- W empik go
Brandenburg - ebook
Brandenburg - ebook
Ludwik Stasiak karierę artystyczną rozpoczął jako malarz. Tworzył w kręgu młodopolskiej bohemy artystycznej Małopolski, a także w ośrodkach europejskich. Po licznych podróżach powrócił jednak do rodzinnej Bochni. Z czasem jego zainteresowanie malarstwem ustąpiło miejsca literaturze, na którym to polu dał się poznać jako autor płodny i dociekliwy. Zasłynął jako badacz życia i twórczości wybitnego rzeźbiarza Wita Stwosza. Powieść historyczna „Brandenburg” należy do jego najpopularniejszych utworów.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8292-081-9 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy bogaty mieszczanin milionowego miasta, rozkopując fundamenty swego domu, natrafił na czaszkę z amuletem i na urnę runiczną nie wie, że dom jego stoi na wielkim uroczysku, które nosiło imię: Berlin; nie wie, że tam chowano władyków i wodzów Słowiańszczyzny.
Obcy zapomnieli i swoi zapomnieli.
Lecz w szumie trzcin na bagnach Braniboru dosłyszysz echa słowiańskiej pieśni, szelest kosaćców na błotach Haweli opowie ci o narodzie, który umarł.
Na tym olbrzymim słowiańskim cmentarzysku w śpiewie słowika dzwoni rzewna nuta smutku, wicher jesienny wyje głosem mordowanych ludzi. Łka wicher i płacze, po raz tysiączny sypie żółte liście na słowiańskie mogiły. Letnim porankiem kwiecie na łąkach pokrywa się perłami łez wytępionego do szczętu narodu.
Nad brzegami i jeziorami Braniboru plątające się tumany mgieł, mają kształty zakutych w jarzmo niewolników.
Widzisz jak się sosny na brzegu Łaby, na polach łęczyńskich o zachodzie słońca czerwienią? Jakby je kto krwią oblał! One korzeniami swymi do dziś nie mogły wypić wszystkiej krwi setek tysięcy Słowian, które tam w obronie swej ziemi poległy. Dziś jeszcze krwią się ich pnie barwią, choć tysiące lat mordu minęło.
I Łaba się krwawi, a morze przy ujściu Mży, Trawny, Swartawy i Renu huczy tak smutno, jak smutna była pieśń ludu, który tu niegdyś mieszkał.
* *
*
Krzyż zwyciężył.
Królowie rzymscy byli zawsze krzewicielami cywilizacji i apostołami wiary Chrystusowej.
Król Henryk Ptasznik wymordował pod Łęczyną dwieście tysięcy słowiańskiego chłopstwa.
Pojmanych bezbronnych jeńców i obrońców zdobytej Łęczyny w pień wycięto.
Co w Lubuszu swych domów bronili wybici, miasto z ziemią zrównane, kraina Milczan w pustynie zamieniona.
Podbił Henryk Hawelów, a warowną moczarami stolicę ich Branibór, zdobył głodem, żelazem i mrozem.
Po rzezi zatknięto na twierdzy braniborskiej krzyż. Ci co go ciosali, mieli ręce poplamione krwią bliźnich.
Był on urągowiskiem i parodią krzyża, na którym skonał Bóg miłości, Bóg przebaczenia.
Zapłakał tam na szczytach gwiazd, gdy na pogorzeli Braniboru zwycięzcy przyjmowali Ciało i Krew Pańską i śpiewali Kyrie elejson, klęcząc przed krzyżem, który na tle płonącego częstokołu twierdzy w oparach krwi ludzkiej się bielił.
Gdy wojownicy polegli, gdy starców zabito, a dziewice poszły w niewolę, zaczęło się na ziemi słowiańskiej panowanie zwycięzców.
Ksiądz Thiethmar pisze, że jeśli król srogi dla pogan na czele legionów łotrów nielitośne na Słowianach czynił łupiestwa, tedy Bóg łaskawy mu to przebaczy.
Tak pisze ksiądz Thietmar, nazywając swoje własne wojska legionem łotrów.
I ustanowił Henryk także prawo, że wypuszczonym z lochów rozbójnikom i oderżniętym od szubienicy mordercom wolno swobodnie chodzić po świecie, byleby oszczędzali domy swych rodaków, za to mogą na słowiańskim chłopie, jakie tylko chcą, zbrodnie i łotrostwa czynić.
Umarł wreszcie ten krwawy Sas i leży w krypcie w Kwedlinburgu, a w portrecie na pieczęci z wyłupionego jego straszliwego oka wyczytasz okrucieństwo i łakomstwo na krew ludzką.
Zgasł Henryk, ale nie zgasła z nim żądza podboju, łupiestwa i zbrodni, podszyta nikczemnie pod święty znak Chrystusowej wiary. Nastali jeszcze gorsi mordercy niosący w świętokradzkiej dłoni sztandar świętego Kościoła.
Mówią, że idą nawracać, a zabijali.
Mówili, że idą uczyć miłości, a łupili, podpalali.
Mówiła o cywilizacji ta barbarzyńska, krwawa horda, idąc nawracać cichy, spokojny, łagodny słowiański lud. Zapanował nad Słowianami markgraf Gero, lis chytry i przebiegły, okrutnik i krzywoprzysięzca.
Ten postanowił wygubić do szczętu plemię słowiańskie.
Zaprosił na ucztę trzydziestu książąt słowiańskich, którzy zawierzyli jego chrześcijańskiemu rycerskiemu słowu i w gościnę w jego progi przybyli. Pił z nimi i jadł, i o przyjaźni swej zapewniał, zachęcając do wina i kielicha. Gdy upojeni trunkiem ręką już nie władali, rzucił się na nich wraz ze swymi siepaczami i wymordował do jednego.
Zgotowawszy wojskom słowiańskim straszną nad Radską klęskę i zabiwszy naczelnego wodza, księcia Stoigniewa, wyciął w pień pojmane chłopstwo. Rzeź trwała do późnej nocy. Nazajutrz na wzniesionym krzyżu zawisła odcięta głowa poganina Stoigniewa na znak tryumfu kultury i chrześcijaństwa. U stóp krzyża zamordowano siedmiuset starszyzny bez litości.
Choć w głębi serca wielkiego markgrafa rzekomo była litość.
Wszak doradcę Stoigniewa puścił, jako przebaczający chrześcijanin, wolno... wyłupiwszy mu tylko oczy i wydarłszy język...
– I napełniła się ziemia słowiańska kościołami, księżmi i Bogu poświęconych panieństwem – mówi kronikarz.
Sam Gero wystawił klasztor dla zakonnic wraz z kościołem.
Ofiara ta dla Pana Boga wypadła mu bardzo tanio, bo pieniądze na nią ukradł i złupieżył w chatach, opolach i grodach słowiańskich.Rozdział II
Orze rolnik ziemię sochą drewnianą.
Rola to bujna, nie potrzebuje wielkich zachodów i pracowitej uprawy.
Późną jesienią odarł korę ze spodu drzew, drzewa nie zazieleniły się na wiosnę i uschły. Podpalili je wtedy, resztkę zaś pni i korzeni wykarczowali niewolnicy słowiańscy.
Ziemia znawożona popiołem nie wymaga żelazem kutego pługa lub stalowej brony. Byleby ją tylko sochą przewrócić, wyda plon bujny.
Sochy nie ciągną konie ani woły. Za konia i wołu trzeba zapłacić dziesięć, dwadzieścia denarów.
Taniej wypada niewolnica słowiańska.
Na targu w Świerzynie dostanie ją za dwa denary. Jeśli król jeszcze raz do ziemi Lutyków wpadnie, dziewka lutycka kosztować będzie denar, może mniej.
Niewolnice ciągną sochę rączo i wytrwale, tak że nawet bata mało się używa. Na to je Pan Bóg stworzył, żeby chrześcijaninowi służyły. Dalej! Wstecz! Stój!
Niewolnice, których nagość ledwie strzępek łachmanu okrywa, stanęły i poprawiały jarzma, patrząc w szarzejące na horyzoncie domy Braniboru, na lasy gniewkowskie, na bagna i mokrzyska, które się ciągnęły daleko aż do Szczyglic, aż do Berlina.
Patrzyły w dal, jakby w niej odszukać chciały domy ojców i opole rodzinne i krewnych swoich.
Pierwsza, lejcowa, była córką władyki z Jasieniec.
Druga ta, co ma czarne włosy i złotawe ciało, jest wdową po wojowniku, który poległ przy oblężeniu Kostrzynia.
Trzeciej wzięto męża w niewolę i zabito go w jej oczach. Zabito tam pod lasem dobierzyckim, niedaleko.
Przez kilka dni pędzona w pole do orki, widziała pod sosnami stado kruków siedzących na zabitym. Potem i kruków już nie było, bieliły się tylko kości... Że miała śliczne, jasne włosy i oczy modre, że miała pierś kształtną i gładką, że miała usta malinowe, musiała zostać poniewolną żoną chłopa, który ją kupił za dwa denary. Broniła się, ale ją bito batem, bardzo batem bito.
– Dalej! jazda! Socha na prawo! Nastąp się! Hee! Ruszcież, bo walę batem!
– Chryste wam pomagaj – krzyknął jakiś rycerz na koniu – który od strony Haweli do orki przycwałował.
– Dopomóż Boże!
– Co siać będziecie, gospodarzu?
– Jęczmień, dostojny panie.
– Co kosztują te poganki?
– Dałem, najdostojniejszy panie, półszósta denara za wszystkie trzy.
– Toście przepłacili.
– Pewnie, że to drogo. Gdyśmy ze Szwabii szli, mówiono nam, że tu u Wilków mlekiem i miodem opływać będziemy. A tu wszystko trza kupić za drogie pieniądze. Sochę i rydel...
– Po co macie kupować? Zrabować lepiej u Słowian. Pan Jezus się ucieszy, gdy takiego łotra poganina obedrzecie.
– Nie ma już z nich co drzeć, dostojny panie, tak ich wojsko nasze już obłuskało...
– Pokażcie mi te dziewki!
– Hawelanki! He! Pokażcie się jasnemu panu.
– Co chcecie za tę jasną?
– Tej nie sprzedam, bo jestem z niej kontent...
– A ta naręczna? Dajno ją tu bliżej! Czy to jeszcze dziewka?
– Dziewka, jeszcze młoda, bardzo młoda.
– Dam ci za nią trzy denary.
– Mało, najdostojniejszy panie.
– Przecież dałeś niecałe dwa.
– Tak, ale ja muszę coś zarobić. Chodziłem piechotą na targ do Świerzyna.
– Masz cztery.
– Dodaj, najjaśniejszy panie, jeszcze kilka kaczek błotnych, które ci wiszą u troka.
– Masz. Dostaw mi ją jutro wykąpaną i świeżo obleczoną, zwrócę za przyodziewek.
– Dostawię.
– A słuchaj, żebym ją dostał nieskrzywdzoną, bo cię zaćwiczę kańczugiem, ty rudy złodzieju.
– Jak rozkazałeś, najdostojniejszy.
– Chryste elejson.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.