- promocja
Brutalne rozkosze. White Monarch. Tom 1 - ebook
Brutalne rozkosze. White Monarch. Tom 1 - ebook
W rodzinie de la Rosa stare urazy sięgają głębiej niż lojalność, a zdrada oznacza wojnę.
Natalie Cruz urodziła się księżniczką wśród przestępców. Jest nietykalna. Inni zabijali, aby osiągnąć jej poziom życia, za to ona zrobiłaby wszystko, aby od niego uciec. Przyrzekła sobie jednak, że nie wyjedzie bez Diego, który jest jej pierwszą miłością i najlepszym przyjacielem. Wszystko się komplikuje, gdy jego bezwzględny brat ponownie pojawia się w jej życiu. A ktoś taki jak Cristiano nagina los do swojej woli, by dostać to, czego chce.
Cristiano de la Rosa to człowiek, którego otacza legenda. Dawno, dawno temu był najlepszym żołnierzem kartelu... Do czasu, aż stał się największym wrogiem rodziny Cruz. Świat Natalii runął, gdy zastała Cristiano stojącego z pistoletem nad zakrwawionym ciałem jej matki. Wszyscy, łącznie z jego bratem, uznali zbiegłego mężczyznę za winnego zabójstwa, choć on nie przyznał się do winy.
Ta walka toczy się nie tylko między wrogami, ale przede wszystkim między braćmi. A Natalie jest nagrodą.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-509-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cristiano de la Rosa to człowiek, którego rozmach i potęga dorównują krążącym o nim opowieściom. Niegdyś był jednym z najlepszych żołnierzy naszego kartelu… nim stał się najzawziętszym wrogiem moich bliskich. Mężczyzna taki jak Cristiano zawsze dostaje to, czego chce – nawet jeśli będzie musiał siłą wydrzeć mnie innemu.
Ponieważ w rodzinie de la Rosa pielęgnuje się dawne urazy, pamiętamy o nich dłużej niż o więzach lojalności. Zdrada oznacza wypowiedzenie wojny. Ale ten konflikt nie rozdzielił wrogów, tylko rodzonych braci. A ja stanę się nagrodą dla zwycięzcy.PROLOG
Tańczyłam na balkonie swojej sypialni, wsłuchując się w skoczne dźwięki orkiestry mariachi – przez miasto przechodziła właśnie parada. Od czasu do czasu do głosów trąbek i skrzypiec dołączał huk ulicznych fajerwerków, ale niewiele mogłam dojrzeć przez drzewa oliwne, gęstym szeregiem otaczające naszą posiadłość. Zasadzono je dzień po przyjęciu z okazji moich pierwszch urodzin. Ktoś strzelił do mojego ojca, który przechadzał się po podwórzu ze mną w ramionach. Sicario chybił, trafił w nadmuchiwany zamek. Bawiące się dzieciaki ugrzęzły w środku, a rozwścieczeni rodzice pognali szukać sprawcy. Tak przynajmniej przedstawił mi to mój najlepszy przyjaciel. Było to kilka lat później, ale ufałam, że Diego wie, o czym mówi. W końcu to jego rodzice wynajęli tamtego strzelca.
Pomachałam do jednego ze strażników, a on skinął mi trzymanym w dłoniach kałasznikowem. Powinnam teraz być na paradzie z okazji Día de Muertos, oddając cześć zmarłym. Diego obiecał mi dwa kawałki tradycyjnego ciasta w kształcie czaszki, jeżeli wyjdę wcześnie i uda mi się zająć dobre miejsce. Ale papá wyjechał z miasta, zabierając ze sobą połowę ochrony, a matka nie chciała mnie puścić samej. Tutejsi mężczyźni mogli się puszyć i stroszyć piórka, ale to ta kobieta była szyją, która kręciła głową kartelu Cruz.
Weszłam do środka, żeby sprawdzić, czemu tak się guzdrze. Tanecznym krokiem przemierzyłam labirynt korytarzy; barwne, kwieciste wzory na mojej spódnicy trzepotały wokół moich nóg. Matka była niemal gotowa do wyjścia chyba z godzinę temu. Wybrała suknię w odcieniach bieli, zieleni i żółci, z odsłoniętymi ramionami i czerwoną falbaną u dołu. Włosy zaczesała gładko i wpięła w nie jedwabiste pomarańczowe aksamitki. Musiałam wejść na stołeczek, żeby pomóc jej zapiąć naszyjnik – promienistą kompozycję z pozłacanych łańcuchów, które mogłyby zatopić mały statek.
– Spóźnimy się na paradę! – zawołałam, beztrosko biegnąc korytarzem.
Moje plecione skórzane sandałki stukały po posadzce. Skręciłam za róg i wbiegłam do zalanej słońcem sypialni rodziców. Potknęłam się i wylądowałam w kałuży.
Podeszła do mnie para ciężkich wojskowych butów. Zadarłam głowę i znalazłam się oko w oko z zimnym, beznamiętnym spojrzeniem mężczyzny całym odzianym w czerń. To był Cristiano de la Rosa, wysokiej rangi ochroniarz mojego ojca.
– Znikaj stąd – polecił mi. – No już!
Cristiano był ogromnym, umięśnionym mężczyzną o zastraszającej aurze. Oczy i włosy miał ciemne jak noc. Z tego, co mi opowiadał Diego, jego starszy brat wzbudzał w ludziach strach, ale ja nie widziałam powodu, żeby się go bać. Ich rodzice mogli kiedyś być naszymi wrogami, lecz obecnie Cristiano i Diego zaliczali się do naszych zwolenników. Tak przynajmniej miały się sprawy przez te osiem czy dziewięć lat, od kiedy pojawiłam się na świecie.
Poza tym mama zawsze mi powtarzała: „Jeśli zdarzy się coś złego, zwróć się do Cristiana. On cię obroni”.
Ale teraz coś było nie w porządku. Wyraźnie chciał się mnie pozbyć.
W jednej z wielkich, silnych dłoni trzymał wojskową torbę z zielonego płótna, a w drugiej czarny pistolet. Spodnie, buty i ręce zbroczyła mu krew.
Moje zresztą też. Poczułam ją pod palcami, ciepłą i lepką. Zaczynała już przesiąkać przez tkaninę mojej odświętnej spódnicy. Ale nawet metaliczny odór krwi nie był w stanie stłumić dobrze mi znanej woni maminych perfum.
Zerknęłam przez ramię. Nie potknęłam się o własne nogi… tylko o jej nogi. Mama leżała twarzą do sufitu. Promienie słońca rozświetlały ciężki złoty naszyjnik, który kupiła z myślą o paradzie. Lśniące czarne włosy wymykały się z koka, w który wcześniej pracowicie wpięła kwiaty. Nie powinna leżeć na podłodze, nie w tej nowej kosztownej sukience – nic dziwnego, że dekolt już się rozdarł. Wilgotna czerwień, która przesączyła się przez tkaninę, tworząc lśniącą kałużę na terakotowych płytkach, niemal wtopiła się w jaskrawy wzór.
