- W empik go
Brudna robota. Tom 2 - ebook
Brudna robota. Tom 2 - ebook
Jest wczesny jesienny ranek. Na parkingu koło terenów rekreacyjnych w Skatås przypadkowy przechodzień znajduje poćwiartowane ludzkie szczątki. Ofiarą jest z pozoru zwyczajny ojciec rodziny, który jakiś czas wcześniej zaginął bez śladu w drodze z pracy do domu.
Kilka miesięcy wcześniej policja otrzymała zgłoszenia w sprawie zaginięcia jeszcze kilku mężczyzn, a wkrótce znajduje kolejne poćwiartowane i opakowane w taki sam sposób zwłoki.
Komisarz policji kryminalnej Ingrid Bergman wszczyna śledztwo. Ślady prowadzą w różnych kierunkach, ale z czasem staje się oczywiste, że mężczyźni mordowani są według wcześniej opracowanej listy. Ktoś najprawdopodobniej podjął się wykonania brudnej roboty…
„Brudna robota” to powieść nie tylko o prześladowanych ludziach, ale także o bezsilności, gniewie i zadośćuczynieniu. To również druga książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0237-988-4 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ZAKŁAD RECYKLINGU ŚMIECI W SÄVENÄS
Wreszcie, pomyślał Lennart Ohlsson. Ostatni idiota opuścił teren zakładu.
Ohlsson miał pięćdziesiąt trzy lata i przepracował w tej branży całe życie. Najpierw na wysypisku, gdzie obsługiwał spychacz, potem przez prawie dwadzieścia lat jeździł na śmieciarce. Kiedy zdrowie zaczęło mu szwankować, przyjął propozycję i przeszedł do pracy przy recyklingu śmieci w Sävenäs. W porównaniu z poprzednim zajęciem teraz było lekko i przyjemnie. Od poniedziałku do piątku w zakładzie panował spokój, dzięki czemu zarówno on, jak i jego koledzy zawsze mieli czas na kawę i rozmowy o pierdołach. Jeśli któryś z nich musiał wyjść na godzinę albo dwie, żeby załatwić jakąś sprawę, nikt nie robił z tego problemu. Na dodatek mianowano go kimś w rodzaju brygadzisty i miał pod sobą trzech pracowników. Pewnie dlatego, że tylko jemu mózg normalnie funkcjonował. Tak przynajmniej uważał.
Kenta miał tylko pół mózgu, a praca w firmie stanowiła całe jego życie. Miał do niej wprost fanatyczny stosunek. Na dodatek był niezwykle pracowity, ale na tyle ograniczony umysłowo, że nie potrafił zliczyć do trzech. Pewnie w dzieciństwie ojciec zbyt często bił go po głowie. W końcu Kenta trafił do rodziny zastępczej. Był wysoki i szczupły, miał wąsko osadzone oczy, cienkie wargi i właściwie nie miał brody. Kobiety na pewno za nim nie przepadały. W przeciwieństwie do Kenty on, Lennart, był wysportowany, chociaż miał już początki piwnego brzucha. Gęste, przyprószone siwizną włosy strzygł na jeża, a jego prawdziwą dumę stanowiły wypielęgnowane wąsy. Był przekonany, że kobiety za nimi szaleją. Na myśl o tym uśmiechnął się pod nosem.
Jego dwaj pozostali koledzy, Osborn i Leif, byli w porządku, ale żaden z nich się nie przemęczał. Pracowali razem od tak dawna, że w końcu zaczęli się do siebie upodobniać. Mieli rzadkie włosy, otyłą budowę ciała, przez większą część dnia chodzili z rękami w kieszeni i stale się ze sobą przekomarzali. Mimo to nikt ich nie lekceważył, bo wszystko mieli pod kontrolą, zwłaszcza w soboty, gdy obowiązywała szczególna kontrola przywożonego przez klientów sprzętu. Gdyby zachowywali się inaczej, sami musieliby stanąć przy taśmie, żeby przerzucić zawartość każdego kontenera.
Ciekawe, co ludzie rozumieją przez pojęcie „zakład recyklingu”. Najgorsi są ci, którzy jeżdżą wypasionymi furami, przez pięć dni w tygodniu pracują w eleganckich biurach, a w sobotę zaczynają udawać specjalistów od domowych robót: remontują łazienki albo udzielają się w przydomowym ogródku. Potem zamawiają kontener na odpady, patrzą na zegarki i nagle się okazuje, że jest już kwadrans po czwartej. W tym samym momencie im się przypomina, że zakład jest czynny do piątej, a oni są z robotą daleko w lesie. Wrzucają więc do kontenera wszystko jak leci, bez ładu i składu, a ich żony korzystają z okazji i dokładają do tego stare buty i gazety. W ubiegłą sobotę taki ładunek dotarł do zakładu za dziesięć piąta.
– Człowieku! – zawołał do Kenty mężczyzna, który to przywiózł. Pomachał mu przed oczami banknotem pięćdziesięciokoronowym i powiedział: – Bądź tak dobry i postaraj się to rozładować jak najszybciej, bo strasznie mi się spieszy.
Do diabła z takimi typami.
Bywa też inaczej, bo w soboty przyjeżdżają do nich nie tylko zestresowani faceci w wypasionych furach. Czasem wygląda to tak, jakby właściciele wszystkich willi w Göteborgu chcieli się nagle pozbyć swoich śmieci i odpadów, żeby moc spędzić w spokoju weekend w domu.
Na każdej tablicy informacyjnej przy kontenerach i pojemnikach napisane jest wielkimi literami: GIPS, PRZEDMIOTY ŁATWOPALNE, ŻELAZO I METALE, TEKTURA, BIAŁY SPRZĘT. Mimo to ludzie próbują wrzucać to, co przywożą, do pierwszego z brzegu pojemnika. Trzeba ich więc pilnować tak samo, jak nauczyciel pilnuje swoich uczniów. Najlepszy sposób polega na tym, żeby stanąć na szeroko rozstawionych nogach, skrzyżować ręce na piersiach i obserwować ich poczynania groźnym wzrokiem. Proces recyklingu przebiega wtedy bez zakłóceń.
O tej godzinie brama wjazdowa jest już zamknięta, a na terenie zakładu nie przebywał ani jeden zestresowany właściciel willi, który miałby problemy ze zrozumieniem napisów. Dzisiaj są na dyżurze razem z Kentą i to oni będą sprawdzać zawartość kontenerów, żeby się upewnić, czy wszystko jest w porządku. Potem spokojnie zamkną interes, wrócą do domu i zasiądą przed telewizorami.
Kiedyś doszedł do wniosku, że przebywanie na terenie pustego zakładu, w którym nie ma klientów, to całkiem przyjemna sprawa. Jest cicho i spokojnie jak na cmentarzu, bo wysypiska i zakłady recyklingu właśnie takimi cmentarzami są. Tyle że tu przywozi się niepotrzebne sprzęty i inne rzeczy.
Zawołał Kentę i poszli zrobić obchód: zaglądali do kontenerów i sprawdzali, czy ich zawartość zgadza się z tym, do czego zostały przeznaczone. Czasem znajdywali całkiem fajne rzeczy, na przykład rowery albo meble. W takich sytuacjach wywozili je po cichu i sprzedawali za pośrednictwem działu ogłoszeń w „Göteborgs-Posten”. Kenta znalazł niedawno pudło z różnymi drobiazgami i sprzedał je za dwieście koron jakiemuś Finowi, który urzęduje w weekendy na pchlim targu w Kvibergu. Najlepsze zyski mają z białego sprzętu, czyli z lodówek i zamrażarek. Bez względu na ich wiek sprzedają je za kwotę od dwustu do pięciuset koron. Warunek jest jeden: sprzęt musi być sprawny. Każdą sobotnią zdobycz ładują na krytą przyczepę i bez problemu ją stąd wywożą, bo nikt ich nie sprawdza. Sprawa jest dziecinnie prosta, bo trudno sobie wyobrazić, że któryś z dyrektorów firmy Renova wpadnie na pomysł, by w sobotnie popołudnie kontrolować ich pracę.
Z czasem się przyzwyczaili do tego dodatkowego dochodu, którego nie musieli wykazywać w zeznaniach podatkowych. Podatku też od niego nie płacili. Wiedzieli jednak, że gdyby ktoś się o tym dowiedział, prawdopodobnie straciliby pracę. Ze względu na swój wiek Lennart wolał nawet nie myśleć o ryzyku, na które się narażał. Co on by robił całymi dniami, gdyby tu nie pracował? Odpędził od siebie tę nieprzyjemną myśl i poszedł do magazynu po przedłużacz, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, czy lodówki i zamrażarki, które trafiły dzisiaj do zakładu, działają. Prawie zawsze działają, więc w końcu przestało go to dziwić. W dzisiejszych czasach ludzie pozbywają się dosłownie wszystkiego. Kiedyś wyrzucali przedmioty, których nie dało się naprawić, teraz robią to dlatego, że nie podoba im się kolor albo chcą sobie kupić nowy model.
– Popatrz na to – zawołał Kenta, który stał przed otwartą zamrażarką. – Jest pełna żarcia, a wszystko popakowane w eleganckie, białe torebki.
Lennart podszedł do zamrażarki, zajrzał do środka, zdjął rękawicę i zaczął grzebać wśród torebek. Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby tyle ich tam upchnąć.
– Mięso jest nadal zamrożone – powiedział, patrząc na Kentę. Zdziwiony tym, co ujrzał, wyjął zza pasa nóż i przeciął jedno z opakowań na długości sześciu, siedmiu centymetrów. Obejrzał jego zawartość, a potem rozciął trzy kolejne torebki.
– W każdej jest mięso – stwierdził. – Sam zobacz.
– To chyba wieprzowina – odparł Kenta i spojrzał na Lennarta takim wzrokiem, jakby chciał się upewnić, że słusznie rozumuje. – Widać nawet kawałki słoniny
– Jasne, że to wieprzowina. Mamy tu z siedemdziesiąt, osiemdziesiąt kilogramów mięsa. Jakiś idiota zapełnił nim zamrażarkę, a potem ją tu przywiózł i porzucił. Jak myślisz, po co?
– Tego nie wiem, ale coś mi tu nie gra – odparł Kenta i wzruszył ramionami. – Co my z tym zrobimy? Przecież tyle mięsa nie zjemy. Masz jakiś pomysł?
Lennart stał zamyślony i wpatrywał się w zamrażarkę. Po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Masz rację, sami na pewno tego nie zjemy – stwierdził. – Wiem jednak, kogo mogłoby to zainteresować. Znasz mojego brata? Börje dzierżawi staw i prowadzi hodowlę raków. Dla nich taka karma będzie idealna.ŚRODA, 4 PAŹDZIERNIKA
GODZINA 5.13
Komisarz policji kryminalnej Ingrid Bergman leżała w łóżku i wpatrywała się w długą rysę, która biegła przez cały sufit i przypominała wyglądem stary żylak. Rysa znajdowała się w tym miejscu już wtedy, gdy Bergman kupowała ten dom, ale z każdym rokiem się powiększała, a jej odnogi zajmowały coraz większą powierzchnię sufitu. Z jakiegoś powodu brakowało czasu, żeby się nią zająć. Wszystko inne, co było do naprawienia lub poprawienia w starej willi z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, zrobiła, ale rysa na suficie została, jakby chciała przypominać jej o życiu, które toczyło się w sposób monotonny i nieprzewidywalny.
Spojrzała na zegarek: kwadrans po piątej. Zawsze się budzi tak wcześnie. Niedługo będzie musiała wstać.
Wiosną tego roku padła ofiarą napaści. Została uderzona w głowę, straciła przytomność i prawie trzy doby leżała w piwnicy ze związanymi rękami i nogami. Od tamtej pory cierpi na silny ból głowy. Codziennie wieczorem bierze ibuprom i tabletkę nasenną, ale budzi się po trzech, czterech godzinach z łupiącym bólem czaszki. Czasem, żeby znowu zasnąć, bierze dwie dodatkowe tabletki, ale przeważnie sobie odpuszcza i leży, czekając, aż zadzwoni budzik i będzie mogła wstać z łóżka. Lekarz wyjaśnił, że bóle czaszki są skutkiem silnego uderzenia w tył głowy, ale powinna się cieszyć, że nie skończyło się gorzej.
Spojrzała na zegarek: wpół do szóstej. Najgorszy ból minął, więc postanowiła, że pojedzie samochodem do Skatås, odbędzie poranny spacer i dopiero wtedy uda się do pracy.ŚRODA, 4 PAŹDZIERNIKA
GODZINA 5.50
Elsa Karlsson od dwudziestu trzech lat sprawowała każdego ranka ten sam rytuał. Po śmierci męża wypełniała sobie dni różnymi zajęciami, żeby zabić upływający czas i nie myśleć o samotności. Nie mieli dzieci, więc gdy któregoś dnia Evert przyniósł do domu małego szczeniaka, bez słowa pogodzili się z faktem, że pozostaną bezdzietni, i całą swoją miłość i troskę przelali na psa. Od tamtej pory wstawała za kwadrans szósta, parzyła kawę i wypijała ją przy kuchennym stole, podczas gdy ich jedenastoletni labrador, który wabił się Lufsen, siedział u jej stóp ze smyczą w pysku i czekał, aż wyjdzie z nim na spacer.
Za każdym razem pokonywała z nim tę samą trasę. Wychodziła ze swojego domu w dzielnicy Delsjö, szła do parku Apslätten, skręcała nad jezioro Härlanda, tam schodziła biegnącą długim zboczem ulicą Skatåsvägen, po czym zawracała do swojego domu przy ulicy Havsörnsgatan. Ona też czerpała z tych spacerów prawdziwą radość, bo przecież nie tylko pies ich potrzebował. Takie przechadzki utrzymywały także ją w dobrej formie. Poza tym szybko zauważyła, że nie tylko ona pielęgnowała ten zwyczaj, ponieważ w czasie spacerów często spotykała te same osoby. Niektóre z nich pozdrawiały ją skinieniem głowy, jakby chciały pokazać, że ją poznają. Często widywała wysoką jasnowłosą kobietę, która uprawiała jogging nad jeziorem i zawsze się do niej uśmiechała. Dzisiaj spotkała młodego mężczyznę, który spuścił swojego psa ze smyczy. Zwierzę rzuciło się na Lufsena i go zaatakowało. Mężczyzna od razu je przywołał, ale postępowanie mężczyzny naprawdę ją zdenerwowało. Była tak poirytowana, że rozbolało ją serce. Jeśli ktoś wychodzi z psem, nie powinien puszczać go swobodnie, bo w ten sposób traci nad nim kontrolę. I właśnie to oznajmiła mężczyźnie.
Kiedy wróciła na parking przy centrum rekreacyjnym Skatås, Lufsen zaczął szarpać smycz. Potem stanął w miejscu i nie chciał iść dalej, chociaż starała się go do tego przekonać. Nie lubiła, kiedy się tak zachowywał. Nie chciała, by ktoś sobie pomyślał, że zwierzę jej nie słucha. Rozejrzała się, ale nikogo nie zauważyła, więc tym razem postanowiła pójść na drobne ustępstwo i pozwoliła psu, żeby to on ciągnął ją na smyczy.
Na końcu parkingu stało kilka samochodów. Lufsen skamlał i hałasował tak jak dawniej, kiedy był szczeniakiem, a ona nie wiedziała dlaczego. Nagle zobaczyła zamrażarkę i leżącą na niej reklamówkę. Lufsen coraz mocniej szarpał za smycz, a gdy w końcu dobiegł do zamrażarki, stanął na tylnych łapach i zaczął szarpać reklamówkę. Karlsson jeszcze raz się rozejrzała, żeby sprawdzić, czy ktoś ich nie obserwuje, i zdjęła reklamówkę z zamrażarki. Lufsen ciągle skakał, ujadał i próbował się do niej dobrać.
Zaciekawiona zajrzała do środka.ŚRODA, 4 PAŹDZIERNIKA
GODZINA 6.43
Bergman oddychała świeżym powietrzem. O tej porze w Skatås zawsze panuje cisza i spokój. Kiedyś przychodziła tu pobiegać, ale po napaści tylko spaceruje. Mimo to sprawiało jej to taką samą przyjemność jak dawniej, gdy uprawiała jogging. Przebywanie na świeżym powietrzu oczyszczało umysł i dodawało jej energii.
Nagle usłyszała krzyk, więc od razu się zatrzymała. Chwilę później krzyk się powtórzył. Starała się ustalić, z którego kierunku dobiega wołanie. Ktoś potrzebował pomocy. Przyspieszyła kroku, a potem zaczęła biec. Po chwili zobaczyła starszą kobietę, która szła przez parking w jej kierunku. Kobieta chwiała się na nogach, machała rękami i patrzyła na nią rozhisteryzowanym, przerażonym wzrokiem.
– Na pomoc! Niech mi pani pomoże! – zawołała ochrypłym głosem. Miała pobladłą twarz, na czoło wystąpiły jej wielkie krople potu. Podeszła do Bergman i wczepiła się palcami w jej ramię. Policjantka chwyciła ją za ramiona.
– Nazywam się Ingrid Bergman i jestem policjantką. Proszę się uspokoić, jest pani bezpieczna. Rozumie pani, co mówię?
Kobieta skinęła głową, ale coraz bardziej wpijała się palcami w jej rękę.
– Co się stało?
Kobieta wskazała drżącym palcem przeciwległą stronę parkingu. Na asfalcie siedział pies, który szarpał reklamówkę.
– Czy to on panią zaatakował?
Kobieta spojrzała na Bergman i pokręciła głową.
– Lufsen… mój pies… to on mnie tam zaciągnął… do zamrażarki. Z trudem utrzymałam go na smyczy. Wprost oszalał. W reklamówce, która tam leży…
Kobieta nie dokończyła zdania, a jej oczy wyrażały pustkę. Nagle chwyciła się za serce i osunęła na ziemię. Bergman położyła ją na boku i wyjęła telefon, żeby wezwać pogotowie i poinformować o zdarzeniu dyżurnego.ŚRODA, 4 PAŹDZIERNIKA
GODZINA 9.22
Bergman i inspektor policji kryminalnej Viking Johansson w milczeniu obserwowali pracę techników policyjnych. Ich ekipa wykonywała rutynowe czynności na terenie ogrodzonym niebiesko-białą taśmą, która poruszała się wstrząsana mocnymi podrywami wiatru. Co jakiś czas słychać było poirytowany głos Bertila Nilssona. Nikogo to nie dziwiło, bo wszyscy wiedzieli, że jest marudny i lubi robić na przekór innym. Ponieważ jednak był najlepszym specjalistą w swojej dziedzinie, większość osób patrzyła na jego zmienne humory przez palce. Bergman nie mogła się powstrzymać od uśmiechu, widząc, jak Nilsson próbuje utrzymać na prawie łysej czaszce resztki rzadkich włosów.
W pewnej chwili Nilsson zaczął się rozglądać i ją zauważył. Przez kilka sekund ją obserwował, jakby próbował czytać w jej myślach, a potem skinął głową i dał znak, że chce z nią porozmawiać poza terenem ogrodzonym taśmą.
– Zabezpieczyliśmy wyraźne odciski opon samochodu osobowego z przyczepą – powiedział, wskazując palcem brudne jesienne liście, które pokrywały część wyasfaltowanej powierzchni. – Ale ta ludzka stopa… duża i owłosiona… Szczerze mówiąc, w czasie mojej prawie czterdziestoletniej pracy w policji nigdy się z czymś takim nie zetknąłem. Jaki porąbaniec przywozi na parking wypakowaną mięsem zamrażarkę i zostawia na niej reklamówkę z ludzką stopą.
Nilsson spojrzał na Bergman pytającym wzrokiem, a ponieważ nie oczekiwał od niej żadnej odpowiedzi, pokręcił głową.
– Wszystko, co tu znaleźliśmy, zawieziemy do zakładu medycyny sądowej. Niech oni się tym zajmą. Potem spróbujemy ustalić tożsamość właściciela stopy. Zabezpieczyliśmy sporo śladów, niektóre na pewno należą do tych, którzy tu tę zamrażarkę przywieźli.
– Do tych?
– Tak. Ślady pochodzą przynajmniej od dwóch osób, ale w sprawę mogą być zamieszani inni, na przykład kierowca samochodu.
– W takim razie naszym priorytetem jest ustalenie, do kogo ta stopa należy – stwierdziła Bergman. – A co było w zamrażarce? Inne fragmenty ciała?
– Cholera wie.
Słysząc taką odpowiedź, Bergman od razu się zdenerwowała. Zabrzmiało to tak, jakby Nilsson chciał się jej pozbyć. Nie zdążyła jednak skomentować jego zachowania, bo zadzwonił telefon. Odebrała po pierwszym sygnale. Zgłosiła się Nina Hamilton, dzwoniła ze szpitala Östra Sjukhuset.
– Co z tą kobietą? – spytała Bergman.
– Czuje się lepiej, doszła do siebie i jest w stanie rozmawiać, ale mówi chaotycznie.
– Zatem to nie był atak serca?
– Raczej nie. Lekarz stwierdził, że doznała szoku. Chwyciła się za serce i zemdlała.
– Wydobyłaś z niej coś sensownego?
– Tak i nie. Bardzo się niepokoi o swojego psa. To labrador, wabi się Lufsen. Myślę, że łatwiej mi będzie z nią rozmawiać, kiedy się dowie, że z psem wszystko w porządku. Wiesz, co się z nim stało?
– Trzymamy go w klatce na komendzie. Jest pod dobrą opieką.
– To dobrze, na pewno ją to uspokoi. Oddzwonię po następnej rozmowie.
– Okej. O trzeciej odprawa. Byłoby dobrze, gdybyś zdążyła przyjechać.
Bergman odwróciła się do Johanssona, który nadal stał obok niej.
– Czy mógłbyś zwołać całą naszą ekipę na odprawę? Oprócz ciebie i mnie mają na niej być Nina, Malin, Karin i któryś z techników. Ja wracam na komendę, może uda mi się porozmawiać z Tingströmem. Odprawa o trzeciej.ŚRODA, 4 PAŹDZIERNIKA
GODZINA 9.44
Bergman najpierw głęboko odetchnęła, a potem zapukała do drzwi gabinetu naczelnika. Spodziewała się trudnej rozmowy.
– Proszę – usłyszała. Jeszcze raz głęboko nabrała powietrza i weszła do środka.
– Kogo ja widzę! To ty, Ingrid? Wejdź i siadaj. Wiele się ostatnio działo w Skatås, prawda?
Bergman nie usiadła, tylko stanęła przed biurkiem. Postanowiła przejść do rzeczy bez żadnych wstępów.
– Chciałabym poprowadzić to śledztwo.
Tingström przyglądał jej się przez chwilę badawczym wzrokiem.
– Przede wszystkim usiądź, a ja przyniosę nam kawy.
Policjantka skinęła głową. Domyśliła się, że Tingström chciał zyskać na czasie. Kiedy wrócił, wypił trochę kawy, dwa razy chrząknął i spojrzał jej w oczy.
– Powiedziałaś, że chcesz poprowadzić to śledztwo…
– Tak. Uważam, że przyszedł na to czas. Męczy mnie sytuacja, w której nie mogę wypełniać moich normalnych obowiązków, więc doszłam do wniosku, że powinnam wrócić do czynnej służby.
– Już teraz? Od twojego powrotu ze szpitala minęły dopiero trzy tygodnie. Nie lepiej trochę odpocząć, wrócić do pełni sił? Doznałaś poważnych obrażeń i chyba byłoby lepiej, gdybyś nadal zajmowała się tym, co teraz.
– Siedzenie całymi dniami przy biurku nie jest w moim stylu. Chciałabym poprowadzić śledztwo, bo w tym jestem dobra i najlepiej się w tym sprawdzam. Tak, chcę poprowadzić to konkretne dochodzenie. Uczestniczyłam w nim od samego początku i jestem w nie wprowadzona najlepiej spośród wszystkich.
Tingström uniósł ręce w obronnym geście.
– Jeśli naprawdę czujesz się na siłach, żeby to zrobić, wyrażam zgodę. Proponuję jednak, żebyś je poprowadziła z którymś z naszych komisarzy. Mam na myśli Wennerströma albo Holmberga.
Bergman poczuła, że ból głowy znowu się nasila.
– To ja już wolałabym siedzieć na komendzie i dalej prowadzić te moje śledztwa zza biurka. Nie chce, żeby któryś z nich dzielił się ze mną odpowiedzialnością. Wiem, jak obaj funkcjonują. Żaden z nich nie ustąpi na krok, a ile jest przy tym gadania… Chcę poprowadzić to śledztwo sama i sama zamierzam dobierać sobie współpracowników.
Tingström długo jej się przyglądał.
– Nie traktuj tego jako wotum nieufności. Nie twierdzę też, że jesteś złą policjantką. Chciałem ci tylko dać kogoś do pomocy.
– Rozumiem, ale…
– No dobrze… zróbmy inaczej. Umówmy się na rozmowę w ciągu dnia, a teraz spróbujmy ruszyć z kopyta. Zaczniemy od podsumowania wydarzeń dnia, a potem mi powiesz, w jaki sposób zamierzasz to śledztwo poprowadzić i kogo chcesz sobie dobrać do ekipy.
Bergman zmieniła pozycję na krześle.
– Dziś rano pojechałam do Skatås na spacer. Za dwadzieścia siódma zauważyłam na parkingu starszą kobietę, która wzywała pomocy. Jej pies, który znajdował się około pięćdziesięciu metrów od nas, znalazł reklamówkę. W środku była ludzka stopa, którą ten pies pogryzł. Obok stała zamrażarka. Na razie nie wiemy, czy reklamówka i stopa mają z nią coś wspólnego, ale tak wynikało ze słów tamtej kobiety, która potem zemdlała. Nasi technicy opierają się na tej hipotezie, a kobieta przebywa w szpitalu Östra Sjukhuset. Jest przy niej Nina, która spróbuje ją przesłuchać. Ekipa techników przybyła na miejsce zdarzenia o siódmej dwadzieścia. Nilsson powiedział, że zabezpieczyli trochę śladów, które najprawdopodobniej mają związek z zamrażarką. Przeczucie mi mówi, że może się w niej znajdować reszta ciała. Wkrótce się dowiemy, czy moje przypuszczenia są słuszne. Stopa została wysłana do zakładu medycyny sądowej. Mam nadzieję, że wstępne wyniki badań otrzymamy w ciągu kilku godzin.
– W jaki sposób zamierzasz poprowadzić to śledztwo? – spytał Tingström. – Wygląda na to, że wszystko masz już zaplanowane.
Bergman odetchnęła i też się uśmiechnęła.
– Poleciłam Vikingowi, żeby zwołał ludzi na odprawę. Początek o piętnastej. On i Nina są już wprowadzeni w śledztwo. Chciałbym też mieć na odprawie Malin, Karin i któregoś z techników. Ciebie też zapraszam.
Tingström spojrzał na zegarek i westchnął.
– W takim razie będę się musiał sprężyć. Sprawdzę, czy uda mi się wycofać Malin ze sprawy, przy której teraz pracuje.
– Świetnie – powiedziała Bergman i wstała z krzesła. – Tylko się nie spóźnij.
Tingström się roześmiał i zasalutował.ŚRODA, 4 PAŹDZIERNIKA
GODZINA 14.58
Przed odprawą Bergman wstąpiła na stołówkę. Kupiła kanapkę, kubek kawy i pojechała na górę. Zastanawiała się nad planem śledztwa. Na razie niewiele wiedziała. Będzie musiała poczekać na raport z zakładu medycyny sądowej i na protokół przesłuchania kobiety, która znalazła reklamówkę. Ważne też będą wyniki pracy techników policyjnych. Zamyślona spojrzała przez okno i zaczęła analizować rozmowę z Tingströmem. Kiedy zgodził się na to, żeby poprowadziła śledztwo, bardzo się ucieszyła. Nie mogła się pogodzić z myślą, że po powrocie ze zwolnienia lekarskiego musi wykonywać papierkową robotę, i to na czas nieokreślony. Czuła na sobie badawcze spojrzenia kolegów z pracy, ale niewielu miało odwagę ją spytać, jak się miewa po ataku szaleńca. Najczęściej spotykała się ze wzruszeniem ramion i słowami „Witaj w pracy”. Zauważyła, że wszystko, co robi i mówi, jest dokładnie analizowane, jakby ludzie nie byli pewni, czy nadal jest tą samą bystrą Ingrid, która potrafiła się ostro odciąć, której nikt nie śmiał nadepnąć na odcisk i która dobrze wiedziała, czego chce. W świecie, w którym większość komisarzy stanowili mężczyźni, ciągle musiała udowadniać, że panuje nad sytuacją. Wiedziała, że nie wolno jej okazać słabości ani popełnić błędu, bo od razu byłaby skończona. Pamiętała, jaki los spotykał kobiety, które dosłużyły się stopnia komisarza, więc bardzo się pilnowała, żeby nie wpaść w tę samą pułapkę. Na korytarzu słychać było kroki i gwar ludzkich głosów, były coraz bliżej sali, w której miała się odbyć odprawa. Bergman głęboko odetchnęła i podeszła do białego flipcharta. Do pokoju wszedł Tingström, a razem z nim Malin Skogsby, Viking Johansson, Karin Falk i Nina Hamilton. Na samym końcu zjawił się Bertil Nilsson. Na widok Bergman rozmowy gwałtownie ucichły.
Chwilę później na korytarzu rozległ się inny dźwięk, a Bergman prawie od razu skojarzyła go z właściwą osobą. Czyżby to był Thomas? Przecież do pracy ma wrócić dopiero w przyszłym tygodniu. A jednak… W drzwiach pojawiła się charakterystyczna postać o wielkiej posturze. Opalony i świeży Alfredsson spojrzał na wszystkich i szeroko się uśmiechnął.
– Witam, witam – zawołał. – A raczej ciao, ciao, jak mówimy we Włoszech.
Jego zaraźliwy śmiech przerwał panującą w sali niezręczną ciszę. Bergman podeszła do niego i podała mu rękę.
– Witaj w ekipie – powiedziała, wykonując zapraszający gest. – Myślałam, że wrócisz dopiero w przyszłym tygodniu. Jak wam poszło na nagraniu?
Alfredsson głośno się roześmiał.
– Super. Ja też was witam. Chcieliście zacząć śledztwo beze mnie?
Bergman uśmiechnęła się i pokręciła głową.
– Nie, takie szczęście chyba nigdy mnie nie spotka. Opowiadaj, jak było we Włoszech. Myślę, że zanim zaczniemy odprawę, możemy ci poświęcić dziesięć minut. Co wy na to?
Przed pójściem na zwolnienie lekarskie Bergman zdążyła udzielić Alfredssonowi półrocznego urlopu, żeby mógł wziąć udział w kolejnej edycji programu „Gladiatorzy”. Alfredsson uczestniczył w nim od wielu lat, a publiczność pokochała bohatera, którego w nim kreował. Bardzo mu się to przydawało w pracy. Ostatni odcinek nagrywany był w rzymskim Koloseum, czyli tam, gdzie dawno temu wszystko się zaczęło.
– Coś takiego… moje koleżanki i moi koledzy są tacy ciekawscy… Niestety, obowiązuje mnie klauzula poufności. Producent zmusił mnie do podpisania stosownego zobowiązania.
Alfredsson zrobił krótką pauzę, uśmiechnął się i kontynuował:
– Musicie grzecznie poczekać na emisję pierwszego odcinka. Telewizja pokaże go za dwa tygodnie. Na razie powiem tylko tyle, że nie przyniosłem wam wstydu. Wprost przeciwnie.
Bergman pokręciła z uśmiechem głową. Thomas nic się nie zmienił. Dobrze wiedziała, że mimo tych zapewnień nie będzie się mógł powstrzymać i w końcu się z czymś zdradzi. Wystarczy tylko poczekać i o nic go nie pytać, a sam zacznie im opowiadać o tym, co przeżył. Skorzystała więc z okazji i zmieniła temat:
– No cóż, ponieważ Thomas jak zwykle nie może uchylić rąbka tajemnicy ani opowiedzieć nam o nagraniu, zaczynamy spotkanie.
Na początek zreferowała przebieg porannych wydarzeń i zwróciła się do Niny Hamilton:
– Jak poszło przesłuchanie? Udało ci się porozmawiać z kobietą, która znalazła reklamówkę?
Hamilton skinęła głową i otworzyła notatnik, w którym zapisała treść rozmowy.
– Wspomniana kobieta codziennie rano idzie z psem na spacer. Za każdym razem wychodzi o tej samej porze i pokonuje tę samą trasę. Dzisiaj pies zachowywał się inaczej niż zwykle. Ciągnął za smycz z taką siłą, że zmusił swoją właścicielkę, żeby poszła za nim. Zaciągnął ją na lewą stronę parkingu, a kiedy zwietrzył zamrażarkę, prawie oszalał. Kobieta podkreślała, że nigdy nie pozwala mu chodzić własnymi drogami, ale dzisiaj pies się uparł, więc postanowiła zrobić wyjątek. Teraz szczerze tego żałuje, bo gdy zajrzała do reklamówki, ujrzała w niej ludzką stopę. Pies skakał wokół reklamówki i w końcu ją rozerwał, a kobieta uciekła i zaczęła wołać o pomoc. Więcej nie pamięta.
– Zeznała, że spaceruje tam codziennie… A spytałaś ją, czy widziała tam tę zamrażarkę wcześniej?
– Zrobiłam to, ale odparła, że nigdy nie była po tamtej stronie parkingu. Gdyby jednak zamrażarka tam stała, na pewno by jej nie zauważyła.
Do rozmowy włączył się Nilsson.
– Jak już wspomniałem, na miejscu zdarzenia zabezpieczyliśmy ślady opon. Jesteśmy prawie pewni, że należały do pojazdu, który przywiózł tam zamrażarkę. Ślady zachowały się na liściach i w glinie. Na tym etapie zaryzykuję stwierdzenie, że odciski pozostawiono zaledwie kilka godzin wcześniej. Nie jestem jednak na sto procent pewien, czy rzeczywiście należały do pojazdu, którym przyjechała zamrażarka, ale myślę, że nietrudno nam będzie znaleźć osoby będące w stanie zeznać, o której te rzeczy tam trafiły.
– Co masz na myśli? – spytała Bergman.
– Pewnie nie znajdziemy ani jednego świadka, który widział, jak ktoś wyładowywał zamrażarkę i reklamówkę na parkingu, ale jest wiele osób, które chodzą tam na spacery albo uprawiają biegi rekreacyjne. Być może ktoś nam powie, o której godzinie tych rzeczy tam jeszcze nie było.
– Musimy się skontaktować z właścicielami samochodów, które dziś rano stały na parkingu.
– Już się tym zająłem – odparł Johansson, machając kartką. – Mam nawet ich imiona i nazwiska. Zacząłem już porównywać numery ich wozów z rejestrem samochodów w wydziale komunikacji i po odprawie zamierzam to dokończyć.
– Świetnie. W takim razie wyślemy na parking kilku naszych ludzi, żeby porozmawiali z właścicielami samochodów, które tam parkują, z osobami, które przychodzą tam na spacer ze swoimi psami, a także z tymi, którzy uprawiają tam jogging albo przychodzą pograć we frisbee. Wydaje mi się, że do parkingu i ścieżki, która prowadzi do Apslätten, przylega też kilka boisk do gry w koszykówkę. Porozmawiamy ze wszystkimi osobami, które tam bywają, żeby zakreślić ramy czasowe, w których zamrażarka i reklamówka mogły trafić na parking. Takich świadków jak pani… jak ona się nazywa?… Elsa Karlsson… jest wielu. Interesują nas głównie te osoby, które przychodzą tam każdego dnia mniej więcej o tej samej porze.
– Nie mam na dzisiaj żadnych planów, więc mogę się tym zająć – zgłosił się Alfredsson. – Wprawdzie miałem wrócić do pracy dopiero w przyszłym tygodniu, ale chętnie zacznę już dziś.
Bergman uniosła kciuk.
– Świetnie, w takim razie weź sobie do pomocy Malin.
Potem odwróciła się do Nilssona i spytała:
– Dostałeś jakieś wieści z zakładu medycyny sądowej? Mają już coś konkretnego?
– Owszem. Poszedłem tam z Bobergiem, który nadal tam jest. Mieliśmy szczęście, bo zajęto się naszą sprawą od ręki. Stopa ma rozmiar czterdzieści pięć i najprawdopodobniej należała do mężczyzny. Pokażę wam kilka zdjęć.
Nilsson otworzył stojącą obok krzesła torbę i wyjął z niej plik kolorowych fotografii.
– Spójrzcie – powiedział, rozkładając je na stole. Wszyscy pochylili się w milczeniu nad zdjęciami, które przedstawiały rozerwaną reklamówkę i ludzką stopę. Znalezisko zostało sfotografowane z różnych ujęć. Stopa była pogryziona, ale i tak było widać, że jest gęsto owłosiona i pokryta licznymi żylakami. Paznokcie były długie i żółte.
Bergman poczuła, że robi jej się niedobrze. Dopiero po chwili zauważyła, że na zdjęciach nie było ani jednej kropli krwi.
– Dlaczego tam nie ma krwi? – spytała. – Czy to znaczy, że zanim stopa trafiła do reklamówki, ktoś ją dokładnie wyczyścił?
Nilsson przyglądał się zdjęciu przez kilka sekund, poprawił muchę, którą zawsze wkładał do koszuli, przygładził długie, ale rzadkie włosy i spojrzał na Bergman.
– Czy ktoś ma jakąś lepszą koncepcję niż Ingrid?
Bergman poczuła, jak wzbiera w niej złość. Chciała ostro odpowiedzieć, ale ugryzła się w język. Nie ma sensu wszczynać kłótni, bo na Nilssonie i tak nie zrobiłoby to żadnego wrażenia. Dalej wypowiadałby się w tak złośliwy sposób albo zrobiłby to, co mu się często zdarzało: wyszedłby z pokoju. Gdyby nie był najlepszym technikiem policyjnym w mieście, już wiele lat temu by go stąd pogoniła. Nikt się nie odezwał, więc Nilsson pochylił się nad stołem i oznajmił cichym głosem:
– Moim zdaniem istnieje tylko jedna odpowiedź na pytanie, które zadała nam Ingrid. Osoba, która amputowała stopę, najpierw upuściła z ciała krew.
– Co masz na myśli? – spytała Hamilton.
– W każdej rzeźni obowiązuje określona kolejność: zwierzę jest najpierw zabijane, a potem upuszcza się z niego krew, żeby usunąć ją z mięsa. Wiąże się to ze sposobem konserwacji i ma wpływ na późniejszy smak. Kiedy tusza trafia do ćwiartowania, krwi już w niej nie ma. Podobnie musiało być z amputowaniem tej stopy. Inna możliwość jest taka, że osoba, która to zrobiła, najpierw wykonała tuż nad miejscem amputacji coś, co nazywamy zastojem żylnym, żeby upuścić krew jedynie z dolnej części nogi. Sama amputacja została wykonana w sposób w pełni profesjonalny. Sprawca wykonał cięcie wokół golenia i łydki, jakieś pięć centymetrów nad kostką, a potem precyzyjnym uderzeniem ją odrąbał. To nie było dzieło amatora, tylko sprawnie i perfekcyjnie wykonany zabieg.
– Czy mógłbyś nam powiedzieć coś więcej o tym, w jakim stanie stopa jest obecnie? – spytała Bergman.
Nilsson wzruszył ramionami.
– Na to musimy ze dwa dni poczekać.
– A zamrażarka? Czy ktoś się nią zajął?
Nilsson znowu wzruszył ramionami.
– Logicznie rzecz ujmując, powinno tak być, ale dla zakładu medycyny sądowej priorytetem jest stopa. Odezwą się, jeśli będą mieli coś do przekazania.
– To mi nie wystarczy. Powinniśmy jak najszybciej ustalić, czy zamrażarka i stopa są ze sobą powiązane. Oba badania powinny być wykonane równolegle.
Bergman wyjęła telefon, żeby zadzwonić do zakładu medycyny sądowej. Po kilku sygnałach zgłosił się automat z informacją, że o tej porze nikt nie pracuje. Zadzwoniła więc do Olofa Hanséna, zastępcy naczelnika oddziału i lekarza medycyny sądowej, ale on też nie odebrał. Nagrała zatem swoje nazwisko i numer telefonu i poprosiła o szybki kontakt.
– Cholera! – powiedziała zdecydowanym tonem. – Musimy wiedzieć, czy w zamrażarce znajduje się reszta ciała. Wystarczyło podnieść pokrywę i zajrzeć do środka. Przecież to wielka różnica, czy mamy do czynienia z głupim dowcipnisiem czy z rzeźnikiem, który ćwiartuje swoje ofiary. Gdybyśmy brali pod uwagę wygląd stopy i to, że została amputowana w tak profesjonalny sposób, moglibyśmy dojść do wniosku, że do amputacji doszło ze względów medycznych. Potem ktoś, kto pracował w szpitalu i miał specyficzne poczucie humoru, wszedł w posiadanie odciętej stopy, włożył ją do reklamówki i zostawił na parkingu w Skatås. Takie rzeczy już się zdarzały. To, że zamrażarka też tam była, nie musi oznaczać, że ma cokolwiek wspólnego ze stopą.
Bergman czuła, jak ból głowy staje się coraz bardziej intensywny.
– Nino, podzwoń po szpitalach, które przeprowadzają takie zabiegi na terenie Szwecji, i popytaj trochę.
– Okej.
– Zostawmy na razie stopę i zamrażarkę i skupmy się na tym, jak odnaleźć właściciela odciętej kończyny. Karin, przejrzyj rejestr osób zaginionych, może coś znajdziesz. Jutro przed południem pojadę do zakładu medycyny sądowej, żeby sprawdzić postęp prac w naszej sprawie.
Bergman spojrzała na zegarek i ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że jest już za kwadrans piąta.
– Następna odprawa jutro o trzynastej. Jakieś pytania?
Rozejrzała się po sali, ale nikt się nie odezwał.
– W takim razie widzimy się jutro rano, chyba że pojawią się jakieś nowe fakty. Jeśli ktoś będzie chciał się ze mną skontaktować, dzwońcie na komórkę.ŚRODA, 4 PAŹDZIERNIKA
GODZINA 16.57
Po odprawie Bergman poszła do swojego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Miała ochotę zostać dłużej, żeby porozmawiać z Alfredssonem, ale rozbolała ją głowa. Ból był tak silny, jakby zaraz miał jej rozsadzić czaszkę. Drżącymi dłońmi wyjęła kilka tabletek przeciwbólowych i połknęła je bez popijania. Potem usiadła przy biurku, oparła się plecami o fotel i zamknęła oczy. Musi poczekać, aż tabletki zaczną działać. Minutę później ktoś zapukał do drzwi i do pokoju – nie czekając na zaproszenie – wszedł Tingström. Bergman wyprostowała się w fotelu, żeby zrobić na naczelniku korzystne wrażenie. Tingström popatrzył na nią badawczym wzrokiem i zamknął za sobą drzwi. O co mu chodzi, zastanawiała się Bergman.
– Siadaj – powiedziała, po czym wstała z fotela i otworzyła okno.
– Jesteś pewna, że poradzisz sobie z tą sprawą? – spytał Tingström, gdy Bergman wróciła za biurko. – Szykuje nam się wielowątkowe śledztwo.
Bergman zamierzała odpowiedzieć mu opryskliwie, ale się pohamowała. Wiedziała, że nie powinna okazywać żadnych oznak słabości, tylko zachowywać się tak, jakby wszystko było w całkowitym porządku.
– Co masz na myśli? Uważam, że odprawa przebiegła całkiem dobrze. W obecnej sytuacji i mając tak małą liczbę danych, więcej zrobić się nie da.
– Nie o to mi chodzi. Nie zamierzam krytykować cię z powodu odprawy ani sposobu, w jaki prowadzisz śledztwo. Martwię się tylko o twoje zdrowie i trochę się boję, czy wytrzymasz tempo. Ludziom zdarzają się ciężkie chwile, a to, że padłaś ofiarą napaści, może mieć dla ciebie długofalowe konsekwencje. Wiem, o czym mówię. Czy głowa nadal cię boli? Potrafisz się skoncentrować? Śledztwo, którego się podjęłaś, wygląda na trudne i skomplikowane.
– Ból głowy nie jest już tak dokuczliwy – skłamała policjantka. – Wprawdzie lekarz powiedział, że przez pewien czas bóle będą wracać, być może nawet do końca życia, ale nie zamierzam siedzieć bezczynnie z założonymi rękami. Jak często mam cię informować o aktualnym stanie śledztwa?
Tingström roześmiał się i pokręcił głową.
– Może to być trudne, bo nigdy nie ma cię tam, gdzie człowiek się ciebie spodziewa. Myślę, że możemy się umówić na kilkuminutowe spotkania każdego ranka i parę minut po południu. Musisz mi jednak obiecać, że jeśli sprawa cię przerośnie, powiesz mi o tym. Zgoda?
– Obiecuję – odparła Bergman i krzywo się uśmiechnęła.
– Okej, w takim razie nie będę ci dłużej przeszkadzał.
Kiedy naczelnik wyszedł z pokoju, Bergman rozsunęła papiery na biurku i zwymiotowała. Ból głowy był straszny, a tabletki, które połknęła przed kilkoma minutami, nie przyniosły jej ulgi. Musi zacząć zażywać coś mocniejszego. Zebrała wszystkie dokumenty związane ze śledztwem i włożyła je do aktówki. Pora wracać do domu.ŚRODA, 4 PAŹDZIERNIKA
GODZINA 20.30
Obudziła się gwałtownie i automatycznie spojrzała na budzik. Wpół do dziewiątej. Chyba zasnęła. Po powrocie do domu wzięła jeszcze dwie tabletki od bólu głowy i położyła się na kanapie, żeby trochę odpocząć. Ostrożnie się uniosła i zakręciło jej się w głowie, jakby była pijana. Ból rozsadzający nieco zelżał, ale nadał się ćmił, a na dodatek zrobiło jej się niedobrze. Poszła wziąć prysznic i długo stała pod strumieniem ciepłej wody, dzięki czemu uczucie zmęczenia znikło, a potem ustąpił nawet ból głowy. Postanowiła zachować spokój i niczym się nie przejmować. W końcu zrozumiała, że musi oszczędzać siły i wsłuchiwać się w głos organizmu. Dzięki temu przestanie ją boleć głowa, a Tingström nie będzie miał podstaw do obaw. Nie wolno jej do tego dopuścić. Po wyjściu spod prysznica włożyła dres, poszła do kuchni, zaparzyła sobie herbaty i przygotowała dwie kanapki z szynką. Wreszcie czuła się dobrze, ogarnęła ją przyjemna fala, a nawet poczuła się tak, jakby wróciła ta dawna Ingrid. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie bolała jej głowa, a na myśl o śledztwie przepełniała ją energia. Przyniosła teczkę z aktami śledztwa, ale nie zdążyła się w nie wczytać, bo zadzwonił Alfredsson. Policjant poinformował ją, że znalazł świadka, który widział, jak ktoś zostawiał na parkingu zamrażarkę. W związku z tym poprosił ją, żeby przyjechała do siedziby klubu Gårda BK w Skatås.