Boży wojownik - ebook
Boży wojownik - ebook
Boży wojownik
Opowieść o św. Andrzeju Boboli
O wielebny Andrzeju, wiele już lat przeszło, jak przepowiedziałeś
wskrzeszenie nieszczęśliwej Polski. Kiedyż się ziści
twoje proroctwo? (…) Niech Polska stanie się znowu jednym
królestwem, królestwem prawowiernym i Bogu podległym.
o. Alojzy Korzeniewski, modlitwa do św. Andrzeja Boboli, 1819 r.
Nazywany był czarną owcą zakonu.
Niewygodny i kłótliwy.
Po śmierci zapomniany.
Pomimo tego stał się patronem naszego narodu.
Święty Andrzej Bobola nie pozwolił o sobie zapomnieć – sam zaczął upominać się o swój kult. Po śmierci ukazał się w Pińsku, Wilnie aż wreszcie w Strachocinie. Mieszkańcy Warszawy przypisywali mu wymodlenie Cudu nad Wisłą, a Józef Piłsudski rozważał zbrojną wyprawę na zajęty przez bolszewików Połock w celu odzyskania jego cudownych relikwii.
Joanna i Włodzimierz Operaczowie z należytą starannością, ale też wielką pasją dziennikarską podejmują temat życia św. Andrzeja Boboli i misji, która została mu powierzona. Z największą dokładnością opisują zdarzenia z życia św. Andrzeja, odkrywają nowe fakty i odpowiadają na najbardziej nurtujące dziś pytania, m.in.: Dlaczego św. Andrzej Bobola jest tak ważny dla Polski? Czy to on był autorem ślubów lwowskich? Jaką rolę odegrał w życiu bł. Stefana Wyszyńskiego? I czy jego orędownictwo uchroni naszą ojczyznę od kryzysu i masowej laicyzacji?
Andrzej Bobola, zanim doszedł do świętości, musiał pokonać wiele krętych ścieżek, by na koniec skonać w męczarniach. Ale ta książka to nie tylko zwykła hagiografia ważnego dla polskiego Kościoła świętego. Odkrywa ona mechanizmy pokazujące, dlaczego tak bardzo ludzie nienawidzili go za życia i bali się go nawet po śmierci. Co przepowiedział Bobola? Czemu miał zostać zapomniany? Jakich uzdrowień dokonał I dlaczego powinniśmy się modlić za jego wstawiennictwem? Ta książka daje odpowiedzi na te wszystkie pytania. Ale mówi coś jeszcze– dlaczego siedemnastowieczny jezuita to dobry patron na dzisiejsze trudne czasy!
KRZYSZTOF ZIEMIEC, DZIENNIKARZ
Autorzy przeprowadzają śledztwo dotyczące życia św. Andrzeja Boboli i tego, co się działo po jego śmierci. Nie pozostawiają bez odpowiedzi żadnego pytania. Jasno, ciekawie i prosto przybliżają charakter świętego, nawiązują do mało znanych dokumentów, wyjaśniają konteksty historyczne i kulturowe. Ciekawostka za ciekawostka. Nie można się oderwać!
DOROTA NIEDŹWIECKA, DZIENNIKARKA TELEWIZJI KATOLICKIEJ EWTN POLSKA
Na temat świętych krąży opinia, że są to ludzie pozbawieni wad. Nic bardziej mylnego. Przykładem może być św. Andrzej Bobola sportretowany w książce Boży wojownik. To biografia człowieka ze słabościami, który rzuciwszy im wyzwanie, doszedł do świętości.
FILIP MEMCHES, DZIENNIKARZ, PUBLICYSTA
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67530-23-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ŻYCIE I „ŻYCIE PO ŻYCIU”
Gdyby św. Andrzej Bobola żył w czasach, z których nie zachowały się wiarygodne relacje historyczne, prawdopodobnie byłby dzisiaj uznawany za postać legendarną albo półlegendarną. Zapewne bylibyśmy skłonni powątpiewać, czy człowiek, którego historia (zwłaszcza ta pośmiertna) jest pełna tylu niezwykłych zdarzeń, istniał naprawdę i czy aby na pewno jego biografia nie jest zlepkiem życiorysów kilku świętych. Parę przykładów. Andrzej Bobola ukazywał się różnym ludziom po swojej śmierci – ostatnio w latach osiemdziesiątych XX wieku. Jego ciało w niewytłumaczalny sposób zachowało się od rozkładu i zostało wystawione przez komunistów jako eksponat w muzeum. Mieszkańcy Warszawy przypisywali mu wymodlenie Cudu nad Wisłą. Józef Piłsudski rozważał zbrojną wyprawę na zajęty przez bolszewików Połock w celu odzyskania jego relikwii. Jest on jedynym świętym poza Matką Bożą i św. Józefem, któremu papież poświęcił osobną encyklikę.
Kilka razy św. Andrzej został niemal zupełnie zapomniany, a potem nagle o sobie przypominał. Ostatnio znowu staje się coraz bardziej znany. Coraz więcej osób modli się do Boga za jego pośrednictwem i wiele uważa, że doświadczyło szczególnych łask.
Można tu jednak zauważyć pewien paradoks – ten sam zakonnik, o którego beatyfikację prosili królowie i którego relikwie były przedmiotem międzynarodowych negocjacji, przeżył doczesne życie tak zwyczajnie i skromnie, że do niedawna nie było nawet wiadomo, gdzie się urodził, a jego losy zostały rzetelnie i szczegółowo opisane dopiero trzy wieki po jego śmierci.
WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO STRACHOCINY
Święty Andrzej przyszedł na świat w Strachocinie koło Sanoka, na Podkarpaciu, prawdopodobnie 30 listopada 1591 roku. Niestety nie zachował się akt jego chrztu, bo kościół w Strachocinie, w którym chłopiec zapewne został ochrzczony, spłonął w 1624 roku podczas najazdu tatarskiego. Trop prowadzi do tego miejsca z dwóch stron.
Pierwsza to akta zakonu jezuitów, do którego Bobola wstąpił jako dwudziestolatek. Wprawdzie archiwa prowincji litewskiej, do której należał, nie przetrwały licznych wojen, pożarów i rabunków, ale jezuici mieli zwyczaj, praktykowany zresztą do dzisiaj, sporządzania kopii wszystkich dokumentów i wysyłania ich do siedziby władz zakonu w Rzymie. Tam, wśród setek tysięcy zapisków z pięciu wieków, znajdują się także te dotyczące profesa Andrzeja Boboli. Są to między innymi spisy mieszkańców domów jezuickich, podania Andrzeja do władz zakonu, listy uczestników różnych zakonnych zjazdów, ale też bardzo ciekawe szczegółowe opinie na jego temat sporządzone przez przełożonych, pozwalające nam całkiem dobrze poznać jego charakter i życie.
W 1633 roku Andrzej Bobola na liście mieszkańców klasztoru w Bobrujsku napisał o sobie po łacinie: „Ojciec Andrzej Bobola, Małopolanin , lat czterdzieści jeden”¹. Przy podawaniu wieku liczono wtedy ukończone lata, a ponieważ wpis został sporządzony przed kongregacją prowincjalną, która odbyła się w sierpniu, to znaczy, że Bobola urodził się między sierpniem a grudniem 1591 roku. Ten rok potwierdzają także trzy zakonne rejestry z innych lat.
W żadnym natomiast nie ma precyzyjniejszych informacji, na przykład daty dziennej urodzin ani nazwy miejscowości. Wygląda na to, że w XVII wieku nie przywiązywano wielkiej wagi do takich faktów. Nawet jezuici – skądinąd wyjątkowo skrupulatni w gromadzeniu i przetwarzaniu danych – nie widzieli potrzeby notowania tego typu informacji. Współbracia Andrzeja Boboli w rubryce patria (pochodzenie) wpisali się równie lakonicznie, na przykład: „Ślązak”, „Prusak”, „Wielkopolanin”. Dla kultu Andrzeja Boboli oczywiście nie ma żadnego znaczenia dzienna data jego urodzin, bo w liturgii jest on wspominany 16 maja – w dniu męczeńskiej śmierci, określanym w Kościele jako dies natalis, czyli „dzień narodzin (dla nieba)”. A ta data jest pewna, potwierdzona przez świadków jego męczeństwa w 1657 roku.
Dzisiaj jednak jesteśmy bardziej dociekliwi. Wiele wskazuje na to, że Andrzej Bobola urodził się 30 listopada 1591 roku, we wspomnienie św. Andrzeja Apostoła. W tamtych czasach rozpowszechniony był zwyczaj nadawania dziecku imienia świętego wspominanego w dniu urodzenia. Wielu Bobolów trzymało się tej praktyki, bo znamy co najmniej czterech członków rodu, którzy dostali imiona zgodnie z tym kluczem. Poza tym wiadomo, że kiedy rozpoczęły się starania o beatyfikację Andrzeja, jego współbracia modlili się w tej intencji właśnie 30 listopada. Możliwe, że kierowali się nie tylko domysłami czy datą imienin, ale jakimiś informacjami albo poszlakami, które nie zachowały się do późniejszych czasów.
MAŁOPOLANIN Z WOJEWÓDZTWA RUSKIEGO
Kwestia miejsca urodzenia Andrzeja Boboli jest jeszcze bardziej skomplikowana. Pierwsi biografowie podają kilka różnych miejscowości, niekiedy tak odległych jak Wilno czy „Pińsk koło Pułtuska” (w rzeczywistości Pińsk leży na terenie dzisiejszej Białorusi, a Pułtusk – na północnym Mazowszu). Dopiero jezuita Jan Poplatek w wydanej w 1936 roku biografii Błogosławiony Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego. Życie – męczeństwo – kult przedstawił efekty swojego śledztwa historycznego przeprowadzonego w księgach parafialnych, archiwach zakonnych, herbarzach i wielu innych dokumentach. Wynika z niego, że Bobolowie herbu Leliwa mieszkali głównie na terenie dzisiejszej Małopolski, ale mieli swoje dobra i dzierżawy również w ziemi przemyskiej i sandomierskiej oraz w okolicach Lwowa.
Dlaczego akurat Strachocina? Od 1520 do 1683 roku mieszkała tam jedna z gałęzi rodziny Bobolów. Do dzisiaj miejsce, w którym stał dwór zniszczony w czasie drugiej wojny światowej, nazywane jest przez okolicznych mieszkańców Bobolówką. Tylko czy ktoś, kto urodził się koło Sanoka, mógł nazywać siebie Małopolaninem? Owszem, bo w czasach św. Andrzeja Małopolska obejmowała nie tylko województwo krakowskie i sandomierskie, ale także ziemię sanocką, która należała do województwa ruskiego. Na marginesie – do Małopolski administracyjnie należały wówczas nawet rejony, które znajdują się obecnie daleko na Ukrainie: województwa bełskie, bracławskie i czernihowskie.
A przede wszystkim na Strachocinę wskazał sam Andrzej Bobola w latach osiemdziesiątych XX wieku. Męczennik ukazywał się przez cztery lata proboszczowi tamtejszej parafii, ks. Józefowi Niżnikowi, a podczas ostatnich odwiedzin zapytany, czego oczekuje, powiedział: „Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Dzięki staraniom ks. Niżnika powstało tam sanktuarium św. Andrzeja. Dla kogoś, kto pozna historię Boboli, ta ingerencja z nieba nie będzie zaskakująca. Bo nie była pierwsza… W 1702 roku św. Andrzej ukazał się rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku, o. Marcinowi Godebskiemu, a w 1819 roku w Wilnie – dominikaninowi o. Alojzemu Korzeniewskiemu. Za pierwszym razem poprosił o odnalezienie i wyeksponowanie trumny z jego ciałem, przy której wkrótce zaczęło dochodzić do uzdrowień i innych cudów; za drugim razem zapowiedział, że Polska odzyska kiedyś wolność, a on będzie jej patronem. Wygląda na to, że pod koniec XX wieku postanowił również wypełnić lukę w swojej biografii oraz – co chyba znacznie ważniejsze – zorganizować w Strachocinie kolejne miejsce, w którym wiele osób wyprasza u Boga łaski za jego pośrednictwem.
Już dekadę przed niecodziennymi wydarzeniami w Strachocinie jezuita o. Bronisław Natoński w notce dotyczącej św. Andrzeja Boboli w Encyklopedii Katolickiej, wydanej przez Katolicki Uniwersytet Lubelski w 1973 roku, podał jako miejsce jego pochodzenia właśnie tę miejscowość. Na ziemię sanocką – choć bez konkretnego miejsca – wskazuje też krótki zapis w pamiętniku Anny Potockiej, właścicielki wielu majątków w tym rejonie i zasłużonej działaczki społecznej. W Moim pamiętniku, wydanym w 1927 roku, napisała na ostatnich stronach: „Taki był duch tej ziemi sanockiej, ziemi rodzinnej tylu znakomitych mężów Ojczyźnie zasłużonych, ziemi Jana z Dukli, bł. Andrzeja Boboli ”².
ŁAZĘKOWIE I PISARZE ZIEMSCY
Żeby dobrze zrozumieć św. Andrzeja Bobolę, warto poznać rodzinę, z której pochodził. Wiele jego cech – i wad, i zalet – wynikało bowiem zapewne z uwarunkowań związanych z pochodzeniem. Można też sądzić, że jedne i drugie czynią z niego arcypolskiego świętego, dobrego patrona dla jego rodaków.
Bobolowie herbu Leliwa byli średnio zamożną szlachtą. Pochodzili ze Śląska. Kiedy urodził się Andrzej, rodzina była liczna i szeroko rozgałęziona. W źródłach pisanych pierwsi członkowie rodu, czyli „Bobola z bratem swym Secesławem”, są wspomniani w dokumencie z 1223 roku, w którym książę Henryk Brodaty oddał wieś Sychowę (obecnie Sichów w województwie dolnośląskim) opatowi cystersów z Lubiąża, a mieszkańców uwolnił z poddaństwa i pozwolił im opuścić swoje dobra. Bobola i jego brat awansowali wtedy do klasy łazęków, czyli wolnych rolników, którzy karczowali lasy i uprawiali pozyskaną w ten sposób ziemię. Osiadali oni przeważnie w dobrach książęcych i byli zobowiązani do oddawania części plonów oraz do służby wojskowej, która była dobrą okazją do zdobycia szlachectwa. Bobolowie uzyskali je przed rokiem 1239. Dorobili się też majątku ziemskiego (zapewne niewielkiego) nazwanego Bobolicami, w okolicach opactwa cysterskiego w Henrykowie.
Rodzina wkrótce utraciła swoje ziemie na Śląsku – i to w okolicznościach nader niechlubnych. W 1239 roku czterej bracia Bobolowie zostali złapani jako raubritterzy, czyli rozbójnicy napadający podróżnych na drogach, i skazani na śmierć. Karę zamieniono później na tak zwaną główszczyznę, czyli grzywnę „za głowę”. Ponieważ bracia nie byli w stanie zapłacić wymaganej sumy, zostali zmuszeni do sprzedania Bobolic cystersom z Henrykowa. Wtedy przenieśli się do ziemi sandomierskiej, gdzie w kolejnych wiekach mieszkało ich najwięcej.
Z powodu śląskich korzeni rodu Bobolów w latach trzydziestych XX wieku, kiedy zbliżała się kanonizacja Andrzeja, czeska gazeta „Den” napisała o czeskim pochodzeniu jego rodziny. Wywołało to oburzenie dziennikarza „Kuriera Polskiego”, który w artykule Czy błog. Bobola był Czechem. Próba nonsensownej „aneksji” zauważył, że przodkowie męczennika opuścili Śląsk w XIII wieku i że nie był on wówczas czeski, oraz że Bobolowie nie występują w najstarszych czeskich herbarzach, a przez polskich heraldyków są uważani za ród „czysto polski”³. Do sprawy ewentualnych zagranicznych koneksji Andrzeja Boboli znacznie spokojniej podszedł prymas Polski kard. Stefan Wyszyński, kiedy w 1962 roku zgłosił się do niego Ścibor Bobola herbu Leliwa ze słowackich Koszyc, przedstawił się jako krewny świętego i poprosił o błogosławieństwo oraz obrazki⁴. Prymas odnotował tę wizytę w swoich Pro memoria bez żadnego komentarza. Nie napisał, czy spełnił prośby, ale możemy przypuszczać, że błogosławieństwa udzielił, ale obrazków nie mógł ofiarować, bo w PRL Andrzej Bobola był na cenzurowanym i nie można było nawet wydrukować obrazków z jego podobizną.
BOBOLA DE PIASKI
Bobolowie w Małopolsce utrzymywali się głównie z dzierżawy wsi i starostw królewskich. Najwyraźniej byli darzeni zaufaniem przez braci szlachtę, bo pełnili różne funkcje, między innymi podczaszych, podstolich, sędziów i pisarzy ziemskich. Największą karierę zrobili: comes Nicolaus dictus Bobola (komes Mikołaj, zwany Bobolą) – cześnik królowej Jadwigi, żony Władysława Łokietka – oraz Jakub Bobola z Piasków, jeden z fundatorów kościoła Wszystkich Świętych w Krakowie. Za życia św. Andrzeja jego stryj, również Andrzej, był podkomorzym koronnym. Wielu Bobolów pisało się „z Piasków” albo „z Małego i Wielkiego Piasku” (na przykład w XV wieku Szymon Bobola, członek sądu ziemskiego we Lwowie, został zapisany jako „Symon Bobolka albo Bobola de Pyaszky”), co znaczy, że uważali oni ten majątek za swoją rodową siedzibę. Niestety nie wiadomo dzisiaj dokładnie, o które Piaski chodziło.
Nic nie wskazuje na to, żeby któryś z potomków śląskich raubritterów wrócił do tego zbójeckiego procederu, ale najwyraźniej w kolejnych pokoleniach krewka natura, sobiepaństwo i skłonność do załatwiania spraw na skróty (na przykład szablą) nieraz dawały o sobie znać w tej rodzinie. Na przykład Jarosław i Hieronim Bobolowie w 1521 roku dopuścili się rozboju i zabójstwa na moście na Sanie, a szesnaście lat później Jarosław został skazany na banicję za kolejne zabójstwo. Trzeba jednak zauważyć, że takie ekscesy nie były niestety czymś wyjątkowym w szesnasto- i siedemnastowiecznej Rzeczpospolitej szlacheckiej. Na ogół Bobolowie chętniej wykazywali się w licznych wojnach toczonych przez Rzeczpospolitą niż w pojedynkach i zajazdach. Przykładowo wspomniany Jarosław, uniknąwszy dzięki protekcji katowskiego topora i objąwszy dowództwo nad zamkiem w Niedzicy nad Dunajcem, skutecznie bronił powierzonej mu placówki, a nawet gromił wroga w polu. Bobolowie walczyli także i zginęli pod Smoleńskiem w 1611 roku (Wojciech Bobola) i pod Wiedniem w 1683 roku (Zygmunt Bobola).
Jednym z pewnością mogli się pochwalić. Kiedy w XVI wieku wielu przedstawicieli szlachty w Polsce przeszło na protestantyzm, ta rodzina należała do nielicznych, które – jak to ujął nieoceniony o. Jan Poplatek – „odszczepieństwu nie pozwoliły przekroczyć swych progów”. W polskich archiwach z tych czasów nie ma ani jednego Boboli protestanta. Przeciwnie, Bobolowie pozostawali blisko związani z jezuitami, którzy w Polsce byli głównym filarem kontrreformacji. Często gościli ich w swoich domach, hojnie wspierali datkami i oddawali swoich synów do jezuickich szkół. W Sandomierzu przy rynku stoi kamienica nazywana Konwiktem Boboli, którą podczaszy sandomierski Jakub Bobola ofiarował w 1635 roku jezuitom z przeznaczeniem na konwikt (czyli internat) dla ubogich uczniów ich kolegium. Kiedy podczaszy zachorował i czuł, że jest bliski śmierci, kazał się nawet zanieść do kolegium, żeby tam umrzeć. Ofiarodawcę upamiętnia do dzisiaj kamienna tablica. Imiennik męczennika, podkomorzy koronny Andrzej Bobola, w znacznej mierze finansował działalność szpitala dla ubogich w Grójcu, założonego przez ks. Piotra Skargę, i wspierał inne jezuickie dzieła. Co najmniej jeden Bobola poza św. Andrzejem został jezuitą.
O rodzicach Andrzeja Boboli i jego dzieciństwie wiemy tylko tyle, że jeśli faktycznie pochodził on ze Strachociny – a wszystko na to wskazuje – to jego ojciec zapewne miał na imię Mikołaj⁵ albo Jan⁶. Rodzice „odznaczali się zacnością życia” oraz przywiązaniem do wiary i w tym duchu wychowywali Andrzeja – zeznał jezuita Ignacy Chrzanowski w czasie procesu beatyfikacyjnego męczennika w 1730 roku, cytując jego bratanka, którego znał osobiście. Z jego świadectwa wynika, że Bobolowie postarali się, żeby Andrzej już w dzieciństwie otrzymał bierzmowanie. Ten fakt został przywołany zapewne jako dowód ich katolickiej gorliwości, bo wówczas dość powszechnie opóźniano przystępowanie do tego sakramentu, głównie pod wpływem protestantyzmu.
KRĘPY BRODACZ
Wiemy, jak wyglądał Andrzej Bobola. Podczas procesu beatyfikacyjnego opisali go Kazimierz Tokarzewski oraz jezuita o. Jan Łukaszewicz, który w młodości dobrze poznał sześćdziesięcioletniego wówczas o. Bobolę. Na podstawie ich wspomnień oraz wyglądu ciała, które po upływie kilkudziesięciu lat wyglądało tak, jakby zgon nastąpił poprzedniego dnia, powstały pierwsze wizerunki męczennika, którymi najwyraźniej były inspirowane kolejne obrazy – bo kiedy ogląda się portrety św. Andrzeja powstałe w różnych czasach, widać duże podobieństwo bohatera.
Święty Andrzej był mężczyzną średniego albo nawet niskiego wzrostu, o zwartej i muskularnej budowie ciała. Twarz miał okrągłą, a policzki „okraszone rumieńcem”. Miał jasne włosy, przez które z upływem lat zaczęła prześwitywać łysina. Pod koniec życia nosił dość długą („nisko strzyżoną”) brodę.UCZEŃ
REWOLUCJA W EDUKACJI
W latach osiemdziesiątych XX wieku w Bibliotece Królewskiej w Uppsali w księgozbiorze zrabowanym przez Szwedów w 1626 roku z jezuickiego kolegium w Braniewie znaleziono spis uczniów tej szkoły, którzy zostali przyjęci w 1608 roku do Sodalicji Mariańskiej. Na liście widnieje nazwisko: Andreas Bobola. Chodzi o późniejszego jezuitę i męczennika. Święty Andrzej uczył się w tej szkole w latach 1606–1611, czyli od piętnastego do dwudziestego roku życia. Kolegium było odpowiednikiem dzisiejszej szkoły średniej. Nauka w nim trwała pięć lat.
Kiedy w lutym 1551 roku jezuici otworzyli w Rzymie swoją wzorcową szkołę, Collegium Romanum, umieścili nad wejściem napis po włosku: Schola di Grammatica, d’Humanità e Dottrina Christiana, gratis (Szkoła Gramatyki, Nauk Humanistycznych i Doktryny Chrześcijańskiej, bezpłatna). Ten ostatni wyraz doprowadził do prawdziwej rewolucji w systemie oświaty. Założyciel jezuitów, św. Ignacy Loyola, w czasie studiów w Paryżu poznał na własnej skórze, jak uciążliwe może być samodzielne opłacanie nauki. Tak jak inni studenci, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, prosił zamożnych ludzi o wsparcie i żebrał na ulicach (dzisiaj zapewne byśmy powiedzieli, że prowadził zbiórkę publiczną na cele edukacyjne). Brakowało mu niekiedy czasu na chodzenie na wykłady, często niedojadał i sypiał w marnych warunkach. Kiedy więc już jako przełożony zakonu postanowił, że jezuici będą prowadzili szkoły dla młodzieży męskiej, od razu założył, że zakon weźmie na siebie utrzymanie tych placówek. Uczniowie nie tylko nie płacili czesnego, ale również mieli zapewnione mieszkanie i wyżywienie, a nawet podstawową opiekę medyczną. Skąd pochodziły środki na ten cel? Z datków, a przede wszystkim z nadań ziemskich, z których czerpano regularne dochody⁷.
Darmowość bynajmniej nie oznaczała niskiego poziomu. Przyjaciel założyciela i pierwszy sekretarz Towarzystwa Jezusowego Jan Polanco w liście do hiszpańskiego prowincjała zakonu Antonia de Araoza tłumaczył, że jezuickie szkoły mają być tak prowadzone, iż „ubodzy, którzy nie będą musieli opłacać regularnych wykładowców ani nauczycieli domowych, zdobędą za darmo wiedzę, którą trudno byłoby uzyskać nawet za duże pieniądze”⁸.
Każda fundacja była zatwierdzana przez przełożonego generalnego, który sprawdzał, czy fundusze przeznaczone na szkołę wystarczą na zbudowanie i prowadzenie funkcjonalnego domu, biblioteki, szkoły, kościoła i ogrodu. Na przykład gdy w 1585 roku król Stefan Batory nosił się z zamiarem założenia kolegium jezuickiego w Grodnie, prowincjał Paweł Campano tłumaczył mu:
Wiele potrzeba, najdostojniejszy królu, by stworzyć doskonałe kolegium. Dom musi być solidny, odpowiedni dla zakonników, odporny na pożary tak, aby wszystko nie uległo zniszczeniu w godzinę, przez co zakonnicy musieliby opuścić kraj i zaniechać swej działalności. Budynki szkolne powinny być obszerne, aby pomieścić wiele młodzieży, położone w spokojnej okolicy; świątynia powinna być dostosowana do czynności kapłańskich Towarzystwa, posiadać wystarczającą ilość paramentów liturgicznych i mebli. Dochody muszą wystarczyć na wyżywienie potrzebnej liczby osób, zachowanie wszystkiego w dobrym stanie i opłacanie licznych podróży. Dlatego powinny być oparte na dobrach solidnych i bezpiecznych, a nie spornych⁹.
UCZONA I WYMOWNA POBOŻNOŚĆ
W pierwszej połowie XVII wieku, czyli w momencie największego rozkwitu działalności edukacyjnej zakonu, jezuici prowadzili w Europie pięćset dwadzieścia jeden kolegiów, do których uczęszczało około dwudziestu tysięcy chłopców. W Rzeczpospolitej mieli ponad pięćdziesiąt szkół. Do momentu kasaty Towarzystwa w 1773 roku zdecydowana większość szkół na ziemiach polskich to były placówki jezuickie. Chodziły do nich nie tylko dzieci wielmożów, ale też „gołota”. Gdy w 1773 roku papież Klemens XIV rozwiązał Towarzystwo Jezusowe, w Polsce powstała Komisja Edukacji Narodowej, która przejęła szkoły jezuitów wraz z ich majątkami, a w większości przypadków również z kadrą. Chociaż w oświeceniu te szkoły były przedmiotem ostrej, niekiedy wręcz zjadliwej krytyki, utrzymującej się w zasadzie do dzisiaj (ganiono je między innymi za sztywność programu, nadmierne skupienie na łacinie i lekceważenie języków narodowych oraz niedostateczne zainteresowanie naukami matematyczno-przyrodniczymi), uczciwe spojrzenie na ten system edukacyjny skłania raczej do jego docenienia.
Zgodnie z informacją na tablicy umieszczonej na ścianie Collegium Romanum jezuickie szkoły miały profil humanistyczny. Nauka odbywała się po łacinie, która w czasach św. Ignacego i jeszcze długo potem była jedynym językiem międzynarodowym oraz językiem nauki, dyplomacji i liturgii. Program nauczania i zasady działania wszystkich kolegiów na świecie określał dokument Ratio atque institutio studiorum Societatis Jesu . W klasach od pierwszej do trzeciej (były to kolejno: infima, gramatyka, syntaksa) uczono łaciny i greki, czwarta klasa (poetyka) była poświęcona na praktyczne ćwiczenia językowe i stylistyczne oraz czytanie książek, zwłaszcza autorów klasycznych. Naukę w kolegium wieńczyła klasa retoryki, mająca służyć wyrobieniu w młodzieży „uczonej i wymownej pobożności”. Na wszystkich poziomach uczono katechizmu (w starszych klasach kładziono nacisk na poznanie poglądów innowierców i umiejętność obrony doktryny katolickiej), a w młodszych – rachunków. W planie zajęć była oczywiście także modlitwa i nabożeństwa. Każda szkoła miała miejsce do uprawiania sportu na świeżym powietrzu. Uczono szermierki, jazdy konnej, pływania i tańców. Ważną rolę odgrywał szkolny teatr, w którym uczniowie wystawiali przedstawienia pod kierunkiem nauczycieli. Ratio studiorum nakładało na prefekta (czyli dyrektora) kolegium obowiązek dbania o wypoczynek i dobre odżywianie uczniów oraz zorganizowania im czasu w taki sposób, żeby nie byli ani przeciążeni, ani znudzeni. Kary fizyczne ograniczano do minimum i stosowano tylko przy najcięższych wykroczeniach, co było sporą nowością w szesnastowiecznej pedagogice. Motywowano uczniów poprzez rozbudowany system nagród i współzawodnictwa (ciekawostka – właśnie z jezuickich szkół wywodzi się pomysł rywalizacji bractw i innych stowarzyszeń uczniowskich, charakterystyczny do dzisiaj dla elitarnych szkół w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych). Jeśli ktoś nie opanował materiału z danej klasy, miał indywidualne zajęcia, a gdy korepetycje nie pomogły, powtarzał klasę. Jeśli trzeba było kogoś relegować ze szkoły z powodu złego zachowania albo braku postępów w nauce, należało „najuprzejmiej” przeprosić jego rodziców¹⁰. Jezuici przyjmowali do swoich szkół także młodzież innych wyznań, nie przymuszając jej do przejścia na katolicyzm. Konwersje były jednak bardzo częste.------------------------------------------------------------------------
¹ Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty z dokumentów Towarzystwa Jezusowego dotyczące Andrzeja Boboli i jego relikwii pochodzą z książek ks. Jana Poplatka SJ: Błogosławiony Andrzej Bobola Towarzystwa Jezusowego. Życie – męczeństwo – kult, Kraków 1936, Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz, Sandomierz 2007.
² A. Stanisławowa Potocka z Rymanowa, z Działyńskich ostatnia, Mój pamiętnik, Kraków 1927, s. 329. Na ten fragment zwrócił uwagę ks. Zbigniew Głowacki w artykule Historyczne wskazania na miejsce urodzenia św. Andrzeja Boboli, „Niedziela Przemyska” 2002, nr 49.
³ , Czy błog. Bobola był Czechem. Próba nonsensownej „aneksji”, „Kurier Polski”, nr 104, 15 kwietnia 1938, s. 4.
⁴ S. Wyszyński, Pro Memoria, t. 9: 1962, Warszawa 2020, s. 22.
⁵ M. Paciuszkiewicz SJ, Andrzej Bobola, Kraków 2000, s. 7.
⁶ J. Wieliczka-Szarkowa, J. Szarek, Jestem święty Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić!, Kraków 2022, s. 10.
⁷ Zob. S. Załęski TJ, Jezuici w Polsce. Dzieje 153 kolegiów i domów jezuitów w Polsce, t. 4, Kraków 1905.
⁸ Za: J. Kochanowicz, Bezpłatne szkolnictwo jezuickie jako wyzwanie dla Akademii Krakowskiej, Toruń 2009, s. 4.
⁹ K. Drzymała TJ, Praca jezuitów polskich nad ludnością wiejską w pierwszym stuleciu osiedlenia się zakonu w Rzeczypospolitej, „Nasza Przeszłość” 1964, t. 20, s. 53.
¹⁰ J. Sprutta, Edukacja klas niższych w jezuickich kolegiach Rzeczypospolitej od XVI do XVIII wieku, „Nauczyciel i Szkoła” 2010, nr 3 (48), s. 27–37.