- W empik go
Ból Ptaszęcia i inne baśnie - ebook
Ból Ptaszęcia i inne baśnie - ebook
Elwira Korotyńska (1864-1943) W okresie międzywojennym była autorką wielu książek dla dzieci i młodzieży (bajek, baśni, wierszyków, powiastek i opowiadań, skrótów popularnych powieści oraz utworów dramatycznych, głównie jednoaktowych komedyjek). Mniejsza ich część wydawana była dość starannie, jednak większość zwykle wychodziła w bardzo tandetnym wydaniu, ubogich seriach małych zeszytów publikowanych przez wydawnictwo „Księgarnia Popularna”. Były to przeważnie serie krótkich powiastek i przeróbek znanych bajek. Autorami większości tych utworów była właśnie Elwira Korotyńska. W związku z ich słabą jakością edytorską działalność tego wydawnictwa była ostro krytykowana przez ówczesnych publicystów. Należy jednak dodać, że były one tanie i popularne, zwłaszcza wśród ludzi niezamożnych, których nie stać było na droższe pozycje. W związku z czym upowszechniały czytelnictwo wśród mas i krzewiły kulturę i wiedzę w popularnej formie (za Wikipedią). Niniejszy zbiorek zawiera następujące utwory: Ból ptaszęcia. Cudze piórka. Braciszek i siostrzyczka. Czarodziejski rumak. Czerwony Kapturek. Gęsiareczka. Jaś i Małgosia. Jednooczka, Dwuoczka i Trzyoczka. Kopciuszek. Król morza. Mądra Elżbieta. Niedźwiedź, Chłop i Lis. Pani z niebios. Piękna i potwór. Pokrzywki. Robinson Kruzoe. Szczęśliwy Janek. Śnieżka. Ubogi i Bogaty. Wierny przyjaciel. Wierny sługa. Władca malinowy. Woda Zdrowia. Zaklęta królewna.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-169-4 |
Rozmiar pliku: | 211 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był las piękny i cichy, woniejący, wspaniały.
Rosły w nim i iglaste i liściaste drzewa, do niebios wznosiły się szczyty sosen, ku ziemi opadały gałęzie starych modrzewi i jodeł.
Cudnie tu było i latem i wczesną wiosną i zimą...
Nie tak, jak w ogrodzie, gdzie zimą pusto, smutno i głucho – tutaj wciąż było pięknie, wciąż wonno i wesoło.
Na wiosnę świerki i buki i dąbek puszczał pąki, zieleń drzew stawała się świeża i zdala świeżością pachnąca, brzozy miały prześliczne baśki, drzewa iglaste, zielone jak szmaragd szyszki.
A mchy, a paprocie, jakież wtedy były mięciutkie, jak świeże!
Minęła wiosna – nowy urok... Konwalje leśne, dzwonki, jagody... bo czegoż tam nie było! A jesienią orzechy, maliny, jeżyny, grzyby... Same, same cuda!..
Ale wszystkim tym pięknościom towarzyszyło coś, co było największym cudem, co upiększało i ożywiało cichy, ciemny las.
Były to ptaszęta...
A ileż tam tego rodzajów! I białe I czarne i siwe i żółte i niebieskawe i czerwone... Pełno, pełno ich wszędzie.
Tu ciemna ptaszyna – słowik, cudnemi tony napełnia powietrze, tam wilga, siedząc na morwie wyciąga trele, tu znowu kraska połyskuje przeróżną barwą. A w głębi drzewa ukryty kuje niestrudzenie dzięcioł i wyciąga z pod kory robaki szkodniki. W kącie gdzieś kukułka wydzwania swoje monotonne: ku-ku-ku-ku!
Cały las roił się od ptactwa, które napełniało go wesołością i śpiewem. Od wschodu słońca budziło się to wszystko i ćwirkało, dzwoniło, piszczało w gniazdach o pożywienie. I dobrze tu było wszystkim i szczęśliwie, żeniono się, bawiono, wyprawiano bale...
Ale pewnego ranka cicho było i smutno, mrok jakiś padł na serduszka ptasie i zalał je bólem.
Zbierały się gromadkami i jakby kwiliły żałośnie.
Ale trwało to krótko. Dzieci dopominały się o żywność, troska o te małe skarby rozpędziła ptaki na różne strony, tylko pozostałe zaczęły latać z niepokojem, ćwirkać, oglądać się trwożnie, coś wołać do towarzyszy, rozmawiać po ptasiemu ze sobą.
– Dzięciole, dzięciole! – zawołała, do zajętego kuciem w drzewo ptaszka, kukułka. – Czy wiesz, ze sikorkę spotkało jakieś nieszczęście?
– Polecę zaraz, dowiem się, co ją takiego spotkało! – krzyknął dzięcioł, zaprzestał swej pracy, uniósł się w powietrze i poleciał.
– Ach, jakżem ciekawa, co się tam takiego stało! Polecę razem z tobą! Poczekaj! – zawołała kukułka i pośpieszyła za dzięciołem.
– Sójko, sójko! a słyszałaś ty, o nieszczęściu sikorki? – zawołał drozd w przelocie.
– Jakie? Chcę ją zobaczyć i zapytać. A może ty wiesz, to mi powiedz, mówże prędzej!
– Ależ i ja nie mam pojęcia, co się tam u sikorki stało – odpowiedział drozd.
– Polecę z tobą! – zawołała sójka i polecieli.
– Kraska, ej, kraska! A wiesz ty, o nieszczęściu sikorki? – wołał przelatując żółtopióry trznadel.
– A cóż się tam stało za nieszczęście? – pytała zaniepokojona ptaszyna, była ona w wielkiej przyjaźni z sikorką i nawet miała pewne względem niej obowiązki, była chrzestną matką jej najstarszego synka.
– Nie wiem, nic nie wiem! – zawołał trznadel – właśnie lecę tam do niej!
– To i ja z tobą! – zakrzyknęła kraska – ja ją bardzo kocham i może w czem dopomogę.
Polecieli.
Zebrały się różne ptaki koło siedzącej na gałązce brzozy, sikorki, patrzą na nią, rozmawiają ze sobą po ptasiemu, jedna z ptaszynek radzi jej to, druga co innego, ktoś gniewa się i wymyśla biedaczce, niektóre litują się, kiwając główką i piórkami ocierając łezki...
A mała ptaszyna odchodzi od pamięci ze swego bólu; płacze, szlocha, główki unieść z rozpaczy nie może.
– Co z tobą? Co ci się stało? Czego tak gorzko płaczesz? – dopytywały się ptaki.
A biedna sikorka słowa wymówić nie w stanie.
Tak boleje, tak kwili żałośnie, że i patrzeć ciężko.
– Co się stało? Kto ją skrzywdził? Nad czem ona tak biada? – dopytywały się ptaki.
– Czy wiecie, sikorce zburzyli gniazdeczko – szepnęła żona słowika do sąsiadów.
– Ach! jakież to okropne! – zakrzyknęły chórem wszystkie ptaki.
– Któż to taki? Nie wiecie?
– Zrobiło to dwóch złych chłopców.
– Czy gniazdko było puste?
– O, nie, były tam już w niem pisklęta, jej dzieciny najmilsze.
– O, to rzeczywiście straszne nieszczęście! – krzyknęły ptaki.
Słowiczka zapłakała żałośnie i szybko poleciała do swych dzieci, czekały tam na nią małe pisklątka, otwierając żółte dziobki i prosząc pożywienia. Z miłością przytuliła je matka do swej puchowej piersi, nakarmiła, ogrzała i wspomniała o biednej sikorce, której odebrano największe szczęście.
A ptaki w dalszym ciągu otaczały biedną, skrzywdzoną przez ludzi matkę.
– Powinnaś była pobiedz za niegodziwymi chłopcami i wydziobać im oczy! – radził dzięcioł.
– Także dobra i troskliwa matka! Zostawiła pewnie dzieci bez opieki... Nie można dzieci tak opuszczać! Samaś winna nieszczęściu! – gderała kukułka.
– Heh! ta kukułka! Lepiejby milczała! – zaćwirkał czyżyk, kręcąc ruchliwą główką – sama dzieci w cudze gniazdo wkłada, leniwa, nie chce jej się wysiedzieć, a kogoś strofuje. Bądź ty tylko taką matką jak sikorka, to będzie dobrze!
– I czegoż ty płaczesz? Łzami nie przywrócisz gniazdka i dzieci... Lepiej zajmij się, a zapomnisz... Nic już nie poradzisz na to, co się stało – mówił szpak.
Porozmawiały, poradziły i odleciały do swoich gniazd, w przeróżne strony lasu.
A sikorka wciąż płacze, wciąż szlocha, główki unieść nie może.
– Sikorko, miła, kochana, biedna! Wiem, że ci ciężko, ach, jak ciężko w serduszku, ale cóż począć? Taka nasza dola, że krzywdzą nas, że nam burzą gniazda...
Chodź do mnie, polecimy do mojego gniazdka i tam będziemy wspólnie twoje dzieci żałować...
Ja cię nie opuszczę w niedoli, droga moja, pójdź do mnie, lżej ci tam będzie cierpieć...
Głos taki cichy, rzewny posłyszała sikorka koło siebie, ktoś przytem głaskał ją po piórkach, tulił ją do maleńkiego serduszka, a serduszko to biło wielką, wielką litością dla osieroconej matki.
Podniosła główkę, odgłos współczucia dodał jej siły i spojrzała............................Cudze piórka.
Ptaki chciały sobie wybrać nowego króla, to też pewnego razu zrobiły w lesie ogromne zebranie. Najwięcej głosów miały za sobą: orzeł z powodu siły, i paw dla piękności piór. Lecz kawka nie była z tego rada. Nie miała ona co prawda ani pięknych piór, ani potężnego dziobu, ale posiadała spryt. Poszła więc do gniazda pawia, zebrała wszystkie zgubione przezeń pióra i powtykała je między swe własne. Następnie umalowała sobie jeszcze dziób i nogi na żółto i tak wystrojona wróciła na zebranie i zajęła miejsce między pawiem i orłem.
Początkowo wszystkie ptaki..................................Czarodziejski rumak
Bajka
Pewien człowiek miał dwunastu synów. Kiedy najmłodszy z nich wyrósł na młodzieńca, nie chciał w domu zostawać i postanowił iść w świat za szczęściem. Odradzali rodzice, prosili znajomi, żeby w domu pozostał, ale młodzian uparł się i na dwór królewski powędrował.
Tam to usłyszał od służby, że król zmartwiony jest bardzo, gdyż ukochaną jego córkę porwał olbrzym i u siebie trzyma na zamku, do którego żadnego nie ma dostępu.
Po roku służby zatęsknił do rodzinnego dornu i zwolniwszy się ze dworu pojechał do rodzinnego kraju.
Nie zastał już tam rodziców, umarli przed pół rokiem, bracia zaś podzielili się dobytkiem, nie zostawiając niczego dla brata.
– Nie wiedzieliśmy czy żyjesz – powiedzieli mu po przywitaniu....................