Blisko ciebie. Mazurska opowieść. Tom 2 - ebook
Blisko ciebie. Mazurska opowieść. Tom 2 - ebook
Gdy nie spodziewałam się już niczego, dostałam wszystko.
Ewa i Marcin przygotowują się do corocznego wyjazdu do Augustowa. Kobiecie dokuczają dolegliwości ciążowe i dręczą ją niepokoje związane z wyjazdem. Jest przekonana, że w Augustowie wydarzy się coś złego. Nie chcąc martwić męża, zachowuje te przemyślenia dla siebie.
Jak się okazuje – jej przeczucia się sprawdzają: Marcin ginie w tragicznym wypadku, a ona traci dziecko. Jest przeświadczona, że gdyby powiedziała Marcinowi o swoich wątpliwościach, do wyjazdu by nie doszło, a on by nie zginął.
Po jakimś czasie o tragicznych wydarzeniach dowiaduje się Grzegorz – mężczyzna, którego wiele lat temu Ewa wyciągnęła z kłopotów. Obecnie mieszka w Livorno, gdzie prowadzi winnicę. Postanawia pomóc dawnej koleżance i proponuje jej wyjazd do Włoch. Początkowo Ewa nawet nie chce o tym słyszeć, ale w końcu uświadamia sobie, że być może zmiana otoczenia to dla niej ostatnia szansa na wyjście z żałoby.
Fascynująca powieść, która pochłania czytelników, nie dając chwili wytchnienia.
Polecam serdecznie!
Edyta Świętek
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67867-33-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
lipiec 2015
Ciemnowłosy mężczyzna w przeciwsłonecznych okularach stał w cieniu starego drzewa, częściowo schowany za jego masywnym, pokrytym popękaną korą, grubym pniem. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Był jedną z wielu anonimowych osób odwiedzających to miejsce. Ubrany w ciemny garnitur nie odczuwał panującego tego dnia upału. Był przyzwyczajony. Południowe, gorące klimaty nie raz dawały mu się we znaki, ale przez lata zdążył przywyknąć. Z upałem, jak z wieloma rzeczami, trzeba nauczyć się żyć. On się nauczył, dlatego warszawskie, prażące tego dnia słońce nie robiło na nim wrażenia. Lipiec był wyjątkowo piękny tego roku. Lipiec był wyjątkowo koszmarny tego roku.
Zza okularów spoglądał na spory tłum żałobników zgromadzonych przy jednym z otwartych grobowców na Cmentarzu Bródnowskim. Trwały właśnie uroczystości pogrzebowe. Żachnął się w myślach na to sformułowanie. Uroczystość to – w myśl definicji – podniosłe obchody jakiegoś święta czy wydarzenia, i tak właśnie kojarzy się to słowo. Jako coś radosnego, podnoszącego na duchu, pełnego szczęścia. Ki czort wpadł na pomysł, żeby tak nazywać pogrzeb? Już sam ten rzeczownik jest nacechowany negatywnie. Tchnie dekadentyzmem, nicością i beznadzieją. Nie ma nic wspólnego z radosnym przeżywaniem.
Odrzucił te dywagacje i skupił się na trwającym pochówku. Dokładnie, lecz dyskretnie zlustrował otoczenie i wszystkich żałobników. Nielicznych kojarzył, większości jednak nie znał. Jego wzrok ogniskował się na tylko jednej osobie. Na niej.
Stała po prawej stronie swojego ojca, wsparta na jego ramieniu. Czarna sukienka z długimi rękawami podkreślała jej nienaturalną szczupłość i bladość cery. Jedynie złociste, długie loki, spięte w prosty kucyk tuż nad karkiem, odznaczały się jasną plamą na tle jej przygarbionych pleców. Nie widział jej twarzy, ale bez trudu mógł sobie wyobrazić wielkie jak grochy łzy, które nieprzerwanym strumieniem spływały po jej policzkach. Moment, gdy wrzucała w czeluść grobowca bukiet czerwonych róż, był druzgocący.
Żal ściskał go za gardło tak mocno, że musiał przytrzymać się pnia, by nie upaść. Kilka razy w życiu już czuł się bezsilny, a nawet pokonany, ale niemoc, jaką odczuwał w tej chwili, przytłaczała go. Nic nie mógł zrobić. Nie mógł odwrócić tego, co się stało. Nie mógł jej zwrócić szczęścia, które odebrała jej czyjaś brawura. Nawet kara, którą otrzymał ten człowiek, była zbyt mała, by mogła zrekompensować czyjeś życie. Dwa życia. Nie ma na to odpowiedniego zadośćuczynienia.
Najbardziej bolało to, że nie mógł nawet do niej podejść. Nie mógł się ujawnić. To byłoby niewłaściwe i niestosowne. To zdecydowanie nie był ten moment. Może kiedyś się odważy. Jednak nie dziś ani nawet nie jutro. Miną miesiące, a może lata. Ostatnie dziesięć lat jego życia było jednym wielkim czekaniem. Żył jakby w zawieszeniu, nie mogąc rozłożyć skrzydeł. Przyzwyczaił się. Mógł czekać dalej. Nawet do końca życia. Tylko ona się liczyła. Jej dobro i komfort przedkładał nad własne.
Żałobnicy, idąc wąskimi alejkami, powoli zaczęli opuszczać cmentarz. Patrzył, jak jasnowłosa kobieta przechodzi z rąk do rąk, wspierana długimi uściskami swoich przyjaciół. Byli przy niej, jak przez wiele, wiele lat. Trwali, wspierając ją nie tylko w chwilach absolutnego szczęścia i radości. Byli z nią i dziś. W najgorszym dniu jej życia. Fakt, że nie jest sama, był dla niego ogromnym pocieszeniem.
Odszedł, gdy przy grobie została już tylko ona wraz z ojcem i ciemnowłosą kobietą. Zdążył jeszcze zauważyć, jak obie kobiety splatają palce dłoni i stoją nieruchomo niczym dwa przyodziane w czerń posągi, wpatrując się w pokrytą nieprzebraną ilością kwiatów granitową płytę grobowca. Płakały obie. Tego był pewien.POCZĄTEK KOŃCA
czerwiec 2015
Podniosła z blatu wibrujący telefon. Uśmiechnęła się, widząc na wyświetlaczu twarze przyjaciółki i swojego chrześniaka. Przeciągnęła palcem po ekranie, odbierając połączenie.
– Wreszcie! – rzuciła Hania, jeszcze zanim Ewa zdążyła się odezwać. – Mogłabyś w końcu nauczyć się zgłośniać telefon, jak wychodzisz z pracy.
Ewa uśmiechnęła się pod nosem, pozwalając przyjaciółce na jej zwyczajową tyradę. Hania zawsze mówiła tonem, jakby była w wiecznym niedoczasie: szybko, impulsywnie i trochę nerwowo. Niemal każde jej słowo było poparte żywą gestykulacją, niewspółmierną do sytuacji. W przeciwieństwie do spokojnej i opanowanej Ewy Hania zawsze miała w sobie moc ekspresji wyrażanej słowem i gestem.
– Wyekspediowałam moje dziecię z babcią nad morze i zamierzam skorzystać z danego mi czasu wolności – oznajmiła Hania, wciąż nie dając Ewie dojść do słowa. – Widzimy się po południu na Mokotowie. Zwołałam już wszystkich. Marcin nie odbiera, ale przysłał wiadomość, że jeśli ty masz ochotę, to ok.
– Haniu… – Ewa zdołała wreszcie się wtrącić w słowotok przyjaciółki. – Jakim cudem to wszystko zorganizowałaś? Twój mąż siedzi obok mnie i wytrzeszcza oczy ze zdumienia. Ciągle jesteśmy w pracy.
Ewa pracowała w jednej kancelarii z Maćkiem, mężem Hani, a od niedawna, można powiedzieć, że była jego szefową. Siedzieli właśnie nad kompletowaniem dokumentów do prowadzonej wspólnie sprawy, kiedy Hanka wyskoczyła ze swoimi rewelacjami.
– Co tak długo? Myślałam, że już skończyliście na dziś.
– Trochę się pokomplikowało. Sprawa ma drugie dno i musimy się temu przyjrzeć. Pojawił się nieoczekiwany spadkobierca i przedstawił dokumenty, z których wynika, że nie możemy go zlekceważyć. Prosta sprawa spadkowa zmieni się prawdopodobnie w sądową batalię o grube pieniądze.
– Wolę swoją księgowość – odparła dyplomatycznie Hanka. – Tu wszystko mi się zgadza. Jest nudno i bez niespodzianek. Na ogół. To co? Namówię cię?
Ewa namyślała się przez chwilę. Nie chciało jej się nigdzie wychodzić. Pierwszy trymestr ciąży ją wykańczał. Czuła się niemal przewlekle zmęczona. Budząc się rano po kilku godzinach snu, czuła się tak niewyspana, jakby od tygodnia nie miała kontaktu z łóżkiem. Miała już wizję siebie zalegającej na kanapie cały wieczór, a propozycja Hani ją zaskoczyła. Za trzy tygodnie całą paczką mieli jechać na Mazury i wtedy nadrabiać towarzyskie zaległości. Westchnęła cicho. Nie miała sumienia gasić entuzjazmu przyjaciółki, dlatego powiedziała:
– Niech ci będzie, Haniu. Spotkamy się na miejscu.
– Kurczę, sorry Ewa. Jędza ze mnie – zmitygowała się Hania, bo nagle przypomniała sobie o odmiennym stanie Ewy. – Nie chce ci się, co?
– Spokojnie, chętnie się przejdę. Ten specyfik od twojej mamy jest wspaniały! Dziś wymiotowałam tylko dwa razy. Dam radę.
– Jeszcze parę tygodni i będzie z górki – Hania usiłowała ją pocieszyć. – Kajtek ma prawie trzy lata, jeszcze nie zapomniałam, jak to było na początku ciąży.
– Doprawdy pokrzepiająca wizja, Hanka – roześmiała się Ewa. – Widzimy się niebawem.
Zakończyła połączenie i spojrzała na Maćka.
– Twoja żona to wariatka, wiesz o tym?
– Wiem. Szalone kobiety pociągały mnie od zawsze, Ewuniu, dlatego jestem z Hanią, a nie z tobą – odpowiedział ze śmiechem.
Ewa przewróciła oczami, wyrażając żartobliwą dezaprobatę. Tak naprawdę bardzo cieszyła się, że po wcześniejszych perypetiach Hania i Maciek, jej przyjaciel ze studenckich czasów, odnaleźli drogę do siebie. Fakt, że przezwyciężyli trudności, był bardzo krzepiący.
– A skąd ci przyszło do głowy, że ja chciałabym być z tobą? – zapytała, wojowniczo krzyżując ręce na piersiach.
– No, a jak inaczej? Przecież jestem najwspanialszym facetem pod słońcem! – droczył się.
– Akurat. W tej chwili jesteś bufonem z przerośniętym ego. Ale to się zmienia, jak spotykasz swoją upiorną żoneczkę. Wtedy zamieniasz się w pantoflarza. „Tak, Haniu, masz rację”, „Oczywiście, kochanie, co tylko chcesz”, „Nie ma problemu, zrobimy, jak będziesz chciała”.
Maciek odchylił się na oparciu krzesła i wybuchnął śmiechem.
– Powiem to Marcinowi. Założymy elitarny klub pantoflarzy. On brzmi zupełnie tak samo, kiedy jest z tobą. Jakby kompletnie nie miał własnego zdania i był niezdolny do podejmowania samodzielnych decyzji.
Wymierzyła kuksańca przyjacielowi i z nadąsaną miną powróciła do przeglądania papierów.
– Bierz się do roboty. Jak będziemy mieć szczęście, to uwiniemy się z tym w godzinę i na luzie dotrzemy do ShotMe. Mam ochotę na coś obrzydliwie słodkiego.
– Uhm, kupię śledzie po drodze, jakbyś miała ochotę przegryźć nimi czekoladę – mruknął.
Dwie godziny później parkowała samochód wzdłuż Puławskiej obok Domku Mauretańskiego. Nieopodal mieściła się ich ulubiona knajpa, do której ściągnęła ich Hania. Wysiadła z przyjemnego, klimatyzowanego wnętrza nissana juke’a, który jakiś czas temu zastąpił jej wysłużoną, leciwą już micrę. Gorące, niemal lepkie powietrze natychmiast wzięło ją w posiadanie. Upał był niemiłosierny. Czerwiec w stolicy bił rekordy temperaturowe. Mimo późnego popołudnia słońce wciąż mocno prażyło. Pomyślała, że zaczeka na Marcina w cieniu drzew pobliskiego parku, jednak nie zdołała zrobić ani kroku, bo za plecami usłyszała miękki głos męża.
– Cześć, moja jedyna – zamruczał tuż przy jej uchu.
Odwróciła się w jego ramionach i stanęła przodem do niego. Dosięgnęła jego ust i lekko pocałowała.
– Cześć, mój kochany – powiedziała. – Hania to umie nam zorganizować czas. Chodź, bo marzę o osiemnastu stopniach wewnątrz pubu.
W klubie panowała nietypowa jak na tę porę cisza. Jedynie muzyka Radiohead i znajomy barman świadczyli o tym, że lokal w ogóle jest czynny. W pierwszym momencie Ewa pomyślała, że błędnie założyła, iż Hania zorganizowała spotkanie w ShotMe, ale zagadkowa mina barmana i gromki okrzyk „Niespodzianka!” kazały im się odwrócić. Hania, Maciek i Janek w towarzystwie jej ojca i Michaliny stali obok stolika z wielkim tortem i bukietem kwiatów.
– Na wasze pięć, twoje trzydzieści i Marcina trzydzieści pięć! – oświadczyła z powagą Hania. – Przepraszam za ten kamuflaż, ale inaczej nie byłoby niespodzianki.
W tym roku w zbliżonym czasie obchodzili z Marcinem okrągłe urodziny – Ewa trzydzieste, on trzydzieste piąte – a do tego przypadała piąta rocznica ich ślubu. Przyjaciele się postarali. Dla nich. Oboje byli poruszeni tym gestem.
– Jesteście cudowni, wspaniali i niesamowici! – powiedziała z przejęciem Ewa. – Nie wiemy, co powiedzieć…
– A co tu mówić? – odparł Janek. – Wszystkiego najlepszego dla was z każdej okazji!
Barman Tomek zajął się krojeniem przepięknego tortu bezowego z truskawkami oraz podawaniem drinków. Ewa, ze względu na swój stan, zamiast ulubionych shotów dostała sok jabłkowy, czym wzbudziła litość u swoich przyjaciół.
– Jeszcze długo zostanie ci do dyspozycji tylko soczek – zakpił Maciek.
– Nie narzekam. Powiem więcej: jestem dziko szczęśliwa z tego powodu – odpowiedziała Ewa, patrząc ponad stołem w orzechowe tęczówki Marcina.
Tak właśnie było. Była szczęśliwa. Wiedziała, że Marcin czuje to samo. Dziecko było dokładnie tym, czego chcieli, i moment na nie był odpowiedni. A jednak wewnętrzny niepokój jej nie opuszczał. Nikomu o tym nie mówiła, ale w jej głowie kłębiły się czarne chmury ponurych myśli. Nudności utrzymujące się niemal cały dzień, senność i chroniczny jadłowstręt były odpowiedzią jej organizmu na rozwijającą się ciążę – i te dolegliwości rozumiała, jednak dużo gorsze było to, co działo się w jej głowie. Niepokoje, lęki i rozdrażnienie atakowały ją od środka. Starała się maskować i wyciszać negatywne emocje, ale nie była w stanie się ich pozbyć. Nie miała pojęcia, skąd u niej taka nagła zmiana.
Owszem, ufała swojej intuicji, bo ta zazwyczaj dobrze z nią współpracowała, będąc czymś w rodzaju praktycznej doradczyni, ale Ewa zaliczała się raczej do osób trzeźwo myślących i racjonalnych i tylko w tym praktycznym wymiarze korzystała ze swojego wewnętrznego głosu. Nigdy nie rządziły nią tak zwane przeczucia. Nie rozumiała całego tego apokaliptycznego bełkotu rodem z kiepskich horoskopów drukowanych w kolorowych czasopismach. Śmiała się, gdy czytała obłąkańcze wynurzenia gazetowych wizjonerów: „w tym tygodniu nie podejmuj żadnych nowych i ryzykownych działań”, „unikaj romantycznych wzruszeń”, „omijaj z daleka szefa i nie podejmuj nieprzemyślanych tematów”. A jednak przez ostatnie tygodnie nie mogła się pozbyć negatywnych myśli. Co by nie robiła, czym nie zajmowałaby głowy, one czaiły się tuż, tuż. Były przycupnięte w kąciku jej podświadomości i wyskakiwały w najmniej odpowiedniej chwili. Tak jak teraz. Patrzyła w oczy swojego męża i wzbierał w niej niemal paniczny lęk. Lęk tak wielki, że z trudem panowała nad wybuchem łez i drżeniem ciała.
Marcin, jakby wyczuwając zamęt w jej głowie, przyciągnął ją do siebie w opiekuńczym geście. Z ulgą przytuliła się do jego boku. Ta czułość zneutralizowała niewypowiedziany strach.
Głos ojca wyrwał ją z chwilowego odrętwienia i skierował myśli na przyziemne sprawy.
– Znowu pokłóciłaś się z matką? – zapytał.
– Nie pokłóciłam się. Ja się nie kłócę, tato. Ja tylko mówię, co myślę. A że mamie na ogół nie podoba się moje zdanie, to rzeczywiście nasze rozmowy mogą przypominać kłótnię. – Skrzywiła się. – Nie wierzę, że ci się poskarżyła.
Odkąd matka dowiedziała się, że jej były mąż jest w związku z młodszą kobietą, nagle zapragnęła częstszego z nim kontaktu. Dawniej mogła latami udawać, że ojciec nie istnieje, teraz co kilka miesięcy mu o sobie przypominała. Na ogół jako pretekstu używała Ewy, a właściwie jej postępowania. Zdaniem Arli jej córka popełniała w życiu same błędy. Źle wybierała mężczyzn – nie byli to bowiem panowie z pierwszych stron gazet, a kiedy już Ewa przedstawiła jej swojego wybranka, to ten całą uwagę poświęcał Ewie zamiast skupić się na fakcie, że je kolację z wybitną Arlą Sanchez. Na koniec krnąbrna córka zdecydowała się na kameralną uroczystość ślubną w małym kościółku pod miastem, zamiast pozwolić matce zorganizować wielkie portugalskie wesele, o którym napiszą w gazetach i opowiedzą w wiadomościach. Wszakże córka wielkiej aktorki Arli Sanchez wychodzi za mąż i na tej fali trzeba także wypromować samą siebie. Zawód gonił zawód, a niezadowolenie Arli z córki rosło wprost proporcjonalnie do oporu Ewy.
Teraz też najwidoczniej postanowiła pożalić się ojcu. Kilkanaście dni temu Ewa poinformowała matkę, że jest w ciąży. Zamiast gratulacji usłyszała, że przytyje, zrobią jej się rozstępy i że jej matka, ciążę z nią wspomina jako niekończący się koszmar nudności i opuchniętych nóg. Bardzo krzepiące, zwłaszcza dla kogoś, kto tak jak Ewa naprawdę ciężko znosił początkowe tygodnie. W odpowiedzi na potok słów matki Ewa szybko się pożegnała i niemal w pół słowa zakończyła rozmowę. I pewnie to tak ubodło Arlę.
– Dowiedziałam się, innymi słowy oczywiście, że jestem jej koszmarem już od poczęcia. Rzygała, puchły jej kostki, a ty jej nie wspierałeś. Na koniec została z rozstępami i naciągniętą skórą na brzuchu. O czym ja mam z nią rozmawiać, tato? Niewiele mnie interesuje moja skóra po porodzie. Liczy się tylko moje dziecko i to, żeby było zdrowe. Mama tego nie rozumie i każda próba rozmowy kończy się tak samo. Obawiam się, że matkę najbardziej boli świadomość, że zostanie babcią, a to kojarzy jej się ze starością, czyli tym, czego boi się najbardziej.
Na szczęście ojciec nie drążył tematu. Dobrze znał swoją byłą żonę i wiedział, jak nieprzyjemne mogą być jej nieprzemyślane wypowiedzi. Teraz patrzył na swoją córkę, która z apetytem zajadała kawałek makabrycznie słodkiego tortu bezowego, i parsknął śmiechem. No, przytyje jak nic.
– Tak, tatuś. Przytyję. Mam to w nosie. – Uśmiechnęła się krzywo, jakby czytała ojcu w myślach.
Po trzech godzinach wypełnionych swobodnymi rozmowami całą grupą wyszli z pubu i rozjechali się do domów. Było dobrze. Ewę przestał dręczyć niepokój. W tej chwili wygrała z czarnymi myślami, jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że one niedługo powrócą.
W mroku sypialni, rozświetlonym jedynie blaskiem księżyca, Marcin z pewnym niepokojem spoglądał na śpiącą Ewę. Był pewien, że ciąża jest spełnieniem jej marzeń, ale stan ukochanej w tych pierwszych tygodniach był naprawdę niepokojący. Nigdy wcześniej nie widział u niej takich wahań nastrojów – od euforii do skrajnej rozpaczy. Ewa była wręcz książkowym przykładem osoby stabilnej, uporządkowanej i mocno stojącej na ziemi. Wiedział, że przyczyną tego jest na pewno burza hormonów, które w tym czasie szalały w jej organizmie, ale chciał zdjąć z niej ten balast. Lekarz mówił, że w pierwszym trymestrze jest zazwyczaj najgorzej, że rzadko się zdarza, żeby kobieta nie miała żadnych dolegliwości, ale na Ewę spadły chyba wszystkie możliwe: nieprzerwane nudności, brak apetytu, problemy ze snem i mnóstwo innych.
Odliczał dni do końca tego upiornego pierwszego trymestru, który w opinii wszechmądrego Internetu miał być magiczny! Wtedy niby rodzi się więź matki z dzieckiem, wszystko się zaczyna, rozkwita i wzrasta. Planowali mieć więcej dzieci, jednak widząc wszystkie niedogodności, z jakimi Ewa zmagała się, zwątpił, czy aby na pewno chce ją kolejny raz na to narażać. Może powinni poprzestać na jednym dziecku?
Ogarnęła go nietypowa dla niego nostalgia. Zaczął wspominać, jak poznał Ewę. Przesunął się w czasie do roku, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Pamiętał każdy jeden szczegół. Ewa stojąca na przystani, oświetlona promieniami porannego słońca, jej pożegnanie z przyjaciółmi wypływającymi w rejs i wreszcie to, co stanowiło katalizator jego uczuć: gest zbierania włosów w dłoń i przekładania ich na jedno ramię oraz delikatne, niemal niezauważalne, oblizywanie warg koniuszkiem języka.
Chwilę potem wstąpił do nieba. Dane im niezapomniane cztery wspólne doby skończyły się nagle i zamieniły w roczną rozłąkę, wypełnioną tęsknotą i wzajemnymi poszukiwaniami. Odnaleźli się dzięki szczęśliwemu trafowi – kiedy już oboje stracili nadzieję i zaczynali wątpić, czy to, co przeżyli w Augustowie, zdarzyło się naprawdę, niespodziewanie stanęli naprzeciw siebie i wszystko to, co przez rok usiłowali w sobie stłumić, wybuchło ze zdwojoną siłą. Nastał czas budowania wspólnego życia wokół tego, co dla niego w związku było najważniejsze: miłości, bliskości, zaufania i wsparcia.
Spoglądał na śpiącą żonę i był pewien, że gdyby teraz przyszło mu umrzeć, odszedłby szczęśliwy i spełniony. Delikatnie musnął ustami jej policzek. Był gładki i ciepły. Musiał przyznać, że Ewa w ciąży wyglądała pięknie. Mimo trapiących ją dolegliwości kwitła i była pełna wewnętrznego blasku. Jego miłość. Teraz pomnożona razy dwa.
Ewa poruszyła się nieznacznie i uniesioną dłonią dotknęła jego policzka. Jak zawsze pod wpływem jej dotyku poczuł ciepło rozlewające się po ciele. Nic się nie zmieniło. Pragnął i pożądał swojej żony dokładnie tak samo, jak na początku.
– Nie śpię – powiedziała cicho. – Nie mogę spać w taki upał.
Przysunął ją do siebie i dłonią pieścił jej jeszcze mało widoczny ciążowy brzuch.
– Chciałbym, żebyś po powrocie z Mazur przeniosła się do taty na jakiś tydzień – powiedział.
– Po co?
– Bo będziemy z Jankiem malować pokój dla naszego malucha. Nie chcę, żebyś wdychała farbę.
– Jak każesz, panie! – odpowiedziała, jak zwykle rozczulona jego troską.
– Lepiej się czujesz? – zapytał.
Zmarszczyła brwi, ale w mroku sypialni nie mógł tego zobaczyć.
– Tak, jest coraz lepiej, Marcin. Specyfiki od mamy Hani pomagają. Mogę pracować, a to dla mnie ważne. Nie chciałabym przesiedzieć w domu całej ciąży.
– Zobaczysz, że w Augustowie trochę zluzujesz. To nasze magiczne miejsce, zawsze na nas dobrze działało.
Z takim przekonaniem zasnęli przytuleni do siebie, bo przecież nie mogła mu powiedzieć, że to właśnie Augustów budzi w niej ten nieokreślony niepokój.
– Wy jak zwykle na końcu! – marudził Janek, gdy całą grupą czekali na nich, by pójść na wspólną kolację. – Ja wiem, że najchętniej byście nie wychodzili z tego swojego gniazdka, ale w tym roku nie macie szans na cztery doby samotności. Nie płyniemy w rejs i będziecie mieć nas na głowie przez cały czas.
– Jakoś to zniesiemy, Jasiu. Idziemy już. Buty zmienię i idziemy! – odkrzyknęła Ewa z wnętrza domku. – Gwarantuję ci, że nie umrzesz z głodu jeszcze przez chwilę.
Minutę później stała już na werandzie, a Marcin zamykał ich domek. Wcisnęła klucz do małej, przewieszanej przez ramię torebki i splatając dłonie, udali się w kierunku przystani.
Dziesiątki, jak nie setki razy każdego roku przemierzali tę trasę. Znali na pamięć wszystko, co było dookoła. Coś się jednak pozmieniało przez ten czas. Domki były odremontowane i unowocześnione, ale wciąż kryły w sobie klimat dawnych lat. Zamiast udeptanych ścieżek biegnących dziko w różnych kierunkach przez rozległy trawnik wytyczono specjalne drewniane chodniki. Wcześniej parking był wysypany drobnym żwirem, który rozpryskiwał się spod kół pojazdu, wzbijając w powietrze szarosiną chmurę pyłu, teraz parkowało się komfortowo na wyrównanym i wybrukowanym czerwoną kostką terenie.
Jak zwykle całą grupą wzięli w posiadanie cztery domki. Ten z numerem dziewięć od lat był tylko jej i Marcina. Ich magiczny domek. Położony na skraju polany, nieco oddalony od innych. Trzy domki najbliżej dziewiątki zajmowali ich przyjaciele: Maciek z Hanią, Ania z Damianem, którzy kiedyś zasili ich paczkę, oraz Janek, singiel z wyboru poświęcający się pracy naukowej. Dzieliło ich wszystko, łączyło jeszcze więcej.
Słoneczna, niemal bezwietrzna pogoda utrzymywała się już od kilku dni. Gdy przyjechali do Augustowa tydzień temu, mieli mieszane uczucia. Pierwszego dnia padał rzęsisty deszcz, a przez dwie kolejne doby niebo było zasnute gęstymi, ołowianymi chmurami. Wreszcie słońce zagościło na nieboskłonie i najwyraźniej nie miało zamiaru go opuszczać.
Ewa najbardziej ze wszystkich ucieszyła się z tej pięknej pogody. Im więcej słońca i endorfin, które uwalniało, tym jaśniejsze były jej myśli. Od kilku dni czuła się wolna od towarzyszącego jej czarnowidztwa. Uznała to za dobry znak i postanowiła dobrze się bawić.
Po jej lewej stronie zmaterializowała się Hania i chwyciła ją pod ramię.
– Ależ nie musisz mnie prowadzić! – zażartowała Ewa. – Ciąża nie powoduje problemów z chodzeniem.
– Tęsknię za Kajtkiem – powiedziała przyjaciółka. – Ale dobrze mu z babcią nad morzem.
– Nie sądziłam, że zrobi się z ciebie taka Matka Polka. Zawsze potępiałaś nadopiekuńczość i nadmierne kwoczenie nad dzieckiem.
– Dopóki nie miałam własnego. Sama zobaczysz.
Ewa objęła przyjaciółkę ramieniem. Dobrze było mieć ją blisko.
– Coś cię gryzie, prawda? – zapytała ostrożnie. Od kilku dni Hanka była nieobecna myślami. Ewa kilka razy widziała, jak prowadzi z Maćkiem burzliwą rozmowę. Nie wiedziała, o co chodzi, ale miała nadzieję, że to nie jakieś osobiste problemy. Tego by nie chciała, bo oboje już dużo przeszli i kolejne kłopoty w związku po prostu nie były im potrzebne.
– Sędzia do mnie wydzwania. Od kilku tygodni prosi mnie o spotkanie – wyznała.
Sędzia Henryk Króliczek okazał się biologicznym ojcem Hani. Hania, poznawszy okoliczności, dla których ją porzucił, nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Zdecydowała się tylko na utrzymywanie kontaktu z Brunem, swoim przyrodnim bratem. Uznała, że nie on ponosił winę za postępowanie ich wspólnego ojca, a w pewnym stopniu także był jego ofiarą.
– A ty nie chcesz? – zapytała domyślnie Ewa.
– Nie, bo jego intencje znowu nie są czyste. Został sam. Tatiana od niego odeszła, zabierając połowę majątku, Bruno mieszka w Anglii i też nie kwapi się do niańczenia ojca, więc uderza do mnie. Porzucił mnie, Ewa. Nigdy mnie nie chciał. Nawet wtedy, gdy wszystko się wydało, on nie wykonał żadnego gestu. Dlaczego teraz ja miałabym chcieć jego? Tylko Bruno miał poczucie winy i chciał coś z tym zrobić. Sędzia chce poznać Kajtka. Ostatecznie to jego wnuk.
– Haniu, jako przyjaciółka powiem ci, byś pokierowała się sercem. Jeśli nie chcesz, to się z nim nie spotykaj. Nie masz takiego obowiązku, bo w świetle prawa to dla ciebie obcy człowiek. Nie uznał cię wtedy i teraz też nie ma o tym mowy. I nie sądzę, żeby był dobrym przykładem dla Kajtka. Ale jako prawnik powinnam ci uświadomić, że dobrze jest przegadać pewne rzeczy. Jasno powiedzieć, na co druga strona może liczyć. Więc może spotkanie nie byłoby takie złe. Zalecam jednak neutralny grunt, w miejscu publicznym i z kimś do towarzystwa.
– Maciek mówi to samo… – mruknęła Hania.
– Bo też jest prawnikiem, a przy okazji twoim mężem. Jesteś mu bliska i wyraża podobne obawy, jak ja. A co na to Bruno?
Ewa nie lubiła rozmawiać o Brunie, swoim byłym chłopaku. Ba! Nie lubiła nawet o nim myśleć, ale miała mocno ograniczone pole manewru w tej sprawie, bo Bruno okazał się przyrodnim bratem Hani i nie chcąc stracić przyjaźni z nią, Ewa musiała zaakceptować jego istnienie. Taka transakcja wiązana. W swoim czasie Bruno dopuścił się paru przestępstw, które zatrząsnęły życiem Marcina i Ewy, i mimo wewnętrznej przemiany Bruna nie była w stanie mu zaufać. Nigdy już nie będzie, ale Hani nie mogła zabronić utrzymywać z nim kontaktu. Choć musiała przyznać, że Bruno walczył o Hanię bardzo mocno. Jakby czuł się zobowiązany zrekompensować jej krzywdę, którą wyrządził jej ich ojciec. A może po prostu chciał mieć siostrę? Młodszą siostrę, za którą czuł się odpowiedzialny? Bruno przekonał Hanię, by dała mu szansę, i od kilku lat powoli ogarniali wzajemne relacje.
– Bruno nie jest obiektywny, bo sam się odciął od ojca. Sędzia jest naprawdę toksyczny.
– Bardziej toksyczna była Tatiana. Subtelnie, ale w wyrachowany sposób sterowała wszystkim z tylnego siedzenia. To oczywiście sędziego nie tłumaczy, ale nie wiemy, co by zrobił w twojej sprawie, gdyby Tatiana nie postawiła mu tak szalonego ultimatum. Tak czy tak, ostateczna decyzja należy do ciebie. Zrób to, co uznasz za najlepsze dla siebie. Dla siebie, Haniu. Nie dla Kajtka, bo naprawdę nie sądzę, żeby mój chrześniak wiele stracił, nie poznając swojego dziadka.
Dalszą drogę pokonały w milczeniu. W rzeczywistości Ewa nie wiedziała, co doradzić Hani. Wierzyła, że nigdy nie jest za późno na żal i skruchę. Jeśli oczywiście są one szczere. A z tego, co mówiła przyjaciółka, intencje sędziego takie nie były. Wobec tak różnych oczekiwań trudno podejmować próby ustabilizowania wzajemnych relacji.
Ulicami Hotelową i Szpitalną dotarli do mostu nad Nettą. Tuż za nim, na nabrzeżu Netty mieściła się tawerna, w której podawali jedne z najlepszych dań rybnych. Zajęli ośmioosobowy, drewniany stół i przeglądali menu. Niektórzy, jak Maciek i Janek, zamawiali z pamięci. W jadłospisie restauracji nie zmieniało się wiele od lat. Dochodziły nowe dania, ale klasyki, takie jak turbot z surówkami, zawsze widniały w karcie.
Ewa zamówiła sandacza ze szparagami, rozsiadła się wygodnie i patrzyła na skutery wodne, które burzyły gładką taflę Netty. Było w tym widoku coś kojącego. Uspokajającego. Cieszyła ją ta chwila. Była ujmująco piękna w swej prostocie. Sielski krajobraz, ona oparta o pierś Marcina, jego ramiona obejmujące ją w pasie i dłonie gładzące jej brzuch, na którym powoli zarysowywała się pierwsza ciążowa „oponka”. Odruchu gładzenia jej brzucha nabrał dokładnie wtedy, gdy dowiedział się, że Ewa jest w ciąży. Jakby nie chciał przegapić ani chwili z życia swojego dziecka. Gdy poczuła lekkie skubnięcie jego ust w ramię, na jej ciało natychmiast wstąpiły ciarki. Nieprzyzwoita chwila szczęścia idealnego. Jakby cały Augustów skurczył się do rozmiarów ich małego świata.
– Wy jak zwykle nie tracicie czasu. Może byście już przestali z tymi przytulankami? – rzucił Damian z dezaprobatą.
– Daj im spokój – jego żona Ania wzięła ich w obronę. – Przestaną dopiero po śmierci.
Zebrani przy stoliku parsknęli śmiechem. Ewa zaśmiała się razem z nimi, ignorując zimny dreszcz, który prześlizgnął się po jej plecach. Jeszcze bardziej wtuliła się w Marcina.
– A ty mi zazdrościsz? – Marcin zapytał Damiana. – Bo nie rozumiem…
– Nie tobie zazdroszczę, tylko jej współczuję, bo kroku bez ciebie zrobić nie może – odparował Damian.
Pojawienie się kelnera z zamówionymi daniami ukróciło dalsze rozmowy. Skupili się na jedzeniu, z rzadka się odzywając. Stolik opuścili po niecałej godzinie z zamiarem pospacerowania po miasteczku. Wieczór był bardzo ładny. Mimo godziny osiemnastej wciąż było jasno i słonecznie, choć już nie tak upalnie jak w szczycie dnia. Idealna pora na spacer. Męska część towarzystwa marzyła o wypiciu piwa na augustowskim rynku, udali się więc w tamtym kierunku.
Przystanęli na chodniku przy Mostowej w pobliżu bankomatu, żeby Ania mogła wypłacić pieniądze. Zdarzało się jeszcze, że nie wszystkie lokale umożliwiały płatność kartą, dlatego woleli mieć gotówkę. Czekali w dobrych nastrojach, śmiejąc się z czegoś, co powiedział Maciek.
– Co tu taki jazgot? – zaniepokoiła się Hanka, lustrując otoczenie w poszukiwaniu źródła hałasu. – Jakby jakieś wyścigi samochodowe się odbywały.
– Wyścigi? W Augustowie? – zdziwiła się Ewa.
Ale jazgot nie ustawał. Ewidentnie słychać było odgłosy stuningowanego silnika. Stawały się coraz wyraźniejsze i brzmiały niemal złowieszczo. Po chwili od strony mostu na Netcie przemknęło koło nich podrasowane audi. Jechało z prędkością znacznie przekraczającą dozwolone w mieście zakresy.
– Co za wariat! – wrzasnęła Hania. – Mam nadzieję, że…
Nie skończyła swojej myśli, gdyż w tym momencie, znowu od strony mostu, wyskoczył kolejny sportowy samochód, którego marki nie rozpoznali z daleka. Z przerażeniem patrzyli, jak przód auta zwinnie podskakuje na niewielkim garbie przy zjeździe z mostu. Ryczący basowo silnik zagłuszał wszystko dookoła. Przyjaciele instynktownie cofnęli się kilka kroków w głąb chodnika. Marcin stał w towarzystwie Janka i Damiana, który wyjmował telefon z zamiarem powiadomienia policji. Pirat drogowy był zagrożeniem dla życia ludzi. Ulicą spacerowało wielu turystów i brawura kierowców była zatrważająca. Widzieli, jak spacerowicze uskakują na boki.
Byli bardzo blisko mostu i dokładnie widzieli rozgrywającą się na ich oczach scenę. Wszystko działo się szybko. Za szybko. Przerażenie odbierało im mowę. Ewa zlana zimnym potem odganiała od siebie obrazy, które podsyłała jej wyobraźnia. W uszach słyszała dudniący odgłos własnego, stanowczo za szybkiego tętna. Auto dojeżdżało do skrzyżowania z Nadrzeczną, z której wyjeżdżał motocyklista.
W tej chwili Ewa podniosła głowę i spojrzała w oczy Marcina. Przez kilka pięknych sekund patrzyła na niego, jakby chciała utrwalić ten obraz na siatkówce oka. Nie wiedziała jeszcze, że to ostatni obraz Marcina, jaki dany jej będzie oglądać. Ale wtedy trwało „teraz” i piękne usta Marcina rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a oczy zapłonęły miodowym blaskiem. Jakiś wewnętrzny głos nakazał jej podejść do męża, jednak w ciągu tych ledwie kilku, może najwyżej kilkunastu sekund, nim zdążyła to zrobić, wszystko uległo przeobrażeniu.
Sportowy samochód niczym czerwona, rozpędzona strzała z impetem zahaczył o włączający się do ruchu na Mostowej motocykl i pchał go przed sobą przez kilkanaście metrów, wytracając swoją prędkość. Ciało motocyklisty wyfrunęło w powietrze i z impetem upadło w pobliżu przystanku autobusowego. Kakofonia dźwięków tłuczonej blachy, sygnału karetki pogotowia i policyjnych radiowozów mieszała się z krzykiem i płaczem przerażonych ludzi. To były ułamki sekund. Mgnienie oka, w czasie którego nie ma możliwości zrobienia czegokolwiek.
Przewrócony motocykl sunął po asfalcie w ich kierunku. Wszystko, co zdarzyło się dalej, nastąpiło błyskawicznie, ale już poza jej świadomością i zdecydowanie poza jej kontrolą. Ostatnią rzeczą, jaką Ewa zapamiętała, była utrata kontaktu wzrokowego z Marcinem, a potem zrobiło jej się słabo. Najpierw poczuła uderzenie gorąca, a zaraz potem zalała ją kolejna fala zimna. Na koniec przyszły zawroty głowy. Świat wokół zaczynał niebezpiecznie wirować. Nogi miała miękkie jak z waty. Powoli docierało do niej, co widzi. Żeby nie upaść, objęła dłońmi pobliski słup. Przylgnęła doń całym ciałem i zawyła jak zranione zwierzę.
Marcin wraz z Damianem zostali porwani przez wpadający na nich wrak motocykla. Pojazd podciął im nogi i powlókł ze sobą kilkanaście metrów dalej, by na koniec niemal przywalić ich swoim ciężarem.
Ewa czuła paraliżujący zawrót głowy. Ból i rozpacz przeszywały ją do szpiku kości. Serce skuwał lód. Miała wrażenie, jakby unosiła się ponad własnym ciałem i z wysoka obserwowała tę scenę. Chciała wierzyć, że to, co widzi, jej nie dotyczy. To nie jej historia.
Zbierając w sobie wszystkie siły, odczepiła się od słupa, który obejmowała, i puściła się biegiem w miejsce, gdzie leżeli Marcin i Damian. Poczuła, że czyjeś ramiona próbują ją zatrzymać, ale rozsadzająca ją rozpacz, podsycana adrenaliną, pozwoliła jej wyrwać się z tego uścisku. Wiedziała, że za nią biegnie Ania, przerażona tak samo jak ona. Dźwięk karetki narastał. Był coraz bliżej. Ewa upadła na kolana tuż obok pokiereszowanego Marcina. Dotknęła palcami jego szyi i zalała się łzami, gdy wyczuła słaby puls. Chwyciła jego dłoń i zamknęła w swojej.
– Marcin! Marcin!!! – krzyczała, gładząc jednocześnie jego policzek. – Otwórz oczy! Błagam, otwórz oczy! Patrz na mnie!
Marcin, bardzo powoli, z ogromnym trudem podniósł powieki. Nieprzytomnym wzrokiem ledwo spojrzał na jej twarz. Z trudem wyjął swoją dłoń z jej dłoni i uniósł do jej policzka.
– Mo…o…ja jedy…na… – wyrzęził ledwie słyszalnie. – Ko…o…cham cię…
Przymknął powieki i opuścił dłoń, którą ona znowu zamknęła w swojej.
– Marcin! Marcin! Kochany mój! Nie zasypiaj! Nie zasypiaj! – powtarzała te słowa jak mantrę do momentu, aż sanitariusz z pomocą Janka odciągnęli ją od męża.
Rozgrywające się sceny działy się szybko, ale ona miała nieodparte wrażenie, że trwają całe wieki. Była jak zanurzona w koszmarnym śnie, z którego nie sposób się obudzić. Czuła się tak, jakby w ciągu tych zaledwie kilkunastu minut przeżyła jakieś drugie życie. Nie swoje życie. Wszystko, co się działo, było jak z horroru. Przerażająco nierealne. Nierzeczywiste. Ale prawdziwe. Było.
Do augustowskiego szpitala dotarli w rekordowym tempie. Jakim cudem Janek zachował zimną krew, nie umiała sobie tego wytłumaczyć. Jak przez mgłę pamiętała szloch Hani, pomieszany ze spazmatycznym płaczem Anki, Maćka i Janka wsadzających je trzy do taksówki i krótkie, żołnierskie komendy wydawane przez lekarzy i policjantów. Zanim taksówka odjechała w kierunku szpitala, Ewa zdążyła jeszcze zauważyć czerwonego mustanga wbitego w przekrzywiony teraz betonowy słup latarni, ciało motocyklisty wkładane do czarnego worka i dwie karetki na sygnale wiozące Marcina i Damiana na oddział ratunkowy.
Kierowca mustanga stał na własnych nogach na krawężniku chodnika, obiema dłońmi trzymał się za głowę i zszokowany oglądał swoje dzieło. Rozbieganym spojrzeniem patrzył na masakrę, do której doprowadził swoją brawurą. Przez krótki moment jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Ewy. Ona wiedziała, że już na zawsze zapamięta tę twarz. Twarz mężczyzny mniej więcej w jej wieku, który właśnie w tej chwili przegrał swoją młodość, wolność i normalne życie. Wygrał wyrzuty sumienia i poczucie winy, które zostaną z nim na zawsze. Będą siedzieć na jego przygarbionych ramionach i w chwili, w której on się najmniej będzie tego spodziewał, będą przypominać mu o jego życiowej porażce. Będzie miał ten obraz wymalowany pod powiekami i ilekroć zamknie oczy, cofnie się do tego miejsca w Augustowie, w którym jego bezmyślność zmieniła życie tak wielu ludzi.
Zalała ją potworna fala gniewu na tego człowieka. Całe szczęście, że taksówka właśnie ruszyła, bo przypływ wściekłości sprawił, że chciała wysiąść z pojazdu, podbiec do niego i wyładować na nim cały swój żal. Wykrzyczeć mu w twarz całą swoją złość i nienawiść, która rozrastała się w niej jak trujący bluszcz.
Siedziała na niewygodnym, plastikowym krześle z głową opartą o ścianę. Otępiała i bezwolna obracała na nadgarstku mocno już sfatygowaną, niezdejmowaną od siedmiu lat bransoletkę z pruską babą. Odpowiadała na pytania lekarzy, podpisywała formularze, kiwała głową i nie pamiętała z tych czynności kompletnie niczego. Strach o męża i niepewność rozdzierały ją od środka. Przymknęła oczy, chcąc zatrzymać wciskające się do nich łzy. Nie zauważała tego, co dzieje się wokół. Jej myśli były przy Marcinie, którym zajmowali się lekarze. Wiedziała, że jego stan jest ciężki. Tylko tyle w pośpiechu powiedział jej lekarz. Na więcej informacji musiała czekać nie wiadomo jak długo. Trwały badania.
Poczuła na udzie dotyk. Bezwiednie zacisnęła palce wokół dłoni Ani, która równie rozpaczliwie zamartwiała się o Damiana. Z pierwszych oględzin wynikało, że Damian miał więcej szczęścia. Był potłuczony, ze złamaną nogą, ale przytomny. Z Marcinem stracili kontakt chwilę przed przyjazdem karetki. Jego obrażenia były znacznie poważniejsze. Liczne urazy głowy, wstrząs mózgu i utrata przytomności to tylko część tego, co mu dolegało. Do tego mnóstwo obrażeń wewnętrznych i złamania. Trzeba czekać. Tylko to słyszała. A bezsilność i uczucie niemocy były tym, czego Ewa nienawidziła najbardziej. Przyzwyczajona była do działania. Teraz musiała siedzieć i trwać. I czekać.
Nie była świadoma upływającego czasu. Siedziała wciąż w tej samej pozycji z głową opartą o ścianę, kiedy podszedł do nich lekarz.
– Która z pań jest żoną pana Marcina? – skierował pytanie do niej i do Ani.
– Ja – odpowiedziała Ewa słabym głosem. – Ewa Połomska.
Lekarz patrzył na nią ze współczuciem w oczach.
– Zabieramy pani męża na salę operacyjną. Tomografia wykazała krwiaka wewnątrzczaszkowego. Musimy go odbarczyć, żeby ograniczyć rozległość uszkodzeń mózgu. Na szczęście ciśnienie wewnątrzczaszkowe nie wzrosło nadmiernie i to jest ta dobra wiadomość…
– Uszkodzenia mózgu? – wyszeptała Ewa na granicy paniki. – Rany boskie, o czym pan mówi? Czy mój mąż z tego wyjdzie?
Lekarz zawahał się z odpowiedzią. Różne rzeczy już widział, ale nie zwykł składać obietnic bez pokrycia. Nie w przypadku, gdy stawką było czyjeś życie. Stan pacjenta był bardzo ciężki. Wyglądało na to, że w chwili wypadku przyjął na siebie cały impet uderzającego go motocykla, co spowodowało szereg obrażeń wewnętrznych w jamie brzusznej. Złamane żebra były najmniejszym problemem pacjenta. Po wstępnych badaniach stwierdzono rozległe urazy śledziony, wątroby i nerek.
– Pani Ewo… – spokojny, lecz niemal bezbarwny głos lekarza rozległ się w poczekalni. – Chciałbym mieć dla pani dobre wieści, ale na tym etapie jest za wcześnie na stawianie jakichkolwiek założeń. Stan pani męża jest bardzo poważny. Powiedziałbym, że krytyczny. Kolejne godziny będą decydujące.
– Jezu! – jej przeciągły jęk zamienił się w spazmatyczny płacz. Nawet nie poczuła ucisku w podbrzuszu. W tej chwili myślała tylko o Marcinie. Wszystko inne zeszło na dalszy plan. Nie słuchała rozmowy lekarza z Anią. Nic jej nie interesowało prócz Marcina. Nie zorientowała się, kiedy Hania usiadła obok niej i zamknęła ją w ramionach.
– Poproszę pielęgniarkę, żeby podała pani coś na uspokojenie – usłyszała nad głową głos lekarza. Nie miała nawet siły odpowiedzieć. Nie była w stanie zebrać myśli.
– Ewa jest w ciąży, panie doktorze – powiedziała Hania. – Jedenasty tydzień.
– Rany boskie… – stęknął lekarz. Miał nadzieję, że kobieta to wytrzyma.
Szlochając rozpaczliwie, pochyliła się do przodu i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w szarobeżową wykładzinę na szpitalnej podłodze. Razem z komponującym się z nią piaskowym odcieniem ścian tworzyły zimną, sterylną atmosferę. Taki sam chłód panował w jej sercu i duszy. Szalała z niepokoju o Marcina. Słowa lekarza nie niosły pociechy. Między wierszami jego wypowiedzi wyczytała, że raczej powinna być przygotowana na najgorsze. W ogóle nie dopuszczała takiego scenariusza.
Nagle, siedząc w wypełnionej ludźmi poczekalni, zrozumiała wszystkie swoje niepokoje. To nie ciąża była ich przyczyną. To jej podświadomość, którą ona z takim uporem uciszała, wysyłała jej sygnały. To było jak alternatywna rzeczywistość oglądana w krzywym zwierciadle własnych myśli.
– Haniu… – szepnęła do przyjaciółki. – Tutaj, dzisiaj, zmaterializowała się suma wszystkich moich strachów. Ten czerwony mustang był jak puszka Pandory. Ja myślałam, że to przez ciążę jestem taka niespokojna. Nie chciałam tu przyjeżdżać. Augustów wywoływał we mnie jakiś irracjonalny lęk.
– Nic nie mówiłaś… – odszepnęła Hania.
– Bo nie chciałam was niepokoić swoimi paranojami. Jeździmy tu co roku. Uznałam to za bzdurę, jak wszystkie inne czarne myśli, które mnie ostatnio nawiedzały. Zbagatelizowałam je. Zagłuszałam i czekałam, aż pierwszy trymestr się skończy, a wraz z nim ucichną moje niepokoje. Teraz rozumiem, że ignorowałam intuicję i przeczucia, bo nie podobało mi się to, co próbują mi powiedzieć. Co ja mam robić, Haniu? Jak mam mu pomóc? Nigdy w życiu nie czułam się tak bezsilna.
– Ewa, myśl też o dziecku. Postaraj się trochę uspokoić.
Nie miała pojęcia, jak to zrobić. Jak wyciszyć ten ogrom najczarniejszego strachu, który w sobie miała? Kolejnego ucisku w podbrzuszu także nie poczuła. Przymknęła powieki i czekała.
Ciąg dalszy w wersji pełnej