Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bratowa prezydenta - ebook

Data wydania:
3 lipca 2024
Ebook
49,90 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bratowa prezydenta - ebook

Niebywała, przejmująca, zbeletryzowana relacja z trudnej do wyobrażenia Obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku…

Halina Starzyńska – bratowa prezydenta - opowiada o strachu, niedowierzaniu, buncie, wierze, wreszcie rezygnacji i obojętności. Ta kobieca perspektywa jest niczym fotograficzny kolaż codziennego heroizmu. Na tle umierającego z głodu i pragnienia miasta, podczas trzytygodniowej obrony Warszawy wyrasta także ten, którego postać na trwałe wpisała się w historię i pamięć.

Stefan Starzyński w opowieści swojej bratowej staje się postacią wielowymiarową. Nie pozbawioną wad i przywar, a jednocześnie honorową i nieulękłą.

Halina Starzyńska piórem Agnieszki Lis snuje jego nieobiektywną biografię. I zadaje pytanie, które do dziś pozostaje aktualne: Czy warto być bohaterem?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83295-27-5
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 WRZE­ŚNIA 1939 ROKU

Mar­twię się o Ste­fana. Po śmierci Pau­liny jakby zma­lał. Może się garbi? A może to smu­tek, który go ogar­nął. Ob­jął we wła­da­nie całe je­ste­stwo. Jakby Ste­fan skła­dał się te­raz z za­my­śle­nia. A może z tę­sk­noty? Bo gdy ktoś mówi, że chciałby spę­dzać cały swój czas na Po­wąz­kach, to chyba to wła­śnie musi ozna­czać.

Nie mo­głam mu na to po­zwo­lić. Mu­sia­łam pil­no­wać, by na tym cmen­ta­rzu nie sy­piał, nie prze­pro­wa­dził się tam, bo wy­raź­nie wi­dzia­łam, że ma ku temu skłon­ność. Sia­dy­wał koło płyty na­grob­nej, chciał na niej le­żeć, naj­le­piej sku­lić się i już nie wsta­wać.

A dzi­siaj... nie spo­sób so­bie tego wy­obra­zić. Od świtu w mie­ście kom­pletna dez­orien­ta­cja. Wszyst­kich. Stało się to, czego się oba­wia­li­śmy. O czym mó­wiło ra­dio, szep­tała ulica, nad­mie­niali są­sie­dzi i ku­zy­no­stwo na uro­dzi­nach ciotki.

Wojna.

W ga­ze­tach pi­sali róż­nie. Hi­tler się nie od­waży. A niech tylko ten Hi­tle­rek pod­sko­czy, to go pol­skie lot­nic­two na­tych­miast wy­ku­rzy. Prze­trze­pie szko­pom tyłki, uciekną szyb­ciej, niż przy­szli. A w ogóle to Chur­chill na­tych­miast przy­śle tu­taj swoje woj­ska i tyle bę­dzie wo­jen­nych po­dry­gów kur­du­pla z wą­si­kiem.

I wszy­scy, wszy­scy, biedni i bo­gaci, prze­kupki, praczki, pia­ska­rze, ga­ze­cia­rze, kupcy, fa­bry­kanci, po­li­tycy – wszy­scy chcie­li­śmy w to wie­rzyć.

A jed­nak się ba­li­śmy. Wbrew uspo­ka­ja­ją­cym ko­mu­ni­ka­tom.

Ste­fan nie mó­wił o tym za wiele. Na­wet w lipcu po­je­chał na tak długo od­kła­dany urlop. Ten, który kie­dyś obie­cy­wał Pau­li­nie. „Po­lu­sia była na ta­kiej wy­cieczce i bar­dzo chwa­liła”, tak mó­wił. Nor­we­skie fiordy go za­chwy­ciły. Na­wet uśmiech­nął się kilka razy, gdy o tym opo­wia­dał.

To był pierw­szy taki czas od śmierci Pau­liny, kiedy choć odro­binę od­po­czął. Kiedy jego twarz się roz­ja­śniła. Wtedy, gdy pa­trzył na po­szar­pane skały i po­dzi­wiał wschody słońca. Zjadł ka­wa­łek ło­so­sia, cie­szył się po­tań­ców­kami, cho­ciaż pa­trzył z boku, bo sam, bę­dąc w ża­ło­bie, nie tań­czył. Z kim zresztą? Poli już nie było.

Z tego urlopu nie wszy­scy wró­cili do kraju. Nie­któ­rzy... wła­ści­wie nie wia­domo, jak to na­zwać. Wy­emi­gro­wali, może tak. To dy­plo­ma­tyczne okre­śle­nie, bo też dy­plo­ma­tów do­ty­czyło. Ucie­kli. Czmych­nęli ni­czym prze­stra­szone kró­liki.

Ale przed czym, do­kąd? To pierw­sze jest oczy­wi­ste. Przed tym, czego wszy­scy się ba­li­śmy od dłu­giego czasu. Przed tym, o czym ko­micy w ka­ba­re­tach pod­śpie­wy­wali, niby żar­to­bli­wie, w rze­czy­wi­sto­ści za­bi­ja­jąc strach pu­blicz­no­ści i wła­sny.

Ten wą­sik, ach ten wą­sik

Ten wzrok, ten lot, ten plą­sik

I wdzięk, i lęk, i mina

I śmiech – tak jest, to ja

Ach pa­nie, ach pa­no­wie

Tak trzeba, śmiech to zdro­wie

Ti­tina, ach Ti­tina

To je­dyna piosnka ma.

Lu­dwik Sem­po­liń­ski sło­wami Ma­riana He­mara tra­we­sto­wał pio­senkę Je cher­che après Ti­tine. Czy była śmieszna? A jed­nak wszy­scy się śmiali.

Chi­chot przez łzy. To ta­kie po­trzebne. W stra­chu za­wsze nie­zbędny jest wen­tyl, od­re­ago­wa­nie. Taki od­grom­nik, żeby nie zwa­rio­wać. La­tem trzy­dzie­stego dzie­wią­tego na­mno­żyło się te­atrzy­ków, re­wii, ka­ba­re­tów, sa­ty­rycz­nych piw­ni­czek. Żeby nie my­śleć, nie pa­mię­tać.

War­szawa żyła przy­go­to­wa­niami do wojny, ukry­tymi pod płasz­czy­kiem za­bawy – te­atry, ope­retki, ka­ba­rety pę­kały w szwach. Jakby lu­dzie czuli, że to ostatni mo­ment na za­bawę. Jakby chcieli łap­czy­wie za­ła­pać tro­chę ra­do­ści, któ­rej – czyż mo­gli się tego spo­dzie­wać? – na kilka lat, już do­słow­nie za chwilę, mieli zo­stać po­zba­wieni.

Wi­dzo­wie śmiali się na ki­no­wych Włó­czę­gach i pod­śpie­wy­wali pio­senkę z tego filmu, Tylko we Lwo­wie. Cze­kali na nową re­wię z udzia­łem Hanki Or­do­nówny, Kto kogo. Miała się od­być dru­giego wrze­śnia.

War­szawa się ba­wiła, a Ste­fan po­pły­nął na nor­we­skie fiordy, choć wcze­śniej twier­dził, że nie jest nimi za­in­te­re­so­wany. Zro­bił to z tę­sk­noty za zmarłą żoną. Bo to ona była nimi za­chwy­cona. Ona opo­wia­dała o nich z pa­sją. Wio­sną ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego szó­stego roku Pau­lina po­je­chała na wy­cieczkę mor­ską stat­kiem Ba­tory, wspa­nia­łym, zu­peł­nie no­wym trans­atlan­ty­kiem, który wy­pły­nął wtedy w trasę po raz pierw­szy. We­ne­cja – Du­brow­nik – Bar­ce­lona – Ca­sa­blanca – Fun­chal – Li­zbona – Lon­dyn – Ka­nał Ki­loń­ski – Gdy­nia. Do portu do­ce­lo­wego za­wi­nęli je­de­na­stego maja, a pod­czas po­dróży Pau­lina za­chwy­ciła się nor­we­skimi fior­dami. Za­chę­cała męża do od­wie­dze­nia nor­we­skiego wy­brzeża, nie miał jed­nak czasu. Prze­cież urlop to rzecz zbędna, gdy tyle spraw jest do upo­rząd­ko­wa­nia!

La­tem pod ko­niec lipca trzy­dzie­stego dzie­wią­tego wsiadł na po­kład Pił­sud­skiego. Wy­obra­żam so­bie, że pa­trząc na po­strzę­pione skały, w du­chu roz­ma­wiał z Pau­liną. Przed wy­jaz­dem na wszelki wy­pa­dek ka­zał so­bie za­ła­twić wizę so­wiecką, gdyby dzia­ła­nia wo­jenne wy­mu­siły po­wrót przez ZSRR. Ob­sta­lo­wał so­bie także świeży mun­dur ma­jora, tak pro­fi­lak­tycz­nie. Prze­cież na­dal był żoł­nie­rzem.

Bo Ste­fan wciąż pa­mię­tał o woj­nie. W sierp­niu z jego ini­cja­tywy uru­cho­miona zo­stała spo­łeczna ak­cja ko­pa­nia schro­nów i ro­wów prze­ciw­lot­ni­czych. „Oby­wa­tele sto­licy! Ofiar­ność wa­sza na rzecz do­bra po­wszech­nego jest znana. Świad­czy­cie za­wsze dla pań­stwa i dla swego mia­sta, gdy tego za­cho­dzi po­trzeba. Spo­kój, jaki cała lud­ność sto­licy za­cho­wuje w roz­gry­wa­ją­cych się wy­pad­kach mię­dzy­na­ro­do­wych, jest do­wo­dem wiel­kiej doj­rza­ło­ści oby­wa­tel­skiej. Wraz z tym spo­ko­jem du­cha – obo­wiąz­kiem na­szym jest przy­go­to­wać się na wy­pa­dek, gdyby pań­stwo i sto­lica zo­stały za­gro­żone. Dla­tego na­ka­zem chwili jest przy­go­to­wa­nie od­po­wied­niej ilo­ści schro­nów”. Tak w ode­zwie prze­ma­wiał Ste­fan do miesz­kań­ców War­szawy. Jesz­cze wtedy, kiedy wojny nie było. Na pierw­sze jego we­zwa­nie, ogło­szone w pią­tek dwu­dzie­stego pią­tego sierp­nia, zgło­siło się do pracy dwa ty­siące osób, w so­botę liczba ta wzro­sła do sze­ściu i pół ty­siąca, a w nie­dzielę za­re­je­stro­wano prze­szło trzy­krot­nie więk­szy na­pływ ochot­ni­ków. Nie­któ­rzy mó­wią, że dwu­dzie­stego siód­mego sierp­nia rano pra­co­wało przy bu­do­wie ro­wów na­wet i dwa­dzie­ścia ty­sięcy osób. Wszystko dzięki Ste­fa­nowi.

Bo on pa­mię­tał o woj­nie także wtedy, kiedy inni się ba­wili.

A dzi­siej­szy po­ra­nek nie po­zwoli już ni­komu o niej za­po­mnieć.

Ta­kiej skali za­mętu, stra­chu, obez­wład­nia­ją­cego prze­ra­że­nia nikt so­bie nie wy­obra­żał. Ba! Tego po pro­stu nie można so­bie wy­obra­zić. To nie­re­alne.

I może dla­tego wciąż trudne do po­ję­cia. A na pewno nie­moż­liwe do zro­zu­mie­nia.

Okę­cie, Pań­stwowe Za­kłady Lot­ni­cze i całe osie­dle miesz­ka­niowe na Kole – zbom­bar­do­wane przez Luft­waffe. Słu­cha­łam tego, co mó­wił Mo­ścicki, i wie­dzia­łam, po­dob­nie jak cała War­szawa, cała Pol­ska, cały świat – że coś się skoń­czyło. A coś in­nego, nie­stety, roz­po­częło.

Skoń­czył się nor­malny świat.

„Nocy dzi­siej­szej od­wieczny wróg nasz roz­po­czął dzia­ła­nia za­czepne wo­bec Pań­stwa Pol­skiego, co stwier­dzam wo­bec Boga i hi­sto­rii. W tej chwili dzie­jo­wej zwra­cam się do wszyst­kich Oby­wa­teli Pań­stwa w głę­bo­kim prze­świad­cze­niu, że cały Na­ród w obro­nie swo­jej Wol­no­ści, Nie­pod­le­gło­ści i Ho­noru skupi się wo­kół Wo­dza Na­czel­nego i Sił Zbroj­nych oraz da godną od­po­wiedź na­past­ni­kowi, jak to się już nie­raz działo w hi­sto­rii sto­sun­ków pol­sko-nie­miec­kich. Cały Na­ród Pol­ski, po­bło­go­sła­wiony przez Boga, w walce o swoją świętą i słuszną sprawę zjed­no­czony, pój­dzie z Ar­mią ra­mię przy ra­mie­niu do boju peł­nego zwy­cię­stwa”.

Pięk­nie Mo­ścicki to ujął, czy jed­nak słusz­nie i praw­dzi­wie? Cały na­ród sta­nie w obro­nie wol­no­ści, nie­pod­le­gło­ści i ho­noru, bez wąt­pie­nia. Czy jed­nak aby na pewno Niemcy to od­wieczny wróg? Jak ła­two za­po­mnieć, że nie tak dawno, za­le­d­wie pięć lat temu, w czerwcu trzy­dzie­stego czwar­tego roku w ele­ganc­kiej sali Re­sursy cała po­li­tyczna wier­chuszka okla­ski­wała prze­mó­wie­nie Go­eb­belsa. Wy­lą­do­wał efek­tow­nym sa­mo­lo­tem Jun­kers G-38 i się pu­szył. Mą­drzył. Sam się wpro­sił, ale pol­scy po­li­tycy okla­ski­wali jego wy­kład Na­ro­dowo-so­cja­li­styczne Niemcy jako czyn­nik po­koju eu­ro­pej­skiego z en­tu­zja­zmem. Wy­stą­pie­nie, wcze­śniej uzgod­nione z Hi­tle­rem, sku­piło się na do­ko­na­niach na­zi­stow­skiego rządu, walce z ko­mu­ni­zmem, lecz nie wspo­mi­nało o po­li­tyce za­bor­czej Trze­ciej Rze­szy ani o praw­dzi­wym ob­ra­zie obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych w Niem­czech. Nikt o tym nie my­ślał! Tak było wy­god­niej, grzecz­niej i bar­dziej dy­plo­ma­tycz­nie. Wie­czo­rem zaś w po­sel­stwie nie­miec­kim od­było się przy­ję­cie, na któ­rym obecni byli Jó­zef Beck, Wa­lery Sła­wek i mi­ni­ster Pie­racki. Na­sza wier­chuszka. Przy­jaźń pol­sko-nie­miecka, oto co wtedy kwi­tło! Wielu się dało zwieść tym pięk­nym słów­kom. Wy­miana kul­tu­ralna, na­ukowa, słowne wo­do­try­ski dru­ko­wane na pierw­szych stro­nach ga­zet. I w tych plu­ga­wych szma­tław­cach, i w tych naj­bar­dziej no­bli­wych, roz­sąd­nych i opi­nio­twór­czych. Niemcy uda­wali przy­ja­ciół za­le­d­wie kilka lat temu.

Co się więc zmie­niło? Hi­tler się stał. A wła­ści­wie, za­le­d­wie dwa­dzie­ścia lat temu, trak­tat wer­sal­ski się stał. Wspa­niały do­ku­ment, dzięki któ­remu po stu osiem­na­stu la­tach od­zy­ska­li­śmy nie­pod­le­głość. Wielki dzień dla na­szego wiel­kiego na­rodu.

A Niemcy?

Prze­grali, ale wła­ści­wie nie po­nie­śli spe­cjal­nej kary. Tak tylko troszkę ich po­gnę­biono. Na tyle mocno, by do­ku­czyć prze­cięt­nemu Niem­cowi. By matki miały kło­pot w na­kar­mie­niu dzieci, a oj­co­wie mar­twili się o za­płatę czyn­szu. By mar­ga­ryna była zbyt­kiem, a o ma­śle dziad­ko­wie opo­wia­dali wnu­kom w baj­kach.

Za­kaz zbro­jeń? Ża­ło­sna fik­cja.

Na­ród nie­miecki zo­stał po­wa­lony na ko­lana, ale nie po­ko­nany. I wielu prze­wi­dy­wało, że to zbyt mało. Że dumni Ger­ma­nie nie zniosą po­ni­że­nia.

A kto nie wie­rzył... Ansz­lus Au­strii w marcu ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stego ósmego, za­ję­cie Cze­cho­sło­wa­cji do­kład­nie rok póź­niej. Mało?

A jed­nak wciąż nie wie­rzy­li­śmy.

Na­wet je­śli tego sa­mego dnia na War­szawę spa­dły bomby z dwóch na­lo­tów. Na­wet kiedy za­brzmiał alarm prze­ciw­lot­ni­czy. Na­wet wtedy – my, miesz­kańcy War­szawy, Po­lacy, nie chcie­li­śmy wie­rzyć.

W ka­wiar­niach pa­no­wał tłok. Lu­dzie chcieli roz­ma­wiać. Ko­men­to­wać to, co się wy­da­rzyło. Jakby na­le­żało sku­piać się na sło­wach – a prze­cież wła­śnie na­de­szła apo­ka­lipsa!

My, war­sza­wiacy, nie wie­rzy­li­śmy.

Aż obok ode­zwy Mo­ścic­kiego za­wi­sło na mu­rach war­szaw­skich ka­mie­nic za­rzą­dze­nie o sta­nie wo­jen­nym. „Na pod­sta­wie art. 1 ust. 1 ustawy z dnia 23 czerwca 1939 roku o sta­nie wo­jen­nym za­rzą­dzam stan wo­jenny na ob­sza­rze ca­łego Pań­stwa”.

Co tu­taj za­rzą­dzać? To nie ża­den stan wo­jenny! To wojna. Na War­szawę spa­dły dzi­siaj bomby. I na Trój­mia­sto. Na Ra­dom, Wie­luń, Po­znań. Spa­dły na Pol­skę. Wojna.

„Wojna – ta wojna, którą in­stynkt na­rodu pol­skiego wy­czu­wał jako nie­unik­nioną od chwili, gdy Hi­tler po ob­ję­ciu wła­dzy dyk­ta­tor­skiej nad na­ro­dem nie­miec­kim za­czął re­ali­zo­wać swój pro­gram he­ge­mo­nii świa­to­wej, na­szki­co­wany w Mein Kampf”.

Wol­no­ści oso­bi­ste prze­stały ist­nieć. Nie ma wol­no­ści słowa.

Pre­zy­dent Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej ogło­sił de­kret o Spra­wo­wa­niu zwierzch­nic­twa nad si­łami zbroj­nymi. Wszystko ważne, ale dla mnie naj­waż­niej­sze...

Dla mnie? Nie, nie dla mnie. Dla Ste­fana. Pre­zy­dent po­wo­łał ko­mi­sa­rza cy­wil­nego. „Głów­nemu Ko­mi­sa­rzowi Cy­wil­nemu służą na ob­sza­rze ope­ra­cyj­nym upraw­nie­nia władz na­czel­nych w za­kre­sie ca­łej ad­mi­ni­stra­cji rzą­do­wej z wy­jąt­kiem ad­mi­ni­stra­cji: woj­sko­wej, wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści, ko­lej­nic­twa oraz poczt i te­le­gra­fów”.

To jesz­cze nic nie zna­czyło. Jesz­cze nic. Jesz­cze mo­głam się łu­dzić, że to nic ta­kiego. Ko­mi­sarz cy­wilny, ważna per­sona, ale cóż mnie to mo­gło ob­cho­dzić? Wy­so­kie sta­no­wi­sko, duża od­po­wie­dzial­ność, ogromny stres, a w ra­zie ja­kie­go­kol­wiek nie­po­wo­dze­nia... le­piej nie my­śleć. W ra­zie wojny zaś? Wia­domo, to za­wsze od­po­wie­dzial­ność naj­wyż­sza. Le­piej uni­kać ta­kich eks­po­no­wa­nych po­zy­cji. Cza­sem jed­nak się nie da...

Po po­ran­nych na­lo­tach w mie­ście wła­ści­wie pa­no­wał spo­kój. Trudno to so­bie wy­obra­zić, tak jed­nak wy­glą­dały ulice War­szawy. Zdzi­wione. Oczy­wi­ście, za­rzą­dzono ostre po­go­to­wie czyn­nej i bier­nej obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Obok ode­zwy pre­zy­denc­kiej przy­kle­jono także spe­cjal­nie przy­go­to­wane in­struk­cje owej obrony. Ste­fan, który od dawna wzy­wał lud­ność mia­sta do ko­pa­nia ro­wów prze­ciw­lot­ni­czych, te­raz po­no­wił swe za­chęty. Mnie wy­da­wało się, że to prze­sada, że po co tak. Rowy prze­ciw­lot­ni­cze?

A jed­nak. Skwery już zo­stały po­prze­ci­nane nie­efek­tow­nymi do­łami, do nie­dawna uwa­ża­łam, że to cał­kiem na wy­rost. Szpecą, a prze­cież pre­zy­dent musi my­śleć o tym, by mia­sto było piękne. A to mia­sto w szcze­gól­no­ści – prze­cież sto­lica!

A jed­nak... Nie wiem, skąd Ste­fan wie­dział, ale wie­dział. Nie po­win­nam się dzi­wić. Od lat prze­cież krę­cił się bli­sko wła­dzy, za­wsze w to­wa­rzy­stwie tych, któ­rzy stali u steru. Za­wsze bli­sko i za­wsze... cóż, obok. Za­wsze z na­dzieją, że już nie­długo. Że jesz­cze jedno mi­ni­ster­stwo, jesz­cze jedna po­sada, jesz­cze je­den pro­jekt – i już. To bę­dzie to miej­sce. Praw­dziwa wła­dza. Osią­gnię­cie nad wszyst­kie inne. Jesz­cze tylko je­den stop­nień. Jesz­cze tylko...

Uznał, że pre­zy­dent War­szawy to do­bry sto­łek. Ste­fan pod­szedł do tego sta­no­wi­ska za­da­niowo, nie ce­niąc splen­doru ani be­ne­fi­tów, dba­jąc wszak o mia­sto jak o wła­sny dom. A może i bar­dziej. Pau­lina mo­głaby coś wię­cej na ten te­mat po­wie­dzieć. O wła­sny dom Ste­fan tak się nie trosz­czył, wszystko po­zo­sta­wia­jąc na jej bar­kach. Czy po pro­stu nie udźwi­gnęła?

Nie po­win­nam go ob­wi­niać. Mało kto tak ko­cha swoją żonę jak Ste­fan Pau­linę. Drugą żonę. O tej pierw­szej na­wet nie chcę my­śleć. Ta Jó­zefa za­wró­ciła Ste­fa­nowi w gło­wie zde­cy­do­wa­nie nad­mier­nie! Szczę­śli­wie – już nie żyje. Dajmy jej od­po­czy­wać w po­koju.

Gor­sza, że i Pau­li­nie tego win­ni­śmy ży­czyć. Spo­koju. Za­pewne dla­tego Ste­fan w ostat­nich mie­sią­cach tak po­świę­cił się pracy na rzecz mia­sta i jego miesz­kań­ców. Z tę­sk­noty za żoną. Drugą, wierną, uko­chaną, utę­sk­nioną.

Tak był od­dany mia­stu, że jak tylko skoń­czyły się na­loty – ru­szył na miej­sce znisz­czeń. Jesz­cze nie uży­wa­li­śmy słowa „pierw­szych”, kto jed­nak po­tra­fił my­śleć, wie­dział. Znisz­cze­nia po nie­miec­kich na­lo­tach nie były ostat­nie. Były pierw­sze. Mu­siały na­stą­pić ko­lejne. Prze­cież wła­śnie wy­bu­chła wojna, choć to słowo więk­szość Po­la­ków chęt­nie wy­rzu­ci­łaby ze słow­nika. Bo le­piej, żeby wojny nie było.

A gdy Ste­fan zo­ba­czył znisz­cze­nia na wła­sne oczy, jak za­wsze nie wie­rząc opi­niom i opi­som in­nych – od razu za­or­dy­no­wał dzia­ła­nia po­mo­cowe. Wy­słał bry­gady ro­bot­ni­cze do po­mocy przy wy­do­by­wa­niu osób za­sy­pa­nych, po­szko­do­wa­nych w na­lo­tach. Za­dbał także o to, by część od­de­le­go­wa­nych za­jęła się za­bez­pie­cza­niem zbom­bar­do­wa­nych bu­dyn­ków.

Mar­twił się, bo ostat­nie mo­bi­li­za­cje zde­kom­ple­to­wały jego per­so­nel. Jak miał za­rzą­dzać ra­tu­szem z ogra­ni­czoną ob­sadą? Na­wet naj­lep­szy przy­wódca nie bę­dzie sku­teczny bez wy­ko­naw­ców. Ogło­sił za­tem ak­cję uzu­peł­nia­jącą ob­sadę sta­no­wisk. Zgło­siło się mnó­stwo lu­dzi: eme­ryci, człon­ko­wie ro­dzin zmo­bi­li­zo­wa­nych, en­tu­zja­ści wła­dzy. Ste­fan po­trze­bo­wał w tej sy­tu­acji wy­tycz­nych, po­je­chał więc do Mi­ni­ster­stwa Spraw We­wnętrz­nych. I wró­cił zde­gu­sto­wany. Ba­ła­gan, wrzawa i mę­tlik, tak to okre­ślił. Nie do­stał żad­nych kon­kre­tów, mu­siał za­tem dzia­łać sam. To wcale nie ta­kie trudne, jed­nak w cza­sie wojny? Ry­zy­kowne. Ni­gdy nie wia­domo, co jest na­prawdę wła­ściwe. Za co tra­fisz pod sąd wo­jenny, a za co otrzy­masz Orła Bia­łego.

Nie­mniej bry­gady ro­bot­ni­cze wciąż były w ru­chu. Po­moc zbom­bar­do­wa­nym? W każ­dej chwili. Szczyt­nie, za­sad­nie i wciąż od nowa. Choć i tak my­śle­li­śmy o tym, by od tego dnia pró­bo­wać żyć nor­mal­nie. O ile to moż­liwe. W miarę nor­mal­nie. Po po­łu­dniu funk­cjo­no­wały prze­cież wciąż kina, te­atry, ka­wiar­nie. I uka­zały się po­po­łu­dniowe ga­zety.

Wszy­scy jed­nak wie­dzie­li­śmy, że tych na­lo­tów mo­gło być wię­cej.

Tak na­prawdę nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, że bę­dzie ich znacz­nie wię­cej.

Choć nikt nie miał po­ję­cia, jak wiele.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: