Boży skalpel - ebook
Boży skalpel - ebook
Podejmij post i pozwól Bogu dokonać operacji na otwartym sercu!
Kiedy apostołowie pytają Jezusa, jak wypędzić złego ducha, On odpowiada, że w niektórych przypadkach jedyna skuteczna droga to modlitwa i post. Dla wierzących modlitwa wydaje się oczywista – ale czym jest post? Czy jest możliwy dziś w świecie niemal nieograniczonej konsumpcji, gdy za wszelką cenę unikamy doświadczenia fizycznego i duchowego głodu?
Marek Zaremba, autor bestsellerowego Jaglanego Detoksu, pościł przez czterdzieści dni i prowadził dziennik. W swojej najnowszej książce przekonuje na własnym przykładzie, że post to prawdziwy Boży skalpel! Czasem zaboli, gdy dotknie ciała, ale przyniesie realne uzdrowienie ducha. Stanie się początkiem nowego życia w wolności od lęków, nałogów, zamartwiania się o codzienność i wielu chorób współczesności.
Marek Zaremba – dyplomowany dietoterapeuta, specjalista medycyny komórkowej i terapeuta I stopnia medycyny św. Hildegardy. Jest autorem bestsellerów: Jaglany Detoks, Jaglany Detoks. Kolejny krok, Jaglany Detoks dla biegaczy, Leczenie dietą. Wygraj z Candidą! oraz Zatrzymaj Hashimoto. Wzmocnij tarczycę!.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66061-26-2 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Nie wierzę, aby post wystarczył sam w sobie. Twoje wyrzeczenia będą dla ciebie owocne, jeżeli będziesz hojny dla innych”. To nie są słowa autora tej książki, ale św. Augustyna. Ta książka i świadectwo w niej opisane pokazują, że od czasów Chrystusa w tej kwestii nic się nie zmieniło. Słowa te są ponadczasową prawdą i zawsze będą aktualne.
Boży skalpel to nic innego jak droga, droga w trudach, którą przeszłam razem z mężem. Chwile, w których mogłam tylko być, być obok. Ja i nasze dzieci byliśmy obserwatorami i świadkami niewiarygodnej walki ze słabościami i przemiany, jaka zachodziła w jego życiu. Dni spędzonych na kolanach, Różańców odmawianych w każdej wolnej chwili. Owoce płynące z postu i modlitwy męża ukazywały nam mądrość Bożą i jego niewiarygodne działanie.
Mój podziw dla determinacji i ufności męża w to, że oczekiwany efekt nadejdzie, przeplatał się ze zwątpieniem w sens tego wszystkiego. Zwłaszcza gdy pojawiały się trudne chwile. Czas, w którym pościł, zawsze był jak operacja na otwartym sercu, prowadził do ostatecznego cięcia. Taki moment to nawrócenie naszych dzieci, które Marek opisuje również w tej książce, wymodlone na kolanach, w trudach, gdy zły duch manifestował swoją obecność, a mnie utwierdził w przekonaniu, że post to niezawodna broń i czasem jedyna droga, gdy wszystko inne zawodzi. To narzędzie, które zawsze jest skuteczne.
Obserwowałam z podziwem, jak niewiarygodną moc ma modlitwa mężczyzny i jego pokora przed Bogiem! To, co jest przejawem słabości, jest jego największą siłą, daje mu moc, a Bogu otwiera drogę i pozwala działać w naszym sercu i naszym życiu. Mimo że współcześnie post kojarzy nam się najczęściej z dietą, jego wymiar jest o wiele większy, a istotą jest uzdrowienie. Przekonałam się o tym, kiedy pewnego dnia pościłam wraz z mężem i udało się nam wymodlić łaskę uzdrowienia i uwolnienia dla syna naszych znajomych.
Choć być może sam post dwa tysiące lat temu miał nieco inne oblicze i przez setki lat był zawsze częścią kultury czy stylu życia, to jednak niezmiennie oznaczał trud, drogę do wyznaczonego celu, wyrzeczenia, a w konsekwencji wyzwolenie. Cieszą nas zdobycze cywilizacji, lecz nie zdajemy sobie sprawy, że pozorna wolność, jaką ze sobą niosą, to niewola. Niezależnie od statusu społecznego żyjemy w czasach dobrobytu. Nie musimy się nadwerężać, wszystko jest w zasięgu. Nie musimy z niczego rezygnować, bo świat oferuje nam wszelkie udogodnienia. Nie musimy podejmować trudu, by iść do biblioteki, bo mamy Internet; nie musimy wychodzić z domu, by spotykać się z drugim człowiekiem, bo mamy komunikatory; zamiast na spacer lecimy na siłownię, a jeśli biegniemy do lasu, to najczęściej do uszu wkładamy słuchawki i skutecznie odcinamy się od natury. Te wszystkie „dobrodziejstwa” powodują, że tracimy relację z drugim człowiekiem oraz kontakt z Bogiem, którego skutecznie wypieramy z naszego „pełnego” życia.
Sami zmagamy się z tym na co dzień, walczymy ze swoimi słabościami, ze słabościami naszych dzieci. Nie jesteśmy wolni od tych wpływów. Mamy jednak świadomość, że niezmiennie stanowimy element natury. Organizm zbudowany z pierwiastków, z których składa się Ziemia, jest elementem Ziemi. Nie oszukamy zatem swojej prawdziwej natury. Zderzenie z rzeczywistością, jaką wykreowała nam cywilizacja, jest kwestią czasu. Przychodzi moment, kiedy „dobrodziejstwa” zaczynają nas przytłaczać, wkręceni w tryby nie możemy jednak wyhamować. Stajemy się nerwowi, sfrustrowani tym wszystkim, co do tej pory wydawało nam się normą. W konsekwencji zaczynamy często nieświadomie popadać w uzależnienia, zapadać na choroby…
Nie jest to teoretyzowanie, od lat prowadzimy razem z mężem siedmiodniowe turnusy postu z rekolekcjami, rozmawiamy z ludźmi, spędzamy z nimi całe dnie, razem spożywamy posiłki, modlimy się. Życie każdego z nich jest odrębną historią, każdy z nich przywozi swój bagaż trudnych doświadczeń, schorzeń i braku nadziei na zmiany. Wiążemy się z każdym z nich emocjonalnie, niekiedy uczuciowo. Wiemy, że nie ma takiej sytuacji, z którą Stwórca nie mógłby sobie poradzić. Sami często, nawet w oparciu o wiedzę, którą posiadamy, nie możemy pomóc, ale zawsze możemy ofiarować post i modlitwę. Poszcząc, niejednokrotnie wypraszaliśmy na kolanach łaski dla tych, którzy ich potrzebowali. Robimy to do dzisiaj, to jest coś, co możemy dać zawsze, dar serca.
Boży skalpel to realna opowieść o tym, jak współpracować z łaską i korzystać z daru, jakim jest post. Jak osiągnąć pokój serca, równowagę wewnętrzną, zdrowie ducha i zdrowie ciała. Jak odzyskać utraconą tożsamość, jak usłyszeć głos Boga. Boży skalpel to w końcu świadectwo mojego męża, który przeszedł drogę uzdrowienia przez POST, stał się świetnym ojcem, cudownym mężem i spełnionym człowiekiem. W pełni skorzystał z niezawodnego lekarstwa, jakim jest post i modlitwa. Pokazał, że Lekarz jest jeden i uzdrowienie, które On nam daje, jest trwałe, a hojność, o której mówi św. Augustyn, to inaczej troska o drugiego człowieka. Obdarowując najbliższych i wszystkich, w których intencji podejmujemy trud, pogłębiamy relację z Bogiem, a w bliskości z Nim – także z drugim człowiekiem. Polecam tę niesamowitą książkę, popartą żywym świadectwem opisanym w Dzienniku postu, każdemu, kto zatrzymał się w drodze. Dziękuję Bogu za nowego męża, nowego ojca i nowego człowieka.
Lecz mi powiedział: Wystarczy ci mojej łaski.
Moc bowiem w słabości się doskonali. (2 Kor 12,9)
Adriana ZarembaDROGA DO WOLNOŚCI
Przez niemal całe życie obietnica Chrystusa mówiąca o tym, że dbałość o Jego Kościół może zapewnić nam wszystko, czego naprawdę potrzebujemy do szczęśliwego życia, była dla mnie abstrakcją. Byłem przekonany, że w życiu liczą się wyłącznie wolność i niezależność finansowa, która zapewni mi wszystko, czego zapragnę. Choć pochodzę z ultrakatolickiej rodziny, na długie lata zgubiłem prawdziwe wartości. Ten wewnętrzny podziw dla pieniądza jest, jak wiemy, od wielu pokoleń klasycznym sposobem patrzenia na świat doczesny. Miłość braterska, pokora, skromność, łagodność, oszczędność, cierpliwość i ofiarność, które proponuje nam w życiowej pielgrzymce Bóg Ojciec, były dla mnie niezbyt interesujące, nudne, wręcz pozbawione sensu. Cóż one znaczą w świecie, w którym można tyle osiągnąć, bogacąc się i dogadzając sobie do woli? Żyjąc w ten sposób i każdego dnia zatruwając namiętnie moje duchowe dziedzictwo, szybko zacząłem chorować. Miałem tylko dwadzieścia trzy lata, a stałem się niemal wrakiem człowieka. Potrzebowałem wielu niezwykłych wydarzeń, cierpienia i Bożej interwencji, aby wrócić na właściwy tor. Dziś mam prawie czterdzieści osiem lat, jestem dietetykiem, a dzięki największym życiowym porażkom i chorobom, które stały się moim powrotem do Chrystusa, wspieram tysiące chorych ludzi, dając nadzieję na lepsze życie. Po ludzku i z perspektywy minionych wydarzeń to wręcz niemożliwe!
To, jak wyobrażamy sobie nasze życie, a to, jak ono wygląda w perspektywie Bożej mądrości, to dwie skrajnie różne sytuacje. Zapewne każdy z nas woli rozwijać swoją osobowość i być szczęśliwym już teraz, zdobywając zaszczytne miejsca, tak zwaną pozycję, i dążąc do wymarzonej, czasem nawet idyllicznej wizji życia. To była także moja życiowa dewiza. Można również spotkać zupełnie inną postawę, pasywną. Dzieje się tak, kiedy brniemy w uzależnienia, niszcząc pod drodze siebie i najbliższych, degradując ostatecznie nawet godność swojego człowieczeństwa.
Wszyscy zapewne doświadczyliśmy w swoim życiu sytuacji, które wywarły na nas istotny wpływ. Te momenty zmieniły nasz sposób patrzenia na świat, nasze zdanie o ludziach, zdarzeniach, pieniądzach, a nawet naszych najbliższych. W moim przypadku była to nagła śmierć moich rodziców. Ojciec odszedł do wieczności, kiedy miałem trzydzieści trzy lata, w moje urodziny. Ukochana mama rok później. Choroba autoagresywna, która w tamtym czasie bardzo się wzmogła, okazała się dla mnie palcem Bożym i przesłaniem miłości.
Coraz częściej doradcy i trenerzy personalni wykrzykują, że bez wiary w siebie żyjemy na poziomie minimum egzystencji, a propaganda psychologii społecznej wpaja nam, że nie wykorzystujemy swojego rzeczywistego potencjału. Korporacyjna mantra o wielkim życiowym sukcesie może przekonać nas do niemal niewolniczej pracy, często kosztem rodziny i odpoczynku, aby ostatecznie pozbawić nas zdrowia. Życie na kredyt stało się podstawowym balsamem na większość naszych niezaspokojonych braków, a nowoczesne slogany głoszą, że codzienne sprawdzanie bankowego konta da nam poczucie bezpieczeństwa i pewność, że finanse są jedyną podporą naszego życia. Z tyłu głowy mamy więc najczęściej hasło: „Wezmę kolejny kredyt!”. Mądrość Syracha poucza nas natomiast, że kto buduje dom za cudze pieniądze, podobny jest do gromadzącego kamienie na własny grobowiec (por. Syr 21, 8). Niewątpliwie jest to temat do refleksji.
Chrystus natomiast proponuje coś dokładnie odwrotnego. „Sprzedaj, co posiadasz, rozdaj i pójdź za mną!” – czytamy u Marka Ewangelisty (por. Mk 10, 21). Wielu z nas, w tym ja przez większość mojego życia, pojmuje to niewłaściwie. Zamiast kariery zawodowej, pieniędzy i inteligentnego domu Jezus obiecuje trud, zmagania, falę hejtu, a czasem wręcz prześladowanie! Mamy się jeszcze do tego nieustannie modlić, także za naszych przeciwników i nieprzyjaciół, mamy pościć, być miłosierni dla współbraci, nawet jeśli „po ludzku” zupełnie na to nie zasługują, przebaczać co najmniej siedemdziesiąt siedem razy, a cierpienie traktować jako łaskę. Jest jednak pewna nadzieja. Otóż w tym zbawczym uczniowskim pakiecie jest niezwykła obietnica, że krocząc za Mistrzem, odczujemy podjęte jarzmo jako słodkie, a Jego brzemię jako lekkie (por. Mt 11, 28–30)! Do naszej duchowej walki, oprócz wiary w ostateczne zwycięstwo Chrystusa, mamy – jak czytamy w Liście do Hebrajczyków – ostre jak obosieczny miecz słowo Boże (por. Hbr 4, 12). Do dyspozycji czeka niebo pełne świętych wstawienników, a na ziemi pokuta, modlitwa i – uwaga – …post! Ta ostatnia duchowa zbroja szczególnie nas interesuje, będzie bowiem głównym tematem tej publikacji.
Jest jeszcze inna obietnica: w zamian za głoszenie Dobrej Nowiny otrzymamy pokój serca, o którym świat może jedynie pomarzyć! Utrudzeni w boju o zbawienie dusz będziemy stale pokrzepiani chlebem z nieba, a kiedyś w raju kosztować będziemy wiecznego szczęścia. Amen! Próg lęku, który mamy do pokonania, wybierając takie życie, jest dla współczesnego chrześcijanina niewyobrażalny. Większość ludzi historie o zbawieniu już dawno włożyła między bajki lub tak zniekształciła, że Męka Chrystusa została odklejona od krzyża i w to miejsce włożone jest wieczne „Alleluja” oraz slogan: „Hulaj dusza, piekła nie ma, bo jest miłosierdzie!”. Kolejny ważny temat do refleksji.NOWE ŻYCIE
Ponad pięć lat temu wszystkie konsumpcyjne slogany o wymarzonej wolności finansowej, wielkich projektach i bajecznych podróżach, które dotychczas w moim życiu były niemal priorytetem, ostatecznie zrujnowały moje życie osobiste, duchowe i zawodowe. Pewnego dnia, całkowicie wyczerpany, pod wpływem łaski wybrałem drogę, którą proponuje Jezus, mówiąc „Pójdź za mną!”. Na szczęście nie musiałem nic sprzedawać. W moim przypadku sprawa okazała się o wiele łatwiejsza – akurat zbankrutowałem i wszystko spieniężył komornik. Poszedłem więc za Jezusem lekki jak piórko! Tak mi się przynajmniej wydawało. Rzeczywistość jednak nie była aż tak różowa. Moje nawrócenie to nie jest bajka o ciepłym łóżeczku z wiszącym nad nim obrazkiem anioła stróża, ale niemal duchowe tsunami. Było jak depilacja plastrem przyklejonym do całego ciała i oderwanym w jednej sekundzie. Jezus wiedział, co ze mną zrobić. Jak się później okazało, jest to lekarz doskonały. Temat uzdrowienia będziemy poruszać tu niejednokrotnie. Moi wierzyciele wcale nie byli tacy mili i przyjemni, jak mi się śniło po nawróceniu. Boża sprawiedliwość ma zawsze określone granice i nigdy nie powinniśmy o tym zapominać. Pokutując jeszcze długo, choć już pod parasolem Bożego miłosierdzia, musiałem wyłączać ten dotychczasowy wewnętrzny głos: „Jezu, ufam SOBIE”. Ostatecznie moje serce wybrało opcję „módl się za nieprzyjaciół swoich”, która dla mnie była chyba najtrudniejsza, ale okazała się jednym z pierwszych balsamów dla duszy i spełnieniem Bożej obietnicy o pokoju serca, nawet w najgorszych doświadczeniach. Codziennie modliłem się na różańcu za komorników i wierzycieli. Robię to do dziś, bo spłacanie długów pewnie jeszcze trochę potrwa. Dopiero po pewnym czasie okazało się, że oddając życie Jezusowi, zapomniałem doprecyzować temat i oddać również cały mój dług! Zrobiłem to jednak za pośrednictwem Maryi, więc sprawy niczym cud w Kanie Galilejskiej szybko nabrały rumieńców i nadeszła oczekiwana pomoc finansowa. Szczególnie po tym, jak zacząłem się kierować w życiu słowami „ Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5)¹. Temat Chrystusa – syndyka moich wierzytelności – zostawię jednak na kolejną książkę, bo wszystko cały czas trwa.
W ciągu ostatnich lat ugruntowałem w sobie przekonanie, że chociaż okoliczności wcale na to nie wskazują, Bóg zawsze dotrzymuje danego słowa. Sam zawiodłem się na sobie tysiące razy, raniąc jeszcze przy okazji najbliższych. Życie zgodne z oczekiwaniami Chrystusa kontrastuje ze współczesnym światem, ale nie jest od niego oderwane. Przeciwnie! Panem wszystkiego jest Jezus! Żeby przyjąć tę prawdę z wiarą, przez ponad pięć ostatnich lat musiałem poznawać Jego życie w najdrobniejszych szczegółach – praktycznie codziennie uczestniczyłem we Mszy Świętej, modliłem się i podejmowałem post. Dopiero te działania po dłuższym czasie skruszyły moje zatwardziałe serce i odarły mnie z pychy na tyle, że po wewnętrznym uzdrowieniu, którego doświadczyłem, podjąłem misję ewangelizacji w mojej praktyce dietetycznej. Zanim jednak ruszyłem do przodu, musiałem stanąć przed „wypchanym po brzegi” kościołem w czasie jednej z Mszy z modlitwą o uzdrowienie i z drżącym sercem dać świadectwo o tym, jak Pan Jezus zadziałał w moim życiu. Patrząc na tłum wiernych, poczułem, jak ważna dla Chrystusa jest odwaga w głoszeniu Dobrej Nowiny. Przed oczyma przemknęło mi całe moje hulaszcze życie. Po wypowiedzianych słowach poczułem jednak niewyobrażalny pokój serca i radość, wynikającą z tego, że podczas dawania świadectwa nie byłem sam, oraz ze świadomości, że Boże miłosierdzie nie jest urojeniem!WIZJA I POWOŁANIE
Płynąc drogą łaski i nawrócenia, zmieniając każdego dnia pod jej wpływem moje dotychczasowe nawyki, wchodząc w stabilne życie sakramentalne, podejmując coraz częściej post w różnych intencjach, w czasie jednej z adoracji Najświętszego Sakramentu doznałem swoistej wizji. Było to niezwykle zaskakujące, bardzo krótkie przeżycie, aczkolwiek dla mnie bardzo trudne. Długo analizowałem to doświadczenie. Czy przypadkiem nie była to tylko moja wyobraźnia? Przyznam, że nigdy o coś takiego nie prosiłem w modlitwie. Nie jestem katolikiem na jakimś fundamentalnym „odlocie”, nie należę też do wspólnoty charyzmatycznej. Żyję zwykłą prostą „kościółkową” pobożnością.
Długo nie mogłem sobie z tym wydarzeniem poradzić. Po pewnym czasie poszedłem do spowiedzi, ponieważ ciągle czułem w sercu przynaglenie, żeby o tym wewnętrznym przeżyciu opowiedzieć spowiednikowi. Po wysłuchaniu mnie kapłan nie zadał ani jednego pytania. Spodziewałem się ich wielu, a nawet czegoś gorszego – całkowitego zignorowania sprawy. Po wysłuchaniu i dłuższej chwili milczenia wypowiedział tylko słowa: „Pójdź za mną!”. Odszedłem bardzo poruszony. Długo rozważałem to jeszcze w sercu.
Co takiego zobaczyłem podczas wspomnianej adoracji? Otóż jak za mgłą widziałem Jezusa siedzącego w oddali na pustyni. Był odwrócony plecami, jakby smutny i zatroskany, spoglądający na niewielkie jeziorko, gdzie zamiast wody było tylko bardzo ciemne błoto, niemal jak smoła. Poczułem wtedy wewnętrzne przynaglenie do postu. Zrozumiałem, że grzechy, które symbolizuje ta czarna woda, trzeba oczyścić właśnie postem. Piszę to dzisiaj z wielkim trudem… Chociaż mogłoby się wydawać, że w czasie adoracji chodziło wyłącznie o moje oczyszczenie, to dziś, po tym, co się wydarzyło w ostatnich latach, wiem, że było to bardzo konkretne powołanie do odnowy kultury postu. I od ponad trzech lat realizuje się ono niemal każdego dnia. Co ciekawe, po około dwóch latach od tego doświadczenia w moje ręce trafiła książka włoskiej pisarki i poetki Marii Valtorty, przez wielu uważanej za mistyczkę i wizjonerkę, pod tytułem Poemat Boga-Człowieka. Księga druga. To jedna z kilku części jej tekstów i spisanych wizji dotyczących życia Chrystusa. Zupełnie „przypadkowo” otworzyłem ten tekst na stronie 229. To był czterdziesty rozdział książki zatytułowany Jezus na górze postu i przy skale kuszenia. Przeczytałem tam:
W dole znajduje się przestrzeń jeszcze bardziej wysuszona, płaska, kamienista, która staje się coraz bardziej jałowa, w miarę jak zbliża się ciemne miejsce, co najmniej pięć razy dłuższe od swej szerokości. Sądzę, że chodzi o obfitą oazę, jaką wzbudzają podziemne wody w tym opustoszałym pejzażu. Jednak gdy światło staje się żywsze, widzę, że to przestrzeń wody – wody stojącej, ciemnej, martwej: jezioro nieskończonego smutku. W tym jeszcze nikłym świetle przywołuje to w mej pamięci wizję umarłego świata. Wydaje się, że jezioro wchłania w siebie ponuro wyglądające tu niebo i cały smutek otaczającego krajobrazu².
To nic innego jak wizja Góry Kuszenia, miejsca, gdzie przez czterdzieści dni pościł Jezus. Choć w Ewangelii nie mamy dokładnego opisu tego miejsca, dla mnie fragment ten, po tym, czego doświadczyłem podczas wspomnianej już adoracji, stał się drogowskazem do dalszej i nieustępliwej drogi w odnowie postu. Duchowej podróży do samego serca postu Chrystusa. Do Ziemi Świętej. Kiedy trzy lata temu w marcu, podczas okresu Wielkiego Postu, stanąłem przed Górą Kuszenia, wszystko stało się jasne. Zapragnąłem doświadczyć czegoś więcej, wybrać się z Jezusem na pustynię, podejmując czterdziestodniowy post! Jezus odpowiedział na moje pragnienie, ale zanim do tego doszło, potrzebowałem jeszcze wielu doświadczeń i wydarzeń. W międzyczasie zrobiłem specjalizację z medycyny św. Hildegardy z Bingen, która, jak wiemy, już w średniowieczu stosowała postne praktyki i była przekonana o potężnej sile postu. W swoich dziełach przedstawia wiele terapeutycznych wartości poszczenia, zarówno dla duszy, jak i ciała. W jednym z kolejnych rozdziałów napiszę na ten temat więcej. To wtedy zacząłem czytać publikacje na temat postu, jednak najważniejsze było to, że regularny post zagościł na stałe w moim życiu. Wraz z moją żoną i zaprzyjaźnionymi kapłanami organizowaliśmy również rekolekcje połączone z siedmiodniowym postem. W ostatnich latach napisałem serię książek o medycynie detoksykacyjnej i postach pod tytułem Jaglany Detoks, gdzie cały temat ująłem po katolicku. Komentarze i hejt rozbrzmiewają na ten temat do dziś. Zostałem dietetykiem wyrwanym z oazy, a moje przepisy są, jak się mawia, podlewane kościelnym sosem. Jednak pomimo pewnych przeciwności i czasem wielu duchowych walk, temat odnowy postu stale się rozwija, ponieważ jest to nie moja, lecz Chrystusa wola!MOJA PIERWSZA PUSTYNIA
Zawsze wydawało mi się, że większość decyzji jest związana wyłącznie z moją wolą, charakterem czy przekonaniami. Owszem, jest to ważna część procesu decyzyjnego, jednak nie całość. Jako dietetyk w czasie swojej pracy zdobywam też cenną wiedzę praktyczną. Po setkach konsultacji doszedłem do wniosku, że wielu z nas nie potrafi oprzeć się natarczywym pokusom. Walczymy o nasze zdrowie, ale notorycznie się przejadamy, wypełniamy nasze żołądki po brzegi. Często później tego żałujemy i cierpimy podwójnie. Wzdęcia i wyrzuty sumienia niemal zawsze idą ze sobą w parze. Nie jesteśmy aktywni, choć stale o tym marzymy, lub jesteśmy nadaktywni i wpadamy w sidła wielu niepotrzebnych uzależnień i fałszywych przekonań o naszym wyglądzie. Pragniemy wspaniałych relacji z mężem lub żoną, ale ciągle nam coś nie wychodzi. Sterowani machiną medialnej propagandy stajemy się ostatecznie niemal całkowicie poddani wpływom zewnętrznym. Trudno nam przebaczać, ale łatwo oceniać. Nieustannie i z determinacją pragniemy zmieniać wszystko to, co nas otacza, nie wiedząc, że tak naprawdę powinniśmy zacząć od siebie. Praktykowałem post i studiowałem publikacje na jego temat, ale dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że to, czego uczy nas Jezus na temat wpływu kusiciela, nie jest bajką wymyśloną przez Kościół po to, by nastraszyć wiernych. Po grzechu pierworodnym duchowy nieprzyjaciel jest niezwykle aktywny i zdesperowany i, co gorsza, jest również przez współczesną psychologię oraz psychiatrię całkowicie ignorowany. Jest to nieodwracalny błąd, który kosztuje nas każdego dnia wiele życiowych dramatów w niemal każdej dziedzinie życia. Właściwie zrozumiany i podjęty post z czasem doskonale demaskuje wpływ kusiciela na nasze życie, o czym jeszcze niejednokrotnie wspomnę. Po tym, jak na długie lata stałem się skostniałym na lód katolikiem, ocierając się o wiele praktyk w stylu new age, takich jak joga czy wróżbiarstwo (a to, jak wiemy, pachnie okultyzmem), działania Złego w moim życiu były niezwykle skuteczne. Szczególnie było to widoczne w sferze małżeństwa, finansów i zdrowia. Zły potrafił wykorzystać nawet moją chorobę, aby wciągnąć mnie w jeszcze głębszą duchową przepaść. Przekonałem się, że czasem szybki postęp w leczeniu nie zawsze oznacza dobro. Pewnego dnia wydawało mi się, że uleczył mnie Bóg i stoję w blasku światłości, a tak naprawdę cały czas byłem pogrążony w głębokich ciemnościach. Choroba przeniosła się po prostu w inne miejsca. Żyjąc z dala od Jezusa, tkwiłem po uszy w stałym lęku, kłótliwości, zazdrości i pożądaniu, trwoniłem czas i nie swoje pieniądze. Niestety. Od lat w moich poradnikach opisuję totalne przeciwieństwo tego, jak żyłem wcześniej. To właśnie jest tajemnica miłosierdzia, z której każdy z nas może czerpać. Po moim uzdrowieniu stałem się jego gorliwym orędownikiem. To wszystko mogłem ocenić jednak dopiero po nawróceniu, uwolnieniu i uzdrowieniu, po powrocie do właściwej relacji z Jezusem i całkowitym zawierzeniu się Niepokalanemu Sercu Maryi.
Pustynia kojarzy nam się najczęściej z jałowym i pustym miejscem pozbawionym życia. Tymczasem, jak się przekonałem, może to być również miejsce, w którym doświadczymy wierności i miłosierdzia Boga. Kilka lat temu podczas rekolekcji w Taizé we Francji – to był mój drugi raz w tamtym miejscu – w pewnym sensie wyszedłem z Panem Jezusem na moją pierwszą pustynię. Wiedziałem, że Bóg lubi działać w ciszy, ale nie przypuszczałem, że moje milczenie może być tak brzemienne w skutki. Podczas kilkudniowych rekolekcji w ciszy jako jedyny z grupy podjąłem post o chlebie i wodzie. Było nas łącznie około dwudziestu pięciu osób różnej narodowości. Każdy dzień, po krótkim porannym wprowadzeniu biblijnym wygłoszonym przez prowadzącego grupę rekolekcjonistę, spędzaliśmy na milczeniu, medytując nad otrzymanym fragmentem Ewangelii. Wtedy doświadczyłem pierwszej głębokiej refleksji na temat postu jako uzdrowienia wewnętrznego. To on pozwolił mi się wyrwać z duchowej przeciętności oraz doprowadził do olśnienia, że uleczenie moich dość trudnych wtedy relacji małżeńskich mogę rozpocząć wyłącznie od siebie. Bóg mógł w końcu zadziałać w mojej duszy bez większych przeszkód, dokonując słowem Bożym pierwszej operacji na moim otwartym sercu. Kontemplując Mękę Chrystusa podczas postu, wszedłem na drogę wewnętrznej wolności. Jezus pokazał mi potęgę milczenia i postu, w których mogę się wtulić w Jego ramiona. Świadomie zadając sobie ten trud i wyrzeczenie, które stały się z czasem prawdziwym lekarstwem, Jezus uświadomił mi i utwierdził mnie w przekonaniu, że to wstrzemięźliwość jest aniołem strzegącym pokoju serca, sprawdzoną drogą do zjednoczenia z Bogiem i wewnętrznej wolności.
Podczas tych kilku dni postu w ciszy zrozumiałem również, że rytmy życiowe kobiety i mężczyzny bardzo się różnią. Należy pozwolić na to, by każde z nas pozostawało tym, kim jest. Wydawało mi się dotychczas, że moje racje są mądrzejsze od tych, które proponowała dotychczas żona. Jak się okazało, nie odrobiłem jeszcze wtedy lekcji pokory. Szybko zrozumiałem, że kiedy próbujemy ukształtować kogoś wyłącznie zgodnie z naszym wyobrażeniem, prawie zawsze oznacza to „walenie głową w mur”. Dotyczy to również naszych relacji z Bogiem. Niemal natychmiast pojawia się rozczarowanie, ale nie tyle partnerem, ile wyzwaniami, które przed nim stawiamy. Przejrzałem na oczy. Zrozumiałem, że nie mogę stwarzać sobie określonego wyobrażenia o mojej żonie tak jak o samym Bogu. W moim życiu skończył się wtedy czas psychologicznego uwodzenia, który dominuje we współczesnym medialnym świecie. Podczas tych dni Jezus pozwolił mi stanąć w pełnej prawdzie o sobie i Jego zamiarach wobec mnie i całej ludzkości! Spędzając z Chrystusem w milczeniu niemal cały dzień w Getsemani, poszcząc i modląc się, mimo ogromnego trudu, morza wylanych łez i duchowej walki poczułem po raz pierwszy, jak wielka miłość musiała Go skłonić do podjęcia krzyża za grzesznika. Do niepojętego cierpienia, począwszy od czterdziestodniowego postu na pustyni. Pan Jezus zadziałał w czasie tych kilku dni postu w obszarach mojej nieświadomości, której dotychczas strzegł bardzo czujnie zły bohater naszej życiowej układanki. Kusiciel i wróg numer jeden wzajemnej miłości, z którym możemy się jedynie i skutecznie rozprawić przez słowo Boże, modlitwę i post. Temat ten, zasługujący w tej publikacji na szczególną uwagę, szerzej opisałem w rozdziale Moja góra kuszenia. Z czasem zrozumiałem również, że post jako pokuta, połączony z modlitwą, nie jest – jak niektórzy komentują – jakąś neurotyczną i średniowieczną religijnością. To realny i wręcz konieczny, zwłaszcza we współczesnym świecie, zabarwiony sloganami rozpasania proces przemiany, który Jezus może rozpocząć w każdym z nas, ale tylko pod warunkiem naszej otwartości. Prawdziwy post musi więc czasem nawet zaboleć! Wtedy dopiero zrozumiemy, że post jest łaską – czasem gorzkim, ale skutecznym lekarstwem. Idąc więc z wiarą za głosem Boga, nigdy nie popadniemy w improwizację postu, która często dziś prowadzi do bezowocnego umartwienia. Przykładem tego jest już starotestamentowa instrukcja obsługi postu, którą znajdziemy w 58 rozdziale Księgi Izajasza. Warto ten werset rozłożyć na czynniki pierwsze. Z czasem dostałem również olśnienia, że nie ja sam, lecz tylko Bóg może realnie wszystko uleczyć. Ostatecznie mogło dojść do operacji na moim otwartym sercu i wykorzenieniu „samozbawczych” wizji w moim życiu, które wraz z brakiem wstrzemięźliwości są najczęstszym powodem przewlekłych chorób. Pierwszym owocem mojego postu, jakiego wtedy doświadczyłem, była pokora. Smutna, nudna i jałowa, jak mi się wcześniej wydawało, stała się potężną bronią w drodze do niewyobrażalnej wolności i pokoju serca. Od tamtej pory nasze małżeństwo zaczęło rozkwitać jak nigdy dotąd! Z czasem zrodził się również w moim sercu tytuł tej książki. Podczas podjętego postu uzdrawiającego zasmakowałem słowa Chrystusa, który w ciszy wyjaśnił mi, że nigdy nie zbuduję relacji w małżeństwie wyłącznie na obwinianiu partnera za brak mojego szczęścia!
W końcu uwierzyłem, że to, co proponuje nam Bóg, jest podstawą w odbudowaniu prawdziwej miłości. Nie warto tego nigdy bagatelizować. Psycholog, a nie daj Boże wróżka, nam tego albo nie powie, albo zbytnio pokoloruje nasz świat, ignorując Bożą interwencję, uznając ją wręcz za nieskuteczną abstrakcję. Chcąc wykonać najważniejszy krok do pełnego uzdrowienia miłości małżeńskiej, warto pamiętać o tym, że:
× zmianę należy zacząć wyłącznie od siebie i to bezkompromisowo,
× prośby pozwalają zawsze ukierunkować miłość, żądania natomiast ją zatrzymują,
× bez cierpliwości i głębokiej wiary w uzdrowienie pochodzące od Boga nie będzie nam łatwo wygrać z własnymi słabościami, za którymi stale stoi demon, czyhający tylko na nasze nieszczęścia. Poprzez post i modlitwę zrozumiałem, że zdrowa pokora wymaga również pewności siebie. To świadomość, kim naprawdę jesteśmy. Każdego dnia wiem, do kogo należę oraz kto ma realną i pełną władzę nad każdym złem i moimi namiętnościami. Jednak moja postawa wymaga wdzięczności i kontemplacji krzyża Jezusa, z którego mogę czerpać ową siłę do wewnętrznej walki o zbawienie duszy. Krzyż bowiem nie jest wyłącznie ozdobą chrześcijanina, ale przede wszystkim symbolem przebaczenia, miłosiernej miłości oraz potężną bronią, która zawiera w sobie całe życie Chrystusa – Jego umartwienia, posty, wstrzemięźliwość, czystość i pokorną miłość, z której, naśladując Chrystusa, włączeni przez chrzest w Jego mistyczne Ciało, możemy czerpać niewyobrażalną siłę i odwagę do głoszenia Prawdy.
Pokora, wyrastająca z praktyki postu, której uczy nas Chrystus, to w pełni kontrolowana siła miłości bez zewnętrznego blichtru i pseudoascezy. Miarą twojego postępu w terapii postem będzie wyłącznie samoistne zbliżanie się partnera do ciebie, a nie twoje natarcia. Dotyczy to również niemal wszystkich relacji z otoczeniem. Z pokornym człowiekiem każdy pragnie spędzać czas. Jeżeli tego nie doświadczasz, twój post może przynieść negatywną pasywność, wręcz udawanie bycia pokornym, robienie z siebie ofiary i odmawianie zajęcia określonego stanowiska ze strachu. Jezus dał nam przykład takiego postępowania. Zamiast długiego, pasywnego i pełnego strachu życia wolał życie krótsze, ale pełne miłości. Dał nam do zrozumienia, że miłość jest silniejsza od wszelkiej nienawiści lub hejtu i, co najważniejsze, że z demonem się nie dyskutuje!
Bycie pokornym nie oznacza jednak ucieczki od problemu. Wręcz przeciwnie, uczy nas, aby w każdej sprawie zająć konkretne stanowisko, ale w duchu owej pokornej miłości osadzonej głęboko w słowie Bożym. Post dał mi właśnie taką siłę! To nie postawa odlotu w jakiejś medytacji lub czynienia z siebie cierpiętnika na pokaz, aby czasem nawet zapomnieć o problemach lub zepchnąć je na innych, tylko droga do budowania jedności nawet w poważnych konfliktach. Nie chodzi również o jakieś prymusostwo przed Bogiem. To ja – jako grzesznik – potrzebuję postu, a nie po trzykroć święty Bóg. Potrzeba nam również pełnej i zwycięskiej pokory nad naszą wewnętrzną pychą, aby uznać, że nie jesteśmy Bogiem dla siebie czy współbraci. Kiedy postawimy Boga w każdej sprawie prawdziwie na pierwszym miejscu, dajemy Mu szansę na pełne działanie. Świadome i ufne skracanie tego dystansu Jego interwencji w kryzysie to podstawa skutecznej terapii, w której post jest niezwykle skuteczny. Warto jeszcze dodać, że Chrystus zawsze grzecznie puka do naszego serca, zło włazi natomiast „z butami”. Kiedy tylko chcemy być lepsi od innych, pamiętajmy, że nie takiej postawy uczy nas Ewangelia. Jak przeczytamy u Łukasza Ewangelisty, „każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony ” (Łk 14, 11). Z taką postawą możemy dopiero prawdziwie stać się uczniami Chrystusa, przynosząc swoim życiem plon Kościołowi. Jedni trzydziestokrotny, inni sześćdziesięciokrotny.
Kolejną miarą twojego postępu w poszczeniu będą owoce, jakie przynosisz Mistycznemu Ciału Chrystusa. Oprócz pokory regularny post nauczył mnie przede wszystkim prawdziwej miłości do Kościoła. Poszcząc, zbliżasz się bowiem do jego tajemnicy, do tego, jak powstał, że jest zarówno święty, jak i grzeszny, że krytykanctwo i narzekanie to strata czasu, w końcu do niewyobrażalnego cierpienia Chrystusa, na jakim powstał! Prawdziwy post uczy zatem ogromnego szacunku do owocu Męki Pańskiej, jakim jest Eucharystia, jakże dziś zbanalizowana i zdegradowana przez konsumpcyjny świat. Jeżeli pościsz, a twoje serce nie pragnie Eucharystii, to czas na szczerą refleksję. Będę jeszcze o tym pisał.
Pewnego dnia podczas postu przyszło do mnie rozeznanie, które przyjąłem z wielką nadzieją. „Dbaj o Mój Kościół, a Ja zadbam o wszystkie twoje sprawy!”. Jeżeli nie poczujesz miłości do Kościoła, twój post może być nie lada udręką. Zamiast smakować jedności z Jezusem, będziesz odliczał godziny do tego, aby coś zjeść. Przez twój umysł będą przelatywać szarlotki, kawy latte i inne smakołyki. Tutaj niestety kończy się łaska postu, a pojawia się duchowa walka z największym jego wrogiem, który może wypełnić naszą wyobraźnię jedzeniem po same brzegi. Będziemy ten niezwykle ważny aspekt, nie tylko samego postu, dokładnie rozważać w kolejnych rozdziałach. Kiedy jednak zapragniesz pozostać przy Jezusie, doświadczysz niewyobrażalnej radości. To jest właśnie łaska postu! Przed podjęciem postu trzeba stale prosić o nią w modlitwie.
Aby się o tym samemu przekonać, doświadczyć tego, czy bliskość, jaką obiecuje Jezus, jest faktycznie sercem postu, 18 stycznia 2017 roku podjąłem w twojej intencji czterdziestodniowy post. Zajęło mi to dziesięć miesięcy, bo poszczenie we współczesnym świecie w totalnej izolacji ciągiem przez czterdzieści dni nie jest konieczne – jest nawet mało możliwe. Pościłem średnio dzień, czasem dwa dni w tygodniu. Przeważnie w środę i piątek. Post zakończyłem 18 października 2017 roku. Dziennik mojego postu stanowi integralną i praktyczną część tej książki. Znajdziesz go w osobnym rozdziale zatytułowanym Moje czterdzieści dni z Jezusem na pustyni.MIT CZY TRADYCJA
Aby lepiej zrozumieć sens odnowy postu we współczesnym stylu życia, warto zagłębić się w jego niezwykle bogatą biblijną tradycję. Ale nie tylko – dobrze jest także choć trochę poznać rys historyczny postu w naszej polskiej rodzimej kulturze chrześcijańskiej. Być może przypominasz sobie poszczących w piątek babcię lub dziadka, może nawet swoich rodziców. Post ma wiele twarzy. Jedna z nich to swoiste odniesienie do łakomstwa. Niemal każdy, kto w jedzeniu upatruje ciągłego poszukiwania przyjemności, na hasło „post” dostaje gęsiej skórki i skurczu żołądka i natychmiast zmienia temat rozmowy. Wiem coś na ten temat. Od wielu lat tego doświadczam i przez większą część mojego życia reagowałem podobnie. Wielu z nas pragnie spędzać czas na słodkim uwielbieniu Jezusa, ale tylko garstka pragnie z Chrystusem doświadczać trudów i wyrzeczeń. Lęk przed uczuciem głodu jest niewyobrażalny, a paradoksalnie wielu z nas głodzi się z powodu braku czasu na posiłek. Post posiada też nierozerwalny związek z kulturą stołu, a ta jest w polskiej tradycji niezwykle bogata. Któż z nas nie słyszał – nawet w nowoczesnej restauracji – kulinarnych sloganów w stylu „przysmak staropolski”. Serwowane nam tradycyjne dania mięsne, pierogi okraszone boczkiem lub zasmażką, schabowe na pół talerza w stylu „ucho słonia” czy tłuste rosoły wypełniane po brzegi kluskami lub makaronem, a w końcu serniki z czekoladową polewą – to tylko część bogatego arsenału przysmaków z polskiej kuchni. Popularne wyobrażenia o nieposkromionym obżarstwie naszych przodków to jednak stereotypy, legendy o wybujałym stylu życia, mit utwierdzający nas w przekonaniu, że kiedyś żyło się bardzo niezdrowo. Owszem, łakomstwo dotyka każdego z nas, kiedyś okazji do ucztowania było wiele i chętnie to przodkom wypominamy. Ale warto też wiedzieć, że w rzeczywistości czas ucztowania i „staropolskiego” obżarstwa, szczególnie w okresie przed rozbiorami Polski, był przeplatany długimi okresami niezwykle surowego postu! Co ciekawe, prekursorem polskiej linii postnych potraw był Damian Zaremba, kuchmistrz rodziny Lubomirskich z Kruszyna! Inny nadworny kucharz tego samego rodu, Stanisław Czerniecki, opracował pierwszy zbiór polskich potraw pod tytułem Compendium ferculorum, wydany w Krakowie w 1682 roku, w którym przedstawił postne przepisy Damiana Zaremby. A więc równolegle z rozwojem tradycyjnej polskiej kuchni na szlacheckich stołach kształtowała się kultura postu. To był dla mnie kolejny niezwykle ważny punkt odniesienia. Do reaktywacji kultury postu we współczesnym świecie mobilizuje mnie także mój natchniony postem przodek.POST PO STAROPOLSKU
Surowy zakaz powstrzymywania się w określonym przez religię okresie nie tylko od jedzenia mięsa, ale także od spożywania mleka, masła, serów i jaj sprawiał, że ówczesny post był czymś zupełnie innym niż ten niemal symboliczny post, który obowiązuje wierzących współcześnie. Skrupulatnie przestrzegano także ograniczeń ilościowych, co sprawiało, że w tym czasie nawet zamożni ludzie po prostu głodowali. Gdy do tego wszystkiego przypomnimy fakt, iż dni postnych było wówczas sto kilkadziesiąt w roku, to łatwiej nam będzie zrozumieć przyczynę niewątpliwej żarłoczności naszych przodków oraz księży w dniach, w których post nie obowiązywał.
Ten religijny emocjonalny dyskurs na temat postu jako istoty polskiego katolicyzmu jest w dużej mierze związany ze wspomnianym już kulinarnym dziełem Czernieckiego. W swych przepisach postnych nasz kuchmistrz realizował surową linię wytyczoną przez ważnego dla rodu Lubomirskich kapłana – duchowego patrona surowego postu polskiego – ks. Tomasza Młodzianowskiego, który na pewnym etapie swojego życia prawdopodobnie był także kapelanem Aleksandra Michała Lubomirskiego.
Przybywający do naszego kraju podróżnicy, w tym także katolicy, byli zszokowani siłą i powszechnością praktyk postnych. Gorliwy katolik w siedemnastowiecznej Polsce pościł przez niemal pół roku! Dziś katolicy z ledwością odmawiają sobie słodyczy lub lampki wina w czasie Wielkiego Postu lub mięsa w piątek.
Popularny obraz kuchni staropolskiej jako nieposkromionego, ociekającego tłuszczem mięsnego rozpasania jest w istocie daleki od prawdy. Jej główną cechą było raczej ciągłe przeplatanie się postu i obżarstwa, powściągliwości i łakomstwa, wyrzeczenia i świętowania. Te kontrasty i sprzeczności tak mocno przenikały styl dawnej kuchni polskiej, iż ich ślady odnajdujemy nawet na wielkich uroczystych bankietach weselnych urządzanych na dworach bogatej szlachty i magnatów.
Oprócz Wielkiego Postu, adwentu, piątków oraz wypadających raz na kwartał suchych dni należało stosować ograniczenia w środy, ale wskazany był też post w soboty. Praktykowano post w wigilie, czyli w przeddzień w s z y s t k i c h świąt, których obchodzono znacznie więcej niż obecnie. Wszystkie te zakazy sprawiały, że w polskiej kuchni niezwykle rozwinięta była sztuka smakowitego przyrządzania potraw postnych. Bogactwo tych przepisów w połączeniu z inwencją kucharzy pozwalało naszym przodkom lepiej znosić trudny czas wyrzeczeń, a niekiedy i głodu.
Ten „staropolski” postny klimat dał mi między innymi jeszcze więcej natchnienia do napisania książki Jaglany Detoks, która bardzo szybko stała się bestsellerem. Tysiące osób zaczęło podejmować mój siedmiodniowy program, który tak naprawdę dla uważniejszych stał się bramą do tego, aby wrócić do korzeni postu, tak aby w gruncie rzeczy odnowić cnotę umiarkowania i kulturę poszczenia w codzienności. Post, o czym w tej książce będę niejednokrotnie przypominał, nie jest związany wyłącznie z niejedzeniem czy eliminacją wybranych pokarmów. Post zaczyna się dopiero wtedy, kiedy pościmy nie naszym żołądkiem, ale duszą!ŚWIĘTY POST
Ofiarując dobrowolnie i świadomie coś, co jest związane z naszym ciałem, przyjemnością lub wyjątkowym doznaniem, dajemy Bogu znak naszego pragnienia Jego bliskości. Post stwarza właśnie taką przestrzeń. Kiedy nie jesteśmy stale zajęci jedzeniem, Bóg może przyjść jak nigdy wcześniej. Pojawia się nowe terytorium, wręcz transcendentne, pełne głębokiego uczucia pokoju i mistycyzmu. Ci, którzy stale poszczą, wiedzą o tym, często bowiem posiadają wyjątkową wrażliwość i duchową intuicję. Otrzymują wiele głębokich natchnień, a nawet proroctw. Ten czas to dla nich wręcz święty post. Prawie każdy mistyk czy święty w kulturze chrześcijańskiej prawdziwie kochał post. Poszcząc, doświadczał trudu, ale w zamian też ogromnej odwagi w głoszeniu Ewangelii. Post był zawsze sztandarem heroizmu i wielu nawróceń, czasem wręcz na niewyobrażalną skalę. Regularny post powinien być zatem normalną częścią chrześcijańskiego życia. W Ewangelii św. Mateusza Jezus używa stwierdzenia: „gdy pościsz”, a nie „jeśli pościsz”. Wskazuje, że post powinien być normalną praktyką każdego, kto za Nim podąża. Jezus obiecał, że Bóg obficie wynagrodzi tych, którzy poszczą z dobrym duchowym nastawieniem. Post jest łaską, która sprawia, że stajemy się dużo bardziej otwarci na głos Boga i Jego słowo. Pozwala nam to zagłębić się w relacji z Bogiem bardziej, niż doświadczaliśmy tego do tej pory. W takiej perspektywie pościmy, aby Bóg mógł przeniknąć nas do głębi i abyśmy mogli naszą postawą zmieniać świat na lepsze. „ Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity ” – czytamy u Jana Ewangelisty (J 15, 5). Czasem jednak nasze sakramentalne i postne życie nie przynosi owoców. Może stać się wręcz jałowym i pustym obrzędem. Rozproszony przez zbyt wiele doznań współczesny „konsument” Eucharystii niestety coraz częściej nie doświadcza głębokiego zjednoczenia z Jezusem. Przychodzi na Ucztę Pańską przejedzony, ociężały i senny. Post w takim przypadku może doskonale ożywić uśpionego ducha! Również post à la detoks dla zgubienia kilku kilogramów to nie droga do świętości, o którą upomina się Jezus. Nasz głód w tym czasie może bowiem wypełnić nie Chrystus, ale Jego przeciwnik, który ostatecznie doprowadzi nas do samouwielbienia i złudnego prymusostwa przed Bogiem lub – co gorsza – do kultu ciała. Niestety wiele jest obecnie improwizacji postu, które nie mają nic wspólnego z jego rzeczywistym źródłem.
Przykładem prawdziwego trwania w Chrystusie i owoców pokutnego życia na czele z postem jest św. Jan Maria Vianney, znany jako patron duchownych, szczególnie proboszczów. Ten sławny kapłan z Ars we Francji całkowicie poddał się postnemu stylowi życia. Często pościł przez cały dzień, spędzając w konfesjonale nawet siedemnaście godzin! Posiadał specjalną pokutną koszulę, którą wdziewał w dzień postu. Przez większość czasu spał na zwykłym materacu, nie przykrywając się niczym, czasem nawet sypiał na drewnianych deskach w piwnicy. Spożywał bardzo proste posiłki, najczęściej gotowane ziemniaki. Miałem okazję być w Ars, więc kiedy zobaczyłem, jak mieszkał św. Jan Vianney, wzbudziło to we mnie sporo refleksji. Pamiętam, że zawierzyłem wtedy mój postny styl życia wstawiennictwu tego wyjątkowego świętego. Mam wrażenie, że od tamtej pory łaska podejmowania regularnego postu mnie nie opuszcza. Jeżeli masz problem z podjęciem postu, proś tego świętego o wsparcie u Boga!
Święty Jan Vianney powiedział tak kiedyś na temat postnego umartwienia: „Mój nieprzyjaciel, diabeł, boi się szczególnie postnej dyscypliny. To, co w niego szczególnie uderza, jest ograniczeniem jedzenia, alkoholu i snu. W rezultacie nic nie jest bardziej przyjemne dla Boga. O! Jak często to przeżyłem! Przy takich okazjach otrzymywałem zarówno dla siebie, jak i dla innych to, o co prosiłem Boga Wszechmogącego”. Często też powtarzał: „Musimy praktykować umartwienie, bo to jest ścieżka, którą idą wszyscy święci. Jeśli nie będziemy świętymi, to dla nas wielkie nieszczęście. Jednak dopóki nie znajdziemy Bożej miłości w naszych sercach, nigdy nie będziemy święci”. W swych kazaniach wyraźnie podkreślał, że być chrześcijaninem i żyć w grzechu to duża sprzeczność. Chrześcijanin musi być święty! Post połączony z modlitwą i jałmużną według św. Jana Vianneya jest nierozerwalnym związkiem na drodze do świętości.
Jakie były owoce takiego postnego stylu życia? Nawrócenie niemal całej jego parafii to zbyt mało. Łaska wylała się bowiem o wiele obficiej. Od roku 1827 rozpoczął się słynny strumień pielgrzymów do Ars. Ludzie przybywali ze wszystkich części Francji, z Belgii, Anglii, a nawet z Ameryki. Głównym motywem, który doprowadził wszystkich pielgrzymów do kapłana z Ars, była spowiedź i jej duchowe przesłanie. Święty Jan Vianney posiadał bowiem zdolność widzenia duszy ludzkiej w jej nagości. Wolny od dociekliwości, podobnie jak św. Franciszek Salezy, potrafił zobaczyć w duszy wszystko, nawet jej najczarniejsze strony, a przy tym na nikogo nie patrzył z pogardą. Posiadał głęboką wiedzę o grzechu, dążył jednak zawsze tylko do jednego – by ratować dusze. Często płakał w konfesjonale. Kiedy zapytano, dlaczego, odpowiadał: „Mój przyjacielu, płaczę, ponieważ ty nie płaczesz”. Święty z Ars akcentował z niezwykłą powagą akt skruchy. Bez łez, jak twierdził, nasze serce pozostanie twarde jak skała i nie będzie mogło nigdy osiągnąć duchowej pokory. Kto nie jest gotowy do podjęcia żalu, nigdy się nie połączy trwale z Duchem Świętym. Skrucha jest aktem prawdziwej pokory, powinna więc stać się w naszym życiu czymś stałym, abyśmy mogli dojść do stanu ciągłej kontemplacji i jedności z Bogiem. Post uskrzydla wzrost wewnętrznej skruchy. Vianney podkreśla, że im bardziej szczera jest skrucha, tym większa będzie przyjaźń z Bogiem. Żal za grzechy nie powinien być również tylko chwilowym aktem. Sławna benedyktynka, doktor Kościoła, św. Hildegarda z Bingen pisała o tym jeszcze mocniej: podkreślała siłę skruchy, jedynego lekarstwa, które oczyszcza człowieka i wyzwala go z niewoli grzechu. Bez skruchy, a zatem bez pokornego odwołania się do Boga, nie jest możliwe całkowite uleczenie².
Ten krok mistyczka znad Renu określa jako najważniejszy moment na drodze do uzdrowienia, gdzie to właśnie post szczególnie wspiera działanie skruchy, która posiada nie tylko moc leczniczą, lecz stanowi podporę całej egzystencji, ingerując w życiowe procesy naszej historii i całego kosmosu. Dlatego kto prawdziwie pokochał post, ten nigdy nie upadnie w grzechach, a owocem jego postu będzie zawsze głęboka i świadoma skrucha.