Borgiowie i ich wrogowie - ebook
Borgiowie i ich wrogowie - ebook
Barwna historia potężnej rodziny, spisana piórem Christophera Hibberta, wskrzesza świat, w którym żyli — pełen blichtru Rzym włoskiego renesansu. Tej książki nie da się odłożyć!
„New York Times Book Review”
Nazwisko Borgia jest synonimem korupcji, nepotyzmu i chciwości, które szerzyły się w renesansowych Włoszech. Centralną postacią dynastii był potężny, żarłoczny Rodrigo Borgia, lepiej znany w historii jako papież Aleksander VI. Dwoje z jego siedmiu papieskich potomków również osiągnęło władzę i sławę — jego córka Lukrecja Borgia, której mąż został słynnie zamordowany przez jej brata, oraz ten brat, Cesare, który posłużył jako model do książki Książę Niccolo Machiavellego.
Poznaj z bliska losy rodziny znanej z przejmowania władzy, bogactwa, ziemi i tytułów poprzez przekupstwo, małżeństwa i morderstwa, dramatyczny wzrost dynastii od jej hiszpańskich korzeni do zajęcia najwyższej pozycji w społeczeństwie renesansu.
Hibbert mierzy się z mitami, jakimi obrósł ród Borgiów, i tworzy żywy jej portret, i robi to dowcipnie, z erudycją i właściwą sobie wnikliwością.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16986-9 |
Rozmiar pliku: | 7,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest tam wiele wspaniałych pałaców, domostw, nagrobków i świątyń, a także nieskończona liczba innych gmachów, choć wszystkie popadły w ruinę. Znajdziesz tam wiele porfiru i marmuru ze starożytnych budowli, lecz codziennie ulega on skandalicznemu zniszczeniu, przerabiany na wapno. A to co nowoczesne jest marne. Dzisiejsi mężczyźni, nazywający się rzymianami, niezwykle różnią się zachowaniem i postępowaniem od starożytnych mieszkańców. Wszyscy przypominają pastuchów.
Inny turysta wspominał o pomnikach porośniętych mchem, zamazanych, a tym samym o niemożliwych do odszyfrowania napisach, o:
terenach wśród murów przypominających gęste lasy, gdzie rozmnażają się leśne zwierzęta, o sarnach i zającach chwytanych na ulicach o powszechnym widoku głów i członków, ludzi ściętych i rozczłonkowanych, które przygwożdżono do drzwi, umieszczono w klatkach lub wbito na włócznie.
Tak przedstawiało się miasto będące niegdyś stolicą potężnego imperium. Teraz dwie trzecie obszaru wewnątrz murów, które zostały zbudowane w celu ochrony osiemsettysięcznej populacji, było niezamieszkane, a wiele akrów otwartej przestrzeni wykorzystanych pod sady, pastwiska i winnice znaczyły starożytne ruiny, zapewniające bezpieczną kryjówkę dla złodziei i bandytów. Tak wyglądała siedziba papieża, głowy Kościoła, który mógł prześledzić swoich poprzedników w nieprzerwanej linii od świętego Piotra, apostoła, któremu opiekę nad trzodą powierzył sam Chrystus.
Przez większą część czternastego wieku nawet papież opuszczał Rzym. W 1305 roku, dręczony niepokojami i krwawymi zamieszkami w mieście, pochodzący z Francji papież Klemens V (1305–1314) przeniósł swą siedzibę do Awinionu, do pełnego zakamarków pałacu na wschodnim brzegu Rodanu, znanego jako Palais des Papes. W Rzymie nieustannie nawoływano papieża do powrotu z francuskiego wygnania. Wezwania te pochodziły też od starszej kobiety, którą prawie codziennie można było zobaczyć w rozpadającym się mieście, siedzącą przy drzwiach klasztoru San Lorenzo i błagającą o jałmużnę dla ubogich.
Nazywała się Birgitta Gudmarsson (święta Brygida Szwedzka) i była córką bogatego sędziego pochodzenia szwedzkiego oraz wdową po szwedzkim szlachcicu, za którego wyszła w wieku trzynastu lat i któremu dała ośmioro dzieci. Ta założycielka Zakonu Świętej Brygidy opuściła Szwecję po doświadczeniu widzenia, w którym stanął przed nią Chrystus, nakazując jej natychmiastowy wyjazd do Rzymu i pozostanie tam do czasu powrotu papieża. Podczas spacerów po Rzymie między walącymi się kościołami, wśród zrujnowanych domów podobno miała kolejne widzenia. Jak twierdziła, przemawiał do niej zarówno Jezus, jak i jego matka Maryja, wzmacniając jej wiarę w powrót papieża oraz ostateczne ocalenie miasta.
Jej dom otaczały zwęglone ruiny spalonych budynków, sterty gnijących odpadów, opustoszałe pałace, porzucone kościoły, mokradła, warownie pozostawione przez bogatych właścicieli, którzy przenieśli się do posiadłości w Kampanii, oraz rudery zajmowane przez niemal zagłodzone rodziny. Pielgrzymi przynosili do domów opowieści o ponurym mieście, którego ciszę przerywało jedynie wycie psów i wilków oraz wrzaski rozszalałej tłuszczy.
Birgitta Gudmarsson (św. Brygida Szwedzka);
Wikimedia Commons / domena publiczna
Mieszkający w Awinionie papieże pozostawali głusi na nawoływania do powrotu, nie dbając o modlitwy gorliwie odmawiane przez świątobliwą Birgittę Gudmarsson, nie reagowali też na listy pisane przez poetę Francesca Petrarkę, w których opisywał Rzym jako „śmietnisko historii”. Ta niegdyś wspaniała stolica imperium stanowiła obecnie miasto bezprawia, rozdarte przemocą, w którym członkowie walczących ze sobą stronnictw paradowali po ulicach ze sztyletami i mieczami w dłoniach, a uzbrojone bandy napadały i grabiły domy, gdzie okradano pielgrzymów i podróżnych, gwałcono zakonnice w klasztorach. Gdzie przez bramy wlewały się długie szeregi bosych biczowników z głowami nakrytymi kapturem, którzy domagali się darmowego wyżywienia i zakwaterowania, chłoszcząc nagie, zakrwawione plecy i recytując przerażające hymny przed kościołami, a także padając krzyżem pod ołtarzem z łkaniem, jękiem i wśród krwi. Kozy skubały chwasty wyrastające spośród kamieni rozrzuconych po placach i bujnie kwitnące wśród zarośniętych, zaszczurzonych ruin Campo Marzio. Bydło pasło się przy ołtarzach pozbawionych dachów kościołów, w wąskich uliczkach czyhali rabusie, nocą wilki walczyły z psami pod ścianami Bazyliki Świętego Piotra, wygrzebując ciała w pobliskim Campo Santo.
Och, na Boga, jakże trzeba żałować Rzymu – ubolewał turysta z Anglii. – Niegdyś pełen był wspaniałej szlachty i pałaców, teraz zaś ma chaty, wilki i szkodniki, a rzymianie rozrywają się nawzajem na strzępy.
Gdy Petrarka namawiał papiestwo do powrotu do Rzymu, w 1362 roku po raz szósty w Awinionie papieżem został Francuz, surowy i oderwany od życia Urban V. Zachęcony przez cesarza Karola IV, który zaproponował mu swą asystę, uznał on potrzebę powrotu do Rzymu nie tylko ze względu na opuszczone i rozpadające się miasto, ale także dla dobra samego papiestwa, któremu obecnie groziło w Awinionie ryzyko nie tylko ze strony band najemników włóczących się po Europie Zachodniej, lecz także ze strony Anglików walczących z Francuzami podczas wojen mających trwać z przerwami sto lat.
Pięć lat po wyborze na tron Piotrowy Urban V przejechał przez Alpy, klęknął do modlitwy przed grobem świętego Piotra, po czym zamieszkał w dusznych, posępnych pokojach, które przygotowano dla niego w Pałacu Apostolskim. Jego pobyt w Rzymie nie trwał jednak długo. Miasto było zdecydowanie bardziej zniszczone i przygnębiające, niż sądził, a ponieważ uznał, że rolę mediatora między Anglią a Francją skuteczniej będzie odgrywał z Awinionu niż z Rzymu, w 1370 roku wrócił do Francji. Zignorował ostrzeżenie Birgitty Gudmarsson, która przepowiadała mu, że gdy opuści miasto, czeka go śmierć. Przepowiednia się spełniła i Urban V odszedł z tego świata zaledwie kilka miesięcy po powrocie do Palais des Papes.
Kurię do Rzymu ostatecznie przeniósł jego następca, Grzegorz XI, kolejny Francuz i ostatni papież z Awinionu, który obawiał się, że papieże na zawsze utracą Kościół oraz należące do niego posiadłości we Włoszech. Tam też zmarł w marcu 1378 roku, niewiele ponad rok po powrocie, a po jego śmierci wybory na papieża odbywały się w atmosferze olbrzymiej wrogości. Podczas konklawe kardynałowie, przerażeni najazdem rzymskiej tłuszczy na Watykan, wybrali neapolitańczyka Bartolomea Prignano, który przyjął imię Urbana VI. Francuscy kardynałowie nie chcieli go zaakceptować i uznając elekcję za nieważną, wybrali własnego papieża, rzecz jasna francuskiego pochodzenia, Klemensa VII. Był to początek wielkiej schizmy zachodniej. Kulawy i zezowaty Klemens VII powrócił do Awinionu, a prostacki, energiczny Urban VI pozostał w Rzymie.
W owym czasie przyjeżdżających do Rzymu przerażał nie tylko jego widok, sprawiający niewiele lepsze wrażenie niż rozpadające się, prowincjonalne miasteczko. Korupcja szerzyła się w Kościele i szokowała pielgrzymów przybywających do Rzymu po odpusty, które były teraz rozdawane na niespotykaną dotąd skalę. Porzucając w rozpaczy próby utworzenia silnego i stabilnego państwa politycznego, rzymianie pozwolili następcy Urbana VI, sprytnemu i pazernemu Bonifacemu IX, kolejnemu neapolitańczykowi, przejąć pełną kontrolę nad miastem, przekształcić Watykan oraz rozbudowany Castel Sant’Angelo w ufortyfikowane twierdze, a także mianować swych krewnych na stanowiska zapewniające władzę i zyski. Z chwilą jego śmierci, w 1404 roku strach przed potężnym królestwem Neapolu doprowadził do wyboru innego papieża, o którym było wiadomo, że jest w dobrych stosunkach z królem, nieudolnego Innocentego VII z Abruzji, przeciwko któremu rzymianie podnieśli bunt zakończony uwłaczającym odwrotem. Po śmierci Innocentego VII, w 1406 roku wybór Grzegorza XII, wenecjanina, który wydawał się zdolny do porozumienia z antypapieżem przebywającym w Awinionie, doprowadził w 1413 roku do najazdu na Rzym króla Neapolu, który był zdeterminowany, by nie stracić wpływów w wyniku zakończenia wielkiej schizmy.
W tym czasie kolejna próba jej zakończenia podzieliła Europę. Aby zakończyć spór, zwołano sobór w Pizie, który zdecydował oskarżyć o herezję zarówno papieża z Awinionu, jak i z Rzymu, i usunąć obu. Na ich miejsce wybrano kardynała z Krety, Pietra Philargosa. Przyjął on imię Aleksander V i natychmiast rozwiązał sobór, którego postanowień nie uznał żaden z jego rywali. Teraz było więc trzech, a nie dwóch, papieży, przy czym każdy podawał się za prawowitego następcę świętego Piotra i nakładał ekskomunikę na pozostałych.
Drugą próbę rozwiązania tego sporu podjął cesarz Zygmunt, który zwołał kolejny sobór do Konstancji. Wcześniej na scenę wkroczył nowy papież Jan XXIII, a właściwie Baldassare Cossa, następca Aleksandra V, papieża wybranego w Pizie, uznawany przez wszystkich za mordercę swego poprzednika. Jan XXIII, były pirat, a później rozpustny żołdak, był osobą lubieżną, pozbawioną skrupułów i niezwykle zabobonną. Pochodził ze starej neapolitańskiej rodziny, a w Rzymie zapewnił sobie pozycję, zawierając podejrzany sojusz z królem Neapolu. 8 czerwca 1413 roku, z naruszeniem zawartego porozumienia, król przypuścił atak na Rzym, zmuszając papieża do opuszczenia miasta. Jan XXIII wraz z całym dworem uciekł drogą zwaną Via Cassia, przy której kilku prałatów zmarło z wyczerpania, a pozostałych obrabowali ich najemnicy. I tym razem opuszczone miasto splądrowano. Neapolitańscy żołnierze, pozbawieni dyscypliny egzekwowanej przez dowódcę, podpalali domy, ograbili zakrystię Bazyliki Świętego Piotra, wprowadzili do niej swe konie, splądrowali świątynie i kościoły, a później wśród łupów rozsiedli się z prostytutkami, pijąc wino z poświęconych kielichów.
Jan XXIII pojechał na sobór do Konstancji, gdzie oskarżono go o najróżniejsze przestępstwa, w tym o herezję, handel godnościami i urzędami kościelnymi, tyranię, morderstwo i uwiedzenie mniej więcej dwustu bolońskich dam. Po ucieczce z Konstancji w przebraniu najemnika został rozpoznany, zdradzony i ponownie przywiedziony przed oblicze soboru, który zdetronizował zarówno jego, jak i papieża z Awinionu, a później, kiedy Niemcy i Anglicy zjednoczyli się z Włochami, by trzymać Francuzów na dystans, zdołano wybrać nowego papieża, rzymianina Marcina V.
Pochodził on z rodu Colonnów, starej dynastii rzymskich magnatów. Kiedy w 1420 roku wrócił do miasta pod purpurowym baldachimem, tańczyli przed nim trefnisie, a ludzie długo w noc biegali ulicami z płonącymi pochodniami, wykrzykując jego imię. Miał rządzić Rzymem przez ponad dziesięć lat. Jego następcami było kolejnych dwóch Włochów: Eugeniusz IV i Mikołaj V. Wreszcie pojawiła się nadzieja, że dla miasta nastała nowa era.
Peter Paul Rubens, papież Mikołaj V;
Wikimedia Commons / domena publiczna
Mikołaj V, wybrany w 1447 roku, z wyglądu wydawał się szczególnie nieodpowiedni do roli orędownika nowej ery: był niewysoki, blady i pomarszczony. Chodził zgarbiony, a przy tym rozglądał się nerwowo. Nikt jednak nie wątpił ani w jego wielkoduszność, ani dobroć, a wszyscy, którzy go znali, wychwalali jego bogobojność i wiedzę. Jak pisał jeden z mu współczesnych: „Wyróżnienie zawdzięczał nie swemu urodzeniu, lecz erudycji i walorom intelektu”. Chwalono także determinację, z jaką dążył do pojednania Kościoła ze świecką kulturą rozkwitającego renesansu, wysyłając swych przedstawicieli po całej Europie i poza jej granice w poszukiwaniu rękopisów starożytnych dzieł literackich i teologicznych, z których wiele zachowało się w bibliotekach klasztornych, a później szczodrze wynagradzał uczonych zajmujących się tłumaczeniem i kopiowaniem tych dawnych tekstów.
Jednakże Rzym za czasów Mikołaja V w dalszym ciągu pozostawał walącym się, brudnym, średniowiecznym miastem, gdzie w zimie panowało srogie zimno wywoływane podmuchami tramontany przez zmarznięte moczary, a w lecie szalała malaria. Liczba mieszkańców, w znacznej mierze obcokrajowców lub urodzonych poza granicami miasta, osiągała najwyżej 40 000, czyli niecałą jedną dwudziestą populacji zamieszkującej Rzym w czasach Nerona. Miasto było niewielkie również wedle ówczesnych standardów, gdyż populacja Florencji wynosiła 50 000 osób, Wenecja zaś, jedno z największych miast w Europie, mogła się pochwalić ponad 100 000 mieszkańców. Rzym stanowił jednak prawdziwe serce chrześcijańskiego świata, a osoby przybywające tu co roku na długą pielgrzymkę zapewniały miastu wysokie dochody z handlu.
Na początku 1449 roku Mikołaj V ogłosił rok 1450 świętym, a napływ pielgrzymów do Rzymu na obchody tego jubileuszu przyniósł Kościołowi ogromne zyski, między innymi ze sprzedaży odpustów. Tak duże, że Mikołaj V mógł zdeponować 100 000 złotych suwerenów w banku Medyceuszów i śmiało realizować plany odbudowy miasta. Wedle Enei Silvia Piccolominiego, kardynała Sieny: „Zbudował w swym mieście wspaniałe gmachy, choć więcej zaczął, niż skończył”.
Centralnym punktem nowej chrześcijańskiej stolicy za panowania Mikołaja V była Bazylika Świętego Piotra, kościół wybudowany przez cesarza Konstantyna nad grobem pierwszego papieża, a odrestaurowany przez Mikołaja. Przeniósł on także swą oficjalną siedzibę z Pałacu Laterańskiego do Pałacu Apostolskiego, a napływ artystów do Rzymu w związku z prowadzonymi przez niego inwestycjami wkrótce zmienił miasto w wiodący ośrodek skupiający złotników, malarzy i rzeźbiarzy. Przez pewien czas stał się także domem Fra Angelica, który zdobił cudowną, prywatną kaplicę Mikołaja V w Watykanie scenami z życia dwóch męczenników z początków chrześcijaństwa, czyli świętego Stefana i świętego Wawrzyńca. Ten niewysoki, świątobliwy dominikanin co rano, zanim zaczął malować, klękał do modlitwy, a podczas malowania Chrystusa na krzyżu targały nim tak silne emocje, że po policzkach spływały mu łzy.Wkrótce po śmierci Mikołaja V, 24 marca 1455 roku, w Rzymie odbyła się coroczna ceremonia wystawienia chusty, która rzekomo należała do świętej Weroniki. Tradycja głosi, że kiedy ocierała pot z twarzy Chrystusa w drodze na Kalwarię, jego rysy w cudowny sposób odbiły się na jej chustce. Kilka dni później kardynałowie mieszkający w Rzymie oraz wszyscy inni, którym udało się zdążyć na czas, wzięli udział we wspaniałej procesji z towarzyszeniem papieskiego chóru, intonującego hymn _Veni Creator Spiritus_, od Bazyliki Świętego Piotra do Watykanu, gdzie mieli wybrać następcę Mikołaja V. Dęto w trąby, walono w bębny, a kiedy kardynałowie weszli do apartamentów, w których miało się odbyć konklawe, zamknięto drzwi, zamurowano wejścia i rozpoczęto dyskusje oraz spory.
Mijały kolejne godziny. Składano obietnice, rzucano zawoalowane groźby, oferowano łapówki. Przed nadejściem nocy nie udało się jednak podjąć decyzji. Nie było możliwe porozumienie między wrogo nastawionymi kandydatami, których wspierali rywalizujący ze sobą rzymscy magnaci z rodzin Colonnów i Orsinich. Wiele osób miało nadzieję na wybór starszego, słabowitego Jana Bessariona, cierpiącego potwornie z powodu kamicy nerkowej, wówczas stanowiącej powszechne schorzenie. Był to wybitny teolog i humanista, wychowany w Kościele prawosławnym, lecz niedawno nawrócony na wiarę rzymskokatolicką. „Czy mamy oddać Kościół rzymskokatolicki papieżowi greckiego pochodzenia? – zapytał jeden z francuskich kardynałów uczestniczących w konklawe. – Skąd mamy wiedzieć, że to nawrócenie jest szczere? – dodał. – Czy będzie przywódcą chrześcijańskiej armii?”.
Wreszcie zaproponowano kompromis: zdecydowano się poprzeć kandydaturę człowieka, który prawdopodobnie nie pożyje zbyt długo. Podczas rozmów pojawiły się nazwiska dwóch starszych, niebudzących sprzeciwu kandydatów, niestety pochodzenia hiszpańskiego, co oznaczało, że ich wybór prawdopodobnie nie spodoba się rzymianom, niezmiennie wrogim Katalończykom, jak powszechnie nazywano mieszkańców tego kraju. Z tych dwóch większym poparciem cieszył się skromny, wykształcony biskup Walencji, i to właśnie jego ostatecznie wybrano na następcę Mikołaja V.
Ponownie zabrzmiały trąby na placu Świętego Piotra. W niebo wzbił się słup dymu na potwierdzenie, że konklawe dokonało wyboru, co tłum przyjął głośnymi okrzykami. Zburzono niedawno wzniesiony mur. W otwartych drzwiach stanął dziekan Kolegium Kardynałów, by ogłosić decyzję konklawe: „Ku waszej ogromnej radości ogłaszam, że mamy nowego papieża, lorda Alfonsa de Borja, biskupa Walencji, który pragnie przyjąć imię Kaliksta III”.
Ród Borja lub Borgia, jak ich nazywano we Włoszech, miał pewne znaczenie w Hiszpanii, wywodził się, zdaniem jego członków, od starożytnego królewskiego rodu Aragonów. Alfonso, urodzony w 1378 roku, był synem właściciela posiadłości w Xátivie, w pobliżu Walencji. Najpierw studiował, a później wykładał prawo w Leridzie, po czym w wieku trzydziestu ośmiu lat otrzymał prestiżowe stanowisko prywatnego sekretarza króla Alfonsa V Aragońskiego, któremu służył przez czterdzieści dwa lata. Pomagał zaaranżować abdykację antypapieża Klemensa VIII, torując tym samym drogę do zakończenia wielkiej schizmy, a w nagrodę za swe usługi otrzymał diecezję Walencji. W 1442 roku przeniósł się do Neapolu, pozostając nadal w służbie swego króla, który podbił miasto i został Alfonsem I Neapolitańskim.
Jako prywatny sekretarz króla brał udział w negocjacjach mających pogodzić jego pana z papieżem Eugeniuszem IV, który nagrodził Alfonsa Borgię kapeluszem kardynalskim oraz wspaniałym tytularnym kościołem – bazyliką Santi Quattro Coronati. Przed konklawe, odbywającym się w kwietniu 1455 roku, zamieszkał on w Rzymie. Był to poważny, skromny, niemal osiemdziesięcioletni mężczyzna, cierpiący na nasilający się artretyzm, którego stan zdrowia kazał wątpić, czy przeżyje męczące ceremonie koronacji. Wśród nich była długa msza w Bazylice Świętego Piotra, podczas której miał otrzymać z rąk głównego archidiakona tiarę i krzyż, klucze oraz płaszcz jurysdykcji. Po tej koronacji miała nastąpić długa procesja do kościoła Świętego Jana na Lateranie, gdzie, podczas kolejnej długiej ceremonii nowy papież miał wstąpić na tron jako biskup Rzymu.
Papież Kalikst III; Wikimedia Commons / domena publiczna
Procesja z Bazyliki Świętego Piotra do Lateranu, zwana _possesso_, stanowiła jeden z najbarwniejszych, a dla rzymskiego pospólstwa także jeden z najbardziej ekscytujących widoków, jakie miało do zaoferowania miasto. Ulicami maszerowała straż papieska i chórzyści, poprzedzani przez sokolników z sokołami oraz szczurołapów z psami mającymi usunąć szkodniki z nisko położonych terenów nad Tybrem, po nich zaś szli ludzie niosący zioła o przyjemnym zapachu. Później kroczyli rzymscy urzędnicy państwowi, biskupi i kardynałowie, a na koniec papież Kalikst III we własnej osobie, jadący konno pod złotym baldachimem niesionym przez dygnitarzy, w eskorcie lansjerów i piechoty, by trzymać na dystans tłum natarczywych gapiów.
Na procesję zbliżającą się do Monte Giordano oczekiwał rabin w otoczeniu innych Żydów, którzy zgodnie ze zwyczajem ofiarowali papieżowi bogaty, zdobiony drogimi kamieniami egzemplarz Tory, księgi żydowskiego prawa. Kalikst III przyjął ją, po czym rzucił na ziemię, wypowiadając nakazane tradycją słowa: „Znamy to prawo, lecz nie akceptujemy waszej interpretacji”. Zanim skończył, gapie zaczęli się kotłować, pragnąc wydobyć księgę spod kopyt papieskiego wierzchowca oraz koni strażników.
Przy stopniach kościoła Świętego Jana na Lateranie Kalikst III pokornie ukląkł, po czym zdjęto z niego biało-złote szaty i zastąpiono je czarną sutanną. Kiedy wybuchła, jak często się zdarzało, walka między rywalizującymi ze sobą poplecznikami nieustannie zwaśnionych rodzin Orsinich i Colonnów, uniósł dłonie w geście błogosławieństwa.
Nowo wybrany papież szybko oddał się całym sercem organizacji krucjaty mającej uwolnić Konstantynopol spod władania Turków, którzy zajęli miasto w maju 1453 roku. „Przysięgał skupić wszystkie swe wysiłki na walce z tureckimi heretykami – pisał Enea Silvio Piccolomini, którego Kalikst III uczynił kardynałem Sieny – odpuszczając grzechy wszystkim ochotnikom”. Determinacja papieża zaskoczyła wiele osób. Powszechnie było bowiem wiadomo, że coraz dotkliwiej dokuczają mu bolesne ataki podagry, w związku z czym spodziewano się, że wybierze spokojne, świątobliwe życie w Watykanie, zamiast rozpoczynać tak ambitne przedsięwzięcie.
Zebrane pieniądze pochodziły z nałożonych podatków i sprzedaży dzieł sztuki, w tym kunsztownych opraw książek kupionych przez Mikołaja V, które były bardzo drogie. Kalikst III posunął się nawet do zastawienia własnej infuły i rozesłania po całej Europie licznych kaznodziejów z odpustami. Położył też kres różnym pracom restauracyjnym i przebudowie Rzymu, zapoczątkowanym przez jego poprzednika.
Samowolny, skąpy i uparty Kalikst III nie tolerował sprzeciwu kardynałów wobec jego bojowych ambicji. Zdołał zebrać dość środków na budowę galer i skrzyknął wojsko na świętą wojnę. Mimo że jego żołnierze i żeglarze zdołali odnieść drobne sukcesy, w tym pokonać turecką armię pod Belgradem w lipcu 1456 roku oraz częściowo zniszczyć turecką flotę pod Lesbos w sierpniu kolejnego roku, nie wszystkie europejskie mocarstwa podzielały ambicje papieża. Wiele nie przekazało na potrzeby tego przedsięwzięcia pieniędzy lub ludzi. Co więcej, zaszczyty, jakimi obdarzył swych krewnych i pobratymców, znienawidzonych Katalończyków, zaczęły w Rzymie powodować powszechne rozgoryczenie.
Szczególne zaszczyty przypadły trzem jego siostrzeńcom i bratankom. Dwóch z nich zostało kardynałami przed ukończeniem trzydziestego roku życia, a jednego z nich, Rodriga Borgię, Kalikst III mianował na stanowisko wicekanclerza Stolicy Apostolskiej, najbardziej wpływowy urząd w papieskim rządzie. Trzeci zaś, Pedro Luis Borgia, starszy brat Rodriga, otrzymał tytuł księcia Spoleto i został mianowany generałem Kościoła, prefektem Rzymu oraz zarządcą ogromnej fortecy rzymskiej, Castel Sant’Angelo.
Śmierć Kaliksta III 6 sierpnia 1458 roku, zaledwie trzy lata po jego wyniesieniu, w niewielkiej, ciemnej komnacie sypialnej, gdzie ze względu na zły stan zdrowia spędzał dużo czasu, przywitano w Rzymie zamieszkami na znak protestu przeciwko znienawidzonym Katalończykom, których tak prowokacyjnie rozpieszczał. Kardynałowie ponownie zebrali się w Rzymie na konklawe, które, jak liczono, miało wybrać papieża będącego dumą dla papiestwa i Rzymu, teraz tak nierozerwalnie ze sobą połączonych.
Podczas tego konklawe kolegium było bardziej podzielone niż trzy lata wcześniej: „Bogatsi, znaczniejsi kardynałowie – jak wspominał Enea Silvio Piccolomini – składali obietnice i przekazywali groźby, a część z nich, bezwstydnie porzucając wszelkie resztki przyzwoitości, zgłaszała własną kandydaturę na urząd”. Guillaume d’Estouteville, bogaty kardynał z Rouen, oferował kuszące nagrody: „Wielu skusiły wspaniałe obietnice kardynała Rouen, łapiące ich na lep chciwości niczym muchy”, knuli więc całą noc we wspólnych toaletach, „miejscu odosobnionym i prywatnym”.
Wcześnie rano kardynał Sieny poszedł w odwiedziny do młodego Hiszpana, Rodriga Borgii, wicekanclerza, z pytaniem, czy on także przyrzekł coś kardynałowi z Rouen. „Cóż miałbym zrobić, waszym zdaniem? – odparł Borgia, zapewniony przez d’Estouteville’a o możliwości zachowania lukratywnego stanowiska wicekanclerza w zamian za głos. – Wynik wyborów jest przesądzony”. Piccolomini ostrzegł dwudziestosiedmioletniego Rodriga: „Ty, młody głupcze, czyż zaufasz mężczyźnie niegodnemu zaufania? Być może coś obiecał, ale to stanowisko obejmie kardynał Awinionu, bo to samo, co tobie, obiecano także i jemu”, stwierdził, mądrze radząc: „Czy Francuz będzie bardziej przyjazny drugiemu Francuzowi czy Katalończykowi?”.
Następnego dnia po mszy kardynałowie zgromadzili się w kaplicy papieskiej na głosowanie. Napisawszy nazwiska swoich kandydatów na karteczkach, wstawali kolejno, zgodnie z hierarchią ważności, i udawali się do ołtarza, gdzie składali głosy w rytualnym złoconym kielichu. Po zakończeniu głosowania kardynałowie wrócili na swoje miejsca i przystąpiono do uroczystego odczytywania nazwisk. „Każdy z zebranych kardynałów zwracał uwagę na wymienionych, by nie dopuścić do oszustwa”. Ku powszechnemu zdziwieniu okazało się, że Piccolomini zdobył dziewięć głosów, d’Estouteville – zaledwie sześć, a kilku innych – po jednym czy dwa. Ponieważ żaden z wiodących kandydatów nie uzyskał wymaganej większości dwóch trzecich głosów, kardynałowie zdecydowali się podjąć próbę wyboru nowego papieża metodą zwaną „akcesem”.
Wszyscy siedzieli na swoich miejscach w kompletnej ciszy i z pobladłym obliczem, jakby nieprzytomni. Przez pewien czas nikt się nie odzywał, nikt nie poruszał żadnym mięśniem z wyjątkiem oczu, które zerkały najpierw w jedną, a później w drugą stronę. Cisza była zdumiewająca. Niespodziewanie wstał młody Rodrigo Borgia: „Przychylam się do kardynała Sieny” – ogłosił. Jednakże po tym oświadczeniu ponownie zapadła cisza, aż wreszcie dwóch kardynałów, nie chcąc się angażować, pospiesznie opuściło zgromadzenie „pod pozorem odpowiedzi na zew natury”.
Po chwili wstał następny kardynał, również ogłaszając poparcie dla Piccolominiego. Nawet to nie zapewniło jednak wymaganych dwóch trzecich głosów. Potrzebny był jeszcze jeden. Nikt się nie odezwał, nie wykonał żadnego ruchu. Wreszcie niepewnie wstał sędziwy Prospero Colonna i „właśnie miał przekazać swój głos” na kardynała Sieny, kiedy „został chwycony w talii” przez przebiegłego, ambitnego Francuza, Guillaume’a d’Estouteville’a, arcybiskupa Rouen, oraz kardynała Bessariona, który w dalszym ciągu liczył na głosy. Ostro zganili kardynała Colonnę, a kiedy ten upierał się przy zamiarze oddania głosu na Piccolominiego, próbowali siłą usunąć go z sali. Sprowokowany tą zniewagą Colonna, który, jak się okazało po wnikliwym badaniu, głosował na d’Estouteville’a, na znak protestu zawołał głośno: „Ja też przekazuję swój głos kardynałowi Sieny i czynię go papieżem”.
„Wasza świątobliwość, dziękujemy za wybór i nie mamy wątpliwości, że pochodzi on od Boga” – stwierdził niejasno kardynał Bessarion po zatwierdzeniu wyboru zgodnie ze zwyczajem. „Nie głosowaliśmy na ciebie z powodu twej choroby. Uznaliśmy, że podagra będzie utrudnieniem dla Kościoła, który bardzo potrzebuje aktywnego człowieka o dużej sile fizycznej – wyjaśnił. – Wy zaś potrzebujecie odpoczynku”. Piccolomini odparł z godnością: „Decyzja na podstawie dwóch trzecich Świętego Kolegium z całą pewnością jest dziełem Ducha Świętego” – po czym zdjął czerwone szaty kardynalskie i zamienił je na „białą szatę Chrystusa”. Zapytany, jakie imię pragnie przyjąć, odpowiedział: Pius. Niedługo potem jego wybór ogłoszono tłumom zebranym na placu przed Bazyliką Świętego Piotra.
Pinturicchio, Pius II; Wikimedia Commons / domena publiczna
Tej nocy, czyli 19 sierpnia 1458 roku, na ulicach i placach Rzymu panowała ogromna radość, gdyż wszyscy świętowali wybór Włocha zamiast Francuza czy kolejnego Hiszpana.
Zewsząd rozlegał się śmiech i wybuchy wesołości, słychać było wołania: „Siena! Siena! Och, szczęśliwa Siena! Niech żyje Siena!”. Z nadejściem nocy na wszystkich skrzyżowaniach zapłonęły ogniska. Mężczyźni śpiewali na ulicach, sąsiedzi częstowali sąsiadów, nie było miejsca wolnego od głosów rogów i trąb, nie było ani jednej dzielnicy, której nie ożywiałaby ogólna wesołość. Starsi ludzie twierdzili, że nigdy wcześniej nie widzieli w Rzymie tak powszechnej radości.
Piccolomini, przedwcześnie postarzały pomimo zaledwie pięćdziesięciu trzech lat, prowadził dotąd mniej lub bardziej rozwiązłe życie. Spłodził kilkoro bękartów i wyróżniał się jako dyplomata, orator oraz pisarz, nie zaś duchowny. Był między innymi autorem powszechnie znanej powieści pod tytułem _Eurialus i Lucretia_, znakomitej serii biografii _O sławnych ludziach_, własnych pamiętników, książki wskazującej poprawny sposób wychowywania chłopców oraz historii Bohemii. To ostatnie dzieło napisał podczas urlopu w słynnych łaźniach w Viterbo, gdzie miał nadzieję znaleźć ulgę w podagrze, „nie licząc na lekarstwo, ponieważ ta choroba, kiedy przejdzie w przewlekły, mocno zakorzeniony stan, kończy się dopiero wraz ze śmiercią”.
Kapelusz kardynalski otrzymał na Boże Narodzenie 1456 roku, a zaledwie nieco ponad osiemnaście miesięcy później wziął udział w konklawe, po cichu licząc na wybór. Choć był przygotowany wspierać interesy przyjaciół i krewnych oraz ulegać ich zachciankom, podobnie jak wielu jego poprzedników, pragnął także okazać się godny tego świętego urzędu. Zobowiązał się kierować słowami wypowiedzianymi w rozmowie z przyjacielem, w czasie, gdy przyjął święcenia diakonatu, akceptując fakt, że wcześniejszą rozwiązłość musi teraz zastąpić czystość, której się w cichości obawiał. „Nie mogę się wyprzeć przeszłości. Daleko odszedłem od tego, co prawe, lecz przynajmniej to wiem i żywię nadzieję, że ta wiedza nie nadeszła zbyt późno”.
Ze swym poprzednikiem dzielił nadrzędną ambicję: „Ze wszystkich zamiarów w jego sercu żaden nie był mu tak drogi, jak podżeganie chrześcijan do walki z Turkami i wypowiedzenie im wojny”. Z Rodrigiem Borgią, którego stanowisko wicekanclerza Kościoła Pius II potwierdził w ciągu zaledwie kilku godzin od swego wyboru, dziękując mu w ten sposób za wsparcie podczas konklawe, szczegółowo omawiał organizację krucjaty zdolnej wstrzymać napływ Turków do Europy.