- W empik go
Bolesław Prus - ebook
Bolesław Prus - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 215 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pokolenie po roku 1863. – Młodość Bolesława Prusa. – Czego Prus żądał od społeczeństwa? – Pierwsze obrazki. – Dlaczego śmiejemy się, czytając opowiadania Prusa? – Humor Prusa. – Współczucie z cierpiącymi.
Upadek powstania z roku 1863 – go był dla społeczeństwa polskiego ciosem. Popalone sioła, rozwalone miasta, zginęły nietylko kłosy, lecz i ludzi padły tysiące, stracono ostatki swobód na wielkim obszarze ziem polskich. Ale w społeczeństwie była żywotność, skoro z przygnębienia otrząsnęło się rychło i poczęło badać, co sprowadziło pogrom, i co czynić, by go uniknąć na przyszłość. Czy dobrą obraliśmy drogę, czy mamy kroczyć nią nadal? Może ruchy zbrojne, nieprzygotowane należycie, były lekkomyślne, może o czem innem wprzód należało pomyśleć, nie o powstaniu? I zjawiła się odpowiedź twarda, bolesna, ale uznana przez współczesnych za jedynie trafną: upadliśmy, bośmy nie dorośli jeszcze do niepodległości. Kto chce być wolnym, musi się wprzód odrodzić wewnętrznie, wyrobić w sobie hart, wolę silną, cnotę karności, posłuszeństwa, musi okazać, że jest zdolnym do stworzenia silnego rządu. Kto chce zdobyć wolność, musi działać jednolicie, solidarnie: szlachcic, chłop, mieszczanin muszą iść razem w zwartym szeregu. Trzeba więc wprzód, by każdy mówiący po polsku poczuł się Polakiem, a do tego znów trzeba oświaty, długiej i mozolnej pracy nad uświadomieniem narodowem najszerszych warstw. I jeszcze czego innego potrzeba: dobrobytu. Nędza nie wyda owoców błogosławionych, głodny nie o wolności marzy, lecz o chlebie.
Poczyna więc to pokolenie, które widziało bój i klęskę roku 63 – go, myśleć chłodno, trzeźwo. Przyczyniają się zaś do wyrobienia owego trzeźwego poglądu na stosunki i inne także czynniki, przedewszystkiem zniesienie pańszczyzny i uwłaszczenie ludu (w Królestwie Polskiem w roku 1864). Nastaje przewrót w stosunkach gospodarczych, pieniężnych, niejeden, co żył w dostatkach, widzi, że jeśli nie zakąszę rękawów do pracy, grozi mu ruina, że nawet i praca go nie ocali, jeśli nie będzie oszczędzał.
Tak powstaje hasło pracy, pracy od podstaw, organicznej – jak wówczas mówiono. Nie ruchy zbrojne – wołano – zbawią nas, lecz znojny, codzienny trud. Młoty w ruch! Nie mamy własnego przemysłu – stworzyć go, nie mamy fabryk – zakładać je co rychlej, nie umiemy dobrze uprawiać ziemi – uczyć się tego, choćby od wrogów, a przytem oświecać siebie i innych.
Trzeźwość w myśleniu wyrabiały we współczesnych także dzieła obcych uczonych, w których wówczas zaczęto się rozczytywać. Pod wpływem tych dzieł poczęli młodzi uznawać tylko to, co się da sprawdzić doświadczeniem i rachunkiem, a odrzucać wszystko, czego przy pomocy tych dwóch środków stwierdzić nie potrafimy 1).
I szli jeszcze dalej. Pytali: po co istnieje poezya? Żeby nas zachwycać, rozmarzać? W takim razie szkoda czasu czy na pisanie wierszy, czy dramatów, czy powieści. Wszystko, co robimy, powinno być użyteczne, poezya ma nie roztkliwiać, lecz uczyć, społeczeństwo powinno mieć z niej korzyść.
Starsze pokolenie nie godziło się jednak na takie hasła, uważało je za zbyt jednostronne, a wówczas zawrzała
1) Powoływano się zwłaszcza chętnie na dzieła filozofa francuskiego Comte'a (czytaj: Kąta). Zwolennicy jego zwali się pozytywistami t… j… ludźmi liczącymi się z rzeczywistością.
walka. Toczyła się na łamach ówczesnych czasopism warszawskich. Młodzi walczyli w Przeglądzie tygodniowym, ogłaszając tam swe odezwy, czasem bardzo namiętne, bezwzględne, a gdy im zarzucono zbytnią trzeźwość, odpowiedzieli, że taki zarzut może uczynić tylko nałogowy pijak. O porozumienie było trudno.
W czasie, gdy Przegląd tygodniowy zaczął wychodzić (r 866), Aleksander Głowacki (znany powszechnie pod imieniem B o 1 e sława Prusa) kończył gimna-zyum lubelskie. On sam później tak przedstawiał grono młodzieży, do którego należał, i siebie z tych czasów:
Głowacki uczęszczał do szkół od r. 1856 do 1866, co już wskazuje, że należał do tej interesującej grupy młodzieńców, która w poziomym języku profesorów nazywała się próżniakami i urwisami. Takiem było prawie całe ówczesne pokolenie… Uczyli się lekcyi niezbyt chętnie, dokazywali okropnie, chociaż bardzo rzadko złośliwie… Miłe te chłopaczki tylko w czasie pauzy znajdowali się na środku klasy; lecz podczas lekcyi cała gromada tak dokładnie kryła się gdzieś w ostatnich ławkach, że trzeba ich było szukać, jak szpilkę w stogu. Dodajmy jednak, że nadmiar sił, na który chorowała ówczesna młodzież, objawiał się także prędkiem uczeniem się lekcyi, łatwem przygotowywaniem się do egzaminów i pracą wybiegającą poza ramy szkolnego programu. Trudno opowiedzieć, ile energii, inteligencyi, zapału i naj
Bolesław Prus jako uczeń głównej.
Szkoły szlachetniejszych uczuć płynęło w tej dzielnej młodzieży. A ile tam było wiedzy i pracy! Czytano nie romanse, jak w niższych klasach, ale ekonomię, statystykę, historyę filozofii… Rozprawiano o Bogu, duszy, czasie i przestrzeni, o nadużyciach szlachty, nędzy chłopów, położeniu żydów i t… d. Godnemi uwagi były potężnie rozwinięte wśród tych chłopców instynkty społeczne…, każdemu chodziło nie tyle o karyerę osobistą, ile o oddanie największych usług społeczeństwu.
Wśród tej młodzieży, kipiącej życiem, Głowacki (Prus) był nie gorszy i nie lepszy od innych, tylko trochę starszy i doświadczeńszy. Był to fanatyk (zapalony wielbiciel) matematyki i nauk przyrodniczych. Więc wykładał na prawo i lewo, że wszystko jest głupstwem i kłamstwem, czego nie można wyliczyć i zważyć…
Przeto w szkole już, jak ze słów tych widoczne, szła młodzież, a z nią Prus, za prądem ogólnym, chciała liczyć, ważyć, wierzyła tylko doświadczeniu i rachunkowi, a przytem marzyła o takiem przekształceniu społeczeństwa, by zniknęła nędza chłopska i by chłop poczuł się obywatelem. Każdy też pragnął stać się w przyszłości użytecznym ogółowi.
Po ukończeniu gimnazyum przeszedł Prus do warszawskiej Szkoły głównej, zapisał się w niej na wydział matematyczny i oddawał się tu z zapałem matematyce, naukom przyrodniczym i filozofii. Wówczas też począł pisać, ale bynajmniej nie powieści; przeciwnie, w Przeglądzie tygodniowym drukował poważne sprawozdania z współczesnego ruchu umysłowego, poczem w innych pismach rozprawy naukowe z rozmaitych dziedzin. Na niedomagania społeczeństwa polskiego zwrócił uwagę w artykule pod napisem Nasze grzechy. Cóż to za grzechy? Jednym z najcięższych jest próżniactwo, dalej życie nad stan (skąd długi i ruina), następnie brak pracy wytwórczej, niechęć do przemysłu i handlu, brak wykształcenia zawodowego i rolników i t… d. Jakaż na to rada?
Prosta: zamiana fraka na bluzę, szerzenie oświaty, szkoły zawodowe.
Ażeby go nie posądzono, iż co innego mówi, a co innego robi, Prus sam wstępuje wówczas do warstatu i pracuje jako prosty robotnik niezmiernie pilnie. To się nazywa oblekać słowo w czyn.
Ale choć w tem, co głosił i czynił, szedł Prus ręka w rękę z młodymi, walki ze starszem pokoleniem za
Wnętrze fabryki, w której pracował Prus jako robotnik.
przykładem towarzyszy z Przeglądu nie wszczynał. Inni na ustępujących z pola, znużonych i zawiedzionych ciskali klątwy, on na nikogo kamieniem potępienia nie rzucił. Za cóżby? Młodemu pokoleniu zazwyczaj trudno porozumieć się z starszem, ale czyż wina w tem tych, co w innych wyrośli warunkach i inaczej nauczyli się patrzyć na świat, ludzi i zadania człowieka? Prus zresztą zbyt ko chał całe społeczeństwo, by mógł komukolwiek złorzeczyć, i zanadto umiłował sprawiedliwość, by miał popaść w stronnicze zaślepienie. Wprawiajmy się pisał – w oddawanie słuszności każdemu. Przywdział bluzę, ale na widok fraka nie wpadał w gniew, co najwyżej, gdy frak zdobił bankruta, uśmiechał się.
Chociaż jednak słowa chciał poprzeć czynem, nie było przeznaczeniem jego zostać majstrem fabrycznym, ani dyrektorem fabryki. Zbyt już bowiem ceniono Prusa jako pisarza, dzienniki prosiły go o artykuły, o rozprawy, a on nie odmawiał. I to nietylko dlatego, że go proszono, lecz że czuł potrzebę pisania. Ponieważ zaś w młodości swej był wesoły, dowcipny, pisał często wesoło i dowcipnie, a publiczność czytała wszystko, pod czem znachodziła imię Prusa, z wielkiem upodobaniem. Zwłaszcza jego Kroniki tygodniowe.
Treść tych Kronik była prawie zawsze poważna, sposób przedstawienia prawie zawsze żartobliwy. Poruszał w nich Prus rozmaite sprawy, ważniejsze i mniej ważne, sprawę włościan, rzemieślników i rzemiosł, żydów, sprawę zdrowotności, dobroczynności publicznej i t… d. Czasem zdaje się, że rzecz jest bardzo błaha, że autorowi chodziło tylko o wywołanie śmiechu, tymczasem po przeczytaniu kroniki napływają myśli poważne i czytelnik widzi, że żartobliwość autora była tylko środkiem, który miał zachęcić do przeczytania artykułu.
Oto np. pisze Prus jakoby z Ameryki, z Filadelfii, i opowiada o rozmowie ze swym gospodarzem:
Mały Tom Adams, syn mojego gospodarza, chodzi do szkół. W tym roku dostał promocyę i wybił oko jednemu ze swych przyjaciół.
Wczoraj spotkałem go w sieni z paką książek i bukietem róż w rekach.
2
– Gdzie niesiesz te kwiaty? – spytałem go.
– Na sprzedaż.
– Na sprzedaż?!…
– Rozumie się!
– A ileżbyś chciał za swój bukiet?
– Od was, jako od gentelmana1), wezmę trzy dolary.
Zgłupiałem. Ponieważ jednak za moją powieść wziąłem taką masę pieniędzy, że poprostu nie wiem, co z niemi robić2), dałem mu więc trzy dolary.
Bezwstydny chłopiec wziął monetę, wrócił do mieszkania, oddał ojcu dwa dolary na rachunek stołu i stancyi, zapłacił ogrodnikowi kilkanaście kopiejek za wzięty bukiet i poszedł do szkoły gwiżdżąc.
Oburzenie moje nie miało granic.
– Sir! – zawołałem do starszego Adams'a, który spokojnie żuł prymkę – czy wiesz, skąd twój syn wziął trzy dolary?
– Musiał je zarobić, ponieważ, o ile mi wiadomo, nie gra na giełdzie i nie kradnie – odpowiedział flegmatycznie ojciec.
Zdumienie moje nie miało granic, siadłem więc przy starym i spytałem:
– Powiedz mi, mój sir, jak się to dzieje, że wasze dzieci już w tak młodym wieku są handlarzami?
– Jak tam z innemi dziećmi – odparł Amerykanin – nie wiem; co zaś do mego Toma, robiłem z nim tak. Tłómaczyłem mu, że na świecie nic darmo nie przychodzi. Za powietrze i wodę płacimy gospodarzowi komorne, za stoły i krzesła stolarzom, za mięso rzeźnikom i t… d. Opowiadałem mu zaś tak długo, aż pewnego dnia roztropne to dziecko zapytało mnie:
– Sir Adams ojcze, powiedz mi, a skąd ty bierzesz pieniądze?
Wtedy opowiedziałem mu, że mając lat siedm czyściłem buty i zamiatałem korytarze w hotelu, potem byłem u szewca, potem zajmowałem się faktorstwem i natem stanowisku zrobiłem milionowy majątek.
1) Gentelman (czytaj: dżentelmen) znaczy dosłownie szlachcic. W Anglii i Ameryce zowią tak każdego prawego, przyzwoitego, dobrze wychowanego człowieka.
2) Prus pisze to oczywiście żartobliwie.
– A czy ja, sir Adams ojcze, będę mógł mieć pieniądze? – spytał dobry Tom, mój syn.
– Będziesz, synu – odpowiedziałem mu. – Wyczyść mi te oto buty, a dostaniesz za to dwa pensy, zaraz!…
Chłopiec buty wyczyścił, dwa pensy dostał i od tej pory wszedł na przyzwoitą drogę. Obecnie sprzedaje kwiaty, przytrzymuje konie gentelmanom, jeżdżącym wierzchem, i robi majątek. Płaci mi za mieszkanie i życie, sam się oddaje do szkół, no! i uważam, że jest w ogóle dość praktycznym…
Skończył sir Dawid Adams ojciec, a ja pomyślałem: Mój Boże! nasze dzieci nieraz do 21 roku życia, a niekiedy i do końca życia nie znają wartości pieniędzy.
Z kolei począł mnie wybadywać mój gospodarz.
– Jakiego systemu macie pługi parowe pod Warszawą?
– Parowe?… różnych systemów, trafiają się jednak i czwórkowe – odparłem.
– Co to znaczy czwórkowe?