- W empik go
Błękitna książeczka. Wzruszająca opowieść o miłości - ebook
Błękitna książeczka. Wzruszająca opowieść o miłości - ebook
Wspaniały, znakomicie napisany romans z elementami sensacyjnymi przedstawiający miłosne cierpienia bohaterki, wzmocniony przez nietypową scenerię wydarzeń... Czyta się jednym tchem. Mimo że został napisany dawno temu, nic a nic nie stracił na aktualności... Można go polecić zarówno dorastającej dziewczynie, która dopiero zaczyna odczuwać pierwsze gorętsze poruszenia serca na widok męskiej urody i śni o tym, który będzie dla niej tym jedynym, jak i kobiecie dojrzałej i doświadczonej, której nic już w życiu nie zaskoczy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64145-66-7 |
Rozmiar pliku: | 653 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W piękny dzień letni, wśród cienistej alei parku, na brzozowej ławce, rzuconej niedbale pod pniem odwiecznego dębu, siedziały dwie kobiety. Przed nimi była gładka tafla jeziora, w którem tak jak w kryształowej szybie, przeglądały się nadbrzeżne drzewa, i niebo rozognione, i słup słonecznych promieni. Białe łabędzie szybowały po nim niedbale, dalej ciągnęła się aksamitna murawa, gdzieniegdzie emaliowana klombem rzadkich kwiatów, a dalej wznosiła się imponująca masa pałacowych murów, z szeroką wystawą, ubraną pomarańczowymi drzewami, na których lśniącej zieloności odbijały pięknie różowe laury i pąsowe granaty.
Pałac był widać stary, świadczyła o tym struktura, zdradzająca wyraźnie początek osiemnastego wieku, i wszystkie łamane ozdoby, jakie cechowały zwykle zepsuty styl odrodzenia, przechodzący w barok, zastosowany do potrzeb naszego klimatu.
Estetyk byłby miał zapewne wiele do zarzucenia tym szarym murom, wznoszącym się z ciężkim majestatem, których ani gzymsy, ani fryzy i półkolumny, nie mogły lżejszymi uczynić, ale pomimo to, ten zabytek przeszłości, utrzymywany ze starannością świadczącą o dobrej woli i bycie właścicieli, nosił pański charakter. Pałac harmonizował ze starymi drzewami, które go tłumnie otaczały i widocznie były z nim współczesne.
Wszędzie znać było ład i harmonię, jaką tylko otrzymać można za pomocą materialnych środków, połączonych z dobrym smakiem. Pałacowym murom nie brakło jednej cegiełki; z za lustrzanych szyb przebijały kosztowne draperie i koronki firanek, a aleje parku starannie wygracowane i wysypane żwirem, wiły się wśród pięknie utrzymywanych gajów. Widocznie miejsce to było ulubioną rezydencją bogatej rodziny, nie szczędzącej kosztu, aby ją ozdobić.
Dwie kobiety, siedzące na ławce pod dębem, nie zwracały żadnej uwagi na to, co ich otaczało; snać przywykły do tych wszystkich wykwintów. Jedna patrzała w ziemię, druga w niebo; nie miały sobie widać wiele do powiedzenia, bo długo milczały. I nie dziw: nigdy może twarze i postacie ludzkie nie tworzyły tak wielkich kontrastów.
Jedna z nich, ta, której oczy były spuszczone, mogła mieć lat sześćdziesiąt lub więcej, figura jej jednak wyprostowana skutkiem nawyku zapewne, zachowała sztywność, właściwą przedwiecznemu wychowaniu. Sucha, blada, pomarszczona, miała ten rodzaj twarzy, na której życie nie wypisało nic, nic zgoła, prócz nieuniknionych bruzd wieku. Twarz ta bez wyrazistych konturów, przedstawiała obraz startego hieroglifu, którego najbystrzejszy badacz odczytać nie zdoła. Była to jedna z tych postaci, co przesuwają się wśród ludzi, jak mało zajmująca zagadka, niezrozumiała dla drugich, a często i dla samych siebie, których młodość pozbawiona była uroku, wiek dojrzały siły, a starość powagi. Nad jej płaskim czołem widać było spod czepka włosy jasne, a teraz skutkiem siwizny przechodzące w jakieś zielonawe odcienie. W jednej ręce trzymała parasolkę, a drugą przebierała machinalnie ziarnka różańca. Przecież nie zdawała się modlić, bo obwisłe jej usta były nieruchome, a nic w twarzy nie zdradzało namaszczenia lub skupienia myśli.
Towarzyszka tworzyła z nią tak głęboki kontrast, iż każdy widząc przy sobie te dwie postacie, musiał na nią zwrócić uwagę. Była ona młoda i świeża, jak ranek wiosenny. Młodość promieniała z jej czoła, świeciła w oczach, tryskała z twarzy i z uśmiechu ust. Jakieś siły nieświadome siebie, pragnienia i sny wiosenne zdawały się owiewać ją urokiem dziewiczym. Wielkie jej jasne oczy miały spojrzenie ufne i śmiałe, jakby widziały otwarte przed sobą karty przyszłości i wczytywały się w nie z wiarą, że one ziścić muszą wszystkie marzenia. Znać w niej było też nieznajomość życia, co o niczym nie wątpi i niczego się nie lęka, bo nie ma pojęcia istnienia niebezpieczeństw. Znać było palącą ciekawość, niecierpliwość nawet, jak gdyby ta młoda piękna istota była pewna, iż zbierać będzie róże bez cierni i radości bez przymieszki bólu. Ale to wszystko paliło się tylko w jej spojrzeniu, na tle jakiegoś zamyślenia, powagi, wyrobionej okolicznościami lub wolą; były to siły utajone, drzemiące, czekające chwili stosownej, a widne tylko czasem w blasku źrenicy lub w tajemniczym uśmiechu ust różowych.
Długi czas spoglądała ona na przemian w błękit nieba, zaledwie przysłonięty gdzieniegdzie białą chmurą, lub w taflę jeziora, aż wreszcie zwróciła się do swojej towarzyszki i zniecierpliwiona może jej milczeniem, zawołała: