Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Błazen królewski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Błazen królewski - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 353 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I KRÓL

– Do nogi, Tri­bo­ulet! – za­wo­łał król Fran­ci­szek I we­so­ło.

Stwór po­kracz­ny, gar­ba­ty, do któ­re­go były zwró­co­ne te sło­wa, drgnął; w jego oczach za­pa­li­ła się i na­tych­miast zga­sła iskier­ka nie­na­wi­ści. Po chwi­li, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko, zbli­żył się do kró­la, uda­nie na­śla­du­jąc wście­kłe szcze­ka­nie bry­ta­na.

– No, błaź­nie, co zna­czy to szcze­ka­nie? – za­py­tał król marsz­cząc brwi.

– Zwró­ci­łeś się do mnie, naj­ja­śniej­szy pa­nie, jak do psa, od­po­wia­dam więc w psim ję­zy­ku – od­rzekł Tri­bo­ulet zgi­na­jąc się w prze­sad­nym ukło­nie.

Kil­ku dwo­rzan obec­nych przy tej sce­nie wy­bu­chło śmie­chem.

– Pod stół, Tri­bo­ulet! – za­wo­łał je­den z nich. – Pies leży pod sto­łem.

– Lecz cza­sem i gry­zie, pa­nie de La Châta­igne­ra­ie. Na przy­kład Jar­nac, któ­ry, jako że nie ma kłów, mu­snął cię bo­le­śnie ręką po po­licz­ku.

– Bez­czel­ny nędz­ni­ku! – krzyk­nął wście­kle de La Châta­igne­ra­ie, bled­nąc z gnie­wu.

– Zgo­da, moi pa­no­wie! – na­ka­zał król śmie­jąc się. – Mo­ści błaź­nie, po­wiedz mi tyl­ko bez żad­nych wy­krę­tów, jak ci się dziś po­do­bam?

Sto­jąc przed ol­brzy­mim zwier­cia­dłem ofia­ro­wa­nym mu przez Re­pu­bli­kę We­nec­ką, król Fran­ci­szek spo­glą­dał na sie­bie z za­chwy­tem. Tym­cza­sem dwaj słu­dzy koń­czy­li po­śpie­sze­nie na­kła­dać mu czar­ny ak­sa­mit­ny be­ret z bia­ły­mi pió­ra­mi, je­dwab­ny po­ziom­ko­wy ka­ftan i na koń­cu fu­trza­ny płaszcz.

– Sire, je­steś pięk­ny jak sam Fe­bus! – od­parł Tri­bo­ulet, a dzwo­necz­ki jego bła­zeń­skie­go kap­tu­ra brzęk­nę­ły dźwięcz­nie.

– Dla­cze­go Fe­bus? – za­py­tał król, zdu­mio­ny tym po­rów­na­niem.

– Po­nie­waż twą gło­wę, kró­lu, jak gło­wę Fe­bu­sa, ota­cza­ją pro­mie­nie, z tą róż­ni­cę, że nie sło­necz­ne, lecz z si­wych wło­sów.

Tri­bo­ulet cof­nął się, po­trzą­sa­jąc ka­du­ce­uszem i chi­cho­cząc iro­nicz­nie. Tłum dwo­rzan za­szem­rał obu­rzo­ny taką bez­czel­no­ścią, król jed­nak śmiał się, więc i oni za­czę­li się śmiać. Mo­nar­cha wy­pro­sto­wał swą wy­so­ką, bar­czy­stą po­stać i zwró­cił się do jed­ne­go z dwo­rzan:

– A ty, d'Essé? Jak ci się po­do­bam?

– Nig­dy jesz­cze, naj­ja­śniej­szy pa­nie, nie wi­dzia­łem cię tak rześ­kim jak dzi­siaj. Młod­nie­jesz, kró­lu, z dnia na dzień!

– Mój ksią­żę! Ostroż­nie! – za­wo­łał z prze­sad­ną po­wa­gą Tri­bo­ulet. – Jesz­cze wmó­wisz kró­lo­wi, że wró­cił do sta­nu nie­mow­lęc­twa. Zdzie­cin­nie­nie z cza­sem przyj­dzie, to pew­ne, lecz na ra­zie król li­czy so­bie za­le­d­wie pięć­dzie­siąt wio­sen!

– No, a co ty po­wiesz, San­sac? – za­py­tał znów król.

– Wa­sza kró­lew­ska mość jest dla nas za­wsze wzo­rem ele­gan­cji…

– Tak – prze­rwał bła­zen – ale jed­nak ża­den z was nie zro­bi so­bie gar­bu na brzu­chu, aby le­piej na­śla­do­wać ele­gan­cję kró­la! Przy­najm­niej ja je­stem lo­jal­ny – no­szę jego imi­ta­cję na ple­cach!

Brzęk­nę­ły gło­śno dzwon­ki, jak­by ak­cen­tu­jąc zło­śli­wą uwa­gę Tri­bo­ule­ta. Dwo­rza­nie spoj­rze­li na nie­go z nie­chęt­ną wzgar­dą, na co ten od­po­wie­dział po­ciesz­ny­mi mi­na­mi, król zaś za­czął się śmiać ha­ła­śli­wie.

– Sire! – za­wo­łał zde­ner­wo­wa­ny La Châta­igne­ra­ie. – Może ra­czysz nam wy­tłu­ma­czyć, jaki jest po­wód twej dzi­siej­szej we­so­ło­ści?

– Prze­bóg! – wtrą­cił się zno­wu Tri­bo­ulet. – Król za­pew­ne roz­my­śla o po­ko­ju, któ­ry mu na­rzu­cił jego ce­sar­ski ku­zy­nek! Stra­ci tyl­ko Flan­drię i Ara­go­nię, księ­stwa d'Ar­to­is i Me­dio­la­nu. Nie ma po­wo­du do łez.

– Błaź­nie!

– Źle mó­wię, pa­nie? Mylę się? A może król ma­rzy o rze­ziach urzą­dza­nych ku chwa­le Ko­ścio­ła Świę­te­go. Cała Pro­wan­sja za­to­pio­na we krwi. Ja rów­nież cie­szę się nie­zmier­nie…

– Milcz! – za­grzmiał król bled­nąc na wspo­mnie­nie tam­tych okru­cieństw.

Opa­no­wał jed­nak szyb­ko wzbu­rze­nie i zwró­cił się do dwo­rzan:

– Dziś wie­czór cze­ka nas wiel­ka wy­pra­wa! Pa­no­wie! Mam pięć­dzie­siąt lat! Nie­któ­rzy po­wia­da­ją, że za­czy­nam się sta­rzeć. No cóż, zo­ba­czy­my! Po bi­twie pod Ma­ri­gnan mó­wio­no: "Dziel­ny jak Fran­ci­szek!" Chcę, aby rów­nież mó­wio­no: "Mło­dy jak Fran­ci­szek!", "Za­lot­ny jak Fran­ci­szek!" Na Ma­don­nę, ra­duj­my się, moi przy­ja­cie­le, bo ży­cie ta­kie słod­kie, a ko­bie­ty we Fran­cji ta­kie pięk­ne!

– Bra­wo, sire! Niech żyje mi­łość!

– Wa­sza kró­lew­ska mość nie wy­glą­da na­wet na trzy­dzie­ści lat!

– Na Boga, moi przy­ja­cie­le! Mi­łość! Bo­skie brzmie­nie wy­ra­zu: ko­cham! Ach, gdy­by­ście wie­dzie­li, jaka ona jest pięk­na w ca­łym bla­sku swo­ich sie­dem­na­stu lat! Jej nie­win­ność, czy­stość spoj­rze­nia w po­łą­cze­niu z tak wiel­ką uro­dą za­pa­la w mo­ich ży­łach mo­rze ogni­stych pło­mie­ni.

To na­głe wy­zna­nie kró­la wzbu­dzi­ło w ser­cach dwo­ra­ków nie­po­kój. Mil­cze­li prze­zor­nie. Kim była owa mło­da dziew­czy­na, w któ­rej się za­ko­chał? O kim mó­wił z ta­kim unie­sie­niem? Król tym­cza­sem spa­ce­ro­wał w pod­nie­ce­niu po oka­za­le urzą­dzo­nej kom­na­cie, w któ­rej prze­pych sty­lu go­tyc­kie­go łą­czył się z wdzię­kiem i wspa­nia­ło­ścią re­ne­san­su. Oczy mu błysz­cza­ły, po­licz­ki okry­ły się ru­mień­cem. Od­młod­niał na­praw­dę.

W pew­nej chwi­li zno­wu sta­nął przed ol­brzy­mim zwier­cia­dłem. Uśmiech­nął się do swe­go od­bi­cia i za­wo­łał:

– Nie, nie mam pięć­dzie­się­ciu lat! Al­boż król się sta­rze­je? Je­stem mło­dy! Mówi o tym gwał­tow­ne bi­cie mego ser­ca i mi­łość, któ­ra ude­rza mi do gło­wy. Ko­cham i pra­gnę być ko­cha­ny!

– A je­że­li ona nie ze­chce cię po­ko­chać? – za­py­tał Tri­bo­ulet z iro­nicz­nym uśmie­chem, w któ­rym dźwię­czał głu­chy nie­po­kój.

– Po­ko­cha mnie! Taka jest bo­wiem moja wola. Dzi­siej­sze­go wie­czo­ra o dzie­sią­tej… Bę­dzie­cie przy mnie, moi przy­ja­cie­le? Do­po­mo­że­cie mi?

– Oczy­wi­ście, sire! – wy­krzyk­nął d'Essé. – Lecz co po­wie pięk­na pani Fer­ron, gdy się do­wie o wszyst­kim?

– Mag­da­le­na Fer­ron? – po­wie­dział król ze zdzi­wie­niem. – Och, Mag­da­le­na daw­no mnie nu­dzi. Mę­czy. Nie chcę jej wię­cej! Mi­łość ta sta­ła się dla mnie praw­dzi­wą nie­wo­lą, cią­żą­cą jak że­la­zne kaj­da­ny! – cią­gnął ze wzra­sta­ją­cą gwał­tow­no­ścią.

– To pięk­na ko­wal­ka! – wy­krzyk­nął Tri­bo­ulet.

– Tri­bo­ule­cie, stwo­rzy­łeś ka­lam­bur bez­cen­nej war­to­ści! – za­wo­łał król śmie­jąc się gło­śno. – Mu­sisz po­wtó­rzyć go Ma­ro­to­wi, aby mógł umie­ścić go w jed­nej ze swych bal­lad. "Pięk­na Ko­wal­ka". Wspa­nia­łe!

– Nie­po­wta­rzal­ne! – przy­tak­nę­li dwo­rza­nie.

– Ma­rot usły­szy mój ka­lam­bur – rzekł Tri­bo­ulet – ale ty, naj­ja­śniej­szy pa­nie, pod­pi­szesz się pod bal­la­dą.

– Mój Tri­bo­ule­cie, czy weź­miesz udział w na­szej wie­czor­nej wy­pra­wie? – za­py­tał Fran­ci­szek I, uda­jąc, że nie usły­szał jego alu­zji do po­peł­nia­nych przez sie­bie pla­gia­tów li­te­rac­kich.

– Prze­bóg, pa­nie mój! Nie­po­dob­na, by głup­stwo, po­peł­nio­ne przez kró­la Fran­cji, zo­sta­ło po­chwa­lo­ne przez jego bła­zna – po­wie­dział z prze­sad­nym ukło­nem Tri­bo­ulet i od­da­lił się w stro­nę ni­szy okien­nej.

Wpó­łu­kry­ty spo­glą­dał przez opraw­ne w ołów szyb­ki na po­tęż­ne kon­tu­ry nowo wzno­szo­nej bu­dow­li Luw­ru, to­ną­ce z wol­na w mro­ku, i roz­my­ślał o no­wej mi­ło­ści kró­la. "Po­wie­dział, że dziew­czy­na ma sie­dem­na­ście lat, że jest uoso­bie­niem nie­win­no­ści… Któż to taki?" Na ner­wo­wej twa­rzy Tri­bo­ule­ta po­ja­wił się wy­raz nie­po­ko­ju i lęku. Wi­dać było, że na­cho­dzą go ja­kieś strasz­ne wi­zje.

– Co do Mag­da­le­ny Fer­ron – wró­cił do te­ma­tu król – to przy­go­to­wa­łem jej taką nie­spo­dzian­kę, po któ­rej już nig­dy nie bę­dzie mo­gła zła­pać mnie w swo­je sie­ci.

– Cóż to za nie­spo­dzian­ka? – za­py­tał San­sac.

W tej chwi­li drzwi do kom­na­ty kró­lew­skiej otwo­rzy­ły się i sta­nął w nich tru­pio­bla­dy męż­czy­zna ubra­ny w czar­ny strój.

– A oto i hra­bia de Monc­lar – po­wie­dział wła­ści­wym so­bie we­so­ło – szy­der­czym to­nem Tri­bo­ulet wy­su­wa­jąc się nie­co w stro­nę przy­by­łe­go. – Oto wiel­ki woź­ny są­do­wy, wiel­ki pre­fekt Pa­ry­ża, groź­ny do­wód­ca stra­ży miej­skiej, nie­ubła­ga­ny w swej su­ro­wo­ści szef po­li­cji, jed­nym sło­wem – czło­wiek bu­dzą­cy lęk w moż­nych pa­nach, zło­dzie­jach, kpia­rzach, war­cho­łach i in­nych ło­trzy­kach.

Hra­bia de Monc­lar zbli­żył się do kró­la i zło­żył przed nim ukłon.

– O co cho­dzi? – za­py­tał Fran­ci­szek I.

– Sire, przy­cho­dzę do­rę­czyć ci li­stę osób pro­szą­cych o po­słu­cha­nie. Wskaż mi, kogo z nich ze­chcesz przy­jąć. Na li­ście fi­gu­ru­je Ste­fan Do­let, dru­karz.

– Nie ży­czę so­bie udzie­lać mu au­dien­cji – rzekł twar­do król. – Po­nad­to, hra­bio, mu­sisz mieć ba­cze­nie na tego czło­wie­ka, któ­ry ma kon­szach­ty z nowo po­wsta­ły­mi sek­ta­mi re­li­gij­ny­mi, za­tru­wa­ją­cy­mi umy­sły mego ludu. Któż na­stęp­ny?

– Mistrz Fran­ci­szek Ra­be­la­is.

– Niech idzie do dia­bła! l niech się rów­nież pil­nu­je! Na­sza mo­nar­sza cier­pli­wość ma swo­je gra­ni­ce. Kto da­lej?

– Czci­god­ny i po­wszech­nie czczo­ny oj­ciec Igna­cy de Loy­ola. Przy­by­wa z Pro­wan­sji.

Czo­ło kró­lew­skie za­chmu­rzy­ło się.

– Wczo­raj ten czci­god­ny oj­ciec był już prze­ze mnie przy­ję­ty – rzekł pół­gło­sem.

– Prze­bóg! – pi­snął Tri­bo­ulet. – Po bab­skich kiec­kach nasz król naj­bar­dziej ko­cha suk­nie za­kon­ne!

– Li­sta pe­ten­tów wy­czer­pa­na – po­wie­dział hra­bia de Monc­lar, – ale…

– Cóż jesz­cze?

– To, naj­ja­śniej­szy pa­nie, że Dziel­ni­ca Cu­dów sta­je się nie­zno­śną pla­gą, dżu­mą za­tru­wa­ją­cą Pa­ryż tak, jak sek­ty he­re­tyc­kie za­tru­wa­ją całe pań­stwo. Uli­ca św. Dio­ni­ze­go sta­ła się zmo­rą Pa­ry­ża. Uli­ce Zło­tych Chłop­ców, Wol­nych Miesz­czan, tak­że Wiel­kie­go i Ma­łe­go Że­brac­twa są prze­lud­nio­ne i za­czy­na­ją za­le­wać dziel­ni­ce jesz­cze zdro­we. Sa­mo­wo­la rze­zi­miesz­ków prze­bra­ła już wszel­ką mia­rę i na­le­ży dać im do­brą na­ucz­kę. Zwłasz­cza dwaj spo­śród nich za­słu­gu­ją na stry­czek: nie­ja­ki Lan­the­nay i dru­gi, no­szą­cy imię Man­fre­da. Co mam z nimi zro­bić?

– Wtrąć ich do wię­zie­nia, a po­tem po­wieś!

Tri­bo­ulet kla­snął w dło­nie, po czym po­wie­dział gło­śno:

– Chwa­ła Bogu, Pa­ry­żo­wi nie zby­wa na roz­ryw­kach! Wczo­raj mie­li­śmy za­le­d­wie pię­ciu wi­siel­ców, a dziś już ośmiu.

Hra­bia de Monc­lar skło­nił się z uśmie­chem po­sęp­ne­go za­do­wo­le­nia na ustach i od­wró­cił się w stro­nę drzwi. Dwo­rza­nie w mil­cze­niu roz­stą­pi­li się przed tą czar­ną po­sta­cią, za któ­rą jak cień kro­czy­ła za­wsze śmierć, tyl­ko Tri­bo­ulet za­wo­łał:

– Po­zdro­wie­nia dla Ar­cha­nio­ła Szu­bie­ni­cy!

– Bie­dak Monc­lar – rzekł król. – Chy­ba już od dwu­dzie­stu lat to­czy za­wzię­tą wal­kę z ca­łym tym świa­tem ło­trów i zło­dziei, któ­rzy, jak za­pew­nia, po­rwa­li mu, a może i za­mor­do­wa­li ma­łe­go syn­ka. No, ale te­raz, kie­dy spra­wy pań­stwo­we są za­ła­twio­ne, zaj­mij­my się oso­bi­sty­mi. Za­tem przed wie­czor­ną wy­pra­wą chodź­my do Mag­da­le­ny Fer­ron. Obie­cu­ję wam za­ba­wę, moi pa­no­wie!

Fran­ci­szek I wraz z dwo­rza­na­mi opu­ścił po­ko­je kró­lew­skie nu­cąc ja­kąś bal­la­dę.ROZ­DZIAŁ II KAT

Ósma. Noc czar­na jak atra­ment. Na dwo­rze hula zim­na paź­dzier­ni­ko­wa wi­chu­ra. Tuż przy mu­rze ota­cza­ją­cym Tu­ile­ries stoi mały sa­mot­ny do­mek; jest to gniazd­ko, w któ­rym przez dłu­gi czas kry­li swe mi­ło­sne za­pa­ły król i pięk­na pani Fer­ron. Okno pierw­sze­go pię­tra, sła­bo oświe­tlo­ne, mru­ga dys­kret­nie, jak gwiaz­da na nie­bie. We­wnątrz dom­ku at­mos­fe­ra roz­ko­szy mi­ło­snych, o czym świad­czy jego umie­jęt­ne i zbyt­kow­ne urzą­dze­nie i po­wie­trze, prze­sy­co­ne wo­nią pod­nie­ca­ją­cych per­fum. Ol­brzy­mie łoże, po­dob­ne do wiel­kie­go oł­ta­rza, zda­je się ocze­ki­wać na nową ofia­rę ku czci bo­gi­ni mi­ło­ści.

Ko­bie­ta sie­dzą­ca na ko­la­nach Fran­cisz­ka I, a któ­rej pięk­nych kształ­tów nie osła­niał na­wet ga­zo­wy we­lon, oto­czy­ła ra­mio­na­mi szy­ję kró­lew­skie­go ko­chan­ka i po­da­jąc mu swe usta, szep­ta­ła:

– Jesz­cze je­den po­ca­łu­nek, Fran­cisz­ku…

Ko­bie­ta ta była mło­da i kró­lew­sko pięk­na. Jej lek­ko za­ró­żo­wio­ne cia­ło o har­mo­nij­nych li­niach prze­gię­te w nie­dba­łej po­zie, go­rą­cy blask na­mięt­nych oczu, zmy­sło­wość każ­de­go ru­chu, wszyst­ko to pod­nie­ca­ło kró­la, prze­no­sząc go w kra­inę roz­kosz­nych śnień. To już nie ko­bie­ta była przy jego boku! To nie pięk­na pani Fer­ron! To sama We­nus! To wspa­nia­ła w swym bez­wsty­dzie Afro­dy­ta, cud­na, ja­sno­wło­sa Afro­dy­ta, któ­ra ocze­ku­je piesz­czot ko­chan­ka.

– Po­ca­łuj mnie raz jesz­cze, Fran­cisz­ku!

Król oto­czył ra­mio­na­mi jej smu­kłą ki­bić; twarz mu zbla­dła, wzrok zmęt­niał, usta jęły beł­ko­tać wy­ra­zy bez związ­ku. W koń­cu po­rwał ją, uniósł i padł wraz z nią na ol­brzy­mie łoże.

Na dwo­rze ukry­ty w cie­niu męż­czy­zna wpa­try­wał się w oświe­tlo­ne okno. Nie­ru­cho­my, nie­czu­ły na chłód, zsi­nia­ły na twa­rzy jak­by za­sty­głej, męż­czy­zna ten otwie­rał sze­ro­ko prze­krwio­ne oczy, w któ­rych od­bi­ja­ła się sza­le­ją­ca w jego du­szy roz­pacz. Mam­ro­tał go­rącz­ko­wo:

– Okła­ma­no mnie… To nie­moż­li­we! Mag­da­le­na jest nie­zdol­na do fał­szu. Nie ma jej w tym domu. Mag­da­le­na mnie ko­cha… jest mi wier­na. Czło­wiek, któ­ry to po­wie­dział, zwiódł mnie ha­nieb­nie. To nie­cny oszczer­ca! A jed­nak sto­ję tu, nie­szczę­sny, cza­tu­jąc na nią, pła­cząc, wy­cze­ku­jąc aż drzwi się otwo­rzą… Och! Jak ja cier­pię! Czyż moż­na cier­pieć wię­cej? Pie­kło! Zda­je mi się, że gło­wa pęk­nie mi z bólu!

Tym­cza­sem Fran­ci­szek I zbie­rał się do wyj­ścia.

– Czy pręd­ko wró­cisz, dro­gi Fran­cisz­ku? – wes­tchnę­ła mło­da ko­bie­ta.

– Nie­ba! Mu­siał­bym nie mieć ser­ca! Na­tu­ral­nie, że pręd­ko, przy­się­gam… Że­gnaj, moja miła. Czy wi­dzia­łaś srebr­ną szka­tuł­kę, któ­rą ci przy­nio­słem?

– Co mnie to ob­cho­dzi, mój ko­cha­ny! Wra­caj jak naj­prę­dzej! To je­dy­nie jest waż­ne! Nic wię­cej.

– Wró­cę, wró­cę nie­ba­wem! Szka­tuł­kę tę rzeź­bił spe­cjal­nie dla cie­bie Be­nve­nu­to Cel­li­ni.

– Och, pa­nie, nic nie jest dla mnie waż­ne, gdy­bym mia­ła cię utra­cić.

– W szka­tuł­ce jest sznur pe­reł, któ­ry ślicz­nie się uwy­dat­ni na twej ala­ba­stro­wej szyi. Że­gnaj, moja dro­ga!

Ostat­ni uścisk… ostat­ni po­ca­łu­nek i król Fran­ci­szek I opu­ścił gniazd­ko mi­ło­ści. W pro­gu otwar­tych drzwi za­trzy­mał się, spoj­rzał na czar­ne jak smo­ła nie­bo, wpa­trzył się w mrok i do – strzegł czer­nie­ją­ce syl­wet­ki dwo­rzan cze­ka­ją­cych na nie­go. Uśmiech­nął się i po­stą­pił w ich stro­nę.

– A nie­spo­dzian­ka, sire? – za­py­tał d'Essé.

– Zo­ba­czy­cie!

W tej chwi­li z mro­ku wy­nu­rzył się ja­kiś męż­czy­zna i pod­szedł do grup­ki dwo­rzan. "Któ­ry to z nich był nie­cnym zdraj­cą? Któ­ry ukradł mi żonę? Któ­ry znisz­czył moje szczę­ście?" – my­ślał bez­ład­nie.

– Je­steś waść Fer­ron. Nie­praw­daż? – za­py­tał król z iro­nią.

Męż­czy­zna uczy­nił wy­si­łek, aby roz­po­znać tego, czyj głos sma­gnął go szy­der­stwem. Za­ci­snął ręce, jak­by chciał go udu­sić, po­tem pod­niósł w górę pię­ści.

– A ty? – zgrzyt­nął. – A ty? Kto ty je­steś? Kto?

Na­gle ra­mio­na mu opa­dły.

– Król! Król! – wy­beł­ko­tał, zmiaż­dżo­ny tym od­kry­ciem.

W od­po­wie­dzi usły­szał śmiech. Po­czuł, że wtło­czo­no mu do ręki ja­kiś przed­miot. Stał przez chwi­lę odrę­twia­ły z prze­ra­że­nia i roz­pa­czy. Gdy wresz­cie wró­ci­ła mu przy­tom­ność, uj­rzał że jest sam. Dwo­ra­cy kró­lew­scy zni­kli.

Król ze swy­mi to­wa­rzy­sza­mi za­trzy­mał się tym­cza­sem w po­bli­żu, chcąc się przyj­rzeć dal­sze­mu cią­go­wi tej hi­sto­rii.

– Jak się wam po­do­ba moja nie­spo­dzian­ka? – za­py­tał dwo­ra­ków.

– Zdu­mie­wa­ją­ca! Wspa­nia­ła! Mina Fer­ro­na była cu­dow­na!

– Ba! – za­śmiał się król. – Po­cie­szy się, uj­rzaw­szy sznur pe­reł, któ­ry zo­sta­wi­łem na gó­rze.

Tym­cza­sem zdra­dzo­ny mał­żo­nek spoj­rzał na przed­miot wsu­nię­ty mu do ręki przez kró­la. Był to klucz od domu, w któ­rym do­ko­nał się akt cu­dzo­łó­stwa. To jesz­cze jed­na nie­spo­dzian­ka za­po­wie­dzia­na przez "Kró­la-Ry­ce­rza". Z gar­dła nie­szczę­śni­ka wy­darł się bo­le­sny szloch. Za­gryzł war­gi, aby po­wstrzy­mać krzyk ro­sną­cy w pier­si. Na­gle czy­jaś ręka do­tknę­ła jego ra­mie­nia.

– Oto je­stem, pa­nie Fer­ron – usły­szał szept. – Sta­wi­łem się na czas.

Fer­ron spoj­rzał osłu­pia­ły.

– Kat! – za­wo­łał pe­łen okrut­nej ra­do­ści.

– Tak, go­tów do usług, mój pa­nie. Po­wie­dzia­łeś mi: "Staw się o ósmej wie­czór pod mu­ra­mi Tu­ile­ries; będę miał dla cie­bie ro­bo­tę". Sta­wi­łem się! Je­stem go­tów, pa­nie!

Fer­ron otarł pot spły­wa­ją­cy z czo­ła, po­tem po­chwy­cił kata za rękę i za­py­tał:

– Czy je­steś zde­cy­do­wa­ny uczy­nić to, o co cię swe­go cza­su pro­si­łem? Nie za­wa­hasz się?

– Nie, po­nie­waż mi za­pła­cisz.

– Cho­dzi tu o ko­bie­tę, sły­szysz?

– Chłop czy baba, je­den dia­beł, sko­ro pan za­pła­ci.

– Wszyst­ko go­to­we? Po­wóz też?

– Tak. Na rogu uli­cy de la Tu­ile­ries.

– Do­brze! – szep­nął Fer­ron. – Nie kła­miesz? Nie bo­isz się? Uczy­nisz to? – upew­nił się jesz­cze raz.

– O pół do dwu­na­stej otwo­rzą mi bra­mę św. Dio­ni­ze­go, mam zna­jo­me­go wśród straż­ni­ków. O pół­no­cy, baba czy dziad – klam­ka za­pad­nie!

Fer­ron wpadł do ta­jem­ni­cze­go dom­ku. Na pię­trze Mag­da­le­na Fer­ron ubie­ra­ła się po­wo­li, jak­by od nie­chce­nia. Uśmie­cha­ła się od cza­su do cza­su, roz­my­śla­jąc o nie­daw­nych wy­da­rze­niach. Za­sta­na­wia­ła się też, co po­wie mę­żo­wi ocze­ku­ją­ce­mu na nią w ich spo­koj­nym domu, jak się wy­tłu­ma­czy z tak dłu­giej nie­obec­no­ści. Uśmie­cha­ła się nie czu­jąc wy­rzu­tów su­mie­nia, nie czu­jąc lęku. No, bo ko­cha­ła! Ko­cha­ła sza­le­nie, całą du­szą, ca­łym ser­cem. Usta­mi wil­got­ny­mi jesz­cze od po­ca­łun­ków, spoj­rze­niem peł­nym czu­ło­ści uśmie­cha­ła się do swe­go od­bi­cia w lu­strze, przed któ­rym się ubie­ra­ła. Na­gle ro­ze­śmia­ne, go­rą­ce usta ze­sztyw­nia­ły, uśmiech za­mie­nił się w skurcz prze­ra­że­nia. Znie­ru­cho­mia­ła, stra­ci­ła mowę. Jej oczy roz­sze­rzo­ne lę­kiem, wpa­try­wa­ły się upo­rczy­wie w od­bi­tą w lu­strze po­stać bla­de­go jak wid­mo męż­czy­zny, któ­ry stał w pro­gu. To był jej mał­żo­nek!

To de Fer­ron!

Naj­wyż­szym wy­sił­kiem woli za­cho­wa­ła zim­ną krew. Od­wró­ci­ła się w tym sa­mym mo­men­cie, gdy Fer­ron prze­kro­czył próg i za­mknął drzwi. On mil­czał. Ona le­ciut­ko, pra­wie drżą­cym gło­sem szep­ta­ła bez­myśl­nie:

– Ja­keś się tu zna­lazł?

Fer­ron chciał od­po­wie­dzieć, lecz nie­wy­raź­ne sło­wa, ja­kie wy­do­by­ły się z jego ust, po­dob­ne były ra­czej do char­ko­tu, więc lek­kim ski­nie­niem ręki wska­zał jej klucz, któ­ry mu wrę­czył Fran­ci­szek I. Mag­da­le­na po­zna­ła ten klucz i strasz­li­wa myśl prze­szy­ła jej mózg: "Fer­ron wy­szpie­go­wał kró­la! Fer­ron go za­mor­do­wał!" Jej lęk przed mę­żem znikł w jed­nej chwi­li. Przy­sko­czy­ła do nie­go, po­rwa­ła za ręce.

– Ten klucz! – krzyk­nę­ła. – Ten klucz! Jak go zdo­by­łeś?

Fer­ron zgadł jej my­śli. Przy­pływ za­zdro­ści zbu­dził w nim wście­kły gniew, w ob­li­czu któ­re­go zbla­dła na­wet roz­pacz. Jed­nym sil­nym ru­chem otrzą­snął się z uści­sku rąk Mag­da­le­ny i od­trą­cił ją od sie­bie. Upa­dła na pod­ło­gę tuż przy oknie, zno­wu wstrzą­sa­na uczu­ciem stra­chu przed tym męż­czy­zną, któ­ry na­stę­pu­jąc na nią z pod­nie­sio­ny­mi pię­ścia­mi, wo­łał:

– Milcz, nie­szczę­sna! Wiem o two­jej hań­bie! Ten klucz… To on mi go wrę­czył! On, twój ko­cha­nek! Król!

Osza­la­ła ze stra­chu Mag­da­le­na otwo­rzy­ła okno i wy­chy­li­ła się na dwór:

– Fran­cisz­ku! Naj­ja­śniej­szy pa­nie! Do mnie!

Sza­leń­stwo! Nie­po­dob­na, by jej Fran­ci­szek mógł być do tego stop­nia pod­ły! Jej król nie omiesz­ka po­śpie­szyć na jej roz­pacz­li­we wo­ła­nie!

– Do mnie, Fran­cisz­ku! – wzy­wa­ła po­mo­cy.

Tym ra­zem król od­po­wie­dział. Do­no­śnym gło­sem krzyk­nął:

– Ze­rwa­łem moje oko­wy… Że­gnaj, luba! Że­gnaj moja "Pięk­na Ko­wal­ko!"

Głos kró­la, któ­ry za­czął nu­cić swo­ją ulu­bio­ną bal­la­dę, od­da­lił się. Po­tem nie było już sły­chać nic wię­cej.

Mag­da­le­na ska­mie­nia­ła ze zgro­zy. Czu­ła, że tra­ci zmy­sły. Wszyst­ko za­pa­dło się w ot­chłań ni­co­ści. Wy­chy­li­ła się przez okno i z bez­gra­nicz­ną od­ra­zą wy­krzyk­nę­ła:

– Król Fran­cji to nik­czem­nik! Nik­czem­nik i wia­ro­łom­ca!

Upa­dła na wznak ze­mdlo­na. Fer­ron przez chwi­lę przy­glą­dał się jej z gniew­nym spo­ko­jem. Ręce mu drża­ły, usta rów­nież, na­wet gło­wa chwia­ła się, wstrzą­sa­na ja­ki­miś dresz­cza­mi. Wresz­cie przy­siadł tuż przy niej i, wspie­ra­jąc pod­bró­dek na rę­kach, po­grą­żył się w nie­mej kon­tem­pla­cji i roz­pa­czy. Czas wlókł się. Wszyst­ko ucie­ka­ło, umie­ra­ło, je­dy­nie ból po­zo­stał żywy.

Bi­cie ze­ga­ra zbu­dzi­ło Fer­ro­na z odrę­twie­nia.

– Je­de­na­sta! – za­wo­łał ja­kiś głos na dwo­rze.

– To głos kata – roz­po­znał go Fer­ron i wes­tchnął głę­bo­ko.

Wstał, po­to­czył do­ko­ła błęd­nym spoj­rze­niem, na sto­le spo­strzegł srebr­ną szka­tuł­kę cu­dow­nej flo­renc­kiej ro­bo­ty. Kró­lew­ski dar! Strasz­ny uśmiech wy­krzy­wił mu twarz. Po­rwał cac­ko, po­chy­lił się nad Mag­da­le­ną, pod­niósł ją i zszedł ze swym cię­ża­rem na dół. Przed dom­kiem cze­kał po­wóz.

Fer­ron wrzu­cił do nie­go cią­gle jesz­cze nie­przy­tom­ną ko­bie­tę, po­tem zwra­ca­jąc się do kata po­dał mu srebr­ne pu­de­łecz­ko.

– Oto za­pła­ta! – rzekł po­sęp­nie, in­to­na­cją gło­su pod­kre­śla­jąc po­dwój­ne zna­cze­nie tego wy­ra­zu.

Kat po­rwał szka­tuł­kę, przyj­rzał się jej i z ra­do­snym po­mru­kiem kiw­nął gło­wą. Szyb­ko za­jął miej­sce na koź­le, a Fer­ron wsiadł do po­wo­zu, na­ka­zu­jąc:

– Uli­ca­mi Pa­ry­ża co koń wy­sko­czy!

"Co koń wy­sko­czy, woź­ni­co! Co koń wy­sko­czy, ka­cie!" – tłu­kło mu się po gło­wie pod­czas tej pie­kiel­nej jaz­dy. Brzęk pod­ków zbu­dził do­no­śne echo w uśpio­nych ciem­nych uli­cach. Wresz­cie po­wóz zna­lazł się przed Bra­mą św. Dio­ni­ze­go, któ­ra otwo­rzy­ła się na dany przez woź­ni­cę znak.

Poza mu­ra­mi sto­li­cy dro­ga była znacz­nie gor­sza, usia­na wy­bo­ja­mi, więc po­wóz po­su­wał się z tru­dem ale w koń­cu zbli­żył się do ciem­ne­go punk­tu ma­ja­czą­ce­go w mro­ku nocy. Mag­da­le­na, któ­ra tym­cza­sem zbu­dzi­ła się z omdle­nia, jęła się rzu­cać, bła­gać o li­tość i prze­ba­cze­nie.

– Ła­ski! Do­kąd mnie wie­ziesz?! Ła­ski!

Hen w dali ciem­ny punkt roz­sze­rza się, uwy­pu­kla, za­czy­na przy­bie­rać wy­raź­niej­szy kształt. Po­wóz za­trzy­mał się. Fer­ron wy­sko­czył po­cią­ga­jąc za sobą Mag­da­le­nę.

– Ła­ski! Po­mo­cy! Fran­cisz­ku! Fran­cisz­ku! – szlo­cha­ła ko­bie­ta; lęk chwi­lo­wo za­tarł w jej ser­cu pa­mięć o nik­czem­nym po­stęp­ku ko­chan­ka.

– Tak! – wark­nął Fer­ron. – Wzy­waj go! Gdzież jest ten twój Fran­ci­szek? Gdzie jest ów ka­wa­ler, któ­ry uprze­dził mnie o zdra­dzie? Gdzież jest ten uko­cha­ny, któ­ry cię wy­dał w ręce kata? Gdzie on jest? Cier­pli­wo­ści, Mag­da­le­no! Od­naj­dę go, moja żą­dza ze­msty i roz­pacz do­po­mo­gą mi. A wte­dy… Drzyj­cie przede mną! Ty pój­dziesz pierw­sza, po­tem on!

Po­wie­dziaw­szy to rzu­cił ją w ra­mio­na kata. Mag­da­le­na za­czę­ła roz­glą­dać się do­ko­ła wzro­kiem błęd­nym ze stra­chu i gro­zy. Na­gle uj­rza­ła okrop­ny ob­raz.

– Oj­cze nie­bie­ski! – wy­beł­ko­ta­ła. – Gdzie ja je­stem?

Tuż przed sobą zo­ba­czy­ła dziw­ny kształt mu­ro­wa­nej bu­dow­li, ja­kieś na po­zór bez­ład­ne po­łą­cze­nie muru, be­lek i po­wro­zów.

Krzyk śmier­tel­nej gro­zy roz­darł ci­szę nocy:

– Prze­bóg! To szu­bie­ni­ca na Mont­fau­con!

– Gdzie jest twój Fran­ci­szek? Gdzie jest twój ko­cha­nek? Co robi twój "Król-Ry­cerz"?!

– Ła­ski! Li­to­ści! – ję­cza­ła nie­szczę­sna pani Fer­ron.ROZ­DZIAŁ III Bła­zen

Oko­ło dzie­sią­tej, gdy już cały Luwr po­grą­żył się we śnie, król, sie­dząc w swym ga­bi­ne­cie, cze­kał na przy­by­cie trzech fa­wo­ry­tów, o któ­rych zwykł ma­wiać:

– D'Essé, San­sac, La Châta­igne­ra­ie i ja to god­na czwór­ka czy­stej krwi ry­ce­rzy.

W po­ko­ju znaj­do­wał się rów­nież Tri­bo­ulet. Przy­gry­wał na lut­ni, a Fran­ci­szek I, jesz­cze pe­łen ani­mu­szu po pierw­szej przy­go­dzie, ob­my­ślał szcze­gó­ły dru­giej, spa­ce­ru­jąc po po­ko­ju w ra­do­snym wy­cze­ki­wa­niu. Chwi­la­mi za­trzy­my­wał się i szep­tał:

– Hi­let­ka! Ona na­zy­wa się Hi­let­ka Chan­te­lys! Bóg mi świad­kiem, pięk­ne imię! W sam raz dla tak na­dob­ne­go dziew­czę­cia.

Po­tem do­da­wał już w my­śli: "Ach! Ko­cham ją na­praw­dę! Nig­dy jesz­cze nie od­czu­wa­łem tak sil­nej żą­dzy i nig­dy w moim ser­cu nie za­go­ści­ło tak słod­kie i tak go­rą­ce uczu­cie"

– Oto trzy czwar­te kró­la! – za­wo­łał na­gle Tri­bo­ulet na wi­dok wcho­dzą­cych do kom­na­ty kró­lew­skiej de'Es­ségo, La Châta­igne­ra­ie'a i San­sa­ca.

– Czy je­ste­ście go­to­wi, moi pa­no­wie?

– Dla cie­bie, sire, je­ste­śmy za­wsze go­to­wi do usług – rzekł San­sac.

– Lecz nie po­wie­dzia­łeś nam jesz­cze, naj­ja­śniej­szy pa­nie, do­kąd pój­dzie­my – do­dał La Châta­igne­ra­ie.

– Moi pa­no­wie, uda­my się do Tra­ho­ir, wie­cie, gdzie to jest. Tuż przy uli­cy św. Dio­ni­ze­go. Tam wła­śnie miesz­ka pięk­na pta­szy­na, któ­rą mamy wy­pło­szyć z gniazd­ka. Pta­szy­na ta ma na imię Hi­let­ka i…

Fran­ci­szek I urwał, gdyż w po­ko­ju roz­legł się okrzyk trwo­gi. Oka­za­ło się, że krzyk ten wy­darł się z pier­si Tri­bo­ule­ta.

– Co się sta­ło, pa­nie błaź­nie? – za­py­tał wy­nio­śle San­sac.

– Nic, pa­no­wie, nic… Mniej niż nic…. Upu­ści­łem lut­nię, a wzru­sze­nie…

Tri­bo­ulet zmie­nił się na twa­rzy, ręce mu drża­ły, ale po chwi­li za­pa­no­wał nad sobą na tyle, by za­py­tać spo­koj­nym gło­sem:

– Co po­wie­dzia­łeś, naj­ja­śniej­szy pa­nie?

– Po­wie­dzia­łem, że pój­dzie­my do Tra­ho­ir – od­po­wie­dział Fran­ci­szek I.

Tri­bo­ulet wzdry­gnął się.

– Do Tra­ho­ir? Wa­sza kró­lew­ska mość nie mówi chy­ba tego na se­rio!

– Co to ma zna­czyć, błaź­nie?

– Ależ, pa­nie, przy­po­mnij so­bie tyl­ko, co mó­wił pan de Monc­lar o zbun­to­wa­nych zło­czyń­cach. Tra­ho­ir znaj­du­je się wła­śnie w po­bli­żu Dziel­ni­cy Cu­dów. Nie, nie, sire! Nie po­peł­nisz ta­kie­go sza­leń­stwa!

– Po­stra­da­łeś zmy­sły?

– Sire, za­cze­kaj do ju­tra. Bła­gam cię o tę ła­skę! Ju­tro pre­fekt wy­ła­pie naj­nie­bez­piecz­niej­szych ło­trów. Ju­tro, sire… Nie dziś!

– Tri­bo­ulet osza­lał, moi pa­no­wie. Na­gle za­cho­ro­wał na ostroż­ność.

– Tak, sire, je­stem ostroż­ny. Je­stem tyl­ko nie­szczę­snym bła­znem, któ­re­go je­dy­ną ra­do­ścią jest moż­ność wy­wo­ła­nia cza­sem uśmie­chu kró­la. Prze­zor­ność moja zro­dzi­ła się ze słusz­nych obaw przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Sire! Nie chodź dziś do Tra­ho­ir!

– Nie­bez­pie­czeń­stwo? Naj­święt­sza Pan­no, to wła­śnie po­więk­sza urok na­szej wy­pra­wy! Chodź­my, pa­no­wie! Pójdź z nami, Tri­bo­ule­cie!

Król skie­ro­wał się ku drzwiom, ale Tri­bo­ulet był szyb­szy. Jed­nym sko­kiem zna­lazł się przed nim.

– Sire! Sire! Racz mnie wy­słu­chać… Po­myśl nad tym, co chcesz uczy­nić. Sie­dem­na­sto­let­nia dziew­czy­na! Wa­sza kró­lew­ska mość uli­tu­je się nad nią! Sire! Masz prze­cież damy dwo­ru, mieszcz­ki. Ta bied­na mała… Po­słu­chaj, kró­lu, nie znam jej, lecz hi­sto­ria ta spra­wia mi dziw­ną przy­krość. Tyle wdzię­ku, mło­do­ści i nie­win­no­ści! Sam to po­wie­dzia­łeś. Och, sire! Ła­ski dla tego dziec­ka!

Wszy­scy wy­buch­nę­li śmie­chem.

– Tri­bo­ulet, uoso­bie­nie cnót ewan­ge­licz­nych! – par­sk­nął król iro­nicz­nym chi­cho­tem.

– Tri­bo­ulet ka­zno­dzie­ja!

– Tri­bo­ule­cie, kie­dy ze­chcesz mnie wy­spo­wia­dać?

Bła­zen za­ła­my­wał ręce, a jego bła­gal­ny wzrok był utkwio­ny w kró­lu, któ­ry pę­kał ze śmie­chu.

– Sire, sire! – cią­gnął da­lej. – Kto za­rę­czy, czy to dziec­ko nie ma mat­ki? Po­myśl o strasz­nej roz­pa­czy…

– Uspo­kój się! – od­parł król śmie­jąc się ser­decz­nie. – Ona nie ma mat­ki!

– A więc może ma ojca! – mó­wił da­lej Tri­bo­ulet drżą­cym gło­sem. – Och, sire! Je­steś też oj­cem. Po­myśl o okrut­nej ża­ło­bie, jaką okry­ło­by się two­je oj­cow­skie ser­ce, gdy­by…

– Nędz­ni­ku! – wrza­snął król bled­nąc z wście­kło­ści. – Ośmie­lasz się czy­nić po­dob­ną alu­zję?!

Cięż­ka ręka mo­nar­chy spa­dła na ra­mię bła­zna, któ­ry upadł na ko­la­na.

– Nie, nie, sire! – za­wo­łał nie­szczę­sny. – Da­le­ki je­stem od my­śli przy­pi­sy­wa­nia memu kró­lo­wi tak ni­skich czy­nów, ale, o pa­nie, a nuż to dziec­ko ma ojca? Albo może z bra­ku ojca ja­kaś do­bra du­sza przy­gar­nę­ła ją? Wy­obraź so­bie, pa­nie, że ktoś po­zba­wio­ny na za­wsze roz­ko­szy mi­ło­ści i ogni­ska do­mo­we­go, zwią­zał z nią wszyst­kie na­dzie­je, całą tkli­wość, całe swe ży­cie! Po­myśl tyl­ko, kró­lu, jak ten czło­wiek bę­dzie cier­piał. Po­myśl, że swym po­stęp­kiem za­bi­jesz go, pa­nie!

– Do­syć tego, błaź­nie! Chodź­my, pa­no­wie!

– Sire, czoł­gam się u two­ich stóp!

– Na miły Bóg, dasz ty mi raz spo­kój?!

– Pies wście­ka się cza­sem, sire!

Tri­bo­ulet z tru­dem pod­niósł się z pod­ło­gi. Był prze­ra­ża­ją­co bla­dy. Król chciał go usu­nąć z dro­gi ru­chem ręki.

– Sire, za­bij mnie, bo, do­pó­ki żyję, nie pój­dziesz do Tra­ho­ir – ode­zwał się z de­ter­mi­na­cją bła­zen.

– San­sac, przy­wo­łaj mi ka­pi­ta­na stra­ży!

Dwo­rak pod­sko­czył speł­nić roz­kaz kró­lew­ski i po chwi­li w sali uka­zał się ka­pi­tan w to­wa­rzy­stwie dwóch ha­la­bard­ni­ków.

– Be­rvieux, aresz­tuj mego bła­zna – roz­ka­zał zim­nym gło­sem król.

– Sire! – szlo­chał Tri­bo­ulet. – Sire, wtrąć mnie do lo­chu, lecz wy­słu­chaj przed­tem, uli­tuj się! Po­wiem ci… do­wiesz się…

Be­rvieux dał znak. W jed­nej chwi­li bła­zna po­rwa­no i po­wle­czo­no do wię­zie­nia. Nie upły­nę­ły dwie mi­nu­ty, a sie­dział już w jed­nej z cel wię­zien­nych Luw­ru. Przez pe­wien czas był jak odrę­twia­ły, po­tem na­gle za­czął krą­żyć po celi, wy­da­jąc bo­le­sne wes­tchnie­nia. W pew­nym mo­men­cie pod­sko­czył do okien­ka i za­czął gwał­tow­nie po­trzą­sać że­la­zny­mi kra­ta­mi, wresz­cie gryźć je. W koń­cu padł jak dłu­gi na zie­mię, roz­bi­ja­jąc so­bie czo­ło do krwi. Wy­buch­nął pła­czem. Le­żał tak, na prze­mian szlo­chał, mo­dlił się i bła­gał o li­tość.

Ka­pi­tan Be­rvieux, któ­ry, zdu­mio­ny roz­ka­zem aresz­to­wa­nia Tri­bo­ule­ta, opo­wia­dał póź­niej po­rucz­ni­ko­wi Mont­go­me­ry, że nig­dy jesz­cze nie sły­szał tak bo­le­snych skarg i że mu­siał odejść od drzwi, aby nie wy­buch­nąć pła­czem.

– Bez li­to­ści! – mru­czał Tri­bo­ulet wpi­ja­jąc pa­znok­cie w zie­mię. – Ten król jest bez li­to­ści. Czyż mo­głem mu po­wie­dzieć? Drwił­by ze mnie… O, moja Hi­let­ko! O, mój anie­le czy­sto­ści i cno­ty! Al­boż mo­głem mu po­wie­dzieć, że je­steś dla mnie wszyst­kim? Że los nas złą­czył na wie­ki od chwi­li, kie­dy jako bied­ne, opusz­czo­ne dziec­ko spo­tka­łem cię na swej dro­dze, ja, bła­zen, pies na łań­cu­chu szcze­ka­ją­cy na cały świat? Od owej szczę­śli­wej chwi­li, kie­dy twój nie­win­ny wzrok stał się dla mnie pro­mie­niem na­dziei roz­wid­nia­ją­cym pie­kiel­ny mrok mego ży­cia… Moja cór­ko! Za­pew­niam cię, sire, że sta­ła mi się cór­ką. Jest mym dziec­kiem, dziec­kiem tego, któ­ry nie ma ani ojca, ani mat­ki, ani ko­chan­ki, ani po­tom­stwa, ani ni­ko­go in­ne­go jak świat dłu­gi i sze­ro­ki! Zwróć mi moją cór­kę! Li­to­ści, sire! Och, prze­klę­ty! Po­tę­pio­ny!

Z na­sta­niem dnia otwo­rzo­no drzwi celi i zna­le­zio­no w niej Tri­bo­ule­ta le­żą­ce­go bez przy­tom­no­ści na zie­mi.ROZ­DZIAŁ IV NIK­CZEM­NIK

Król Fran­ci­szek I wraz ze swym or­sza­kiem śpie­szył w kie­run­ku Tra­ho­ir. Nie my­ślał już wca­le o bła­gal­nych proś­bach swe­go bła­zna. Kro­czył szyb­ko na­przód, nie mó­wiąc ani sło­wa, uśmie­cha­jąc się tyl­ko do swych roz­kosz­nych ma­rzeń. Jego to­wa­rzy­sze mil­cze­li rów­nież, nie chcąc mu prze­szka­dzać.

Gdy we­szli na uli­cę św. Dio­ni­ze­go wy­mi­nę­ła ich ja­kaś ko­bie­ta w łach­ma­nach. Po­mi­mo mro­zu szła w roz­cheł­sta­nej na pier­siach suk­ni i z gołą gło­wą. Nie zwra­ca­jąc na nich żad­nej uwa­gi, wo­ła­ła ostrym, prze­raź­li­wym gło­sem:

– Fran­cisz­ku! Fran­cisz­ku! Coś zro­bił z na­szą cór­ką? Co zro­bi­łeś z cór­ką?

Król za­trzy­mał się bla­dy i drżą­cy. Od­ru­cho­wo za­sło­nił twarz brze­giem płasz­cza, jak gdy­by oba­wia­jąc się, że ta że­bracz­ka go do­strze­że.

– Och! Ten głos! – szep­nął prze­ra­żo­ny. – Gdzie ja sły­sza­łem ten głos?

Ko­bie­ta po­szła da­lej, kie­ru­jąc się w stro­nę bra­my św. Dio­ni­ze­go, ale jesz­cze z da­le­ka pły­nę­ło do nich jej wo­ła­nie:

– Fran­cisz­ku! Fran­cisz­ku! Gdzie jest na­sza cór­ka?

– To nic nie jest, sire – ode­zwał się La Châta­igne­ra­ie. – Ja­kaś wa­riat­ka, i tyle. Zna­ją ją wszy­scy w tej dziel­ni­cy. Za­cze­pia każ­de­go prze­chod­nia, za­py­tu­jąc o cór­kę. Ma na imię Mar­gen­ty­na.

– Mar­gen­ty­na! – po­wtó­rzył głu­cho król.

– Tak, sire. Sza­lo­na Mar­gen­ty­na albo in­a­czej Ja­sno­wło­sa Mar­gen­ty­na.

– A więc to jed­nak ona – szep­tał król. – Mar­gen­ty­na… Jak­że inna niż tam­ta dziew­czy­na, któ­rą zna­łem przed laty.

Po­grą­żył się na chwi­lę w gorz­kich wspo­mnie­niach. Czo­ło jego za­sę­pi­ło się. Po­tem po­trzą­sa­jąc gło­wą za­wo­łał gwał­tow­nie:

– Chodź­my, moi pa­no­wie!

Po kil­ku mi­nu­tach szli już uli­cą la­Cro­ix">de­la­Cro­ix – do Tra­ho­ir, aż wresz­cie za­trzy­ma­li się przed dom­kiem z dzi­wacz­nie spi­cza­stym da­chem. Do­mek był oto­czo­ny ogród­kiem.

– To tu! – rzekł król.

Jego wzrok przy­warł do okna, z któ­re­go pły­nę­ło mdłe świa­tło.

Fran­ci­szek I dłu­go się nie na­my­ślał.

– Ułóż­my plan dzia­ła­nia – szep­nął przy­wo­łu­jąc swych to­wa­rzy­szy.

W ma­łym po­ko­iku przy ogrom­nym ko­mi­nie, na któ­rym do­pa­la­ły się głow­nie, sie­dzia­ła przy ko­ło­wrot­ku mło­da dziew­czy­na. Na wprost niej, wtu­lo­na w głę­bo­ki fo­tel, spa­ła sta­ra, kor­pu­lent­na ko­bie­ta. W po­ko­ju stał ku­fer, sza­fa, stół o rzeź­bio­nych no­gach i kil­ka pięk­nych krze­seł. W ca­łym domu pa­no­wa­ła ci­sza, sły­chać było je­dy­nie fur­kot ko­ło­wrot­ka i po­wol­ne ty­ka­nie ścien­ne­go ze­ga­ra.

Mło­da dziew­czy­na sie­dzą­ca przy ko­mi­nie w krę­gu świa­tła wo­sko­wej po­chod­ni była ubra­na w bia­łe sza­ty. Mia­ła cu­dow­ne zło­te wło­sy, a cała jej po­stać była jak gdy­by uoso­bie­niem czy­sto­ści.

Chwi­la­mi prze­sta­wa­ła prząść. Wte­dy jej wzrok śli­zgał się bez­wied­nie po przed­mio­tach, zdra­dza­jąc, że my­śla­mi błą­dzi gdzieś da­le­ko. Cza­sem uśmie­cha­ła się lek­ko, a w pew­nym mo­men­cie po­wie­dzia­ła sama do sie­bie:

– Pani Mar­ce­la za­pew­nia mnie, że on ma na imię Man­fred. Nig­dy nie za­po­mnę tego imie­nia.

Po­tem da­lej snu­ła swo­je roz­my­śla­nia: "Jaki ma ła­god­ny i dum­ny wy­gląd! Jego oczy obu­dzi­ły we mnie ta­kie dziw­ne wzru­sze­nie, ja­kie­go nig­dy jesz­cze nie do­zna­wa­łam…"

Tym­cza­sem sta­ra ko­bie­ta obu­dzi­ła się i spoj­rzaw­szy na ze­gar, za­wo­ła­ła z prze­stra­chem:

– Już tak póź­no? Ach, Hi­let­ko, to bar­dzo źle.

– Nie chcia­łam pani bu­dzić, Mar­ce­lo – od­par­ła dziew­czy­na z uśmie­chem.

– Pręd­ko do łóż­ka! Gdy­by oj­ciec do­wie­dział się, że czu­wasz jesz­cze po zga­sze­niu ogni, mia­ła­bym się z pysz­na.

– To praw­da! Ko­cha­ny oj­czu­lek! – za­wo­ła­ła Hi­let­ka wca­le nie prze­stra­szo­na, ale grzecz­nie wzię­ła po­chod­nię i skie­ro­wa­ła się do drzwi swe­go po­ko­ju.

– Chry­ste Jezu! – za­wo­ła­ła na­gle pani Mar­ce­la prze­stra­szo­na. – Zu­peł­nie jak­by ktoś cho­dził po ogro­dzie.

– To wiatr roz­wie­wa su­che li­ście… – za­czę­ła Hi­let­ka, ale jej prze­rwa­no.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: