Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Blaski i nędze życia kurtyzany - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Blaski i nędze życia kurtyzany - ebook

Lucjan de Rubempré, idąc za radami Vautrina (ukrywającego się pod nazwiskiem księdza Carlosa Herrery), zdołał zdobyć pewną pozycję towarzyską w Paryżu, zaciągnął jednak poważne długi. W tym samym czasie poznał byłą kurtyzanę Esterę Van Gobseck, w której się zakochał. By uniknąć kompromitacji swojego podopiecznego, Vautrin izoluje Esterę od świata i pozwala jej jedynie nocami spotykać się z Lucjanem. Jednak już to wystarczyło, by młoda i piękna kobieta została dostrzeżona przez starego barona de Nucingen, który zakochuje się w niej obsesyjną miłością. Vautrin postanawia wykorzystać tę miłość do wyłudzenia pieniędzy od bogatego barona… (za Wikipedią), a co było dalej, czytelnik dowie się, po przeczytaniu całej książki.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-412-1
Rozmiar pliku: 485 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD TŁUMACZA

Balzac, jak już niejednokrotnie miałem sposobność wspomnieć, jest pisarzem bardzo nierównym. Mieści się w nim i genjalny psycholog, i prawdziwy twórca realizmu (w dobrem znaczeniu słowa) w powieści i teatrze XIX w.; i utajony romantyk – syn swojej epoki – lubujący się w gigantycznie wydętych koncepcjach; wreszcie i autor feljetonowy – powieść w feljetonie wówczas się narodziła – obniżający nieraz, pod naporem finansowych konieczności, wysokość lotu. Zależnie od doby życia, od warunków tworzenia oraz siły twórczego napięcia, elementy te w różnym stosunku wchodzą w skład dzieł Balzaka, rozstrzygając o ich charakterze.

W Blaskach i nędzach zjawiają się – powiedzmy otwarcie – owe mniej szlachetne kruszce. Romantyzm gorszej próby oraz feljeton biorą górę. Powieść ta jest tak zajmująca, iż, bez obawy zniechęcenia czytelników, można mówić o niej krytycznie. W oczach prawdziwych miłośników Balzaka nie szkodzą mu te jego słabostki; owszem, mam to wrażenie, czynią go tem bardziej żywym człowiekiem, dając pełny obraz jego przypływów i odpływów, omdleń i wzlotów.

Pamiętają czytelnicy Muzę z zaścianka i ową zabawną scenę, kiedy dziennikarz Lousteau odczytuje wobec oszołomionych prowincjałów urywek z niesłychanego romansu p. t. Olimpja czyli Tajemnice Rzymu, w który drukarz zawinął korektę przesłaną z Paryża. Otóż, czyż nie byłby godny znaleźć się w Olimpji ten np. ustęp, jeden wśród wielu, przepisany żywcem z Blasków i nędz życia kurtyzany:

– Uprowadziłem Drętwę!

– Ty! wykrzyknął Lucjan.

W przystępie zwierzęcej wściekłości, poeta wstał, rzucił bocchinetto ze złota i drogich kamieni w twarz księdza, i pchnął go tak gwałtownie iż atleta upadł.

– Ja, rzekł Hiszpan, podnosząc się i zachowując swą straszliwą powagę.

Czarna peruka spadła. Czaszka gładka jak trupia głowa wróciła temu człowiekowi prawdziwą fizjognomję: była straszna. Lucjan siedział bez ruchu na otomanie, ze zwisłemi rękami, patrząc na księdza zmiażdżony, z ogłupiałą twarzą.

– Uprowadziłem ją, podjął ksiądz.

– Coś z nią uczynił? Uprowadziłeś ją nazajutrz po balu maskowym...

– Tak, nazajutrz po dniu, w którym widziałem, jak istotę należącą do ciebie znieważają hultaje, nie warci abym ich kopnął w...

Ach, w cóż się przemienił, w istocie, kipiący życiem i werwą Vautrin z Ojca Goriot? Zaledwie go możemy – na wiarę autora – poznać w tym ponurym „Hiszpanie”, stężałym w demonicznym geście. Co zostało z owego Lucjana ze Straconych złudzeń, tak żywego w swoich ambicjach, w swojej miłości, w swoich złych i dobrych popędach?

I to ścieśnienie psychologiczne razi nas bardziej niż fantastyczna do zbytku fabuła powieści. Ostatecznie, życie wielkiego miasta, raz po raz, w każdym większym procesie kryminalnym, odsłania swoje podziemne czeluści, przechodzące śmiałością fantazji najbardziej ryzykowne koncepcje powieściopisarzy. Dość przypomnieć głośną w swoim czasie sprawę Humbertowej i jej kufra, paryski proces Bolo-paszy, lub mordercy kobiet Landru. Nie treść zatem, ale zbytnie oderwanie się od realnego gruntu, przewaga tańszego roman-feuilleton psują nieco tę powieść.

A jednak! Są w niej zaiste elementy godne wielkiego Balzaka: rozwinięcie potężnego mitu o pakcie człowieka z szatanem-kusicielem; głęboka analiza miłości upadłej kobiety; obraz namiętności budzącej się późno, ale z tem większą siłą, w duszy starca, zamkniętej przez całe życie na wszystko co nie jest pieniądzem: – oto tematy godne pióra wielkiego myśliciela i psychologa. Również i ów tak ciekawy świat policyjny, do którego materjału dostarczyło Balzakowi osobiste zbliżenie się ze słynnym naczelnikiem policji kryminalnej, Vidocq.

Gdybyż to wszystko nie było znów tak „indjańskie!” Wspomniałem, z okazji Cierpień wynalazcy, o wpływie głośnych w owym czasie powieści Coopera na twórczość Balzaka: tutaj on sam, świadectwem swojem, dostarcza niezbitego na to dowodu. Opisując fantastyczny pojedynek tajnej policji z szajką zbrodniarzy w gąszczu Paryża, mówi: „...poezja grozy, jaką podstępy nieprzyjacielskich plemion roztaczają w czasie wojny w lasach Ameryki i którą tak wyzyskał Cooper, wiązała się z najdrobniejszemi szczegółami paryskiego życia. Przechodnie, sklepy, dorożki, osoba stojąca w oknie, wszystko nabierało, w oczach ludzi-numerów którym powierzono obronę życia starego Peyrade, owego olbrzymiego znaczenia, jakie ma w romansach Coopera pień drzewa, mieszkanie bobra, skała, skóra bizuna, nieruchome czółno, zarośla nad wodą”. Tylko, balzakowscy zbrodniarze różnią się tutaj od indyjskich wojowników tem, iż skażeni są trądem romantyzmu; w każdej chwili gotowi są narazić powodzenie całego przedsięwzięcia dla przyjemności teatralnego efektu; np. ostrzeżenie Peyrade’a zapomocą karteczki na początku obiadu na którym ma być otruty, etc. Być może zresztą, iż ten element teatralności wchodzi w skład natury złoczyńców, tych wykolejonych artystów na swój sposób.

Powieść niniejsza jest, pod niejednym względem zresztą, ciekawym przyczynkiem do psychologji Balzaka jako twórcy. Przeglądając wspominane już wydawnictwo Repertoire de la comédie humaine, widząc jak wszystkie wypadki, postacie, schodzą się i wiążą w jedną całość, możnaby mniemać, iż całość ta, olbrzymia koncepcja Komedji ludzkiej, jest tworem dokładnie i cierpliwie przemyślanym w każdym szczególe. Byłoby to omyłką; jest w niej o wiele więcej genjalnej improwizacji niż się wydaje. Przekładając Blaski i nędze, uczyniłem sobie tę rozrywkę, aby zaznaczać drobne niekonsekwencje jakie popełnia Balzac; sprzeczności, jakie zdarzają się czasem na przestrzeni kilku stron. Tak np., Herrera cieszy się iż podchwycił przypadkowo adres „ojca Canquoölle”, gdy w parę stronic później okazuje się, iż w owej chwili posiadał go najdokładniej na piśmie. Herrera radzi Lucjanowi starać się o polecenie do adwokata Desroches, gdy ten sam Desroches ratował już raz z opałów Lucjana i Koralję (Cierpienia wynalazcy). Herrera przytacza Esterze sześć piosenek jakie napisał Lucjan aby opłacić pogrzeb Koralji, gdy w Straconych Złudzeniach było ich dziesięć. Ileż rysów zresztą w ciągu tej powieści, świadczących iż bieg jej poszedł inną drogą niż autor z początku zamierzał: np. początkowa scena z margrabiną d’Espard, obszerna charakterystyka dziennikarza Blondet, o którym później wogóle niema mowy, etc. A ta fantastyczna Azja-mulatka, z której oczu „strzela w stronę Lucjana błysk zazdrości”, nieumotywowany niczem w dalszym rozwoju akcji? Sama Azja przybiera, w drugiej części utworu (Ostatnie wcielenie Vautrina), zupełnie odmienny charakter, przeradzając się, z zagadkowej „malajki”, w rodzoną ciotkę Jakóba Collin. Vautrin wreszcie z Ojca Goriot, tak dumnie wcielający osobliwą ale nie pozbawioną wielkości etykę galer, tutaj zmienia się w płaskiego zbrodniarza, dopuszczającego się wobec swych kamratów-galerników jaskrawych nielojalności.

Tak przedstawia się niniejsza powieść z punktu widzenia najtęższych utworów Balzaka; ale zaczniemy patrzeć na nią z wysokim szacunkiem, skoro ją przymierzymy do celniejszych okazów klasycznej „kryminalistyki” powieściowej. Raz w życiu czytałem jakąś powieść Gaboriau i czytałem, nie mogąc oderwać się, przez całą noc; ale dokończywszy o ósmej rano ostatnich kartek drugiego tomu, wyrżnąłem nim z wściekłością i wstydem o ziemię i trzeciego nie wziąłem już do rąk, ani wówczas ani nigdy. W porównaniu z temi bajkami, drażniącemi jedynie zawikłaniami intrygi i zostawiającemu, po przeczytaniu, przykre uczucie jałowości, Blaski i nędze wydadzą się arcydziełem psychologji. I, im bardziej oddalimy się od tej książki, im bardziej zatrze się nam w pamięci melodramatyczna przesada szczegółów, tem mocniej utrwali się wrażenie prawdy zawartej w owem głębokiem i tkliwem zespoleniu dwojga istot wyrzuconych poza ramy społecznego życia, dla których kiedyś, na drugim krańcu Europy, dusza rosyjska stworzy charakterystyczny kontrastem swym odpowiednik w surowych postaciach Raskolnikowa i Soni.

Blaski i nędze stanowią łącznik pomiędzy trylogją Straconych złudzeń, a ostatniem ogniwem cyklu, którem jest Ostatnie wcielenie Vautrina. W dziele tem ujrzymy, jak pokutujący w Balzaku romantyk znowuż silniej chwyta się ziemi, aby rozsnuć pospolitą rzeczywistość w olbrzymie horyzonty; sądzę tedy że niniejsza powieść, której niepodobna czytać inaczej niż jednym tchem, przyczyni się niemało do tem silniejszego zadzierzgnięcia węzłów pomiędzy twórcą Komedji ludzkiej a jego wiernym kościołem.

Kraków, w grudniu 1919.JAK KOCHAJĄ LADACZNICE?

Na ostatnim balu Opery, w r. 1824, powszechną uwagę zwróciła uroda pewnego młodzieńca. Przechadzał się po kurytarzach i po foyer, krokiem człowieka szukającego kobiety, którą widocznie zatrzymały nieprzewidziane okoliczności. Tajemnicę owego znamiennego kroku, to niedbałego, to znów nerwowo pośpiesznego, znają jedynie stare kobiety i paru bywalców. W tem olbrzymiem miejscu schadzek, tłum niewiele przygląda się sobie, interesy grają, nawet próżniactwo jest czynne. Młody dandys tak był pochłonięty gorączką poszukiwań, że nie zauważył własnego powodzenia: wpółdrwiące zachwyty paru masek, złośliwe koncepty, najsłodsze słówka, wszystko to nie dochodziło jego uszu. Mimo że uroda stawiała go w rzędzie owych wyjątkowych mężczyzn którzy przychodzą na maskaradę aby szukać przygód i czekają ich tak, jak się czeka numeru na ruletce, nieznajomy robił wrażenie człowieka, który już rozporządził wieczorem; snadź musiał być bohaterem jednej z owych trój-osobowych tajemnic tworzących cały bal Opery a znanych jedynie tym, którzy odgrywają w nich rolę.

Dla młodych kobiet, które przychodzą tu, aby móc powiedzieć: „Byłam”; dla prowincjałów, dla niedoświadczonych młodzików, dla cudzoziemców, Opera jest poprostu pałacem znużenia i nudy. Dla nich, ta czarna, powolna i śpiesząca się ciżba, która tłoczy się, wije, krąży, mija, wchodzi, schodzi, i którą można porównać do mrówek na kupie drzewa, jest równie niezrozumiała jak Giełda dla bretońskiego wieśniaka. Poza rzadkiemi wyjątkami, mężczyźni nie maskują się tutaj: mężczyzna w dominie jest śmieszny. W tym szczególe ujawnia się charakter narodu. Ludzie, którzy chcą ukryć swoje szczęście, mogą być na balu Opery nie będąc tam; maski, bezwarunkowo zmuszone wejść, wychodzą corychlej. Jednem z najzabawniejszych widowisk jest ciżba, jaką, z początkiem balu, tworzy u drzwi tłum ludzi którzy się wymykają pasując się z wchodzącymi. Zatem, mężczyźni w maskach, to zazdrośni mężowie którzy przychodzą szpiegować żony, lub mężowie goniący za awanturką i unikający wzroku połowic: sytuacje jednako komiczne. Otóż, za młodym człowiekiem posuwało się, bez jego wiedzy, złowróżbne domino, krótkie i grube, toczące się niby baryłka. Bywalec Opery odgadłby pod tem dominem urzędnika, giełdziarza, bankiera, rejenta, słowem mieszczucha w pościgu za swą niewierną połową. W istocie, w towarzystwie naprawdę wykwintnem, nikt nie upędza się za owemi poniżającemi dowodami. Wiele masek pokazywało już sobie tę potworną osobistość, inne zaczepiły ją, kilku młodych ludzi strzeliło za nią drwinami; ale postawa i zachowanie się człowieka w masce zdradziły zupełną obojętność na te koncepty; szedł dokąd go wiódł piękny młodzian, jak idzie ścigany odyniec, nie troszcząc się o kule gwiżdżące mimo uszu, ani o naszczekujące psy. Mimo iż, na pierwsze wejrzenie, zabawa i obawa wdziewają tę samą liberję, dostojną czarną wenecką szatę, i że wszystko na balu Opery kłębi się razem, rozmaite koła, z jakich się składa paryskie towarzystwo, odnajdują się, poznają i śledzą wzajem. Istnieją, dla wtajemniczonych, tak ścisłe cechy, że zagmatwany bruljon interesów jest dla nich czytelny niby zajmujący romans. Wedle oceny bywalców, ten człowiek nie mógł tedy przyjść na schadzkę: nosiłby jakąś umówioną odznakę. Czyżby zemsta? Widząc że człowiek w masce sunie tuż za młodzieńcem oczekującym kogoś, ten i ów z gapiów wracał spojrzeniem do owej pięknej twarzy, którą rozkosz rozświetliła boską aureolą. Młody człowiek miał coś uroczego: im dłużej się przechadzał, tem więcej budził ciekawości. Wszystko zdradzało w nim zresztą nałogi wykwintu. Zgodnie ze znamiennym rysem naszej epoki, między najwytworniejszym, najlepiej wychowanym synem księcia i para, a tym uroczym chłopcem, którego niegdyś nędza ściskała żelaznemi kleszczami na bruku paryskim, różnice i fizyczne i moralne są bardzo nieznaczne. Piękność, młodość, mogły przesłaniać na tej twarzy głębokie przepaście, jak u wielu młodych ludzi, którzy chcą grać rolę w Paryżu nie posiadając dla swych pretensyj kapitału, i którzy co dnia stawiają wszystko na kartę, święcąc ofiary bogu największym otoczonemu kultem w tem królewskiem mieście, Losowi. Mimo to, strój jego, ruchy, były nienaganne; sunął po klasycznej posadzce foyer jak doświadczony bywalec. Któż nie zauważył, iż tam, jak we wszystkich strefach Paryża, istnieje pewien fason, który zdradza czem kto jest, co robi, skąd przybywa i czego pragnie?

– Śliczny chłopiec! Tutaj, można się odwrócić aby mu się przyjrzeć, rzekła maska, w której światowcy odgadywali kobietę z towarzystwa.

– Nie przypomina go sobie pani? odparł mężczyzna, który prowadził ją pod rękę. Pani du Châtelet przedstawiła go pani przecież.

– Jakto! to ten aptekarski synek, którym sobie zawróciła głowę, i który później został dziennikarzem, kochanek Koralji?

– Przypuszczałem, że spadł zbyt nisko, aby się zdołał kiedykolwiek podnieść; nie rozumiem w jaki sposób zdołał wyłonić się w paryskim świecie, rzekł hrabia Sykstus du Châtelet.

– Minę ma książęcą, rzekła maska, a z pewnością nie zawdzięcza jej aktorce z którą żył. Moja kuzynka, która przeczuła jego wartość, nie umiała go ogładzić. Chciałabym wiedzieć, kto jest kochanką tego amorka; powiedz mi pan coś z jego życia, czem mogłabym go zaintrygować.

Para ta, która szła za młodym człowiekiem szepcąc, ściągnęła na siebie szczególną uwagę maski o kwadratowych barach.

– Drogi panie Chardon, rzekł prefekt departamentu Cha rente, ujmując dandysa pod ramię, pozwól abym cię przedstawił osobie, która chciałaby odnowić znajomość...

– Drogi hrabio Châtelet, odparł młody człowiek, ta właśnie osoba uświadomiła mi, jak śmieszne jest nazwisko, które mi pan daje. Dekret królewski przywrócił mi miano macierzystych przodków, de Rubempré. Mimo że dzienniki doniosły o tym fakcie, dotyczy on tak mizernej osobistości, iż nie wstydzę się przypomnieć go moim przyjaciołom, wrogom i obojętnym; pomieści się pan w klasie w której się panu podoba, ale jestem pewien, że nie zgani pan kroku, który doradzała mi pańska żona, wówczas gdy była tylko panią de Bargeton.

Ten zręczny docinek, który sprowadził uśmiech na usta margrabiny, wywołał nerwowy skurcz na twarzy prefekta Charente.

– Powie jej pan, dodał Lucjan, iż obecnie, noszę, jako godło, rozjuszonego byka na lazurowem polu.

– Rozjuszonego... powtórzył Châtelet.

– Pani margrabina wytłumaczy panu, jeśli pan tego nie wie, czemu ten stary herb jest czemś więcej, niż klucz szambelański i złote pszczoły Cesarstwa, które widnieją w pańskim, ku rozpaczy pani Châtelet, z domu Négrepelisse d’Espard... dodał żywo Lucjan.

– Skoro mnie pan poznał, nie mogę już pana intrygować, a nie umiałabym wyrazić do jakiego stopnia pan mnie intryguje, rzekła pocichu margrabina d’Espard, zdumiona śmiałością i dumą człowieka, którego niegdyś obrzuciła wzgardą.

– Niech mi pani pozwoli zostać w owym tajemniczym półcieniu, skoro dzięki niemu udało mi się na chwilę zająć jej myśli, rzekł z uśmiechem człowieka, który nie chce narażać pewnego szczęścia.

Margrabina nie mogła powstrzymać nieznacznego suchego gestu, czując się niejako osadzona w miejscu repliką Lucjana.

– Niech pan przyjmie moje powinszowania z powodu zmiany pozycji, rzekł hrabia du Châtelet do Lucjana.

– Przyjmuję je tak, jak pan mi je składa, odparł Lucjan, chyląc się przed margrabiną z nieskończonym wdziękiem.

– Arogant! rzekł półgłosem hrabia do pani d’Espard; udało mu się wkońcu zdobyć przodków.

– U młodych ludzi, arogancja, kiedy odnosi się do kobiet, oznacza prawie zawsze jakąś wysoką protekcję płci żeńskiej; między mężczyznami bowiem jest ona wyrazem braku powodzenia. Toteż, radabym wiedzieć, która z naszych przyjaciółek wzięła tego pięknego ptaszka pod opiekę; może miałabym sposobność ubawić się dziś wieczór. Anonim, który dostałam, to z pewnością złośliwość ukuta przez jakąś rywalkę, bo jest tam mowa o tym młodym człowieku. Ktoś musiał mu podyktować jego impertynecje: niech go pan śledzi. Poproszę księcia de Navarreins aby mi podał rękę, odnajdzie mnie pan bez trudu.

W chwili gdy pani d’Espard miała podejść do swego krewnego, tajemnicza maska wsunęła się między nią a księcia, aby jej szepnąć do ucha:

– Lucjan kocha panią, to on jest autorem bileciku, prefekt jest jego najzawziętszym wrogiem, czyż mógł być szczery w jego obecności?

Nieznajomy oddalił się, wydając panią d’Espard na pastwę podwójnego zdumienia. Margrabina nie znała nikogo w świecie ktoby mógł odgrywać rolę tej maski, ulękła się pułapki; cofnęła się, aby usiąść na uboczu. Hrabia Sykstus du Châtelet, któremu Lucjan obciął jego ambitne du z naciskiem trącącym długo marzoną zemstą, posuwał się zdała za świetnym dandysem i spotkał niebawem człowieka, przed którym mógł się wywnętrzyć.

– I cóż, Rastignac, widziałeś Lucjana? przywdział nową skórę.

– Gdybym był równie ładnym chłopcem, byłbym jeszcze bogatszy od niego, odparł młody elegant lekkim, ale sprytnym tonem, w którym mieściła się atycka sól ironji.

– Nie, rzekł mu do ucha gruby człowiek w masce, akcentując tę zgłoskę w sposób płacący tysiącem szyderstw za jedno.

Rastignac, mimo iż z natury nie dający sobie dmuchać w kaszę, stanął w miejscu jak rażony piorunem. Żelazna ręka, z której niepodobna mu się było wyswobodzić, pociągnęła go ku oknu.

– Młody kogutku, wylęgły w kojcu mamy Vauquer, ty, któremu brakło odwagi aby zgarnąć miljony papy Taillefer, wówczas gdy główna część roboty była odwalona, wiedz, dla swego osobistego bezpieczeństwa, iż, jeżeli nie będziesz postępował z Lucjanem niby z ukochanym bratem, my mamy cię w rękach, a ty nas nie. Milczenie i lojalność, albo też wmieszam się w twoją grę, aby ci powywracać kręgle. Lucjan de Rubempré jest pod opieką największej dzisiaj potęgi, Kościoła. Wybieraj: życie a śmierć.

Milczysz? Rastignac odczuł zawrót głowy, jak człowiek który zasnął w lesie, a obudzi się w sąsiedztwie wygłodniałej lwicy. Uczuł lęk, ale bez świadków: najodważniejsi ludzie poddają się wówczas lękowi.

– Jeden tylko on może wiedzieć... ośmieliłby się... rzekł do siebie półgłosem.

Człowiek w masce ścisnął mu rękę, nie dając dokończyć:

– Czyń tak, jakgdyby to był on, rzekł.

Rastignac zachował się wówczas, jak zachowuje się miljoner na gościńcu na widok pistoletu bandyty: skapitulował.

– Drogi hrabio, rzekł do du Châteleta, jeżeli ci zależy na twej pozycji, odnoś się do Lucjana de Rubempré jak do człowieka który znajdzie się pewnego dnia o wiele wyżej od ciebie.

Człowiek w masce uczynił niedostrzegalny gest zadowolenia i dalej puścił się w tropy Lucjana.

– Szybko zmieniłeś przekonania co do niego, mój drogi?

– Równie szybko jak ci, którzy zasiadają w centrum a głosują z prawicą, odparł Rastignac prefektowi-posłowi, który sprzeniewierzył się od paru dni ministerstwu.

– Czyż dziś są przekonania! Są tylko interesy, odparł des Łupeaulx, który się przysłuchiwał. O co chodzi?

– O imć pana de Rubempré, którego Rastignac chce mi wmówić jako wielką figurę, odparł generalnemu sekretarzowi poseł.

– Drogi hrabio, odparł des Lupealux poważnie, pan de Rubempré jestto młody człowiek bardzo niepospolity i szczycący się takiem poparciem, iż byłbym nader szczęśliwy, gdybym mógł nawiązać z nim dawne stosunki.

– Ot, patrzcie, tuż tuż, a dostanie się w gniazdo szerszeni, największych wygów naszej epoki, rzekł Rastignac.

Wszyscy trzej odwrócili się w stronę, gdzie stała gromadka literatów, ludzi mniej lub więcej sławnych, oraz kilku elegantów. Panowie ci wymieniali spostrzeżenia, koncepty lub docinki, starając się rozerwać lub oczekując jakiej rozrywki. W ciekawej tej grupie znajdowali się ludzie, wśród których Lucjan miał niegdyś pozornych przyjaciół, a ukrytych wrogów.

– I cóż, Lucjanie, mój chłopcze, kochanie moje, zjawiasz się oto odświeżony, odlakierowany. Skądże wracasz? Zdołaliśmy tedy okiełzać z powrotem bydlątko zapomocą podarków wysłanych z buduaru Floryny? Brawo, chłopcze! rzekł Blondet, porzucając ramię Finota aby objąć poufale Lucjana i przycisnąć go do serca.

Antoś Finot był właścicielem tygodnika w którym Lucjan pracował prawie gratis, a który Blondet bogacił swojem współpracownictwem, bystrością rad i głębią horyzontów. Finot i Blondet tworzyli wcielenie Bertranda i Ratona, z tą różnicą, iż ofiara spostrzegła się wkońcu, że ją wywodzą w pole i że, wiedząc o tem, Blondet wciąż wspierał Finota. Świetny kondotjer pióra miał, w istocie, długo cierpieć tę niewolę. Pod ciężkiemi pozorami, pod nadmiarem bezczelnej głupoty, potartej sprytem jak chleb wyrobnika potarty jest czosnkiem, Finot ukrywał brutalną wolę. Umiał ładować do spichrza zgarnięte ukradkiem kłosy, myśli i talary zebrane po łanach hulaszczego życia, jakie wiodą literaci i polityczni aferzyści. Zdolności Blondeta, przeciwnie, na jego nieszczęście, były w służbie jego przywar i lenistwa. Zawsze wydany na łup potrzeb, należał on do owego biednego klanu utalentowanych ludzi, którzy stwarzają fortuny cudze, nie mogąc stworzyć własnej; Aladynów, którzy niebacznie pożyczają swej lampy. Ci cudowni doradcy mają sąd przenikliwy i trafny, o ile nie mąci go interes osobisty. Działa u nich nie ramię, ale głowa. Stąd nieporządek życia, stąd zgorszenie jakie budzą w ludziach przeciętnych. Blondet dzielił sakiewkę z kamratem, którego zranił wczoraj; jadł obiad, trącał się, sypiał z kimś kogo miał zarżnąć nazajutrz. Jego dowcipne paradoksy umiały usprawiedliwić wszystko. Biorąc świat cały jako żart, nie wymagał, aby jego brano serjo. Czując się młodym, kochanym, prawie sławnym, szczęśliwym, nie zaprzątał się, jak Finot, tem, aby zdobyć majątek, nieodzowny w dojrzałym wieku.

W tej chwili, Lucjan miał przed sobą nielada zadanie: osadzić w miejscu Blondeta, jak osadził panią d’Espard i Châteleta. Nieszczęściem, u Lucjana, próżność i chęć użycia paraliżowały dumę, która, niewątpliwie, jest czynnikiem wielu wielkich rzeczy. Próżność jego odniosła tryumf w poprzedniem spotkaniu: okazał się bogatym, szczęśliwym i lekceważącym wobec dwojga osób, które niegdyś wzgardziły nim kiedy był biedny i nieznany; ale czyż ten poeta mógł, niby osiwiały dyplomata, stawić czoło rzekomym przyjaciołom, którzy przygarnęli go w epoce nędzy, u których sypiał w najcięższych dniach? Finot, Blondet i on razem grzęźli niegdyś w błocie, razem pławili się w hulankach, które pochłaniały nietylko pieniądze wierzycieli. Jak owi żołnierze, którzy nie umieją dobrze użyć swej odwagi, Lucjan zrobił to, co robi wielu w Paryżu; wypadł z nowej roli, przyjmując uścisk dłoni Finota, nie umiejąc się obronić serdecznościom Blondeta. Ktokolwiek zanurzył się w dziennikarstwie lub nurza się w niem jeszcze, znajduje się w okrutnej konieczności wymieniania ukłonu z ludźmi którymi gardzi, uśmiechania się do serdecznego wroga, paktowania z podłościami i walania sobie palców skoro chce płacić napastnikom ich monetą. Człowiek przyzwyczaja się patrzeć na zło, machać na nie ręką; zaczyna od tego, że się z niem godzi, kończy na tem że je popełnia. Zczasem, dusza, wciąż kalana haniebnemi ustępstwami, spodla się, sprężyna szlachetnych myśli rdzewieje, zawiasy banalności ścierają się i obracają się już same. Alcest staje się Filintem, charaktery tracą hart, talenty niszczeją, wiara w piękne dzieła ulata. Człowiek, który chciał zabłysnąć piękną książką, rozprasza się w mizernych artykulikach, które, wcześniej lub później, sumienie wyrzuca mu jako szereg złych uczynków. Przybywa, jak Lousteau, jak Vernou, aby zostać wielkim pisarzem, widzi się wkońcu wyssanym gryzipiórkiem. Jakże wysoko tedy powinno się czcić ludzi, których charakter znajduje się na wyżynach talentu, takich d’Arthezów, umiejących kroczyć pewną nogą przez rafy literackiego życia. Lucjan nie umiał nic odpowiedzieć na obleśne karesy Blondeta, którego umysł wywierał nań nieprzeparty urok. Dziennikarz zachował cały dawny wpływ na ucznia; był zresztą dobrze postawiony w świecie dzięki stosunkowi z hrabiną de Moncomet.

– Czyś wziął spadek po wuju? rzekł Finot drwiąco.

– Opodatkowałem, jak ty, głupców, odparł Lucjan tym samym tonem.

– Czyżby Jego Dostojność założyła jaki tygodnik, dziennik? podjął Finot z tupetem eksploatatora.

– Coś lepszego, odparł Lucjan, którego próżność, draśnięta wyższością redaktorską Finota, wróciła mu świadomość nowej pozycji.

– Cóż takiego, mój drogi?...

– Stronnictwo.

– Istnieje stronnictwo Lucjana? rzekł, uśmiechając się, Vernou.

– Finot, wziął cię ten chłopak, przepowiadałem ci, Lucjan ma talent, nie umiałeś się z nim liczyć, wykierowałeś go. Dalej, do Kanossy, stary hultaju! rzekł Blondet.

Kuty na cztery nogi, Blondet podchwycił niejeden sekret w akcencie, geście, fizjognomji Lucjana; głaszcząc jego próżność, starał się go pociągnąć za język. Chciał poznać sprężyny powrotu Lucjana do Paryża, jego zamiary, środki.

– Na kolana przed człowiekiem, którego nie dorośniesz nigdy, mimo iż zowiesz się Finot! ciągnął. Policz Lucjana, i to natychmiast, między ludzi silnych, do których należy przyszłość; on jest nasz. Mając talent i urodę, czyż nie musi dojść do celu quibuscumque viis? Oto zjawił się znowu, w zbroicy medjolańskiej, z koncerzem dobytym z pochew i z rozwiniętym sztandarem! – Tam do kata, Lucjanie, gdzieżeś ty uszczknął tę śliczną kamizelkę? Jedynie miłość umie znajdować podobne materje. Mamy mieszkanko? W tej chwili, trzeba mi pilno adresów przyjaciół, nie mam dachu nad głową. Finot wypowiedział mi dom na dziś wieczór pod ordynarnym pretekstem „kobiety”.

– Mój drogi, odparł Lucjan, wprowadziłem w czyn zasadę, z którą człowiek pewny jest, że będzie żył w spokoju: Fuge, late, tace. Żegnaj.

– Ba, nie puszczę cię, póki się nie wypłacisz ze świętego długu: kolacyjka, wiesz? rzekł Blondet, który był smakoszem i chętnie dawał się gościć kiedy był bez pieniędzy.

– Co za kolacyjka? spytał Lucjan z mimowolnym gestem zniecierpliwienia.

– Nie przypominasz sobie? Oto, po czem poznaję, że druhowi dobrze się powodzi: traci pamięć.

– Wie co nam jest winien, ręczę za jego serce, podjął Finot, chwytając w lot koncept Blondeta.

– Rastignac, rzekł Blondet, biorąc pod rękę młodego eleganta, gdy ten zbliżał się do grupki przyjaciół, chodzi o kolację; musisz być także... Chyba że pan de Rubempré, dodał serjo, zechce się wypierać honorowego długu; to mu wolno.

– Pan de Rubempré, ręczę, niezdolny jest do czegoś podobnego, rzekł Rastignac, nie przeczuwając mistyfikacji.

– Oto Bixiou, wykrzyknął Blondet, musi być i on; bez niego niema zabawy. Bez niego wino hiszpańskie smakuje jak ziółka, wszystko wydaje się mdłe.

– Moi przyjaciele, rzekł Bixiou, widzę żeście się skupili około fenomenu chwili. Drogi Lucjan rozpoczyna Metamorfozy Owidjusza. Jak bogowie zmieniali się w jarzyny i t. p. aby uwodzić kobiety, tak on zmienił oset w szlachcica, aby uwieść, kogo? Karola X! – Mój Lucusiu, rzekł ujmując go za guzik, dziennikarz, który przedzierzga się w wielkiego pana, zasługuje na serenadę. Na ich miejscu, rzekł nieubłagany kpiarz wskazując Finota i Felicjana Vernou, wziąłbym się do ciebie w dzienniczku; przyniósłbyś im ze sto franków, dziesięć kolumn samych konceptów.

– Bixiou, rzekł Blondet, amfitrjon jest dla nas święty, na dwadzieścia cztery godzin przed, i na dwanaście po uczcie: nasz znakomity przyjaciel wydaje kolację.

– Ba! ba! odparł Bixiou; cóż godliwszego niż ocalić z zapomnienia wielkie imię, wzbogacić wybitnym człowiekiem ubogą duchem arystokrację? Lucjanie, posiadasz szacunek prasy, której byłeś najpiękniejszą ozdobą, będziemy cię popierać. Finot, rżnij wzmiankę zaraz po wstępnym! – Blondet, przypraw-no cacy-notatkę na czwartej kolumnie Debatów! – Oznajmmy ukazanie się najpiękniejszego dzieła epoki, Gwardzisty Karola IX! Błagajmy Dauriata, aby nam rychło dał Stokrocie, boskie sonaty francuskiego Petrarki! Obnieśmy naszego druha na tarczy z gazetowego papieru, który mocen jest stwarzać i niweczyć reputacje!

– Jeżeli ci chodziło o kolację, rzekł Lucjan do Blondeta aby się pozbyć zgrai która zdawała się rosnąć w oczach, zdaje mi się, że nie potrzebowałeś z dawnym przyjacielem uciekać się do takich przenośni. Jutro wieczór, u Lointier, rzekł szybko, widząc zbliżającą się kobietę i pomykając w jej stronę.

– Ho! ho! ho! zaśpiewał drwiąco Bixiou, jakgdyby poznając maskę, którą dogonił Lucjan: to warto sprawdzić.

Puścił się za piękną parą, wyprzedził ją, zmierzył przenikliwem okiem i wrócił ku zadowoleniu zawistników, pałających ochotą dowiedzenia się, skąd pochodzi fortuna ex-kamrata.

– Moi drodzy, znacie oddawna i gruntownie heroinę imć pana de Rubempré, rzekł Bixiou: to dawny szczur referendarza des Lupeaulx.

Jednym ze zbytków dziś zapomnianych, ale w modzie na początku wieku, była instytucja szczurów. Szczur, nazwa już przestarzała, oznaczała dziewczynkę dziesięcio lub jedenastoletnią, figurantkę w którymś z teatrów, zwłaszcza w Operze, tresowaną niejako przez hulaków do rozpusty i hańby. Szczur był rodzajem piekielnego pazika, żeńskim urwisem, któremu darowywało się jego psie figle. Szczur mógł ściągnąć wszystko; trzeba się było strzec przed nim jak przed niebezpiecznem zwierzęciem, wprowadzał humor w życie, jak niegdyś Skapeny, Sganarele i Frontyny wprowadzali go w dawną komedję. Szczur był zbyt drogi: nie przynosił ani zaszczytu, ani zysku, ani przyjemności; moda szczurów przeszła tak szybko, iż dzisiaj mało kto znał ten rys wykwintnego życia z przed Restauracji, aż do chwili gdy niektórzy pisarze wygrzebali szczura dla nowości tematu.

– Jakto, miałżeby Lucjan, ubiwszy pod sobą Koralję, porwać nam Drętwę? rzekł Blondet.

Słysząc to imię, maska o atletycznych kształtach uczyniła gest, który, mimo iż natychmiast powściągnięty, zwrócił uwagę Rastignaka.

– To niemożliwe! odparł Finot; Drętwa nie ma szeląga przy duszy: zapożyczyła się, mówił mi Natan, na tysiąc franków u Floryny.

– Och! panowie, panowie!... rzekł Rastignac, próbując bronić Lucjana przeciw tak wstrętnym domysłom.

– Ba! ba! wykrzyknął Vernou, ex-picuś Koralji byłżeby takim dudkiem?

– Och! te tysiąc franków, rzekł Bixiou, są dla mnie dowodem, że nasz przyjaciel Lucjan żyje z Drętwą...

– Jakąż niepowetowaną stratę ponosi śmietanka literatury, nauki, sztuki i polityki! rzekł Blondet. Drętwa jest jedyną z dziewcząt, w której był materjał na kurtyzanę w wielkim stylu; wykształcenie nie skaziło jej, nie umie pisać ani czytać: byłaby nas zrozumiała. Bylibyśmy wzbogacili naszą epokę jedną z owych wspaniałych Aspazyj, bez których niema wielkiego stulecia. Przypatrzcie się, jak du Barry harmonizuje z wiekiem XVIII, Ninon de Lenclos z XVII-ym, Marion de Lorme z XVI-ym, Imperia z XV-ym, Flora z republiką rzymską, którą uczyniła swą spadkobierczynią i która zdołała spłacić dług publiczny przy pomocy tego spadku! Czem byłby Horacy bez Lydji, Tibullus bez Delji, Katullus bez Lesbji, Propercjusz bez Cyntji, Demetrjusz bez Lamji, która jest dziś jego chwałą?

– Blondet, mówiący o Demetrjuszu w przedsionku Opery, zanadto mi cuchnie Debatami, rzekł Bixiou do ucha sąsiada.

– Ba! bez tych wszystkich monarchiń, czem byłoby władztwo Cezarów? prawił wciąż Blondet; Lais, Rodope, wszakci to Grecja i Egipt. Wszystkie są zresztą poezją epoki w której żyły. Poezji tej, której brakło Napoleonowi – ile że wdowa jego wielkiej armji jest konceptem godnym koszar – nie brakło Rewolucji, która miała panią Tailien! Obecnie, we Francji, tron jest wolny, chodzi o to kto na nim zasiędzie! Zebrawszy się wszyscy jak tu jesteśmy, moglibyśmy stworzyć królowę. Ja znalazłbym Drętwie ciotkę, gdyż matka jej zbyt autentycznie poległa na polu niesławy; du Tillet zafundowałby jej pałac, Lousteau powóz, Rastignac służbę, des Lupeaulx kucharza, Finot kapelusze (Finot nie mógł powściągnąć konwulsyjnego ruchu, ugodzony w pierś tą aluzją); Vemou zrobiłby jej reklamę, Bixiou dostarczyłby konceptów! Arystokracja przychodziłaby się zabawiać w salonie naszej Ninon, dokąd, pod grozą śmiercionośnych artykułów, powołalibyśmy artystów. Ninon Druga byłaby wspaniała zuchwalstwem, miażdżąca zbytkiem. Miałaby przekonania. Czytałoby się u niej to lub owo zabronione arcydzieło, które, w razie potrzeby, możnaby umyślnie napisać. Nie byłaby liberalna; kurtyzana jest zasadniczo monarchiczna. Och! cóż za strata! miała ogarnąć cały wiek, a tłamsi się z młodym dziubasem! Lucjan zrobi z niej, ot, psa myśliwskiego!

– Żadna z potęg niewieścich, które wymieniłeś, nie paprała się w rynsztoku, rzekł Finot, ten zaś ładny szczurek nurzał się w błocie.

– Jak ziarno lilji w nagnojonym inspekcie, odparł Vernou; wypiękniała tam, zakwitła. To jej wartość. Czyż nie trzeba wszystkiego poznać, aby stworzyć śmiech i radość obejmujące wszystko?

– Ma słuszność, rzekł Lousteau, który dotąd przyglądał się nie zabierając głosu; Drętwa umie się śmiać i urnie pobudzać do śmiechu. Ten dar wielkich aktorów i wielkich autorów jest udziałem tych, którzy przeniknęli wszystkie głębiny społeczne. W ośmnastu latach, dziewczyna ta poznała już najwyższy zbytek, najniższą nędzę, mężczyzn na wszystkich szczeblach. Ma w ręku niby laseczkę czarodziejską i, zapomocą niej, rozpętuje brutalne apetyty, przemocą zdławione u ludzi którzy zachowali jeszcze serce zajmując się polityką lub wiedzą, literaturą lub sztuką. Niema w Paryżu kobiety, któraby umiała tak jak ona powiedzieć bydlęciu: „Wyłaź!” – i zwierzę opuszcza klatkę i tarza się w plugastwie. Ta dziewczyna zanurza cię przy stole po samą brodę, pomaga ci pić, palić. Słowem, ta kobieta, to owa sól opiewana przez Rabelego, która, w zetknięciu z materją, ożywia ją i wznosi do cudownych dziedzin sztuki: suknia jej roztacza niesłychane bogactwa, z palców jej sypią się klejnoty jak z ust uśmiechy; umie dobrać ton do każdej okazji; gwara jej mieni się i lśni od iskierek; posiada tajemnicę barwnej i wymownej onomatopei; ma...

– Marnujesz pięć franków za feljeton, przerwał Bixiou; Drętwa jest czemś nieskończenie więcej: byliście wszyscy, mniej lub więcej, jej kochankami, żaden z was nie może powiedzieć aby ona była jego kochanką; ona może was mieć zawsze, wy jej nigdy. Wchodzicie do niej gwałtem, prosicie ją o jaką przysługę...

– Och! jest wspaniałomyślniejsza niż herszt bandytów w dobie powodzenia; oddańsza niż najlepszy kolega szkolny, rzekł Blondet: można jej powierzyć sakiewkę i tajemnicę. Ale coby kazało wybrać ją na królowę, to jej burbońska obojętność dla upadłego faworyta.

– Jest taka jak jej matka, o wiele za droga, rzekł des Lupeaulx. Piękna Holenderka byłaby pochłonęła dochody arcybiskupa Toledo, schrupała dwóch rejentów...

– I żywiła Maksyma de Trailles, kiedy był paziem, rzekł Bixiou.

– Drętwa jest za droga, jak Rafael, jak Carême, jak Taglioni, jak Lawrence, jak Boulle, jak wszyscy genjalni artyści... rzekł Blondet.

– Nigdy Ester nie imitowała tak dobrze przyzwoitej kobiety, rzekł Rastignac, wskazując maskę idącą pod rękę z Lucjanem. Trzymam za panią de Sérizy.

– Niema wątpliwości, wykrzyknął du Châtelet; zatem, fortuna pana Rubempré tłumaczy się.

– Och! Kościół umie wybierać swoich lewitów; co to będzie za cacy-sekretarzyk ambasady, rzekł des Lupeaubx.

– Tem bardziej, podjął Rastignac, że Lucjan to człowiek z talentem; mieliście panowie tego niejeden dowód, dodał spoglądając na Finota, Blondeta i Lousteau.

– Ba, chłopak ma warunki aby zajść daleko, rzekł Lousteau który pękał od zazdrości; tem bardziej, że posiada to, co nazywamy brakiem przesądów...

– Tyś go wychował, rzekł Vernou.

– Zatem, rzekł Bixiou spoglądając na des Lueaulx, odwołuję się do wspomnień pana generalnego sekretarza i referendarza, ta maska to Drętwa, zakładam się o kolację..

– Trzymam zakład, rzekł du Chêtelet, żądny dowiedzenia się prawdy.

– Dalej, des Lupeaulx, rzekł Finot, spróbuj pan poznać po uszkach swego dawnego szczura.

– Niema potrzeby popełniać zbrodni obrazy maskarady, odparł Bixiou; Drętwa i Lucjan wrócą ku nam, podejmuję się wówczas dowieść, że to ona.

– Przyjaciel Lucjan wypłynął tedy na wierzch? rzekł Natan, który przyłączył się do grupy; sądziłem, że zagrzebie się w Angulemszczyźnie na resztę dni. Czy odkrył jaki sekret na Anglików?

– Zrobił to, czego ty nie zrobisz tak rychło, odparł Rastignac: zapłacił długi.

Gruba maska skinęła z uznaniem głową.

– Statkując się w tym wieku, człowiek wstępuje na niebezpieczną drogę, traci zuchwalstwo, robi się rentierem, rzekł Natan.

– Och! Lucjan zawsze zostanie wielkim panem, zawsze będzie miał owo coś, co go będzie wznosiło ponad wielu ludzi rzekomo niepospolitych, odparł Rastignac.

W tej chwili, dziennikarze, dandysi, próżniacy, wszyscy przyglądali się rozkosznemu przedmiotowi swego zakładu, jak handlarze koniowi na sprzedaż. Ci sędziowie, postarzali w paryskiej deprawacji, wszystko ludzie niepospolici, każdy z innego tytułu, jednako zepsuci i jednako promieniujący zepsucie, trawieni nieokiełzaną ambicją, nawykli wszystko podejrzewać, wszystko odgadywać, mieli oczy żarliwie wlepione w zamaskowaną kobietę, kobietę którą odcyfrować mogli tylko oni. Oni jedynie, i kilku może bywalców Opery, zdolni byli, pod całunem czarnego domina, pod kapturkiem i kołnierzem, rozpoznać krągłość form, postawę, chód, skręt kibici, sposób trzymania głowy, rzeczy niedostrzegalne dla pospolitych oczu, a tak czytelne dla nich. Poprzez tę bezkształtną powłokę, mogli tedy odgadnąć wzruszające widowisko: kobietę ożywioną prawdziwem uczuciem. Czy to była Drętwa, czy księżna de Maufrigneuse lub pani de Sérizy, najniższy lub najwyższy szczebel drabiny społecznej, istota ta była cudownem stworzeniem, błyskawicą rozkosznych marzeń. Ci starzy młodzi ludzie, zarówno jak ci młodzi starcy, doznali tak żywego wrażenia, że pozazdrościli Lucjanowi przywileju tej metamorfozy. Maseczka zachowywała się tak, jakby była sama z Lucjanem, nie istniało już dla tej kobiety dziesięć tysięcy osób, ciężka i pełna kurzu atmosfera, nic, promieniała pod niebiańskiem sklepieniem miłości, jak madonny Rafaela pod swą aureolą. Nie czuła potrąceń, płomień jej oczu strzelał przez dziury w masce i stapiał się z oczami Lucjana, drżenie jej ciała zdawało się wypływać z poruszeń kochanka. Skąd pochodzi ów blask który jaśnieje dokoła zakochanej kobiety i wyróżnia ją wśród wszystkich? Skąd owa lekkość sylfidy, która zdaje się zamieniać prawa ciężkości? Czy to promieniuje dusza? Czy szczęście posiada własności fizyczne? Niewinność dziewicy, uroki dziecięctwa, przebijały z pod domina. Mimo iż te dwie istoty szły oddzielnie, podobne były do owych grup Zefira i Flory misternie splecionych przez najbieglejszych rzeźbiarzy; ale było to więcej niż rzeźba, największa ze sztuk. Lucjan wraz z ładnem dominem przypominali owych otoczonych kwiatami lub ptaszkami aniołów, których pendzel Gian-Belliniego pomieścił pod obrazami Dziewicy-matki; Lucjan i ta kobieta należeli do świata wyobraźni, która jest powyżej sztuki, jak przyczyna jest powyżej skutku.

Kiedy ta kobieta, która zapomniała o całym świecie, znalazła się o krok od naszej zgrai, Bixiou krzyknął:

– Esterka!

Nieszczęśliwa odwróciła się........................................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: