Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bonjour Baguette - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bonjour Baguette - ebook

Jedna wojna bohatera nie czyni.

Grudzień 1805 roku. Napoleon Bonaparte odnosi zwycięstwo pod Austerlitz i przygotowuje się do dalszego podboju Europy. Świat ulega dynamicznym zmianom, jednak Otto Ebner, właściciel zaniedbanego dworku w Prusach, zdaje się tego nie dostrzegać. Absorbują go inne sprawy: żona znikająca z domu na całe tygodnie, wesele córki oraz pobór do wojska jednego z jego synów, Waltera.

Walter nie jest zachwycony tym, co go czeka. Jego frustracja sięga zenitu, gdy podczas komisji wojskowej zostaje przydzielony do artylerii zamiast do kawalerii. Życie w koszarach, mordercze ćwiczenia na poligonie i brutalne starcia z francuskimi oddziałami okazują się koszmarem. Wkrótce awanturnicza natura Waltera wpędza go w kłopoty, które nie kończą się nawet po zdjęciu munduru...

– Naprawdę źle dziś wyglądasz. – Miękki ton Adrianny dotarł do Waltera, zahipnotyzowanego ponurą panoramą przypominającą mu po raz kolejny o zbliżającym się poborze.
– Wiesz… – Odchrząknął. – To wcale nie kac mnie męczy… tylko strach.
– Przed czym?
– Przed wojskiem. Siedziałem wczoraj do późna, bo chciałem przywlec się do łóżka wykończony, żeby jak najprędzej zasnąć. A kiedy już w nim leżałem, to mimo zmęczenia starałem się nie spać, bo bałem się, że noc za szybko się skończy i zacznie się nowy dzień. I znów będę o jedną dobę bliżej tego, co tak mnie przeraża.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-358-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOM

Był grudzień tysiąc osiemset piątego roku, dzień przed Bożym Narodzeniem. Otto Ebner czytał właśnie w gazecie o „bitwie trzech cesarzy”, która rozegrała się w Austerlitz, na terytorium sąsiedniej Austrii. Bitwę jak zwykle wygrał Napoleon Bonaparte, a dziennikarz o poglądach skrajnie odmiennych od poglądów pana Ebnera napisał, że cesarz Francuzów podbije też resztę Europy, bo Prusy nie mają szans, dopóki krajem rządzi król, który zamierza dołączyć do wojny tylko dlatego, że żona mu kazała.

Cały artykuł, opatrzony nagłówkiem _Elitarne grono przegranych_, był przesycony czarnowidztwem i zwiastował rychły koniec świata, jaki znano do tej pory, ale Otto miał akurat swoje, większe, problemy. Niektóre z nich faktycznie miały coś wspólnego z wojną szalejącą na południu i zachodzie, ale źródło całej reszty kłopotów leżało w jego własnej rodzinie. Trzeba było sprzedać drewno opałowe i wyciągnąć czynsz od polityka–satanisty mieszkającego na skraju lasu w opuszczonym dworku teściów, żeby zarobić na wesele córki i zwiększyć szanse na wnuki, których nijak nie mógł się doczekać.

Poza tym były jeszcze miłostki najmłodszego syna, a także zbliżający się wielkimi krokami pobór środkowego syna i studia najstarszego. Nie wspominając nawet o żonie znikającej z kochankiem na całe tygodnie…

Takie właśnie sprawy zajmowały Ottona Ebnera, więc jakiś Napoleon i jego zbliżająca się armia degeneratów to był pikuś przy kontuzjowanym kolanie, które jakiś obcy dzieciak miażdżył w tej chwili swoim kościstym zadkiem…

Czterdziestopięciolatek, wzdychając ciężko, poskładał gazetę, którą próbował zakryć się przed oczami biedoty przybywającej masowo z Berlina i okolic na tegoroczne jasełka. Kiedy szeleszcząca, papierowa kurtyna zniknęła pod stołkiem, oczom wszystkich ukazał się pyzaty gwiazdor. Wystrojony wedle ludowych wyobrażeń, miał na sobie czerwony płaszcz ściągnięty szerokim czarnym pasem ze srebrną klamrą, czerwoną czapę z pomponem oraz sztuczną, długą, białą brodę, za którą szarpał go dzieciak siedzący mu na kolanie. Nikt nie reagował, bo w sali biesiadnej panował istny rozgardiasz.

Jasełka tak naprawdę organizowano dla wszystkich, ale kiedy bogaci, wpływowi obywatele z Berlina i okolic dowiedzieli się, kto odegra rolę Świętego Mikołaja, zaniechali przybycia. Przyszli więc tylko ci, którzy nie mogli sobie pozwolić na choinkę we własnym domu.

Klasztor przywitał gości pięknie udekorowaną salą, gdzie nawet w zwyczajne dni, każdego wieczoru, mnisi organizowali kolacje dla samotnych, ubogich lub po prostu takich, którzy chcieli się najeść za darmo. Nawiasem mówiąc, tych ostatnich czekało rozczarowanie, bo kolację trzeba było odpracować w klasztornym ogródku albo kuchni.

Jednak dziś, prócz stołów zastawionych pieczonymi rybami, parującymi kluskami, smacznymi jajkami i bułkami z rodzynkami, w sali stały też drzewka świąteczne przywiezione „dobrowolnie” przez Świętego Mikołaja. Choinki udekorowane miniaturowymi świeczkami cieszyły oko, ale były też źródłem ciągłego stresu zarówno wśród mnichów, jak i gości, bowiem grupka dwu- oraz trzylatków postawiła sobie za cel podpalenie klasztoru.

Smarkateria szarpała u dołu przystrojone drzewka, wprawiając zatknięte na ich czubkach gwiazdy betlejemskie w coraz większe bujanie. Płomienie świeczuszek migotały, wosk syczał i dymił. Na całe szczęście wszystkie świerki zostały ścięte o brzasku i były jeszcze wilgotne od topniejącego szronu, przez co iglaste gałązki nie chciały się palić. Jeden z młodszych mnichów czuł się już absolutnie wycieńczony obroną choinek, więc obrał nową strategię. Usiadł obok wyjątkowo upartego trzylatka, aby spróbować mu wytłumaczyć, że jeśli nie skończy szamotać iglastych gałązek, to choinka zrobi BAM. Maluszek bardzo chciał to zobaczyć. Przebiegł obok wyczerpanego nowicjusza i wgryzł się w słodki łańcuch. Matka chłopca podbiegła, żeby go oderwać, ale dzieciaczek przypadł do ziemi, a następnie poraczkował pod stół.

Z kolei dziewczynka siedząca na kolanach Świętego Mikołaja na chwilkę wsadziła obie rączki do buzi, świetnie się bawiąc w roli obserwatorki całego zamieszania. Jednak nagle coś się jej nie spodobało i znowu zawierciła kościstym zadkiem na kontuzjowanym kolanie panicza Ebnera, po czym chwyciła go za sztuczną brodę swoją lepką od melasy rączką.

Otto wiedział, że nie wolno mu dotykać obcych dzieci, więc pozostało mu przycisnąć obie dłonie do włochatych policzków i spiorunować smarkacza wzrokiem, licząc, że się wystraszy i przestanie.

Tymczasem choinka zrobiła BAM, a grupa dzieciaków, której udało się prawie podpalić klasztor, uciekła na zewnątrz. Większość rodziców zaraz wybiegła za nimi.

Kiedy zaczęto szukać chętnych do sprzątania bałaganu, nagle zrobiło się pusto. Najedzone do syta towarzystwo chyłkiem opuściło salę, zapominając podziękować mnichom, którzy teraz na klęczkach wyjmowali stopiony wosk i melasę spomiędzy mokrych gałązek świerku.

W jednej chwili zrobiło się tak cicho, że bez problemu dało się usłyszeć płonące szczapy w ogromnym kominku, przy którym Święty Mikołaj ściągał właśnie sztuczną brodę. Przeor Lothar podszedł do niego od tyłu i pomógł mu rozsupłać rzemyk przytwierdzający sztuczny zarost do jego spoconej twarzy.

– Gdyby to były moje wnuki, to znosiłbym to z uśmiechem – wyznał Otto, przecierając twarz rękawem.

– Nie mówisz chyba poważnie, przyjacielu? Czyżby niewinne wybryki zepsuły ci jasełka?

– Wielebny ojcze, proszę cię bardzo, nie mówmy o tym. Nie potrafię udawać, że mi się podobało, a moja świętej pamięci matka prosiła mnie, żebym milczał, gdy nie mam nic miłego do powiedzenia. – Otto cisnął oblepiony melasą kołtun do ognia. – Na początek chciałbym ustalić, kiedy w końcu znajdziesz czas, żeby udzielić ślubu mojej Adriannie i Heinrichowi von Elsterowi.

– Mówiłem ci przecież wiele razy… Ja zawsze jestem gotów, więc mów, kiedy będzie wam najbardziej pasowało. Zawsze pytam cię, czy goście już zaproszeni. A ty na to, że nie. Pytam, czy teściowie są już w drodze. A ty na to też odpowiadasz, że nie. No to o czym my tu rozmawiamy, przyjacielu? Przecież szkoda przystrajać ołtarz…

– Niech przeor nie udaje, że o niczym nie pamięta. Teściowie nie rozmawiali z nami od dnia mojego ślubu z Heleną. Choćby umarli, to my byśmy się o tym nie dowiedzieli, bo zerwali z nami kontakt. – Urwał, przerażony echem własnego głosu dudniącego w opustoszałej sali. Na dodatek mnisi pochyleni nad przewróconym świerkiem przyglądali mu się w karcącym milczeniu. Wziął więc głęboki wdech i zaczął od początku. – Proszę z całego serca, by przeor udzielił im ślubu, bo ja czekam na wnuki.

– Bardzo chętnie udzieliłbym im sakramentu, ale czy oni są w pełni świadomi odpowiedzialności, jaka na nich spocznie? Czy są gotowi na dzieci i wychowanie ich w duchu chrześcijańskiej miłości?

Otto wzniósł oczy ku powale, ciężko wzdychając, a przeor kontynuował z przejęciem:

– Przyjacielu, próbujesz przeforsować swoją wolę, nie zwracając uwagi na przykre konsekwencje takiego pośpiechu. Naprzykrzasz mi się przy każdej możliwej okazji, prosząc mnie o cudzy ślub. Może zamiast tego rozejrzyj się i powiedz mi, gdzie jest Heinrich von Elster? Gdzie jest jego ojciec, który obiecał przyjść tu dziś wraz z tobą i dogadać się co do terminu? Jeszcze nie widziałem ich w moim klasztorze. Zastanów się, czy córka będzie szczęśliwa, stając się częścią rodziny, która nie potrafi dotrzymać prostej umowy. Oczywiście, że można przeforsować ten ślub. Nie minie rok i zostaniesz dziadkiem, ale prawdziwa sztuka polega na tym, żeby doczekać prawnuków. Zastanów się, przyjacielu, czy twój zachwyt bogactwem von Elsterów nie przeszkadza twojemu zdrowemu rozsądkowi w ocenie ich moralności. Nie powinienem ci tego mówić, ale kilku byłych pracowników ich stadniny wyznało mi na spowiedzi, iż konie, którymi się zajmowali z największą troską, były regularnie sprzedawane armii francuskiej.

– Nie wierzę. – Ottona przebiegł zimny dreszcz.

– Mała jest twoja wiara, skoro nie możesz uwierzyć w coś takiego – odparł Lothar, poklepując łagodnie przyjaciela po ramieniu. – Przemyśl sobie jeszcze raz, czy to ty pragniesz ślubu dla Adrianny, czy to ona go pragnie. Czy jest coś jeszcze, o czym chcesz porozmawiać, przyjacielu? Wiem, że nie możesz się doczekać, by zapytać mnie o kontrakt na drewno opałowe. Dlatego odpowiem bez ogródek, że wezmę tyle, ile zdołasz dostarczyć. Co zaś się tyczy zapłaty, to jeszcze się dogadamy.

– Zazdroszczę wielebnemu ojcu tej lekkości, z jaką idzie przez życie. Ja czuję się, jakbym stał pośrodku zamarzniętego jeziora i gdziekolwiek nie postawię stopy, pęka lód. – Przyciskając drżącą pięść do czoła, starał się pohamować łzy cisnące się do oczu. – Gdyby nie ty, nie posłałbym Ignaza na studia. Wyprawienie wesela byłoby poza moją sferą marzeń, a do garnka włożyłbym zimą co najwyżej garść śniegu i korę z brzozy.

Przeor poklepał raz jeszcze panicza Ebnera po ramieniu. Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, wsłuchując się w dźwięk drewienek pękających w ogniu kominka. W końcu obaj wstali i ojciec Lothar odprowadził Świętego Mikołaja w kierunku bramy klasztornej.LAS EBNERÓW

Po wyjściu na zewnątrz oczy zaczęły łzawić w zetknięciu z mroźnym, grudniowym wiatrem. Otto zamrugał kilkakrotnie, by pozbyć się zamglonego spojrzenia, ale wnet uprzytomnił sobie, że to nie łzy zacierają mu widok na las, ale gęste, siwe obłoki kłębiące się nad dachem jego domu.

Sanie zaprzężone w kosmatego wałacha ześlizgnęły się z klasztornego wzgórza, prując przez śnieżne zaspy na ścieżce do lasu Ebnerów. Otto wracał tą samą drogą, którą przyjechał rano, lecz wyraźne ślady, jakie wcześniej pozostawiły jego sanie, zostały już niemal zasypane.

Minął zdemolowaną bramę stanowiącą punkt graniczny jego posiadłości. Przejeżdżając obok rodzinnej kaplicy, zdjął czerwoną czapkę z pomponem, by w ten sposób oddać cześć zmarłemu ojcu spoczywającemu w krypcie. Gdyby tego nie uczynił, ojciec zafundowałby mu noc pełną koszmarów.

Wokół drewnianej, miniaturowej katedry rozciągał się mały, acz zupełnie zapuszczony park będący niegdyś dumą Ebnerów. Obecnie jego rola polegała głównie na odstraszaniu przyjezdnych szponiastymi gałęziami.

Kręta droga do domu, która w założeniu miała być malownicza, doprowadzała Ottona do białej gorączki. Co prawda, mógł pojechać na przełaj, ale bał się, że w zaspach połamią się płozy starożytnego powozu. Oddychał głęboko lodowatym powietrzem, starając się opanować nerwy i jednocześnie dziwiąc się, że pomimo dymu zasnuwającego okolicę za nic nie mógł wyłowić smrodu spalenizny. Po minięciu siódmego bezcelowego zakrętu stracił cierpliwość i zeskoczył, pozwalając starej szkapie pociągnąć pusty wóz tam, gdzie się jej spodoba. Sadził szerokie susy przez zaspy, przeklinając ból w kolanie i modląc się, by nie odnalazł swoich dzieci zaczadzonych w łóżkach. Potykał się co chwilę, a jego fikuśne czerwone portki zahaczały o każdą gałąź, jaką napotkał na trasie. Gdy opuścił ścianę drzew i zobaczył piętrową szopę, którą zwykł nazywać domem, był już przemoknięty do suchej nitki.

Kiedyś deski budynku były po prostu spróchniałe, ale od kilku lat topiły się w wilgoci, która rozsadzała je pleśnią od środka. Bardziej od widoku tej rudery Ottona bolało to, że ani Walterowi, ani Stefanowi zdawało się to nie przeszkadzać. Aby spowolnić proces rozkładu, budynek otoczył czymś w rodzaju rusztowań z daszkami. Na wysokości parteru pojawił się ganek, a na poziomie górnego piętra powstał pierścień balkonów, którymi można było – przynajmniej w teorii – chodzić dookoła. Jednak domownicy nigdy nie wystawili kruchej konstrukcji na próbę.

Tylko spadzisty dach strychu wybijał się ponad pierścieniem rusztowań. Warto wspomnieć, że został on spenetrowany grubą gałęzią dębu, który dosłownie wrastał w dom. Podczas cieplejszych dni, gdy leżało się w łóżku, dało się wyraźnie słyszeć tupanie nóżek dzikich zwierząt, dochodzące ze strychu. Usłyszeć można było też bzyczenie, chrupanie i skrobanie. Dziś jednak zarówno stryszek, jak i cały las ucichły, przysłuchując się Ottonowi pędzącemu z krzykiem na ratunek swoim dzieciom.

Ebner, dysząc jak miech, pognał w kierunku starej szopy. Chwycił wiadro, podbiegł do pękatej beczki na deszczówkę i wykonał zamach celem rozbicia wierzchniej warstwy lodu, którą napotykał każdego ranka od kilku tygodni.

Jakież było jego zdziwienie, kiedy wykonując zamaszyste uderzenie, niemal wpadł do prawie pustej beczki. Niczego nie pojmując, przypatrywał się swojej głupiej minie odbijającej się w ciemnej tafli na samym dnie. Podwójny podbródek zadrżał mu od nadmiaru emocji. Dziurki perkatego kinola pracowały jak chrapy konia pociągowego. Małe oczka nabrzmiały krwią, a usta rozwierały się i zamykały, tłumiąc nawałnice wulgaryzmów. Wyprostował się, biorąc głęboki wdech. Poczuł ukłucia zimna, gdy jego przepocony strój Świętego Mikołaja smagnął grudniowy wiatr.

Resztkami sił doczłapał w cień domu. Obszedł go łukiem, aż znalazł się na urokliwej polance, gdzie zobaczył blaszaną wannę w obłoku pary wodnej.

– Zwariowałaś? Po co mnie straszysz? I chyba warto się odezwać, jak wołam.

– Zanurzyłam uszy pod wodą – odparła niewinnie jego córka, odgarniając mokre włosy opadające jej na oczy. Uśmiechnęła się na widok niecodziennej kreacji. – Czemu się tak śmiesznie ubrałeś? Święta dopiero jutro…

Adrianna Ebner miała wydatne kości policzkowe, dołeczki w policzkach, utrwalone od ciągłego uśmiechu, i gładkie, wysokie czoło, na które opadały nieposłuszne pasemka ciemnobrązowych włosów. Jej oczy na znak przynależności do rodu były oczywiście identyczne jak u całej reszty domowników, koloru omszałych głazów. W szaroniebieskiej tęczówce przewijały się zielone prążki. W rodzinie wszyscy mieli takie oczy, wszyscy poza Stefanem.

– Czy w domu jest ktoś jeszcze? – zapytał Otto, siląc się na spokój. Głos mu nie drżał, w przeciwieństwie do stygnącego ciała.

– Walter ciągle śpi na górze – odparła Adrianna, wzdychając ciężko. – Stefan jest w mieście, u Rose. Mama też…

– U Rose? – zapytał z nadzieją.

– Mama też w mieście, ale z… z Leonardem. – Usta drgnęły jej z tłumionego napięcia. Czekała, aż ojciec w końcu wybuchnie.

Otto zacisnął obie pięści i kopnął zamaszyście śnieżną zaspę. Czuł, że jeśli jego frustracja nie znajdzie zaraz ujścia, to zwariuje, ale z racji tego, że nie wyobrażał sobie wrzeszczeć na swoje oczko w głowie, natychmiast udał się szparkim krokiem do pokoju Waltera. Właśnie naciskał klamkę, gdy Adrianna zawołała za nim:

– W kuchni na stole leży list od Ignaza. Napisał, że nie przyjedzie na wigilię, bo zamierza spędzić święta z ukochaną.

Otto nie wiedział, czy się cieszyć, czy nie, bo syn wyjechał na studia dawno temu, i liczył, że w końcu się spotkają.

– Szkoda, że nie przyjedzie. Wiadomo, co to za dziewczyna?

– „Najwspanialsza”, „najukochańsza”, „najpiękniejsza”. Wszystko „naj”, jak to zwykle bywa przy opisach wybranek.

– To dobrze. Wezmę sobie ten list na dowód, gdyby ktoś mi znowu zarzucił, że mój syn jest zniewieściały. Pokażę takiemu, jak mój pierworodny się ustawił, oczywiście pokażę dopiero po uprzednim obiciu mordy. A co do obijania mordy… Muszę ci o czymś powiedzieć… – Otto pokrótce streścił córce rozmowę z przeorem i zdradził obawy związane z kłamliwością von Elsterów.

– Skoro się martwisz, to jedź do niego i porozmawiaj z nim.

– Dość się upokarzałem, żeby zaskarbić sobie choćby chwilę jego czasu. Dość tego. Niby dlaczego to zawsze ja muszę jeździć do jego domu? Czemu on nigdy nie przyjedzie do mnie?

– Może dlatego, że u nas śmierdzi pleśnią i grzybem.

– Tak bywa, kiedy za plany i ich wykonanie bierze się dziadek alkoholik. Świeć Panie Boże nad jego duszą. Ale co poradzić, taki dom wybrał nam los. Po tym, jak wysłałem Ignaza na studia, ledwo uzbierałem na wesele. A twoi bracia też przecież będą się niedługo… Co tu gadać. Utknąłem w tym lesie na dobre i będę przeszczęśliwy, jeśli uda mi się was wszystkich wyprawić jak najdalej stąd.

– Heinrich skończył architekturę w Paryżu i buduje dla mnie rezydencję w mieście. Możesz mieszkać w piwnicy.

– Ha! Rezydencja za pieniądze Napoleona. Jak Roderyk mógł upaść tak nisko, żeby sprzedać nasze konie Francuzom?

– Nawet jeśli to, co przeor opowiadał o Roderyku, jest prawdą, to Heinrich na pewno nie brałby pieniędzy od ojca. On przecież tak nim gardzi.

– Może i gardzi, ale na pewno nie na tyle, żeby stać się biednym. Skąd miałby pieniądze na budowę domu w Berlinie?

– Nie obchodzi mnie, skąd bierze pieniądze, dopóki wydaje je na mnie. Może pożyczył od siostry? Rose ma największy hotel w mieście.

– Stara panna, do której ostatnio biega Stefan? Czy ona nie jest starsza od niego o dziesięć lat?!

– Osiem. On ma siedemnaście, ona dwadzieścia pięć.

– To ona jest jeszcze starsza od Heinricha! A Stefan jest młodszy od ciebie o trzy lata, jeśli się nie mylę. Powariowaliście?!

– Tak, jest rok starsza od brata.

– Obrzydliwe… Swoją drogą, co wy wszyscy tak się parujecie z von Elsterami?

– Chcemy, żebyś mógł przyoszczędzić na weselach.

– A tak na poważnie? Nie ma nikogo innego, normalnego? Nie znalazłaby się jakaś panna młoda, której nie zapuszkują w dniu ślubu za pedofilię?

Zauważył, że córka już nie słucha, zanurzywszy uszy pod wodę. Machnął ręką i prędko, choć nieco kulejąc, skierował się do sypialni środkowego syna, mijając liczne portrety własnego ojca, wiszące tak, by zakrywać wykwity pleśni.

Parter domu Ebnerów zbudowano na planie prostokąta, podzielonego symetrycznie przez środek korytarzem szerokim na trzy osoby. Gdy weszło się do budynku, trzeba było przejść przez przedsionek umeblowany szafką na buty oraz wieszakiem na płaszcze. To małe pomieszczenie mogło pomieścić jednocześnie najwyżej trzech dorosłych. Przedsionek miał dwie pary drzwi, jedne prowadziły na zewnątrz, drugie do korytarza biegnącego pomiędzy kuchnio-jadalnią po lewej a salonem po prawej. Na wprost przedsionka były schody prowadzące na piętro sypialniane. Tam znajdowało się pięć pokoi domowników. Po prawej stronie mieściły się kolejno drzwi do sypialni Waltera, Stefana i najstarszego Ignaza – ta sypialnia wyróżniała się widokiem z okna na stary dąb. Po lewej od szczytu schodów był pokój Adrianny, a kolejny, największy, z widokiem na szopkę, gdzie normalnie spał ich stary koń pociągowy, należał do rodziców. Kawałek za szopką znajdował się barak drwali Hansa i Hermana.

Otto przypłacał wspinaczki po schodach kołataniem serca. Kiedyś był kawalerzystą jak ojciec, dziadek i pradziadek, ale spadł z konia podczas szarży, przez co zaczął kuleć i obrósł tłuszczem. Jednak gdy chciał, potrafił poruszać się z zadziwiającą szybkością. U szczytu schodów wykonał zwrot w prawo i przypadł do klamki pierwszych drzwi w długim korytarzyku.

– Twoja matka i brat zniknęli! – sapnął, wsparty o framugę. Gdy spotkał się z całkowitym brakiem reakcji, zaklął szkaradnie. – A ty sobie śpisz!

Walter wyglądał, jakby miał kaca. Bolała go głowa. Bolały go oczy. Nie chciał i nie mógł narażać się na widok światła. Pomacawszy kołdrę wokół siebie, ucieszył się, że dziewczyna, z którą położył się po wczorajszej wizycie u drwali, zdążyła się ulotnić. Dochodziło południe. Za otwartym przez ojca oknem wciąż prószył śnieg. Białe płatki osiadały na blacie biurka stojącego pod oknem.

Otto zerwał kołdrę z syna.

– Ja już zdążyłem zawieźć przeorowi choinki i odegrać główną rolę w jasełkach, a ty co? – dyszał, zaciskając palce na piersi, pod którą kołatało udręczone serce. – Wstawaj prędko, pojedziesz po matkę do miasta. Święta to czas dla rodziny, a nie jej fagasa!

– Idę. Ubiorę się tylko i schodzę. – Walter ziewnął, nakrywając głowę kocem.

Ojciec trzasnął drzwiami, po czym zatupotał po potępieńczo piszczących stopniach. Zawibrowało mu wewnątrz głowy.

W tym samym czasie ciemna czupryna wysunęła się spod zwiniętego koca, którego Walter używał zamiast poduszek. Po chwili pojękiwania w czuprynę wplotły się dłonie poznaczone drobnymi bliznami oraz odciskami. Chłopak zsuwał koc powolutku, szykując swoje niezbyt bogate w melaninę oczy na spotkanie z jaskrawym światłem. Odwrócił się na bok, do ściany, ale wibrujące wrzaski Ottona miotającego szpargałami w starej szopie zachęciły do szybszego wstawania.

Ześlizgnął się z posłania i poczołgał do szafy stojącej po przeciwnej stronie niewielkiej sypialni. Nie rozwierając powiek, odnalazł wełnianą czapkę, którą pośpiesznie naciągnął, aż do połowy nosa. Teraz, obserwując świat przez liczne, małe dziurki, łatwiej było mu dotrzeć do okna. Zamknął je, trzęsąc się z zimna. Zasunął zasłony i dopiero wówczas zdjął ciepłą piżamę. Rzucił ją niedbale na niepościelone łóżko i nagi, nie licząc czapki na głowie, powrócił do otwartej szafy, potykając się o pusty nocnik ustawiony na środku pokoju. Szturchnął pojemnik nogą, by nie przeszkadzał mu podczas szperania po półkach.

Lekko drżącą ręką wyjął połatane ubrania odziedziczone w większości po starszym bracie. Najpierw założył świeżą bieliznę, kalesony i długą lnianą koszulę, którą poupychał wewnątrz ciepłych wełnianych spodni, zabarwionych na zielono dla lepszego maskowania plam. Po resztę ubrań, suszących się od wczoraj przy kominku, udał się na parter. Zabrał czarny kożuch, pożółkłe onuce, które akurat kupił sobie sam, oraz wysokie sznurowane buty.

Właśnie kończył zawiązywać sznurówki, siedząc na dębowym, okrągłym stoliku stojącym tuż obok kominka, kiedy siostra podkradła się do niego od tyłu i wbiła mu czubki palców w żebra. Walter wyprężył się, odrzucając głowę w tył, i uderzył potylicą w podbródek Adrianny. Ta na całe szczęście była już ciasno obwiązana grubym, wzorzystym szalem.

– Ojciec kazał ci jechać ze mną? – zapytał zdziwiony, patrząc na ubranie siostry.

Nosiła identyczne buty, ale jej wełniane spodnie były białe, a zamiast kożucha miała swój długi skórzany płaszcz. Na głowie i wokół szyi zawiązała prezent świąteczny od najstarszego brata Ignaza, czyli wzorzystą arabską arafatkę.

– Nie. Sama chciałam. Mam jeszcze trochę mokre włosy, ale po tej kąpieli i tak będę chora. – Uśmiechnęła się, unosząc prawy kącik ust. – Pojedziemy na nartach? Tata zgubił konia.

– Cały las da się przejść wszerz i wzdłuż w pół godziny, trudno jest tu coś zgubić, tym bardziej że Hans i Herman kręcą się po lesie. Gorzej będzie, jak głupi zwierzak pognał pod stary dworek, ale jestem pewien, że ta stara chabeta nie ucieknie dalej. Zwykle nawet zaprowadzenie jej do klasztoru graniczy z cudem.

– Tata był zły, że nie pojechałeś z nim rano?

– Pojechałbym, ale w nocy długo nie mogłem zasnąć. Była ze mną Klara, ta recepcjonistka z hotelu pani Rose von Elster. – Wymawiając szlacheckie nazwisko, obserwował dumę malującą się na twarzy Adrianny. – Nie jestem pewien, ale Stefan zawiózł ją chyba rano do pracy. Wrócił już?

– Nie. Wątpię, żeby chciał wrócić. On i mama najpewniej spędzą święta z Leonardem.

– Cóż, święta to wszak czas dla rodziny. – Walter zarechotał, a Adrianna, siniejąc na twarzy, naciągnęła bratu czapkę na oczy.

– Nie mów tak przy tacie, bo pojedzie po wujka Arnolda, i znowu napiszą o nim w gazecie, a my zobaczymy go dopiero po nowym roku.

Walter uśmiechał się jeszcze przez chwile, po czym momentalnie spochmurniał, zdając sobie sprawę, że on nie będzie widział ojca ani reszty rodziny o wiele, wiele dłużej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: