił batalionu. Należało podjąć decyzję. Podpułkownik Lane spojrzał na swego sierżanta. Twarz Kapura, zasłonięta niemal całkowicie gęstym, czarnym zarostem przetykanym już nitkami siwizny, była niewzruszona, lecz w jego wielkich oczach widać było wyraźny niepokój. Góral z Pendżabu pozostawał już trzydzieści lat w służbie brytyjskiej i nauczył się w niej, że jak Allach w niebiosach, tak na ziemi król angielski jest wszechpotężnym panem. Obecnie to pojęcie zaczynało się chwiać i kruszyć. Potężna Anglia, tak potężna, że od wielu, wielu lat wszelkie bunty, jakie w jego ojczyźnie wybuchały przeciwko białym panom, musiały zakończyć się okropną, krwawą klęską – teraz najwyraźniej brała w skórę. I od kogo? Od Azjatów – od tych małych, skośnookich, żółtoskórych ludzi, których widywał w Indiach jako drobnych kupczyków!
Lane powziął już postanowienie. Postąpi tak, jak by postąpił na jego miejscu każdy oficer brytyjski. Podpułkownik był dumny ze swego batalionu dowodzonego i szkolonego przez niego już od lat, złożonego z wysoce zdyscyplinowanych zawodowych żołnierzy.
Przede wszystkim należało uratować tę jednostkę dla Anglii.
– Sierżancie, nadajcie radiogram do wszystkich dowódców kompanii. Wykonać plan generalnego odwrotu na południe.
Sierżant zasalutował i odszedł w milczeniu.
Podpułkownikowi Lane’owi nie udało się jednak ostatecznie uratować swego batalionu. Dzielni żołnierze z Pendżabu przeszli wprawdzie setki kilometrów przez niezbadane dżungle wnętrza Borneo, stoczyli liczne walki i dotarli na południowe wybrzeże tej wielkiej wyspy, lecz możliwości dalszej ewakuacji zostały udaremnione przez flotę japońską, która panowała już w tym okresie niepodzielnie nad morzem. Resztki batalionu skapitulowały w dziesięć tygodni po opisanych wyżej wydarzeniach.
Dlaczego jednak młody żołnierz japoński Kamata znalazł się na Borneo, odległym o tysiące kilometrów od jego rodzinnej wsi? Dlaczego na tej wyspie walczyli i ginęli twardzi górale z Pendżabu, jeszcze bardziej odległego?
Aby odpowiedzieć na te pytania, musimy cofnąć się w czasie o kilka tygodni.
W końcu listopada 1941 roku w Cesarskiej Kwaterze Głównej odbyło się posiedzenie w wybranym gronie, niemające wprawdzie oficjalnego charakteru, lecz niezmiernie doniosłe dla dalszego biegu wypadków. W konferencji tej brał udział nowo mianowany premier Nipponu, ministrowie spraw zagranicznych, armii i marynarki, szefowie sztabów wszystkich rodzajów sił zbrojnych oraz jeszcze parę innych osobistości.
– Panowie – zwrócił się do zebranych premier Hideki Tojo – nadeszła godzina podjęcia ostatecznej decyzji. Od niej będzie zależało, czy Święte Cesarstwo stanie się największym mocarstwem w świecie, czy też zagrozi mu ruina polityczna, militarna i gospodarcza. Weźmy na przykład sprawę ropy naftowej. Powiedzenie, że ropa rządzi światem, stało się już banałem, lecz niestety jest prawdziwe. Jeżeli chcemy zdobyć panowanie nad Azją i Pacyfikiem, musimy sobie zapewnić zaopatrzenie w ropę naftową, konieczną dla naszej gospodarki, niezbędną dla floty, lotnictwa i armii. Jak panowie wiecie, sytuacja w tej dziedzinie jest tragiczna. Wydobycie ropy naftowej u nas stanowi zaledwie 0,1% produkcji światowej i zaspokaja tylko dziesiątą część naszego normalnego zapotrzebowania. Udało się nam wprawdzie utworzyć poważne rezerwy z importu, lecz wystarczą one, wraz z własną produkcją, tylko na półtora roku. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy zdecydowali się obecnie na niesłychaną prowokację, wstrzymując wszystkie dostawy ropy dla nas. Panowie, za kilkanaście miesięcy pozostaniemy bez kropli paliwa. Nasza wspaniała machina wojenna zostanie unieruchomiona i będziemy wówczas skazani na przyjęcie dyktatu amerykańskiego. Będziemy musieli zrezygnować na rzecz Amerykanów z naszych zdobyczy w Chinach, będziemy musieli wycofać się z Indochin, spichrza Japonii. Byłaby to kapitulacja.
Na sali dało się zauważyć silne poruszenie, lecz Tojo mówił dalej:
– Nie, panowie, nie będzie kapitulacji. Ropę zdobędziemy siłą na Wyspach Sundajskich. Produkcja samego Borneo pokrywa 2/3 naszego deficytu ropy naftowej. Produkcja Indii Holenderskich, szczególnie Sumatry, przekracza dwukrotnie całe nasze zapotrzebowanie. Nie będziemy czekać, aż ostatnie zbiorniki w Japonii zostaną opróżnione, uderzymy już teraz na południe, aby jak najszybciej opanować obszary o żywotnym dla nas znaczeniu.
Na sali zapanował entuzjazm.
Admirał Osami Nagano, szef sztabu marynarki, odczytał wytyczne planu strategicznego, opracowanego przez Cesarską Kwaterę Główną. Ofensywa na Indie Holenderskie spowoduje niewątpliwie reakcję ze strony Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Dla zabezpieczenia głównego kierunku natarcia od wschodu, nastąpi atak na flotę amerykańską, której główne siły stacjonują w Pearl Harbour na Hawajach, oraz zostaną wysadzone desanty na Filipinach i w Brytyjskim Północnym Borneo. Z drugiej strony siły japońskie rozpoczną działania przeciwko Hongkongowi i Malajom. Działania floty przewożącej wojska lądowe będą wspierane przez lotnictwo, które będzie stopniowo przesuwać swoje bazy na południe, w miarę zajmowania poszczególnych miejscowości i wysp. Główny opór nieprzyjaciela jest spodziewany na Jawie, zajmującej centralne położenie wśród Wysp Sundajskich.
– A więc wojna jednocześnie przeciwko Stanom Zjednoczonym, Wielkiej Brytanii i Holandii, równolegle do toczącej się już wojny z Chinami? – powiedział ktoś półgłosem.
Tojo zareagował z miejsca.
– Anglia znajduje się w niezmiernie ciężkiej sytuacji na Atlantyku i w rejonie Morza Śródziemnego, gdzie utrzymuje z największym trudem swoje pozycje, broniąc się przed niemiecko-włoskimi natarciami. Nie będzie mogła ona skierować przeciwko nam żadnych poważniejszych sił. Holandia jest przecież okupowana przez Niemców, a siły, którymi dysponuje w swych koloniach, są nieznaczne. Ameryka nieprędko ukończy swoje przygotowania wojenne, a gdy to nastąpi, będzie już za późno. Do tego czasu zrealizujemy nasze główne cele i nieprzyjaciel nie będzie dysponował żadną bazą położoną bliżej Japonii niż jakieś 6000 kilometrów. W tym stanie rzeczy trudno myśleć o skutecznej kontrofensywie nieprzyjaciela.
– A co będzie ze Związkiem Radzieckim? Czy będzie patrzeć obojętnie na nasz podbój Azji?
Pytanie było kłopotliwe, lecz Tojo miał już gotową odpowiedź:
– Wiadomości, które otrzymałem od naszego ambasadora w Berlinie, są jak najlepsze. Kanclerz Rzeszy spodziewa się, że do końca roku padnie zarówno Moskwa jak i Leningrad, więc Związek Radziecki przestanie się liczyć jako zorganizowana siła militarna. Zresztą większość naszej armii lądowej pozostaje skoncentrowana w Mandżurii i północnych Chinach, gotowa do wkroczenia na Syberię w odpowiednim momencie. Po upadku Związku Radzieckiego Anglia, mimo pomocy amerykańskiej, nie będzie mogła stawić czoła wszystkim połączonym siłom niemiecko-włoskim, do których dołączy się także Hiszpania. Stany Zjednoczone pozostaną całkowicie izolowane i będą musiały walczyć jednocześnie na Atlantyku i na Pacyfiku. Ostateczny wynik wojny jest łatwy do przewidzenia. Japonia wyjdzie z niej jako największe i najpotężniejsze mocarstwo świata. Gospodarka nasza uzyska wspaniałe możliwości rozwojowe. Dość powiedzieć, że w naszych rękach znajdą się nie tylko bogate źródła ropy naftowej, lecz także plantacje kauczuku na Malajach, dające 80% produkcji światowej.
– A plantacje herbaty i pieprzu? A tania siła robocza z Chin, która będzie jeszcze mniej kosztować od naszych własnych robotników, tak mało na szczęście wymagających? Zwycięstwo przyniesie olbrzymie zyski naszemu przemysłowi i handlowi.
Słowa te wypowiedział człowiek bardzo niski, nawet jak na Japończyka, lecz odznaczający się wyjątkowo dużą głową. Większość obecnych mało go znała. Wiadomo było tylko, że zasiada w radzie nadzorczej koncernu Mitsubishi, widuje się go często nie tylko na zebraniach akcjonariuszy wielkich spółek akcyjnych, lecz także w gabinetach ministrów, a nawet nieraz pojawia się na dworze cesarskim.
Admirał Isoroku Yamamoto pochylił się ku szefowi sztabu marynarki.
– Zyski, ci panowie myślą tylko o zyskach, jakby wojna była już wygrana. Wszystko jednak zależy od rezultatu naszego ataku na Pearl Harbour.
Nagano zastanawiał się chwilę.
– Tak, oczywiście, jeżeli uda nam się wyeliminować z walki flotę amerykańską już w pierwszym dniu wojny, to reszta planu zostanie wykonana bez większych trudności. Ale powodzenie ataku na Pearl Harbour zależy wyłącznie od tego, czy uda się nam uzyskać całkowite zaskoczenie…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki