Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Borgiowie i ich wrogowie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Borgiowie i ich wrogowie - ebook

Barwna historia potężnej rodziny, spisana piórem Christophera Hibberta, wskrzesza świat, w którym żyli — pełen blichtru Rzym włoskiego renesansu. Tej książki nie da się odłożyć!

„New York Times Book Review”

Nazwisko Borgia jest synonimem korupcji, nepotyzmu i chciwości, które szerzyły się w renesansowych Włoszech. Centralną postacią dynastii był potężny, żarłoczny Rodrigo Borgia, lepiej znany w historii jako papież Aleksander VI. Dwoje z jego siedmiu papieskich potomków również osiągnęło władzę i sławę — jego córka Lukrecja Borgia, której mąż został słynnie zamordowany przez jej brata, oraz ten brat, Cesare, który posłużył jako model do książki Książę Niccolo Machiavellego.

Poznaj z bliska losy rodziny znanej z przejmowania władzy, bogactwa, ziemi i tytułów poprzez przekupstwo, małżeństwa i morderstwa, dramatyczny wzrost dynastii od jej hiszpańskich korzeni do zajęcia najwyższej pozycji w społeczeństwie renesansu.

Hibbert mierzy się z mitami, jakimi obrósł ród Borgiów, i tworzy żywy jej portret, i robi to dowcipnie, z erudycją i właściwą sobie wnikliwością.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16986-9
Rozmiar pliku: 7,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zapewne sły­sza­łeś o tym mie­ście od innych”, pisał tury­sta prze­by­wa­jący w Rzy­mie w poło­wie pięt­na­stego wieku.

Jest tam wiele wspa­nia­łych pała­ców, domostw, nagrob­ków i świą­tyń, a także nie­skoń­czona liczba innych gma­chów, choć wszyst­kie popa­dły w ruinę. Znaj­dziesz tam wiele por­firu i mar­muru ze sta­ro­żyt­nych budowli, lecz codzien­nie ulega on skan­da­licz­nemu znisz­cze­niu, prze­ra­biany na wapno. A to co nowo­cze­sne jest marne. Dzi­siejsi męż­czyźni, nazy­wa­jący się rzy­mia­nami, nie­zwy­kle róż­nią się zacho­wa­niem i postę­po­wa­niem od sta­ro­żyt­nych miesz­kań­ców. Wszy­scy przy­po­mi­nają pastu­chów.

Inny tury­sta wspo­mi­nał o pomni­kach poro­śnię­tych mchem, zama­za­nych, a tym samym o nie­moż­li­wych do odszy­fro­wa­nia napi­sach, o:

tere­nach wśród murów przy­po­mi­na­ją­cych gęste lasy, gdzie roz­mna­żają się leśne zwie­rzęta, o sar­nach i zają­cach chwy­ta­nych na uli­cach o powszech­nym widoku głów i człon­ków, ludzi ścię­tych i roz­człon­ko­wa­nych, które przy­gwoż­dżono do drzwi, umiesz­czono w klat­kach lub wbito na włócz­nie.

Tak przed­sta­wiało się mia­sto będące nie­gdyś sto­licą potęż­nego impe­rium. Teraz dwie trze­cie obszaru wewnątrz murów, które zostały zbu­do­wane w celu ochrony osiem­set­ty­sięcz­nej popu­la­cji, było nie­za­miesz­kane, a wiele akrów otwar­tej prze­strzeni wyko­rzy­sta­nych pod sady, pastwi­ska i win­nice zna­czyły sta­ro­żytne ruiny, zapew­nia­jące bez­pieczną kry­jówkę dla zło­dziei i ban­dy­tów. Tak wyglą­dała sie­dziba papieża, głowy Kościoła, który mógł prze­śle­dzić swo­ich poprzed­ni­ków w nie­prze­rwa­nej linii od świę­tego Pio­tra, apo­stoła, któ­remu opiekę nad trzodą powie­rzył sam Chry­stus.

Przez więk­szą część czter­na­stego wieku nawet papież opusz­czał Rzym. W 1305 roku, drę­czony nie­po­ko­jami i krwa­wymi zamiesz­kami w mie­ście, pocho­dzący z Fran­cji papież Kle­mens V (1305–1314) prze­niósł swą sie­dzibę do Awi­nionu, do peł­nego zaka­mar­ków pałacu na wschod­nim brzegu Rodanu, zna­nego jako Palais des Papes. W Rzy­mie nie­ustan­nie nawo­ły­wano papieża do powrotu z fran­cu­skiego wygna­nia. Wezwa­nia te pocho­dziły też od star­szej kobiety, którą pra­wie codzien­nie można było zoba­czyć w roz­pa­da­ją­cym się mie­ście, sie­dzącą przy drzwiach klasz­toru San Lorenzo i bła­ga­jącą o jał­mużnę dla ubo­gich.

Nazy­wała się Bir­gitta Gud­mars­son (święta Bry­gida Szwedzka) i była córką boga­tego sędziego pocho­dze­nia szwedz­kiego oraz wdową po szwedz­kim szlach­cicu, za któ­rego wyszła w wieku trzy­na­stu lat i któ­remu dała ośmioro dzieci. Ta zało­ży­cielka Zakonu Świę­tej Bry­gidy opu­ściła Szwe­cję po doświad­cze­niu widze­nia, w któ­rym sta­nął przed nią Chry­stus, naka­zu­jąc jej natych­mia­stowy wyjazd do Rzymu i pozo­sta­nie tam do czasu powrotu papieża. Pod­czas spa­ce­rów po Rzy­mie mię­dzy walą­cymi się kościo­łami, wśród zruj­no­wa­nych domów podobno miała kolejne widze­nia. Jak twier­dziła, prze­ma­wiał do niej zarówno Jezus, jak i jego matka Maryja, wzmac­nia­jąc jej wiarę w powrót papieża oraz osta­teczne oca­le­nie mia­sta.

Jej dom ota­czały zwę­glone ruiny spa­lo­nych budyn­ków, sterty gni­ją­cych odpa­dów, opu­sto­szałe pałace, porzu­cone kościoły, mokra­dła, warow­nie pozo­sta­wione przez boga­tych wła­ści­cieli, któ­rzy prze­nie­śli się do posia­dło­ści w Kam­pa­nii, oraz rudery zaj­mo­wane przez nie­mal zagło­dzone rodziny. Piel­grzymi przy­no­sili do domów opo­wie­ści o ponu­rym mie­ście, któ­rego ciszę prze­ry­wało jedy­nie wycie psów i wil­ków oraz wrza­ski roz­sza­la­łej tłusz­czy.

Bir­gitta Gud­mars­son (św. Bry­gida Szwedzka);
Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Miesz­ka­jący w Awi­nio­nie papieże pozo­sta­wali głusi na nawo­ły­wa­nia do powrotu, nie dba­jąc o modli­twy gor­li­wie odma­wiane przez świą­to­bliwą Bir­gittę Gud­mars­son, nie reago­wali też na listy pisane przez poetę Fran­ce­sca Petrarkę, w któ­rych opi­sy­wał Rzym jako „śmiet­ni­sko histo­rii”. Ta nie­gdyś wspa­niała sto­lica impe­rium sta­no­wiła obec­nie mia­sto bez­pra­wia, roz­darte prze­mocą, w któ­rym człon­ko­wie wal­czą­cych ze sobą stron­nictw para­do­wali po uli­cach ze szty­le­tami i mie­czami w dło­niach, a uzbro­jone bandy napa­dały i gra­biły domy, gdzie okra­dano piel­grzy­mów i podróż­nych, gwał­cono zakon­nice w klasz­to­rach. Gdzie przez bramy wle­wały się dłu­gie sze­regi bosych biczow­ni­ków z gło­wami nakry­tymi kap­tu­rem, któ­rzy doma­gali się dar­mo­wego wyży­wie­nia i zakwa­te­ro­wa­nia, chłosz­cząc nagie, zakrwa­wione plecy i recy­tu­jąc prze­ra­ża­jące hymny przed kościo­łami, a także pada­jąc krzy­żem pod ołta­rzem z łka­niem, jękiem i wśród krwi. Kozy sku­bały chwa­sty wyra­sta­jące spo­śród kamieni roz­rzu­co­nych po pla­cach i buj­nie kwit­nące wśród zaro­śnię­tych, zaszczu­rzo­nych ruin Campo Marzio. Bydło pasło się przy ołta­rzach pozba­wio­nych dachów kościo­łów, w wąskich ulicz­kach czy­hali rabu­sie, nocą wilki wal­czyły z psami pod ścia­nami Bazy­liki Świę­tego Pio­tra, wygrze­bu­jąc ciała w pobli­skim Campo Santo.

Och, na Boga, jakże trzeba żało­wać Rzymu – ubo­le­wał tury­sta z Anglii. – Nie­gdyś pełen był wspa­nia­łej szlachty i pała­ców, teraz zaś ma chaty, wilki i szkod­niki, a rzy­mia­nie roz­ry­wają się nawza­jem na strzępy.

Gdy Petrarka nama­wiał papie­stwo do powrotu do Rzymu, w 1362 roku po raz szó­sty w Awi­nio­nie papie­żem został Fran­cuz, surowy i ode­rwany od życia Urban V. Zachę­cony przez cesa­rza Karola IV, który zapro­po­no­wał mu swą asy­stę, uznał on potrzebę powrotu do Rzymu nie tylko ze względu na opusz­czone i roz­pa­da­jące się mia­sto, ale także dla dobra samego papie­stwa, któ­remu obec­nie gro­ziło w Awi­nio­nie ryzyko nie tylko ze strony band najem­ni­ków włó­czą­cych się po Euro­pie Zachod­niej, lecz także ze strony Angli­ków wal­czą­cych z Fran­cuzami pod­czas wojen mają­cych trwać z prze­rwami sto lat.

Pięć lat po wybo­rze na tron Pio­trowy Urban V prze­je­chał przez Alpy, klęk­nął do modli­twy przed gro­bem świę­tego Pio­tra, po czym zamiesz­kał w dusz­nych, posęp­nych poko­jach, które przy­go­to­wano dla niego w Pałacu Apo­stol­skim. Jego pobyt w Rzy­mie nie trwał jed­nak długo. Mia­sto było zde­cy­do­wa­nie bar­dziej znisz­czone i przy­gnę­bia­jące, niż sądził, a ponie­waż uznał, że rolę media­tora mię­dzy Anglią a Fran­cją sku­tecz­niej będzie odgry­wał z Awi­nionu niż z Rzymu, w 1370 roku wró­cił do Fran­cji. Zigno­ro­wał ostrze­że­nie Bir­gitty Gud­mars­son, która prze­po­wia­dała mu, że gdy opu­ści mia­sto, czeka go śmierć. Prze­po­wied­nia się speł­niła i Urban V odszedł z tego świata zale­d­wie kilka mie­sięcy po powro­cie do Palais des Papes.

Kurię do Rzymu osta­tecz­nie prze­niósł jego następca, Grze­gorz XI, kolejny Fran­cuz i ostatni papież z Awi­nionu, który oba­wiał się, że papieże na zawsze utracą Kościół oraz nale­żące do niego posia­dło­ści we Wło­szech. Tam też zmarł w marcu 1378 roku, nie­wiele ponad rok po powro­cie, a po jego śmierci wybory na papieża odby­wały się w atmos­fe­rze olbrzy­miej wro­go­ści. Pod­czas kon­klawe kar­dy­na­ło­wie, prze­ra­żeni najaz­dem rzym­skiej tłusz­czy na Waty­kan, wybrali neapo­li­tań­czyka Bar­to­lo­mea Pri­gnano, który przy­jął imię Urbana VI. Fran­cu­scy kar­dy­na­ło­wie nie chcieli go zaak­cep­to­wać i uzna­jąc elek­cję za nie­ważną, wybrali wła­snego papieża, rzecz jasna fran­cu­skiego pocho­dze­nia, Kle­mensa VII. Był to począ­tek wiel­kiej schi­zmy zachod­niej. Kulawy i zezo­waty Kle­mens VII powró­cił do Awi­nionu, a pro­stacki, ener­giczny Urban VI pozo­stał w Rzy­mie.

W owym cza­sie przy­jeż­dża­ją­cych do Rzymu prze­ra­żał nie tylko jego widok, spra­wia­jący nie­wiele lep­sze wra­że­nie niż roz­pa­da­jące się, pro­win­cjo­nalne mia­steczko. Korup­cja sze­rzyła się w Kościele i szo­ko­wała piel­grzy­mów przy­by­wa­ją­cych do Rzymu po odpu­sty, które były teraz roz­da­wane na nie­spo­ty­kaną dotąd skalę. Porzu­ca­jąc w roz­pa­czy próby utwo­rze­nia sil­nego i sta­bil­nego pań­stwa poli­tycz­nego, rzy­mia­nie pozwo­lili następcy Urbana VI, spryt­nemu i pazer­nemu Boni­fa­cemu IX, kolej­nemu neapo­li­tań­czy­kowi, prze­jąć pełną kon­trolę nad mia­stem, prze­kształ­cić Waty­kan oraz roz­bu­do­wany Castel Sant’Angelo w ufor­ty­fi­ko­wane twier­dze, a także mia­no­wać swych krew­nych na sta­no­wi­ska zapew­nia­jące wła­dzę i zyski. Z chwilą jego śmierci, w 1404 roku strach przed potęż­nym kró­le­stwem Neapolu dopro­wa­dził do wyboru innego papieża, o któ­rym było wia­domo, że jest w dobrych sto­sun­kach z kró­lem, nie­udol­nego Inno­cen­tego VII z Abru­zji, prze­ciwko któ­remu rzy­mia­nie pod­nie­śli bunt zakoń­czony uwła­cza­ją­cym odwro­tem. Po śmierci Inno­cen­tego VII, w 1406 roku wybór Grze­go­rza XII, wene­cja­nina, który wyda­wał się zdolny do poro­zu­mie­nia z anty­pa­pie­żem prze­by­wa­ją­cym w Awi­nio­nie, dopro­wa­dził w 1413 roku do najazdu na Rzym króla Neapolu, który był zde­ter­mi­no­wany, by nie stra­cić wpły­wów w wyniku zakoń­cze­nia wiel­kiej schi­zmy.

W tym cza­sie kolejna próba jej zakoń­cze­nia podzie­liła Europę. Aby zakoń­czyć spór, zwo­łano sobór w Pizie, który zde­cy­do­wał oskar­żyć o here­zję zarówno papieża z Awi­nionu, jak i z Rzymu, i usu­nąć obu. Na ich miej­sce wybrano kar­dy­nała z Krety, Pie­tra Phi­lar­gosa. Przy­jął on imię Alek­san­der V i natych­miast roz­wią­zał sobór, któ­rego posta­no­wień nie uznał żaden z jego rywali. Teraz było więc trzech, a nie dwóch, papieży, przy czym każdy poda­wał się za pra­wo­wi­tego następcę świę­tego Pio­tra i nakła­dał eks­ko­mu­nikę na pozo­sta­łych.

Drugą próbę roz­wią­za­nia tego sporu pod­jął cesarz Zyg­munt, który zwo­łał kolejny sobór do Kon­stan­cji. Wcze­śniej na scenę wkro­czył nowy papież Jan XXIII, a wła­ści­wie Bal­das­sare Cossa, następca Alek­san­dra V, papieża wybra­nego w Pizie, uzna­wany przez wszyst­kich za mor­dercę swego poprzed­nika. Jan XXIII, były pirat, a póź­niej roz­pustny żoł­dak, był osobą lubieżną, pozba­wioną skru­pu­łów i nie­zwy­kle zabo­bonną. Pocho­dził ze sta­rej neapo­li­tań­skiej rodziny, a w Rzy­mie zapew­nił sobie pozy­cję, zawie­ra­jąc podej­rzany sojusz z kró­lem Neapolu. 8 czerwca 1413 roku, z naru­sze­niem zawar­tego poro­zu­mie­nia, król przy­pu­ścił atak na Rzym, zmu­sza­jąc papieża do opusz­cze­nia mia­sta. Jan XXIII wraz z całym dwo­rem uciekł drogą zwaną Via Cas­sia, przy któ­rej kilku pra­ła­tów zmarło z wyczer­pa­nia, a pozo­sta­łych obra­bo­wali ich najem­nicy. I tym razem opusz­czone mia­sto splą­dro­wano. Neapo­li­tań­scy żoł­nie­rze, pozba­wieni dys­cy­pliny egze­kwo­wa­nej przez dowódcę, pod­pa­lali domy, ogra­bili zakry­stię Bazy­liki Świę­tego Pio­tra, wpro­wa­dzili do niej swe konie, splą­dro­wali świą­ty­nie i kościoły, a póź­niej wśród łupów roz­sie­dli się z pro­sty­tut­kami, pijąc wino z poświę­co­nych kie­li­chów.

Jan XXIII poje­chał na sobór do Kon­stan­cji, gdzie oskar­żono go o naj­róż­niej­sze prze­stęp­stwa, w tym o here­zję, han­del god­no­ściami i urzę­dami kościel­nymi, tyra­nię, mor­der­stwo i uwie­dze­nie mniej wię­cej dwu­stu boloń­skich dam. Po ucieczce z Kon­stan­cji w prze­bra­niu najem­nika został roz­po­znany, zdra­dzony i ponow­nie przy­wie­dziony przed obli­cze soboru, który zde­tro­ni­zo­wał zarówno jego, jak i papieża z Awi­nionu, a póź­niej, kiedy Niemcy i Anglicy zjed­no­czyli się z Wło­chami, by trzy­mać Fran­cu­zów na dystans, zdo­łano wybrać nowego papieża, rzy­mia­nina Mar­cina V.

Pocho­dził on z rodu Colon­nów, sta­rej dyna­stii rzym­skich magna­tów. Kiedy w 1420 roku wró­cił do mia­sta pod pur­pu­ro­wym bal­da­chi­mem, tań­czyli przed nim tref­ni­sie, a ludzie długo w noc bie­gali uli­cami z pło­ną­cymi pochod­niami, wykrzy­ku­jąc jego imię. Miał rzą­dzić Rzy­mem przez ponad dzie­sięć lat. Jego następ­cami było kolej­nych dwóch Wło­chów: Euge­niusz IV i Miko­łaj V. Wresz­cie poja­wiła się nadzieja, że dla mia­sta nastała nowa era.

Peter Paul Rubens, papież Miko­łaj V;
Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Miko­łaj V, wybrany w 1447 roku, z wyglądu wyda­wał się szcze­gól­nie nie­od­po­wiedni do roli orę­dow­nika nowej ery: był nie­wy­soki, blady i pomarsz­czony. Cho­dził zgar­biony, a przy tym roz­glą­dał się ner­wowo. Nikt jed­nak nie wąt­pił ani w jego wiel­ko­dusz­ność, ani dobroć, a wszy­scy, któ­rzy go znali, wychwa­lali jego bogo­boj­ność i wie­dzę. Jak pisał jeden z mu współ­cze­snych: „Wyróż­nie­nie zawdzię­czał nie swemu uro­dze­niu, lecz eru­dy­cji i walo­rom inte­lektu”. Chwa­lono także deter­mi­na­cję, z jaką dążył do pojed­na­nia Kościoła ze świecką kul­turą roz­kwi­ta­ją­cego rene­sansu, wysy­ła­jąc swych przed­sta­wi­cieli po całej Euro­pie i poza jej gra­nice w poszu­ki­wa­niu ręko­pi­sów sta­ro­żyt­nych dzieł lite­rac­kich i teo­lo­gicz­nych, z któ­rych wiele zacho­wało się w biblio­te­kach klasz­tor­nych, a póź­niej szczo­drze wyna­gra­dzał uczo­nych zaj­mu­ją­cych się tłu­ma­cze­niem i kopio­wa­niem tych daw­nych tek­stów.

Jed­nakże Rzym za cza­sów Miko­łaja V w dal­szym ciągu pozo­sta­wał walą­cym się, brud­nym, śre­dnio­wiecz­nym mia­stem, gdzie w zimie pano­wało sro­gie zimno wywo­ły­wane podmu­chami tra­mon­tany przez zmar­z­nięte moczary, a w lecie sza­lała mala­ria. Liczba miesz­kań­ców, w znacz­nej mie­rze obco­kra­jow­ców lub uro­dzo­nych poza gra­ni­cami mia­sta, osią­gała naj­wy­żej 40 000, czyli nie­całą jedną dwu­dzie­stą popu­la­cji zamiesz­ku­ją­cej Rzym w cza­sach Nerona. Mia­sto było nie­wiel­kie rów­nież wedle ówcze­snych stan­dar­dów, gdyż popu­la­cja Flo­ren­cji wyno­siła 50 000 osób, Wene­cja zaś, jedno z naj­więk­szych miast w Euro­pie, mogła się pochwa­lić ponad 100 000 miesz­kań­ców. Rzym sta­no­wił jed­nak praw­dziwe serce chrze­ści­jań­skiego świata, a osoby przy­by­wa­jące tu co roku na długą piel­grzymkę zapew­niały mia­stu wyso­kie dochody z han­dlu.

Na początku 1449 roku Miko­łaj V ogło­sił rok 1450 świę­tym, a napływ piel­grzy­mów do Rzymu na obchody tego jubi­le­uszu przy­niósł Kościo­łowi ogromne zyski, mię­dzy innymi ze sprze­daży odpu­stów. Tak duże, że Miko­łaj V mógł zde­po­no­wać 100 000 zło­tych suwe­re­nów w banku Medy­ce­uszów i śmiało reali­zo­wać plany odbu­dowy mia­sta. Wedle Enei Silvia Pic­co­lo­mi­niego, kar­dy­nała Sieny: „Zbu­do­wał w swym mie­ście wspa­niałe gma­chy, choć wię­cej zaczął, niż skoń­czył”.

Cen­tral­nym punk­tem nowej chrze­ści­jań­skiej sto­licy za pano­wa­nia Miko­łaja V była Bazy­lika Świę­tego Pio­tra, kościół wybu­do­wany przez cesa­rza Kon­stan­tyna nad gro­bem pierw­szego papieża, a odre­stau­ro­wany przez Miko­łaja. Prze­niósł on także swą ofi­cjalną sie­dzibę z Pałacu Late­rań­skiego do Pałacu Apo­stol­skiego, a napływ arty­stów do Rzymu w związku z pro­wa­dzo­nymi przez niego inwe­sty­cjami wkrótce zmie­nił mia­sto w wio­dący ośro­dek sku­pia­jący złot­ni­ków, mala­rzy i rzeź­bia­rzy. Przez pewien czas stał się także domem Fra Ange­lica, który zdo­bił cudowną, pry­watną kaplicę Miko­łaja V w Waty­ka­nie sce­nami z życia dwóch męczen­ni­ków z począt­ków chrze­ści­jań­stwa, czyli świę­tego Ste­fana i świę­tego Waw­rzyńca. Ten nie­wy­soki, świą­to­bliwy domi­ni­ka­nin co rano, zanim zaczął malo­wać, klę­kał do modli­twy, a pod­czas malo­wa­nia Chry­stusa na krzyżu tar­gały nim tak silne emo­cje, że po policz­kach spły­wały mu łzy.Wkrótce po śmierci Miko­łaja V, 24 marca 1455 roku, w Rzy­mie odbyła się coroczna cere­mo­nia wysta­wie­nia chu­sty, która rze­komo nale­żała do świę­tej Wero­niki. Tra­dy­cja głosi, że kiedy ocie­rała pot z twa­rzy Chry­stusa w dro­dze na Kal­wa­rię, jego rysy w cudowny spo­sób odbiły się na jej chu­stce. Kilka dni póź­niej kar­dy­na­ło­wie miesz­ka­jący w Rzy­mie oraz wszy­scy inni, któ­rym udało się zdą­żyć na czas, wzięli udział we wspa­nia­łej pro­ce­sji z towa­rzy­sze­niem papie­skiego chóru, into­nu­ją­cego hymn _Veni Cre­ator Spi­ri­tus_, od Bazy­liki Świę­tego Pio­tra do Waty­kanu, gdzie mieli wybrać następcę Miko­łaja V. Dęto w trąby, walono w bębny, a kiedy kar­dy­na­ło­wie weszli do apar­ta­men­tów, w któ­rych miało się odbyć kon­klawe, zamknięto drzwi, zamu­ro­wano wej­ścia i roz­po­częto dys­ku­sje oraz spory.

Mijały kolejne godziny. Skła­dano obiet­nice, rzu­cano zawo­alo­wane groźby, ofe­ro­wano łapówki. Przed nadej­ściem nocy nie udało się jed­nak pod­jąć decy­zji. Nie było moż­liwe poro­zu­mie­nie mię­dzy wrogo nasta­wio­nymi kan­dy­da­tami, któ­rych wspie­rali rywa­li­zu­jący ze sobą rzym­scy magnaci z rodzin Colon­nów i Orsi­nich. Wiele osób miało nadzieję na wybór star­szego, sła­bo­wi­tego Jana Bes­sa­riona, cier­pią­cego potwor­nie z powodu kamicy ner­ko­wej, wów­czas sta­no­wią­cej powszechne scho­rze­nie. Był to wybitny teo­log i huma­ni­sta, wycho­wany w Kościele pra­wo­sław­nym, lecz nie­dawno nawró­cony na wiarę rzym­sko­ka­to­licką. „Czy mamy oddać Kościół rzym­sko­ka­to­licki papie­żowi grec­kiego pocho­dze­nia? – zapy­tał jeden z fran­cu­skich kar­dy­na­łów uczest­ni­czą­cych w kon­klawe. – Skąd mamy wie­dzieć, że to nawró­ce­nie jest szczere? – dodał. – Czy będzie przy­wódcą chrze­ści­jań­skiej armii?”.

Wresz­cie zapro­po­no­wano kom­pro­mis: zde­cy­do­wano się poprzeć kan­dy­da­turę czło­wieka, który praw­do­po­dob­nie nie pożyje zbyt długo. Pod­czas roz­mów poja­wiły się nazwi­ska dwóch star­szych, nie­bu­dzą­cych sprze­ciwu kan­dy­da­tów, nie­stety pocho­dze­nia hisz­pań­skiego, co ozna­czało, że ich wybór praw­do­po­dob­nie nie spodoba się rzy­mia­nom, nie­zmien­nie wro­gim Kata­loń­czy­kom, jak powszech­nie nazy­wano miesz­kań­ców tego kraju. Z tych dwóch więk­szym popar­ciem cie­szył się skromny, wykształ­cony biskup Walen­cji, i to wła­śnie jego osta­tecz­nie wybrano na następcę Miko­łaja V.

Ponow­nie zabrzmiały trąby na placu Świę­tego Pio­tra. W niebo wzbił się słup dymu na potwier­dze­nie, że kon­klawe doko­nało wyboru, co tłum przy­jął gło­śnymi okrzy­kami. Zbu­rzono nie­dawno wznie­siony mur. W otwar­tych drzwiach sta­nął dzie­kan Kole­gium Kar­dy­na­łów, by ogło­sić decy­zję kon­klawe: „Ku waszej ogrom­nej rado­ści ogła­szam, że mamy nowego papieża, lorda Alfonsa de Borja, biskupa Walen­cji, który pra­gnie przy­jąć imię Kalik­sta III”.

Ród Borja lub Bor­gia, jak ich nazy­wano we Wło­szech, miał pewne zna­cze­nie w Hisz­pa­nii, wywo­dził się, zda­niem jego człon­ków, od sta­ro­żyt­nego kró­lew­skiego rodu Ara­go­nów. Alfonso, uro­dzony w 1378 roku, był synem wła­ści­ciela posia­dło­ści w Xátivie, w pobliżu Walen­cji. Naj­pierw stu­dio­wał, a póź­niej wykła­dał prawo w Leri­dzie, po czym w wieku trzy­dzie­stu ośmiu lat otrzy­mał pre­sti­żowe sta­no­wi­sko pry­wat­nego sekre­ta­rza króla Alfonsa V Ara­goń­skiego, któ­remu słu­żył przez czter­dzie­ści dwa lata. Poma­gał zaaran­żo­wać abdy­ka­cję anty­pa­pieża Kle­mensa VIII, toru­jąc tym samym drogę do zakoń­cze­nia wiel­kiej schi­zmy, a w nagrodę za swe usługi otrzy­mał die­ce­zję Walen­cji. W 1442 roku prze­niósł się do Neapolu, pozo­sta­jąc na­dal w służ­bie swego króla, który pod­bił mia­sto i został Alfon­sem I Neapo­li­tań­skim.

Jako pry­watny sekre­tarz króla brał udział w nego­cja­cjach mają­cych pogo­dzić jego pana z papie­żem Euge­niu­szem IV, który nagro­dził Alfonsa Bor­gię kape­lu­szem kar­dy­nal­skim oraz wspa­nia­łym tytu­lar­nym kościo­łem – bazy­liką Santi Quat­tro Coro­nati. Przed kon­klawe, odby­wa­ją­cym się w kwiet­niu 1455 roku, zamiesz­kał on w Rzy­mie. Był to poważny, skromny, nie­mal osiem­dzie­się­cio­letni męż­czy­zna, cier­piący na nasi­la­jący się artre­tyzm, któ­rego stan zdro­wia kazał wąt­pić, czy prze­żyje męczące cere­mo­nie koro­na­cji. Wśród nich była długa msza w Bazy­lice Świę­tego Pio­tra, pod­czas któ­rej miał otrzy­mać z rąk głów­nego archi­dia­kona tiarę i krzyż, klu­cze oraz płaszcz jurys­dyk­cji. Po tej koro­na­cji miała nastą­pić długa pro­ce­sja do kościoła Świę­tego Jana na Late­ra­nie, gdzie, pod­czas kolej­nej dłu­giej cere­mo­nii nowy papież miał wstą­pić na tron jako biskup Rzymu.

Papież Kalikst III; Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Pro­ce­sja z Bazy­liki Świę­tego Pio­tra do Late­ranu, zwana _possesso_, sta­no­wiła jeden z naj­barw­niej­szych, a dla rzym­skiego pospól­stwa także jeden z naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­cych wido­ków, jakie miało do zaofe­ro­wa­nia mia­sto. Uli­cami masze­ro­wała straż papie­ska i chó­rzy­ści, poprze­dzani przez sokol­ni­ków z soko­łami oraz szczu­ro­ła­pów z psami mają­cymi usu­nąć szkod­niki z nisko poło­żo­nych tere­nów nad Tybrem, po nich zaś szli ludzie nio­sący zioła o przy­jem­nym zapa­chu. Póź­niej kro­czyli rzym­scy urzęd­nicy pań­stwowi, biskupi i kar­dy­na­ło­wie, a na koniec papież Kalikst III we wła­snej oso­bie, jadący konno pod zło­tym bal­da­chi­mem nie­sio­nym przez dygni­ta­rzy, w eskor­cie lan­sje­rów i pie­choty, by trzy­mać na dystans tłum natar­czy­wych gapiów.

Na pro­ce­sję zbli­ża­jącą się do Monte Gior­dano ocze­ki­wał rabin w oto­cze­niu innych Żydów, któ­rzy zgod­nie ze zwy­cza­jem ofia­ro­wali papie­żowi bogaty, zdo­biony dro­gimi kamie­niami egzem­plarz Tory, księgi żydow­skiego prawa. Kalikst III przy­jął ją, po czym rzu­cił na zie­mię, wypo­wia­da­jąc naka­zane tra­dy­cją słowa: „Znamy to prawo, lecz nie akcep­tu­jemy waszej inter­pre­ta­cji”. Zanim skoń­czył, gapie zaczęli się kotło­wać, pra­gnąc wydo­być księgę spod kopyt papie­skiego wierz­chowca oraz koni straż­ni­ków.

Przy stop­niach kościoła Świę­tego Jana na Late­ra­nie Kalikst III pokor­nie ukląkł, po czym zdjęto z niego biało-złote szaty i zastą­piono je czarną sutanną. Kiedy wybu­chła, jak czę­sto się zda­rzało, walka mię­dzy rywa­li­zu­ją­cymi ze sobą poplecz­ni­kami nie­ustan­nie zwa­śnio­nych rodzin Orsi­nich i Colon­nów, uniósł dło­nie w geście bło­go­sła­wień­stwa.

Nowo wybrany papież szybko oddał się całym ser­cem orga­ni­za­cji kru­cjaty mają­cej uwol­nić Kon­stan­ty­no­pol spod wła­da­nia Tur­ków, któ­rzy zajęli mia­sto w maju 1453 roku. „Przy­się­gał sku­pić wszyst­kie swe wysiłki na walce z turec­kimi here­ty­kami – pisał Enea Silvio Pic­co­lo­mini, któ­rego Kalikst III uczy­nił kar­dy­na­łem Sieny – odpusz­cza­jąc grze­chy wszyst­kim ochot­ni­kom”. Deter­mi­na­cja papieża zasko­czyła wiele osób. Powszech­nie było bowiem wia­domo, że coraz dotkli­wiej doku­czają mu bole­sne ataki poda­gry, w związku z czym spo­dzie­wano się, że wybie­rze spo­kojne, świą­to­bliwe życie w Waty­ka­nie, zamiast roz­po­czy­nać tak ambitne przed­się­wzię­cie.

Zebrane pie­nią­dze pocho­dziły z nało­żo­nych podat­ków i sprze­daży dzieł sztuki, w tym kunsz­tow­nych opraw ksią­żek kupio­nych przez Miko­łaja V, które były bar­dzo dro­gie. Kalikst III posu­nął się nawet do zasta­wie­nia wła­snej infuły i roze­sła­nia po całej Euro­pie licz­nych kazno­dzie­jów z odpu­stami. Poło­żył też kres róż­nym pra­com restau­ra­cyj­nym i prze­bu­do­wie Rzymu, zapo­cząt­ko­wa­nym przez jego poprzed­nika.

Samo­wolny, skąpy i uparty Kalikst III nie tole­ro­wał sprze­ciwu kar­dy­na­łów wobec jego bojo­wych ambi­cji. Zdo­łał zebrać dość środ­ków na budowę galer i skrzyk­nął woj­sko na świętą wojnę. Mimo że jego żoł­nie­rze i żegla­rze zdo­łali odnieść drobne suk­cesy, w tym poko­nać turecką armię pod Bel­gra­dem w lipcu 1456 roku oraz czę­ściowo znisz­czyć turecką flotę pod Les­bos w sierp­niu kolej­nego roku, nie wszyst­kie euro­pej­skie mocar­stwa podzie­lały ambi­cje papieża. Wiele nie prze­ka­zało na potrzeby tego przed­się­wzię­cia pie­nię­dzy lub ludzi. Co wię­cej, zaszczyty, jakimi obda­rzył swych krew­nych i pobra­tym­ców, znie­na­wi­dzo­nych Kata­loń­czy­ków, zaczęły w Rzy­mie powo­do­wać powszechne roz­go­ry­cze­nie.

Szcze­gólne zaszczyty przy­pa­dły trzem jego sio­strzeń­com i bra­tan­kom. Dwóch z nich zostało kar­dy­na­łami przed ukoń­cze­niem trzy­dzie­stego roku życia, a jed­nego z nich, Rodriga Bor­gię, Kalikst III mia­no­wał na sta­no­wi­sko wice­kanc­le­rza Sto­licy Apo­stol­skiej, naj­bar­dziej wpły­wowy urząd w papie­skim rzą­dzie. Trzeci zaś, Pedro Luis Bor­gia, star­szy brat Rodriga, otrzy­mał tytuł księ­cia Spo­leto i został mia­no­wany gene­ra­łem Kościoła, pre­fek­tem Rzymu oraz zarządcą ogrom­nej for­tecy rzym­skiej, Castel Sant’Angelo.

Śmierć Kalik­sta III 6 sierp­nia 1458 roku, zale­d­wie trzy lata po jego wynie­sie­niu, w nie­wiel­kiej, ciem­nej kom­na­cie sypial­nej, gdzie ze względu na zły stan zdro­wia spę­dzał dużo czasu, przy­wi­tano w Rzy­mie zamiesz­kami na znak pro­te­stu prze­ciwko znie­na­wi­dzo­nym Kata­loń­czy­kom, któ­rych tak pro­wo­ka­cyj­nie roz­piesz­czał. Kar­dy­na­ło­wie ponow­nie zebrali się w Rzy­mie na kon­klawe, które, jak liczono, miało wybrać papieża będą­cego dumą dla papie­stwa i Rzymu, teraz tak nie­ro­ze­rwal­nie ze sobą połą­czo­nych.

Pod­czas tego kon­klawe kole­gium było bar­dziej podzie­lone niż trzy lata wcze­śniej: „Bogatsi, znacz­niejsi kar­dy­na­ło­wie – jak wspo­mi­nał Enea Silvio Pic­co­lo­mini – skła­dali obiet­nice i prze­ka­zy­wali groźby, a część z nich, bez­wstyd­nie porzu­ca­jąc wszel­kie resztki przy­zwo­ito­ści, zgła­szała wła­sną kan­dy­da­turę na urząd”. Guil­laume d’Esto­ute­ville, bogaty kar­dy­nał z Rouen, ofe­ro­wał kuszące nagrody: „Wielu sku­siły wspa­niałe obiet­nice kar­dy­nała Rouen, łapiące ich na lep chci­wo­ści niczym muchy”, knuli więc całą noc we wspól­nych toa­le­tach, „miej­scu odosob­nio­nym i pry­wat­nym”.

Wcze­śnie rano kar­dy­nał Sieny poszedł w odwie­dziny do mło­dego Hisz­pana, Rodriga Bor­gii, wice­kanc­le­rza, z pyta­niem, czy on także przy­rzekł coś kar­dy­nałowi z Rouen. „Cóż miał­bym zro­bić, waszym zda­niem? – odparł Bor­gia, zapew­niony przez d’Esto­ute­ville’a o moż­li­wo­ści zacho­wa­nia lukra­tyw­nego sta­no­wi­ska wice­kanc­le­rza w zamian za głos. – Wynik wybo­rów jest prze­są­dzony”. Pic­co­lo­mini ostrzegł dwu­dzie­sto­sied­mio­let­niego Rodriga: „Ty, młody głup­cze, czyż zaufasz męż­czyź­nie nie­god­nemu zaufa­nia? Być może coś obie­cał, ale to sta­no­wi­sko obej­mie kar­dy­nał Awi­nionu, bo to samo, co tobie, obie­cano także i jemu”, stwier­dził, mądrze radząc: „Czy Fran­cuz będzie bar­dziej przy­ja­zny dru­giemu Fran­cuzowi czy Kata­loń­czy­kowi?”.

Następ­nego dnia po mszy kar­dy­na­ło­wie zgro­ma­dzili się w kaplicy papie­skiej na gło­so­wa­nie. Napi­saw­szy nazwi­ska swo­ich kan­dy­da­tów na kar­tecz­kach, wsta­wali kolejno, zgod­nie z hie­rar­chią waż­no­ści, i uda­wali się do ołta­rza, gdzie skła­dali głosy w rytu­al­nym zło­co­nym kie­li­chu. Po zakoń­cze­niu gło­so­wa­nia kar­dy­na­ło­wie wró­cili na swoje miej­sca i przy­stą­piono do uro­czy­stego odczy­ty­wa­nia nazwisk. „Każdy z zebra­nych kar­dy­na­łów zwra­cał uwagę na wymie­nio­nych, by nie dopu­ścić do oszu­stwa”. Ku powszech­nemu zdzi­wie­niu oka­zało się, że Pic­co­lo­mini zdo­był dzie­więć gło­sów, d’Esto­ute­ville – zale­d­wie sześć, a kilku innych – po jed­nym czy dwa. Ponie­waż żaden z wio­dą­cych kan­dy­da­tów nie uzy­skał wyma­ga­nej więk­szo­ści dwóch trze­cich gło­sów, kar­dy­na­ło­wie zde­cy­do­wali się pod­jąć próbę wyboru nowego papieża metodą zwaną „akce­sem”.

Wszy­scy sie­dzieli na swo­ich miej­scach w kom­plet­nej ciszy i z pobla­dłym obli­czem, jakby nie­przy­tomni. Przez pewien czas nikt się nie odzy­wał, nikt nie poru­szał żad­nym mię­śniem z wyjąt­kiem oczu, które zer­kały naj­pierw w jedną, a póź­niej w drugą stronę. Cisza była zdu­mie­wa­jąca. Nie­spo­dzie­wa­nie wstał młody Rodrigo Bor­gia: „Przy­chy­lam się do kar­dy­nała Sieny” – ogło­sił. Jed­nakże po tym oświad­cze­niu ponow­nie zapa­dła cisza, aż wresz­cie dwóch kar­dy­na­łów, nie chcąc się anga­żo­wać, pospiesz­nie opu­ściło zgro­ma­dze­nie „pod pozo­rem odpo­wie­dzi na zew natury”.

Po chwili wstał następny kar­dy­nał, rów­nież ogła­sza­jąc popar­cie dla Pic­co­lo­mi­niego. Nawet to nie zapew­niło jed­nak wyma­ga­nych dwóch trze­cich gło­sów. Potrzebny był jesz­cze jeden. Nikt się nie ode­zwał, nie wyko­nał żad­nego ruchu. Wresz­cie nie­pew­nie wstał sędziwy Pro­spero Colonna i „wła­śnie miał prze­ka­zać swój głos” na kar­dy­nała Sieny, kiedy „został chwy­cony w talii” przez prze­bie­głego, ambit­nego Fran­cuza, Guil­laume’a d’Esto­ute­ville’a, arcy­bi­skupa Rouen, oraz kar­dy­nała Bes­sa­riona, który w dal­szym ciągu liczył na głosy. Ostro zga­nili kar­dy­nała Colonnę, a kiedy ten upie­rał się przy zamia­rze odda­nia głosu na Pic­co­lo­mi­niego, pró­bo­wali siłą usu­nąć go z sali. Spro­wo­ko­wany tą znie­wagą Colonna, który, jak się oka­zało po wni­kli­wym bada­niu, gło­so­wał na d’Esto­ute­ville’a, na znak pro­te­stu zawo­łał gło­śno: „Ja też prze­ka­zuję swój głos kar­dy­nałowi Sieny i czy­nię go papie­żem”.

„Wasza świą­to­bli­wość, dzię­ku­jemy za wybór i nie mamy wąt­pli­wo­ści, że pocho­dzi on od Boga” – stwier­dził nie­ja­sno kar­dy­nał Bes­sa­rion po zatwier­dze­niu wyboru zgod­nie ze zwy­cza­jem. „Nie gło­so­wa­li­śmy na cie­bie z powodu twej cho­roby. Uzna­li­śmy, że poda­gra będzie utrud­nie­niem dla Kościoła, który bar­dzo potrze­buje aktyw­nego czło­wieka o dużej sile fizycz­nej – wyja­śnił. – Wy zaś potrze­bujecie odpo­czynku”. Pic­co­lo­mini odparł z god­no­ścią: „Decy­zja na pod­sta­wie dwóch trze­cich Świę­tego Kole­gium z całą pew­no­ścią jest dzie­łem Ducha Świę­tego” – po czym zdjął czer­wone szaty kar­dy­nal­skie i zamie­nił je na „białą szatę Chry­stusa”. Zapy­tany, jakie imię pra­gnie przy­jąć, odpo­wie­dział: Pius. Nie­długo potem jego wybór ogło­szono tłu­mom zebra­nym na placu przed Bazy­liką Świę­tego Pio­tra.

Pin­tu­ric­chio, Pius II; Wiki­me­dia Com­mons / domena publiczna

Tej nocy, czyli 19 sierp­nia 1458 roku, na uli­cach i pla­cach Rzymu pano­wała ogromna radość, gdyż wszy­scy świę­to­wali wybór Wło­cha zamiast Fran­cuza czy kolej­nego Hisz­pana.

Zewsząd roz­le­gał się śmiech i wybu­chy weso­ło­ści, sły­chać było woła­nia: „Siena! Siena! Och, szczę­śliwa Siena! Niech żyje Siena!”. Z nadej­ściem nocy na wszyst­kich skrzy­żo­wa­niach zapło­nęły ogni­ska. Męż­czyźni śpie­wali na uli­cach, sąsie­dzi czę­sto­wali sąsia­dów, nie było miej­sca wol­nego od gło­sów rogów i trąb, nie było ani jed­nej dziel­nicy, któ­rej nie oży­wia­łaby ogólna weso­łość. Starsi ludzie twier­dzili, że ni­gdy wcze­śniej nie widzieli w Rzy­mie tak powszech­nej rado­ści.

Pic­co­lo­mini, przed­wcze­śnie posta­rzały pomimo zale­d­wie pięć­dzie­się­ciu trzech lat, pro­wa­dził dotąd mniej lub bar­dziej roz­wią­złe życie. Spło­dził kil­koro bękar­tów i wyróż­niał się jako dyplo­mata, ora­tor oraz pisarz, nie zaś duchowny. Był mię­dzy innymi auto­rem powszech­nie zna­nej powie­ści pod tytu­łem _Euria­lus i Lucre­tia_, zna­ko­mi­tej serii bio­gra­fii _O sław­nych ludziach_, wła­snych pamięt­ni­ków, książki wska­zu­ją­cej poprawny spo­sób wycho­wy­wa­nia chłop­ców oraz histo­rii Bohe­mii. To ostat­nie dzieło napi­sał pod­czas urlopu w słyn­nych łaź­niach w Viterbo, gdzie miał nadzieję zna­leźć ulgę w poda­grze, „nie licząc na lekar­stwo, ponie­waż ta cho­roba, kiedy przej­dzie w prze­wle­kły, mocno zako­rze­niony stan, koń­czy się dopiero wraz ze śmier­cią”.

Kape­lusz kar­dy­nal­ski otrzy­mał na Boże Naro­dze­nie 1456 roku, a zale­d­wie nieco ponad osiem­na­ście mie­sięcy póź­niej wziął udział w kon­klawe, po cichu licząc na wybór. Choć był przy­go­to­wany wspie­rać inte­resy przy­ja­ciół i krew­nych oraz ule­gać ich zachcian­kom, podob­nie jak wielu jego poprzed­ni­ków, pra­gnął także oka­zać się godny tego świę­tego urzędu. Zobo­wią­zał się kie­ro­wać sło­wami wypo­wie­dzia­nymi w roz­mo­wie z przy­ja­cie­lem, w cza­sie, gdy przy­jął świę­ce­nia dia­ko­natu, akcep­tu­jąc fakt, że wcze­śniej­szą roz­wią­złość musi teraz zastą­pić czy­stość, któ­rej się w cicho­ści oba­wiał. „Nie mogę się wyprzeć prze­szło­ści. Daleko odsze­dłem od tego, co prawe, lecz przy­naj­mniej to wiem i żywię nadzieję, że ta wie­dza nie nade­szła zbyt późno”.

Ze swym poprzed­ni­kiem dzie­lił nad­rzędną ambi­cję: „Ze wszyst­kich zamia­rów w jego sercu żaden nie był mu tak drogi, jak pod­że­ga­nie chrze­ści­jan do walki z Tur­kami i wypo­wie­dze­nie im wojny”. Z Rodri­giem Bor­gią, któ­rego sta­no­wi­sko wice­kanc­le­rza Kościoła Pius II potwier­dził w ciągu zale­d­wie kilku godzin od swego wyboru, dzię­ku­jąc mu w ten spo­sób za wspar­cie pod­czas kon­klawe, szcze­gó­łowo oma­wiał orga­ni­za­cję kru­cjaty zdol­nej wstrzy­mać napływ Tur­ków do Europy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: