Boot. Wielka przygoda małego robota. Tom 1 - ebook
Boot. Wielka przygoda małego robota. Tom 1 - ebook
Boot to robocik, który stracił swoją pamięć. Ale nie całkiem – kołacze mu się w głowie dwa i pół wspomnienia. W tym to o swojej wspaniałej opiekunce, Beti. Czy uda mu się odnaleźć dziewczynkę?
Boot to przeurocza historia opowiadająca o tym, czym jest dom i prawdziwa przyjaźń. Książka została napisana prostym, łatwym do zrozumienia językiem i doskonale sprawdzi się przy pierwszych próbach samodzielnego czytania. Historię dopełniają przepiękne ilustracje.
Pierwszy tom uroczej serii o zabawnym robocie.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-8577-0 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obudziłem się, mając tylko dwa i pół wspomnienia.
Coś było nie tak. Powinienem pamiętać o wiele więcej. Moja głowa jest skonstruowana w taki sposób, by przechowywać miliony wspomnień. Na wszelki wypadek mam również dodatkową przestrzeń w lewym pośladku.
Pierwsze wspomnienie trwa 15 sekund. Jakaś dziewczynka zdejmuje z mojej twarzy papier prezentowy. Piszczy z radości, a jej oczy błyszczą. Ma ciemne włosy upięte w kok, jej uśmiech jest tak szeroki, że prawie sięga uszu. Na jej szyi dostrzegam wisiorek w kształcie motyla, w którego skrzydłach lśni szesnaście maleńkich zielonych, żółtych, czerwonych i niebieskich kamieni.
Ta dziewczynka to pierwsza osoba, którą pamiętam.
– To robot! Dziękuję, babciu! – woła z zachwytem.
Za nią stoi uśmiechnięta kobieta o białych włosach. Obok znajdują się balony z napisem: „Wszystkiego najlepszego z okazji siódmych urodzin”. Ta kobieta to pewnie babcia.
– Wiedziałam, że nie ma lepszego prezentu dla mojej słodkiej, milutkiej Beti niż słodki, milutki robot – oznajmia babcia.
Stąd właśnie wiem, że dziewczynka ma na imię Beti.
– Dziękujędziękujędziękujędziękujędziękujęci! – woła Beti.
Widzę swoje odbicie w lustrze. Jestem nieco niższy niż Beti. Moje srebrnoniebieskie ciało ma kształt żarówki. Mam też okrągły brzuszek, który można dotknąć lub przytulić się do niego. Poruszam czterema grubymi palcami u rąk. Nie mam palców u stóp, a moje nogi mają owalny kształt.
– Och, spójrz na jego twarz! – mówi Beti. – Uwielbiam ją!
Moja szeroka głowa ma również owalny kształt, a na jej przodzie umieszczony jest gładki ekran. Widnieją na nim maleńkie kolorowe światełka, które migoczą, tworząc rysunek ludzkiej twarzy. Kiedy wyobrażam sobie, że się uśmiecham, na ekranie pojawiają się jasnoniebieskie oczy i pomarańczowy ciepły uśmiech.
Beti i jej babcia śmieją się nieustannie i... Na tym wspomnienie się kończy.
Drugie wspomnienie jest krótsze od pierwszego i trwa tylko siedem sekund.
Beti też jest w nim obecna, choć teraz znacznie mnie przewyższa, a jej włosy są nieco dłuższe. Znów nosi ten sam wisiorek w kształcie motyla, jednak na jego skrzydle brakuje jednego z kamieni. To oznacza, że wspomnienie pochodzi z późniejszego czasu niż to pierwsze.
W tym momencie Beti chichocze, patrząc na mnie, ponieważ z jakiegoś powodu na głowie zamiast kapelusza mam doniczkę, na dodatek pełną kwiatów. Mój pas otacza wielokolorowe hula-hoop, a do palca przywiązany jest unoszący się balon w kształcie psa.
Beti śmieje się tak bardzo, że zastanawiam się, czy za chwilę nie pęknie. Na szczęście tak się nie dzieje. Ona po prostu ciągle zanosi się śmiechem, aż kończy się drugie wspomnienie.
Potem następuje ostatnie. To półwspomnienie. Nie jest czytelne. Ma wiele usterek, jego obraz skacze, a trwa tylko 5,824 sekundy.
Beti jest teraz już znacznie wyższa niż poprzednio. Jej twarz wygląda doroślej. Od tej sytuacji z doniczką na głowie musiało upłynąć sporo czasu.
Beti się nie śmieje. Nadal nosi swój naszyjnik w kształcie motyla. Wystaje on spod kołnierza jej szarej kurtki.
Jesteśmy gdzieś na zewnątrz, na ulicy. Na ścianie za plecami Beti widnieje wielki znak – to pomarańczowe koło z białym trójkątem w środku. Słyszę głośny szum wody gdzieś w pobliżu.
USTERKA. Beti nachyla się w moją stronę. Łzy zbierają się w jej oczach.
USTERKA. Blade światło dnia odbija się od naszyjnika. Teraz już mogę dostrzec na nim trzy malutkie dziury po kamieniach, które najpewniej wypadły. Zostało ich tylko trzynaście...
USTERKA. Beti wypowiada jedno słowo... „Miłość”.
Wspomnienie się urywa. Nie pamiętam niczego więcej. Może zostałem wyłączony. Może przestałem działać prawidłowo.
Nie wiem, jak długo znajdowałem się w tym stanie. Wiem tylko, że kiedy ponownie mnie włączono, powiedziałem tylko: „Boot”.
Nagle wraz z wielką falą śmieci zacząłem się staczać bezwolnie w kierunku szczęk ogromnej metalowej maszyny.
Boot
Tablica rejestracyjna uderzyła mnie z brzdękiem w czoło. Wielka opona traktora stoczyła się centymetr od mojej głowy, prawie mi ją urywając. Podskoczyła do przodu i eksplodowała, jakby ugryzły ją ogromne metalowe zęby zgniatarki.
Znajdowałem się piętnaście metrów od nich i nadal szybko się osuwałem. Wiedziałem, że jestem w niebezpieczeństwie. Było to oczywiste również dlatego, że słowo NIEBEZPIECZEŃSTWO błyskało na mojej wizji – duże czerwone litery i przenikliwy alarm ostrzegały mnie, że grozi mi utrata głowy pośród otaczających mnie śmieci.
Nie chciałem stracić swojej głowy. Może mógłbym wymienić ramię. Może mógłbym wymienić swój prawy pośladek. Ale nie głowę.
NIEBEZPIECZEŃSTWO
Dziesięć metrów dzieliło mnie od zgniatarki, która nawet najgrubsze bloki stali zamieniała w okruchy.
Jestem robotem. Wiedziałem, że powinienem użyć mojego wyjątkowego komputerowego mózgu do oceny całej sytuacji, określenia drogi ucieczki i natychmiastowego przełożenia planu na działanie.
Jednak tego nie zrobiłem. Zamiast tego wymachiwałem ramionami i wciąż podskakiwałem, tocząc się w dół. Nie byłem w stanie uchwycić się podłoża. Dlaczego tak się zachowałem? Czy wy, ludzie właśnie taki stan nazywacie „paniką”? Nie podobało mi się to.
NIEBEZPIECZEŃSTWO NIEBEZPIECZEŃSTWO
Uderzył we mnie spadający toster. Szuflada w lewym biodrze otworzyła się nagle i wypadło z niej coś błyszczącego, a następnie odbiło się od pękniętej plastikowej kuchenki dla dzieci, która zjeżdżała zsypem obok mnie.
To był naszyjnik Beti w kształcie motyla! Jego małe kamyczki błyszczały jasno kolorami wśród śmieci. Teraz w naszyjniku było ich tylko dwanaście.
NIEBEZPIECZEŃSTWO NIEBEZPIECZEŃSTWO NIEBEZPIECZEŃSTWO
Pozostało już tylko pięć metrów do zgniatarki i do mojego końca.
Zdałem sobie sprawę, że Beti straciła swój naszyjnik w kształcie motyla. Straciła też mnie.
„Miłość...” – powiedziała w moim wspomnieniu. Nie wiedziałem skąd i dlaczego, ale byłem pewien, że to słowo ma dla ludzi wielkie znaczenie.
Naszyjnik i wspomnienie o Beti musiały znów uruchomić moje uspokajające oprogramowanie, ponieważ nagle zdałem sobie sprawę, co powinienem zrobić. Musiałem uciekać. Musiałem zwrócić naszyjnik Beti. Chciałem zwrócić jej siebie samego.
NIEBEZPIECZEŃSTWO NIEBEZPIECZEŃSTWO NIEBEZPIECZEŃSTWO NIEBEZPIECZEŃSTWO
Długi metalowy kolec przeleciał wysoko w powietrzu i wbił się w ziemię tuż przed otworem zgniatarki.
Miałem tylko jedną szansę ucieczki. Obliczyłem kąt nachylenia, prędkość spadania i – co najważniejsze – jak duże znaczenie miałoby dla Beti to, że odzyskałbym jej naszyjnik.
Skoczyłem w kierunku wbitego kolca, chwyciłem go dłonią, zakręciłem się w powietrzu i złapałem naszyjnik na moment przed tym, jak plastikowa kuchenka została pochłonięta z okropnym, przejmującym trzaskiem.
Złapałem go! Nie byłem jednak jeszcze bezpieczny.
Umieściłem łańcuszek z powrotem w szufladzie na biodrze i zatrzasnąłem ją, a następnie szybko przejrzałem resztę śmieci spadających do otworu. Zauważyłem kij, taki, którego ludzie używają do jazdy na nartach. Przechyliłem się do przodu i chwyciłem go w ostatnim momencie, a następnie wbiłem w miękką stertę nade mną.
Dzięki temu, że kolec i kij były wbite w podłoże, zdołałem z wolna wspiąć się po zsypie wśród lawiny śmieci.
Pędząca z góry walizka zahaczyła o moje ramię i prawie ściągnęła mnie z powrotem w dół, ale zacisnąłem palce i nadal wspinałem się w górę zsypu. Okropny hałas coraz bardziej się oddalał, a podłoże stało się znów płaskie.
Kiedy znalazłem się na szczycie zsypu, zobaczyłem ciężarówkę, z której wysypywała się kolejna partia śmieci. Trzymałem się mocno, podczas gdy w kierunku zgniatarki staczała się nowa fala złomu. Nade mną przeleciała piłka nożna. Obok zsuwała się brudna lalka. Zardzewiały rowerek zjechał w dół, tak jakby siedziało na nim niewidzialne dziecko.
Wciąż trzymałem się kurczowo, aż wszystko mnie ominęło, a słowo NIEBEZPIECZEŃSTWO przestało się wyświetlać na ekranie mojej wizji. Przenikliwy dźwięk alarmu w mojej głowie również ustał. Zapanowała taka cisza, że mogłem usłyszeć działanie swojego mózgu, który próbował znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tutaj jestem i co następnie powinienem zrobić.
Ciężarówka odjechała z turkotem. Zastanawiałem się, czy była kierowana przez człowieka. Dzięki Beti i jej babci wiedziałem, że ludzie są dobrzy. Gdybym tylko odnalazł jednego z nich, na pewno domyśliłby się, że przez pomyłkę wrzucono mnie do zgniatarki, i pomógłby mi odnaleźć Beti. Ruszyłem więc za ciężarówką.
Wiatr przenosił mniejsze przedmioty ze stosu odpadów na drogę. Okrągłe lustro stoczyło się na ziemię i zatrzymało przede mną. Stanąłem nad nim.
Moje srebrnoniebieskie ciało było brudne, a ekranową twarz przecinały smugi. Otarłem je i odkryłem pęknięcie w dolnej części ekranu, którą wy, ludzie nazwalibyście policzkiem. W swoich wspomnieniach nie widziałem tego pęknięcia. Nie miałem też pojęcia, w jaki sposób się pojawiło. Kolor mojego uśmiechu zmienił się z pomarańczowego na niebieski, a rysunek przewrócił się do góry nogami.
Wiedziałem jedynie, że mam tylko dwa i pół wspomnienia, jestem bardzo zagubiony, a w moim mózgu nieustannie krąży zaledwie jedno słowo.
Boot.
Boot.
– Boot – powiedziałem do szczura, który przegryzał właśnie kable wystające ze śmieci.
Szczur mi nie odpowiedział.
– Boot – powiedziałem znowu, tym razem głośniej.
Boot.
Wtedy zdałem sobie sprawę, co to musi oznaczać – dlaczego było to słowo, które wypowiedziałem głośno.
Boot to moje imię.