Bóg incognito Kazania z nadzieją - ebook
Bóg incognito Kazania z nadzieją - ebook
Kazania z nadzieją.
Potrzebujemy dziś nadziei bardziej niż kiedykolwiek. Pandemia, wojna, kryzys wiarygodności Kościoła sprzyjają pytaniom o obecność w tym wszystkim Boga i Jego wpływ na nasze życie. Zastanawiamy się, gdzie jest Bóg… Czy jednak próbujemy Go szukać?
Zawarte w tomie komentarze do Ewangelii autorstwa ks. Andrzeja Draguły są pomocą, by w obecnych czasach lęku, niepewności i chaosu odnaleźć drogę do nadziei i odkryć Boga na nowo. Płynie z nich krzepiące zapewnienie, że oto „rozpoczął się czas Boga, który zamiast skazywać człowieka na los, na ślepe fatum, chce z nim ten los dzielić. I dzieli go aż do końca”.
„To książka, która osobom wierzącym i praktykującym, lecz przeżywającym kryzys poczucia religijnego bezpieczeństwa doda sił i odwagi. A gdyby trafili na nią ci, którzy odeszli, może odnajdą w niej sens powrotu”…
(Dorota Zdunkiewicz-Jedynak, Wprowadzenie )
W trudnych czasach Bóg nie jest mniej obecny. Działa incognito…
***
Ks. Andrzej Draguła (ur. 1966), dr hab. teologii, profesor w Instytucie Nauk Teologicznych Uniwersytetu Szczecińskiego, wykładowca na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu oraz w Akademii Katolickiej w Warszawie. Zajmuje się teologią pastoralną w perspektywie kulturowej, związkami między teologią a kulturą oraz werbalną i ikoniczną komunikacją religijną. Laureat Nagrody Dziennikarskiej „Ślad” im. bp. Jana Chrapka w 2018 r. Ostatnio opublikował: Kościół na rynku. Eseje pastoralne; Plaża zbawionych. Kazania na czasie; Syn marnotrawny. Biografia ocalenia.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-3423-5 |
Rozmiar pliku: | 418 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
na czas stanu nadzwyczajnego
Wprowadzenie
„Nikt nas nie uczył duszpasterstwa stanów nadzwyczajnych” – ubolewał na łamach „Tygodnika Powszechnego” w kwietniu 2020 roku publicysta ksiądz profesor Andrzej Draguła. Przed czytelnikiem tymczasem zbiór prawie kilkudziesięciu homilii tego Autora wygłoszonych między 10 maja 2020 roku a 30 października 2022 roku – homilii właśnie na czas stanu nadzwyczajnego.
Pandemia, która przyszła nagle, wprowadziła bezpośrednie zagrożenie dla najbardziej podstawowych z ludzkich wartości – zdrowia i życia. Na brak poczucia bezpieczeństwa nałożyły się kwarantanna i ograniczenia administracyjne dotyczące codziennej aktywności ludzi. Wszystko to stało się źródłem zapaści w wielu wymiarach: jednostkowym, rodzinnym, społecznym. Do tego Kościół na skutek ujawnianych przypadków nadużyć seksualnych wśród duchownych, w pewnym stopniu także przez nie zawsze akceptowany sojusz tronu i ołtarza traci wiarygodność, w efekcie przekazywane przez niego normy i wartości przestają być zasobem trwałym; wiara wielu Polaków przenosi się poza wspólnotę, spada liczba osób praktykujących w grupie ludzi młodych, zniechęconych brakiem rozliczenia skandali pedofilskich, obrażaniem osób LGBT, lekceważeniem ważnego dla tego pokolenia kryzysu klimatycznego – określanego w kręgach duszpasterzy jako chwilowa moda.
Podążając za lekturą biblijnych czytań, ksiądz profesor Andrzej Draguła interpretuje ich sens i aktualność dla czytelnika i słuchacza czasu pandemii i kryzysu Kościoła, słuchacza zatroskanego o zdrowie swoje i najbliższych, przerażonego ofiarami dotkniętymi nieznanym wirusem, człowieka na kwarantannie z powodu zakażenia COVID, człowieka przytłoczonego niepewnością, strachem, bezsilnością, wyrwanego przez pandemię z iluzji wszechmocy. Nie tylko diagnozuje dolegliwości początku trzeciej dekady XXI wieku, ale przede wszystkim nazywa lęki słuchacza, który znalazł się w sytuacji stanu nadzwyczajnego. Próbuje jednak wpuścić w mrok wierzących jakieś światło, by mogło oświetlić drogę. Mówi o tym, co jest istotą wiary, do czego się odwoływać w sytuacji życiowych wyborów. Inspirowane Ewangelią homilie księdza Andrzeja Draguły otwierają odbiorcę na życie przepełnione nadzieją, uczą kwestii fundamentalnych: odpowiedzialnej wolności oraz miłości do Boga i drugiego człowieka, wiele w nich też myśli o ufności i więzi oraz o znaczeniu wspólnoty dla przeżywania wiary.
W homilii z 3 czerwca 2021 roku czytamy:
Coraz trudniej być wierzącym nie tylko dorosłym, ale także młodzieży – może przede wszystkim – i dzieciom. Wierzyć i chodzić do Kościoła to – jak by powiedzieli młodzi – coraz częściej obciach. Chrześcijaństwo staje się kontrkulturową mniejszością. Dzisiaj, kiedy religia przestała być wspierana przez procesy społeczne, koniecznością staje się budowanie osobistej, głębokiej, świadomej i dojrzałej więzi z Jezusem. Takiej więzi, która przetrwa w niesprzyjających okolicznościach. Więzi, która w sytuacji ewentualnego kryzysu przerodzi się w głód Boga, a nie zgodzi się na jakieś minimum religijnego zadowolenia. Więzi, która potrafi poza słabością Kościoła dostrzec jego świętość.
W innym miejscu – w homilii z 10 października 2021 roku – ksiądz Draguła mówi:
Różewicz opowiadał, że stracił wiarę, ponieważ katecheta wyrzucił go z religii, gdy ten zapytał go o Trójcę Świętą. Mógłby się dzisiaj stać patronem wszystkich zgorszonych Kościołem, a przynajmniej odchodzącej z Kościoła młodzieży, która – podobnie jak to było z młodym Różewiczem – nie znajduje w Kościele przestrzeni dla intelektualnych dylematów wiary. Ale Różewicz – choć zdystansował się do instytucji Kościoła – nie zwolnił się ze sporu z Bogiem, który milczał, „gdzieś między krzesłem łóżkiem / i stołem zapodział się”, nie odpowiadał, wymykał się, ginął, „zawieruszył się / na skrzyżowaniu / fides et ratio”, oddalał. A ten wciąż Go tropił. Dzisiaj żyjemy w epoce sporu o Kościół, ale nie sporu o wiarę. Wystarczy spojrzeć na repertuar teatrów w Polsce. Dużo tam krytycznych spektakli o Kościele i prawie wcale nie ma pytań o Boga. I choć rozumiem, dlaczego tak jest, brak mi sporu o Boga, brak mi Różewiczów, którzy nie rezygnują wobec milczenia Boga i potrafią dać wobec świata świadectwo swoich trudnych poszukiwań. Tak, Różewicza odnajduję w dzisiejszym obrazie młodzieńca, który przychodzi z pytaniem o życie wieczne. Młodzieniec usłyszał odpowiedź, której nie rozumiał, nie zaakceptował, przecież domagała się ona od niego radykalnej zmiany życia. I odszedł zasmucony. Znamy to doświadczenie, gdy wiara domaga się od nas porzucenia tego, do czego tak bardzo się przyzwyczailiśmy, choć niekoniecznie musi to być bogactwo. Różewicz spotyka Chrystusa inaczej – jako tego, który kładzie palec na ustach, który zamazuje litery, który milczy. Ale czy Różewicz odchodzi zasmucony? Czy się poddaje? I czy Bóg jest przez to mniej obecny? Czy Go naprawdę nie ma? Czy Go nigdy nie było?
Wobec licznych dziś w Polsce przypadków dokonywania aktu apostazji Kaznodzieja zadaje swoim słuchaczom czasem prawdziwie prowokacyjne pytania przypominające formą katechetyczny rachunek sumienia, przenosi tym samym akcent z tych, którzy odeszli, na tych, którzy zostali i muszą udźwignąć ciężar odejścia innych: Co mówisz, Kościele, sam o sobie? Czy nie mówisz czasami zbyt często wcale nie doświadczeniem Chrystusa, ale przede wszystkim przykazaniami, normami, obowiązkami, postami, zaświadczeniami, za którymi nie widać już i nie doświadcza się już Chrystusa? Czy my – Kościół – wiemy, czym jesteśmy? Kim jesteśmy? Czy my – katolicy w Polsce – jesteśmy tymi, którzy są postrzegani jako nosiciele iskry nadziei, miłości i miłosierdzia? Ci, którzy ją rozpalają? Rozdmuchują w ogień? Czy pali nas miłość? Jaki to ogień da się z nas wykrzesać? Czy rozświetli on mroki świata? Czy rozświetli mroki „ciemnej nocy” Kościoła? Co jest siłą Ewangelii? Co jest siłą wiary, która jest na niej budowana? Czy świat i jego wydarzenia są od Boga niezależne? Czy może Bóg wszystkim kieruje i to, co się wydarza, jest wyrazem Jego wszechmocnej woli, na którą człowiek nie ma wpływu? Czy księża są jeszcze światu potrzebni? Po co kapłaństwo dzisiaj? W trudnym czasie odejść ksiądz Draguła przestrzega katolików przed „religijnym egoizmem” objawiającym się przekonaniem, że „Pan Jezus to na pewno pozostał z nami, a za nimi – tymi odchodzącymi – nie poszedł. Ale skąd ta pewność?” – zadaje prowokacyjnie pytanie Autor – by zaraz spointować:
To prawda, że ludzie szli za Jezusem, ale prawdą jest także to, że On szedł do nich, „do sąsiednich miejscowości” (Mk 1,38). Zawsze jest jakieś „gdzie indziej”, do którego zmierza Jezus. Bo po to wyszedł, by wędrować, szukać, co zginęło, być gdzie indziej, niż się spodziewamy. Więc dokąd prowadzi nas teraz? Na jakiej pustyni możemy go znaleźć? Gdzie jest ta Galilea, po której chodzi?
„Dragułowe homilie” pełne są językowych znaków indywidualnej obecności Autora, który nie tylko skrzętnie rejestruje podsłuchane rozterki słuchaczy, ale dzieli się własnymi wątpliwościami. W wielu miejscach znajdziemy tu zdania w rodzaju: „A ja się właściwie dziwię Jezusowi, że On się dziwił uczniom, że oni się dziwili”; „Ewangelia mnie zaskakuje. Wciąż mnie zaskakuje nowym odczytaniem tekstów, które – zdawałoby się – znam na pamięć i wszystko o nich wiem”; „Muszę przyznać, że przez wiele lat nie zdawałem sobie sprawy z bliskości znaczeniowej tych dwóch czasowników”.
Homilie pierwotnie były przygotowane, co oczywiste, do wygłoszenia – przelane na papier noszą znamiona tej subtelnej kolokwialności zarówno w sferze leksyki, jak i składni: „Coś z tą Jezusową przypowieścią jest nie tak…”; „Czy można pragnąć dobra dla kogoś, kogo jednocześnie się nie lubi? Ano można…”; „Jak się człowiek uprze, to zdzierży nie tylko czterdzieści dni, ale więcej…”. To lektura naprawdę przyjemna, a jednocześnie wymagająca. Kaznodzieja mówi językiem nam bliskim i to sprawia, że czyta się ją z zapartym tchem. Jednocześnie jednak wiele tu odwołań stawiających czytelnika przed wyzwaniem intelektualnego skupienia. Zaludniają homilie święci i ojcowie Kościoła (np. św. Katarzyna ze Sieny, św. Hieronim, św. Jan Chryzostom, św. Augustyn), papieże (Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek), prozaicy i poeci (m.in. Tadeusz Różewicz, ks. Janusz St. Pasierb, Anna Kamieńska, Jerzy Ficowski, Olga Tokarczuk), myśliciele i uczeni (np. Zygmunt Bauman, Thomas Nagel, Blaise Pascal, Roberto Calasso, Gabriel Le Bras) – wszyscy oni okazują się pomocni, by dać słuchaczom nadzieję w czasach, gdy o nadziei mówi się mało.
To, co mnie – polonistkę – w homiliach ujmuje szczególnie, to wrażliwość ich Autora na słowa − jego migotliwe znaczenia, warstwy semantyczne i związki etymologiczne między nimi (jak zauważone przy okazji homilii wielkosobotniej pokrewieństwo czasowników „krzesać” i „wskrzeszać”), ukryty w ich formie pierwotny sens. Oddają tę wrażliwość na przykład rozważania o różnicy między „turystą” i „włóczęgą”. Turysta – mówi trochę za Zygmuntem Baumanem Draguła – „jest konsumentem chwil i miejsc. Wszystkie są dla niego tak samo atrakcyjne, a on jest ich kolekcjonerem. Turysta opuszcza dom, bo chce, włóczęga – bo musi, bo tam, gdzie jest, nie jest mile widziany. . I turysta, i włóczęga nigdzie nie zabawią długo. Każdy ich pobyt w jakimś miejscu jest tylko epizodem”. Refleksja z gruntu lingwistyczna prowadzi jednak wprost do pytania teologicznego: Czy w świecie włóczęgi i turysty możliwa jest wiara?
W zebranych w tomie homiliach widoczny jest rys swoistej literackości. Ksiądz profesor Andrzej Draguła jest też przecież publicystą − publicystyczny talent, lekkie pióro widać także w homiliach zapełnionych celnymi i jednocześnie zaskakującymi, zmuszającymi do myślenia metaforami, jak zapożyczona z książki Raj na ziemi francuskiego intelektualisty katolickiego Fabrice’a Hadjadja libido coeli („pożądanie nieba”) czy przytoczona za Tertulianem metafora „ciała − zawiasu zbawienia”: „jak zawiasy podtrzymują drzwi, tak ciało jest filarem, który podtrzymuje architekturę naszej wolności i naszego zbawienia”.
Homilie w zbiorze ujęte są w piękne, napisane z rozmachem frazy narracyjne. Dla przybliżenia realiów opisanych w biblijnych czytaniach znalazły się tu obrazowe opisy, jak we fragmencie o pustyni:
Żeby dobrze zrozumieć dzisiejsze czytania – lekcję z Izajasza i początek Ewangelii wg św. Marka – trzeba by stanąć pośrodku palestyńskiego krajobrazu, którego większość z nas nie zna i nie widziała na własne oczy. Ale od czego jest wyobraźnia? Tamtejsze pustynie wyglądają trochę inaczej niż piaski Sahary, które stały się emblematycznym wyobrażeniem pustyni. To skaliste, górzyste pustkowia, czasami przechodzące w trawiasty step, gdzieniegdzie poprzerywane pasami zieleni rozkwitającej przy rzekach, które płyną tylko okresowo. O takiej właśnie pustyni mówi prorok Izajasz. Pełno na niej urwisk i stromych zboczy. Droga prowadząca przez takie pustkowie była kręta, schodziła w dół i pięła się w górę, przekraczając kolejne doliny, wzgórza i pagórki.
Warto po zbiór homilii sięgnąć. To jest książka dla ludzi myślących i łaknących nadziei. Osobom wierzącym i praktykującym, lecz przeżywającym kryzys poczucia religijnego bezpieczeństwa doda sił i odwagi. A gdyby trafili na nią ci, którzy odeszli, może odnajdą w niej sens powrotu.
Dorota Zdunkiewicz-JedynakCiało grzechu, ciało zbawienia
Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego
Dz 1, 1–11
Ef 1,17–23
Mt 28,16–20
Anna Kamieńska pisała w Notatniku: „Jak pusty musiał się wydawać świat uczniom Jezusa po Jego wniebowstąpieniu. Był to już świat dzisiejszy. Świat Boga ukrytego”12. Nie wiemy, jak wyglądał świat, po którym chodził Bóg. Znamy już tylko świat po Wniebowstąpieniu, świat Boga ukrytego. Oni musieli się zmierzyć z nową rzeczywistością. Dla Apostołów to musiało być trudne doświadczenie. Przez trzy lata towarzyszyli Mu w drodze. Szli z Nim i za Nim. Właściwie to On nauczał, oni się przysłuchiwali. Teraz usłyszeli: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28,19). To, co robili wraz z Nim, teraz będą musieli podjąć sami. Już się nie mogą za Nim ukryć.
Ksiądz Janusz St. Pasierb, którego Czas otwarty czytałem przed trzydziestoma laty jako lekturę rekolekcyjną przed święceniami kapłańskimi, tak pisał o księżach w kontekście Wniebowstąpienia: „Po Jego wniebowstąpieniu pragnie spotykać się z ludźmi przez człowieczeństwo, by Jego straszliwy majestat był jakby ograniczony przez słabość wybranego człowieka. Potrzebuje ich dla ludzi, żeby zmniejszyć dystans . Bóg potrzebuje zwykłych ludzkich nóg, żeby iść do ludzi, potrzebuje ludzkich rąk, żeby ich dotknąć, pogładzić, podnieść, potrzebuje ludzkich ust, żeby mówić do ludzi zrozumiałym dla nich językiem”13. Jezus już nie może przepowiadać Ewangelii swoim człowieczeństwem, swoim ziemskim głosem. Teraz potrzebuje naszego człowieczeństwa: człowieczeństwa ludzi, człowieczeństwa księży, człowieczeństwa Kościoła.
W ostatnim czasie znów mówi się dużo o księżach: o ich słabości i grzeszności, o przestępstwach pedofilii i o ukrywaniu przestępców. Święcenia kapłańskie nie przerabiają nas w aniołów. Pozostajemy słabymi i grzesznymi ludźmi. Nie mówię tego, aby kogokolwiek usprawiedliwiać, tłumaczyć cudze grzechy, bagatelizować wyrządzone krzywdy albo pomniejszać cierpienie skrzywdzonych. Pasierb pisał przytomnie, że Kościół „złożony jest z prawdziwych ludzi, nie z aniołów. Można go oglądać bardzo z bliska, bez żadnego dystansu. Jest szarpany parkosyzmami świata”14. Pisał zresztą bardzo dużo o słabości ludzi Kościoła: „Jest bardzo niebezpiecznie marzyć o Kościele złożonym z aniołów, rządzonym przez anielskich ludzi”15, Chrystus „jakże często wybiera właśnie przeciętnych, zwyczajnych…”16. I jeszcze: „Kościół złożony jest z grzeszników i nie jest Kościołem ludzi idealnych”17. To wszystko wydaje się niby oczywiste, ale przecież grzech ludzi Kościoła wciąż w jakimś sensie nas zaskakuje i przeraża.
Mówię o tym, abyśmy nie ulegali pokusie myślenia, że zbudujemy kiedyś Kościół złożony z aniołów, z czystych, z doskonałych. Że wreszcie oczyścimy go z wszelkiego zła. „Myślę – pisał Pasierb – że jest wielką siłą uświadomić sobie własną słabość i nie karmić się złudzeniami. Nasza pokorna słabość modli się za nami do Boga”18. Innego Kościoła nie będzie.
Czy księża są jeszcze światu potrzebni? „Po co kapłaństwo dzisiaj?” – pytał ks. Pasierb. I odpowiadał: „Pewnie dla tych samych powodów, dla których Słowo stało się człowiekiem. Odpowiedzią daną człowiekowi, odpowiedzią na człowieka nie może być czysty duch”19. Odpowiedzią daną człowiekowi może być tylko człowiek z jego ciałem. Tak, Jezus się wcielił i poznaliśmy Go poprzez ciało. „Przyjął ciało z Maryi Dziewicy” – wyznajemy w Credo. W ciele Jezus nauczał i uzdrawiał. W ciele prawdziwie umarł i zmartwychwstał. W ciele ukazywał się swoim uczniom po Zmartwychwstaniu. A czynił to przy wspólnym posiłku (por. Dz 1,4), jadł i pił, aby nie mieli wątpliwości, że nie jest duchem. W ciele w końcu wstąpił do nieba, zabierając ze sobą ludzką, cielesną naturę.
Caro salutis cardo – mówił Tertulian20. „Ciało jest zawiasem zbawienia”. Tak jak zawiasy podtrzymują drzwi, tak ciało jest filarem, który podtrzymuje architekturę naszej wolności i naszego zbawienia. Właśnie dlatego wciąż nie ma spowiedzi przez telefon i Komunii świętej przez transmisję telewizyjną. Potrzebne jest wciąż nasze ciało: ciało wiernego i ciało księdza. Potrzebny jest dotyk, który – jak dobrze wiemy – nie zawsze jest zbawczy, czasami to „zły dotyk”, dotyk grzechu. Ciało jest zawiasem zbawienia. Ale jest ono także zawiasem naszego grzechu. Dobrze wiedział o tym św. Paweł, który wołał: „Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, tej śmierci?” (Rz 7,24). Nikt, dopóki my żyjemy. W ciele grzeszymy. W ciele też zostaliśmy zbawieni.
24 maja 2020 r.W niewoli
2 Krl 4,8–
11.14–16a
Rz 6,3–4.8–11
Mt 10,37–42
XIII Niedziela Zwykła A
Pierwszy fragment dzisiejszej mowy Jezusa jest bardzo charakterystyczny dla retoryki semickiej. Dla współczesnego słuchacza Biblii te wyrażenia są zbyt radyklane. Jest w nich jakaś trudna do zaakceptowania stanowczość mówiąca o konieczności wyboru: albo – albo. Albo Jezus, albo rodzina. Albo krzyż, albo niegodność bycia uczniem Pana. Albo jedno życie, albo drugie. No właśnie, o co chodzi z tym życiem? „Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je znajdzie” (Mt 10,39). Cóż za dziwna dialektyka! Zyskujemy życie, gdy je tracimy? Tracimy je, gdy je znajdujemy?
Anna Kamieńska, poetka, do której lubię wracać w tym czasie pandemii, w swoim Notatniku pisała: „wolność jest największą niewolą własnego ja. Tylko w oddaniu siebie możemy oddychać. Jest to doskonała ulga – oddać się Bogu, zrzec się wolności, zrzec się siebie”21. Zastanawiałem się, jak brzmią te słowa współcześnie, gdy to właśnie wolność jest największą wartością. Nikt dzisiaj nie chce być niewolnikiem. Nikt nie chce się wyrzec swej wolności. Nawet o miłości już dzisiaj chyba nikt nie powie, że to słodka niewola. Że o „niewolnictwie maryjnym” św. Ludwika Marii Grignion de Montfort czy „macierzyńskiej niewoli miłości” bł. kard. Stefana Wyszyńskiego nie wspomnę. Święty Ludwik pisał, że „czynić się dobrowolnie Jej niewolnikiem to dać Jej to, co ma się najdroższego do Jej dobrowolnej dyspozycji, na korzyść żywych i umarłych”22. A bł. kard. Stefan Wyszyński w osobistym akcie oddania się Matce Najświętszej uroczyście deklarował: „Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało i duszę moją . Pragnę przez Ciebie, z Tobą, w Tobie i dla Ciebie stać się niewolnikiem całkowitym Syna Twego, któremu Ty, o Matko, oddaj mnie w niewolę, jak ja Tobie oddałem się w niewolę”23. Dzisiaj te koncepty teologiczne coraz trudniej przemawiają.
A jednak poetka ma rację. Trudno to znowu zrozumieć, ale dobrym przykładem są świadectwa osób konsekrowanych. Moja magistrantka napisała pracę o tym, jak osoby zakonne rozumieją ewangeliczne rady czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, według których żyją osoby konsekrowane. Oto kilka wypowiedzi dotyczących wolności. Jedna z sióstr pisze: „w konfrontacji mojej woli z wolą Bożą w drugiej osobie (przełożonym) zawsze doświadczam niesamowitej wolności od tego, co mnie zniewala zewnętrznie”. Inna z kolei przyznaje: „ze względu na miłość do Boga wybieram to, co On chce, a nie to, co bym wolała”. I nagle się okazuje, że rezygnacja z wolności daje największą możliwą wolność, wyzwala od zniewolenia od siebie, od własnych celów, pomysłów, chęci, a może po prostu od zachcianek, które czasami trudno odróżnić od prawdziwych pragnień. Ja wiem, że to trudne, ale to chyba właśnie o to chodzi w dzisiejszej Ewangelii. Ten, kto nieustannie szuka swego życia, kto szuka siebie, traci życie nadprzyrodzone, traci życie w Chrystusie, a żyje prawdziwie w pełni tylko ten, kto pozwala Chrystusowi siebie sobą wypełnić.
To trudne, ale chyba nie jest niemożliwe. Czyż podobnie nie dzieje się z miłością małżeńską? Czyż nie jest ona ciągłym wycofywaniem się, pomniejszaniem własnego ja, własnego egoizmu, aby dać miejsce, przestrzeń drugiej osobie, pozwolić się wypełnić cudzą miłością, a nie miłością samego siebie? Nie jest to łatwe. Może dlatego dzisiaj coraz trudniej o trwałe małżeństwa, o ofiarne powołania zakonne, o nowych kleryków w seminarium? Ale stracić życie to jedyny sposób, by je prawdziwie odzyskać. Trzeba umrzeć, by żyć.
28 czerwca 2020 r.Przypisy
1 W. Szymborska, Nieczytanie, w: tejże, Tutaj, Kraków 2009, s. 28.
2 Z. Bauman, Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2000, s. 142.
3 Tamże, s. 142–143.
4 Tamże, s. 145.
5 Tamże, s. 149.
6 Tamże.
7 Tamże.
8 Św. Augustyn, Kazanie 69 na Ewangelię św. Jana, w: tegoż, Homilie na Ewangelie i Pierwszy List św. Jana, cz. 2, tłum. W. Szołdrski, W. Kania, oprac. E. Stanula, Warszawa 1977, s. 136.
9 A. Kamieńska, Notatnik 1973–1979, Poznań 1987, s. 57.
10 Z. Bauman, Ponowoczesność jako źródło cierpień, dz. cyt., s. 143.
11 J. Ficowski, Modlitwa do dobrego Boga, piosenka z repertuaru Edyty Geppert, za: ‹https://bibliotekapiosenki.pl›.
12 A. Kamieńska, Notatnik 1973–1979, dz. cyt., s. 41.
13 J.St. Pasierb, Czas otwarty, Poznań–Warszawa 1972, s. 188.
14 Tamże, s. 223.
15 Tamże, s. 217.
16 Tamże, s. 188.
17 Tamże, s. 225.
18 Tamże.
19 Tamże, s. 187.
20 Tertulian, De resurrectione carnis VIII, 2.
21 A. Kamieńska, Notatnik 1973–1979, dz. cyt., s. 37.
22 L.M. Grignion de Montfort, Tajemnica Maryi, Niepokalanów 1991, s. 29.
23 S. Wyszyński, Akt osobistego oddania się Matce Najświętszej, Stoczek, 8 grudnia 1953 r., w: tegoż, Dzieła zebrane, t. II: 1953–1956. Okres więzienny, Warszawa 1995, s. 7.