- W empik go
Blaga - ebook
Blaga - ebook
Komisarz Lena Rudnicka powraca do Łodzi! Naczelnik wydziału Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi prosi komisarz Rudnicką o pomoc. W mieście doszło do tajemniczych zaginięć dzieci. Mieszkańcy są przerażeni, gdyż do tej pory nie udało się ich odnaleźć. Policjanci są bezradni, a opinia publiczna staje się coraz bardziej krytyczna. Dotychczasowe śledztwo policji nie przyniosło żadnych rezultatów, a porywacz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Wiktor, Amelia, Paweł i Tosia zniknęli bez śladu. Gdzie są? Kto ich porwał? Czy nadal żyją? Aby odpowiedzieć na te pytania policjanci z łódzkiej komendy zmuszeni będą odkryć wszystkie sekrety rodzin zaginionych dzieci. Co je łączy? I dlaczego porywacz uprowadził akurat tę czwórkę? Śledztwo ujawni wiele tajemnic, o których rodziny porwanych dzieci wolałyby nie mówić… Komisarz Lena Rudnicka podejmuje nie tylko najtrudniejszą sprawę w swojej karierze, ale mierzy się również z problemami w życiu osobistym. Tragiczna przeszłość kolejny raz daje o sobie znać. Wolski wiedzie szczęśliwe życie na wsi. Dawny przyjaciel prosi go o przyjazd do Łodzi i zaangażowanie się w śledztwo. Marcel nie ma pojęcia, że zespołem kierować będzie… Lena Rudnicka. Jak wiele zmieni spotkanie Leny i Marcela po latach? Czy uczucie pomiędzy nimi powróci? Czy Lena wyjawi Marcelowi prawdę o tym, że łączy ich znacznie więcej niżby sądził?
Kinga Wójcik urodziła się w 1994 roku w Tomaszowie Mazowieckim. Z wykształcenia jest politologiem. Ukończyła Wydział Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Pochodzi z rodziny policyjnej. Prywatnie fanka buldogów francuskich i filmów z serii "Transformers". Autorka serii kryminałów o komisarz Lenie Rudnickiej: "Poryw", "Spektakl", "Osadzony", „Szreń” i „Osuwisko”.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-458-6 |
Rozmiar pliku: | 550 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na ramiona chłopca opadały płatki śniegu. Czterolatek wprawdzie nie znał się na zegarku, ale wiedział, że zbliża się pora, gdy mama wraca do domu. Czasem się spóźniała. Zaglądała wówczas do osiedlowego sklepu i kupowała chłopcu batonika z orzeszkami ziemnymi albo czekoladę. Ukradkiem dawała synowi słodycze. Uważała, że dziecko od czasu do czasu może zjeść coś słodkiego. Ojciec był odmiennego zdania.
Elektroniczny zegarek, który chłopiec dostał w prezencie od babci, wskazywał osiemnastą trzydzieści. Malec intuicyjnie wyczuwał, że matka się spóźnia.
Przemaszerował przez dziedziniec kamienicy. Wypatrywał znajomej sylwetki w cienkim płaszczu, który mama kupiła niespełna tydzień temu, kiedy świeciło słońce, a termometr pokazywał piętnaście stopni. Całą rodziną spakowali zimowe ubrania do worków. Ojciec wyniósł je do komórki. Byli pewni, że kurtki puchowe nie będą już potrzebne, ale tegoroczna wiosna spłatała im figla. Po kilku cieplejszych dniach spadł śnieg. Mama znalazła płaszcz w sklepie z rzeczami używanymi. Nie wolno przepłacać, oznajmiła, puszczając pulchną rączkę chłopca. Przymierzyła i obróciła się przed lustrem. Chłopiec powiedział, że jest ładny, chociaż w rzeczywistości był bezbarwny, sprany i miał za duży rozmiar.
Chłopczyk zacisnął ręce w pięści i schował je do kieszeni kurtki. Furtka prowadząca na dziedziniec była otwarta. Wyszedł na główną drogę. Światła samochodów rozmywał padający śnieg. Nucił pod nosem piosenkę, której nauczyła go wychowawczyni w przedszkolu. Burczało mu w brzuchu. Nie jadł od kilku godzin i coraz bardziej się niecierpliwił.
Kopnął kamień. Okrągła bryłka potoczyła się kilka metrów dalej, pozostawiając ślad na śniegu. Chłopiec wyminął przechodniów. Żaden nie zwrócił uwagi na czterolatka. Malec schylił się po kamień i w świetle ulicznej lampy dokładnie go obejrzał. Kamień był płaski i wygładzony niczym kamienie, jakich zeszłego lata szukali z ojcem w strumieniu. Chłopiec pomyślał, że taki kamień to skarb. Tata na pewno się ucieszy, kiedy mu go pokaże. Idealny do puszczania kaczek.
W prawej kieszeni kurtki chłopiec chował wiele dziecięcych skarbów – gumkę do ścierania, złożony na cztery części rysunek wykonany w przedszkolu, plastikową figurkę psa i czerwony mazak. Wyjął ten ostatni. Otworzył go, odciągając skuwkę zębami. Przykucnął i niewprawnymi ruchami pomalował kamień na czerwono, żeby nikt z rodzeństwa go sobie nie przywłaszczył. A potem z dumą schował znalezisko do kieszeni.
Obejrzał się za siebie, ale matki nadal nie było. Przeszedł kilka kroków wzdłuż chodnika. Pomyślał, że skoro znalazł jeden, może uda mu się wypatrzyć więcej takich ciekawych kamieni.
Dziesięć minut później czteroletni Paweł Abramowski zniknął.Rozdział I
Wtorek, 5 kwietnia
1
† Barbara Zalewska
† Seweryn Zalewski
† Jerzy Zalewski
Pokój ich duszom
Kropla deszczu spadła na granitową tablicę. Zadrżała, zatrzymując się na gładkiej powierzchni. Popychana przez wiatr spłynęła ku dołowi. Rozpędzała się. Puchła. Robiła się większa, aż wyhamowała w wyżłobionym wgłębieniu. Pozostałe krople odłączyły się od niej. Pociekły w dół, a ona się zawahała. Podmuch wiatru sprawił, że ominęła podstawę znicza i sunęła wzdłuż płyty. Dołączyła do innych kropel, tworzących mokrą plamę na powierzchni nagrobka.
Komisarz Lena Rudnicka wciągnęła do płuc chłodne powietrze. Wiatr poderwał suche liście. Zatańczyły w powietrzu i opadły miękko na płytę pomnika. Lena nachyliła się i zgarnęła je ręką. Przysunęła szklany znicz. Z kieszeni kurtki wyjęła paczkę zapałek. Przesunęła jedną z nich po ściance pudełka. Błysnęła iskra, lecz wiatr zgasił płomień. Powtórzyła czynność z kolejną zapałką, przyłożyła ją do knota i szybko nakryła znicz. Przesunęła świeczkę w odpowiednie miejsce i wyprostowała plecy. Spojrzała przed siebie. Powiodła wzrokiem po terenie cmentarza, jakby dostrzegła w oddali coś niepokojącego.
Lena stała w tym miejscu trzy lata temu, kiedy do grobu rodzinnego składano ciało Jerzego Zalewskiego, jej wuja. Pułkownik był bez wątpienia złym człowiekiem. Odpowiadał za śmierć wielu ludzi, ale przez lata był jedyną osobą, na którą Lena mogła liczyć.
Nie zdążyła z nim porozmawiać. Nie zadała mu pytań, na które chciała poznać odpowiedź. Czy zrezygnowałby z miłości do jej matki, gdyby wiedział, że doprowadzi do jej śmierci?
Lena robiła wszystko, by nikt nie łączył jej z facetem, którego zamknąć pragnęli wszyscy gliniarze z wydziału narkotykowego. Odpychała go, a on trwał przy jej boku. Była policjantką. Powinna zerwać z nim wszelkie kontakty, ale nie zrobiła tego.
Kiedy stała nad jego grobem i próbowała przywołać w pamięci jego twarz, widziała jedynie krew i oparte o ścianę ciało z bezwładnie spuszczoną głową. Pomiędzy udami Pułkownika leżał pistolet i opróżniona do połowy butelka szkockiej. Kula przebiła czaszkę i utkwiła na wysokości sześćdziesięciu centymetrów w betonowej ścianie. Kark Pułkownika był pokryty drobinkami tynku.
Koledzy z komendy zapytali, czy chciałaby go zobaczyć, zanim zabiorą ciało do prosektorium. Kiedy przyjechała na miejsce, pomyślała, że gdyby miała strzelić sobie w głowę, potrzebowałaby znacznie więcej alkoholu.
Policjanci nie brali pod uwagę udziału osób trzecich. Szybko ustalono, że Pułkownik popełnił samobójstwo. Lena wiedziała, że to prawda, lecz nie potrafiła się z tym pogodzić. Dzień przed śmiercią napisał list, który przeczytała wiele razy, ale dopiero niedawno uświadomiła sobie, co chciał jej przekazać.
– Zimno.
Lena odwróciła się i spojrzała na córkę. Trzylatka siedziała na ławce i machała nóżkami. Spod jej czapki wystawały kosmyki kręconych włosów. Dziewczynka nieudolnie usiłowała wepchnąć je z powrotem.
– Już idziemy – zapewniła Lena.
– Kto tutaj jest?
– Gdzie?
Dziewczynka wyciągnęła rękę w stronę nagrobka.
Lena się zawahała, a potem usiadła na ławce obok córki. Objęła ją ramieniem. Śmierć to jeden z wielu tematów, z jakimi będzie musiała się zmierzyć jako matka.
– Nasza rodzina – wyjaśniła.
– Tam?
– Mhm.
– Umarli?
Lena wskazała na niebo.
– Nie ma ich z nami, ale patrzą na nas z góry – powiedziała. – Dlatego powinniśmy czasem ich odwiedzać.
– Czemu?
– Będzie im miło. Bo nadal o nich pamiętamy.
Trzylatka przez krótką chwilę zastanawiała się nad słowami matki.
– Tam jest tata? – zapytała.
– Nie, kochanie. Twój tatuś jest gdzieś indziej. Tutaj został pochowany mój wujek oraz twoi dziadkowie, dziadek Seweryn i babcia Basia.
– Ja jestem Basia.
– Zgadza się. Dostałaś imię po babci, a wiesz, dlaczego?
Dziewczynka pokręciła głową.
– Babcia była dobrym człowiekiem – wyjaśniła Lena. – Kochała mnie i ciocię Marysię. Robiła wszystko, żebyśmy były szczęśliwe. Jestem pewna, że gdyby żyła, byłaby najlepszą babcią na świecie.
Dziewczynka uśmiechnęła się i zeskoczyła z ławki. Wpatrywała się przez chwilę w płytę nagrobną, a potem przeniosła wzrok na matkę.
– Szkoda, że umarli – powiedziała. – Chciałabym mieć babcię i dziadka jak inne dzieci.
– Wiem.
– I tatę. Chciałabym mieć tatę.
2
Lena oparła dłonie na umywalce i spojrzała w lustro. Opadające na ramiona kasztanowe włosy wymagały podcięcia. Błyszczące niegdyś oczy straciły blask. Miała szczupłe ciało z delikatnie zarysowanymi piersiami, ale za bardzo schudła. Dżinsy wisiały luźno na biodrach. Na wszelki wypadek zrobiła kolejną dziurkę w skórzanym pasku.
Przeszła szerokim korytarzem i znalazła się w przestronnym salonie z oknami wychodzącymi na taras. Przystanęła przy kuchennej wyspie. Maria podała jej kubek ze świeżo zaparzoną kawą.
– Dzięki. – Lena upiła łyk i otarła usta wierzchem dłoni.
– Muszę wybrać się na cmentarz – powiedziała Maria. Z górnej szafki wyjęła garnek, napełniła go wodą i postawiła na płycie grzewczej. – Przejadę się jutro. Dzieciaki mają tydzień u ojca. Planuję wziąć kilka dni urlopu, bo przez ten zapieprz ledwo żyję.
Maria pracowała jako ginekolog w łódzkim szpitalu. Lata nauki i wyrzeczeń sprawiły, że pięła się po szczeblach kariery. Była jedną z najlepszych specjalistek w kraju. W ostatnim czasie los wywrócił jej życie do góry nogami. Mieszkała w pięknym domu na przedmieściach Łodzi, miała dwójkę utalentowanych dzieci, pracę, którą kochała, i życie, jakiego pozazdrościłaby jej niejedna kobieta. Rzecz w tym, że w małżeństwie Marii od dawna się nie układało. Ze względu na dzieci małżonkowie rozstali się bez awantur i podzielili opieką. Tydzień mieszkały u matki, tydzień u ojca.
– Zjesz z nami? – zapytała. – Przygotuję makaron z pesto.
– Nie zdążę.
– To zostawię ci na później. Odgrzejesz sobie?
– Okej.
W ostatnim czasie Maria bywała nadopiekuńcza wobec siostry. Dbała o nią, dzwoniła i wyciągała z domu. Lena nie protestowała, sądząc, że w ten sposób Maria odreagowuje rozwód. Dawało jej to poczucie stabilności i kontroli nad sytuacją.
– Zostaniesz z Baśką? – zapytała Lena.
– Oczywiście.
– Nie mam pojęcia, ile potrwa spotkanie. Mam nadzieję, że krótko.
– Nie przejmuj się. – Maria oparła dłonie o kuchenny blat. – Poradzimy sobie. Basia jest taka grzeczna. Chętnie z nią zostanę. Wiem, że przed tobą trudny okres. Powrót do pracy po urlopie macierzyńskim bywa stresujący.
– Nie nazwałabym tego…
– Każda matka powie ci to samo. Najpierw nie możesz doczekać się powrotu do pracy, a kiedy nadchodzi ten dzień, umierasz ze stresu. Martwisz się, czy dasz radę. I jak dziecko zareaguje na rozłąkę.
W słowach Marii było trochę prawdy, ale w gruncie rzeczy Lena nie przejmowała się powrotem do pracy.
Martwiła się o córkę.
Po porodzie została z dzieckiem. Maria przekonała ją, że w pierwszym okresie życia maleństwo potrzebuje bliskości matki. A teraz nadchodził dzień, którego Lena tak bardzo się obawiała. Była umówiona na rozmowę z naczelnikiem wydziału, podczas której mieli ustalić termin jej powrotu do pracy.
– Basia jest radosnym dzieckiem – zachwyciła się siostra. – W jej wieku moje dzieciaki rozniosłyby dom w dziesięć minut.
– Wrodziła się w ojca.
Maria spojrzała na Lenę spode łba. Nie podjęła drażliwego tematu. Rozmowa o ojcu Basi zazwyczaj kończyła się kłótnią.
– Zawsze chciałam dać moim dzieciom wszystko, co najlepsze – odparła Maria. – Ale nie przeczę, że są trochę rozpieszczone.
– Trochę?
– Oj, nie przesadzaj.
Dzieci Marii zawsze dostawały to, czego chciały. Po rozwodzie stały się nieznośne. Zabiegały o uwagę obojga rodziców, a Maria i Bastian ścigali się w spełnianiu ich zachcianek.
Lena spojrzała w okno balkonowe. Na ratanowym fotelu przysiadł kruk. Otrzepał mokre od deszczu pióra i ciekawie zerkał do wnętrza domu.
– Nie mogę uwierzyć, że już trzy lata minęły od śmierci Jerzego – odezwała się Maria. Posoliła wrzącą wodę i wrzuciła makaronowe wstążki.
– Ja nie mogę uwierzyć, że strzelił sobie w łeb.
– Zrobił to, bo nie chciał iść siedzieć.
Lena była innego zdania.
– Całe życie udawało mu się uniknąć odsiadki – ciągnęła Maria. – A kiedy dotarło do niego, że najbliższe lata spędzi w więzieniu, uznał, że zrobi to, co nieuniknione.
Pół roku – tyle życia dał Pułkownikowi onkolog. Guz rozwijał się szybko i równie szybko doprowadziłby do śmierci. Jerzy widział, jak jego brat Seweryn umierał w bólu i męczarniach. Pułkownik wybrał inną drogę. Skrócił własne cierpienie. Lena nie rozumiała, dlaczego zacięty i mściwy Jerzy poddał się bez walki. Twardziele tacy jak on nie odpuszczają tak łatwo.
Lena nie powiedziała siostrze o liście Jerzego. Kiedy przed trzema laty rozerwała kopertę, wyjęła pogniecioną kartkę w kratkę i przebiegła wzrokiem niezgrabne pismo, pomyślała, że Pułkownik się pomylił. Zapewniał ją, że poradziłaby sobie bez niego, ale postanowił pomóc siostrzenicy. Wypełnił ostatnie zadanie w życiu.
Dopiero niedawno Lena zrozumiała, o czym napisał Jerzy.
Gdy wystąpiła o rozwód, Krzysztof robił wszystko, by uprzykrzyć jej życie. Pozew rozwodowy odebrał jako chwilowe nieposłuszeństwo żony. Przez wiele tygodni nie zgadzał się na rozwód, aż nastał dzień, gdy zadzwonił do Leny i oznajmił, że przystaje na jej warunki. Sprzedał wspólne mieszkanie na Księżym Młynie i podzielił pieniądze. Podczas rozprawy milczał. Podpisał dokumenty i zniknął z jej życia. Do końca procesu ukrywała ciążę. Nie chciała, by wykorzystał to przeciwko niej.
Była pewna, że Krzysztof coś kombinuje, że planuje zemstę. Po rozprawie nie dzwonił, nie pisał ani nie nachodził jej w domu. Nie dał żadnego znaku życia. Lena nie mogła uwierzyć, że poszło tak gładko.
Jakiś czas temu poznała przyczynę tej zmiany w jego zachowaniu.
Jerzy Zalewski został świadkiem koronnym. Człowiek zarządzający prężnie działającym biznesem narkotykowym poszedł na układ z policją, o czym Lena wówczas nie miała pojęcia. Pułkownik działał w przestępczym światku wiele lat, a informacje, jakie przekazał policji, okazały się nadzwyczaj cenne. Znał sekrety wielu majętnych ludzi. Między innymi Krzysztofa Nawrockiego. Początkowo policjanci traktowali Jerzego z rezerwą. Węszyli podstęp, mieli go na oku. Dopiero kilka tygodni temu jeden z kolegów opowiedział jej o wszystkim.
Okazało się, że Krzysztof z obawy o własną posadę przystał na stawiane przez Zalewskiego warunki i pozwolił jej odejść. A potem Pułkownik jednak opowiedział policjantom o związkach prokuratora ze światem przestępczym.
Nawrocki dostał wyrok kilkuletniej odsiadki w więzieniu.
Tym sposobem Pułkownik po raz ostatni wyświadczył bratanicy przysługę. W liście wskazał miejsce, gdzie Lena znajdzie pozostawione dla niej, dla Marii i Basi pieniądze. A potem się zastrzelił.
Głos Marii wyrwał Lenę z zamyślenia.
– Co mówiłaś? – zapytała. – Wybacz. Zamyśliłam się.
Maria podparła się pod boki.
– Pytałam, czy podtrzymujesz swoją decyzję i wnioskujesz o stanowisko biurowe?
– Tak.
– Jesteś pewna?
Lena wzruszyła ramionami.
– Wszędzie potrzebni są ludzie do przerzucania papierów – odparła.
– Pytałam, czy na pewno tego chcesz?
– Nie chcę. Ale nie mam innego wyjścia.
Maria posłała siostrze wymuszony uśmiech.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
– Mam dla kogo żyć. Nie mogę ryzykować.
3
Komisarz Rudnicka zaparkowała przed budynkiem Komendy Wojewódzkiej Policji przy Lutomierskiej. Dwulitrowy silnik saaba 9-3 ucichł. Przez zamknięte szyby samochodu przebijały się odgłosy miasta. Szum toczących się po wilgotnym asfalcie samochodowych opon. Śmiech dziecka, które matka prowadzi za rękę. Ożywiona rozmowa studentów na pobliskiej ławce. Deszcz ustał. Niebo zaczęło się przejaśniać, ale w powietrzu nadal było czuć zapach deszczu.
Rudnicka wysiadła z samochodu. Zamknęła drzwi i spojrzała na dziesięciopiętrowy budynek komendy. Pomyślała, że minęły trzy lata, odkąd była tutaj ostatni raz. Barwicki przekonywał Lenę, by wróciła do pracy. Przedstawił świetną ofertę – stanowisko szefowej grupy i niezła pensja. Rudnicka odmówiła. Nad zawodową karierę przedkładała potrzeby córki.
Tęskniła za pracą. W ciągu minionych trzech lat wielokrotnie przyłapywała się na myśleniu o powrocie do służby. Tęskniła za ludźmi i adrenaliną. Tęskniła za Białymi Brzegami. W komisariacie między policjantami panowały niemal rodzinne relacje. W Łodzi liczącej ponad siedemset tysięcy mieszkańców trudno było o nawiązanie bliższych znajomości. Szczególnie w miejscu, jakim była komenda wojewódzka, gdzie pracowało mnóstwo wiecznie spieszących się funkcjonariuszy.
Przypuszczała, że jej pomysł nie spodoba się naczelnikowi, ale już podjęła decyzję. Wyjazdy w teren nie wchodziły w grę. Przyjechała tutaj, aby prosić o przydzielenie stanowiska, które nie kolidowałoby z macierzyństwem.
Czekając na windę, odetchnęła głęboko. Denerwowała się czekającą ją rozmową. Winda zatrzymała się na siódmym piętrze. Lena ruszyła korytarzem. Zerkała na numery mijanych pokoi. Szła wzdłuż ściany, aby uniknąć przypadkowego zderzenia z krzątającymi się policjantami. Przystanęła pod drzwiami pokoju 705.
– O cholera.
Usłyszała za sobą znajomy głos i obróciła głowę. Zobaczyła uśmiechniętego Tymona Milewskiego. Na widok starej znajomej aspirant rozłożył ręce.
– Mogę? – zapytał.
– Śmiało.
Objęli się na powitanie, a gdy odsunął Lenę na długość ramion, zauważyła, że schudł przynajmniej dziesięć kilogramów. Po misiowatym Tymonie nie było śladu. Skronie mu posiwiały, na twarzy miał kilkudniowy zarost, a na jego dłoni brakowało obrączki.
Lena i Tymon poznali się kilkanaście lat wcześniej. Kiedyś byli dobrymi kumplami, ale kiedy Rudnicka została wyrzucona z komendy przy Sienkiewicza, żadne z nich nie podjęło próby kontaktu.
Z twarzy Milewskiego nie schodził uśmiech.
– Niech mnie gęś kopnie. – Zaśmiał się. – Nie do wiary!
– Mogłabym powiedzieć to samo.
– Nie mów, że przeniosłaś się do wojewódzkiej!
– A ty co tutaj robisz?
– Pracuję! Dwa lata temu odszedłem z Sienkiewicza. Myślałem, że wiesz.
– Nie miałam pojęcia.
To, że przez ostatnie trzy lata nie interesowały ją firmowe plotki, zachowała dla siebie. Nie utrzymywała kontaktu z nikim z komendy.
– Dlaczego? – zapytała.
– Hm. – Cofnął się, jakby Lena uderzyła w czułą strunę. – Tak wyszło. – Wzruszył ramionami i sposępniał, ale zaraz dodał z uśmiechem: – Mamy tyle do nadrobienia!
Lena wiedziała o tragedii, jaka spotkała Tymona. Przed narodzinami Basi córka Tymona umarła. Dziewczynka chorowała na raka. Po jej śmierci małżeństwo Milewskich się rozpadło. Do tej pory Lena nie myślała o dawnym koledze, ale kiedy uświadomiła sobie, że Tymon został z problemami sam, poczuła wyrzuty sumienia.
– Stary wezwał na rozmowę? – domyślił się.
– Coś w tym stylu.
– Miło będzie znowu razem pracować.
W odpowiedzi się uśmiechnęła.
– Wracam po urlopie – wyjaśniła. – Naczelnik poprosił o spotkanie trochę wcześniej. Planowo mieliśmy się spotkać za miesiąc.
– Wiem.
– Wiesz?
W oczach Tymona pojawiła się skrucha.
– Pogadamy później? – zaproponował.
– O czym ty mówisz?
– Sama zobaczysz.
I odszedł bez słowa wyjaśnienia. Przez krótką chwilę Rudnicka wpatrywała się w jego plecy.
Wzięła głęboki oddech, a potem zapukała.
– Wejść!
Nieśmiało zajrzała do środka. Siedzący za biurkiem naczelnik Barwicki poderwał się z krzesła. Z wyciągniętą dłonią przemaszerował przez pokój. Poruszał się równym, wyćwiczonym krokiem starego wojskowego.
– Dzień dobry, Leno! – przywitał się. – Cieszę się, że udało nam się spotkać wcześniej. Wchodź, zapraszam!
Uścisnął dłoń Rudnickiej i trzykrotnie nią potrząsnął. Mierzył nie więcej niż metr siedemdziesiąt. Biała koszula opinała wyćwiczone na siłowni ramiona, a guziki garniturowej kamizelki sprawiały wrażenie, jakby miały odpaść przy głębszym wydechu.
Wrócił za biurko i wskazał jej krzesło naprzeciwko. Gdy Lena zajęła miejsce, także usiadł.
– I jak ci się podoba? – Rozejrzał się po skromnie urządzonym gabinecie.
– Spotkałam Milewskiego.
– Ach, Tymona.
– Nie miałam pojęcia, że przeniósł się do wojewódzkiej.
– To dobry śledczy.
– Zgadzam się.
Rozejrzała się po pokoju. Solidne dębowe biurko, przy którym siedzieli, musiało kosztować majątek. Raczej nie zostało sfinansowane z państwowych funduszy. Na biurku znajdowały się dokumenty w foliowych koszulkach, opakowanie spinaczy do papieru, zszywacz, pojemnik na długopisy, laptop i zdjęcie kobiety obejmującej dwóch chłopców. Przy przeciwległej ścianie stały dwa regały z ułożonymi alfabetycznie segregatorami.
Naczelnik złożył dłonie jak do modlitwy. Na jego palcu błysnęła złota obrączka. Przyglądał się Rudnickiej z lekkim uśmiechem. Na czole miał kilka poziomych zmarszczek. Uznała, że musiał być starszy, niż początkowo zakładała.
– Bałem się, że odmówisz, kiedy zadzwoniłem – powiedział.
– Naczelnikowi się nie odmawia.
Zaśmiał się szczerze.
– Mogłaś mieć na głowie inne sprawy.
– Przecież to tylko rozmowa.
Lena dostrzegła na twarzy Barwickiego niepewność.
– Długo cię nie było – stwierdził.
– Zajmowałam się dzieckiem.
– Jak mała?
– W porządku. To bystry dzieciak.
– Rodzina jest najważniejsza. – Wzrok Barwickiego mimowolnie powędrował w kierunku stojącego na biurku zdjęcia. – Mam dwóch synów. Niezłe z nich urwisy, ale kocham ich nad życie. Teodor ma dziesięć lat, a Filip dwanaście. Zaczynają dorastać. Mają swoje sprawy. Najbardziej boję się chwili, kiedy jako ojciec przestanę być im potrzebny.
– Dziecko zawsze potrzebuje rodziców.
– Racja… – Zamyślił się. – Czy twoja córka ma opiekę?
– W jakim sensie?
– Masz dla niej opiekunkę? A może chodzi do przedszkola?
– Jeszcze nie.
– To jest odpowiedź na które z moich pytań?
– Na oba.
Naczelnik odchylił się na oparciu.
– Dlaczego pytasz? – Lena zmrużyła oczy. – Mieliśmy ustalić datę mojego powrotu. Sądziłam, że zdążę znaleźć opiekunkę dla Basi.
– No tak, tak… Ale sprawy uległy pewnej modyfikacji.
Rudnicka zaczynała rozumieć, że naczelnik miał swoje powody, by poprosić ją o wcześniejsze spotkanie. Wyprostowała plecy i uniosła podbródek.
– O co chodzi? – zapytała.
– Hm, jak by to ująć… – Barwicki pomasował sobie skronie, a potem sięgnął po teczkę leżącą na szczycie stosu. Otworzył ją, a następnie przesunął w kierunku Leny.
Nawet na nią nie spojrzała.
– Co to jest?
– Sama zobacz.
Zerknęła na dokument. Nie musiała go czytać, aby wiedzieć, czego dotyczył. Zdjęcie uśmiechniętego chłopca sprawiło, że żołądek Rudnickiej zacisnął się w supeł.
– Nie – warknęła. – Mowy nie ma.
– Niczego jeszcze nie zaproponowałem.
– Ale domyślam się, czego dotyczy twoja propozycja. Moja odpowiedź brzmi: nie.
Barwicki westchnął.
– Miałem nadzieję, że zrozumiesz.
– Nie tak się umawialiśmy.
– Wiem. – Uniósł otwarte dłonie. – Umawialiśmy się, że wrócisz do pracy biurowej. Ale jesteś potrzebna w terenie.
– Odpada.
– Leno.
– Nie ma mowy.
Naczelnik najwyraźniej przygotował się na odmowę.
– A jeśli obiecam, że to ostatnia sprawa? – zaproponował. – Pomożesz nam, a potem koniec z akcjami? Etat od siódmej trzydzieści do piętnastej trzydzieści i wolne weekendy.
Wyraz twarzy komisarz się zmienił, jakby rzeczywiście rozważała propozycję
– Moja prośba wynikała z tego, że mam dziecko – odparła. – Większość policjantów podjęła służbę po to, by łapać przestępców. Adrenalina jest wpisana w nasz zawód, ale odsłużyłam swoje. Brałam udział w wielu stresujących i niebezpiecznych sytuacjach. Wiesz, szefie, z czym wiąże się praca w terenie? – Umilkła na chwilę, czekając na odpowiedź, która nie nadeszła. – Wraz z każdym wyjazdem zastanawiasz się, czy wrócisz do domu, czy przypadkiem nie postrzeli cię jakiś uzbrojony świr. Nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko.
Barwicki przyciągnął teczkę do siebie. Wyjął z niej trzy fotografie, położył na blacie i podsunął Rudnickiej.
– Wiktor Wachowiak zaginął ósmego października zeszłego roku – powiedział, wskazując palcem uśmiechniętego blondynka z kręconymi włosami. – Miał osiem lat. Jak co dzień wyszedł do szkoły około siódmej dwadzieścia. Na lekcje nigdy nie dotarł. Był urwisem, ale rodzice twierdzą, że nie odważyłby się iść sam na wagary. – Barwicki przysunął kolejną fotografię przedstawiającą dziewczynkę z kucykami po bokach głowy. – Amelia Gadomska, lat siedem. Pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny. Chodziła do szkoły przy Dąbrówki. Dwunastego stycznia skończyła lekcje za kwadrans druga. Ojciec miał ją odebrać, ale się spóźnił. Kiedy przyjechał, córki przed szkołą nie było i nikt nie ma pojęcia, co się z nią stało. – Naczelnik wskazał zdjęcie chłopczyka ubranego w czerwone ogrodniczki. – Paweł Abramowski, cztery lata. Zaginął ósmego marca. Sąsiadka widziała go, kiedy krążył po dziedzińcu kamienicy. Czekał, aż matka wróci z pracy. On także przepadł jak kamień w wodę. Wszystkie te zdarzenia miały miejsce na terenie Łodzi.
Lena odwróciła wzrok. Znała te sprawy. Początkowo nie schodziły z pierwszych stron gazet i nagłówków serwisów internetowych. Najpierw zaginął Wiktor Wachowiak. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Policja nie znalazła porywacza. W mediach społecznościowych powstały grupy poszukiwawcze, ale ich działania nie przyniosły rezultatu.
Po zaginięciu siedmioletniej Amelii w śledztwo zaangażowali się prywatni detektywi i jasnowidze, jednak oni również nie znaleźli dziewczynki. Media spekulowały, że w Łodzi grasuje seryjny porywacz dzieci, a ich przypuszczenia potwierdziły się, gdy miesiąc temu zaginął Pawełek Abramowski.
Dziennikarze patrzyli policji na ręce. Internauci analizowali każdy ruch rodziny i organów ścigania. Policjanci musieli być ostrożniejsi w ferowaniu wyroków. Na konferencji rzecznik prasowy rozważnie dobierał słowa.
– Wiem, że spodziewałaś się czegoś innego – powiedział naczelnik.
– Tylko szaleniec podjąłby się tej sprawy z własnej woli.
Barwicki się uśmiechnął.
– Chciałbym, żebyś została szefem zespołu. Dostaniesz tylu ludzi, ilu potrzebujesz. Sprzęt i nieograniczone środki finansowe. Musimy zrobić wszystko, by odnaleźć te dzieciaki. Jedyną rzeczą, jakiej nie mogę ci dać, jest czas. Wciąż mamy go za mało.
Lena przekrzywiła głowę. Naczelnik miał do dyspozycji mnóstwo doświadczonych i czynnych policjantów. Dlaczego postanowił mianować szefem zespołu kogoś, kto od trzech lat nie miał w ręku służbowej broni?
– Dlaczego ja? – zapytała.
– Czy to oznacza, że się zgadzasz?
– Dlaczego to ja dostanę nieograniczone środki na znalezienie tych dzieci? Dlaczego nie wybrałeś kogoś, kto wcześniej zajmował się zaginięciami? Pracowałam przy morderstwach, nie jestem dobra w szukaniu ludzi.
– Bo widzisz to, czego inni nie dostrzegają. Jestem pewien, że sobie poradzisz.
– Media nas zjedzą. Nie tylko mnie, ale również ciebie.
Barwicki uśmiechnął się niemal ze smutkiem.
– Wiesz, co zobaczą dziennikarze? – ciągnęła Rudnicka. – Zobaczą, że najważniejszą sprawę w kraju dajesz policjantce, przez którą kilka lat temu zginął komendant Wolski. Media nie zapominają takich rzeczy. Pożrą nas żywcem. – Rudnicka zamilkła. Nagle uświadomiła sobie coś, czego naczelnik nie powiedział na głos. – O cholera – mruknęła pod nosem, wstając. – Właśnie o to chodzi, prawda? W przypadku porażki macie kozła ofiarnego. Bo kto inny mógłby pokpić sprawę, jak nie komisarz, która już raz zawaliła?
– Nie dopuszczam do siebie myśli, że nie uda ci się odnaleźć dzieci.
– Pieprzenie.
Rudnicka wsunęła dłonie do kieszeni dżinsów i wyjrzała przez okno.
– To pomysł Tymona – rzuciła.
– Tak.
– To nie było pytanie.
– Patrzysz na naszą propozycję z niewłaściwej perspektywy. Posłuchaj. Od kilku miesięcy usiłujemy znaleźć człowieka, który porwał te dzieci. I wiesz, co mamy?
– Myślę, że niewiele.
– Nic. Żadnych konkretów. Facet jest jak duch.
– Skąd wiecie, że to facet?
– Bo statystycznie więcej mężczyzn niż kobiet porywa dzieci.
– Nie możemy być pewni, że w tym przypadku tak właśnie jest.
– Słusznie. – Naczelnik wstał, stanął naprzeciwko Leny i spojrzał jej w oczy. – Zastanawialiśmy się, w jaki sposób działać. Wyczerpaliśmy wszystkie pomysły. Moi ludzie nie byli w stanie zrobić nic więcej. Tymon pracował przy tej sprawie. I masz rację, to on zaproponował, żeby się z tobą skontaktować.
– Od początku nie chodziło o rozmowę o terminie powrotu do pracy.
– Gdybym powiedział ci, o czym chcę rozmawiać, przyszłabyś?
– Nie.
– Właśnie. Wszyscy wiemy, że Wolski nie zginął z twojej winy. Jesteś świetną śledczą.
– Dość.
Barwicki rozłożył ręce.
Rudnicka podeszła do biurka i wzięła do ręki jedną z fotografii. Przyjrzała się uśmiechniętemu chłopcu.
– Przykro mi – powiedziała. – Nie mogę się na to zgodzić.
– Leno…
– Wybacz, że was rozczarowałam.
Naczelnik westchnął z rezygnacją, a potem zgarnął dokumenty do teczki.
– Chociaż zerknij. – Wyciągnął teczkę w jej stronę. Rudnicka się zawahała. – Weź. Nie proszę o nic więcej. Gdybyś na coś wpadła, masz mój numer. A jeśli chodzi o twój powrót do pracy, zastanów się nad terminem i daj mi znać. Zawsze jesteś mile widziana.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI