- promocja
- W empik go
Biuro przesyłek niedoręczonych - ebook
Biuro przesyłek niedoręczonych - ebook
Są listy, których nie można zostawić bez odpowiedzi.
Do Biura Przesyłek Niedoręczonych trafiają listy i paczki, które nigdy nie dotarły do adresatów. Zuzanna zaczyna tam pracować, bo ją samą też prześladuje pewien niewysłany w porę list. Z czasem coraz bardziej intrygują ją tajemnice innych ludzi. Kiedy trafia na listy, których nadawcy od trzydziestu ośmiu lat nie mogą się spotkać, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Ma czas do Wigilii, potem będzie za późno…
Magiczna opowieść o zagmatwanych ludzkich losach, miłości jak z bajki i nieoczekiwanych konsekwencjach życzliwości.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8427-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NOWA PRACA
Zuzanna bardzo nie lubiła czapek. Jej włosy były dość cienkie i pod każdym nakryciem głowy zmieniały swój kształt oraz położenie. Wprawdzie zawsze pozostawały na głowie, ale nigdy w takiej pozycji, w jakiej zostały ułożone rano. Tym razem jednak grudzień nie był zbyt pobłażliwy i już na samym początku miesiąca dmuchnął lodowatym powietrzem. W tej sytuacji Zuzanna założyła zieloną czapkę, owinęła się zielonym szalikiem i ze zrezygnowaną miną poszła do pracy. Pocieszał ją fakt, że przynajmniej ma cudownie ozdobione uszy – kolczykami w kształcie lizaków, które kupiła na wiejskim odpuście ubiegłego lata. Zuzanna kochała kolczyki, kochała też wisiorki, a im bardziej były pstrokate i udziwnione, tym lepiej.
Nowa praca nie była pracą marzeń, ale Zuzanna wcale się tym nie martwiła. Często przecież w życiu jakoś tak się układa, że robimy to, co nie do końca jest szczytem naszych pragnień. Najpierw nie podoba nam się przedszkole, później okazuje się, że szkoła, do której nas zapisano, zdecydowanie nie odpowiada naszym upodobaniom, a na końcu – miejsce pracy jest całkowitym zaprzeczeniem młodzieńczych wizji. Bo tylko w bajkach tak naprawdę wybieramy między złotą a srebrzystą suknią, w codziennym życiu zaś nosimy zwykłą, popielatą spódnicę, która drapie nas w łydki.
Wiatr pogwizdywał dość srogo, chmury kłóciły się o lepsze miejsce na niebie, a Zuzanna szła do pracy w zielonej czapce na głowie.
Biuro Przesyłek Niedoręczonych.
To, co innym wydawało się opustoszałym magazynem, było ogromną centralą pocztową, a mówiąc dokładniej – miejscem, gdzie lądowały wszystkie te listy, paczki i przesyłki, które w żaden sposób nie mogły trafić do adresata. Zuzanna już pierwszego dnia odniosła wrażenie, że to miejsce pachnie jak pusta butelka po perfumach. Z jednej strony resztki aromatu jeszcze tańczą w szklanym flakoniku, z drugiej jednak zapach ulatnia się coraz bardziej i bardziej, by wreszcie zniknąć na wieki. Biuro Martwych Listów. Nigdy nieprzeczytanych, pozostających bez odpowiedzi.
Pracownicy zmieniali się dość często, Zuzannie wydawało się, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni ciągle widzi nowe twarze. Wszyscy robili prawie to samo: przerzucali paczki, segregowali je, układali na półkach, oznaczali i wpisywali do katalogów. W zasadzie ona też była nowa. Do Miasteczka przyjechała pod koniec listopada, kiedy tylko dowiedziała się, że jest wolna posada. W Biurze każda para rąk była potrzebna, wskutek czego Zuzannę przyjęto bez większych problemów. Wynajęła niewielkie mieszkanko, spakowała swoje ubrania do jednej dużej walizki i pomachała matce oraz babci na do widzenia.
– Uciekasz? – spytała ją mama, kiedy Zuzanna oznajmiła, że na razie rezygnuje z pracy w gabinecie psychologicznym, gdzie zatrudniono ją w recepcji, i wyjeżdża swoim małym czerwonym autkiem jakieś czterysta kilometrów na wschód Polski.
To była w jej życiu pierwsza tak stanowcza i odważna decyzja. Do tej pory Zuzanna mieszkała z mamą i babcią, grzecznie zaliczała wszystkie szkoły, które stanęły na jej drodze, a nawet ukończyła trzyletni kurs wokalno-aktorski, gdzie nauczyła się między innymi emisji głosu z profilaktyką. Na studia zabrakło jej jednak siły i ochoty, na dodatek dość szybko doszła do wniosku, że jest zbyt nieśmiała, by występować publicznie. Kiedy natrafiła na ogłoszenie o pracy w recepcji gabinetu psychologicznego, długo się nie zastanawiała, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że nigdy tu nie awansuje. A emisja głosu z profilaktyką z pewnością jej się nie przyda. Polubiła jednak papierkową robotę, umawianie na wizyty, odbieranie telefonów, faksów i e-maili, a nawet codzienne parzenie kawy. Niektórzy ludzie są stworzeni do pracy na samych szczytach, inni mają lęk wysokości i wolą obserwować świat z dołu, ciesząc się, że stoją na pewnym gruncie. Na szczęście nikt nie miał do Zuzanny pretensji, że nie ma duszy przywódcy. Mamę bardziej martwił fakt, że córka nagle zniknie z jej życia, w którym zadomowiła się na dwadzieścia trzy lata i cztery miesiące.
– Nie uciekam, po prostu zmieniam otoczenie. Chcę pomieszkać sama, wyjechać w miejsce, gdzie nikt mnie nie zna, pospacerować innymi ulicami.
– Ale dlaczego?
Zuzanna wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, nie umiem jakoś sensownie ci odpowiedzieć. Ale nie zabraniaj mi, proszę.
– Nie mam zamiaru, jesteś dorosła.
Tego nie była aż taka pewna. Dwadzieścia trzy lata to dużo dla kogoś, kto chciałby rozpocząć karierę primabaleriny, ale niekoniecznie dla osoby, która kompletnie nie wiedziała, co chce robić w życiu.
Biuro Przesyłek Niedoręczonych? Czemu nie, przecież zawsze można zrezygnować.
– Na początku wyjaśnię ci, dlaczego te wszystkie listy i paczki lądują właśnie u nas. Podstawowe przyczyny to zazwyczaj zły adres na kopercie oraz brak zgody na przyjęcie pakunku przez odbiorcę – wyjaśniła Zuzannie szefowa Biura, zielonkawo-brązowa pani Aneta.
„Drzewo. Przypomina mi drzewo” – pomyślała Zuzanna na widok swojej przełożonej, ubranej w brązowe kozaki, zlewające się z brązowymi rajstopami, zielony komplet z wełny czesankowej, zieloną apaszkę w brązowe kwadraty oraz wystający spod marynarki czekoladowy golf. Całość wieńczyły kasztanowe loki, drobne, misterne i bardzo nietwarzowe. Pani Aneta była alegorią jesieni, ale w tej gorszej jej odsłonie – ponurej, odpychającej słońce i chętnie zacinającej deszczem. Oczywiście niewiele sobie z tego robiła, skupiając się głównie na delegowaniu zadań swoim podwładnym. Nawet jej głos brzmiał tak, jakby ktoś kruszył suszone liście.
– Zdjęcia wszystkich przesyłek trafiają do sieciowego rejestru. Dzięki temu ciągle istnieje szansa, że ktoś do nas zadzwoni, opisze zgubę, a my znajdziemy dany przedmiot. Kiedy jednak telefon milczy, paczka musi przeleżeć w magazynie trzynaście miesięcy. Po tym czasie pozbywamy się jej. Wyjątkiem są przedmioty potencjalnie wartościowe, takie jak dokumenty, pieniądze czy też biżuteria, które dopiero po dwóch latach trafiają do Skarbu Państwa. Do tego czasu kosztowności wkładamy do tych żółtych, metalowych szaf, które z pewnością widziałaś, wchodząc do magazynu.
„Pocztowe grobowce” – pomyślała Zuzanna. „Prosektoria dla przesyłek, które i tak zostaną zutylizowane”.
– Przepraszam, co pani ma w uszach? – dobiegło ją nagle.
– Kolczyki – odpowiedziała zdziwiona.
– No tak, to wiem – kiwnęła głową pani Aneta. – Chodziło mi o bardziej precyzyjną odpowiedź, ale już sama widzę, że to lizaki. Ciekawe – dodała po chwili, choć wyraz jej twarzy mówił zupełnie co innego.
– A listy? – spytała szybko Zuzanna. Do listów miała jakąś specjalną słabość. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy większość ludzi wysyłała sobie wiadomości za pomocą komórek i komputerów. Do dziś pamięta, jak jej mama wzdrygnęła się na wiadomość od koleżanki, która przysłała jej krótkiego SMS-a z dość ponurą i zwięzłą treścią: „Umarł mój mąż, pogrzeb w środę, kwiaty niekonieczne”.
Papierowy przekaz myśli miał w sobie ten sam urok, co tradycyjne aparaty fotograficzne z prawdziwym filmem w środku. Gnało się kiedyś do sklepu fotograficznego i przestępowało z nogi na nogę, by jak najszybciej zobaczyć zdjęcia z obozu, wakacji, balu, zlotu czy nawet zwykłej szkolnej wycieczki. Współczesnym cyfrówkom, a potem telefonom komórkowym zainstalowano milion funkcji, ale odebrano duszę. Teraz zdjęcie można zobaczyć, jeszcze zanim się je zrobi. Do tego przybliżyć, oddalić, zmatowić, nabłyszczyć, wypikselować i sfotoszopować.
Podobną nijakość ma w sobie cała ta wirtualna i smartfonowa korespondencja. Elektroniczna wymiana myśli jest szybka i sprawna, ale nikomu nie bije przy tym serce. A to czekanie na listonosza… Spóźnia się? A może już był, tylko nikt go nie zauważył? Albo zachorował? Albo po prostu nie miał po co dziś przychodzić… Najpiękniejszy widok to czysta biel koperty łypiąca przez dziurki metalowej skrzynki pocztowej.
Ktoś dzisiaj pisze jeszcze listy?
– Utylizujemy po trzech miesiącach. – Zuzanna odniosła wrażenie, że pani Aneta powiedziała to z jakąś dziwną satysfakcją.
– Wolno nam je czytać?
– W zasadzie nie. Ale wolno je przepuścić przez specjalny skaner, żeby sprawdzić, czy nie zawierają czegoś podejrzanego. Wiem, że w innych krajach nie ma problemu z otwieraniem cudzych listów, ale ja postanowiłam zachować przynajmniej jakąś namiastkę tajemnicy korespondencji. Dlatego bez wyraźnego powodu nie otwieramy. – Pani Aneta wstała, tym samym kończąc rozmowę i ucinając dalsze pytania.
Zuzanna pomyślała, że jeszcze dzisiaj wyrzuci swoją zieloną czapkę i zielony szalik i kupi sobie coś w kolorze ognistej czerwieni. Żeby jakoś zagłuszyć dominację kobiety-drzewa. Chciała jeszcze spytać o te „wyraźne powody”, ale uznała, że na razie nie ma sensu.
Wśród naukowców panuje przekonanie, że nie istnieją dwa identyczne płatki śniegu. Czy to naprawdę jest możliwe? Na powierzchni każdej śnieżynki znajduje się cienka warstwa wody, która w zależności od poziomu wilgotności i temperatury przybiera różne kształty. Im wyższa temperatura, tym płatek bardziej „się rozrasta”. Z kolei niższe temperatury sprawiają, że płatki śniegu są zwarte, przybierają formę graniastosłupów lub cienkich igiełek. Zuzanna przylepiła nos do szyby i z zachwytem patrzyła na wirujące płatki, które zmierzały w kierunku ziemi bez żadnego schematu. Jeden opadał wolno i majestatycznie, drugi wahał się między tańcem w świetle latarni a podziwianiem własnego odbicia w witrynie sklepowej, a jeszcze inny pikował niczym jastrząb. Całość tworzyła dość chaotyczny, a jednak niezwykle bajkowy taniec, od którego trudno było się oderwać. Zanim płatek śniegu spadnie na ziemię, musi pokonać odległość od pięciuset do pięciu tysięcy metrów, poddając się działającym na niego siłom ciążenia, oporu oraz wyporu powietrza. Nic dziwnego zatem, że styl, w jakim upadają na ziemię, jest tak różnorodny. Podobno istnieje klasyfikacja śnieżnych kryształów, ciekawe, czy ktoś pokusił się również o skatalogowanie rodzajów śnieżynkowego tańca.
Zuzanna oparła czoło o szybę i przymknęła oczy. Chłód przyjemnie rozlał się po jej ciele i pewnie postałaby tak jeszcze chwilę, nie myśląc zupełnie o niczym, gdyby nie dziwny odgłos dobiegający z kuchni.
– Karolino, już idę – Zuzanna uśmiechnęła się pod nosem – że też ty zawsze musisz mi przerwać mój prywatny moment lenistwa.
Karolina fuknęła. Była w końcu zwierzęciem niezwykłym i bardzo chciała być tak traktowana. Co prawda nie zachowywała się jak rozkapryszony kot czy też wiecznie spragniony uwagi pies, była jednak dość wymagająca, jeśli chodziło o kontakty interpersonalne. Być może również dlatego, że Zuzanny pół dnia nie było w domu, co Karolina znosiła dobrze, choć z nutą tęsknoty. Popołudnia i wieczory miały jej to zrekompensować. W zależności od emocjonalnego nastroju wydawała z siebie różne dźwięki. Gdy była podenerwowana, brzmiała jak maleńki silniczek elektryczny, kiedy pragnęła większej uwagi, szczekała jak pies. Czasem też kichała, ćwierkała lub popiskiwała z cicha. Zuzanna doskonale orientowała się w tych dźwiękach, wiedziała też, kiedy Karolina odrobinę nadużywa pisków, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Ale i tak stanowiły tandem doskonały.
Dwudziestotrzyletnia Zuzanna oraz półtoraroczna lotopałanka karłowata. Cudowny, maleńki torbacz, latający między meblami z takim wyrafinowaniem, że każdy szanujący się motyl mógłby jej tego wdzięku pozazdrościć.
– Idę. Masz ochotę na jabłko czy raczej suszonego świerszcza?
Pokoik w Biurze Przesyłek Niedoręczonych Zuzanna w zasadzie przydzieliła sobie sama. Był mały i prawie pusty. Stało w nim tylko stare drewniane biurko, po którego prawej stronie znajdowały się zielone drzwi do kolejnego pomieszczenia oraz duża metalowa szafa. Nie był to z pewnością idealny pokój do pracy, ale przynajmniej własny. Takich pomieszczeń znajdowało się w Biurze sporo, niektóre były po prostu rupieciarniami, inne stały puste, a w jeszcze innych pracownicy spotykali się na śniadania i lunch.
– Czy mogłabym tu wstawić laptopa i telefon? – spytała nieśmiało panią Anetę, która tylko wzruszyła ramionami.
Zuzanna uznała, że było to wzruszenie na tak, więc przeniosła szybko swoje rzeczy, odkurzyła wszystkie miejsca, które pokrywał siwy osad, i kiedy tylko kończyła segregację paczek, rozdzielając je na półkach ogromnych magazynów, zaszywała się w swoim pokoiku, do którego przynosiła worki z listami.
I ona pytała, kto dzisiaj jeszcze pisze listy? Kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset tysięcy osób każdego roku! To naprawdę robiło wrażenie. Tysiące białych i kolorowych kopert, pocztówki i kartki zapisane najróżniejszymi charakterami pisma. Początkowo nie wiedziała, jaki znaleźć do nich klucz, z czasem wymyśliła sobie własne kategorie. Urzędowe. Prywatne. Od dzieci. Do Mikołaja. Niebo. Miłosne. Niezidentyfikowane. Tych ostatnich było oczywiście najwięcej. Białe zwykłe koperty, z adresem wypisanym niebieskim długopisem. Nic nie zdradzało, co zawierają wewnątrz. Nie pachniały niczym specjalnym, nie przywoływały na myśl żadnych skojarzeń. Skrzynie z tymi listami były najbardziej ponure. Bezosobowe i beznamiętne.
– Najbardziej niezłomne są dzieci, które od niepamiętnych czasów wraz z początkiem grudnia wysyłają listy do Świętego Mikołaja. – Zuzanna zerwała się z przerażeniem z krzesła i ze strachu zapomniała krzyknąć.
Zupełnie nie zauważyła, kiedy drzwi po prawej stronie jej biurka nagle uchyliły się i pojawiła się w nich niewysoka starsza kobieta, owinięta bladoniebieskim szalem, który każdy po kilku minutach patrzenia miał ochotę pogłaskać. Nic dziwnego – był puszysty, mięciutki i przypominał watę cukrową.
– Przepraszam. – Starsza kobieta o ciepłych błękitnych oczach, z maleńkim, siwym kokiem ujętym w delikatną siateczkę uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. Na palcu miała pierścionek z kamieniem, w którym ktoś zatopił małe, białe piórko. – Nie chciałam cię przestraszyć, ale najwyraźniej mi się to udało – zachichotała nagle.
Zuzanna próbowała opanować dudnienie serca oraz ogólne drżenie ciała, a nawet postarała się o bladawy uśmiech.
– Nnnie szkodzi. Po prostu nie spodziewałam się, że za tymi drzwiami też ktoś pracuje – wyszeptała w końcu.
– Mam na imię Milena, ale mów mi Mila. Głównie segreguję listy. A właściwie to na niektóre odpisuję.
Zuzanna spojrzała na nią zaskoczona.
– Jak to odpisuje pani?
Mila przysiadła na biurku i przyłapała Zuzannę na zachłannym spojrzeniu skierowanym centralnie w jej niebieski szal.
– Pogłaszcz go, w przeciwnym razie będziesz cały czas o tym myślała – poradziła życzliwie. – i mów mi po imieniu.
Zuzanna zaczerwieniła się, a potem wyciągnęła rękę i z przyjemnością dotknęła błękitnej waty.
– Jest cudowny – przyznała z uśmiechem. – i rzeczywiście miałam wielką ochotę go dotknąć.
Mila puściła do niej oko, a Zuzanna cofnęła się do wcześniejszego pytania.
– Nie wolno przecież otwierać listów.
– To w zasadzie nie jest dokładnie sprecyzowane. W końcu przechodzą one przez skaner, więc niejako są już naruszone. Poza tym ja otwieram tylko te, które i tak mają zostać spalone. I zanim przemienią się w popiół, rzucam okiem na ich treść. Są listy, których nie można zostawić bez odpowiedzi.
– Ale przecież osoba, która je napisała, zorientuje się, że coś tu nie gra. Że to nie adresat odpisał.
Mila pokręciła głową.
– Niekoniecznie. Mówiłam ci już o listach od dzieci. Niestety smutna prawda jest taka, że większość z nich ląduje właśnie u nas. Grudzień i początek stycznia to dla Biura najbardziej gorący okres, mimo mrozów za oknem. Spływają tutaj prezenty z całej Polski, a dodatkowo mnóstwo listów od najmłodszych nadawców. Z formalnego punktu widzenia jest to korespondencja na adres, którego nie sposób ustalić. Czyli adres, którego nie ma. Sprawa jest z góry przegrana, zwłaszcza że na listach pisanych przez dzieci najczęściej brakuje znaczków. Są za to choinki, renifery, skrzaty i kolorowe bombki. I całe mnóstwo marzeń ukrytych na kilku stronach papeterii.
– Spełniasz je?
– Korzystam z przywileju pracownika Biura Przesyłek Niedoręczonych.
– Jakiego przywileju?
– Wolno mi otwierać paczki. Wolno mi też przechować je znacznie dłużej niż trzynaście miesięcy, pod warunkiem, że trzymam ich zawartość w swoim pokoju. – Wskazała ręką zielone drzwi.
Zuzanna powoli zaczynała rozumieć.
– I czasem zawartość tych paczek wysyłasz dzieciom, które napisały do Świętego Mikołaja – powiedziała zachwycona. – a szefowa wie?
Mila zaprzeczyła.
– Nie wie, a ja chyba nie będę jej o to pytać. Pewnie nie ma na to określonej procedury, a Aneta jest bardzo zasadnicza. Gdybym sama uznała, że jest to nieetyczne, chyba nie zawracałabym sobie tym głowy. Ale etyka to ogół zasad i norm postępowania przyjętych w danej epoce i w danym środowisku. A ponieważ ja nie wiem, czy w naszym środowisku takie postępowanie jest przyjęte, nie wiem również, czy jest nieetyczne, prawda?
Zuzanna roześmiała się. To było bardzo sprytne usprawiedliwienie siebie samej, ale zrobione z dużym wdziękiem, a co najważniejsze, na końcu słowa „etyka” stało przecież szczęśliwe dziecko, nawet jeśli obdarowane prezentem należącym do kogoś innego.
– „Etycznie” oznacza też zgodnie z własnym sumieniem – powiedziała, patrząc na Milę, która aż pojaśniała na twarzy.
– O, widzisz! A to jest tak zgodne z moim sumieniem, jak dopasowanie koloru włosów do ogólnej farby emocjonalnej pani Anety.