Boli tylko, gdy się śmieję... - ebook
Boli tylko, gdy się śmieję... - ebook
Nieznane listy Stanisława Lema i Ewy Lipskiej
Korespondencja odsłaniająca kulisy wyjątkowej przyjaźni
„Gdyby nie to, że mi się nie chce, napisałbym operę Porno, bo zdaje się, że tego jeszcze nie było”.
Dwie wybitne osobowości: poetka i pisarz. Obdarzeni talentem, wrażliwością, poczuciem humoru i rozbrajającą autoironią.
Dzieliło ich ponad dwadzieścia lat, lecz łączyło więcej: miłość do literatury i zabawy słowem, umiejętność wnikliwej obserwacji rzeczywistości. Ich korespondencja z lat 80. XX wieku to nie tylko zapis wyjątkowej przyjaźni i zmagań z codziennością, ale również portret ówczesnego życia literackiego Polski i Krakowa.
Jakie wiersze pisał Stanisław Lem?
Czyją poezję najbardziej cenił?
Dlaczego Ewa Lipska chciała zatrudnić referenta?
Boli tylko, gdy się śmieję zawiera także zapisy rozmów, jakie poetka i pisarz prowadzili na początku XXI wieku oraz listy, które Ewa Lipska wymieniała z synem Stanisława Lema, który wówczas studiował w USA.
Książka, wzbogacona licznymi fotografiami, pokazuje nieznane oblicze twórczości obojga literatów, ich charaktery oraz skomplikowane czasy, w których żyli. Jej publikacja to jedno z istotnych wydarzeń literackich i kulturalnych ostatnich lat.
Ewa Lipska (ur. 1945) – jedna z najwybitniejszych poetek współczesnych należąca do generacji Nowej Fali. Zawsze jednak osobna, tak jak osobna i wyrazista jest jej dykcja poetycka, nieufność do „zastanego” języka, błyskotliwa metaforyka, gęstość znaczeń, paradoks. Autorka tekstów piosenek, felietonistka. Współzałożycielka, redaktorka i współpracowniczka kilku pism (m.in. miesięczników „Pismo”, „Kraków”). Przez wiele lat pracownik polskiej dyplomacji w Austrii. Uhonorowana prestiżowymi nagrodami za twórczość literacką, w tym Nagrodą Literacką Gdynia za tomik Pogłos. Uczestniczka międzynarodowych festiwali literackich oraz pobytów stypendialnych (USA, Niemcy). Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz członek polskiego Pen Clubu i Polskiej Akademii Umiejętności.
Stanisław Lem (1921–2006) – najwybitniejszy polski pisarz fantastyczny, futurolog, filozof i satyryk. Jego książki zostały przetłumaczone na 41 języków i osiągnęły łączny nakład ponad 30 mln egzemplarzy.
Tomasz Lem (ur. 1968) – ukończył American International School w Wiedniu, studiował fizykę i matematykę na Uniwersytecie Wiedeńskim. Absolwent fizyki na Princeton University. Jest tłumaczem.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-06692-8 |
Rozmiar pliku: | 10 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi Panie Stanisławie,
właśnie przed chwilą otrzymaliśmy Pana wspaniały list z 7 grudnia. Czołgał się ponad miesiąc pewnie z powodu pocztowych korków świątecznych oraz z powodu wejścia nowego kodeksu drogowego (musiał przepuszczać wszystko z prawej strony). W międzyczasie mieliśmy przyjemność spotkać Pana Żonę i Pana Tomasza, a poza tym obejrzeliśmy DOM!^() DOM chciałam opisać wierszem, ale brakowało mi słów do rymu i do podziwu. DOM jest po prostu poza wszelkim słownictwem „zachwytowym”. Jest tak piękny, że onieśmiela. Nawet biegając po pewnym Białym Domu w powiecie waszyngtońskim, nie padłam z wrażenia, natomiast tu, na Klinach, o mało nie runęłam – wzmocniła mnie dopiero kropla wytwornego trunku. DOM sprawia wrażenie Drzewnego Archipelagu i wydaje się, iż znajduje się poza czasem i określonym miejscem. Może to zasługa znakomitej kompozycji plastycznej, koncepcji wnętrza, kolorytu... nie wiem. Ale jest to po prostu bomba! (przepraszam za to niefortunne, jak na nasze czasy porównanie, ale żadne inne nie przychodzi mi do głowy...). Można w nim organizować koncerty symfoniczne, nie mówiąc o naradach, zjazdach, zlotach, obradach, kursokonferencjach i o pokazach aerobiku, o których Pan pisze. Zapanował szał i wszyscy kołyszą się w rytm aerobicznej muzyki. Podobno nawet w gminach. Jedna pani, jak przeczytałam w gazecie, straciła oko, a inna dostała zawału. Ja na szczęście kołyszę się od wielu lat w rytmie lento, czyli langsam i andante, co jak do tej pory wychodzi mi na zdrowie. Czy jednak na zdrowie? Tego ostatniego nie jestem pewna, gdyż nie mogę wyjść z przeróżnych przeziębień, angin etc., etc. Rejestr bogaty i uciążliwy. Ale i tak na aerobik nie pójdę. Może judo? Też modne i zabezpieczające przed wyrwaniem torebki (nie mówiąc o zębie) i przed innymi napadami tzw. wrogich elementów. Pomysł na operę „P”, o którym Pan pisze – bardzo dobry! Ja myślałam kiedyś o powieści, ale „Bratni” koledzy załatwiają to za mnie. Dzięki uprzejmości Pana Michała rzuciliśmy się na dziełko tegoż Bratnego pt. Rok w trumnie^(). Ja wprawdzie nie doczytałam do końca, ale to, co zdążyłam – zupełnie mi wystarczy. Chciałam nawet Panu coś zacytować, ale stwierdziłam, że nie bardzo mi wypada. Kurs szycia dobiegł do szczęśliwego końca. Habilitowałam się ze spodni-rybaczek, które niebawem zademonstrowane zostaną nad brzegiem rzeki Raby. Jak mówi moja pani profesor krawcowa: „najważniejsze, aby spodnie nie piły w kroku”. Moje nie piją. Tyle wieści, Panie Stanisławie! Jak Pan widzi, mało aktualiów, ale następnym razem powinnam się poprawić. Życzymy dużo zdrowia i serdecznie pozdrawiamy –
Ewa Lipska i Władek
„Nawet biegając po pewnym Białym Domu w powiecie waszyngtońskim, nie padłam z wrażenia, natomiast tu, na Klinach, o mało nie runęłam”. Dom rodziny Lemów na krakowskich Klinach, dla wielu przyjazna enklawa w przygnębiającym świecie PRL.
Droga Pani Barbaro, mam nadzieję, że podróż minęła spokojnie i bez kłopotów. Stale jesteśmy pod wrażeniem DOMU i jego niezwykłego klimatu. W przyszłym tygodniu pozwolimy sobie zatelefonować do Pani Jadwigi, oddamy książkę i zawieziemy nasionka kawy – może się przyjmą? Czekamy na Wielkanoc, na przyjazd Państwa i – mamy nadzieję – na spotkanie na Zbrojów. Tymczasem serdeczne pozdrowienia dla Pani i Pana Tomasza –
Ewa Lipska i Władek
Aha, proszę powiedzieć Panu Tomaszowi, że Jego honda zrobiła na Władziu ogromne, „czterosuwowe” wrażenie!
Potwierdzam prawdziwość powyższego stwierdzenia, drogi i dzielny Tomku. (Składanie szwedzkich foteli to wielki sukces, gdyż zapewne niejeden element nie pasuje do drugiego!...).
Życzę wielu sukcesów w szkole!
Serdecznie pozdrawiam
Władek
U Lemów w latach 80. i 90. przy stole spotykały się różne osoby. Od lewej: Jan Józef Szczepański, Władysław Bartoszewski, Ewa Lipska.
Od prawej tyłem siedzą: Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz, na wprost nich – Stanisław Lem i Ewa Lipska.
Od lewej: Władysław Janicki, Ewa Lipska, Michał Zych i Stanisław Lem.Kraków, 12 lutego 1984
Drogi Panie Stanisławie,
Drodzy Państwo,
chciałam napisać coś śmiesznego, ale oglądam właśnie tańce na lodzie (olimpijskie) i mój umysł ślizga się ryzykownie w rytm hiszpańskich melodii. Nie wiem zresztą, dlaczego je oglądam, gdyż akurat ta konkurencja nudzi mnie śmiertelnie. Jedynie nieoczekiwane upadki wprowadzają mnie w zachwyt, ale tych ostatnio coraz mniej. Wszyscy ślizgamy się na najwyższym poziomie (a mróz zaczyna ścinać z nóg). No, ale dość o lodach... Oglądaliśmy niedawno amerykański film The Day After^(). Film był tak nudny, że czekaliśmy z niecierpliwością na wybuch. Wybuch był równie nudny, co teatralny. Jeszcze do tego spiker miał kłopoty z tekstem. Na drugi dzień usłyszałam w kolejce po papier toaletowy podobne opinie i jeszcze inne. Więc jednak kolejki są pouczające i zbliżają człowieka do narodu. Wracając do papieru toaletowego, śniły mi się niedawno szare rolki i jak tak dalej pójdzie, będę musiała skorzystać z opinii psychologa (freudologa), a raczej parapsychologa albo różdżkarza, bo to ostatnio modne. Ludzie jedzą otręby i przed posiłkami sprawdzają je najpierw wahadełkami. Jak się kręci w lewo – nie jeść! Jest taki sklep specjalistyczny na ulicy Garncarskiej, gdzie sprzedają egipskie piramidy za jedyne dziewięć stów. Podobno są dobre na reumatyzm. Kto wie, czy nie zacznę się leczyć Cheopsem. Jest to tańsze niż wycieczka do Egiptu. W ogóle stwierdzam z pewnym smutkiem, że sny moje obniżyły poziom, już nie fruwam ani nie zamieniam się w motyla, jak bywało za czasów naszego nieodżałowanego... W środowisku marazm. Z tego, co wiem, a wiem coraz to mniej, zabawa w podchody trwa nadal. Modne są gry i zabawy okolicznościowe pod różnymi patronatami i patronami. Zabrałam się wreszcie do pracy i kończę wierszowaną książeczkę, sama się temu dziwiąc^(). Poza tym otrzymałam dyplom ukończenia kursu kroju i szycia z wynikiem b. dobrym. Mogłabym zacząć robić na drutach, ale przeczytałam o kursie na prezesów i dyrektorów i zaczynam się łamać. Może warto być ukończonym prezesem? Wracam też do starych lektur, do mojego ukochanego Montaigne’a, pewnie już o tym pisałam. W rozdziale O potędze wyobraźni przeczytałam, że Gallus Vibius wytężył silnie umysł, aby zrozumieć istotę szaleństwa, iż wyważył własny rozum z jego przyrodzonego siedziska, tak iż nie mógł go odnaleźć. Rozdziały O mówieniu powolnym i rychłym, O kanibalach, O pewnej ułomności naszych urzędów albo O koniach podręcznych cieszą nie tylko oko, ale i duszę^(). Aha, zatelefonował do mnie pan Dziki (tak się przedstawił) od Zanussiego^() i chciał Pana adres (ponoć chodzi mu o adaptację Śledztwa). Myślał, że wracam jeszcze do Berlina i że Państwo tam jeszcze jesteście. Ale adresu nie dałam, wychodząc z założenia, że nie mam prawa tego zrobić bez Pańskiego imprimatur. Tyle wieści. Na ekranie tym razem skoki do kombinacji, a za chwilę nasz ulubiony dziennik. Jeszcze dzisiaj muszę udusić mięso, które duszę już od tygodnia, a ono nic, dalej jak podeszwa, mimo iż zostało stosownie pobite i wytarzane w mące krupczatce. Na szczęście Władziu po męsku znosi moje kulinarne uzdolnienia. Mamy nadzieję, że Panu Tomaszowi dobrze się wiedzie w świecie nauki. Przesyłamy Państwu i Panu Tomaszowi najlepsze pozdrowienia –
Ewa Lipska, Władek
Od lewej: Jan Józef Szczepański, Wisława Szymborska i Stanisław Lem, Kraków, lata 90.Wiedeń, 27 lutego 1984
Droga Pani Ewo,
jestem u Pani zadłużony na dwa listy, alić wiem, że się Pani z mężem w międzyczasie widziała z moją żoną. Więc mniemając, iż moja żona coś tak powiedziała o różnych częściach ciała, które mi po trochu wysiadają, nic w tej przykrej, choć nieciekawej kwestii pisać nie będę.
Austriacy są mniej więcej Polakami mówiącymi popsutym niemieckim językiem. Moje życzenie o jasiek – Ohrkissen – jak to wie każde normalne dziecko niemieckie, budzi powszechny lęk, bo tu się mówi jakoś Polster; poza tym mniemają oni (nieco fałszywie), że takie wyrazy, jak Kolatschen, Kren, są echt niemieckie. Zresztą bo ja wiem, co oni mówią, skoro głuchnę nadal, pomału, lecz uporczywie: jedyne korzystne spostrzeżenie à propos jest takie, iż widząc monetę lub banknocik, zaczynają wszystko całkiem dobrze rozumieć, nawet chyba gdyby kto mówił po EGIPSKU.
Nasza TV chciała pchnąć na ekrany mój Pamiętnik znaleziony w wannie i b. chętniem na to poszedł, ino już byłem napisał ongi – co prawda dla Niemców, ale po naszemu – scenariusz do spółki z Janem Józefem i ten J.J. ich jakoś zraził. Jak słyszę, ludzie nie mający lepszej pracy biorą się do pisania Monografii o mej osobie, resp. mym dziele, co jest lekkomyślnością, zważywszy, iż najpierw nie jestem klasykiem typowym (czyli w stanie daleko posuniętego rozkładu), a ponadto mogę nawet po śmierci, mało że nękać, widmem nalatywać, lecz ręce i nogi powyrywać, bo osoby, które szczególnie – jakem słyszał – palą się do tego, nawet w piecu uczciwie zapalić nie potrafią.
Nam jest tu dość smutno, i choć moje słabowanie nie wyłącznym jest powodem, to jednak takoż. TV tutejszej oglądać sił nie mam; a gdyby jakaś inna była gorsza, to jest akurat taka sama mała pociecha jak to, że człowiekowi porwanemu dla okupu tylko jedno ucho odcięli, a drugiemu oba i jeszcze kawałek szpondra, dla lepszego przekonania rodziny, że warto płacić. Zdaje mi się, iż popadam w styl zwany peryfrastycznym, ale cóż zrobić. To bardzo dobrze, że Pani pisze książeczkę, bo choć Pana Boga nie ma, PO TO Panią stworzył, a krój, mój Boże, z jednego można mieć satysfakcję, a z drugiego ponadto jeszcze grosiwo na Cheopsa. Nb. słyszałem o tych Cheopsach i wahadełkach – to już dawno wymyślono, i wcale nie w Polsce. Marzę o tym, aby się zdobyć na zmianę taśmy w maszynie, ale nie mam dość silnej woli. Cóż więcej? Tomasz dziękuje za życzliwe słowa, nie wiem, czy Państwo widzieli go ostatnio na Klinach, bo i tam się pochorował.
Już nie muszę kupować pornograficznych pism, gdyż rozdział o Granicy wzrostu w kulturze^(), gdzie o mass media i o porno być też miało, skończyłem wreszcie i teraz po trochu te piękne magazyny wynoszę z domu i wrzucam do takich pojemników na papiery i gazety, tylko się rozglądam, czy kto nie widzi, bo mógłby sobie coś błędnie pomyśleć. Zostawiłem sobie na razie edycję parodystyczną „Playboya”, gdzie jest całkiem goła Diana, ta synowica Elżbiety angielskiej, i poniekąd zachęca czytelników, a właściwie oglądaczy do tego, co Pani wie, i chociaż jest to niechybnie tzwany pic, czyli fotomontaż, nie pojmę, czemu to nie jest karalne. Ale być może już Pani pisałem o tej Dianie, bo ja tu mam niewiele silnych przeżyć, jeśli brzucha nie liczyć ani tej polędwicy wołowej, co ją teraz właśnie usiłowałem zjeść, a chociaż Teściowa (bo przyjechała do nas) z żoną bardzo wielkie lanie jej (polędwicy) spuściły, TEŻ była zelówka. Pisałem do pani Smorąg, żeby dyrektor Próchno, względnie Staub^(), który wrócił, jak słyszę, starał się o prawa do Eco Imienia róży; nowe PISMO, które tu dostałem raz, zamieściło kawałki tak przełożone, że gdybym oryginału nie czytał (właściwie w wersji niemieckiej i jeszcze angielskiej), nigdy bym nie dał wiary, że tak można dobry tekst złajnić. I tym się kończy epistoła, w której jest sama prawda goła i rymy pełne, chociaż wiem, że to nie to,
Stanisław Lem
PS No i masy serdeczności dla Pani i dla Pana od nas wszystkich.
Brudnopis listu Ewy Lipskiej do Stanisława Lema, 1984.Kraków, 13 marca 1984
MOTTO:
Znów żal mi zapowiedzianej pięści
robotniczo-chłopskiej uderzającej w watę.
(W. Machejek, „Ż. Lit.” nr 10 z 4 III 1984)
Drogi Panie Stanisławie,
Drodzy Państwo,
a mnie żal siebie, gdyż, proszę sobie wyobrazić, że znów dostałam się w ręce medycyny, a ściślej mówiąc: dentystyki. Przystojna żeńska pięść usiłowała wybić mi zęba. Nie natrafiła wprawdzie na watę mojej osobowości, ale ząb się złamał. Więc dama szukała przez dwie godziny korzenia, co u mnie: „paraliżowało klawisze w pewnych mechanizmach myślowych” (W.M., tamże). Niestety korzeń nie zamierzał się ujawnić i skończyło się dzisiaj na chirurgii szczękowej, gdzie mnie posiekano i zeszyto. Wyglądam, jakbym miała dwa policzki i ćwierć głowy. To pewnie zanik tych „klawiszy (czy klawiszów?) myślowych”. Mogę jeszcze przez chwilę do Państwa pisać, gdyż znieczulenie niebawem mnie opuści... Jak więc Pan widzi, solidarnie na tym przedwiośniu utykamy na zdrowiu. (Zdaje się, że zaczynam już pisać machejkiem...^()) Władziu czuje się równie podle, mimo iż mu nic nie wyrwano. Jedyna pociecha, że z wiosną „wzmoże się zainteresowanie spójnością życia doczesnego” (W.M., tamże). Moje zauroczenie autorem Z mojego obserwatorium^() nastąpiło w poczekalni dentystycznej właśnie, gdzie na uśmierzenie bólu podsuwa się pacjentom różne organy. W środku pouczający artykuł pana Molka, kogo wydawać i drukować, a kogo nie^(). W Wydawnictwie^() podobno redakcyjny szał, weryfikacja planów, planowanie weryfikacji, instalacji i różnych innych perturbacji. „A pan M. skrzyczał pana Kurza na naradzie” – tak mówiła pulchna sekretarka – i pan dyrektor nie ma humoru... Więc może w tej sytuacji wydanie Imienia Róży byłoby najsensowniejsze. Zawsze, jak Eco wygryzie paru kolegów (bo gruby, na arkusze licząc), to nikt nie powie, że świnia, a w dodatku jeszcze nieboszczyk. Dzwoniłam wczoraj do Państwa do domu i rozmawiałam z Panią Jadwigą. Pytałam, jak rośnie kawa, a tu tymczasem dowiedziałam się, że to nie kawa, a ponoć kwiaty ozdobne. A ja myślałam, że kawa, gdyż ziarenka znajdowały się w zakrętce „neski”. Wysiałam toto w doniczce pokojowej i jeżeli rozwój będzie nadal tak gwałtowny, możecie nas Państwo zastać podczas Wielkiejnocy zarośniętych po uszy kwieciem. Byłam też ostatnimi czasy na obronie pewnej pracy doktorskiej młodej uczonej romanistki. Była niezwykle uczona atmosfera, a ja siedziałam jak na francuskim kazaniu. Otuchy dodawał mi widok drzemiącego promotora, naszego wspólnego znajomego Jana B.^(), a recenzent stale coś opowiadał o paradygmatach. Jak zapytałam później przejeżdżającego przez Kraków poetę Różewicza, co to jest paradygmat, odpowiedział, że rodzaj reumatyzmu, i zaraz potem pytał z niepokojem, jak często to miewam... Jak więc Państwo widzicie, chodzenie na doktoraty jest niebezpieczne dla zdrowia. W Krakowie ponuro, ale na szczęście zbliża się akcja „Posesja 84” zorganizowana przez Komitet Rady Ministrów ds. Umacniania Bezpieczeństwa Obywateli Ładu i Porządku Publicznego (tak brzmi pełna nazwa przepisana z dzisiejszej „Gazety”). Opracowane zostały dyrektywy i podjęto działania. Nasza dozorczyni bierze udział w tej akcji i już od rana biega (a raczej lata) z miotłą i wiadrami, nie mówiąc o wypiekach na twarzy. Podnosi nas to na duchu i mamy nadzieję, że na Państwa przyjazd wszystko już będzie wysprzątane i wymyte. Ale i tak trzeba uważać, bo moja ciocia poślizgnęła się na świeżo umytym stopniu i złamała nogę. Tyle wieści z pobliskiego Krakowa. Życzymy Państwu dużo zdrowia i serdecznie pozdrawiamy, dołączając ukłony dla Pani Mamusi i serdecznie ściskając Pana Tomasza –
Ewa i Włodek
Stanisław Lem pisał wszystkie listy na maszynie przez kalkę. Jeden egzemplarz zostawał w domowym archiwum. Potem piórem wprowadzał poprawki i podpisywał.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------