Krew.
Przeszył mnie dreszcz. Ciarki pobiegły od korzonków włosów i szybko rozprzestrzeniły się po całym ciele, sięgając palców u rąk i nóg.
Nie.
Chwiejnie podeszłam bliżej, z trudnością chwytając powietrze.
– Mamo…
Uniosła powieki. Spojrzenie miała nieobecne.
– Natalia – wyszeptała słabo.
Broda zaczęła mi się trząść i walczyłam ze łzami, chwytając jej wciąż ciepłą dłoń. Miała siniaka na policzku.
– Mija. – Starała się utrzymać oczy otwarte, ale gdy spojrzała gdzieś w dal nad moją głową, jej wzrok zasnuła już mgła. – Proszę, Cristiano… – błagała zduszonym głosem. – Proszę, nie… – Zadrżała z wysiłku. – Moja córka…
– Tu jestem – odpowiedziałam szeptem.
Mama jednak nie mówiła do mnie.
Zadarłam głowę. Cristiano zacisnął szczęki, uwydatniając ich ostrą linię. Odwrócił od nas twarz.
– Sueña con los angelitos.
„Śpij z aniołkami”.
Kiedy znów spojrzałam na mamę, była już całkiem nieruchoma.
– Nie – wyszeptałam.
Cristiano rzucił torbę i pistolet na kołdrę, po czym wyciągnął do mnie ręce. Odruchowo dałam szczupaka pod łóżko, wiedząc, że jest za duży, by się tam za mną wcisnąć. Nagle przed oczami miałam la Monarca Blanca. Zacisnęłam palce na zimnym metalu. To była złoto-srebrna broń mojego ojca, kaliber 0.9. Czas zwolnił, kiedy przesuwałam kciukiem po rękojeści wysadzanej masą perłową, w której wyryto nazwę.
Biały Monarcha. Biały Motyl.
Zdławiłam szloch. To w takiej sytuacji powinnam była biec do Cristiana po pomoc. Ale to właśnie on stał nad ciałem mojej umierającej matki, która błagała go o łaskę.
Złapał mnie za kostki u nóg i wyciągnął spod łóżka. Zaczęłam krzyczeć jak nigdy dotąd, przeszywającym uszy, rozdzierającym gardło wizgiem. Jednocześnie wiłam się jak piskorz, starając się uwolnić z jego uchwytu.
Cristiano położył mi dłoń na ustach, objął drugą ręką i przycisnął mi ramiona do boków.
– Przestań, Natalio – powiedział głosem tak głębokim, że aż poczułam mróz w kościach. – Ja się tym zajmę.
Wyłam zduszonym głosem, miotając się i próbując uderzyć go pistoletem, ale ręce miałam jak przybite do tułowia. Zaczęłam wierzgać. Kopnęłam go w udo i krocze.
Ale Cristiano nie na darmo był najbardziej zabójczym spośród żołnierzy naszego kartelu. Nieważne, jak bardzo bym się rzucała, nikt nie był w stanie dorównać mu siłą, której posiadał chyba za dwóch. Miał zaledwie dwadzieścia trzy lata, ale zdążył już zabić więcej ludzi niż większość członków kartelu.
Wychowano go, by był chodzącą bronią.
Odebrał życie wielu naszym wrogom, ale nigdy nie podniósł ręki na kogoś spośród nas.
Aż do dziś.
W korytarzu rozbrzmiały czyjeś kroki i do pokoju wpadł Diego z bronią w ręku. Kiedy zobaczył ciało, stanął jak wryty i z sykiem wciągnął powietrze. Na moment przymknął powieki. Tak bardzo chciałam zawołać mojego najlepszego przyjaciela, ale ciężka dłoń Cristiana stłumiła mój głos.
Diego otworzył oczy. Omiótł spojrzeniem brata i mnie. Sądząc ze stroju, był gotowy na paradę – miał na sobie luźną białą koszulę i dżinsy. Bystro rozejrzał się wokół, wsuwając za ucho luźne pasmo brązowych włosów.
– Co to ma być, do diabła? Co się tu dzieje?
– Nie mam pojęcia – odparł Cristiano. – Przyszedłem tu chwilę przed tobą.
Kłamca. Wijąc się w jego uchwycie, wciągnęłam w nozdrza woń dymu i prochu, cały czas bezskutecznie próbując przekazać przyjacielowi, czego byłam świadkiem.
Diego spojrzał na mnie i zmarszczył czoło, jak gdyby chciał odczytać moje myśli.
On to zrobił! – krzyczałam w duchu. Cristiano ją zastrzelił!
Po chwili Diego przełknął ślinę.
– Puść Natalię.
– Zrobię to, jeśli schowasz broń – padła odpowiedź.
Chłopak zagapił się na swój pistolet, jakby zapomniał, że trzyma go w ręku. Diego też nie był święty. Zdarzało mu się popełniać postępki, o których dziecko w moim wieku nie powinno mieć pojęcia, ale bardzo różnił się od brata. Z usposobienia był kochankiem, nie wojownikiem. Miał zaledwie szesnaście lat i życie przed sobą. Spojrzał na broń, potem na moją matkę, potoczył spojrzeniem dookoła i widocznie się rozluźnił. Najwyraźniej pojął sytuację.
Wbił oczy w Cristiana.
– Tyle dla nas zrobili, a ty co? – spytał i machnął pistoletem w kierunku garderoby moich rodziców. – Tak im się odpłaciłeś?
Sejf był otwarty i ział pustką, jeśli nie liczyć rozrzuconych w pośpiechu dokumentów. Zwykle rodzice trzymali w nim Białego Motyla, gotówkę i klejnoty mojej matki. Usiłowałam wskazać głową torbę z wojskowego płótna, ale nie mogłam nawet drgnąć.
– Uważaj na słowa, Diego – powiedział Cristiano gładko. – Wiesz, że ja tego nie zrobiłem.
– No to kto? – odparł tamten. – Dom jest otoczony przez ochroniarzy. Kto jeszcze byłby w stanie się tu dostać i otworzyć sejf?
– Był już otwarty. – Cristiano brzmiał tak, jakby zaczynał już mieć tego dość. – Mówię ci, że wszedłem tu minutę temu.
Diego przeczesał włosy palcami. Jego spojrzenie padło na zieloną torbę.
– Co to jest?
Wiedziałam, że za nic by mnie nie skrzywdził, ale gdy wycelował broń w Cristiana i we mnie, serce zabiło mi szybciej. Diego podszedł do łóżka. Nie spuszczał z brata ani oczu, ani muszki broni, gdy wolną ręką przesuwał torbę po kołdrze, by zajrzeć do środka.
– Pieniądze i biżuteria z sejfu. Ale tylko część.
– Tak, wiem. – Cristiano poprawił uchwyt wokół mojej talii. – Ktoś to zostawił obok łóżka.
– A gdzie reszta?
Cristiano się zawahał.
– Ktoś musiał tu przyjść i…
– Niemożliwe – stwierdził Diego i miał rację. Mój ojciec nie szczędził kosztów, by zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo.
– Można się tu dostać tylko na dwa sposoby. Albo mijając ochroniarzy przy frontowych drzwiach, albo tych w tunelach. – Wyciągnął z kieszeni krótkofalówkę.
– Diego… – W głosie Cristiana pojawiła się groźba. – Nie rób tego.
Chłopak wcisnął guzik i powiedział do mikrofonu:
– Doña Bianca została zastrzelona. Przez Cristiana. Przyślijcie tu ludzi, natychmiast.
Poczułam, jak Cristiano cały zesztywniał.
– Vete a la chingada – zaklął. – Zamierzasz powiedzieć wszystkim, że ja to zrobiłem? Diego, płynie w nas jedna krew.
– A Bianca była dla mnie jak rodzina.
Diego miał ból w oczach. Moja matka wiele dla niego znaczyła. To dzięki jej namowom chłopak został przygarnięty przez nasz kartel, kiedy miał zaledwie osiem lat (a jego brat piętnaście). Z oczu pociekły mi łzy, mocząc rękę Cristiana. Starałam się patrzeć gdziekolwiek, byle tylko uniknąć widoku jej ciała.
– A dla mnie to niby nie? – warknął Cristiano. Był tak zły, że głos mu się załamał i zapomniał o zatykaniu mi ust. – Nie możesz mi zarzucić, że ją skrzywdziłem.
– Ty wszystkich tylko krzywdzisz! – wrzasnęłam. – Jesteś…
Jego dłoń znów odebrała mi głos. Jednocześnie drzwi na dole otworzyły się z hukiem.
– Kurwa – syknął Cristiano. – Powiedz im, że ja tego nie zrobiłem. Diego, zrób to albo zastrzelą mnie jak psa.
– Puść Natalię – błagał go brat. – Proszę. Przypomnij sobie, kim byłeś przed tym… wszystkim. Nie zrobiłbyś krzywdy bezbronnej dziewczynce.
Cristiano postąpił o krok w lewo, a potem zawrócił w przeciwnym kierunku niczym tygrys w klatce. Wreszcie zdjął mi rękę z twarzy, ale nadal trzymał mnie blisko siebie niczym tarczę. Bez trudu wyłuskał Białego Motyla z mojej zaciśniętej pięści.
Zamierzał teraz zabić Diega.
Diega.
Chłopca, który nie tylko patrzył, jak dorastam, ale który troszczył się o mnie niczym starszy brat. Chłopca, który nigdy nie traktował mnie jak małą dziewczynkę, choć było między nami siedem lat różnicy. Który przynosił mi cuchnące aksamitki na pocieszenie i nigdy nie narzekał, że nasze konne przejażdżki kończyły się wzdłuż muru, który papá zbudował, żeby mnie odgrodzić od świata. Mimo że sam Diego mógł się wałęsać, gdzie mu się podobało.
Teraz patrzył wielkimi okrągłymi oczami, jak Cristiano odbiera mi pistolet. Morderstwo brata na pewno by go zdruzgotało. Z drugiej strony Cristiano zastrzeliłby Diega bez wahania. Taki już był. Codziennie zabijał ludzi.
– Zostałeś złapany, bracie – oznajmił Diego, rozdymając nozdrza. Gniew wreszcie wziął w nim górę nad zagubieniem. – Nie pogarszaj swojej sytuacji. Puść ją i staw im czoła.
Na schodach zadudniły ciężkie buty, rozległ się gwar podniesionych męskich głosów. Cristiano podszedł do drzwi, plecami odwrócony do ściany, ze wzrokiem wbitym w brata. Przełożył broń do drugiej ręki i przekręcił klucz w zamku.
W jednej chwili, krótkiej jak mgnienie, Diego skoczył naprzód.
Cristiano obrócił się na pięcie i pociągnął za spust.
Huknął strzał. Upadłam na ziemię, wrzeszcząc i zasłaniając uszy rękoma. Diego osunął się na terakotę i zacisnął palce na krwawiącym udzie.
Mężczyźni dobijali się już do kuloodpornych drzwi, które papá kazał tutaj zamontować. Najpierw walili w drewno pięściami. Sądząc po odgłosach, szybko przerzucili się na kolby karabinów.
Cristiano podniósł pistolet Diega i wetknął go za pasek spodni, a potem wycelował Białego Motyla w drgające na podłodze ciało.
– Nie dajesz mi wyboru. Lojalność jest tutaj wszystkim, a mimo to łatwo o niej zapomnieć.
– Nie strzelaj… ja… znam drogę wyjścia – zawołałam, szlochając.
Cristiano pochylił się nade mną, wielki i groźny niczym sam Posępny Kosiarz.
– Mogę pomóc ci uciec – powiedziałam.
Cristiano zesztywniał.
– Nie wierzę ci.
– Znam sekretną drogę… – Głos mi zadrżał. W myślach powtarzałam sobie, że nie pomagam mordercy własnej matki, tylko ratuję życie Diega i własne.
– Natalia, nie! – Diego z trudem dźwignął się do pozycji siedzącej. – On… musi zapłacić za to, co zrobił.
– Gdzie? – spytał Cristiano.
Diego był już nienaturalnie blady, wyglądał, jakby miał w każdej chwili zemdleć. Wstałam, próbując do niego podejść, ale Cristiano chwycił mnie za ramię i bezceremonialnie przyciągnął z powrotem.
– Rozwalą te drzwi, zanim się wykrwawi. Pokaż mi wyjście.
Diego jęknął głośno i zamknął oczy. Wzięłam głęboki, rozdygotany oddech, starając się nie wpaść w panikę.
– W ga-garderobie – wyjąkałam w końcu.
Cristiano przeprowadził mnie przez pokój. Weszliśmy do mojego dawnego dziecięcego pokoiku. Kiedy już z niego wyrosłam, mama urządziła w tym miejscu przestronną garderobę. Mieściła więcej niż tylko ubrania. Były tu półki pełne butów i torebek, liczne szuflady i lustra. Na środku zamontowano postument na jej sztuczną biżuterię i krawaty ojca.
Cristiano zablokował drzwi krzesłem zabranym od matczynej toaletki i wbił we mnie wzrok.
– I co dalej?
Nie mogłam zebrać myśli. W brzuchu mojej matki tkwiła kula, a przyjaciel leżał ranny. Zakrwawiona spódnica oblepiła mi kolana. Miałam ochotę zwymiotować.
– Su-sukienki.
Cristiano podszedł bliżej i wsunął zimną metalową lufę pod mój podbródek, zmuszając mnie, bym spojrzała mu w oczy.
– Jeśli dostaną się tu, zanim zdążę uciec, nie gwarantuję, że oboje wyjdziemy z tego żywi. Pokaż mi drogę ucieczki albo powiedz ojcu, że ja tego nie zrobiłem. Taki masz wybór.
Próbowałam przełknąć ślinę, ale oddech ugrzązł mi w gardle. Nigdy dotąd nie miałam wrażenia, że od śmierci dzieli mnie tylko jeden błąd. Potrząsnęłam głową.
– Nie będę dla ciebie kłamała.
– Zobacz, co mi przyszło z lojalności, Natalio. – Uniósł broń, a ja zapatrzyłam się w jej lufę. Srebro migotało w świetle lampki.
– Nieważne, czy to zrobiłem, czy nie… jestem trupem. Jeśli nie dorwą mnie teraz, to dopadną później. To nie ma nic wspólnego z lojalnością. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
– Sprawiedliwości? – Cała się trzęsłam, podczas gdy głos Cristiana pozostał spokojny i stanowczy. Jak jego uchwyt. – Zabiłeś moją matkę. Dlaczego? Ona bardzo cię lubiła… byłeś dla niej jak syn.
Przełknął ślinę. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
– Pokaż mi drogę do wyjścia – zażądał w końcu.
– Pomogę ci tylko dlatego, że chcę uratować Diega – oznajmiłam. – Obiecaj, że nigdy tu nie wrócisz.
– Nie mogę. – Jego spojrzenie stwardniało. Ściszył głos. – Zapamiętaj sobie na przyszłość, że nie warto płacić własnym życiem za życie kogoś innego.
Wolno odsunęłam się od Cristiana i podeszłam do sejfu. Wśród papierów znalazłam niewielkie blaszane pudełko. Otworzyłam je i wyjęłam klucz. Z sypialni za ścianą dobiegł mnie huk, od którego aż zdrętwiałam. Skoro ochroniarze rąbali drzwi, to Diego zapewne nie był w stanie wpuścić ich do środka. Zmówiłam szybką modlitwę, mając nadzieję, że wciąż żył.
Pośpieszyłam z powrotem do tej części garderoby, w której matka trzymała wieczorowe suknie. Były tak ciężkie, że musiałam je rozgarniać obiema rękami. Przecisnęłam się w ciemność.
– To tu – powiedziałam, obmacując tylną ścianę szafy w poszukiwaniu dziurki od klucza.
Było całkiem ciemno, ale ojciec przećwiczył to ze mną wiele razy. Pod domem znajdowały się tunele, o których wiedziała ochrona z Cristianem włącznie, ale to konkretne przejście było przeznaczone tylko dla moich rodziców i dla mnie. Kiedy wspomniałam ojcu, że przecież robotnicy, którzy je zbudowali, też znają nasz sekret, wymienił z matką ponure spojrzenie i szybko zmienił temat.
Wsunęłam klucz w otwór, ale okazało się, że przejście jest otwarte. Rozsunęłam tylne ściany szafy, ukazując mu ciemne, duszne pomieszczenie.
– Tam.
Jeśli Cristiano był zaskoczony, nie dał tego po sobie poznać.
– Co „tam”?
Wskazałam klapę w podłodze tajnego pomieszczenia.
– Zejdź do tej dziury. Tam nie ma światła, więc będziesz musiał jakoś sobie poradzić.
Zapatrzył się w mrok.
– Skąd mam wiedzieć, że to nie pułapka?
– A masz jakiś wybór?
Podszedł bliżej, przytłaczając mnie swoim ogromem.
– Otwórz.
To nie była prośba. Na szczęście ojciec dołożył starań, żebym wykuła na pamięć wszystkie etapy drogi ewakuacyjnej, więc ta ciemna, duszna izdebka nie była mi obca. Przykucnęłam, żeby odsunąć zasuwę klapy w podłodze wiodącej do jedynego wyjścia, o którym nie wiedział nikt prócz nas. Cristiano podszedł bliżej i zamknął za sobą drzwi. Odtąd do wnętrza wpadał tylko wąski strumyczek światła z garderoby.
Udało mi się podnieść klapę. Opadła na ziemię z przenikliwym hukiem. Skupiłam się na tym, żeby ukryć drżenie głosu.
– Można się stąd dostać do tuneli dla mułów – wyjaśniłam. – Ale jeśli będziesz się trzymał lewej strony, to dotrzesz do miejsca, o którym nikt nie wie. Gdzieś na południu stąd.
– Gdzie konkretnie?
Rzuciłam mu zdeterminowane spojrzenie.
– To już wszystko, co wiem.
Ciemności zmieniły Cristiana w cień, który pochylił się nade mną groźnie.
– Będę musiał zabrać cię ze sobą.
– Co?
– Wejdziemy tam razem.
Cofnęłam się o krok, ale ponieważ stał między mną a drzwiami, nie było dokąd uciekać.
– Dlaczego?
Zatknął Białego Motyla za pasek spodni, tuż obok drugiej broni, chwycił mnie za ramię i pchnął w stronę czarnej czeluści. Poleciałam niczym ciśnięta lalka, bezwolna wobec jego siły. Serce miałam w gardle. Wszystko wydarzyło się tak szybko. Nie mógł mnie zabrać. Nie odważyłby się. Nikt nie śmiał wzbudzać gniewu mego ojca – choć Cristiano już to zrobił, więc nie pozostało mu wiele do stracenia. Jeśli wejdę do tego tunelu, nie wrócę tu nigdy. Nie zobaczę już Diega. Ani ojca. I nie pójdę na pogrzeb mamy.
– Przecież ci pomogłam! – W moim gardle wzbierał szloch. Spojrzałam w dół drabiny wiodącej do ujścia tunelu. Byliśmy na drugim piętrze, więc gdyby mnie popchnął, spadłabym pięć metrów w nieprzeniknioną, ciemną otchłań. – Dlaczego to robisz?
– By ci pokazać, że nie powinnaś ufać nikomu. Ani mnie, ani mojemu bratu, ani nawet własnym rodzicom. To, że komuś pomogłaś, nie oznacza, że cię nie zdradzi. – Odwrócił się do drabiny. – Poza tym potrzebuję jakiejś przewagi. Właź mi na plecy.
Gdy tylko zwolnił uścisk, zaczęłam działać szybko i celowo. Być może ten facet znany był z bezwzględności, za to ja spędziłam swoje krótkie życie, zakradając się do miejsc, w których nie powinno mnie być. Zaskakiwałam nawet ochroniarzy ojca. Chwyciłam za kolbę Białego Motyla, wyszarpnęłam broń zza paska jego spodni, odsunęłam się chwiejnie i wycelowałam oburącz.
Przez szparę w drzwiach za moimi plecami wpadał tu wąski promyk światła, więc dostrzegłam w jego oczach błysk rozbawienia.
– Nigdy w życiu się tak naprawdę nie bałaś, mała dziewczynko. I dlatego jesteś w tarapatach.
Mylił się; poznałam, co to strach. Spoglądałam w oczy mordercy własnej matki. Gardło miałam jak zasznurowane, a uszy wypełniał mi paniczny łomot własnego serca.
Cristiano nie miał przed sobą pomyślnych perspektyw. Wiedziałam, że mój ojciec dopadnie go choćby i na końcu świata. Mogłabym oszczędzić mu pracy i zrobić to sama.
Po raz pierwszy od chwili, gdy potknęłam się o ciało matki, spłynął na mnie zimny spokój. Jak dotąd Cristiano świetnie sobie radził; nie powstrzymali go ani mama, ani tata, ani Diego, ani nasi ochroniarze. Ale zostałam jeszcze ja. A on zasłużył na śmierć.
Popędzałam się w myślach, ale przyszło mi do głowy coś, co powiedział wcześniej: że nie ma sprawiedliwości. Czy byłam stuprocentowo pewna jego winy? A co, jeśli Cristiano naprawdę tego nie zrobił? Nie znałam go tak dobrze jak Diega. Ten człowiek był ode mnie starszy o czternaście lat. Był dorosłym mężczyzną. Mimo swojej reputacji zabójcy zawsze traktował mnie życzliwie.
Moją matkę też.
Niemniej sprawy miały się tak, jak powiedział: nie mogłam nikomu ufać, nawet najbliższym.
– Strzelaj – ponaglił mnie Cristiano.
Wiedziałam, że aby oddać strzał, muszę wpierw odwieść tę górną część pistoletu. Kłopot w tym, że broń była bardzo ciężka, potrzebowałam obu rąk, żeby utrzymać pistolet porządnie. Wbiłam wzrok w górną część lufy, pochłonięta rozważaniem, jak sobie z tym poradzić.
– Na przyszłość się nie wahaj, Natalio – poradził Cristiano, wyrywając mi broń z ręki. Potem przytknął wylot lufy do mojego czoła. – Widzisz? Paf! I już po tobie.
Zabrakło mi powietrza. Miał rację, już po mnie. Byłam tylko bezbronną, dygoczącą małą dziewczynką.
– A, i nie łap za broń, którą nie potrafisz się posłużyć. Jeśli już w kogoś celujesz, to po to, żeby zabić. – Przesunął ten pstryczek z boku broni, włożył pistolet z powrotem do spodni, a potem podniósł mnie i przygarnął do piersi.
– Zostaw! – krzyknęłam, usiłując go odepchnąć, ale nie zwalniał uchwytu.
– Trzymaj się mocno – powiedział i zaczął schodzić w dół po drabinie, trzymając się jej wolną ręką.
Objęłam go za szyję. To był odruch. W tamtej chwili stanowił czyste przeciwieństwo bezpiecznej przystani, ale nagle odechciało mi się popisywać odwagą. Byłam w potrzasku. Strach wziął nade mną górę i zaczęłam szlochać Cristianowi w kołnierz, kiedy tak schodził coraz niżej.
– Czy do tego przejścia jest jeszcze jakiś inny klucz? – spytał.
– Tak… ojciec zawsze nosi go przy sobie – wyznałam, cała zasmarkana.
– Pewnie już jest w drodze – powiedział niemal pocieszającym tonem. – W końcu cię znajdą, Natalio. A to jedyny sposób, żebym zdążył odejść wystarczająco daleko.
Na dnie tunelu panowały chłód i ciemność. Zadrżałam mimowolnie, kiedy stanął na ostatnim szczeblu drabiny i zeskoczył z niego na ziemię. „Nigdy tam nie schodź, o ile masz wybór” – ostrzegał mnie ojciec. „Sama nie dosięgniesz drabiny i nie dasz rady wspiąć się z powrotem”.
Ale Cristiano zadecydował za mnie i teraz znalazłam się na jego łasce.
Postąpił kilka nieśpiesznych kroków na twardym podłożu, szukając muru. Kiedy już na niego natrafił, przykucnął.
– Zostań tu – polecił. – Nigdzie się stąd nie ruszaj, dopóki cię nie znajdą.
Nie puściłam jego szyi. Woń potu Cristiana i moich łez zmieszała się z zapachem ziemi dookoła. Nigdy dotąd nie bałam się ciemności, ale tu nie byłam w stanie dojrzeć nawet własnych rąk.
– A jeśli nikt nie przyjdzie?
– Przyjdzie, przyjdzie. A do tego czasu będę już daleko stąd. – Ujął mnie za ramiona, którymi wciąż obejmowałam go za szyję. – Jesteś dzielną dziewczynką. No, puść.
Zwolniłam uścisk. Po chwili usłyszałam odgłos oddalających się kroków. Usiadłam, obejmując kolana, oparłam się plecami o mur i wstrzymałam oddech. Słone łzy wypełniły mi oczy, zaczęły skapywać po policzkach.
Od urodzenia chroniły mnie miłość, troska i respekt wynikający z pozycji rodziców. Jako córka jednego z najpotężniejszych narkotykowych bossów w Meksyku żyłam w stanie bezustannego zagrożenia, zarazem będąc szczelnie odcięta od reszty świata.
Aż do dziś.
Gdy tak tkwiłam w ciemnościach, a strach przed Cristianem malał, powoli zaczęłam sobie zdawać sprawę, że matka już nigdy nie pocałuje mnie na dobranoc, nie otuli kołdrą przed pójściem spać. Słodkim głosem nie zaśpiewa mi kołysanki, zwieńczonej czułym Te quiero mucho, mariposita. Nie będzie już więcej jej słynnych „łakoci Natalii”, które przygotowywała z okazji moich urodzin. Ani wspólnych konnych przejażdżek do miasta, gdzie wyprawiałyśmy się razem po tkaniny czy przyprawy.
Dziś rano tak bardzo mi się śpieszyło. Objęłam ją w talii i poganiałam, kiedy nakładała makijaż. Teraz pragnęłam tylko, by tamta chwila potrwała trochę dłużej. Chciałam, żeby czas płynął odrobinę wolniej.
Ale święto dobiegło końca, a do miasta zawitała Śmierć.1
NATALIA
JEDENAŚCIE LAT PÓŹNIEJ
Wychyliłam się z helikoptera. W twarz uderzyło mnie suche pustynne powietrze, a włosy porwał wiatr wzbudzony przez obroty śmigieł. Barto, szef ochrony mojego ojca, podał mi rękę i pomógł wysiąść.
– Bienvenida a casa, señorita! – zawołał, przekrzykując huk silników.
Witaj w domu.
Pilot zaniósł moje bagaże do wielkiego czarnego SUV-a, który czekał na płycie lotniska. Nie wiem dlaczego, ale meksykański żar uderzył mnie mocniej niż pogoda po drugiej stronie zatoki, w amerykańskiej Kalifornii. Słońce prażyło bezlitośnie. Wsunęłam na nos ciemne okulary i podążyłam za Bartem, który wsiadał już do wozu.
– Cieszy się panienka z powrotu? – spytał.
Tego, co czułam, nie potrafiłabym ująć w słowa. Amerykańska szkoła z internatem to był mój wybór, ale ojciec posłałby mnie tam tak czy inaczej. W Kalifornii żyło mi się łatwo, gładko i przyjemnie. W niczym nie przypominała mojej ojczyzny z jej ulicami pełnymi zagrożeń. Razem ze mną do czarnej limuzyny wsiadł też lęk; rozproszyła go dopiero myśl, że znów zobaczę Diega.
Barto zerknął na moje odbicie w lusterku.
– Z całym szacunkiem, ale za każdym razem, gdy się widzimy, robi się panienka coraz bardziej podobna do starszej pani Cruz.
Odziedziczyłam po matce jasne oczy i jej drobny, spiczasty nosek, ale na tym koniec podobieństw.
– Bardziej przypominam tatę – odparłam.
– Za to ma panienka jej szyk i wdzięk…
Przełknęłam ślinę. Ojciec często wspominał matkę, mówiąc: „Poruszała się jak królowa”.
– …i tę jej determinację w oczach – dorzucił Barto.
Co do tego nie miałam wątpliwości. Nie wróciłam do domu tylko po to, by spędzić trochę czasu z tatą, spotkać się z przyjaciółmi i świętować Wielkanoc. Przybyłam tu dla Diega, mojego najdroższego przyjaciela, mojej miłości. Dla chłopca, który znał wszystkie moje tajemnice, dzieliłam się z nim sekretami jeśli nie osobiście, to za pośrednictwem telefonu. Odległość sprawiła, że nagadaliśmy się za wszystkie czasy. Nie mogłam się doczekać naszego pierwszego spotkania w tym roku.
Wkrótce, dokładnie za rok, kończyłam szkołę. Zamierzałam do tego czasu sprowadzić Diega do Santa Clara, by był przy mnie. Jako że ojciec miał przeciwne plany, czekały mnie negocjacje.
Barto wiózł nas długą, krętą drogą gruntową obsadzoną szpalerem importowanych bananowców. Po drodze mijaliśmy uzbrojonych w karabiny mężczyzn, którzy uśmiechali się i machali do mnie zza przyciemnionych szyb.
Barto zajął się moimi walizkami i posłał mnie prosto na górę, do ojca. Przystanęłam tuż pod drzwiami jego gabinetu, mieszczącego się w południowym skrzydle rezydencji, bo usłyszałam, jak podnosi głos.
– Zdajesz sobie sprawę, w jak poważne przedsięwzięcie nas wpakowałeś?
– Będzie dobrze – zapewnił Diego. Na dźwięk jego głosu motyle zatrzepotały mi w żołądku. – Dopracowujemy szczegóły tej operacji od ponad dekady. Na tym etapie wszystko działa niemal idealnie.
– Niemal to za mało – rozbrzmiał poważny głos mojego ojca.
– W każdym razie jesteśmy gotowi. A dzięki tej współpracy wypłyniemy na naprawdę szerokie wody.
Powinnam była dać im znać, że tam jestem. Ale od najmłodszych lat przyswoiłam sobie, że podsłuchiwanie po kątach to jedyny sposób, by czegokolwiek się dowiedzieć. Bawiło mnie to, kiedy byłam mała, za to w dorosłości wiedza stanowiła zarazem atut, jak i ciężar. Kto wiedział zbyt dużo, ten stawał się celem ataku. Świadkiem. Zasobem przydatnym w negocjacjach. Im więcej wiesz, tym trudniej ci będzie odejść i zostawić to wszystko za sobą.
Ktoś taki jak ty jest niebezpieczny.
Mimo to nigdy nie udało mi się stłumić właściwej mi ciekawości. Nie ściągnęłam co prawda butów, żeby stłumić odgłos własnych kroków, ale tak długo wyciągałam szyję, aż w jasno oświetlonym pomieszczeniu dostrzegłam Diega. Jaki ten chłopak był piękny… Jedwabiste brązowe włosy pojaśniały mu od słońca i urosły na tyle, by mógł wsunąć luźne kosmyki za uszy. Ostatnio częściej pracował na świeżym powietrzu, dzięki czemu nie tylko pokrył się opalenizną, ale i rozrósł w ramionach. Stał tam wyprostowany, stawiając czoła mojemu ojcu. Tak bardzo chciałam podbiec i rzucić mu się na szyję, ale papá by się wściekł.
„Cierpliwości” – powtarzał mi Diego raz po raz.
Ale cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną.
– To nie jest żadna współpraca. – Ogorzałą od słońca twarz mojego ojca znaczyły głębokie bruzdy.
Za każdym razem, gdy się widzieliśmy, wydawał mi się coraz starszy, ale jego głos wciąż dźwięczał donośnie, a przenikliwe spojrzenie czekoladowych oczu nie wskazywało na to, że ma aż pięćdziesiąt lat. Umysł miał równie bystry jak zawsze, a jego imponujący wzrost odwracał uwagę od worków pod oczami, które nadawały mu zmęczony wygląd.
– Kartel Maldonado nie współpracuje, tylko zawłaszcza – powiedział. – Jeśli wejdziemy w ten układ, będą nas mieli na posyłki.
Przez moment chciałam tam wejść, wkroczyć w to, przerwać tę rozmowę. Ale nazwisko, które padło, przykuło mnie do podłogi. Nawet ja – choć od pewnego czasu robiłam, co mogłam, żeby za bardzo się w tym wszystkim nie orientować – doskonale wiedziałam, że z ludźmi z Maldonado nie powinno się dobijać targów.
– Czasy się zmieniają, Costa – powiedział Diego. – Jedenaście lat temu przekształciłeś swój model biznesowy. Zrezygnowałeś z ryzyka i przemocy na rzecz stabilności i spokojnego życia… Jednak w dzisiejszym świecie nie ma czegoś takiego jak spokój. Musimy podążać z nurtem.
Śmierć mojej matki zmieniła wiele, nie tylko w oczywistych kwestiach. Ojciec zredukował swoje przedsiębiorstwo do skromniejszych rozmiarów, podczas gdy nowe, bardziej krwiożercze kartele w typie Maldonado pięły się coraz wyżej w hierarchii.
– Mój ojciec przewraca się w grobie, widząc, jak mało ci nowi nas szanują… – powiedział tata i zerknął przez okno swojego gabinetu na drugim piętrze.
Diego położył mu dłoń na ramieniu.
– Nadal tu jesteśmy i wciąż się liczymy. Po prostu nasza siła przejawia się inaczej niż kiedyś.
Kiedy Diego przemawiał, robił to z głębi serca, używając pełnych ekspresji gestów. Nietrudno było dostrzec jego zaangażowanie, inteligencję i urok osobisty, ale wszystkie te zalety nie zdołały przekonać ojca do myśli, że Diego jest dla mnie odpowiednią partią. W oczach taty nikt nie był dość dobry – a z pewnością nikt, kto pochodził z tego świata. Mój ojciec na swój sposób lubił Diega, w końcu to on go wychował. Ale wyglądało na to, że jeśli nie uda mi się przekonać taty, Diego już zawsze będzie w jego oczach tylko żołnierzem, jego prawą ręką, członkiem kartelu… i zagrożeniem dla mnie.
– Wielu przywódców starej daty aresztowano, zabito lub zmuszono do ustąpienia – ciągnął tymczasem. – Ilu z twoich dawnych wrogów utrzymało się na powierzchni? Może kilku. Sprawię, że kartel Cruz uniknie tego losu, a ród de la Rosa razem z nim. Aby to się udało, musimy zacząć iść z postępem.
– Żadni de la Rosa nie istnieją. – Ojciec posłał swojemu rozmówcy ciężkie spojrzenie spod ciemnych brwi, a w jego głosie zadźwięczały ostrzegawcze tony. – Należysz do rodziny Cruz. Wiem, że chcesz naszego sukcesu równie mocno jak ja, ale zachłanność pociąga za sobą ryzyko. Stabilność ma wiele zalet.
– Nie możemy sobie pozwolić na stabilność. Rynek wciąż się zmienia, każdego dnia wchodzą nowe technologie. Póki co mamy przewagę w kwestii transportu i logistyki, ale to się może w każdej chwili zmienić.
Oparłam się o framugę, wystraszona, że Diego zaangażował się w coś ryzykownego. Gdybym spytała któregoś z nich, w jakim właściwie celu spotkali się z przedstawicielami kartelu Maldonado, otrzymałabym zwykłą odpowiedź: „Niczym się nie martw. Todo bien. Wszystko jest w porządku”.
Ojciec przeciągnął dłonią po czole i zmarszczył brwi.
– Chcesz mi powiedzieć, że zgoda na ryzykowną współpracę to niby ma być postęp?
– Damy radę – zapewnił go Diego. Wzruszył ramionami, po czym skrzyżował je na piersi. – Nie wymagają od nas niczego, czego nie robiliśmy dotąd. Oni chcą przerzucić przez granicę cenny ładunek, a my jesteśmy najlepszymi specjalistami od tego typu przedsięwzięć w całym Meksyku. To wszystko.
– Różnica tkwi w tym, z kim mamy do czynienia. Ile towaru musimy przerzucić?
– Więcej niż zwykle – przyznał Diego. – Ale tym bym się nie martwił. Kiedy inne kartele zwalczały się nawzajem, my stworzyliśmy niemal wolną od ryzyka sieć strategicznych powiązań. Zapewniłem tych z Maldonado, że odnosimy sukces w osiemdziesięciu siedmiu procentach przypadków.
– Osiemdziesięciu siedmiu… – Papá wsunął na nos okulary i pochylił się nad ekranem komputera.
– To i tak poniżej naszej znakomitej normy – dodał Diego, przeciągając się zamaszyście. – Wiele razy osiągaliśmy lepsze wyniki, i to w czasie krótszym niż te dwadzieścia jeden dni, które nam wyznaczyli.
– A potem co?
– Potem nawiążemy stałą współpracę – odparł Diego. – Przy takim tempie rozwoju, jakie oni utrzymują, nasz biznes wkroczy w zupełnie inny wymiar.
– Wiem, jak się żyje w tym innym wymiarze – odparł tata. – Niebezpiecznie.
– Tyle że twoi niegdysiejsi konkurenci stali się klientami. Nie masz się z kim ścigać. – Diego wcisnął ręce do kieszeni i wyjrzał przez jedno z szerokich gabinetowych okien. – A pieniądze z układu z Maldonado zainwestujemy w rozwój kartelu.
Papá mruknął coś pod nosem.
– Nie wspomniałeś, ile jest wart ten towar, który mamy przerzucić.
– Dwieście milionów, i mamy na to trzy tygodnie.
Ojciec stanął jak wryty.
– To prawie czterokrotnie więcej niż zwykle.
– Ilość nie jest aż tak istotna. Za to…
Papá w końcu dostrzegł, że stoję w drzwiach.
– Mija – zawołał, ściągając okulary, a potem otworzył przede mną ramiona. – Ven aquí.
Zatrzasnął laptopa, kiedy do niego podchodziłam, a potem objął mnie mocno. Spojrzałam nad jego ramieniem prosto w oczy Diega. Twarz miał napiętą, ale rozchmurzył się na mój widok. Jego oczy rozbłysły szmaragdową zielenią, żywszą niż odcień, który znałam z wideoczatów czy zdjęć, a usta bezgłośnie wyszeptały: „Witaj w domu”.
Dom. Kiedyś nim był, ale nie potrafiłam już odnaleźć w tym słowie otuchy. Diego zachował powściągliwość ze względu na mojego ojca, ale znałam go dość dobrze, by dostrzec, że cieszy się z naszego spotkania.
– Co się stało? – spytałam, niechętnie odrywając wzrok od Diega i spoglądając w twarz ojca. – Dlaczego się kłócicie?
– Wszystko jest w porządku. Niczym się nie martw.
Papá ucałował mnie w czubek głowy, a potem polecił chłopakowi:
– Zostaw nas samych.
To musiało zaboleć, lecz Diego nawet nie drgnął. Wiedziałam, jak łaknął szacunku głowy kartelu Cruz, lecz póki co nie pozwalały mu na to ani wiek, ani doświadczenie w szeregach organizacji. Póki co.
Nie wątpiłam, że pewnego dnia tata spojrzy na tego chłopca moimi oczami, ale wiedziałam też, że Diego cierpi, spragniony wciąż odmawianej mu aprobaty. Tak było od dnia, w którym zginął jego własny ojciec.
Przyjechałam tu w nadziei, że uda mi się pokazać tacie, kim Diego naprawdę jest, czyli wrażliwym, twórczym człowiekiem, ograniczanym przez niepomyślne okoliczności. Ojciec chciał dla mnie wolności od życia, jakie sam prowadził, a ja pragnęłam tego samego, kłopot w tym, że w jego oczach Diego to życie uosabiał. Moim zadaniem było uświadomić ojcu, że Diego ma potencjał, by żyć inaczej.
Tymczasem obiekt moich rozmyślań ukłonił się lekko, posłał mi obiecujące oczko i wyszedł z pokoju.
Ojciec ujął mnie za ramiona i przytrzymał na wyciągnięcie rąk.
– Niech ci się przypatrzę. Qué bella. Obróć się no.
– Papá! – Zarumieniłam się. – Proszę.
– Nie widuję cię tak często, jak bym chciał, i chcę sobie wszystko dobrze zapamiętać.
– Przecież spotkaliśmy się w Boże Narodzenie.
– To było w Kalifornii, a nie tu, gdzie patrzyłem, jak dorastasz. Zrób staremu człowiekowi przyjemność.
Przybrałam rozbawioną minę i okręciłam się wokół własnej osi.
– Wszystkie kończyny nadal nietknięte – zaraportowałam żartobliwie. – Palce u rąk i nóg też w komplecie.
– Włosy ci urosły. Nie mają fryzjerów w tym Santa Clara?
– Oczywiście, że mają – odpowiedziałam z uśmiechem. – Ale długie włosy zawsze w modzie.
– No i urosłaś, mam rację? Masz to po mnie.
Jeśli chodzi o wzrost, to wdałam się w rodzinę ojca. Mierzyłam metr siedemdziesiąt jeden, więcej niż którakolwiek z moich przyjaciółek. Papá miał aż sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, nieco mniej niż mój dziadek, którego potężna sylwetka szła w parze z charakterem, o wiele paskudniejszym niż u syna.
Ojciec lubił powtarzać historię o osiemnastoletniej dziewczynie imieniem Bianca, która przyleciała tu z północnego Meksyku („niczym wędrowny motyl” – mawiał), żeby wziąć udział w uroczystości quinceañera jakiejś kuzynki. Przybyła na chwilę, ale została na zawsze – z miłości. Ojciec oczarował ją bez reszty, i to jeszcze przed deserem.
Bardzo romantyczna historia, ale czasem się zastanawiałam, jak Bianca musiała być niemądra, by porzucić spokojny, bezpieczny żywot córki rolnika dla nowej roli. Podjęła ryzykowną decyzję i zapłaciła za nią życiem. Nie zamierzałam podzielić jej losu. Diego także nie.
Musiałam znaleźć jakiś sposób, by uwolnić tego chłopca z okowów kartelu. Plan był taki, że Diego przyjedzie za mną do Stanów, gdzie zaczniemy wszystko od nowa. Przekonam ojca, żeby puścił nas wolno i pozwolił żyć w spokoju, a nie w ciągłym stanie wojny. Odtąd mieliśmy wsłuchiwać się w kojący szum fal oceanu zamiast w każdy odgłos cudzych kroków.
Diego zbyt długo już żył pod jego władzą. Zdawałam sobie sprawę, że tylko ja mogę przekonać ojca do tego pomysłu.
Usiadł za biurkiem.
– Będziemy dziś świętować. Jakie masz plany?
– Może ty, ja i Diego moglibyśmy dziś zjeść razem kolację? – zaproponowałam.
Tata podniósł z blatu okulary i stuknął się nimi w skroń.
– Zorganizowałem już przyjęcie na twoją cześć.
– No to jutro albo jakoś w tygodniu w takim razie.
– Ale po co? Wolałbym, żebyśmy byli tylko we dwoje – oznajmił. – Tak czy inaczej, w czwartek wyprawiam swoją doroczną imprezę, jak zapewne pamiętasz. Nie będę wiedział, w co ręce włożyć, Diego tak samo. – Zmarszczył brwi. – Zajrzyj może do stajni. Minęły wieki, od kiedy siedziałaś w siodle.
Tak konkretnie to jedenaście lat. Przez ten czas zdarzało mi się zaglądać do koni, ale nie jeździłam na żadnym od dnia, w którym zginęła moja matka. To było coś, co robiłyśmy razem, i to niemal każdego dnia. Skinęłam teraz głową, nie chcąc zaczynać swojej wizyty od kłótni.
– Może, ale tam panuje gorszy skwar niż w Hadesie. Za to na pewno przejdę się na plażę.
– Doskonale. – Ojciec klepnął mnie w biodro. – A jak minęła podróż?
– Och, Barto jak zwykle świetnie się wszystkim zajął. Nie było ani korków, ani skrytobójców.
– Żartujesz sobie – powiedział. – Dobrze, że cię to śmieszy. Bo mnie wcale.
Humor był niezbędnym akcesorium, kiedy człowiek podróżował w towarzystwie trzech ochroniarzy i skryty za kuloodporną szybą.
– Muszę wracać do pracy – oznajmił ojciec, otwierając laptopa. – Ubierz się ładnie do obiadu.
Pochyliłam się, by cmoknąć go w policzek, i wiedziona przyzwyczajeniem zerknęłam na monitor, żeby zorientować się w przedmiocie podsłuchanej dyskusji. Po chwili jednak odwróciłam wzrok. Nie potrzebowałam kłopotów. Chciałam tylko uwolnić Diega i siebie od tej całej sytuacji i nie oglądać już więcej śmierci osób mi bliskich.
Wychodziłam z gabinetu, gdy za moimi plecami rozległ się głos taty:
– Aha, jeszcze jedno. W tym roku nawet nie próbuj się wślizgnąć do sali balowej. To nie miejsce dla młodej dziewczyny.
– Znam mnóstwo dziewczyn, które bywają na twoich imprezach.
– Żadna z nich nie jest moją jedynaczką.
Moja matka miała zwyczaj wyprawiać w sali balowej legendarną coroczną fetę dla klientów i stronników kartelu Cruz. Nigdy nie udało mi się dostać do środka. Słyszałam dźwięki muzyki, dochodzące aż do mojej sypialni, a potem całymi tygodniami docierające do moich uszu plotki i dykteryjki. Papá od zawsze robił, co mógł, żeby utrzymać mnie z dala od tego środowiska, czym wydatnie zaostrzył moją ciekawość.
Dziś, gdy już rozumiałam, dlaczego tak postępował, byłam mu za to wdzięczna. A jednak wszystkie jego najlepsze intencje nie zapobiegły temu, że zmuszona byłam oglądać śmierć własnej matki.
– Nie jestem już dziewczynką – oznajmiłam mu, wzruszając ramionami. – Mam dwadzieścia lat.
Wyszłam stamtąd, odganiając myśl o tym przyjęciu. Był taki czas, kiedy styl życia rodziców wzbudzał we mnie niezdrową ciekawość – do chwili, gdy doświadczyłam skutków bezsensownej przemocy, demoralizacji oraz zła, które się z tym wiąże. Od tamtej pory starałam się uciszyć w sobie głos tej małej dziewczynki, wystarczająco dzielnej, by wycelować lufę broni w mężczyznę trzy razy większego od niej. Dziewczynki, która utożsamiała frajdę z niebezpieczeństwem. Tej, która nadstawiała ucha na podszepty demona powtarzającego, że od takiego życia nie ma ucieczki.
Odsunęłam się od tego wszystkiego, lecz demon nadal kusił. A ta dziewczynka była młoda i naiwna. Wiedziała przecież, jak się kończą ryzykowne zabawy.
Otóż kończą się one w ciemnej jamie. Siedziałam w niej samotnie długie godziny, oszołomiona i bezbronna, z rękami lepkimi od matczynej krwi.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_