Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego - ebook
Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego - ebook
Problematyka obozowa doczekała się już bogatej literatury, jednak temat przeprowadzania walk bokserskich w obozach koncentracyjnych nie został kompleksowo opracowany.
Lukę tę częściowo wypełnia niezwykła biografia Tadeusza Pietrzykowskiego – pięściarza, który zdobył tytuł Mistrza Wszechwag obozu koncentracyjnego Auschwitz. Jego nazwisko nie jest znane szerszemu kręgowi Polaków, pamiętają go jednak ci, którzy razem z nim przeżyli obozowe piekło. Nawet kiedy został już wywieziony z Auschwitz, pamięć o nim trwała, co udokumentował pisarz Tadeusz Borowski, który trafił do Oświęcimia w 1943 roku.
W opowiadaniu U nas w Auschwitzu napisał o Pietrzykowskim:
„Jeszcze dziś tkwi w nas pamięć o Numerze 77, który bił Niemców jak chciał”.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7427-836-2 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ I. „TEDDY ŻELAZNA PIĘŚĆ” CZYLI O ŻYCIU PRZED OBOZEM
1. W międzywojennej Warszawie
1.1.Dzieciństwo i młodość
1.2. Pierwszy „kogut” w Warszawie
2. Po 1 września 1939 roku
2.1. Obrona Stolicy
2.2. Aresztowanie
ROZDZIAŁ II. WEISS NEBEL, CZYLI BIAŁA MGŁA. O ŻYCIU POD OKIEM ESESMANÓW
1. Koszmar KL Auschwitz
1.1. W pierwszym transporcie
1.2. Jeden z wielu więźniów
1.3. Marcowa niedziela 1941 roku i jej konsekwencje
1.4. Znajomość z o. Rajmundem Maksymilianem Kolbe
1.5. W drugiej „górnej piątce” rotmistrza Witolda Pileckiego
2. Dwa lata w KL Neuengamme
2.1. Geneza KL Neuengamme
2.2. Jako häftling numer 17955
3. Ostatni miesiąc niewoli w KL Bergen-Belsen
3.1 Geneza KL Bergen-Belsen
3.2 Bez numeru tuż przed odzyskaniem wolności
ROZDZIAŁ III. DALSZE LOSY „TEDDY,EGO” PO ZAKOŃCZENIU WOJNY
Zakończenie
Dodatek
Wspomnienia Tadeusza Pietrzykowskiego z okresu obozowego
Króliki po kalisku
Witamina TYFUS
Mścicielki
Klęska pod Stalingradem
Papierowy ptaszek
„Nieznani bohaterowie”
Bibliografia
PrzypisyProblematyka obozowa doczekała się już bogatej literatury i opracowań monograficznych, wśród których należy wyróżnić pracę Auschwitz 1940–1945. Węzłowe zagadnienia z dziejów obozu, pod redakcją Władysława Długoborskiego i Franciszka Pipera, która jest zbiorem opracowań naukowych ukazujących historię obozu Auschwitz w różnych aspektach¹. Wiele jest także opracowań o charakterze ogólnym jak choćby Auschwitz. Nazistowski obóz śmierci, pod redakcją Franciszka Pipera i Teresy Świebockiej². Na uwagę zasługuje także opracowanie Danuty Czech, które jest kalendarium obozu³, a także praca Anny Malcówny zawierająca bibliografię prac o KL Auschwitz z lat 1942–1980⁴. Wiedzę na temat obozu uzupełniają artykuły zamieszczone w czasopiśmie naukowym „Zeszyty Oświęcimskie”, wydawanym przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, a także liczne monografie szczegółowe oraz wspomnienia byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Jednak pomimo dużej liczby opracowań problematyka przeprowadzania walk bokserskich w obozach koncentracyjnych nie została podjęta. Dostępne jest jedynie opracowanie Zdzisława Ryna i Stanisława Kłodzińskiego, dotyczące patologii sportu w obozie KL Auschwitz- -Birkenau⁵. W artykule tym zostały przedstawione ogólne informacje dotyczące uprawianych w obozie dyscyplin sportowych, w tym także boksu. Odczuwalny jest brak większej, monograficznej publikacji przedstawiającej w sposób wszechstronny funkcje sportu, szczególnie zaś boksu, w życiu więźniów obozów koncentracyjnych. Natomiast jeśli chodzi o literaturę dotyczącą Tadeusza Pietrzykowskiego, to przedstawia się ona dość skromnie. Jedyną dostępną biografią boksera jest praca Joanny Cieślak i Antoniego Molendy⁶. Duży wkład w popularyzacji Tadeusza Pietrzykowskiego ma dr Adam Cyra, który jest autorem licznych krótkich artykułów na jego temat.
Celem niniejszej książki jest przedstawienie postaci Tadeusza Pietrzykowskiego – pięściarza, który odniósł wiele sukcesów, ale nie na igrzyskach, ani mistrzostwach świata czy Europy. Zamiast tego zdobył tytuł Mistrza Wszechwag obozu koncentracyjnego Auschwitz. Jego nazwisko nie jest znane szerszemu kręgowi Polaków. Pamiętają go jedynie ci, którzy razem z nim przeżyli obozowe piekło. Większą popularnością cieszy się grecki bokser pochodzenia żydowskiego Salomo Arouch, o którym Amerykanie nakręcili film Triumf ducha. On także toczył walki bokserskie w KL Auschwitz. Przywieziony tam został wraz ze swoją rodziną w maju 1943 roku. Przed wojną, w wieku 17 lat zdobył tytuł mistrza Bałkanów w wadze lekkopółśredniej. Ze względu na to, że był Żydem, stawką każdej walki, którą toczył za drutami obozu, było jego życie. Nie przegrał nigdy. W styczniu 1945 roku trafił do Bergen-Belsen, gdzie doczekał się wyzwolenia. Również przedwojenny rywal Tadeusza Pietrzykowskiego, Antoni Czortek, który w 1934 roku został mistrzem Polski w wadze muszej, a w 1939 roku srebrnym medalistą Mistrzostw Europy, musiał toczyć walki w KL Auschwitz. Zmuszano go do różnych pokazowych walk, jednak później ze względu na porażki Niemców zabroniono walk bokserskich, a Czortka spotkały dodatkowe represje. Zarówno Salomo Arouch, jak i Antoni Czortek, znaleźli się w obozie w czasie, gdy Tadeusza Pietrzykowskiego już tam nie było. Pamięć jednak o nim trwała, co udokumentował Tadeusz Borowski, który także został przywieziony do Oświęcimia w 1943 roku. W opowiadaniu U nas w Auschwitzu napisał: „Jeszcze dziś tkwi w nas pamięć o Numerze 77, który bił Niemców jak chciał”.
Biografia niniejsza składa się z trzech rozdziałów. Pierwszy, zatytułowany „Teddy-Żelazna Pięść”, czyli o życiu przed obozem przedstawia rodzinę Tadeusza, jego dzieciństwo i młodość, karierę sportową, walki podczas obrony Warszawy, próbę przedostania się do Francji, osadzenie w więzieniu w Tarnowie, a kończy się na etapie transportu do KL Auschwitz. Rozdział drugi – Weiss Nebel, czyli Biała Mgła. O życiu pod okiem esesmanów ukazuje koleje losu Tadeusza Pietrzykowskiego podczas wojny od momentu transportu do KL Auschwitz, poprzez gehennę w obozie KL Neuengamme, aż do wyzwolenia obozu Bergen-Belsen. Jest to najobszerniejszy z rozdziałów, ze względu na wielość źródeł i opracowań. Autorka zawarła w nim także krótką genezę każdego z opisywanych obozów. Trzeci rozdział – Dalsze losy Teddy’ego po zakończeniu wojny krótko charakteryzują jego życie rodzinne i zawodowe po wyzwoleniu.1.2. Jeden z wielu więźniów
Pierwszą pracą Tadeusza w obozie było zasypywanie dziur na terenie obozu, w celu przygotowania placu apelowego. Zagłębienia te zasypywano gruzem po dawnych stajniach. Wtedy też formowano komando Landwirtschaft, czyli kosiarzy. Jak wspomina Tadeusz na jednym z porannych apeli wezwano, aby zgłosili się wszyscy, którzy potrafią kosić:
„Podniosłem rękę i w taki sposób dostałem się do komanda kosiarzy. Zgłosił się wówczas tzw. Dziadek-Skorusa z miejscowości Dzianisz, dwóch braci Toczków pochodzących z Dynowa (okolice Rzeszowa), Kazimierz Król, Słowakiewicz z Nowego Targu. O wszystkich zachowałem jak najlepsze wspomnienie. Byli to wszyscy cudowni ludzie, dobrzy Polacy”¹⁶⁴.
Komando kosiarzy pracowało boso, bez butów. Nie było to zbyt wygodne ponieważ ścierniska raniły Tadeuszowi stopy. Praca była ciężka. Od 4 rano do 18 był w polu, kosił, zbierał żyto, wyrywał brukiew. Za pożywienie miał 25 dkg chleba, 1 litr wodnistej zupy i pół litra kawy, której często nie dostawał¹⁶⁵. W czasie, gdy Tadeusz należał do tego komanda nastąpiła pierwsza ucieczka z KL Auschwitz. 6 lipca 1940 roku więzień, o notabene osobliwym nazwisku, Tadeusz Wiejowski¹⁶⁶, nr obozowy 220, zbiegł z obozu. W związku z tym dla więźniów zarządzono karny apel, tzw. stójkę. Był to najdłużej trwający, bowiem od godziny 18.00 do 14.00 dnia następnego, apel w okresie całego istnienia obozu¹⁶⁷.
„Po długo trwających poszukiwaniach odczytano listę więźniów i stwierdzono nieobecność na apelu Tadeusza Wiejowskiego, oznaczonego numerem 220. Blockführerzy i Lagerältester Brodniewitsch, a za nimi blokowi przez kilka minut wykrzykiwali numer i nazwisko brakującego więźnia. Nikt się nie zgłosił. Staliśmy w głębokim milczeniu w szeregach czując, że za chwilę rozpocznie się piekło. (…) Przed frontem pojawił się komendant obozu Rudolf Höss w asyście Lagerführera Karla Fritzscha, Rapportführera Gerharda Palitzscha i kilku innych oficerów SS. Obecność Hössa nie wróżyła nic dobrego. W posępnym milczeniu, wyprężeni w postawie na baczność, z niepokojem oczekiwaliśmy, co z tego wyniknie. Wkrótce stwierdzono, że zbiegły więzień pracował w tym dniu w grupie kanalarzy, której zadaniem było doprowadzenie do porządku kanałów na terenie obozu, połączonych z kanałem wychodzącym na zewnątrz w rejonie Soły. Natychmiast wywołano całą grupę i popędzono do bloku nr 1. (…) Za chwilę przez otwarte okna usłyszeliśmy świst bykowców i zdławione krzyki katowanych ofiar, chwilami zagłuszane krzykami wrzaskami Palitzscha. (…) Po pewnym czasie Oberscharführer Hössler zapytał przez tłumacza, kto mieszkał z Wiejowskim w sztubie lub znał go z wolności. Niestety znaleźli się naiwni, którzy zgłosili się oświadczając, że spali w jego najbliższym sąsiedztwie. Poddani wyrafinowanym przesłuchaniom nie wnieśli nic nowego do sprawy, toteż rozwścieczeni oprawcy wypadli jak sfora psów na dziedziniec. Tłumacz, hr. Władysław Baworowski, drżącym głosem powtórzył słowa komendanta, że jeżeli nie zgłosi się ten kto wiedział o zamiarach Wiejowskiego, to zostaniemy zdziesiątkowani. Staliśmy przerażeni w szeregach, w kompletnej ciszy, w postawie na baczność. Nikt nie wystąpił. Po chwili, na znak Hössa, esesmani rzucili się między szeregi tłukąc na lewo i prawo, zbijając więźniów z nóg kopniakami, podczas gdy postępujący za nimi kapo dotkliwymi uderzeniami bykowców przywracali porządek w kolumnach. (…) Dodatkową torturą była niemożność opuszczenia miejsca, toteż potrzeby fizjologiczne załatwiali więźniowie tam, gdzie kto stał. Powodowało to naturalnie dodatkowe bicie i przekleństwa (…). Po upalnym dniu noc była bardzo chłodna. Od Soły wiał zimny wiatr. Nie mieliśmy na sobie koszul, które zabrano nam do prania.(…) Od dwunastu godzin nie mieliśmy nic w ustach, pusty żołądek domagał się swoich praw, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Od ciągłego stania puchły nogi, bolał kręgosłup. (…) Po chłodnej nocy nadszedł ciepły ranek, a po nim znów upalny dzień. Więźniowi mdleli z pragnienia, upału i zmęczenia. Polewano ich wiadrami wody i zmuszano do stania w szeregach. (…) O godzinie 14.00 Lagerführer zarządził zwolnienie całego obozu, z wyjątkiem 11 więźniów podejrzanych o udzielenie pomocy w ucieczce Tadeuszowi Wiejowskiemu, których (…) osadzono w piwnicy bloku nr 13”¹⁶⁸.
W czasie tego apelu wymierzono także pierwszą publiczną karę chłosty. Do tego celu specjalnie skonstruowano „kozła” w obozowej stolarni. Kara dotknęła więźniów przesłuchiwanych przez obozowe Gestapo. „Kozioł” został ustawiony przed blokiem nr 1, a funkcję bijącego wykonywał SS-Rapportführer Gerhard Palitzsch¹⁶⁹.
Po żniwach, dzięki protekcji swoich obozowych przyjaciół, braci Kupców, Tadeusz dostał się do obozowej stolarni. Tak samo jak nie potrafił profesjonalnie kosić, tak też nie znał się w ogóle na stolarce. Przydzielono go więc do prac pomocniczych i sprzątania¹⁷⁰. Między innymi nosił różne rzeczy wykonane w stolarni do domu Rudolfa Hössa. Pewnego razu zahaczył poręczą do schodów o ścianę i porysował ją. Zobaczyła to żona Hössa, która go o wszystkim poinformowała. Höss nakazał, aby kapo stolarni, Artur Balke¹⁷¹, wymierzył mu 25 batów. Höss przyglądał się temu z okna¹⁷².
W tym czasie stolarnia znajdowała się pomiędzy 1 a 2 blokiem. Tam poznał Bronisława Czecha¹⁷³, Izydora Łuszczyka, Stanisława Chotarskiego oraz Józefa Chramca¹⁷⁴. Do jego zadań należało także „organizowanie” żywności dla całej grupy. I tak „organizował” kawałki chleba znajdowane przy kuchni SS oraz ziemniaki, które później gotowali w kociołku na klej stolarski. Jesienią 1940 roku stolarnia została przeniesiona poza obręb obozu, na tereny gospodarcze, do jednego z dawnych baraków końskich¹⁷⁵. Nową stolarnię podzielono na dwie części: w pierwszej wykonywano stolarkę budowlaną, a drugą przeznaczono dla rzeźbiarzy-artystów.
„Z nich właśnie, zwłaszcza pochodzących z Zakopanego i okolicy, powstał zespół więźniów o wysokich walorach moralnych. Należeli do nich niezapomniani bracia Kupcowie”¹⁷⁶.
W tym czasie Tadeusz był świadkiem zdarzenia, które jak sam wspominał, na zawsze utkwiło mu w pamięci:
„Był ciepły dzień, gdy nagle spostrzegliśmy maszerującą grupę mężczyzn liczącą około dwudziestu osób. Prowadzono ich w kierunku żwirowni, na terenie której wybudowano później rzeźnię i mleczarnię. Wspomniana grupa zbliżyła się w rejon naszego baraku. Kapo stolarni wydał rozkaz: »Hinlegen!« . Po pewnym czasie usłyszeliśmy salwę karabinową, a po chwili znów rozległa się komenda »Hinlegen!«. Ja znajdowałem się wówczas na deskach ułożonych pod sufitem baraku stolarni, więc leżąc mogłem przez szparę wyglądać na zewnątrz baraku. Zobaczyłem więc rolwagę jadącą do żwirowni, załadowaną zwłokami tych, których niedawno rozstrzelano. Rolwagę skierowano do budynku obozowego krematorium”¹⁷⁷.
Na przełomie października i listopada Tadeusz został przyłapany na kradzieży ziemniaków z obozowej świniarni, przez co został wyrzucony z komanda stolarzy. Ziemniaki były tam zawsze podkładane przez kolegę Tadeusza, o nazwisku Murzyn. Jeden z esesmanów spostrzegł wykradanie ziemniaków, a ugotowane ziemniaki, które Tadeusz miał przy sobie były dowodem rzeczowym w sprawie. Nie chcąc zdradzić kolegi, tłumaczył że ziemniaki zabrał z pojemników stojących obok parnika. Wymierzono mu natychmiast 25 uderzeń na pośladki, a kapo stolarni Artur Balke dodał od siebie dodatkowe pięć. Jak sam stwierdził, miał szczęście, ponieważ nie przydzielono go do karnej kompanii¹⁷⁸. Wsparcie okazali mu koledzy, szczególnie jego przyjaciel Bolesław Kupiec, którzy się nim opiekowali i pocieszali. Po tym wydarzeniu pracował jeszcze przez jakiś czas ze stolarzami Stanisławem Chramcem i Józefem Chotarskim przy deskowaniu baraku blockführerstuby, znajdującej się obok bramy wejściowej do obozu. Po zakończeniu tej pracy kapo Balke skierował go do komanda pracującego w Międzybrodziu¹⁷⁹.
Od listopada 1940 roku Numer 77 rozpoczął pracę w komandzie, które w Międzybrodziu budowało dom wypoczynkowy dla SS. Międzybrodzie to mała wieś położona nad rzeką Sołą w centralnej części Beskidu Małego. W 1937 roku w niedalekiej Porąbce wzniesiono zaporę wodną typu „ciężkiego”, dzięki której powstał zbiornik retencyjny, już wtedy nazywany Jeziorem Międzybrodzkim¹⁸⁰. Ze względu na walory krajobrazowe i klimatyczne Międzybrodzie stało się popularną wśród Niemców wsią letniskową. Szczególne zainteresowanie budziła wspomniana zapora na rzece Sole. Nie wiemy, w jakich okolicznościach doszło do podjęcia decyzji o zbudowaniu w Międzybrodziu domu wypoczynkowego dla potrzeb członków załogi KL Auschwitz. Można jedynie przypuszczać, że ówczesny komendant Rudolf Höss widział w nim sposób na rozwiązanie problemu zagospodarowania czasu wolnego dla tych esesmanów, korzystających z przepustek i krótkich urlopów, których rodziny mieszkały w głębi Rzeszy. W przeciwnym razie owi esesmani wałęsaliby się zapewne pomiędzy swoimi kwaterami a Oświęcimiem, gdzie – poza niemiecką gospodą – mogli natknąć się co najwyżej na Polaków i miejscowych Żydów. Spotkania takie, zdaniem Hössa, nie mogły przynieść niczego dobrego. Domagał się, aby esesmani wychodzący na przepustki nie kontaktowali się z Polakami, nie odwiedzali restauracji, do których uczęszczali Polacy i aby esesmani unikali spotkań na ulicy z Żydami. Poważniejszy problem stanowił alkoholizm esesmanów, którzy z nudów na przepustkach upijali się do cna w gospodach, nierzadko na oczach Polaków. Zapewne Höss miał na celu zapobieżenie na przyszłość choćby wybryków esesmanów Knietscha i Wengrzyka, którzy będąc na przepustce w mieście w godzinach nocnych awanturowali się i byli pijani do tego stopnia, że zgubili broń służbową. Ulokowanie części urlopowiczów w domu wypoczynkowym SS, gdzie z dala od niewygodnych świadków było zapewne po myśli Hössa¹⁸¹.
Komando zewnętrzne Porąbka powstało przypuszczalnie na przełomie października i listopada 1940 roku. Początkowo więźniów dowożono na miejsce pracy samochodem ciężarowym. Trasa przejazdu biegła przez Kęty. Tadeusz wspominał, że mieszkańcy Kęt obrzucali ich chlebem. Z tej formy pomocy korzystali nie tylko więźniowie, ale również pilnujący ich SS-mani. Funkcję kapo pełnił „Miki”. W Komandzie pracowało około 30 więźniów. Po paru dniach zaprzestano dowożenia więźniów, bowiem zakwaterowano ich w piwnicy domu oddalonego od drogi o około 800 m. Więźniowie Ci wyładowywali i transportowali materiał budowlany. Tadeusz pracował w grupie, która musiała wynosić na plecach 50 kg worki z cementem. Sam ten fakt świadczy o ogromie wysiłku, którego wymagano od więźniów, uwzględniając ich niedożywienie i w szybkim stopniu postępujące wyczerpanie. Było to zajęcie dla nich wręcz mordercze. Część więźniów zatrudniono przy wyrównywaniu terenu, na którym miano położyć fundamenty domu wypoczynkowego. Ta praca także wymagała ogromnego wysiłku, ponieważ pracowali na skalistym zboczu, przy pomocy zaledwie kilofów. Wszystko odbywało się pod ścisłym nadzorem wartowników SS, którzy pracujących więźniów bili i szczuli psami¹⁸². Tadeusz bliski był wykończenia. Było bardzo mroźno (koniec listopada), padał śnieg a oni pracowali tylko w drewniakach z gołymi nogami. Z tego względu Tadeusz zamienił się z kolegą i także pracował z kilofem. Wspominał, że niektórzy esesmani doceniali jego trud, bowiem od czasu do czasu dostawał od nich miskę z resztkami zawartości po posiłku¹⁸³. Złe warunki atmosferyczne: zimno, opady deszczu i śniegu a także mróz powodowały, że wielu więźniów zmarło z wyczerpania. „Teddy” także bliski śmierci postanowił za wszelką cenę dostać się na teren obozu. Upozorował więc wypadek. Zrzucił sobie belkę na nogę, która natychmiast spuchła. Jako niezdolnego do pracy wrzucono go na samochód ciężarowy i został przewieziony do obozu i doprowadzony do obozowego szpitala. Tam opatrzono mu nogę papierowym bandażem i wyrzucono ze skierowaniem do „lekkiej pracy”¹⁸⁴. Warszawiakowi poszczęściło się, ponieważ przydzielono go do lagrowego komanda Strassenreiniger – zamiatanie ulic na terenie obozu przez wszystkie dnie tygodnia¹⁸⁵.
Nieustannie jednak myślał nad zdobyciem dodatkowej żywności. Z samej obozowej porcji nie dało się przeżyć¹⁸⁶. Przy tym „organizowaniu” jedzenia miał sporo szczęścia:
„Pewnego razu stałem się posiadaczem dziesięciu surowych ziemniaków. Nie mając ich gdzie ugotować musiałem zwrócić się w tej sprawie do jednego z więźniów bloku nr 3, który otrzymał połowę ziemniaków. Kiedy zadowolony z transakcji schodziłem schodami ze strychu, niosąc ziemniaki nanizane na drut, tuż przed blokiem spotkałem się z najgorszym oprawcą jakim był budzący postrach rapportführer Palitzsch. Przyuczony do obozowego drygu miałem jeszcze na tyle przytomności , że stanąłem przed SS-manem na baczność recytując po niemiecku »Häftling Numer 77 bei der Arbeit« . Gdyby nie realia rzeczywistości sytuacja mogła wyglądać na komiczną. Dowód przewinienia trzymałem w ręku, a na dodatek bezczelnie kłamałem twierdząc, że jestem w pracy. Znając sposób postępowania Plitzscha w najlepszym wypadku mogłem liczyć na pobicie. Palitzsch spoglądając i wskazując na trzymane ziemniaki zapytał: »Was ist denn los?« . Odpowiedziałem bez namysłu: »Ich habe geklaut« . Właściwie oczekiwałem momentu kiedy Palitzsch sięgnie do kabury i strzeli mi w łeb. Tymczasem Palitzsch nic więcej nie powiedział lecz odwrócił się i poszedł w kierunku bloku nr 2. A ja stałem jak oniemiały nie wierząc własnemu szczęściu. Oprzytomniałem zaraz i pobiegłem z ziemniakami w kierunku innego bloku”¹⁸⁷.
Rapportführer Palitzsch nie bez przesady nazwany został przez niego najgorszym oprawcą. Świadczyły o tym jego pełne okrucieństwa czyny. Przy Palitzschu za byle błahostkę można było stracić życie. A kradzież jedzenia, w tamtych okolicznościach nie była byle błahostką. Była zdecydowanie zabroniona i karana w najlepszym wypadku ciężkim pobiciem¹⁸⁸.
W komandzie Strassenreiniger przepracował całą zimę z 1940/1941 roku, aż do pewnej marcowej niedzieli 1941 roku¹⁸⁹.1.3. Marcowa niedziela 1941 roku i jej konsekwencje
W pierwszą marcową niedzielę 1941 roku wolną od pracy zarządzono poszukiwanie wszy w bieliźnie i ubraniach. Rozebrany do naga „Teddy” siedział na stosie cegieł, gdy w rejonie budynku obozowej kuchni usłyszał krzyki i nawoływania do bicia w języku polskim i niemieckim. Dwa tygodnie wcześniej w obozie pojawił się nowy kapo, Walter Dunning. Z upodobaniem wyżywał się na więźniach. W ciągu kilku dni ponad dwudziestu więźniów nie nadawało się do pracy¹⁹⁰. Aby u więźniów wywołać większy posłuch esesmani rozgłosili po całym obozie, że Dunning był przed wojną zawodowym mistrzem bokserskim Niemiec w wadze średniej¹⁹¹. Jeden z więźniów podbiegł i zapytał Tadeusza czy chce zarobić chleb w walce bokserskiej. Bez zastanowienia przyjął wyzwanie. Uważał, że nie ma nic do stracenia, bo i tak wcześniej czy później umrze z głodu. Jego przyjaciel Bolesław Kupiec nie chciał go puścić, ponieważ Walter połamał już dwóm więźniom szczęki. Tak o tym wydarzeniu pisał Tadeusz Sobolewicz, nr obozowy 23053:
„Więźniowie Polacy, którzy znali »Teddy’ego« z dużej odporności na ciosy (bo nieraz mimo tęgiego lania od blokowych czy kapo nie załamywał się), zasugerowali mu, czy nie stanąłby do walki z Walterem. Podchwycili to niemieccy kapo i zaproponowali, że dostanie pół bochenka chleba i kostkę margaryny za rozegranie walki z Walterem. Rechotali z zadowolenia, gdy ten propozycję przyjął, bo pewni byli lania, jakie sprawi Polakowi silniejszy i lepiej zbudowany niemiecki kapo. »Teddy« ważył wtedy 40 kg, a Walter około 70 kg”¹⁹².
Przy rogu kuchni obozowej więźniowie utworzyli czworobok, w którego środku znajdował się prowizoryczny „ring”, tam walczono. Gdy „Teddy” dotarł na miejsce przed sobą zobaczył doskonale zbudowanego blondyna, o imponującej masie mięśni, malutkich oczach i porozbijanych łukach brwiowych¹⁹³. W tym czasie w obozie nie było jeszcze profesjonalnych rękawic bokserskich dlatego założył rękawice robocze, tzw. łapawice. Były one dość niebezpieczne, bowiem w razie silnego ciosu we wrażliwe miejsce nie dawały trafionemu amortyzacji¹⁹⁴. Zgromadzeni, gdy ujrzeli więźnia zaczęli się śmiać i pukać w głowę. Niemiec zapytał go czy na pewno chce walczyć. Tadeusz się nie przestraszył. Towarzyszyła mu tylko jedna myśl: za walkę dają chleb. Był głodny, jego przyjaciele także. Aby przeżyć w obozie musiał się czymś wykazać. Nie miał żadnego wyuczonego zawodu, dla Niemców był bezużyteczny. Jedyne co mógł zaoferować to boks. Sędzią był Lagerältester Bruno Brodniewitsch. Zawołał: „Ring frei! Kampf! ”¹⁹⁵. Po tych słowach „Teddy” podszedł do swojego przeciwnika i w geście powitalnym wyciągnął do niego ręce. Dünning podał rękę przeciwnikowi, a następnie przyjęli postawę bokserską.
„Rozpoczęła się walka. Zanim to nastąpiło w umyśle jak błyskawica przewinęła się moja uprzednia kariera bokserska: sylwetka trenera Sztama, pierwsza i ostatnia walka. Wiedziałem jedno – że muszę walkę wygrać. (…) Był to dobrej klasy bokser zawodowy. Nie wiem kto z nas był lepszym bokserem. Ale wiem jedno, że są takie chwile, gdy rzeczy niemożliwe stają się rzeczywistością”¹⁹⁶.
Niemiec walczył o prestiż, Tadeusz o przetrwanie. Uratowała go technika, umiejętnie bronił się przed atakami i nękał przeciwnika tak, że uniemożliwił mu koncentrację:
„Kiedy Walter poszedł na mnie z wpół opuszczonymi rękami, uderzyłem go lewym prostym. Zdublowałem cios jeszcze raz i jeszcze raz. Dünning oganiał się ode mnie jak od muchy. Później skontrowałem go prawą ręką na szczękę. Cios doszedł celu aż Walterowi odskoczyła głowa, stanął, ja odskoczyłem. Walter znów ruszył do przodu więc zrobiłem unik w lewo i przepuściłem go obok siebie – przyjmując pozycję obronną. Kiedy znów rzucił się do ataku wykonałem silny »prawy cep«. Odchylając się do tyłu uniknąłem ciosu a ręka przeszła koło głowy. Na drugi cios odpowiedziałem podobnym unikiem, trzeci prawy prosty zbiłem i zablokowałem. W każdym razie trafić się nie dałem. Tak minęła pierwsza runda. W czasie przerwy zauważyłem zdziwienie panujące wśród więźniów Niemców, którzy jakby »cieplej« zaczęli na mnie spoglądać. Natomiast koledzy Polacy zaczęli mnie zagrzewać do walki wołając »bij Niemca«. Było to chyba największym idiotyzmem, bo przecież niektórzy Niemcy, którzy byli tam obecni, znali język polski i mogli zareagować brutalnie. Podniosłem więc rękę do góry i wezwałem kolegów do uciszenia się. To zostało dobrze przyjęte przez Niemców a różnie przez Polaków”¹⁹⁷.
W drugiej rundzie „Teddy” robił wszystko, żeby uniknąć ciosu. Oprócz tego próbował też atakować. Ciągle powtarzał sobie słowa mistrza Feliksa Stamma: „Nie ma rzeczy niemożliwych, walcz do końca”¹⁹⁸. Walter nie zdołał uniknąć lewego sierpowego. Pod jego nosem pojawiło się sporo krwi.
„Stanąłem zobaczywszy krew i nie uderzyłem. Walter spojrzał, stanął w postawie, lecz ja nie atakowałem czekając co zrobi. W pewnym momencie gdy Polacy zaczęli krzyczeć »Bij go, bij Niemca«, wówczas Walter, Brodniewicz i inni kapowie rzucili się w tłum robiąc użytek z pięści i nóg”¹⁹⁹.
Po chwili Dünning podszedł do Tadeusza i uśmiechnął się. Powiedział, że wystarczy tej walki, że spotkał godnego przeciwnika i był pełen podziwu dla umiejętności swojego wychudzonego rywala. Zaprowadził go do bloku nr 24 i wręczył bochenek chleba. Otto Küssel²⁰⁰ zapytał w jakiej komendzie chciałby pracować. Odpowiedział, że w „Tierpfleger”²⁰¹ i otrzymał ten przydział. Pozwoliło mu to przetrwać, bo tam można było zdobyć dodatkowe jedzenie.
„Kiedy wypadłem z bloku nr 24 więźniowie patrzyli na mnie z podziwem, niektórzy z radością. Pobiegłem do bloku nr 2, w którym wówczas spałem, wpadłem na salę wołając: chłopcy jest chleb. Bolek Kupiec wziął scyzoryk i zaczął dzielić chleb na tyle części ilu liczyła nasza paczka. Tak się skończył dzień, który zadecydował o moim życiu, o mojej wygranej”²⁰².
Następnego dnia po apelu Tadeusz stanął gotowy do pracy w swoim starym komandzie, bał się bowiem iść do Tierpflegerów. Myślał, że Otto i Dünning zapomnieli o wczorajszej obietnicy. Wolał się nie narażać. Oni jednak pamiętali. Padło pytanie: „Wo ist 77 ”. Wystąpił i zaprowadzono go do kapo Johanna Lechenicha zwanego „Dżoni”, któremu podlegało komando Tierpflegerów²⁰³. Przydzielono go do stajni nr 2. Tam spotkał kolegów, z którymi pracował w komandzie kosiarzy, m.in. „Dziadek” Skorusa, bracia Toczkowie i Kazimierz Król. Praca w stajni nie należała do najcięższych. Oficjalnie Tadeusz był odpowiedzialny za karmienie cieląt mlekiem. Wykorzystując dogodne momenty sam wypijał mleko, narażając się na duże niebezpieczeństwo. Zdawał sobie sprawę z tego, że Niemcy będą domagać się walk bokserskich, w których, chcąc nie chcąc, będzie musiał brać udział. Postanowił więc wykonywać wszystkie jak najcięższe prace, nie z gorliwości ale z chęci utrzymania się w tym komandzie i pragnienia powrotu do dawnej kondycji fizycznej. Do prac tych należało: cięcie sieczki, czyszczenie stajni, przygotowywanie karmy dla 30 krów, noszenie olbrzymich bel prasowanego siana, rąbanie drewna. Tak wyręczając innych więźniów dbał o swoją kondycję. Jednak jak wspomina, aby wrócić do formy musiał też jeść. Lagrowe jedzenie nie wystarczało, dlatego musiał je kraść. W obozowym żargonie nazywano to „organizowaniem”, przez co rozumie się kradzież jedzenia przeznaczonego dla kuchni SS-mańskiej, nigdy kradzież żywności przeznaczonej dla współkolegów, bo takie zachowanie traktowano jako rzeczywistą kradzież, którą potępiano²⁰⁴.
Gdy „Teddy” wrócił do sił, zademonstrował na ringu swój kunszt bokserski i serce do walki. Boks, zaraz po piłce nożnej, stał się drugą popularną dyscypliną sportową uprawianą w KL Auschwitz. Spotkanie z Dünningiem było pierwszą w historii obozu walką pięściarską z udziałem więźniów²⁰⁵. W latach 1941–1942 walki te odbywały się w bloku nr 2 w łaźni oraz na placu obok kuchni, a uczestniczyli w nich głównie polscy pięściarze, znajdujący się w tym okresie w obozie²⁰⁶. I tak „Teddy” stoczył walki m.in. z Michałem Janowczykiem z Poznania czy też więźniem Szymankiewiczem o pseudonimie „Zyzio”²⁰⁷. Starał się nie zadawać im poważniejszych ciosów, aby Niemcy nie mieli satysfakcji z ich bratobójczej walki²⁰⁸. W roku 1942 walki bokserskie organizowano co niedzielę w różnych blokach²⁰⁹.
„Teddy” wiedział, że możliwości jakie się przed nim otwarły, będą trwać dopóki będzie mógł walczyć i zwyciężać. Niemcy w celu uatrakcyjnienia widowiska wyszukiwali mu w kolejnych transportach ciągle nowych przeciwników. Któregoś razu walczył o dwa kotły zupy, które zostały po esesmanach. Bił się o nie z Francuzem, który łagodnie mówiąc nie należał do utalentowanych:
„Biłem się o tę zupę z Francuzem, wyjątkowo słabym. Tańczyłem wokół przeciwnika, by Niemcy mieli większą radość z oglądania, a gdy ten zaatakował mnie w końcu z furią zrobiłem unik i Francuz z impetem uderzył w sędziego-kapo. Radość z walki była podwójna – 2 kotły zupy i powalony kapo”²¹⁰.
Z czasem walki bokserskie w obozie przeistoczyły się w wielki hazard. Niemcy, posiadający sporo pieniędzy, czynili wysokie zakłady. Obstawiano walki nawet 1:10²¹¹. Jeden z esesmanów, Karl Egersdorfer, nazywany przez więźniów „Wujkiem” postawił na wygraną Tadeusza i wygrał 1000 marek. Był tak zadowolony, że postanowił spełnić każdą prośbę zwycięzcy. „Teddy” odpowiedział, że chce jeść. Esesman polecił wydać z kuchni pięć kotłów zupy, które nie zostały zjedzone przez Esesmanów, a miały zostać przeznaczone dla świń. Tego dnia Tadeusz i jego obozowi przyjaciele zaspokoili męczący ich głód²¹².
Ośmielony swoimi sukcesami bokserskimi stawał się bezczelny wobec esesmanów, lecz uchodziło mu to bezkarnie. Myśleli, że jest jednym z nich, a nawet proponowali mu podpisanie „volkslisty”. Propozycję Tadeusz odrzucił, tłumacząc że nie jest godny takiego wyróżnienia. W obozie Niemcy nazywali go „Weiss Nebel” co znaczy Biała Mgła, ponieważ przeciwnikom trudno było go trafić, a to dzięki perfekcyjnie opanowanej technice uników i trzymania przeciwnika na dystans²¹³. I faktycznie w obozie był niepokonany, aż do czasu gdy jego przeciwnikiem został mistrz Danii w wadze półśredniej Leu Sanders – pięściarz pochodzenia żydowskiego²¹⁴. Latem 1942 roku Numer 77 został pokonany. Była to jedyna obozowa walka, którą przegrał²¹⁵. Rewanż odbył się dwa tygodnie później. „Teddy” wygrał w trzeciej rundzie przez techniczny nokaut²¹⁶.
Także latem 1942 roku Teddy stoczył walkę z Niemcem znanym z okrucieństwa przejawianego wobec Polaków. Tak po latach ją relacjonował:
„Walczyłem nie z bokserem, ale z zabijaką, więźniem Niemcem, pełniącym funkcję kapo. Nazwiska jego nie pamiętam lecz wiem, że przywieziono go z KL Sachsenhausen a w oświęcimskim obozie miał sławę Polakobójcy. Znał w każdym bądź razie któregoś lekarza SS, więc walkę oglądali też SS-mani lekarze z SS-Revieru. Mój przeciwnik był cięższy ode mnie około 10–15 kg, lecz pomimo tego doskonale sobie z nim radziłem. Wyznam szczerze, że po raz pierwszy i ostatni w życiu nokautowałem swojego przeciwnika z przyjemnością i w pełni świadomości”²¹⁷.
To właśnie w tej walce Tadeusz zadał najpierw cios nokautujący, a potem, gdy Niemiec leciał już na ziemię, dodatkowy cios „dobijający”, czego zwykle nie czynił²¹⁸. Walkę tę zapamiętał także więzień Andrzej Rablin, nr obozowy 1410:
„Przypominam sobie walkę Pietrzykowskiego, który przed wojną nosił pseudonim »Teddi« i capo rzeźni »Fleischerei«. Capo o postawie kulturysty z ogromnie rozwiniętymi mięśniami chyba waga ciężka, a »Teddi« w najlepszym przypadku kogucia: drobny, szybki, zwinny, członek przedwojennej kadry polskiej. Na żadnym innym ringu tego rodzaju walka odbyć się nie mogła, różnica wynosiła chyba cztery wagi, z jednej strony kolos, a z drugiej drobny szczupły chłopak. Kulturysta ten przegrał, chociaż miał pojęcie o boksie. Dysproporcja wagowa nie była jedyną przyczyną, że walka ta nie powinna mieć miejsca. Decydującą sprawą była przewaga umiejętności bokserskich »Teddiego«. Nie widziałem, aby na ringu zawodnik w ten sposób masakrował przeciwnika jak to miało miejsce w tej walce. Krew z rozbitego nosa, warg i rozciętych brwi zalewała tułów capo rzeźni i matę ringu, a walka wciąż trwała. To mogło się zdarzyć tylko w Oświęcimiu”²¹⁹.
Po tym pojedynku dr Entres, lekarz SS zabrał go na blok 28. Tam wypytywał go o przebyte choroby, szczególnie interesował się tym, czy chorował na tyfus plamisty. Gdy dowiedział się, że Tadeusz jest zdrowy i nigdy tyfusu nie przechodził wydał polecenie przyjęcia go na rewir. Po kąpieli i pobraniu krwi sanitariusz przyprowadził go na blok 20-ty do sztuby nr 3 na parterze. W sali tej przebywali wyłącznie chorzy na tyfus. Dzień później sanitariusz SS, w obecności dr Entresa, pod pozorem zastrzyku z witamin zakaził go tyfusem. Parę dni później dostał wysokiej gorączki. Robiono mu później dalsze zastrzyki i podawano doustnie tabletki. Wszystko odbywało się po ścisłą kontrolą dr Entresa, który robił notatki, oraz sanitariuszy SS. Po 14 dniach gorączka spadła. Następnie przenieśli go na salę ozdrowieńców po tyfusie plamistym, która mieściła się na górze tego samego bloku:
„Osobiście nie orientowałem się w tym wszystkim i nie wiedziałem jaki zastrzyk otrzymałem, a sądziłem, że być może wzmacniający. Zarówno ostatnie, jak i poprzednie zwycięstwa dały mi pyszałkowatą pewność siebie: nie bałem się nikogo i niczego. Byłem tak bezczelny, że potrafiłem drwić sobie z SS-manów, a nawet robić im kawały. Dopiero później uprzytomniłem sobie, że poddanie mnie eksperymentowi mogło być pewną formą zemsty”²²⁰.
Jego koledzy zatrudnieni w bloku szpitalnym nr 20 opiekowali się nim i nie pozwolili mu umrzeć. Gdy przebywał w szpitalu esesmani zaplanowali selekcję wśród chorych więźniów. W dniu kiedy przeprowadzona miała być selekcja w sztubie, gdzie leżał Tadeusz, zjawił się Tomasz Serafiński. Podszedł do niego i rozkazał mu wstać. „Teddy” próbował, ale nie miał na to sił. Wraz z Tomaszem Serafińskim przybyli dwaj więźniowie Stanisław i Emil Barańscy. Pomogli mu wstać i zaprowadzili do bloku nr 24, w którym spał przed umieszczeniem go w szpitalu. W ten sposób prawdopodobnie uchronili go od śmierci. Następnie pomogli mu dostać przydział do nowej pracy, w SS-revier, czyli szpitalu dla esesmanów. Początkowo pracował jako sprzątacz, z czasem co raz więcej się nauczył i został samodzielnym sanitariuszem. To była jego ostatnia praca w KL Auschwitz. W swoich notatkach zapisał:
„Znów wywinąłem się Kostuchnie!
Noc, w którą zabrali mnie koledzy z 20-tki, na blok, była ostatnią nocą przed wybiórką chorych i rekonwalescentów do gazu. Ukrywali mnie przez cały tydzień na 24 bloku, mając moje przeniesienie z komanda Tierpflegerów na SS-Rewir, na miejsce Gienka Niedojadło, nr 213, który poszedł na funkcję kalifaktora do Komendantury. Mną zaopiekował się i wprowadził w robotę kalifaktora-Pflegera, Staszek Barański, nr 132, mój najserdeczniejszy Przyjaciel, Członek Kom. T.O.W. drugi zastępca Dow.Gr. Tomka Serafińskiego. Człowiek młody – 1921 r. Harcerz, maturzysta, niebywale zdolny, jak i szlachetny, oddał nieocenione zasługi w konspiracji obozowej T.O.W.-Z.Z.K. W takim komandzie, przy takich kolegach (Emil Barański 377, Edek Pyś nr 379, Jasiu Sikorski, Marian Walczyński) człowiek zaczął czuć się spokojny i mocniej uwierzył w swoją gwiazdę. Tym kolegom i im podobnym, dużo ludzi w obozie, zawdzięcza pomoc i ratunek, w wielu w Prost beznadziejnych sytuacjach”²²¹.
Oprócz tego ciągle jeszcze musiał walczyć. Wielu spośród jego przeciwników było Żydami. Dla nich spotkania na ringu były naprawdę walką na śmierć i życie. Podpowiadał więc swoim przeciwnikom by się nie forsowali, markował ciosy i stosował uniki²²². Na przełomie 1942/1943 roku „Teddy” walczył z holenderskim Żydem, którego żonę wraz z dziećmi zagazowano w Brzezince. Był bardzo dobrym bokserem. W pojedynek z nim „Teddy” włożył wiele wysiłku, a zakończyła się ona remisem. Później wspominał:
„Zwycięstwo nad nim mnie by nic nie dało, a mojego przeciwnika zgubiło, ponieważ kapo bloku nr 9, »Miki«, postawił na niego dużą sumę pieniędzy i na pewno zemściłby się na nim za przegraną. Ponieważ walka nie została rozstrzygnięta, mój przeciwnik zyskał uznanie w oczach kapo »Miki« i został zatrudniony przy noszeniu kotłów z kuchni, co umożliwiało potajemne dożywianie się. Później bokser ten został przewieziony do innego obozu”²²³.
Wśród jego przeciwników znaleźli się także Niemcy. W trakcie tych pojedynków często dochodziło do omijania panujących w boksie reguł. Walki z udziałem Niemców w większości prowadzono z pobudek sadystycznych. Wiele razy kończyły się one dotkliwym pobiciem przeciwnika lub jego kalectwem. „Teddy” jednak doskonale radził sobie na ringu. Walczył z niemieckimi mistrzami: Wilhelmem Maierem, wicemistrzem Europy z 1927 roku, w wadze średniej, a także podwójnym mistrzem Niemiec (1922, 1923) Harrym Steinem. Z obydwóch pojedynków wyszedł zwycięsko²²⁴.
Walki toczone przez Tadeusza Pietrzykowskiego miały też inny wydźwięk. Jego sukcesy miały olbrzymie znaczenie dla innych więźniów. Zwycięstwa dodawały im otuchy. Więźniowie zaczynali wierzyć, że Niemcy nie są niepokonani. Po latach zwrócił na to uwagę więzień Tadeusz Sobolewski:
„Kiedy sam stałem wokół ringu bokserskiego w roku 1942 przed obozową kuchnią i słyszałem okrzyki Polaków-więźniów zagrzewających »Teddy’ego« do walki, zrozumiałem, że tu chodzi o coś więcej. Polak jest w ringu, Polak bije niemieckiego kryminalistę, który wczoraj jeszcze bił i mordował naszych kolegów. Ta atmosfera wokół ringu, ten klimat wśród wychudzonych i zabiedzonych polskich więźniów, to była jakby »transfuzja« wiary, bodziec dodający otuchy, że przecież Jeszcze Polska nie zginęła…”²²⁵.
Jego przyjaciele oglądali te spotkania i cieszyli się z sukcesów Tadeusza, jednak z niepokojem oczekiwali dalszego rozwoju wydarzeń. Bali się, że kiedyś skończy się to dla niego źle²²⁶. Niemcom w końcu przestało się podobać regularne przegrywanie walk ze zwykłym więźniem. Coś nie pasowało. „Nadludzie” przegrywali walki z „podczłowiekiem” i ze względu na prestiż tych pierwszych trzeba było jak najszybciej to zakończyć. Zaczęło się nim interesować obozowe gestapo i Tadeuszowi groziła egzekucja²²⁷. Prawdopodobnie pozbyto by się więźnia o numerze 77, gdyby nie szczęśliwy, jak na tamte okoliczności, przypadek. Do KL Auschwitz przyjechał kierownik obozu koncentracyjnego w Neuengamme, Schutzhaftlagerführer²²⁸ Hans Lütkemeyer, aby przygotować nowy transport do tegoż obozu. Hans Lütkemeyer i Tadeusz Pietrzykowski poznali się jednak dużo wcześniej. W 1938 roku „Teddy” brał udział w międzynarodowym turnieju bokserskim odbywającym się w Poznaniu. Wygrał wtedy w swojej kategorii, a arbitrem był właśnie Hans Lütkemeyer. Po zawodach odbył się bankiet, na który zaproszono działaczy, zawodników jak i sędziów. Podczas bankietu siedzieli obok siebie, rozmawiali i nawet wymienili pamiątki²²⁹. Lütkemeyer poznał „Teddy’ego” i zaproponował mu wyjazd do Neuengamme. Nie oponował. Chciał być jak najdalej od placówek gestapo, które prowadziły jego sprawę. Na listę transportową wpisano też jego dwóch przyjaciół, którzy uratowali mu życie, Stanisława i Emila Barańskich. Odjazd nastąpił 14 marca 1943 roku, a przed nim Walter Dünning przekazał mu dwie pary bokserskich rękawic²³⁰.