- W empik go
Brakujący obrazek - ebook
Brakujący obrazek - ebook
Ola zaszła w ciążę przed maturą i została wyrzucona z domu przez despotycznego ojca. Nieudane małżeństwo oraz samotne macierzyństwo sprawiły, że musiała szybko dorosnąć i zrezygnować z wielu marzeń. Dziś ma 34 lata i jest spełnioną mamą mądrej, choć zbuntowanej nastolatki. W jej życiu pojawił się również mężczyzna, z którym jest gotowa stworzyć nowy związek. Wygląda na to, że w końcu będzie spokojna i szczęśliwa. Tylko jedna rzecz kładzie się cieniem na jej życiu – natarczywe myśli o młodszej siostrze, Natalii, z którą przed laty straciła kontakt.
Przypadek sprawia, że udaje się jej odnaleźć siostrę. Natalia czuje jednak żal do Oli i wciąż z trudem radzi sobie ze wspomnieniami dzieciństwa. Siostry mają spotkać się w Wigilię. Czy uda im się naprawić zerwane więzi? I czy Ola uwolni się od przeszłości?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8172-908-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Pa, mamo! ‒ rzuciła Maja i wybiegła za próg, chwyciwszy wcześniej czarną torebkę z frędzlami, która leżała na podłodze obok szafki na buty.
Odgłos drzwi zamkniętych z trzaskiem odbił się echem po klatce schodowej. Choć mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze, Aleksandra przypuszczała, że hałas usłyszeli nawet sąsiedzi z parteru. Jej córka zbiegała teraz na dół, dudniąc po betonowych stopniach sandałami na plastikowych koturnach, które nie miały w sobie dość elegancji, by podkreślić wyjątkową okazję, jaką był pierwszy września i początek nowej szkoły. Ola powstrzymała impuls, by otworzyć drzwi i zbiec za Mają. Chciała chociaż pomachać jej na „do widzenia” i życzyć powodzenia pierwszego dnia w szkole średniej, ale dziewczyna zdążyła już pokonać chyba dwa piętra i lada moment miała łomotnąć z podobną werwą dość wiekowymi już drzwiami klatki schodowej. Poza tym nadopiekuńczością i matczynym wzruszeniem Ola najpewniej zrobiłaby córce obciach.
Obciach ‒ jak mocno zdążyła znienawidzić to słowo! Gdyby spróbowała stworzyć ranking wyrażeń najczęściej używanych przez Maję, to plasowałoby się ono na szczycie, być może tuż za żenadą, wiochą i przymiotnikiem „epicki”. Odkąd dziewczyna weszła w okres dorastania, czuła potrzebę wyrażania indywidualizmu, podkreślania osobowości i działania na przekór dorosłym.
Porzuciwszy pomysł wybiegnięcia na klatkę, Ola podeszła do okna. Stanęła przy gustownej firance z mlecznobiałego woalu, która sięgała tuż ponad znacznie gorzej prezentujący się żeberkowy grzejnik. Należało go przynajmniej pomalować – jeśli nie całkowicie wymienić, ale w mieszkaniu niezbędne były inne, bardziej naglące prace remontowe, przez co grzejnik automatycznie zszedł na drugi plan. Ola nie odchyliła firanki, tylko z bezpiecznej odległości dyskretnie wyjrzała przez szybę. Maja szła dumnie chodnikiem i mimo dziesięciocentymetrowych koturn, które wyglądały na niewygodne, poruszała się z wyjątkową nastoletnią gracją. Zarówno jej jaskrawe obuwie, jak i luźna bluzka typu nietoperz w mało dostojnym, choć podkreślającym tęczówkę jej oczu, jasnozielonym kolorze nie nadawały się na ceremonię rozpoczęcia roku. Jedynym pocieszeniem było to, że sama z siebie uzupełniła ten zestaw o czarną, plisowaną spódnicę sięgającą do kolan, która była jednym z najelegantszych ubrań w jej szafie.
Aleksandra budziła się każdego dnia z poczuciem niedowierzania, że jej jeszcze niedawno rozkoszna jak cherubinek dziewczynka teraz stała się zbuntowaną nastolatką. Maja miała niebywałą zdolność wbijania szpilek w najmniej spodziewanych momentach. Choć czasem nadal się przytulała i wylewała żale w matczyny rękaw, przez większość czasu traktowała ją jak wroga albo przybysza z innej planety. Ewentualnie kogoś, kogo należało tolerować w nadziei, że da pieniądze na nowy ciuch.
Patrząc na córkę, która zaraz miała zniknąć jej z oczu, Ola wspomniała z rozrzewnieniem pierwszy dzień szkolnej kariery Mai, kiedy z dwoma zaczesanymi starannie kucykami, w prostej białej bluzeczce i trochę za szerokiej spódnicy kupionej na lokalnym bazarku podążała do szkoły. Niepewnie ściskała wtedy dłoń matki i nie chciała jej wypuścić. Ona i dziadek Staszek byli dla niej całym światem.
Ich życie wyglądało wtedy zupełnie inaczej.
Ola lubiła wędrować myślami w przeszłość, bo upływający czas stępiał to, co złe. Złagodził emocje i ukoił bolączki, a jednocześnie wyostrzał to, co dobre. Mogła godzinami wspominać uśmiechniętą buźkę małej Mai z jasną grzywką i falującymi na ramionach włosami. Czasem były zebrane w jeden kucyk lub dwa – wówczas zabawnie podskakiwały przy każdym energiczniejszym ruchu. A kiedy dziewczynka zasiadała do stołu i na poszarzały koronkowy obrus wysypywała z pudełka tuzin woskowych kredek, aby zamiast księżniczek ustrojonych w balowe suknie z falbanami gryzmolić niezbyt staranne roboty, przypominała Oli młodszą siostrę Natalię. Podobnie jak ona, Maja miała jasne włosy i dość niepewny, ale ujmujący uśmiech. Nie potrafiła też imponująco rysować, ale ta czynność sprawiała jej prawdziwą dziecięcą frajdę.
Poza tymi cechami Maję i Natalię dzieliło w zasadzie wszystko ‒ przepaść, której nie dało się zasypać upływającym czasem. Ledwie wiedziały o swoim istnieniu, i choć na myśl o tym ostatnim Ola czuła nieprzyjemne ukłucie pod żebrami, coraz mniej wierzyła, że kiedyś się to zmieni.1
Kolorowa spiralka ilustrująca budowę cząsteczki DNA zajmowała połowę strony w podręczniku. Resztę wypełniał zbitek fachowych terminów. Ola zdążyła je przyswoić, ale kiedy przyszło do powtarzania wiadomości, jej pamięć przypominała szwajcarski ser, co w perspektywie zbliżającej się matury nie było dobrym prognostykiem. Mimo późnej pory sięgnęła po pliczek notatek sporządzonych drobnym i niezbyt kształtnym pismem, które głównie ona była w stanie rozczytać. Wyszukała odpowiednie kartki i rozłożyła je wokół siebie na skotłowanej kołdrze i poduszce. Przecierając piekące z niewyspania oczy, dwukrotnie przeczytała kilka definicji, których najważniejsze fragmenty podkreślone były wściekle pomarańczowym markerem.
Kiedy skończyła czytać o eksperymencie polegającym na wyizolowaniu DNA z komórek owocu kiwi, była za kwadrans druga. Chociaż na dziś zaplanowała jeszcze powtórkę jednego rozdziału podręcznika, czuła się całkowicie pokonana przez nukleotydy. Spojrzała na lampkę nocną, która niezmiennie paliła się jasnym światłem, jak gdyby chciała dodać jej energii. Niestety oczy Oli same kleiły się do snu.
Rozważyła przez moment opcję zaparzenia półlitrowego kubka mocnej kawy, która pomogłaby jej przebrnąć przez kolejne strony. Ostatecznie odrzuciła ten pomysł, bo na dziewiątą musiała być w szkole. Ostatnio spędzała tam mniej czasu, bo bieżący semestr nie był tak obciążony godzinami lekcyjnymi i wszyscy skupieni byli na przedmiotach maturalnych. Pozostałe już trochę odpuszczono. Mimo to należało pokazać się na lekcjach, a podparcie powiek zapałkami nie wchodziło w grę. Poza tym, aby dojść do kuchni, Ola musiałaby przejść przez pokój, który pełnił jednocześnie funkcję salonu, pokoju dziennego i sypialni rodziców. Ojciec byłby wściekły, gdyby przez przypadek wyrwała go ze snu.
Ziewając szeroko, wysunęła się spod kołdry. Zrobiła to jednak zbyt gwałtownie, przez co dziesiątki kartek z zapiskami rozsypały się po podłodze. Uprzątnęła szybko bałagan, kładąc jeden arkusz na drugim bez ładu i składu, z zamiarem posegregowania notatek o bardziej sprzyjającej porze. Chociaż w mieszkaniu było ciepło, zanim wyszła z pokoju, narzuciła na siebie błękitny, polarowy szlafrok. Zawsze była typem zmarzlucha. Nawet we frotowych skarpetach miała skostniałe z zimna stopy, a gdy wietrzyła z rana pokój, miała ochotę opatulić się włóczkowym szalem wydzierganym którejś jesieni specjalnie dla niej przez babcię Jolę.
Na stojącym naprzeciwko łóżka Oli niskim, dziecięcym tapczaniku spała Natalia z pluszowym królikiem wetkniętym pod głowę. Miała na sobie dwuczęściową różową piżamkę w księżniczki, której nie znosiła. Miała siedem lat, ale w przeciwieństwie do większości rówieśniczek nie była fanką księżniczek ani nie przepadała za różem. Tolerowała wyłącznie przetartą w kilku miejscach narzutę w kolorze fuksji, której nie chciała wymienić na inną. Narzuta była prezentem urodzinowym od cioci Amelii ‒ młodszej siostry ojca i jedynego członka rodziny, nie licząc Oli, dla którego Natalia naprawdę była ważna. Pozostali nie liczyli się z nią w żadnych sprawach, nawet tak błahych jak wybór piżamy. Była tylko dzieckiem, które nie miało głosu, i co najwyżej przeszkadzało w rodzinnych spotkaniach.
Poprawiając kołdrę siostry, która niemal w całości zsunęła się z łóżka, Ola odruchowo zerknęła na prześcieradło. Przejechała po nim dłonią, po czym odetchnęła z ulgą. Jeszcze do niedawna Natalia regularnie moczyła się w nocy, ale na szczęście od pewnego czasu łóżko było zwykle suche. Tym razem również.
Mokre prześcieradło i silny odór moczu wprawiały mamę w zniesmaczenie, a ojca doprowadzały do szewskiej pasji. Czasami nocny wypadek udawało się ukryć przed rodzicami – jeśli oczywiście to Ola zauważyła go pierwsza. Pomagała wtedy Natalii się przebrać i po kryjomu zmieniała pościel. Później nastawiała pralkę, ale suszące się w łazience prześcieradło stanowiło przykry dowód nocnych zdarzeń, który trudniej było zamaskować. Płachta frotowego materiału zwisająca ze sznurka nad wanną działała na ojca jak czerwona płachta na byka. Podobnie jak widok rachunku za wodę czy prąd, kiedy nieprzyjemnych epizodów nocnych było kilkanaście w miesiącu.
Zenon Romański, ojciec Natalii i Oli, nie był złym człowiekiem. Utrzymywał rodzinę, przy rozlicznych okazjach podkreślając, że pensja żony jest głodowa, i gdyby nie on, wszystkiego by im brakowało. Poza tym mieszkał z nimi pod jednym dachem i był dumnym panem domu ‒ nie jak ci wszyscy ojcowie i mężowie, którzy albo dla wygody odchodzili od rodzin, albo musieli za granicą pracować na lepszy byt. Ola przez lata wysłuchiwała, jak ważne jest to, żeby tata był w domu i żeby rodzina była pełna. Nigdy nie próbowała się z tym kłócić. Najpierw była za mała, aby rozumieć sprawy dorosłych, a później się nauczyła, że nie warto się sprzeciwiać. Zawsze i tak stała na straconej pozycji.
Zenon oprócz lepszych zarobków miał też żelazne zasady. Wychowywał obie córki twardą ręką, dzięki czemu miały wyrosnąć na porządnych ludzi ‒ dokładnie takich jak on. Ola, owszem, chciała być porządnym człowiekiem, ale w dzieciństwie zwykle wolała, żeby zasady ojca były mniej żelazne, głos cichszy i spokojniejszy, a pas służył wyłącznie do utrzymywania spodni na właściwym miejscu. Teraz miała skończone osiemnaście lat, dorastała ojcu do brody, ale słowo „pas” nadal przywodziło myśli tyleż bolesne, ile wstydliwe.
Ola miała na koncie dziesiątki zajęć wychowania fizycznego, na które ojciec wypisywał usprawiedliwienia, bo siniaki na jej ciele nie pozwalały na swobodne przebranie się w szatni w towarzystwie innych dziewcząt. Wreszcie wuefistka obniżyła jej ocenę, w przekonaniu, że nie ćwiczy z lenistwa. Nigdy nie zapytano jej o prawdziwy powód ‒ albo dlatego, że tak było wygodniej, albo rzeczywiście nikt niczego nie podejrzewał. Poza tym Ola była przekonana, że gdyby się odważyła z kimś porozmawiać, i tak nikt by jej nie uwierzył. Ojciec był poważanym funkcjonariuszem miejskiej policji, znanym z surowości, ale i pracowitości. Był nieprzejednany, nieskory do brania łapówek i ogólnie uchodził za wzór cnót w swojej profesji. Znało go niemal całe niespełna dwunastotysięczne miasto, w którym mieszkała ich rodzina.
Ułożywszy starannie kołdrę na łóżku Natalii, Ola spod głowy siostry wyciągnęła delikatnie pluszowego królika, którego chropowaty, plastikowy nos zostawił ślad na delikatnej skórze na czole. Położyła pluszaka tuż obok ‒ tak, aby był pierwszą rzeczą, jaką siostra zobaczy po przebudzeniu się. Później nie była w stanie odeprzeć pokusy i delikatnie pogładziła ją po jasnych jak kłosy zboża włosach. Natalia cicho westchnęła i uniosła delikatnie kąciki ust. Musiała śnić o czymś przyjemnym, co nie zdarzało się zbyt często. Regularnie miewała złe sny, które ją budziły i później tak długo nie mogła zasnąć, że w końcu wierceniem się na łóżku budziła też Olę. Zdarzało się czasem, że jej spowodowany nocną marą krzyk niósł się po mieszkaniu. To również rozsierdzało ojca. Udawał, że nie ma pojęcia, że to on jest przyczyną koszmaru siedmioletniej córki.2
Płatki śniegu miękko opadały jeden za drugim na blaszane parapety. Kiedy skupisko kilku niskich, szaroburych bloków, które tworzyły krajobraz osiedla, pokrywała solidna warstwa śniegu, robiło się urokliwie. Śnieg maskował nie tylko dziesiątki niedopałków papierosów, którymi zwykle upstrzone było wejście do klatki schodowej, lecz także chwasty na przyblokowej rabatce i bezlik psich kup, bo zwyczaj sprzątania po pupilu nie dotarł jeszcze do powiatowego miasteczka na wschodzie kraju.
Wyglądając przez szybę na przybrany w zimowe barwy skwerek, w którego rogu stał na wpół roztopiony bałwan, ulepiony kilka dni temu po pierwszych opadach śniegu, Ola dostrzegła trójkę dzieci. Tonąc w miękkim puchu przy odrapanym metalowym trzepaku, robiły mniej lub bardziej kształtne orzełki. Zaśmiewały się przy tym do łez. Mimo podwójnej okiennej szyby i dystansu kilku pięter ich perlisty śmiech było słychać w mieszkaniu. Po chwili do rozbawionej trójki dołączyło dwoje kolejnych dzieci. Orzełki zostały zadeptane, a na skwerku rozgrywała się teraz zażarta bitwa na śnieżki.
‒ Nie idziesz z Piotrkiem poszaleć na dworze? ‒ spytała Natalię, która z posępną miną siedziała przy biurku, pochylona nad kartką papieru.
‒ Piotrek jest chory ‒ odpowiedziała i w zadumie wróciła do rysowania nieforemnych, ale za to eksplodujących feerią barw transformerów.
Natalia zdawała się wypełniać sobą zaledwie połowę małego, obrotowego fotela. Choć we wrześniu rozpoczęła naukę w pierwszej klasie, budową ciała przypominała pięciolatkę. Na tle rówieśników zawsze była najmniejsza, najdrobniejsza i najsłabsza. Zwykle zajmowała miejsce w rogu sali, przy ostatnim stoliku, na końcu kolejki po posiłek. Chwilami sprawiała wrażenie, jakby bardziej jej nie było, niż była. Stanowiła przez to idealny obiekt żartów i worek treningowy dla silniejszych dzieci. Było tak do czasu, aż znalazła najlepszego przyjaciela ‒ w dodatku takiego, który był wyrośniętym jak na swój wiek chłopcem.