Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Boje polskie i przygody żołnierskie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Boje polskie i przygody żołnierskie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 358 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dru­kar­nia J. I, Kra­szew­skie­go (dr. W. Łe­biń­ski) w Po­zna­niu.

Od cza­su przy­ję­cia Chrze­ściań­stwa u uas. mis­sya hi­sto­rycz­na. Pol­ski była obro­na cy­wi­li­za­cyi i wia­ry Chry­stu­sa. Wier­ne temu po­słan­nic­twu ry­cer­stwo pol­skie, wy­ro­bi­ło w so­bie uczu­cia nie zna­ne, a ra­czej nie prak­ty­ko­wa­ne przez szwa­le­rya. Za­cho­du.

Tam, ry­cerz pas­so­wa­ny przy­się­gał miecz swój po­świę­cić obro­nie uci­śnio­nych i usłu­dze płci pięk­nej; – a ja­kich­że gwał­tów i zbrod­ni do­pusz­cza­li się nie tyl­ko świec­cy, ale za­kon­ni ry­ce­rze?

A owa usłu­ga płci pięk­nej na czym­że za­le­ża­ła? – Oto na ogło­sze­niu damy my­śli swo­ich za naj­pięk­niej­sza., – a kto­by tego nie chciał przy­znać, – z tym bój śmier­tel­ny sta­cza­li. Tak to poj­mo­wa­li czę­sto ry­ce­rze Za­cho­du szczyt­ne po­wo­ła­nia swo­je, –

Nic po­dob­ne­go nie ist­nia­ło w Pol­sce; pas­so­wa­nie na ry­ce­rza było rze­czą wy­jąt­ko­wą, naj­czę­ściej przez ob­cych mo­nar­chów po­je­dyn­czym lu­dziom, po­świę­ca­ją­cym im usłu­gi swo­je, udzie­la­ne; cała zaś wal­czą­ca rze­sza nie uzna­wa­ła po­trze­by tego bodź­ca, żeby speł­niać chrze­ściań­ską i ludz­ką mis­sya swo­ją.

Ry­cerz pol­ski wiecz­nie miał przed oczy­ma ozna­ki po­wo­ła­nia swe­go: bo na tar­czy her­bo­wej na­po­ty­kał za­wsze pra­wie krzyż, go­dło tej wia­ry, któ­rej bro­nić miał; bez przy­siąg tedy, bez osob­nych zo­bo­wią­zań, ry­cer­stwo pol­skie był to ist­ny za­kon, i szczyt­nie myśl tę przed­sta­wi­ła au­tor­ka pie­śni do Św. Ce­cy­lii, wzy­wa­jąc jej mo­dłów za lu­dem pol­skim.

W ha­bi­cie z ku­tej sta­li, wj kap­tu­rze z przy­łbi­cy, (za) Lu­dem wiel­kie­go ser­ca i dziel­nej pra­wi­cy,

Módl się Twą pie­śnią w nie­bie, o Ce­cy­lio świę­ta:

Żoł­nie­rzy Swo­ich nie­chaj Bóg pa­mię­ta!

I dłu­go, dłu­go!… do­pó­ki Pol­ska, wier­na tra­dy­cyi swo­jej, w imię Boga sta­cza­ła boje, od­py­cha­ła wpływ cu­dzo­ziem­ski i przy­szłość na prze­szło­ści opie­ra­ła, do­pó­ty Bóg bło­go sła­wił wal­czą­cym i dał im sta­czać boje szczę­śli­we z kil­ka­kroć licz­niej­szym nie­przy­ja­cie­lem. –

Z duma po­wie­dzieć mo­że­my, że ża­den na­ród nie po­szczy­ci się ta­kie­mi nie­rów­ne­mi co do siły wal­ka­mi, ja­kie sta­cza­li oj­co­wie – nasi; nie jest to wca­le za­ro­zu­mie­nie na­ro­do­wej mi­ło­ści wła­snej: bo hi­sto­rya, ten bez­stron­ny sę­dzia stwier­dza to za­ło­że­nie, jej świa­dec­twa wzy­wa­jąc – spoj­rzyj­my w prze­szłość. –

Oko­ło po­lo­wy XIlI stu­le­cia hor­dy ta­tar­skie za­law­szy Pół­noc całą, dum­ne zwy­cięz­twem, upo­jo­ne po­wa­dze­niem, jak dru­gi bicz Boży pro­wa­dził na zdo­by­cie świa­ta sro­gi Batu-han. Na te wie­ści prze­strach ogar­nął świat cały; ale nie zła­mał du­cha Po­la­ków. Pia­sto­wie Śląz­cy we 30,000 za­stę­pu­ją dro­gę tej kil­ko­kro­cio­wej na­wał­ni­cy, pod mu­ra­mi Li­gni­cy ście­lą tru­pem trzy razy wię­cej wro­ga, jak wal­czą­cych Po­la­ków było, i wtła­cza­ją ten strasz­ny po­tok w na­tu­ral­ne ło­ży­sko swo­je. –

Kil­ka­dzie­siąt lat przed­tem, ce­sarz rzym­ski, ten przed­sta­wi­ciel ry­cer­stwa Za­cho­du, żąda od Pol­ski przy­zna­nia so­bie pa­tro­na­tu, i jako do­wód wa­zal­stwa opła­ty ha­ra­czu.

Krzy­wo­usty ze wzgar­dą od­rzu­ca te dum­ne żą­da­nia; z garst­ką ry­ce­rzy sta­cza bój krwa­wy na po­lach Wro­cła­wia, ście­le tru­pem więk­szą część nie­przy­ja­cioł, któ­rych krwa­we szcząt­ki psy roz­ry­wa­ły, a lud to miej­sce, dla wiecz­nej pa­miąt­ki, Psiem po­lem do­tąd na­zy­wa.

Nie dłu­go po­tem, kil­ko­let­nie boje Ło­kiet­ka, drob­ne­mi sta­cza­ne si­ła­mi, czyż­to me był cią­gły sze­reg zwy­cięstw nad wie­le razy licz­niej­szym nie­przy­ja­cie­lem od­no­szo­nych?

Naj­do­bit­niej za­ło­że­nia mego do­wo­dzi po­grom Krzy­ża­ków przez Wła­dy­sła­wa Ja­gieł­łę do­ko­na­ny. Świat chrze­ściań­ski uwie­dzio­ny kłam­li­we­mi wie­ścia­mi przez Krzy­ża­ków roz­sie­wa­ne­mi, że Ja­gieł­ło, to po­zor­nie na­wró­co­ny po­ga­nin, a na­ród pol­ski go­to­wy przy­jąć daw­ne błę­dy swe­go mo­nar­chy, – zro­bił kru­cy­atę na oczer­nio­ną Pol­skę. Cały świat brał udział w tej ol­brzy­miej wy­pra­wie; wszyst­kie za­ko­ny ry­cer­skie, szwa­le­rya Nie­miec ca­łych, Fran­cyi, Bur­gun­dyi, An­glii, Szko­cyi i Włoch, tłum­nie dą­ży­ła do Prus, a kie­dy prze­gląd ro­bio­no skon­cen­tro­wa­nych sił krzy­żac­kich, sto ty­się­cy pra­wie ry­cer­stwa na­li­czo­no. Ca­łej tej nie­sły­cha­nej po­tę­dze prze­wo­dził Mistrz W. Ulryk Jun­gin­gen, i jak­by na urą­go­wi­sko, na pier­siach za­wie­sił re­li­kwiarz, na któ­rym przed dwo­ma laty przy­się­gał wier­ność Ja­giel­le, – i z pie­śnią krzy­żac­ką: „Je­zus zmar­twych­wstał” cią­gnął ry­cerz za­kon­nik na za­gła­dę chrze­ściań­skie­go na­ro­du.

Na wieść o tym strasz­nym na­jeź­dzie ze­brał Ja­gieł­ło licz­niej­sze wpraw­dzie od krzy­żac­kich za­stę­py, ależ w więk­szej po­ło­wie byli to Li­twi­ni i Ta­ta­ry, lu­kiem, dzi­dą i sza­blą uzbro­je­ni: nie było więc po­do­bień­stwa, żeby wy­trzy­ma­li atak od stóp do gło­wy za­ku­te­go w że­la­zo ry­cer­stwa Za­cho­du. Po­ję­li to Krzy­ża­cy, to też jak Urgan. (któ­re­go huk, jak mówi hi­sto­rya, o mil kil­ka sły­chać było), ude­rzy­li na skrzy­dło li­tew­skie, zła­ma­li je, a kie­dy pod tym na­ci­skiem pierzch­nę­li Li­twi­ni, los bi­twy mia­ło roz strzy­gąc ry­cer­stwo pol­skie; o po­ło­wę li­czeb­nie mniej­sze od ar­mii Krzy­ża­ków. A prze­cież jak strasz­ny by) re­zul­tat tego boju! – Dwie trze­cie czę­ści tego wy­bo­ru ry­cer­stwa nie­mal świa­ta ca­łe­go tru­pem za­le­gło pola Grun­wal­du i Tan­nen­ber­ga, po­ło­wa resz­tu­ją­ca do­sta­ła się do nie­wo­li, le­d­wie kil­ka ty­się­cy zna­la­zło schro­nie­nie w mu­rach Mal­bor­ga.

I syn nie od­ro­dził się od ojca, – dwu­dzie­sto­let­ni War­neń­czyk, je­dy­ny władz­ca, co mógł wy­przeć Tur­ków z Eu­ro­py, – na cze­le Po­la­ków i Wę­grów gro­mi ich w kil­ku szczę­śli­wych bi­twach, oswa­ba­dza pro­win­cye sła­wiań­skie od jarz­ma tu­rec­kie­go, i pod mu­ra­mi War­ny ma im za­dać cios osta­tecz­ny. Prze­zor­ny Hu­ni­ja­dy od­ra­dza boju i od­ma­wia po­mo­cy aż dą­żą­ce po­sił­ki nad­cią­gną;

ależ ry­cer­ski król na nic nie po­mny, w nie­speł­na 3000 ry­cer­stwa pol­skie­go rzu­ca się w tłu­my Tur­ków, ła­mie ich sze­re­gi i pę­dzi zdu­mia­ła tłusz­czę… je­den już tyl­ko za­stęp jan­cza­rów zo­sta­je, w środ­ku któ­re­go drzą­cy ze stra­chu, na ko­niu sku­tym kaj­da­na­mi, stoi wy­lę­kły Amu­rat; ten ostat­ni za­stęp zła­ma­ny, a gi­nie i pa­dy­szach i po­tę­ga jego. Wpa­da­ją na ten za­stęp Po­la­cy, nie wie­dząc, że ich tam cze­ka­ła zdra­da; w sta­ran­nie ukry­tym ro­wie pada koń pod kró­lem, i na sto­sach tru­pów gi­nie mło­dy bo­ha­ter i ry­cer­stwo pol­skie.

A wszyst­kie zwy­cię­stwa Tar­now­skie­go. Kon­stan­te­go 2 Ostro­ga i tylu in­nych wo­dzów, co uświet­ni­li pa­no­wa­nie ostat­nich Ja­giel­lo­nów, czyż nie do­wo­dzą tej przr­wa­gą ry­cer­stwa pol­skie­go?

Dru­gi, z sze­re­gu kró­lów elek­cyj­nych, Ste­fan Ba­to­ry, naj­więk­szy nie­wąt­pli­wie z władz­ców Pol­ski, z tem wiesz­czem prze­wi­dze­niem przy­szło­ści, ce­chu­ją­cem wiel­kich mę­żów, za­my­ślił po­wstrzy­mać ro­sną­cą po­tę­gę ca­ra­tu. Zro­zu­miał on, że Mo­skwa, jak każ­den na­ród azy­atyc­ki, sil­niej­szy sta­wi opór za przy­ko­pem jak w czy­stem polu, i że w woj­nie, któ­rą przed­się­wziął, nie­przy­ja­ciel w oszań­co­wa­nych miej­scach trzy­mać się bę­dzie. Dla tego sfor­mo­wał on za­stę­py pie­cho­ty, bro­ni nie uży­wa­nej do­tąd w Pol­sce, i prze­ło­żył nad nią We­iche­ra i Wy­bra­now­skie­go, wiel­kiej od­wa­gi mę­żów.

Dziel­nie od­po­wie­dzie­li oni po­ło­żo­ne­mu w so­bie za­ufa­niu: bo kil­ko­ty­sięcz­ny za­stęp ich brał sztur­mem Za­wo­ło­cze, Wiel­kie Łuki, Wie­licz, Uświat po kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy za togi li­czą­ce. Je­den tyl­ko ustęp z tej woj­ny przy­to­czę.

An­drzej Sa­pie­ha, pod Wen­den we 2000 ka­wa­le­ryi i kil­ka set pie­cho­ty gro­mi dwu­dzie­sto­ty­sięcz­ną ar­mię mo­skiew­ską, któ­ra po tej klę­sce za­my­ka się w ob­wa­ro­wa­nem miej­scu; Sa­pie­ha zpie­sza swój od­dział, zdo­by­wa szań­ce, po­ło­wę tej ar­mii w pień wy­ci­na, dru­gą bie­rze do nie­wo­li: ka­no­nie­ry, nie mo­gąc obro­nić dział swo­ich, wie­sza­ją się z roz­pa­czy.

Pa­no­wa­nie Zyg­mun­ta III, naj­ob­fit­sze w zna­ko­mi­tych mę­żów, ileż­to przed­sta­wia do­wo­dów nie­sły­cha­nej od­wa­gi ry­cer­stwa pol­skie­go. Wszyst­kie boje Za­moj­skie­go, Żół­kiew­skie­go, Chod­kie­wi­cza i tylu in­nych, świad­czą o tem. – Ów bój pod Kir­chol­mem, gdzie 4000 Po­la­ków zno­si 16,000

Szwe­dów, naj­dziel­niej­sze­go ów­cze­sne­go żoł­nie­rza. Wśród strasz­nej mie­sza­ni­ny, jaką przed­sta­wia­ła bi­twa, ja­kiś raj­tar do­padł do miej­sca, gdzie stat Chod­kie­wicz i or­szak jego. Po zło­tej zbroi, w ja­kiej był mło­dy ksią­żę Wi­śnio­wiec­ki, wziął on go za het­ma­na i wy­strza­łem z pi­sto­le­tu tru­pem po­ło­żył; ależ het­man po­mścił się śmier­ci mło­dzień­ca, na­tarł na raj­ta­ra i strasz­nem cię­ciem zmiótł mu gło­wę z kar­ku.

Al­boż owe Ele­ary pol­skie, Lis­sow­czy­ka­mi od pierw­sze­go wo­dza swe­go na­zwa­ne, cóż ci nie do­ka­zy­wa­li? W kil­ka ty­się­cy koni prze­cho­dzą nie­zmier­ne prze­strze­nie Mo­skwy i do­cie­ra­ją do Oki, w nie­zna­nym Sy­bi­rze; ob­ła­do­wa­ni zdo­by­czą wra­ca­ją do kra­ju, gdzie wy­słań­cy ce­sa­rza Mak­sy­mi­lia­na wzy­wa­ją ich po­mo­cy prze­ciw zbun­to­wa­ne­mu

Be­tlen Ga­bo­ro­wi. W pięć dni z Pod­gó­rza sta­ją pod mu­ra­mi Wied­nia, sto­czyw­szy po dro­dze dwie bi­twy szczę­śli­we; na wieść

O ich po­cho­dzie cofa się ar­mia Ga­bo­ra. – Po krót­kim wy­po­czyn­ku, wraz z ar­mią ce­sar­ską idą do Nie­miec, w pław prze­by­wa­ją Ren, za­pusz­cza­ją się w głąb Fran­cyi, ra­bu­ją Rhems i do­cie­ra­ją do ro­ga­tek Pa­ry­ża. Gdy­by nie świa­dec­twa hi­sto­rycz­ne i to cu­dzo­ziem­ców, czyż­by uwie­rzyć moż­na, że kil­ka ty­się­cy zbroj­ne­go ludu prze­szło całą nie­mal Eu­ro­pę, zła­maw­szy wszel­kie prze­szko­dy, ja­kie po dro­dze na­po­tka­li?

Pod sy­na­mi Zyg­mun­ta roz­licz­ne woj­ny z Mo­skwą, Szwe­da­mi, Ko­za­ka­mi, Ta­ta­ra­mi i Sied­mio­grodz­kim Ra­ko­czym pro­wa­dzo­ne, sa… nie­prze­rwa­nem pa­smem bo­ha­ter­skich czy­nów pra­oj­ców na­szych. – Ste­fan Czar­nec­ki pod Go­łę­biem prze­pły­wa by­stre nur­ty Wi­sły, roz­bi­ja na dru­gim brze­gu za­stę­py szwedz­kie i omal że nie bie­rze w nie­wo­lę sa­me­go kró­la Gu­sta­wa.

Inną razą, nio­sąc po­moc Da­nii, w spóź­nio­nej je­sien­nej po­rze w pław prze­cho­dzi od­no­gę mor­ską, sta­je na wy­spie Al­sen i bez wy­tchnie­nia z to­po­rem w ręku zdo­by­wa for­te­cę. W tej nie­śmier­tel­nej wal­ce o nie­pod­le­głość szedł z nim w za­wo­dy o lep­sze licz­ny za­stęp dziel­nych wo­jow­ni­ków.

Po­tę­ga Ot­to­ma­nów była przez wie­ki cią­głą groź­bą dla świa­ta, Po­la­kom dane było zła­mać ją osta­tecz­nie pod wo­dzą dziel­ne­go kró­la Jana, – Jesz­cze bę­dąc het­ma­nem gro­mi ich pod Cho­ci­mem, wstą­pie­nie swo­je na tron in­au­gu­ru­je świet­ną obro­ną pod Żu­raw­nem i za­szczyt­nym trak­ta­tem; w koń­cu pod mu­ra­mi Wied­nia, we­spół z dziel­nym księ­ciem Lo­ta­ryn­gii za­da­je jej cios osta­tecz­ny. – Za­ło­dze Wied­nia, dłu­gą i bo­ha­ter­ską obro­ną wy­cień­czo­nej, jak anioł po­cie­szy­ciel nie­ja­ki Kul­czyc­ki zwia­stu­je nad­cią­ga­ją­cą od­siecz; ja­koż na dru­gi dzień o świ­cie wi­dzą nie­szczę­śli­wi miesz­kań­cy Wied­nia spusz­cza­ją­ce się z wy­żyn Ka­lem­ber­ga gę­ste za­stę­py ry­cer­stwa, i za­raz bi­cie w dzwo­ny i okrzy­ki we­se­la wi­ta­ją zbaw­ców chrze­ściań­stwa. – Wkrót­ce za­wrzał bój strasz­ny: lewe skrzy­dło pod wo­dzą Ka­ro­la Lo­ta­ryn­gii, pra­we pod Sta­ni­sła­wem Ja­bło­now­skim dziel­nie od­pie­ra­ją ata­ki Jan­cza­rów Spa­hów, w po­środ­ku zaś nie­ru­cho­my stoi ogrom­ny za­stęp hu­sa­rzy pol­skich. Sta­lo­we ich zbro­je, lam­par­cie skó­ry na bar­kach za­wie­szo­ne, srebr­ne skrzy­dła u ra­mion, a czer­wo­no-barw­ne pro­por­ce ko­pii ja­skra­wo od­bi­ja­ły pro­mie­nie let­nie­go słoń­ca. – Na cze­le tego huf­ca, wśród tłu­mu se­na­to­rów i dy­gni­ta­rzy w zło­tej zbroi, na zło­to­gnia­dym bach­ma­cie król Jan prze­wo­dzi za­stę­pom.

Od po­cząt­ku wal­ki Kara Mu­sta­fa, wiel­ki we­zyr suł­ta­na upo­jo­ny po­wo­dze­niem, pew­ny, że bój za­czę­ty to roz­pacz­ne wy­si­le­nie wojsk nie­miec­kich, któ­re roz­gro­mił w prze­cho­dzie przez Wę­gry i Arcy-księz­two, nie przy­pusz­cza­jąc po­mo­cy Po­la­ków, a tem mniej obec­no­ści ich kró­la, któ­re­go imię samo stra­chem przej­mo­wa­ło Tur­ków, – czę­ści ogrom­nej ar­mii swo­jej ka­zał przy­pu­ścić szturm do Wied­nia, dru­giej ode­przeć od­siecz, i spo­koj­ny ocze­ki­wał z dala speł­nie­nia wy­da­nych roz­ka­zów. Ależ sta­ry han ta­tar­ski, co w dwu­dzie­stu bi­twach na­uczył się ce­nić strasz­ne ra­mię So­bie­skie­go, z ocza­mi wle­pio­ne­mi w ten huf świet­ny nie­spo­koj­nie upa­try­wał zło­te­go skrzy­dła zna­mie­nu­ją­ce­go obec­ność kró­la, a któ­re So­bie­ski do chwi­li sta­now­czej opu­ścić ka­zał. – Na­raz na ski­nie­nie wo­dza sta­je cho­rą­ży przed nim, wzno­si to zna­mie het­mań­stwa w górę, a kie­dy jak me­te­or zło­wro­gi za­bły­sło przed ocza­mi hana, „Zgi­nę­li­śmy!” za­wo­ła! do we­zy­ra, „Król pol­ski stoi przed nami!” Nie­zmier­ny okrzyk ry­cer­stwa pol­skie­go po­wi­tał to ha­sło do boju, a kie­dy bły­snął sze­ro­ki bu­łat kró­la Jana, jak strasz­ny ura­gan cały za­stęp ude­rza w tłum Tur­ków. Wszyst­ko, co na dro­dze na­po­ty­ka, prze­bi­ja ko­pia, tra­tu­ją ko­nie, w nie­wstrzy­ma­nym bie­gu prze­ci­na na dwo­je ar­mię tu­rec­ką, zdo­by­wa na­mio­ty Mu­sta­fy, i do­cie­ra do mu­rów Wied­nia; po­tem rap­tow­nym zwro­tem za­gar­nia po­ło­wę tej strasz­nej po­tę­gi i topi w roz­pie­nio­nych nur­tach Du­na­ju. –

I od tej chwi­li zbladł księ­życ przed zna­mie­niem krzy­ża, – Tur­cya do­tąd po­strach świa­ta, – po­zo­sta­ła tyl­ko pla­ga chrze­ściań­skich pro­win­cyi swo­ich.

Dwa pa­no­wa­nia Sa­sów, był to pra­wie cią­gły po­kój po­ni­że­niem oku­pio­ny, a kie­dy wy­bór Po­nia­tow­skie­go do­peł­nił mia­ry nad­użyć, we czte­ry lata po nim po­wsta­ła Kon­fe­de­ra­cyi Bar­ska, ta epo­pe­ja szla­chec­ka, ten nie­wy­czer­pa­ny przed­miot dla po­wie­ści i ma­lar­stwa. Z ja­kie­miż to trud­no­ścia­mi mia­ła do wal­cze­nia ta garst­ka Kon­fe­de­ra­tów!… Wiel­kie stron­nic­two w kra­ju żą­da­ją­ce wpraw­dzie re­form, nie­przy­jaź­nie wy­stę­po­wa­ło prze­ciw­ko każ­de­mu ru­cho­wi zbroj­ne­mu; król i jego ad­he­ren­ci z za­so­bem środ­ków, ja­kie (jak­kol­wiek ogra­ni­czo­ne) po­sia­da każ­da wła­dza, siłą i in­try­gą sta­wi­li czo­ło Kon­fe­de­ra­cyi: ogrom­ne są­sied­nie pań­stwo sła­ło w po­moc kró­lo­wi woj­ska swo­je, a po­mi­mo tych trud­no­ści pięć lat wal­czy­li dziel­ni ry­ce­rze Baru.

Kto­kol­wiek za­znał jesz­cze po­je­dyń­czych człon­ków tej bo­ha­ter­skiej fa­lan­gi, ten przy­znać musi, że to były typy je­dy­ne, nie­jed­na­ko­wo na­stro­jo­ne, jak kół­ka jed­nej ma­szy­ny, ale peł­ni fan­ta­zyi i ory­gi­nal­no­ści, strasz­nej ener­gii i od­wa­gi, a obok wy­so­kiej po­boż­no­ści, nie­ubła­ga­ni w do­peł­nia­niu obo­wiąz­ków.

Po­czą­tek Kon­fe­de­ra­cyi za­po­wia­dał wiel kie jej roz­mia­ry, i do­brze świad­czył o po­czy­nio­nych z daw­na przez przy­wódz­ców po­ro­zu­mie­niach: bo w krót­ce po jej za­wią­za­niu 30,000 zbroj­ne­go ludu sta­ło pod Ba­rem. Prócz kil­ku cho­rą­gwi woj­ska, prócz nie­licz­nych mi­li­cyi pa­nów, więk­sza da­le­ko część była to szlach­ta od płu­ga albo ich dwor­scy. Nie­przy­ja­ciel–w na­dziei, że ła­two po­do­la tej ma­sie nie­uję­tej w kar­by ry­go­ru woj­sko­we­go, śmia­ło ją ota­czać po­czął; ależ nie ra­cho­wał na to, co może ener­gia i prze­świad­cze­nie o świę­to­ści spra­wy, któ­rej bro­ni­li Kon­fe­de­ra­ci. – Z za­pa­łem nie do opi­sa­nia ude­rzy­li oni na kil­ku punk­tach na nie­przy­ia­cie­la: wszę­dzie go zła­ma­li, kil­ka ty­się­cy tru­pa–kil­ka ty­się­cy nie­wol­ni­ka wzię­li, a to po­wo­dze­nie trwo­gą prze­ję­ło stron­nic­two kró­lew­skie. Czu­ło ono, że po tym zwy­cięz­twie Kon­fe­de­ra­cyi uro­śnie po­tęż­nie, na­bie­rze wia­ry w sie­bie i wzbu­dzi ją w bar­dziej oględ­nych, – a wte­dy i po­sił­ki obce nie po­do­ła­ją lu­dziom ta­kiej od­wa­gi i po­świę­ce­nia, ja­kiej dali do­wo­dy wal­czą­cy pod Ba­rem, – for­te­lem tedy umy­śla­no za­stą­pić nie­po­wo­dze­nie orę­ża.

Wy­sła­ny w imie­niu kró­la Mo­kro­now­ski roz­po­czął ukła­dy o po­kój, a całe jego ro­ko­wa­nie taką było na­ce­cho­wa­ne szcze­ro­tą… taką chę­cią zgod­ne­go za­ła­twie­nia tej do­mo­wej spra­wy, że ła­two­wier­na szlach­ta na­sza nie przy­pusz­cza­jąc zdra­dy, po­mi­mo za­kli­na­li Pu­ła­skie­go, mar­szał­ka związ­ko­we­go, żeby sta­ła pod bro­nią do koń­ca ukła­dów, po­czę­ła się roz­jeż­dżać do do­mów, a kie­dy ta ar­mia przed nie­daw­nem do ma­lej garst­ki po­zo­sta­łej przy mar­szał­kach zre­du­ko­wa­ną zo­sta­ła wte­dy król ze­rwał na­raz ukła­dy i prze­waż­ne siły mo­skiew­skie ude­rzy­ły na ten mały za­stęp. Ależ i tej garst­ki znieść nie mo­gli do szczę­tu; od­pie­ra­jąc dziel­nie co­dzien­ne ata­ki, idąc kra­jem na­wie­dzo­nym dżu­mą, wstą­pił prze­rze­dzo­ny bo­ja­mi bo­ha­ter­ski za­stęp na Wo­ło­ską zie­mię. W krót­ce na­de­szła śmierć Pu­ła­skie­go, po­zba­wi­ła ona Kon­fe­de­ra­cyą naj­dziel­niej­sze­go prze­wódz­cy, je­dy­ne­go może, pod któ­rym mo­gły się sku­pić znacz­niej­sze siły, – i od­tąd za­czę­ła się woj­na par­ty­zanc­ka. Mło­dzi sy­no­wie Pu­ła­skie­go, nie dłu­go po śmier­ci ojca w parę ty­się­cy koni wkra­cza­ją zbroj­nie do kra­ju, i pod­no­szą na nowo cho­rą­giew Kon­fe­de­ra­cyi. W po­śród ze­wsząd za­stę­pu­ją­ce­go im dro­gę nie­przy­ja­cie­la, za­pusz­cza­ją się na Po­do­le i na­prze­ciw Cho­ci­ma… dwa miej­sca obron­ne zaj­mu­ją, Fran­ci­szek za­my­ka się w Zwań­cu, Ka­zi­mirz w oko­pach Św. Trój­cy. Oto­cze­ni ze­wsząd od nie­przy­ja­cie­la bro­nią się dziel­nie, w koń­cu Fran­ci­szek wy­cho­dzi z pa­lą­ce­go się mia­sta i prze­rzy­na się przez sze­re­gi nie­przy­ja­ciół, a Ka­zi­mirz wy­czer­paw­szy za­so­by amu­ni­cyi i żyw­no­ści, stro­mą dro­gą, dla pie­szych na­wet nie­przy­stęp­ną, spusz­cza się w nocy z ma­łym od­dzia­łem jeźdź­ców nad brzeg Zbru­cza, prze­by­wa go w pław. po­tem z tyłu ude­rza na nie­przy­ja­cie­la str­wo­żo­ne­go tem nie­spo­dzia­nem na­tar­ciem, sza­blą to­ru­je so­bie dro­gę i idzie na Ruś Czer­wo­ną. –

Na wieść o tym po­cho­dzie za­wię­zu­ją się wszę­dzie kon­fe­de­ra­cyę: w Li­twie, Inf­lan­tach. Żmu­dzi sta­ją zbroj­ne od­dzia­ły: W Ko­ro­nie malu ta­kich po­wia­tów było w któ rych­by nie sta­nął ak­cess do tego dzie­ła od­ro­dze­nia.

W wo­je­wódz­twie Płoc­kiem dziel­ny Sawa, w Wiel­ko­pol­sce Wa­lew­ski, Dzier­ża­now­ski, Za­rę­ba zbie­ra­ją zbroj­ne za­stę­py.

Imię Ka­zi­mi­rza Pu­ła­skie­go już wte­dy za­czę­ło bu­dzić na­dzie­je i błysz­czeć tą au­re­olą bo­ha­ter­skiej od­wa­gi, któ­rą nie­ska­żo­ną po­niósł do gro­bu. Tą mo­ral­ną po­tę­gą sil­ny, idzie z Rusi Czer­wo­nej na Li­twę, za­chę­ca, or­ga­ni­zu­je po­wsta­nie, po­tem wra­ca do Ko­ro­ny bi­jąc się cią­gle, prze­cho­dzi z jed­ne­go koń­ca kra­ju na dru­gi i do­sta­je się w Kar­pa­ty. Tam pa­try­otycz­na szlach­ta gór­ska śpie­szy pod roz­ka­zy jego, z do­bo­ro­wym od­dzia­łem wy­stę­pu­je na rów­ni­ny, łą­czą się z nim inni prze­wódz­cy… bio­rą Ty­niec, Lanc­ko­ro­nę, prze­by­wa­ją Wi­słę i pod­ziem­ne­mi lo­cha­mi idąc wnę­trza­mi Wa­we­lu, zdo­by­wa­ją za­mek kra­kow­ski. Czę­sto­cho­wa dłu­go była środ­ko­wym punk­tem wszyst­kich ope­ra­cyi Kon­fe­de­ra­tów; pod jej mu­ra­mi wrzał nie­raz bój sro­gi. Ztąd wy­szedł od­dział Kuź­my, co uwiózł kró­la z War­sza­wy, tu się zjeż­dża­li na radę przed­niej­si Kon­fe­de­ra­cyi, kie­dy przed­się­brać mia­no ja­kiś krok sta­now­czy.

i pięć lat trwał ten bój roz­pacz­ny, i ani siła orę­ża, ani brak za­so­bów i środ­ków nie zdo­łał wy­trą­cić sza­bli z ręki tych obroń­ców wia­ry i wol­no­ści. –

Hi­sto­rya do­tąd nie uję­ta w swe ramy tych bo­ha­ter­skich usi­ło­wań, bo brak ma­te­ry­ałów po temu; co się wie o nich… to tyl­ko z po­dań miej­sco­wych, z roz­sia­nych po kra­ju pa­pie­rów fa­mi­lij­nych, albo z za­pi­sków klasz­tor­nych. Z do­wo­dów tak róż­no­rod­nych usi­ło­wań, z ru­chów tych mnó­stwa od­dzia­łów po­roz­rzu­ca­nych po kra­ju, jak­że trud­no zdać so­bie spra­wę i wy­sta­wić tę dłu­gą wal­kę w wła­ści­wem jej świe­tle,–Jed­no, co jest do­wie­dzio­ne, to, że wszyst­kie od­dzia­ły wal­czy­ły z mę­stwem, może bez pla­nu, bez­ład­nie, ale nie­wąt­pli­wie bo­ha­ter­sko; nig­dy bro­ni nie skła­da­li, nie ustą­pi­li kro­ku, gi­nę­li z po­świę­ce­niem jak lu­dzie wal­czą­cy, z prze­świad­cze­niem o świę­to­ści spra­wy, któ­rej się po­świę­ci­li. Czy­ny ich dziś w za­du­mie­nie wpro­wa­dza­ją, a że­la­zna wy­trwa­łość, ka­mien­ne siły ży­wot­ne, któ­rych ani głód, ani nie­wy­go­dy nad­wą­tlić nie zdo­ła­ły, zda­ją się rze­czą nie­po­ję­tą dla dzi­siej­sze­go wą­tłe­go po­ko­le­nia.

Taki był ostat­ni epi­zod kil­ko­wie­ko­wych czy­nów szlach­ty; w póź­niej­szych bo­jach prze­wo­dzi ona po­wstań­czym za­stę­pom, ale nie sama jed­na wal­czy w nich.

Dwa­dzie­ścia lat upły­nę­ło od cza­su Kon­fe­de­ra­cyi Bar­skiej, a przez ten czas wiel­kie za­szły zmia­ny w po­ję­ciach po­li­tycz­nych kra­ju. Sejm czte­ro­let­ni wy­po­wia­da Cre­do Na­ro­do­we, zrze­ka się wy­bo­ru kró­lów i zgub­nej opo­zy­cyi, do­pusz­cza do praw oby­wa­tel­stwo miesz­czań­stwo i za­słu­gę, sza­nu­jąc pra­wo wła­sno­ści nie na­rzu­ca obo­wiąz­ku, ale za­chę­ca do zmia­ny sto­sun­ków wło­ściań­skich, i upraw­nia wszel­kie ukła­dy na czyn­sze zro­bio­ne, de­kre­tu­je for­ma­cya sta­łej siły zbroj­nej i sta­no­wi po­da­tek ofia­ry. Tym pa­mięt­nym ak­tem zrzu­ca z sie­bie na­ród za­rzu­ty anar­chii, sa­mo­lub­nej wy­łącz­no­ści uprzy­wi­le­jo­wa­nej kla­sy i nie­chęt­ne­go nie­sie­nia ofiar ma­te­ry­al­nych na po­trze­by kra­ju.–

Wiel­kiej do­nio­sło­ści mu­siał to być ten akt pa­mięt­ny, do­brze zro­zu­mia­ne i oce­nio­ne po­trze­by każ­dej war­stwy na­ro­du: bo zba­wien­ne wy­dal owo­ce. We trzy lata po nim chwy­ta na­ród za broń i sta­je do boju; nie sta­wia tym ra­zem na cze­le swo­im imie­nia gło­śne­go za­słu­gą hi­sto­rycz­ną; ale czło­wie­ka wiel­kiej cno­ty, he­ro­icz­nej od­wa­gi, za­słu­żo­ne­go spra­wie nie­pod­le­gło­ści na dru­giej pół­ku­li świa­ta, czło­wie­ka, któ­ry wraz z Pu­ła­skim i Niem­ce­wi­czem do Ame­ry­ki za­niósł sła­wę imie­nia pol­skie­go, któ­re­go ser­ce samą mi­ło­ścią tchnę­ło dla Pol­ski i jej sy­nów, sło­wem, cno­tli­we­go Ta­de­usza Ko­ściusz­kę.

Ze skrom­nym ty­tu­łem na­czel­ni­ka, skła­da na­ród w ręce jego dys­kre­cy­onal­ną wła­dzę, i nie nad­użył jej nig­dy przy­ja­ciel Wa­shing­to­na.

Pod wo­dzą jego sto­ją tym ra­zem nie same od­dzia­ły sko­rej do boju szlach­ty; ale ar­mia szczu­pła wpraw­dzie, ale mi­li­tar­nie uor­ga­ni­zo­wa­na. Na tę wieść bu­dzi się duch pa­tryo-tycz­ny w miesz­czań­stwie. Daw­no uło­żo­ny i do­brze ob­my­śla­ny plan po­wsta­nia w sto­li­cy, doj­rzał na­resz­cie.

Na dane ha­sto lud War­sza­wy po­wsta­je, wio­dą go zna­ni z po­świę­ce­nia i cnot oby­wa­tel­skich przed­niej­si miesz­cza­nie; peł­ni za­pa­łu ude­rza­ją oni wśród nocy na po­ste­run­ki mo­skiew­skie; wię­cej doby trwa bój za­cię­ty, w koń­cu opusz­cza War­sza­wę prze­rze­dzo­na ar­mia na­jezd­ni­cza. I lud wiej­ski po­raz pierw­szy daje ozna­ki pa­try­otycz­ne­go po­czu­cia, po­wo­do­wal­ny nie za­chę­tą zy­sków ma­te­ry­al­nych, ale na­tu­ral­ną żą­dzą po­zby­cia się wro­ga, w sto­sun­ku pa­try­ar­chalmrn do swo­ich dzie­dzi­ców idzie w ślad za nimi – w sze­re­gi obroń­ców kra­ju, i tam, nie w mun­du­rze, nie z ka­ra­bi­nem, – ale w suk­ma­nie, z kosą w ręku zdo­by­wa dzia­ła pod Ra­cła­wi­ca­mi, ście­le tru­pem Pru­sa­ków na po­lach Szcze­ko­cin, gi­nie jak ofia­ra na rów­ni­nach Ma­cie­jo­wic. – O! cze­muż oni tych uczuć dla kra­ju i jego miesz­kań­ców nie prze­la­li na­stęp­com swo­im!…. Cze­muż nie prze­wi­dzie­li, że w pół wie­ku po tym, ko­ści ich za­drżą z obu­rze­nia na wi­dok, jak od­rod­ne ich wnu­ki prze­le­wa­li nie­win­ną krew bez­bron­nych współ­bra­ci swo­ich; hań­ba i prze­kleń­stwo tym bra­to­bój­com, a cześć i chwa­ła owym dziel­nym to­wa­rzy­szom na­czel­ni­ka, co owia­ni jed­nym du­chem i rów­ni po­świę­ce­niem, za­le­gli jed­ne wiel­ką mo­gi­łę na­ro­do­wą! ro upad­ku in­su­rek­cyi, ro­ze­bra­no nie szczę­śli­wą Pol­skę: zni­kła ona z kar­ty Eu­ro­py, ale w ser­cach jej dzie­ci tlał za­wsze za­pal dla spra­wy kra­jo­wej, oży­wia­ła ich na­dzie­ja lep­szej po­myśl­niej­szej przy­szło­ści.

Od daw­na była w na­ro­dzie na­szym wiel­ka sym­pa­tya, i ja­kieś uczu­cie bra­ter­stwa dla Fran­cyi, cho­ciaż żad­nym czy­nem po­mo­cy nie uspra­wie­dli­wio­ne.

W cza­sie Kon­fe­de­ra­cji Bar­skiej rzą­dy Lu­dwi­ka XV. obo­jęt­nie pa­trza­ły na pierw­szy roz­biór Pol­ski; ogra­ni­czy­ły się one na wy­sia­niu kil­ku awan­tur­ni­ków, któ­rzy nie zdol­ni oce­nić, obok błę­dów wpraw­dzie bo­ha­ter­skich usi­ło­wań Kon­fe­de­ra­tów, oszczer­stwem chcie­li po­kryć nie­udol­ną po­moc, jaką od­da­li spra­wie pol­skiej.

Za po­wsta­nia Ko­ściusz­ki zno­wu rzą­dy Rze­czy­po­spo­li­tej nie szczę­dzi­ły obiet­nic po mocy pie­nięż­nej i zdat­nych ofi­ce­rów, alei skoń­czy­ło się na obiet­ni­cach: bo ani je­den grosz fran­cuz­ki nie wpły­ną! do kasy pol­skiej, ani je­den Fran­cuz nie przy­szedł wal­czyć w sze­re­gach po­wsta­nia.

Po­mi­mo te za­wo­dy, roz­pierz­chłe po świe­cie szcząt­ki to­wa­rzy­szy Ko­ściusz­ki po­czę­li zdą­żać do Włoch, gdzie mło­dy bo­ha­ter świet­ne­mi czy­na­mi po­we­to­wał nie­po­wo­dze­nia ar­mii fran­cuz­kiej i no­wym bla­skiem oświe­cił bled­nie­ją­cą już gwiaz­dę Re­pu­bli­ki. Cel­niej­si prze­wódz­cy pol­scy za­czę­li ukła­dy o for­ma­cya le­gio­nów pol­skich, ależ ich za­bie­gi roz­bi­ja­ły się o ozię­błość i wy­raź­ną nie­chęć gnu­śne­go dy­rek­to­ry­atu; a kie­dy po­mi­mo to nie­po­wo­dze­nia nie usta­wa­li w za­bie­gach swo­ich, na­rzu­co­no ich świe­żo kre­owa­nej Rze­czy­po­spo­li­tej Ci­sal­piń­skiej. –

Za­wią­za­ły się tedy le­gio­ny pod wo­dzą Dą­brow­skie­go, Knia­zie­wi­cza, i wiel­kie od­da­wa­ły usłu­gi ar­mii fran­cuz­kiej; ależ Rzecz­po­spo­li­ta nie po­mna ich za­sług i ro­dzin­nych ce­lów, siłą, prze­mo­cą zmu­si­ła część tych przed­sta­wi­cie­li nie­szczę­śli­wej Pol­ski do zwal­cze­nia na dru­giej pół­ku­li zie­mi, do­bi­ja­ją­cych się swo­bo­dy mu­rzy­nów, i rzu­ci­ła ich na pa­stwę strasz­nej za­ra­zy. To też i wy­gi­nę­li do szczę­tu, a o mę­czeń­skiej ich śmier­ci nie było na­wet komu zdać praw­dzi­wej re­la­cyi. –

Po­zo­sta­ła we Wło­szech część le­gio­nów ro­sła zna­ko­mi­cie i szła wszę­dzie w ślad za bo­ha­te­rem, co z je­ne­ra­ła zo­stał kon­su­lem, z kon­su­la – ce­sa­rzem. –

We wszyst­kich bo­jach, co wstrzą­sa­ły od­wiecz­ne po­sa­dy tro­nów, wal­czy­li przy boku jego Po­la­cy, w na­dziei lep­szej przy­szło­ści dla kra­ju.

Nig­dy Na­po­le­on nie miał szcze­rej my­śli od­bu­do­wa­nia Pol­ski; był to błąd po­li­tycz­ny, po­wiem na­wet stra­te­gicz­ny; bo pod pierw­szym wzglę­dem – re­stau­ra­cya Pol­ski był to je­dy­ny spo­sób spa­ra­li­żo­wa­nia ko­ali­cyi; pod dru­gim, po­tęż­na Pol­ska sil­ne przed­sta­wi­ła opar­cie w kam­pa­nii ros­syj­skiej; sam też Na­po­le­on, na ska­le Św. He­le­ny, przy­znał się do tego błę­du.

Ależ w roku 1806 po­wo­do­wa­ny chę­cią po­ni­że­nia, Prus, po­wziął za­mia­ry przy­chyl­ne Pol­sce, a na tę wieść po­cie­sza­ją­cą przy­by­ła do Dre­zna de­pu­ta­cya, wy­sta­wia­jąc mu po­trze­by na­ro­du. – Ależ on z tem lek­ce­wa­że­niem, z tą igno­ran­cyą hi­sto­rycz­ną, nie­god­ną wiel­kie­go czło­wie­ka, od­rzekł wy­słań­com na­ro­du, co miał ty­siąc lat ist­nie­nia, co nad wszyst­kie za­słu­żył się świa­tu i cy­wi­li­za­cyi: „Zo­ba­czę, czy­ście god­ni być Na­ro­dem!”

Po ta­kiej od­po­wie­dzi trud­no było ży­wić na­dzie­ję sze­ro­kie­go za­do­sy­ću­czy­nie­nia; to też po­wsta­ło male Księz­two War­szaw­skie, utwór nie kom­plet­ny. Za­czę­ło się ono sil­nie or­ga­ni­zo­wać, ależ sta­re puł­ki, szcząt­ki le­gio­nów wło­skich, po­zo­sta­ły przy wiel­kiej ar­mii fran­cuz­kiej.

Po­myśl­ność musi mieć w so­bie coś upa­ja­ją­ce­go: bo wszy­scy wiel­cy wo­jow­ni­cy grze­szy­li bra­kiem wstrze­mięź­li­wo­ści, i nic kła­dli koń­ca za­bor­czym ce­lom swo­im. I Na­po­le­on po­padł w ten błąd: Eu­ro­pę całą uwa­żał on za dzie­dzi­nę swo­ją, to też ob­sa­dzał opróż­nio­ne tro­ny ple­mien­ni­ka­mi swe­mi. -

Ho­łan­dya, West­fa­lia, Ne­apol mia­ły kró­lów z rodu iego, je­den jesz­cze po­zo­stał do wy­po­sa­że­nia, i dla tego za­pra­gnął pół­wy­spu Ibe­ryj­skie­go.

I szły ogrom­ne za­stę­py fran­cuz­kie, a obok nich i puł­ki pol­skie wy­wal­czać ko­ro­nę dla kró­la Jó­ze­fa.

W tej woj­nie, jak w każ­dej gdzie lo­sa­mi bi­tew kie­ro­wał po­tęż­ny ge­niusz Na­po­le­ona, szczę­ście szło w śla­dy za or­ła­mi jego. Nie po­mo­gła ani od­wa­ga woj­ska, ani opór zfa­na­ty­zo­wa­nej lud­no­ści w gie­ry­le ze­bra­nej, –kro­czy­ła w głąb kra­ju zwy­ciez­ka ar­mia, już tyl­ko wy­ży­ny Somo-Sier­ra dzie­li­ły ją od Ma­dry­tu; – ależ tam nie­spo­dzia­ny opór zna­leź­li Fran­cu­zi Stro­mo pną­cy się wą­wóz po­prze­ci­na­ny prze­ko­pa­mi, na któ­rych pię­trzy­ły się dzia­ła ta była je­dy­na dro­ga do sto­li­cy Hisz­pa­nii wio­dą­ca. – Na­po­le­on, co nie zwykł był co­fać się przed żad­ną za­wa­dą, co mało ce­nił ży­cie ludz­kie, pierw­szym puł­kom, któ­re miał pod ręką ka­zał ude­rzyć na ten dzia­ła­mi na­je­żo­ny wą­wóz. Śmia­łe było na­tar­cie, ależ nie mniej wy­trwa­ła obro­na: bo w krót­kim cza­sie co­fać się po­czął zdzie­siąt­ko­wa­ny od­dział fran­cuz­ki; dru­gi, co go za­stą­pił, ten­że sam los spo­tkał; trze­ci nie był szczę­śliw­szy od dwóch pierw­szych…. wte­dy za­my­ślił się ce­sarz, a po­tem pa­trząc chwi­lę na pułk uła­nów pol­skich, szwo­le­że­ra­mi zwa­ny, i wska­zu­jąc ręką na wą­wóz, „ Na­przód!” za­wo­łał. – Bez na­my­słu ru­szył dziel­ny ten za­stęp; na­czel­ny szwa­dron pro­wa­dził Ko­zie­tul­ski, dru­gi Hen­ryk Ka­mie­ni­ski, trze­ci Fac, czwar­ty To­masz Lu­bień­ski; wąz­ka dro­ga wą­wo­zu nie do­zwo­li­ła roz­wi­nąć fron­tu, czwór­ka­mi tez po­stę­po­wał pułk cały. Strasz­ny, a za­ra­zem świet­ny to był wi­dok tego boju: na pię­trzą­cych się ba­te­ry­ach błysz­cza­ły dzia­ła, koto nich uwi­ja­li się żoł­nie­rze w ja­skra­wych mun­du­rach, gie­ry­la­sy w fan­ta­stycz­nych ubio­rach, w wy­so­kich ka­pe­lu­szach z pió­ra­mi, mię­dzy nimi mni­chy róż­nych za­ko­nów, uzbro­je­ni w pa­ła­sze i szty­le­ty, za­chę­ca­li wal­czą­cych i sło­wem i czy­nem. Na każ­dej bate-ryi był krzyż za­tknię­ty, a roz­wia­ne róż­no­barw­ne cho­rą­gwie ko­ściel­ne ma­lo­wi­dła­mi ozdo­bio­ne, przed­sta­wia­ły wi­dok ja­kie­goś re­li­gij­no-woj­sko­we­go ob­cho­du.

Na­raz za­grzmia­ły dzia­ła, i dym nie­zmier­ny za­krył przed oczy­ma pa­trzą­cych ten świet­ny przed chwi­lą ob­raz. Ależ na­cie­ra­ją­cy jut do­cho­dzą wą­wo­zu, do­wódz­cy:

wznie­śli sza­ble w górę, ogrom­ny okrzyk: „Vive l' Em­pe­reur!” od­bi­ty ska­li­ste góry, a po­tem po­chy­le­ni jeźdz­cy na roz­bie­ga­nych ko­niach jak ura­gan pę­dzi­li wą­wo­zem…..

Co­raz wy­żej i wy­żej wzno­szą się ru­ma­ki, co­raz wy­żej jak skrzy­dła ja­skół­cze po­wie­wa­ją cho­rą­giew­ki, co­raz wy­żej bu­ja­ją bia­łe kity przy czer­wo­nych czap­kach i nik­ną po­ma­łu wpo­śród kłę­bów dymu,… co­raz bar­dziej w od­da­li okrzy­ki na­tar­cia, co­raz słab­szy jęk sko­nu albo rże­nie koni, na­resz­cie sil­niej­szy jak po­przed­nio roz­legł się był okrzyk i po­tem ci­sza za­stą­pi­ła gwar bi­twy. -

Całe woj­sko z oba­wą pa­trza­ło na ten czyn nie­sły­cha­ny, nie wie­dzie­li czy zwy­cię­żył, czy zgi­ną! ten od­waż­ny za­stęp…..

a tu z wą­wo­zu, jak z pasz­czy kra­te­ru dym wol­no pod­no­sił się w górę, a kie­dy usu­nął się ostat­ni rą­bek tej gę­stej za­sło­ny, ja­kiż wi­dok ude­rzył oczy pa­trzą­cych!… Na sa­mym szczy­cie góry, na bia­łym ru­ma­ku stat dziel­ny Ko­zio­tul­ski; nad gło­wą jego wiatr roz­wie­wał cho­rą­giew puł­ko­wą, na niej jak gwiaz­da świe­cił bia­ły orzeł na czer­wo­nem polu, po­ni­żej, jak pie­de­stał do tego po­są­gu, jer­żył się las pro­por­ców, i jeźdź­ców i koni. Na do­li­nie za­brzmia­ły i ko­tły i trą­by, okrzyk wo­jen­ny po­wi­tał zwy­cięz­ców; na gó­rze dwa razy schy­li­ła się cho­rą­giew na cześć dla; ce­sa­rza, po­tem wol­no nik­nę­li i jeźdź­cy i ko­nie; bo dziel­ny za­stęp szedł w po­goń za nie­przy­ja­cie­lem.

Po zdo­by­ciu wą­wo­zu – bez opo­ru szła ar­mia pro­sto do Ma­dry­tu, i na rów­ni­nach koło Esku­ria­lu za­le­gła obo­zem; ależ nie było z nie­mi zwy­cięz­ców Somo-Sier­ra, za­gna­li się oni w po­goń za nie­przy­ja­cie­lem i wie­ści o nich nie było. –

Do­pie­ro dru­gie­go, czy trze­cie­go dnia, kie­dy zwy­cięz­ki żoł­nierz wy­po­czął po zno­ju, kie­dy śmie­chy i śpie­wy oży­wi­ły obóz uj­rza­no wy­su­wa­ją­cy się z gór od­dział jezd­nych, a bia­łe z czer­wo­nem cho­rą­giew­ki mi­ga­ły w po­wie­trzu. „To Po­la­cy wra­ca­ją!” roz­legł się okrzyk w środ­ku obo­zu, i za­raz żoł­nie­rze bez ko­men­dy broń z ko­złów roz­bie­ra­li i sta­wa­li w sze­re­gach. Zdzi­wio­ny tym ru­chem ce­sarz, spy­ta­ła o przy­czy­nę, a kie­dy mu ją opo­wie­dzia­no, i on wy­szedł z na­mio­tu i oto­czo­ny świet­nym or­sza­kiem tych ilu­stra­cyi, co w stu bi­twach na­wy­kły zwal­czać Eu­ro­pę, stał i z za­do­wo­le­niem pa­trzał na zbli­ża­ją­cych się szwo­le­że­rów.

Pierw­szy kor­pus, co stat na skrzy­dle, do któ­re­go do­cho­dzi­li Po­la­cy, był mar­szał­ka Ser­ru­riex; za zbli­że­niem się ich wszyst­kie kasz­kie­ty na ba­gne­tach pod­nio­sły się w górę, i okrzyk: „Sa­lut aux bra­ves!” roz­legł się w po­wie­trzu. 1 je­den ba­ta­lion po dru­gim w tych kil­ku ener­gicz­nych sło­wach wi­ta­li zwy­cięz­ców Somo-Sier­ra, aż póki nie sta­nę­li przed ce­sa­rzem. – Umiał on zna­leźć te ser­decz­ne sło­wa, któ­re­mi pod­bi­jał umy­sły i ser­ca, tym ra­zem nie szczę­dził ich dla pol­skich dziel­nych uła­nów; uści­skał ser­decz­nie do­wódz­cę Win­cen­te­go Kra­siń­skie­go, dla każ­de­go sze­fa szwa­dro­nu zna­lazł sło­wo po­chwal­ne, szcze­gól­nie od­zna­czył Ko­zio­tul-skie­go; wy­py­ty­wał o naj­drob­niej­sze szcze­gó­ły, a ie w sa­mym po­cząt­ku ata­ku doj­rzał był ja­kie­goś ofi­ce­ra, co z nie­sły­cha­ną od­wa­gą pierw­szy wsko­czył na ba­te­rye, py­tał też o nie­go i ka­zał go so­bie przed­sta­wić. – Po chwi­li Kra­siń­ski przy­pro­wa­dził mło­de­go ofi­ce­ra, dziec­ko pra­wie, na­zwi­skiem Wil­czek; a kie­dy w kil­ku wy­ra­zach skre­ślił jego czyn od­waż­ny, ce­sarz zdjął z pier­si krzyż le­gii ho­no­ro­wej i przy­piął go mło­dzień­co­wi: ależ wid­no było z twa­rzy Na­po­le­ona, że tę na­gro­dę za nie­do­sta­tecz­ną uwa­żał. –

„Wie­le masz lat?” za­py­tał z uśmie­chem. – „Dzie­więt­na­ście,” od­rzekł za­py­ta­ny; a na tę od­po­wiedź ru­szył ra­mio­na­mi ce­sarz, i ob­ra­ca­jąc się do or­sza­ku obec­ne­go tej sce­nie: „Pa­no­wie!” za­wo­łał gło­śno, „jak doj­dzie lat mo­ich, czym on bę­dzie?….” Zdzi­wie­nie obec­nych, a ra­dość mło­dzień­ca były nie do opi­sa­nia: bo po­rów­ny­wa­jąc go z sobą, wy­rzą­dził mu ce­sarz za­szczyt wyż­szy nad wszyst­kie ozna­ki ho­no­ro­we; zro­zu­mie­li to i ko­le­dzy jego i pułk cały, to też prze­cią­gły okrzyk: „Vive l'Em­pe­reur!” wy­da­li dziel­ni to­wa­rzy­sze Wilcz­ka. –

O cze­muż śmierć przed­wcze­sna prze­rwa­ła ten ży­wot pięk­ny, cze­muż nie do­cze­kał w doj­rza­łym wie­ku prze­wo­dzić za­stę­pom pol­skim.. gdzieś na po­lach Gro­cho­wa, albo Ostro­łę­ki, od­waż­ną szar­żą de­cy­do­wać los bi­twy?! – Cześć jego cie­niom, a za­szczyt tej zie­mi, co ta­kich sy­nów wy­da­ła I Prócz puł­ku szwo­le­że­rów, był jesz­cze w Hisz­pa­nii pułk uła­nów Le­gii Nad­wi­ślań­skiej, a do­wo­dził nim Ko­nop­ka, Pułk ten od­zna­czał się nie tyl­ko w bi­twach z Hisz­pa­na­mi, ale i z An­gli­ka­mi, tą naj­pierw­szą ka-wa­le­ryą w świe­cie, i miał tro­fea od­nie­sio­nych na nich zwy­cięstw: bo cały sie­dział na an­giel­skich ko­niach.

A cóż­to po­je­dyń­czych do­wo­dów nie­sły­cha­nej od­wa­gi dali Po­la­cy w Hisz­pa­nii wal­czą­cy! Przy strasz­nym sztur­mie do Sa­ra­gos­sy, tego dru­gie­go Sa­gun­tu, imię je­ne­ra­ła Chło­pic­kie­go i puł­ków pol­skich za­ja­śnia­ło chwa­łą. Al­boż czyn po­je­dyn­cze­go żoł­nie­rza, na­zwi­skiem Su­ryn, któ­ry sta Hisz­pa­nów wła­sną ręką tru­pem po­ło­żył, a któ­re­go pa­mięć prze­ka­zał po­tom­no­ści je­den z po­etów na­szych temi sło­wy: – Dzie­ło god­ne ręki Rzy­mia­ni­na Uwień­cza chwa­ła Pol­ski gro­bo­wiec Su­ry­na."

BOJE POL­SKIE.

I.

Od­wiecz­ny an­ta­go­nizm An­glii, co­raz to no­wych nie­przy­ja­cioł pod­bu­rzał prze­ciw Fran­cji, za­le­d­wie bo­wiem skoń­czy­ła się kam­pa­nia z Pru­sa­mi, w sku­tek któ­rej po­wsta­ło Księztw.) War­szaw­skie, wy­stą­pi­ła Au­strya do wal­ki. – Prócz puł­ku gwar­dyi szwo­le­że­rów, nie bra­li Po­la­cy udzia­łu w tym boju, ale w gra­ni­cach swo­ich wal­czy­li z Au­stry­aka­mi, pod wo­dzą księ­cia Jó­ze­fa Po­nia­tow­skie­go. Li­czeb­nie, jak i pod wzglę­dem or­ga­ni­ta­cyi prze­wa­ga wiel­ka była na stro­nie nie­przy­ia­cie­la: bo w sze­re­gach au­stry­jac – _ kich był sam sta­ry żoł­nierz, na­wy­kły do tru­dów. za­har­to­wa­ny w ty­lo­let­nich woj­nach z Rze­czą­po­spo­li­tą, kon­su­la­tem i ce­sar­stwem fran­cuz­kiem; w ar­mii zaś pol­skiej była sama mło­dzież, le­d­wie wy­żsi ofi­ce­ro­wie mie­li ja­kie ta­kie po­ję­cie o sztu­ce woj­sko­wej; z wiel­ką też nie­wia­rą w sku­tek po­myśl­ny roz­po­czę­ły się pierw­sze kro­ki wo­jen­ne. –

Przy­to­czę tu zda­rze­nie, któ­re od na­ocz­ne­go świad­ka sły­sza­łem opo­wia­da­ne.*

W oko­li­cy Mo­dli­na stat pułk… zda mi się 6. uła­nów, Ada­ma Po­toc­kie­go, a jed­nym szwa­dro­nem tego puł­ku do­wo­dził nie­ja­ki Drze­wiec­ki, ze służ­by pru­skiej ofi­cer, je­dy­ny, któ­ry kam­pa­nią od­by­wał. Mu­szę tu nad­mie­nić, że szwa­dro­ny ów­cze­sne wy­rów­ny­wa­ły li­czeb­nie pra­wic dy­wi­zy­om póż­niej­szym, skła­da­ło je bo­wiem dwie kom­pa­nie po 120 lu­dzi, któ­rym prze­wo­dzi­li ka­pi­ta­no­wie, do­wodz­cą zaś ca­łe­go szwa­dro­nu był szef, sztab­so­fi­cer.

Bliz­kość nie­przy­ja­cie­la na­ka­zy­wa­ła za­cho­wa­nie ostroż­no­ści, co dzień też wy­cho­dzi­ły re­ko­ne­san­se dla po­wzię­cia ję­zy­ka; – przez pierw­sze dnie nie przy­szło jed­nak do star­cia, cho­ciaż do­cie­ra­no dość bliz­ko sta­no­wisk au­stry­ac­kich, z ko­lei wy­ru­szy! na ta­kie zwia­dy szwa­dron Drze­wiec­kie­go. – Nie zwie­rza­jąc się ni­ko­mu z pod­ko­mend­nych swo­ich, umy­ślił on nie uni­kać boju, ale owszem pierw­szy ude­rzyć, je­że­li nie­przy­ja­ciel nic bę­dzie w bar­dzo prze­wa­ża­ją­cej sile, – Po­wziąw­szy ta­kie po­sta­no­wie­nie, z do­brą otu­chą pro­wa­dził on szwa­dron swój, kie­dy nie­da­le­ko Nada­rzy­na uj­rze­li wy­cho­dzą­cą z lasu ka­wa­le­ryą; były to dwa szwa­dro­ny puł­ku Ka­iser-Hu­za­rów, któ­ry w dłu­gich woj­nach, ja­kie pro­wa­dzi­ła Au­strya, okrył się był sła­wą. Sko­ro spo­strze­gli Po­la­ków, zwró­ci­li się ku nim i szli stę­pą, a Drze­wiec­ki prze­mó­wił do swo­ich, za­chę­cał ich i do­da­wał od­wa­gi, a wi­dząc M wszyst­kich twa­rzach wy­raz pew­no­ści i za palu, szedł na­prze­ciw zbli­ża­ją­cych się hu­za­rów. – Chwi­lę za­klę­słość skry­ta ich przed okiem Drze­wiec­kie­go i jego od­dzia­łu, a kie­dy wy­szli na wzgó­rze, dym wzno­sił się nad ich gło­wa­mi: bo wszy­scy za­pa­li­li faj­ki, a gwar ha­ła­śli­wej roz­mo­wy i śmie­chy do­cho­dzi­ły do uszu Po­la­ków.

Ta swo­bo­da i we­so­łość w chwi­li roz­po­czę­cia boju nie miłe zro­bi­ła wra­że­nie na mło­dym żoł­nie­rzu pol­skim; spo­strzegł to Drze­wiec­ki, to też kil­ku ener­gicz­ne­mi wy­ra­za­mi sta­rał się do­dać im otu­chy, a kie­dy wi­dział, że wró­ci­ła swo­bo­da, wol­no po­stę­po­wał na spo­tka­nie nie­przy­ia­cie­la. – Po chwi­li usły­sza­no ko­men­dę, i za­raz ci­chość się jro­bi­ła; tmza­ry od­rzu­ci­li do­lma­ny za­bły­sły krzy­we ich sza­ble i ru­szy­li kłu­sem a Drze­wiec­ki z oba­wy, żeby się nie zła – mal szyk jego szwa­dro­nu, stę­pą ma­sze­ro­wał, tyl­ko na ko­men­dę do­wódz­cy ula­ni skró­ci­li cu­gle i lan­ce zło­ży­li do ata­ku. –

Za­le­d­wie pa­rę­set kro­ków było prze­dzia­łu mię­dzy obu za­stę­pa­mi, – kie­dy do­wodz­cą hu­za­rów wzniósł sza­blę do góry: okrzyk na­tar­cia wy­da­li Wę­grzy i w ca­łym pę­dzie koni ru­szy­li na­przód, a po chwi­li i Po­la­cy z okrzy­kiem hura, wy­pu­ści­li ko­nie. I ude­rzy­ły o sie­bie pierw­sze szy­ki tak sil­nie, że przy­sia­dły na za­dach ko­nie uła­nów, nie­któ­re po­pa­da­ły, a cały nie­mal pierw­szy sze­reg hu­za­rów le­żał na zie­mi. – To nie­prak­ty­ko­wa­ne star­cie raz tyl­ko w woj­nach fran­cuz­kich mia­ło miej­sce pod Ho­lien­lin­den, gdzie dra­go­ni fran­cuz­cy w ten spo­sób spo­tka­li SC ze szwo­le­że­ra­mi au­stry­ac­kie­mi, a na­sta­wio­ne dłu­gie ich ra­pie­ry, po­wa­li­ły cały sze­reg nie­przy­ja­cie­la. *

* Opo­wia­dał mi lo star­cie puł­kow. Zdzi­to­wiec­ki… któ­ry za­chow­cho­wał roz­kaz dzien­ny je­ne­ra­ła Mu­re­au, gdzie go chlu-

Pierw­sze to było spo­tka­nie hu­za­rów z uła­na­mi, a nie­po­myśl­ny sku­tek ta­ko­we­go bar­dzo ich zde­mo­ra­li­zo­wał; i od­tąd lan­ce nie­chrze­ściań-ską bro­nią na­zy­wa­li.

Wkrót­ce na­stą­pi­ła bi­twa pod Ra­szy­nem, gdzie 8 ty­się­cy Po­la­ków wal­czy­ło prze­ciw 40 ty­się­com Au­stry­aków i piae otrzy­ma­ło.

Oszań­co­wa­ny obóz pod Górą-Kal­wa­ryą zdo­by­ty, sztur­mem bio­rą San­do­mirz i Za­mość parę ty­się­cy koni ka­wa­le­ryi zaj­mu­je Ga­li­cyą i nie w jed­nem miej­scu przed kil­ku­na­stu uła­na­mi całe kom­pa­nie broń skła­da­ją: a prze­cież był to żoł­nierz, co się nie­raz sil­nie opie­rał za­stę­pom Na­po­le­ona i któ­re­go on nie lek­ce­wa­żył.

Za­wód żoł­nier­ski jest nie­wąt­pli­wie naj­szla­chet­niej­szem, po­wo­ła­niem: bo za­ło­że­niem jego jest wal­ka z nie­przy­ja­cie­lem kraj na­cho­dzą­cym i obro­na po­rząd­ku we­wnętrz­ne­go; w obu tych wy­pad­kach na cięż­kie pró­by na­ra­żo­ny bywa, a krwa­wa mis­sya, kto­rą speł­nia, wy­ma­ga nie­raz albo po­świe­ce­nia, któ­re zda sic, prze­cho­dzić siły ludz­kie, albo do­peł­nie­nia czy­nu, na któ­ry w zwy­kłych wa­run­kach ży­cia wzdry­ga się na­tu­ra. Tę bo­le­sną stro­nę za­wo­du żoł­nie­rza, wy­ka­zał z nie­zmier­nym ta­len­tem Al­fred de Ni­gny w pięk­nym utwo­rze swo­im: „Vi­cis­si­tu­de s">Vi­cis­si­tu­des et gran­de u res mi­li­ta­ires” a i w kam­pa­nii i8oq… r. było wy­da­rze­nie, peł­ne dra­ma­tu, któ­re do­wo­dzi smut­nej ko­niecz­no­ści bez­względ­ne­go po­słu­szeń­stwa w ży­ciu żoł­nie­rza. Ce­sarz Napo-n w owym cza­sie wi­dząc nie­unik­nio­ną woj­nę Au­strya, sta­rał sic uzy­skać je­że­li nie współ­udział to przy­najm­niej neu­tral­ność Prus i Ro­syi i z ta ostat­nią za­warł przy­mie­rze; ależ na szcze­rość ta­ko­we­go nie ra­cho­wał: bo nie do­wie­rzał ce­sa­rzo­wi Alek­san­dro­wi: któ­re­go tak traf­nie le grec du Ba­sem­pi­re na­zy­wał;

na po­moc tedy jego nie li­czył, ale przy po­wo­dze­niu swe­go orę­ża mógł być pe­wien jego neu­tral­no­ści, a to za­pa­try­wa­nie się ce­sa­rza dzie­li­li wszy­scy ota­cza­ją­cy go.

W Kra­ko­wie w owym cza­sie sta­ło woj­sko pol­skie pod wo­dzą ks. Jó­ze­fa Po­nia­tow­skie­go i jako sprzy­mie­rze­ni, kil­ka­na­ście ty­się­cy Mo­ska­li, a temi do­wo­dził Su­wa­row, syn sław­ne­go feld­mar­szał­ka, któ­ry za kam­pa­nią wło­ską przy­do­mek Ita­lic­kie­go otrzy­mał.

Sto­su­nek za­ży­ło­ści i wiel­ka sym­pa­tya ist­nia­ła mię­dzy obu mło­de­mi do­wódz­ca­mi i dziw­nym tra­fem jed­na­ko­wy zgon oni mie­li, a ten im w owym cza­sie prze­po­wie­dzia­ny zo­stał.

Przy­by­ła bo­wiem do Kra­ko­wa ja­kaś wróż­biar­ka Niem­ka, któ­rej prze­po­wied­nie były przed­mio­tem roz­mów ca­łe­go mia­sta i moc­no za­cie­ka­wi­ły księ­cia Jó­ze­fa i Su­wa­ro­wa, to też za­cho­wu­jąc naj­ści­ślej­sze in­co­gni­to, ubra­ni po cy­wil­ne­mu po­szli w od­wie­dzi­ny do owej Pi­to­nis­sy.

Kła­dła im tedy ka­ba­łę – i dziw­nie traf­nie z prze­szło­ści obu – wie­le rze­czy im tyl­ko zna­nych opo­wia­da­ła; a ci zdzi­wie­ni słu­cha­li jej z za­ję­ciem, w koń­cu Su­wa­row za­py­tał ją:

„Ja­kiż ma być ko­niec każ­de­go z nas?”

„Obu jed­na­ko­wy, od­rze­kła za­py­ta­na.” „Ale jaki? jaki?” – py­tał zno­wu.

„Tego nie wiem, od­po­wie­dzia­ła, ależ moge po­wie­dzieć cze­go się wy­strze­gać ma­cie. Pan, rze­kła wska­zu­jąc na Su­wa­ro­wa, wy­strze­gaj się miej­sca, w któ­rym oj­ciec twój na­był sła­wy.”

„A ja?” py­tał skwa­pli­wie ks. Jó­zef.

„Hii­te dich vor der El­ster!”1 rze­kła z ro­dza­jem pew­no­ści i na­tem za­koń­czy­ła wróż­bę swo­ją.

Sta­ry Su­wa­row w tyłu miej­scach sta­czał szczę­śli­we boje, że z mowy wróż­ki syn pew­ne­go wnio­sku zro­bić nie mógł.

Ks. Jó­zef zno­wu nie poj­mo­wał, co mu za nie­bez­pie­czeń­stwo od sro­ki za­gra­żać może… ze śmie­chem też przy­ję­li oby­dwa tę za­gad­ko­wą prze­stro­gę wró­zbiar­ki i opo­wia­da­li po­ufa­łym swo­im to dziw­ne zda­rze­nie. –

Ależ we czte­ry lata po­żniej wódz pol­ski w nur­tach El­stry zna­lazł ko­niec ry­cer­skie­go za­wo­du swe­go, a Su­wa­row, nie­co póż­niej prze­by­wa­jąc rze­kę Rym­nik (nad brze­ga­mi któ­rej oj­ciec jego od­niósł pierw­sze swo­je zna­ko­mi­te zwy­cięz­two nad Tur­ka­mi i w na­gro­dę przy­do­mek Rym-nic­kie­go do­stał) przy­pad­ko­wo uto­nął. –
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: