Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Branki w Jassyrze. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Branki w Jassyrze. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 452 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KOL­CE POD RÓ­ŻA­MI.

A jed­nak mia­ły cze­go pła­kać.

Ach, gdy­by piel­grzym był wie­dział że w chwi­li, kie­dy scho­dził z góry, Lud­mi­ła przy­stą­piw­szy do okna, wska­za­ła go Elż­bie­cie i rze­kła:

– Oto szczę­śli­wy czło­wiek! Idzie gdzie chce, robi co chce, a ja?

Wra­ca­ją­cy w tej chwi­li do zam­ku, pan jego Su­li­sław na Że­gnań­cu, był to we­dle współ­cze­snych, czło­wiek bez za­rzu­tu. Nie roz­bi­jał na dro­gach, nic ka­to­wał swo­ich dłuż­ni­ków, nie oszu­ki­wał wie­rzy­cie­li, a co dziw­niej­sze, nie­miał wie­rzy­cie­li. W cza­sach kie­dy wszy­scy lu­dzie ry­cer­scy (nie­tyl­ko u nas, ale i w Eu­ro­pie ca­łej,) od gierm­ków aż do Xią­żąt, żyli bez ra­chu­by i to­nę­li w nie­prze­br­nię­tyck dłu­gach, czło­wiek co nie miał dłu­gów, bu­dził po­wszech­ny po­dziw. Ła­ma­li so­bie gło­wę są­sie­dzi i przy­ja­cie­le, jak on ro­bił aby za­wsze zwią­zy­wać dwa koń­ce? Bo że to umie­li kle­ry­cy i kup­cy, nie dzi­wo­ta; ci za­wsze no­si­li się z xię­ga­mi i pi­sa­nia­mi co uczą ta­kich mą­dro­ści, kie­dy tym­cza­sem Su­li­sław i czy­tać nie umiał?

To praw­da, ale jako nie­odrod­ny Po­lak, po­sia­dał w wy­so­kim stop­niu zmysł do go­spo­dar­ki, zmysł pro­sty, nie­wy­szu­ka­ny, za po­mo­cą któ­re­go rzą­dził się tro­chę na oślep a wy­bor­nie.

Miał też i dru­gą żył­kę co w ser­cu pol­skiem zwy­kle się ra­zem z tam­tą trzy­ma, żył­kę do wo­jacz­ki. Nikt go w bi­twie nie wi­dział zmie­sza­nym ani ostat­nim; w nie­bez­pie­czeń­stwo szedł tak­że na oślep, gar­dząc wszel­kie­mi sztu­ka­mi i for­te­la­mi ry­cer­skie­go rze­mio­sła.

I wia­ra jego była śle­pą. Nie­lu­bił słu­chać teo­lo­gicz­nych dys­put, żywo zaj­mu­ją­cych świat ów­cze­sny; ma­wiał że "to pod­ko­pu­je kar­ność", któ­rą na­zy­wał "wszyst­kich cnót ro­dzi­ciel­ką". Co wie­czór mo­dląc się gło­śno, za­no­sił do Boga jed­ną tyl­ko proś­bę, aże­by mu po­zwo­lił umrzeć nie na łóż­ku, nie na gnu­śną cho­ro­bę, ale w szcze­rem polu, za kraj albo wia­rę.

Miał więc pan na Że­gnań­cu pięk­ne i rzad­kie przy­mio­ty; było w nim prze­cież i nie­jed­no "ale". I tak, owa nie­szczę­sna mi­łość kar­no­ści, czy­ni­ła go w sto­sun­kach z ludź­mi twar­dym, a w bliż­szem po­ży­ciu bar­dzo trud­nym. Roz­ka­zy swo­ich zwierzch­ni­ków speł­niał świę­cie, ale i swo­je wła­sne chciał wi­dzieć po­dob­nie speł­nia­ne­mi; a że sam bar­dzo rzad­ko miał pole do po­słu­szeń­stwa (chy­ba tyl­ko w obo­zie), od in­nych zaś cią­gle go wy­ma­gał, umiał za­tem le­piej roz­ka­zy­wać niż słu­chać, nie zno­sił ani chwil­ki opóź­nie­nia, ani słów­ka uwa­gi. Drża­ła przed nim żona, drże­li do­mow­ni­cy, drże­li żoł­nie­rze i wło­ścia­nie. W skry­to­ści ser­ca, Su­li­sław sam się nie­raz dzi­wo­wał, dla­cze­go wszy­scy go się tak boją, kie­dy on prze­cież tyl­ko ści­słą spra­wie­dli­wość wy­mie­rza? Za­po­mi­nał że sza­le spra­wie­dli­wo­ści są nie­zmier­nie czu­ie; w jed­nem chy­ba tyl­ko Bo­skiem ręku mogą za­cho­wać zu­peł­ną rów­no­wa­gę; w drżą­cem ręku ludz­kiem naj­czę­ściej po­ka­zu­ją omyl­nie; to też choć mniej ści­sła, prze­cież za­wsze bez­piecz­niej­sza jest mia­ra mi­ło­ści.

Ale Su­li­sław po­rów­ny­wa­jąc się z wie­lu gor­sze­mi od sie­bie, są­dził że i tak jest aż nad­to ła­ska­wym dla tego "nędz­ne­go świa­ta", co tyle do­bro­dziejstw do­znał od jego rodu, a tak mało umiał je oce­nić. Chlub­ny dzia­dem co z Hen­ry­kiem san­do­mier­skim jeź­dził na Kru­cja­tę, chlub­ny oj­cem któ­ry męż­nie wal­czył z Ja­ćwie­żą i Pru­sa­ka­mi, za­mknię­ty w cia­snem kół­ku wia­do­mo­ści ogra­ni­cza­ją­cych się pra­wie wy­łącz­nie na wspo­mnie­niach ro­dzin­nych, wy­ro­bił so­bie prze­sa­dzo­ne po­ję­cie o zna­cze­niu i waż­no­ści swe­go domu; chy­ba jed­nym Pia­stom ustę­po­wał pierw­szeń­stwa, a i to czy­nił zda­le­ka. Nie­lu­bił ży­cia dwor­skie­go, gdzie po­tęż­niej­sze rody za­bie­ra­ły mu pierw­sze miej­sce. Wo­lał sie­dzieć na swo­im zam­ku, gdzie nikt się nie wa­żył prze­czyć jego wiel­ko­ści ani jej przy­ćmie­wać.

Kie­dy się oże­nił z Elż­bie­tą, za­czął nie­znacz­nie opusz­czać cu­gle owej gro­zy roz­we­se­lał się i ła­god­niał. Sam nie­do­strze­gał tey zmia­ny, i nikt nie­śmiał gło­śno się z niej cie­szyć, w oba­wie aby wszyst­kie­go nie po­psuć, bo czyż­by nie było ujmą i ob­ra­zą, samo przy­pusz­cze­nie że on, mąż ry­cer­ski, gło­wa rodu, ule­ga wpły­wom czy­im­kol­wiek, a jesz­cze też nie­wie­ścim?

Jed­nak­że ule­gał. Jak się to dzia­ło? Trud­no było zro­zu­mieć, bo Elż­bie­ta wy­da­wa­ła się isto­tą lę­kli­wą, za­hu­ka­ną, za­ję­tą je­dy­nie peł­nie­niem woli mę­żow­skiej. Usta jej nig­dy nie wy­mó­wi­ły sło­wa: "chcę". Była w niej sło­dycz nie z tej zie­mi, sło­dycz du­cha czy­ste­go co czu­je się wyż­szy nad ludz­kie gnie­wy i groź­by. To też wkrót­ce oto­czy­ła się ja­kąś at­mos­fe­rą aniel­ską, w któ­rej Bez­wied­nie wszyst­kie ser­ca mię­kły. A przy­tem, po­wo­li, mąż od­kry­wał w niej co­raz sza­cow­niej­sze za­le­ty: rząd­ność nie­wia­sty Bi­blij­nej, co do­mo­wi nie­ma­ło przy­czy­nia­ła do­stat­ku i ozdo­by; wy­kształ­ce­nie god­ne kró­lew­ny, bo nie­tyl­ko sły­nę­ła z bie­gło­ści w naj­cud­niej­szych ko­bie­cych ro­bo­tach, ale umia­ła czy­tać z xiąż­ki; kto wie na­wet czy­by się i wy­pi­sać nie umia­ła? Na­ko­niec od­krył w niej dziw­ną traf­ność sądu, na­wet w spra­wach ob­cych nie­wie­ście. Nikt się nie do­my­ślał że ta nie­ma isto­ta może mieć wła­sne zda­nie, ale za­py­ta­na, za­wsze od­po­wie­dzia­ła jak­by król Sa­lo­mon, tak że mąż już nie­raz po­ta­jem­nie za­się­gał jej rady, i za­wsze na niej do­brze wy­szedł.

Nie dziw­no za­tem że co­raz wię­cej żo­nie oka­zy­wał sza­cun­ku, a kie­dy jesz­cze Bóg ze­słał im syna" dum­ny oj­ciec mało nie osza­lał z ra­do­ści. W tem dziec­ku wi­dział przy­szłe słoń­ce swe­go rodu, roił dla nie­go ja­kąś ba­jecz­ną chwa­łę, do­pa­try­wał w niem wszel­kie do­sko­na­ło­ści, i pod wpły­wem tego roz­ser­decz­nie­nia zu­peł­nie się jak to mó­wią, ob­ła­ska­wił.

o przy­wią­za­niu Elż­bie­ty do dzie­cię­cia trud­no ludz­kie­mi sło­wy pi­sać. Taka du­sza, kie­dy na nią pad­nie pro­mień mi­ło­ści ma­cie­rzyń­skiej, roz­wi­ja się w kwiat dla któ­re­go jesz­cze nie­ma na­zwy. Ta Elż­bie­ta, zwy­kle taka spo­koj­na, tak ści­śle mie­rzą­ca wy­ra­zy i wra­że­nia, wo­bec dzie­cię­cia tra­ci­ła mia­rę, tra­ci­ła spo­koj­ność. I ona pod­da­wa­ła się ma­rze­niom: Jaś miał być wiel­kim czło­wie­kiem, Jaś miał być naj­pięk­niej­szym, naj­lep­szym i naj­szczę­śliw­szym z lu­dzi. Aż oto na­gle, wspo­mniaw­szy na ja­kim świe­cie się uro­dził, tru­chla­ła i czu­ła nie­zna­ne daw­niej smut­ki, z któ­rych tyl­ko mo­dli­twą mo­gła się otrzą­snąć.

I tak, w zam­ku Że­gna­niec­kim dni pły­nę­ły do­syć po­god­nie aż do przy­jaz­du Lud­mi­ły. Od chwi­li tego przy­jaz­du wid­no­krąg się za­chmu­rzył.

Czy­tel­nik może są­dzi że pięk­ność Lud­mi­ły rzu­ci­ła w dom za­rze­wie wzbro­nio­nych uczuć i za­zdro­ści? By­najm­niej. Su­li­sław do in­nych cnót su­ro­wych łą­czył i wier­ność mał­żeń­ską nie­po­szla­ko­wa­ną; nie­mial oczu dla żąd­nej bia­ło­gło­wy prócz dla żony, i pod tym wzglę­dem Elż­bie­ta mo­gła się mia­no­wać wy­jąt­ko­wo szczę­śli­wą. Jed­nak było w lo­sach na­pi­sa­no, że sie­ro­ta rzu­ci tu­taj za­rze­wie nie­zgo­dy.

Nie­próż­no stryj­co­wie przy­sła­li Lud­mi­łę do Że­gnań­ca. Mia­ła dwóch stry­jów, pod­sta­rza­łych, bez­żen­nych by­wal­ców, któ­rzy na Ma­zow­szu sły­nę­li z od­wa­gi i hu­lasz­cze­go ży­cia. Li­cze­ni do naj­po­ufal­szych przy­ja­ciół xię­cia Kon­ra­da, od mło­do­ści wszyst­ko z nim dzie­li­li, złe i do­bre; to ści­na­jąc łby po­gań­skim Pru­sa­kom, to sza­mo­cąc się z in­ne­mi Pia­sto­wi­ca­mi co nie chcie­li ko­cha­ne­go ich Kon­ra­da uznać naj­wyż­szym pa­nem, to uga­nia­jąc się za żu­bra­mi i niedź­wie­dzia­mi w nie­prze­by­tej pusz­czy Wi­skic­kiej, to na zam­ku Płoc­kim dwo­ru­jąc żo­nie Kon­ra­da, sław­nej xięż­nie Aga­zji, co była prze­pysz­na, przy­nęt­na i okrut­na jak nie­gdyś im­pe­ra­to­ro­we rzym­skie.

W nie­ustan­nem osza­ło­mie­niu bi­tew, ob­ław i bie­siad, ży­cie scho­dzi­ło im rzę­si­ście, we­so­ło, bez pa­mię­ci; i by­li­by zu­peł­nie z tego świa­ta za­do­wo­le­ni, gdy­by nie jed­na tro­ska co ich się z dziw­nym upo­rem trzy­ma­ła: wiecz­nie im bra­ko­wa­ło pie­nię­dzy.

Każ­dy wiek skar­ży się na zby­tek i ma­te­ry­alizm ja­kie w nim pa­nu­ją. Każ­de­mu po­ko­le­niu wy­da­je się że ono pierw­sze do­pie­ro do­świad­cza praw­dzi­wych fi­nan­so­wych kło­po­tów, że daw­niej oby­wa­no się ni­czem a przy­najm­niej ma­łem. Tym­cza­sem ci co do­brze wej­rze­li w xię­gę hi­stor­ji, wi­dzą że tło wszyst­kich jej ob­raz­ków jest ma­lo­wa­ne zło­tem, cie­niej albo gru­biej, ale za­wsze zło­tem. Ślicz­nie zda­le­ka wy­glą­da cala ta ry­cer­ska po­ezja, zam­ki, szar­fy, tur­nie­je, – ale co w tych mu­rach było za­bie­gów o byt co­dzien­ny, co w tych gło­wach pod heł­mem snu­ło się ra­chun­ków, tego nie mó­wią po­ema­ty ani ro­man­se. A jed­nak nie­mo­gło być in­a­czej, prze­cież lu­dzie i wte­dy nie żyli po­wie­trzem ani rosą, a pysz­ne zam­ki i klej­no­ta­mi wy­sa­dza­ne tar­cze nie wy­ra­sta­ły nig­dzie dar­mo? Wpraw­dzie wszyst­kie ceny nie­rów­nie były niż­sze od dzi­siej­szych, ale też i nie­rów­nie mniej­sza ilość mo­ne­ty krą­ży­ła po świe­cie. Sto­sun­ko­wo za­tem, lu­dzie ów­cze­śni mie­li ty­leż co i my wy­dat­ków, a kto wie czy nie wię­cej? Im wiek wspa­nial­szy, im te­atral­niej­szy, tem dro­żej kosz­tu­je. W ta­kich wła­śnie wie­kach jak dwu­na­sty i trzy­na­sty, kie­dy oświa­ta na­głym roz­kwi­tem wy­strze­li­ła, kie­dy Eu­ro­pa za­czę­ła się okry­wać la­sem ka­tedr, uni­wer­sy­te­tów i ra­tu­szów, kie­dy miesz­czań­stwo ro­sło w pie­rze i szpo­ny, lu­dzie po­czu­li mnó­stwo po­trzeb no­wych, mnó­stwo nie­zna­nych daw­niej żądz do­bro­by­tu i ozdo­by ży­cia. Dla do­go­dze­nia tym po­trze­bom, dla do­rów­na­nia moż­niej­szym, wie­lu za­czę­ło żyć nad stan, wie­lu nie prze­bie­ra­ło w środ­kach zbo­ga­ce­nia się, byle jak naj­szyb­sze­go. Po cóż dra­pież­ni ba­ro­no­wie spa­da­li z gór swo­ich i ra­bo­wa­li kup­ców? Dla­cze­go wła­śnie kup­ców? Chcia­ło im się axa­mi­tów na ustro­je­nie żony albo có­rek, za­mor­skich ko­rze­ni do po­czę­sto­wa­nia go­ści; wię­cej tam było chę­ci zy­sku ni­że­li okru­cień­stwa. A po co trzy­ma­li nie­przy­ja­ciół w ka­mien­nych skrzy­niach i że­la­znych klat­kach? Rzad­ko któ­ry pa­stwił się z sa­mej ze­msty; naj­czę­ściej cho­dzi­ło im o wy­mo­że­nie oku­pu, a bo­gac­two tak so­bie ce­nio­no, że wię­zień wo­lał nie­raz całe lata prze­sie­dzieć w lo­chu, ni­że­li wy­rzec się ma­jąt­ku. Na­wet i więk­sze wy­pad­ki ów­cze­sne moż­na­by naj­czę­ściej cy­fra­mi wy­tłu­ma­czyć; ileż razy Kru­cja­ta za­ha­czy­ła się o trud­no­ści pie­nięż­ne! Ileż razy Ge­nua lub We­ne­cja, męż­niej­szych współ­za­wod­ni­ków zmo­gły ku­pio­nem zwy­cięz­twem! A wie Opatrz­ność co robi. Ta ogól­na chci­wość, mimo szkód chwi­lo­wych, przy­nio­sła dla na­stęp­nych po­ko­leń wiel­kie, nie­obra­cho­wa­ne ko­rzy­ści. Wszyst­ko sta­wa­ło się to­wa­rem, pra­wo­daw­stwo mil­kło. Kie­dy pier­wej żą­da­no "ząb za ząb i oko za oko", te­raz krzyw­dzą­cy mógł po­krzyw­dzo­ne­mu lub jego ro­dzi­nie oku­pić się pie­niędz­mi i po­ku­tą ko­ściel­ną. Swo­bo­dy, przy­wi­le­je, wszyst­ko moż­na było wy­tar­go­wać, byłe za go­tów­kę. Z ta­kich tar­gów ci­chut­ko wzno­si­ły się ko­mu­ny. Wło­ści i mia­sta ku­po­wa­ły so­bie wol­ność od wiecz­nie głod­nych mo­nar­chów i feu­dal­nych pa­nów; ku­po­wa­ły ją wpraw­dzie za gru­be pie­nią­dze, ale pie­nią­dze raz da­wa­no, a wol­ność zo­sta­wa­ła na czas nie­ogra­ni­czo­ny. Wszak i sław­na "Szar­ta" an­giel­ska, pod­sta­wa ty­lo­wie­ko­wej po­myśl­no­ści, zo­sta­ła wy­mu­szo­na ta­kim tar­giem na prze­wrot­nym Edwar­dzie, co wca­le nie my­ślał o ja­kiejś chwa­le pra­wo­daw­cy ani o szczę­ściu lu­dów, ale z bó­lem ser­ca sprze­da­wał na­ro­do­wi jego pra­wa, byle ra­to­wać pust­ki skarb­ca?

"Ła­ska­wa au­tor­ko, mie­li­śmy obie­ca­ną po­wieść, a do­sta­je­my roz­pra­wę eko­no­no­micz­no-po­li­tycz­ną. Wo­le­li­by­śmy wró­cić do Lud­mi­ły…"

Ta­kie wy­ra­zy sły­szę wy­cho­dzą­ce je­śli nie z ust, no, to przy­najm­niej z my­śli czy­tel­ni­ków. Nie­praw­daż?

Ma­cie słusz­ność. Wra­cam do Lud­mi­ły i jej stryj­ców, któ­rzy zu­peł­nie jak dzi­siej­si utra­cju­sze, całe ży­cie go­ni­li reszt­ka­mi. Wszyst­ko jesz­cze szło nie­źle do­pó­ki żył ich brat naj­star­szy, oj­ciec Lud­mi­ły, czło­wiek nad­zwy­czaj bo­ga­ty, a przy­tem taki ro­zum­ny i rząd­ny, że mu tych bo­gactw cią­gle przy­by­wa­ło. W każ­dej zlej przy­go­dzie on był dla na­szych sza­leń­ców osta­tecz­ną uciecz­ką; wpraw­dzie za­wsze na­ga­dał i na­ła­jał, ale cier­pli­wie słu­cha­li, bo wie­dzie­li że po na­ucz­ce da i od­czep­ne­go. Mo­gli na­wet przy­pu­ścić że się w ich lo­sach za­no­si na jesz­cze ła­twiej­szą przy­szłość: oj­ciec Lud­mi­ły miał kil­ku sy­nów, a wszy­scy ko­lej­no w dzie­ciń­stwie po­mar­li, tak że nie­szczę­sne­mu ojcu jed­na już tyl­ko ta cór­ka zo­sta­ła. Stryj­co­wie nie byli do­syć złe­mi aby wy­raź­nie ży­czyć kon­ni śmier­ci, albo się cie­szyć z czy­jej stra­ty, do­brze to jed­nak wie­dzie­li i sze­ro­ko mię­dzy sobą oga­da­li, że gdy­by, – po naj­dłuż­szem ży­ciu, – "ko­cha­ny bra­tu­nio" na tam­ten świat ich wy­prze­dził, mo­gli­by zgod­nie z pra­wem, jego je­dy­nacz­kę wy­po­sa­żyć ru­cho­mo­ścia­mi i go­tów­ką, a sami wziąć wszyst­kie wsie, zam­ki i pu­ści­zny. Ale ra­chu­by gorz­ko ich za­wio­dły.

Pra­wa spad­ko­we tam­tych wie­ków jesz­cze nie były z osta­tecz­ną ja­sno­ścią okre­ślo­ne; za­wie­ra­ły kil­ka stop­ni roz­wo­ju dzie­jo­we­go, ist­nie­ją­cych współ­cze­śnie i wi­kła­ją­cych się co­raz to no­we­mi po­trze­ba­mi cza­su. W jed­nych ro­dach trzy­ma­no się sta­rych po­jęć, i tyl­ko po mie­czu od­da­wa­no zie­mię, nie bez pew­nej po­li­tycz­nej słusz­no­ści, bo po­sia­da­nie zie­mi zo­bo­wią­zy­wa­ło do słu­że­nia kra­jo­wi "mie­czem". Inne ro­dzi­ny po­stę­pow­sze, bar­dziej trzy­ma­ją­ce się spra­wie­dli­wo­ści Bo­żej niż po­li­ty­ki ludz­kiej, przy­pusz­cza­ły już cór­ki do rów­ne­go dzia­łu, prze­le­wa­jąc na zię­ciów obo­wiąz­ki sy­now­skie.

Tej ostat­niej dro­gi chwy­cił się oj­ciec Lud­mi­ły. Tak wie­lu do­stat­ków, i tak skrzęt­nie zbie­ra­nych, nie­miał ocho­ty od­da­wać w ręce bra­ci mar­no­traw­ców, a przy­tem po stra­cie kil­kor­ga dzie­ci, całą mi­łość, dumę i ma­rze­nia zło­żył na gło­wie je­dy­nacz­ki. Spo­rzą­dził ob­szer­ny te­sta­ment, gdzie za wie­dzą i zgo­dą xię­cia Lesz­ka Bia­łe­go, wszyst­kie swo­je ogrom­ne wło­ści za­pi­sał; na uko­cha­ną cór­kę, po­czem za­czął dla niej upa­try­wać jak naj­chlub­niej­sze­go mał­żon­ka, co mógł czy­nić dłu­go i z roz­my­słem, bo Lud­mi­ła była jesz­cze dziec­kiem.

Ale i tu naj­czul­sze prze­wi­dy­wa­nia omy­li­ły. Nim ob­lu­bie­ni­ca do­ro­sła, nim nad wy­bo­rem ob­lu­bień­ca roz­my­ślił się ro­dzic, śmierć przy­szła po nie­go, i dzie­wecz­ka bez ojca ani mat­ki, zo­sta­ła pod opie­ką stryj­ców, któ­rzy sie­ro­tę umie­ści­li u Pa­nien Nor­ber­ta­nek w Wi­to­wie, a sami za­ję­li się gor­li­wie za­rzą­dem jej ma­jąt­ku.

Woli oj­cow­skiej, gło­śniej wszę­dzie i przez dwór xią­żę­cy uzna­nej, nie­mo­gli wręcz za­prze­czyć; po­sta­no­wi­li przy­najm­niej ob­szer­nie ko­rzy­stać z lat opie­ki, i za­raz też wró­ci­ły się dla nich bło­gie dni ob­fi­to­ści. Jed­nak po­mi­mo no­wych dróg do bo­gac­twa, po­mi­mo nie­prze­bie­ra­nia w tych dro­gach, jesz­cze nie mo­gli i nie mo­gli oczy­ścić wła­snych ra­chun­ków. Jak wszy­scy lu­dzie ży­ją­cy bez ładu, mie­li za­wsze fun­dusz na dzi­siej­sze uży­cie, a nig­dy go nie mie­li na za­pła­ce­nie daw­nych dłu­gów. Je­den zwłasz­cza dług do­skwie­rał im okrop­nie… za­cią­gnę­li go nie­gdyś u czło­wie­ka strasz­ne­go, u Zyn­dra­ma z "Czer­wo­nej

Budy", któ­ry był ro­dzo­nym bra­tem Su­li­sła­wa z Że­gnań­ca, bo Su­li­sław miał bra­ta, wpraw­dzie tak nie­po­dob­ne­go do sie­bie jak nie­bo do zie­mi, ależ brak po­do­bień­stwa mię­dzy brać­mi to w dzie­jach nie no­wi­na, Abel i Kain dali pierw­szy przy­kład.

Zyn­dram szedł z rodu Ka­ini­tów. Nie za­da­wal­niał się jak stry­jo­wie Lud­mi­ły hu­lan­ka­mi i po­pi­sa­mi czczej od­wa­gi, lu­bił wal­kę dla mor­du, lu­bił spra­wy pie­nięż­ne dla róż­nych prze­wrot­no­ści i zdrad­nych pod­chwy­ty­wa­li, lu­bił wszel­kie pa­stwie­nie się, któ­re na­zy­wał słusz­nem zwy­cięz­twem siły nad sła­bo­ścią, ro­zu­mu nad głu­po­tą.

W epo­ce po­wszech­nej za­miesz­ki, nie­trud­no było zna­leźć pole dla ta­kich upodo­bań, a że swój swe­go i w kor­cu maku wy­szu­ka, przy­łą­czył się do szaj­ki Bo­le­sła­wa Ły­se­go, co był tyle na­do­ku­czał lu­dziom, że go prze­zwa­no "Ro­ga­tym Dja­błem", czy­li w skró­ce­niu "Ro­gat­ką. " Trud­no do­praw­dy zro­zu­mieć zkąd się w nim tyle zło­ści wzię­ło, bo prze­cież był sy­nem tego Hen­ry­ka Szląz­kie­go co za­słu­żył na czci­god­ny przy­do­mek "Piu­sa", a co wię­cej był wnu­kiem, ro­dzo­nym wnu­kiem tej xięż­ny Ja­dwi­gi, któ­ra wów­czas jesz­cze świe­ci­ła wśród ży­ją­cych, a wkrót­ce mia­ła być po­li­czo­ną w po­czet Świę­tych Pa­tro­nów kra­ju. Po­twor­nie się on od nich od­ro­dził i do­ka­zał praw­dzi­wej sztu­ki, gdy w epo­ce któ­ra tylu złych Xią­żąt za­zna­ła, po­tra­fił za­sły­nąć jako je­den z naj­gor­szych. Ale w chwi­li tej opo­wie­ści nie­miał jesz­cze tak osła­wio­ne­go imie­nia, bo jesz­cze był bar­dzo mło­dy i roz­po­czy­nał do­pie­ro swój za­wód od róż­nych po­mniej­szych ra­bu­sio­wych wy­praw, gdzie Zyn­dram z wie­lu in­ne­mi po­ma­gał mu całą du­szą.

Zyn­dram tak­że li­czył się do mło­dych. Już był jed­nak wdow­cem, a o tem wdo­wień­stwie róż­ne wie­ści krą­ży­ły. Mó­wio­no że lo­chy jego za­ni­ku nie opróż­nia­ły się od więź­niów, że sam pan nie­raz lu­bił ba­wić się w kata, że śmierć jego żony nie była przy­pad­ko­wą… Mó­wio­no że ten za­mek to ja­ski­nia swa­wo­li, gdzie od­by­wa­ją się Sab­ba­ty god­ne Ły­sej Góry. Nie­któ­rzy twier­dzi­li na­wet ja­ko­by du­szę za­prze­dał Bel­ze­bu­bo­wi, któ­ry mu za to zno­sił kupy zło­ta, bo jak­żeż było in­a­czej wy­tłu­ma­czyć, zkąd czło­wiek, co nie go­spo­da­ro­wał, co Xię­ciu jesz­cze nie­pa­nu­ją­ce­mu słu­żył, rok rocz­nie prze­cież nowe wsie do daw­nych przy­łą­czał i do skle­pio­ne­go skarb­czy­ka co­raz to nowe skrzy­nie zwo­ził? Wpraw­dzie dru­dzy tłu­ma­czy­li to in­a­czej, bar­dziej po ludz­ku: szep­ta­li że pan Zyn­dram bawi się roz­ma­itą li­chwą, że wsie i skrzy­nie bie­rze w za­staw od lu­dzi co nig­dy już po­tem nie mogą z nim dojść do ładu, – nikt nie był pe­wien co się w tem ży­ciu kry­ło, to tyl­ko było nie­za­wod­ne że w nie­szczę­śli­wej go­dzi­nie stry­jo­wie Lud­mi­ły przy ja­kiejś wspól­nej uczcie upro­si­li mil­czą­ce­go Zyn­dra­ma o po­ży­cze­nie ośmiu­set grzy­wien, któ­re nie wie­dzieć kie­dy w ich ręku stop­nia­ły. Te­raz upo­mi­nał się bez prze­stan­ku. Dziw­nie był ten czło­wiek nie­uży­tym; każ­dy inny prze­cie da­wał się ja­koś zmięk­czyć, po­dar­ka­mi i uści­ska­mi skło­nić do cze­ka­nia, on je­den nie chciał cze­kać, na­sta­wał i gro­ził, a groź­by Zyn­dra­ma to nie były żar­ty.

Aż pew­ne­go wie­czo­ru, znów przy wspól­nej uczcie, sły­sząc o wiel­kiej uro­dzie Lud­mi­ły i jesz­cze więk­szych jej ma­jęt­no­ściach, Zyn­dram roz­sz­nu­ro­wał usta.

– Daj­cie mi – rzekł – wa­szą sy­no­wi­cę za żonę… a ja po­ka­żę się mi­ło­sier­nym, wasz dług w jej po­sa­gu przyj­mę, i tak już nic so­bie nie bę­dzie­my win­ni.

Mą­drze wy­my­ślił chy­try Zyn­dram: naj­przód mą­drze dla sie­bie, bo po­sag Lud­mi­ły wie­lo­krot­nie prze­no­sił set­ną war­tość owe­go dłu­gu, a mą­drze i dla stryj­ców, któ­rym też jego po­mysł nie­zmier­nie się uśmiech­nął. Do­brze oni wie­dzie­li ze i tak ich opie­ka nie­dłu­go się skoń­czy, że do­ra­sta­ją­ca sy­no­wi­ca tro­chę prę­dzej lub póź­niej całe swo­ję mie­nie w obcy ród prze­nie­sie i to bez żad­nej dla stry­jów ko­rzy­ści; ten układ przy­najm­niej za­koń­czał ich naj­więk­szy kło­pot. Przy­sta­li le­d­wie mo­gąc uta­ić ra­dość try­ska­ją­cą im z oczu, wy­tar­go­wa­li so­bie jesz­cze na­wet ja­kąś drob­ną do­pła­tę za tru­dy opie­ki; Zyn­dram za­pa­lo­ny opi­sem wdzię­ków i bo­gactw dzie­dzicz­ki; oka­zał się nie­zwy­kle ła­twym, Po­da­no so­bie ręce, stwier­dzo­no kil­ka­krot­nie obiet­ni­ce, i tak w po­śród or­gji, mię­dzy dwie­ma cza­sza­mi, zo­stał roz­strzy­gnię­tym los pięk­nej sie­ro­ty.

W każ­dym in­nym ra­zie, stry­jo­wie by­łi­by jak naj­dłu­żej od­kła­da­li za­męż­cie Lud­mi­ły, te­raz na­pie­ra­ni przez nie­cier­pli­we­go Zyn­dra­ma po­sta­no­wi­li co prę­dzej ode­brać ją z klasz­to­ru. Za­cho­dzi­ło tyl­ko py­ta­nie gdzie ją tym­cza­sem umie­ścić, i z wszel­ką przy­zwo­ito­ścią prze­pro­wa­dzić swa­ty? Młod­szy stryj miał ocho­tę? za­wieźć ją na dwór xież­ny Aga­zji; nie­ma wąt­pli­wo­ści że raz tam wpadł­szy, sie­ro­ta by­ła­by zgu­bio­na. Szczę­ściem star­szy stry­jec któ­ry jesz­cze tro­chę miał Boga w ser­cu, za­drżał na myśl aby go­łąb­kę we­pchnąć w gniaz­do wę­żo­we, i za­py­tał czy­by nie było naj­sto­sow­niej a ra­zem i naj­zręcz­niej od­dać ją pod opie­kę bra­ta Zyn­dra­mo­we­go Su­li­sła­wa i jego prze­zac­nej mał­żon­ki? Dom był sza­no­wa­ny, Zyn­dram u bra­ta mógł bez prze­szko­dy wi­dy­wać swo­ją przy­szłą, i wszyst­ko­by się tam zło­ży­ło gład­ko, niby samo z sie­bie.

Naj­nie­spo­dzia­niej, stryj­co­wie po­ja­wi­li się w Wi­tow­skim klasz­to­rze, za­bra­li zdu­mio­ną Lud­mi­łę, i z licz­nym, praw­dzi­wie pań­skim or­sza­kiem za­wieź­li ją do Że­gnan­ca. Tam po kil­ku dniach we­so­łej go­ści­ny, pew­ne­go po­ran­ku za­mknąw­szy się na osob­no­ści z pa­nem domu, oświad­czy­li Uro­czy­ście jako Zyn­dram pro­sił o rękę ich sy­no­wi­cy, jako oni stry­jo­wie i opie­ku­no­wie zgo­dzi­li się na ten zwią­zek, a te­raz już tyl­ko przy­cho­dzą pro­sić o ze­zwo­le­nie Su­li­sła­wa, któ­ry bę­dąc star­szym bra­tem ob­lu­bień­ca, ma prze­waż­nie pra­wo do gło­su.

Su­li­sław mile przy­jął tę wia­do­mość; nie wa­ha­jąc się dał swo­je bra­ter­skie przy­zwo­le­nie. W głę­bi du­szy ra­do­wał go nie­sły­cha­nie ten układ, co spo­krew­nie­niem z chlub­ne­mi imio­na­mi i wnie­sie­niem ogrom­nych bo­gactw po­mna­żał świet­ność rodu i za­ra­zem za­pew­niał szczę­ście bra­ta, Nie za­sta­no­wił się czy brat go­dzien ta­kie­go szczę­ścia? Ale jak mu się tu dzi­wić? Za­bły­śnie­cie nie­spo­dzia­nej po­myśl­no­ści przy­głu­sza zwy­kle w czło­wie­ku, skru­pu­ły coby mo­gły mu tę po­myśl­ność po­psuć. Trze­ba też do­dać na uspra­wie­dli­wie­nie Su­li­sła­wa, że nie­miał ja­sne­go po­ję­cia o za­sa­dach ani po­stęp­kach bra­ta; Zyn­dram od pierw­szej mło­do­ści roz­po­cząw­szy zbroj­ną włó­czę­gę, daw­no zszedł mu z oczu, te­raz osiadł gdzieś aż w Wiel­ko­pol­sce i przez całe lata nie zgła­szał się do ni­ko­go z bliz­kich. Su­li­sław za­go­spo­da­ro­wa­ny w swo­im że­gnań­cu, nie­wie­le co wie­dział o bo­żym świe­cie, a je­śli cza­sem w obo­zie lub od kogo z prze­jezd­nych po­sły­szał o bra­cie jaką wieść nie­po­chleb­ną, brał ją za po­twarz i kładł na karb za­wi­ści jaką we­dług nie­go inne moż­ne domy pa­ła­ły do ich rodu. A przy­tem, uczci­we­mu czło­wie­ko­wi tak trud­no we złe uwie­rzyć, je­śli nie­ma do­wo­dów ja­snych jak na dło­ni! Su­li­sław miał so­bie za obo­wią­zek ro­dzin­ny a więc świę­ty, bro­nić bra­ta prze­ciw­ko wszyst­kim i po­mi­mo wszyst­kie­go. Z po­cząt­ku czy­nił to dość ostroż­nie, z ubo­le­wa­niem i za­strze­że­nia­mi, ale im da­lej tem wię­cej na­bie­rał od­wa­gi; póty dru­gich prze­ko­ny­wał, aż w koń­cu prze­ko­nał i sa­me­go sie­bie. Dzi­siej­szy wy­pa­dek utwier­dził go jesz­cze, w sza­cun­ku dla bra­ta; ofia­ro­wa­nie tak świet­ne­go związ­ku wy­da­ło mu się jed­nym wię­cej do­wo­dem jak lu­dzie wy­so­ko ce­ni­li Zyn­dra­ma.

Gład­ko więc i bez­sprzecz­nie spra­wa się za­ła­twi­ła w are­opa­gu męz­kim. Ni­ko­mu na­wet przez myśl nie prze­szło, aby się py­tać o zda­nie sa­mej Lud­mi­ły. Moż­naż było zresz­tą wąt­pić o tem zda­niu? Czyż­by jed­na dziew­ka śmia­ła sta­wić czo­ło tylu mę­żom? Pra­wie wszyst­kie sta­dia ko­ja­rzy­ły się wte­dy za po­mo­cą ta­kich ro­dzin­nych umów i za­ocz­nych swa­tań. I nie­tyl­ko wte­dy, ale przez wie­le na­stęp­nych stu­le­ci dzia­ło się po­dob­nie.

Jed­nak są we wszyst­kiem wy­jąt­ki.

Wy­jąt­ko­wym był cha­rak­ter Lud­mi­ły, wy­jąt­ko­wem i jej po­ło­że­nie. Oj­ciec jej, stra­ciw­szy kil­ku chłop­ców, ma­rzył cią­gle o tem co utra­cił, i wy­ma­rzył so­bie aby sy­no­wie nie­ja­ko mu od­ży­li w cór­ce; le­d­wo umia­ła do­siąść ko­nia, już brał ją z sobą na łowy, uczył ją go­nić do pier­ście­nia, ka­zał ma­leń­ki łuk na­cią­gać; lu­bił jej bia­łe czo­ło przy­stra­jać męz­kim koł­pacz­kiem, lu­bił ją wi­dzieć har­cu­ją­cą w po­śród so­kol­ni­ków, i nie­raz pa­trząc zda­le­ka, łu­dził się my­ślą że od­zy­skał syna.

Wspa­nia­le też dziew­cząt­ko od­po­wia­da­ło ma­rze­niom oj­cow­skim. W ko­leb­ce jesz­cze utra­ciw­szy mat­kę, pod wy­łącz­nym kie­run­kiem ry­cer­skie­go ro­dzi­ca, Lud­mi­ła roz­wi­ja­ła się szyb­ko w czer­stwe siły i dziel­ność du­cha.

Po­dob­ny duch nie był zu­peł­nie obcy ko­bie­tom owe­go cza­su. Woj­ny Krzy­żo­we i w nich roz­bu­dzi­ły bo­ha­ter­skie my­śli. Klo­ryn­da Tas­sa nie jest czczym utwo­rem wy­obraź­ni. Sław­na ry­cer­ka Mał­go­rza­ta, dłu­go kie­ro­wa­ła obro­ną Je­ro­zo­li­my prze­ciw Sa­la­dy­no­wi, a gdy wró­ci­ła do Eu­ro­py, od­wio­zła z sobą tyl­ko swój hełm, pro­cę i psał­terz. Pięk­na Flo­ry­na, cór­ka Xią­żę­cia Bur­gundz­kie­go, zgi­nę­ła na polu chwa­ły w Pa­le­sty­nie, wal­cząc przy swo­im na­rze­czo­nym Swe­no­nie kró­le­wi­czu duń­skim.

Lud­mi­ła kil­ko­krot­nie za­sły­sza­ła o tych ry­cer­kach krzy­ża i za­zdro­ści­ła im ser­decz­nie. Przy­ja­cie­le ojca pod­nie­ca­li jesz­cze jej za­pał, wró­żąc, że bę­dzie kie­dyś po­dob­na do kró­lo­wey Wan­dy, albo do Bia­ło-knie­hi­ni tej po­tęż­nej sio­stry Chro­bre­go, co sły­nę­ła wo­jen­ne­mi dzi­wy, i ja­kie­goś ogrom­ne­go ry­ce­rza wła­sną bia­łą ręką za­bi­ła.

Na­sza bo­ha­ter­ka wpraw­dzie nie mia­ła ocho­ty ni­ko­go za­bi­jać. Za­ba­wy z łu­kiem i so­ko­ła­mi były dla niej tyl­ko za­baw­ką, nie zdo­ła­ły w niej przy­głu­szyć praw­dzi­wych po­pę­dów nie­wie­ście­go ser­ca. Dla ojca była ule­gła jak ba­ra­nek, dla wszyst­kich uprzej­ma i peł­na dzie­cię­cych przy­mi­leń, a przy­tem pu­sta i we­so­ła jak pta­szek. Za­cho­wa­ła na­wet i nie­któ­re inne ce­chy, aż nad­to swo­jej płci wła­ści­we; ko­cha­ła się w stro­ju, prze­pa­da­ła za tań­cem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: