Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Bo nie. Zacznij odmawiać i żyć po swojemu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bo nie. Zacznij odmawiać i żyć po swojemu - ebook

„Nie” to potężne słowo.

„Nie” to władza nad własnym życiem.

„Nie” to odrębność. Wolność. Samostanowienie. Czyli wszystko to, o co kobiety muszą walczyć.

Wychowano nas, kobiety, do zgadzania się na to, co podsuwa nam życie. Do bycia miłymi, grzecznymi, pomocnymi, idącymi na kompromisy, wyrozumiałymi… Mamy się nie kłócić, nie złościć, nie sprzeciwiać, nie histeryzować i przypadkiem nie wyskakiwać przed szereg. Z pokolenia na pokolenie funkcjonujemy w świecie skonstruowanym przez mężczyzn, któremu nasze milczenie i potakiwanie bardzo służy. Ale wcale nie musi tak być. Przecież możemy zacząć mówić „Nie”.

Do tego właśnie, w duchu siostrzeństwa, wsparcia i wyrozumiałości dla samych siebie, zachęca nas w swojej debiutanckiej książce Natalia Waloch, jedno z najmocniejszych dziennikarskich piór w Polsce.

Z ogniem, wnikliwością, błyskotliwością, przywołując dane, raporty oraz ważne i przełomowe teksty kulturowe, opisuje różne obszary życia i to, jak dotychczasowe, tradycyjne, „kobiece” funkcjonowanie w nich ciągnie nas w dół i odbiera siły. Obowiązki domowe, życie zawodowe i zarobki, cielesność, rodzina, macierzyństwo, związki romantyczne… W każdej z tych sfer mamy pod górkę. W każdej strasznie dużo musimy i strasznie dużo nie możemy.

„Rozwalmy ten system, dziewczyny” proponuje Waloch. Pierwszym krokiem może być lektura „Bo nie”.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-838-0109-4
Rozmiar pliku: 719 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Książki, które mogłyśmy napisać, podróże, w które mogłyśmy wyruszyć, gdybyśmy powiedziały „nie” zadaniom, które narzuca nam świat.

„Zjedz jeszcze serniczek” – mówi matka, ciotka, babcia czy teściowa, a ty grzecznie bierzesz do ręki widelczyk. Jesteś co prawda od dwóch tygodni na diecie, ale co tam. Albo nie przepadasz za sernikiem, no ale bez przesady, od tego się nie umiera, prawda? Mam złą wiadomość: umiera się.

···

Wszystkie wiemy, jak to się zaczyna:

„No, dalej, pocałuj dziadka”.

„Jesteś fajną dziewczynką, tylko czy musisz ciągle tyle gadać?”.

„Zrobiłam rosołek specjalnie dla ciebie, a ty nie zjesz?”.

„Jak mogłaś wrócić pijana, taki wstyd przed sąsiadami!”.

„To my tu flaki sobie dla ciebie wypruwamy, a ty chcesz śpiewać w jakiejś garażowej kapeli?”.

Dzieci generalnie mają być grzeczne, co oznacza mniej więcej tyle, że mają robić to, czego chcą dorośli. Jednak nadal dziewczynki mają się ich oczekiwaniom podporządkować bardziej niż chłopcy. Dziewczynka ma być miła, pożyczać ołówek zawsze, gdy ktoś poprosi, odzywać się wyłącznie pytana i nie brudzić się, choćby oznaczało to rezygnację z najlepszej zabawy. Młoda dziewczyna ma się pilnie uczyć i wierzyć, że dzięki temu dojdzie do swego. W pracy ma się nie wychylać, najlepiej jak ta mróweczka zasuwać w schowku na szczotki, ufna, że w końcu ją znajdą. Nie powinna mówić za dużo i za głośno, bo profesjonalistka nie może być zbyt emocjonalna, przy czym „zbyt” jest elastyczne, więc zawsze trzeba uważać. Gniew czy wściekłość upychamy w pawlaczu, bo złość piękności szkodzi, a histeryczek nikt nie lubi, no i, heloł, są takie groteskowe. Najlepiej jest postępować tak, żeby na każdym etapie życia mama, tato, pani w przedszkolu, trener, drużynowa, promotor pracy, szef czy szefowa oraz mąż, babcia i ta ciotka, co to miała nas w pompce, odkąd skończyłyśmy dziesięć lat, ale trzeba było ją zaprosić na wesele, mogli powiedzieć: „Jestem z ciebie dumna/dumny!”.

Tak sobie rośniemy w zasadzie nieme, bo jeśli głównie potakujemy, zgadzamy się, omijamy trudne tematy, to trochę tak, jakbyśmy w ogóle nie miały głosu.

Pal licho ten przeklęty serniczek. Sęk w tym, że tresowane do uległości nie tylko wpychamy w siebie desery, na które nie mamy ochoty, ale też idziemy na daleko większe kompromisy. Najpierw jako dzieci wkładamy sweter, gdy matce jest zimno, potem wybieramy studia, które ojcu wydają się sensowne, idziemy do pracy, którą rodzice uważają za stabilniejszą niż ta posada marzeń, która nas znalazła, ale niestety jest trochę bardziej ryzykowna. Nie raz i nie dwa idziemy do łóżka z kimś tylko dlatego, że zapłacił za kolację i dwa drinki. Albo dlatego, że był taki miły i naprawdę w nas zakochany, i tyle już o nas zabiegał. Ej no, trzeba być zimną suką, żeby takiego odtrącić, a przecież nią nie jesteśmy! Zostajemy w domu z dzieckiem, kiedy teściowa z dezaprobatą mówi: „No wiesz, zostawisz dziecko, żeby zarobić ledwie tyle, że wystarczy na żłobek?”.

Nie mówimy „nie”, bo boimy się, że kogoś urazimy lub stracimy, bo wydaje się nam, że mamy wobec niego dług wdzięczności, że przecież chce dla nas dobrze i nie wypada tego odrzucać. Świat od zawsze dba o to, żeby utrzymywać kobiety w strachu przed mówieniem „nie”, by przekonać nas, że nasze „nie” tylko ściągnie na nas kłopoty, zostaniemy same i – to chyba dla nas najgorsze – przestaną nas lubić. Sęk w tym, że to nieprawda. Wszystko dookoła, w tym życie wielu mężczyzn, wskazuje, że jest wprost przeciwnie: to pilnowanie swojego interesu i komfortu, strzeżenie swoich granic oraz odwaga narażenia się na konflikt, gdy nie ma innego wyjścia, popłacają i pozwalają wieść pełne życie.

Dla świata jednak nieporadność kobiet w mówieniu „nie” zawsze była wygodna. Połowa ludzkości jest w miarę spacyfikowana i nie robi kłopotów, a do tego odwala kawał nieodpłatnej roboty, którą w przeciwnym razie musieliby zająć się też mężczyźni albo – nie wiadomo, co straszniejsze – należałoby za nią zacząć płacić. Milczące, niestawiające większego oporu swojej codzienności kobiety to najlepsze rozwiązanie, by nic się w świecie nie zmieniło.

Rebecca Solnit w eseju traktującym o tym, jak kobietom od zawsze odmawiano głosu, pisze: „Historia milczenia jest kluczem do historii kobiet”.

Ta historia w moich oczach pełna jest rzeczy niedokonanych. Widzę ją jako puste strony w encyklopediach, w których nie ma niczego o wynalazkach, jakich kobiety nie dokonały. Jako puste półki w bibliotekach, gdzie nie stanęły nienapisane przez nas książki. Och, moment, nie ma pustych stron i półek – bez większego problemu całą tę przestrzeń wypełnili mężczyźni.

Tu – gdybym miała dalej płynąć na fali wyobraźni – słyszę chrzęst pantofli na żwirowej ścieżce i na ławeczce obok mnie siada Virginia Woolf szczerze załamana, że jej dwa eseje – Własny pokój z 1929 roku oraz Praca zawodowa kobiet z 1931 roku – są wciąż tak zatrważająco aktualne. Ten drugi to w istocie wykład, jaki Woolf wygłosiła jako uznana już autorka, którą poproszono o kilka refleksji na temat pozycji kobiet w zmieniającym się wówczas dynamicznie brytyjskim społeczeństwie.

Oto – wspominała chwilę z dalekiej przeszłości – siadła pisać recenzję książki autorstwa mężczyzny, gdy za jej plecami pojawiła się zjawa i wyszeptała: „Moja droga, jesteś młodą kobietą. Piszesz o książce napisanej przez mężczyznę. Bądź przychylna, delikatna, schlebiaj, zwódź, stosuj wszystkie sztuczki i fortele naszej płci. Nigdy nie pozwól, aby ktoś zauważył, że masz niezależny umysł”.

Zjawę Virginia rozpoznała bezbłędnie. Był to Anioł Domowego Ogniska opisany wcześniej w wierszu przez Coventry’ego Patmore’a, poetę i eseistę z kręgu prerafaelitów. Aniołem była ni mniej, ni więcej, tylko jego żona. Woolf pisze o niej tak: „Nazwana tym imieniem kobieta była przesympatyczna i niezwykle czarująca. Całkowicie pozbawiona egoizmu. Przodowała w trudnej sztuce życia rodzinnego. Codziennie poświęcała się dla innych. Jeśli na obiad był kurczak, zawsze wybierała nóżkę; jeśli zrobił się przeciąg, siedziała w nim. Krótko mówiąc, była tak stworzona, że nigdy nie myślała o sobie, nie miała żadnych potrzeb, zawsze wolała sprzyjać innym i spełniać ich życzenia”.

W pierwszym z przywołanych przeze mnie esejów Woolf napisała słynne zdanie o tym, że by tworzyć, kobieta potrzebuje własnego pokoju i pieniędzy. Był to czas, gdy wiele kobiet wciąż nie miało swojego majątku, więc w całości zależały najpierw od ojców, potem od mężów, którzy byli władni poukładać im życie wedle własnego widzimisię, a w nim fanaberie takie jak pisanie powieści czy wierszy najpewniej się nie mieściły. Pisarka analizowała też warunki życia kobiet w minionych stuleciach. Siostry Brontë czy Jane Austin miały możliwość pisać tylko we wspólnej bawialni, przez co ich dzieła powstawały na ogół w kąciku wśród rozmów innych domowników. Według Woolf dlatego właśnie pisały powieści: bo w bawialni miały możliwość obserwowania ludzi i relacji między nimi, a jednocześnie – jej zdaniem – fikcja wymaga mniejszego skupienia niż pisanie poezji, dramatów czy książek non-fiction. Virginia boleje nad tym, że z powodów lokalowych świat nigdy nie ujrzał dramatów poetyckich, jakie w lepszych warunkach mogłaby stworzyć Emily Brontë, czy historycznych książek oraz biografii, które zapewne napisałaby zamiast powieści obdarzona wielkim umysłem George Eliot. Stąd właśnie postulat Woolf: własny pokój z biurkiem i kasa, by świat się odczepił ze swoimi roszczeniami.

···

Dziś wiele z nas prawdopodobnie ma lepszy lub gorszy własny kąt, w którym może w spokoju usiąść, mamy też swoje pieniądze. Najczęściej niezbyt duże, ale powiedzmy sobie, że formalnie położenie kobiet prawie sto lat po słowach Woolf jest zdecydowanie lepsze. Problem w tym, że wciąż snuje się za nami Anioł Domowego Ogniska. Ta cholerna zjawa, która nie pozwala nam usiąść w spokoju z gazetą nawet wtedy, gdy dzieci bawią się w swoim pokoju, bo każe nam wówczas uprzątnąć blat w kuchni lub poskładać pranie. Nie pozwala położyć się spać wcześniej, lecz podsuwa kartkę i długopis i dyktuje listę zakupów. Wyłącza Netfliksa i zabiera pilota, bo trzeba poszukać w sieci ortodonty dla dziecka. Albo regału na książki, których zrobiło się za dużo. Każe zatelefonować do teściowej, a potem w jej imieniu wydzwaniać po kardiologach w całym mieście, by znaleźć jak najszybszy termin wizyty.

Woolf pisała o bolączkach kobiet pisarek, ale w istocie jej eseje dotyczą nas wszystkich i mówią o tym, jak kobiety nie są w stanie zająć się sobą i swoim życiem, bo wciąż zajmują się innymi. Nieumiejętność mówienia „nie” oczekiwaniom innych ludzi wobec nas to jednocześnie niezdolność mówienia „tak” sobie samej. Dlatego tak wiele kobiet idzie przez życie, niemal nie zostawiając śladów na piasku. Nie chodzi o to, że każda z nas ma po sobie zostawić powieść, obraz czy choćby zrobiony na drutach szalik. Chodzi o to, że z czasu, jaki mamy na tym świecie, tak niewiele wyrywamy dla nas samych. Nie tylko na wymarzoną pracę, pasję czy hobby, ale też na zwykły wypoczynek, ważne dla nas relacje pozarodzinne, na refleksję, która mogłaby przyjść i nas wzbogacić, gdybyśmy tylko miały chwilę, by w codziennym pędzie usiąść i dać myślom płynąć swobodnie. Tymczasem gnamy jak podczas gry w podchody na obozie harcerskim; lecimy z mapą od punktu do punktu, by w każdym odhaczyć zadanie, dzięki czemu możemy potem dostać sprawność dobrej samarytanki, idealnej kochanki czy perfekcyjnej matki.

Woolf uważała, że w nałożonym na kobiety przymusie bycia miłą, schlebiającą innym, wdzięczną i łagodną milkną nasze myśli, nasz własny, niepowtarzalny głos, wreszcie – po prostu nasze prawdziwe ja.

Im bardziej przyglądam się temu, jak my, kobiety, żyjemy, nie umiejąc mówić „nie” światu, a zatem, nie mówiąc też „tak” sobie samym, tym bardziej ściska mi się serce, bo widzę, jak wiele naszego potencjału się marnuje. Świat jest uboższy nie tylko o te wszystkie leki, które mogłybyśmy wynaleźć, wiersze, które mogłybyśmy napisać, prawa, jakie mogłybyśmy ustanowić, gdybyśmy zostały polityczkami, ale też o całą naszą witalną energię, dzięki której mogłybyśmy wieść lepsze, pełniejsze życie i którą mogłybyśmy wzbogacać wszystko i wszystkich dookoła, zamiast ich po prostu obsługiwać jak wielofunkcyjne, inteligentne roboty nie do zajechania.

Widzę często, jak kobieta rozpada się na tysiące kawałków. Kawałek jej jest w muffinkach upieczonych na szkolny piknik syna, kawałek w czystym, równo złożonym praniu, kolejny w idealnie odkurzonych książkach na regale, w bukiecie kwiatów na stole u teściowej (które kupiła jej na imieniny, bo mąż zapomniał), w aucie odkurzonym z resztek biszkoptów rozkruszonych przez dzieci. Nie ma tylko już jej samej.

Dlatego napisałam, że od permanentnego niemówienia „nie” umieramy – bo znikamy w codziennej krzątaninie i mentalnej jodze polegającej na wpasowywaniu się w role, których odgrywania się od nas oczekuje.

Recepta Woolf była drastyczna: trzeba zamordować Anioła Domowego Ogniska. Ona sama złapała zjawę za gardło i dusiła z całej siły, bo wiedziała, że inaczej będzie skazana na wieczne lawirowanie w świecie, bycie miłą i ugodową, czyli po prostu na życie w kłamstwie. Nie udało się zabić potwory, wracała co rusz, kiedy tylko widziała okazję, by znów złapać Virginię za ramię i sączyć jej do ucha słowa dające się streścić jako „Co z ciebie za kobieta?”. Trzeba było wciąż i wciąż od nowa chwytać za kałamarz i rzucać w nią z całej siły.

Kiedy czasem moje dzieci bardzo dają mi w kość, marudzą, nie słuchają i generalnie nie współpracują tak ostentacyjnie, że czuję, że za moment puszczą mi nerwy, wykrzykuję do nich: „Halo, przestańcie, cierpliwość mi się kończy i nie będę z tym walczyć, bo nie chcę być święta, chcę być tylko szczęśliwa!”.

Myślę, że to dobry start dla każdej z nas – zadać sobie pytanie: czy chcesz być święta, czy po prostu szczęśliwa? Sądzę też, że własnym pokojem kobiety w XXI wieku jest umiejętność mówienia „nie” otoczeniu wtedy, gdy czuje, że powinna powiedzieć „tak” sobie.

Nie jestem psycholożką, terapeutką ani coachką, żeby mówić wam, co i jak powinnyście zrobić. Spędziłam jednak jako dziennikarka wiele lat na opisywaniu mechanizmów, które sprawiają, że nasz świat nie do końca jest miejscem, w którym kobiety mogą swobodnie rozprostowywać swoje skrzydła. Doprowadziło mnie to do przekonania, że tylko stanowcze, głośne „nie” może nam pomóc, i umiem wyjaśnić dlaczego.

Jestem heteroseksualną kobietą z dużego miasta, pracującą zawodowo samodzielną matką po rozwodzie – doświadczenia związane z taką tożsamością znam najlepiej, stąd do nich będzie mi bliżej w tej książce podczas szukania przykładów. Ale mechanizmy uciszania kobiet dotyczą nas wszystkich, nie wymykają się im ani singielki, ani lesbijki, kobiety biseksualne czy trans. Ta książka jest dla wszystkich, bo to, co spotyka nas w pracy, w rodzinach, to, jak naciska na nas społeczeństwo, jest doświadczeniem uniwersalnym. Wiem, jak bardzo świat postarał się, by mówienie „nie” było dla nas skrajnie trudne. W tej książce chcę dać wam powody do zdrowego gniewu, dzięki któremu stanie się to łatwiejsze.ROZDZIAŁ I

Dobra dziewczynka nie wyjeżdża za linię

Wracałam z zakupów, a że tego dnia zabrałam ze sobą wózek, nakupiłam sporo: jogurty i musy w tubkach dla dzieci, bułeczki, które daję im do szkoły na drugie śniadanie, wszystko, czego potrzeba do hot dogów, owoce i warzywa etc. Teraz musiałam wnieść to na trzecie piętro. Pod domem spotkałam sąsiadkę, która weszła do klatki tuż za mną. Kółka w wózku się zacięły, ale machnęłam na to ręką, zarzuciłam uszy wózka na ramię i ruszyłam na górę. Klatka w mojej kamienicy jest wąska, dwie osoby mijają się z trudem, więc chcąc nie chcąc, sąsiadka człapała za mną. Na pierwszym piętrze pomyślałam, że być może chciałaby iść szybciej. Pewnie ją irytuje, że się tak wlokę. Chciałaby być już w domu po robocie, może chce się jej sikać, może pić, a tu na ostatniej prostej taka zawalidroga. Powinnam chyba przyspieszyć. Albo ją przepuścić. Może jednak lepiej przyspieszyć. Zaczęłam raźniej przebierać nogami.

Kiedy zziajana weszłam do domu, klepki w mojej głowie wskoczyły na swoje miejsce i powiedziałam do siebie: „Kurwa, Waloch, serio?”.

Potem zaczęłam rozkminiać, jak to możliwe, że ja, feministka w wieku lat 46, baba z tych raczej wyszczekanych, dygając pod górę z zakupami, myślę o tym, czy dobrostan mojej sąsiadki, z którą znam się ledwie na „dzień dobry”, nie jest aby naruszony przez tempo mojego marszu po schodach. Zaraz potem przypomniało mi się, jak siedząc pod prysznicem na porodówce podczas mocno już rozwiniętej akcji rodzenia czterokilogramowego syna, zapytałam mego ówczesnego męża: „Jak się trzymasz?”.

Piszę to po to, żebyś przemyślała, czy na pewno chcesz dać się wypchnąć do trójki klasowej, skoro uważasz, że mógłby się w niej poudzielać któryś z ojców. Żebyś zastanowiła się, dlaczego mówisz mężowi: „Ależ jasne, idź na siłkę”, kiedy najbardziej potrzebujesz, by zajął się dziećmi, żebyś mogła się wcześniej położyć. I żebyś nie poczuła się jak największa kretynka na świecie, kiedy – jak ja – będziesz starała się zejść z drogi sąsiadce mimo dźwigania własnych siat.

Nie jesteś kretynką. Jesteś po prostu dobrą dziewczynką. Dobre dziewczynki są całe na „tak”, zawsze frontem do potrzeb innych. Im nawet nie trzeba tych potrzeb sygnalizować, w znakomitej większości przypadków same je odgadują. A jak już odgadną, wiedzą, co robić.

Ten rozdział pomoże ci zrozumieć, dlaczego tak trudno jest ci mówić „nie” w tych wszystkich sytuacjach, w których bardzo chciałabyś zrobić coś dla siebie, ale twoje własne dobro, komfort czy samopoczucie nie wydają ci się wystarczająco dobrymi powodami. Być może potrafisz odmówić teściowej przyjścia na niedzielny obiad, jeśli akurat zaplanowałaś wtedy coś ekstra z dziećmi albo już dawno umówiłaś się na koncert z koleżankami, ale jeśli po prostu marzysz o tym, by dwa dni leżeć pod kocem z książkami? Tak po prostu nie przyjść, bo nie? Odmówić ze względu na siebie samą, a nie na innych, którzy na ciebie liczą? Przejdzie ci przez gardło „nie”, gdy chodzi o szefa, który chce, byś została dłużej w pracy, jeśli na szali jest dowiezienie syna na ważny mecz. Ale nie przejdzie, jeśli po prostu uważasz, że pracujesz ostatnio zbyt dużo i że to nie jest OK wydłużać godziny pracy w ostatniej chwili przed wyjściem z biura. Przyjaciółce, która na spontanie zadzwoniła, że jest niedaleko i za kwadrans wpadnie z winkiem pożalić się na facetów z Tindera, odmówisz, jeśli jesteś przeziębiona i zarażasz, ale za nic nie powiesz: „Wybacz, kochana, ale padam dziś z nóg i marzę tylko, by się wyspać. Złapmy się jutro”.

„Nie” to potężne słowo. Kiedy dziecko kończy dwa lata, zaczyna rzucać je w odpowiedzi na niemal wszystko. Jego liczne „nie” lecą gdzie popadnie i kiedy dusza zapragnie. Chcesz, żeby ci poczytać? Nie. Chodź, ubierzemy się i pójdziemy na spacer. Nie. Odłożymy teraz pluszaka i pójdziemy umyć zęby. Nie. Mój Stach w tym wieku nawet na pytanie, czy smakowała mu ulubiona zupa, której wtranżolił właśnie dwie michy, odpowiadał: „nie”. „Nie” dwulatka to znak, że odkrywa, że jest osobnym bytem, a nie przedłużeniem matki czy ojca. Może i jestem od was zależne, ale bez przesady, kochani, są granice tej zależności – zdaje się mówić dziecko, które, ucząc się mówić, odkryło, że ma nie tylko wolę, ale też narzędzie jej wyrażania.

„Nie” to odrębność. Wolność. Samostanowienie. Czyli wszystko to, co nie jest dla kobiet.

Zbójniczki zmieniają się w drżące kurczęta

Zaczyna się bardzo wcześnie. Świat dziewczęcy i świat chłopięcy często zostają osobnymi uniwersami, jeszcze zanim przyjdziemy na świat. Zależnie od odczytu USG ciężarna kupuje różowe lub niebieskie pierwsze śpioszki. Ten podział wymyślili handlowcy na początku XX wieku. Wcześniej wszystkie dzieci ubierano na biało, ale to żaden biznes, kiedy ciuszki mogą przechodzić z brata na siostrę, a potem na kolejnego brata. Hej, wymyślmy coś, żeby to nie było takie łatwe! No i wymyślili. Na marginesie: przez wieki róż był kolorem władców i dowódców, ale kto by o tym pamiętał.

Z czasem rozpadlina między światami dziewcząt i chłopców się powiększa. Oni dostają klocki, one lalki, oni mogą chodzić brudniejsi, mogą krzyczeć głośniej (do tego jeszcze wrócimy) i wchodzić wyżej. Tak, tak, to ostatnie potwierdzają nawet badania naukowe: matki na placu zabaw w przypadku wspinających się na drabinki córek wołają „stop!” szybciej niż w przypadku chłopców. Choć rozwój dzieci w wieku kilkunastu miesięcy, dwóch czy trzech lat przebiega w zasadzie identycznie u dziewcząt i chłopców, dorośli już wtedy uważają, że chłopiec może wejść wyżej. Takich uprzedzeń wszyscy mamy więcej. Obecnie część naukowców skłania się ku twierdzeniu, że zdolność dobrej orientacji w terenie przypisywana mężczyznom jako ich naturalna cecha, mocniejsza niż u kobiet, jest w rzeczywistości efektem tego, że chłopców puszcza się dalej od domu, pozwala na aktywności, dzięki którym częściej mają okazję trenować odnajdywanie się w nieznanej przestrzeni. Cóż, nie brzmi to niewiarygodnie.

Im dalej w życie, tym więcej komunikatów. Kluczowym momentem jest dziesiąty rok życia. Tak kluczowym, że ONZ opracowała nawet specjalny raport poświęcony dziesięcioletnim dziewczynkom, uznając, że „to, jak będzie wyglądał świat, będzie zależało od tego, czy zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby wesprzeć rozwój i potencjał dziesięcioletnich dziewcząt”.

Prof. Iwona Chmura-Rutkowska, pedagożka i socjolożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, członkini Interdyscyplinarnego Centrum Badań Płci Kulturowej i Tożsamości, znakomita specjalistka m.in. od przeciwdziałania przemocy motywowanej stereotypami, tłumaczy, że dziesiąty rok życia to ten moment, gdy do dziewczynki ze wzmożoną siłą zaczynają docierać wymagania, jakie stawia jej świat w ramach egzekwowania od niej bycia odpowiednio kobiecą. W wielu kulturach właśnie w tym wieku dziewczęta przestają chodzić do szkoły i zostają wrzucone na matrymonialny rynek. Na Zachodzie, gdzie prawo uniemożliwia tego typu praktyki, oznacza to wzmożoną seksualizację.

Jest to czas, gdy do dziewczęcych uszu ze zdwojoną siłą dochodzą komunikaty o tym, że złość piękności szkodzi, że w szkole trzeba zasłaniać ramiona i uda, że dziewczynki trzymają nóżki razem, że dziewczynki tak nie krzyczą. Psychikę dziewczynki dziobią też zarówno jawne, jak i podprogowe przekazy niekierowane bezpośrednio do niej, ale swobodnie latające w przestrzeni: matka mówiąca o sobie, że jest tłusta jak świnia i musi przejść na dietę, ciotka utyskująca na własne siwe włosy i jadąca po bezwstydnej siwiźnie wspólnej znajomej, matka koleżanki rzucająca uwagę o tym, że któraś tam celebrytka jest na coś za stara. Zewsząd na główkę dziesięciolatki dosłownie wylewają się dziesiątki nakazów, zakazów i obostrzeń, których powinna przestrzegać, by dostać od świata certyfikat kobiecości. Jest wreszcie dyscyplinujące zdanie: „Chłopcy nie lubią takich dziewcząt”. Pod słowo „takich” można upchnąć masę rzeczy: zbyt mądrych, zbyt pewnych siebie, zbyt odważnych etc. Kluczem jest to króciutkie „zbyt”, którego nie sposób dookreślić, zatem każda ambitna, oczytana dziewczynka śmiało zabierająca głos może się okazać przemądrzałą awanturnicą.

Szczerze mówiąc, bardzo obawiam się tego progu dziesięciu lat, gdy myślę o mojej siedmioletniej córce. Lu jest wspaniałą piratką, jej fabryczne ustawienia można by streścić w bezczelnym komunikacie: „Świecie, obdarzam cię swoją obecnością, dawaj mi tu hołdy i dary”. Badania pokazują, że mniej więcej w okolicy dziesiątych urodzin takie wspaniałe małe tupeciary nagle tracą rezon, zbójniczki stopniowo zmieniają się drżące kurczęta. Same przestają łazić po drzewach, odgryzać się, gdy ktoś im zalezie za skórę, i startować w zawodach w pluciu na odległość. Zaczynają bardziej niż dotąd zwracać uwagę na swój wygląd, nierzadko dochodzą do wniosku, że matematyka i fizyka są raczej dla chłopaków, podczas gdy polski, historia i inne tzw. humanistyczne przedmioty są dla dziewcząt (choć wciąż powtarzane są badania, które temu przeczą). W szkole daje się za przykład ich schludne zeszyty, sumienność w odrabianiu prac domowych, grzeczne zachowanie, co obejmuje m.in. wycofywanie się z konfliktów. W szeregach wzorowych uczniów wyczytywanych na akademiach większość stanowią dziewczynki. Widziałam to bardzo wyraźnie na zakończeniu roku u mojego Staśka. Za to gdy przyszło do nagród za udział w konkursach z konkretnych dziedzin, za wybitne osiągnięcia przedmiotowe, większość laurów przypadała chłopcom. Przypomniałam sobie wtedy coś, co powiedziała mi znajoma nauczycielka klas jeden-trzy: że już w drugiej klasie robi się jej przykro, bo o ile chłopcy zaczynają mieć mnóstwo zainteresowań często wykraczających poza program szkoły, o tyle dziewczynki są znakomite w zasadzie ze wszystkiego, ale trudno dostrzec u nich błysk w oku związany z konkretną dziedziną. To właśnie ten moment, gdy świat zachęca chłopców do żeglowania w poszukiwaniu swoich pasji, a tym samym do budowania swojej tożsamości, a dziewczynki przyucza do tego, by dobrze funkcjonowały w systemie, czyli w różnego rodzaju zależnościach od innych.

Iwona Chmura-Rutkowska dodaje, że skutkiem tego jest przekaz, jaki płynie od nauczycieli i – o zgrozo – od nauczycielek, których prof. Lucyna Kopciewicz przepytywała w badaniach: z uczennicami pracuje się lepiej, bo łatwiej, ale to z uczniami jest interesująco.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: