Brytania 55-54 p.n.e. - ebook
Brytania 55-54 p.n.e. - ebook
Podczas walk z Belgami, w drugim roku wojny galijskiej, Cezar ujrzał w oddali wyspę, o której Galowie niezbyt chętnie mu opowiadali. Możliwe, że to wówczas w głowie rzymskiego wodza narodził się plan wyprawy na tę owianą tajemnicą wyspę. Ale dopiero pokonanie Wenetów i plemion nadmorskich w trzecim roku wojny nadało planowi inwazji na ową nieznaną wyspę, którą była Brytania, realnych kształtów. Wydawało się, że warto jest „odwiedzić” Brytanię, gdyż, jak niosły wieści, była ona bogata, a handel z nią przynosił Wenetom spore zyski. Nic więc dziwnego, że prokonsul rozmyślał o Brytanii, która kusiła zyskami, fascynowała tajemniczością i prowokowała swoją bliskością. A pretekstu do inwazji dostarczyli Cezarowi sami Brytowie, którzy wspierali Wenetów, tak jak wcześniej Belgów, podczas ich walk z Rzymianami.
Angielski historyk Barry Cunliffe wysunął śmiałą tezę, idealnie komponującą się z angielską mentalnością, że Cezar rozpoczął wojnę w Galii wyłącznie po to, aby zdobyć dostęp do Brytanii. Swetoniusz pisał z kolei, że „na Brytanię uderzył w nadziei zdobycia pereł”, ale jest to raczej echo plotek, jakie krążyły wówczas w Rzymie na temat ekspedycji Cezara. Pod koniec sierpnia 55 r. p.n.e. Cezar ruszył na swoją pierwszą wyprawę na wyspę Brytów. Czyn ten miał powtórzyć w roku następnym.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15418-6 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Południowo-wschodnie wybrzeże Brytanii. Okolice dzisiejszego Walmer i Deal
Rzymianie byli zmęczeni morską podróżą. Nienawykli do kołysania okrętów odczuwali dolegliwości morskiej choroby. Żygali, przewieszeni przez burty i tam, gdzie akurat stali, gdyż nie mogli wypróżnić zawartości swoich żołądków w sposób mniej spektakularny. Kilka godzin rejsu dało się im we znaki. Typowe szczury lądowe, jakimi bez wątpienia byli legioniści Cezara, niejednokrotnie mieli możliwość przeklinać w duchu i na głos swojego wodza, łysego gacha, który co prawda wiódł ich w Galii od zwycięstwa do zwycięstwa, lecz teraz rzucił ich w szaleńczy rejs przez nieznane morze ku równie tajemniczej wyspie. Dla wielu była to przerażająca myśl; niepokój wyczuwało się w powietrzu. Wielu zbytnio o tym nie rozmyślało, a w szczególności ci, którzy cierpieli na chorobę morską. Mdłości, dziwne uczucie zmętnienia w głowie, niedogodności związane ze ściskiem stłoczonych na pokładach okrętów ludzi, strach przed nieznanym – bo tylko głupiec się nie boi – opowieści o potworach morskich, snute przez niektórych żołnierzy z bardziej wybujałą wyobraźnią, którzy kreowali się na „twardzieli” i napędzali stracha naiwnym towarzyszom broni, a także brak twardego gruntu pod stopami – to wszystko wpływało na ich morale i samopoczucie. A były one, po kilku godzinach przebywania na morzu, nie najlepsze. Do tego dochodziło zwyczajne znużenie długą podróżą w kiepskich warunkach.
Dzięki bogom ich „odyseja” kończyła się, a mimo to finał rejsu wcale nie cieszył. Do tej pory znajdowali się w przedsionku Hadesu, a teraz dopływali do jego brzegu. Tutaj miała się zacząć naprawdę „zabójcza zabawa”. Plaża i brzeg nieznanej wyspy aż roiły się od niezliczonych zastępów dzikich barbarzyńców, których niebieskie ciała dodatkowo pokrywały dziwne i tajemniczo wyglądające wzory i rysunki. Widok ten napełniał ich strachem. To był ten sam lęk, jaki odczuwali przed kilku laty, gdy mieli ruszyć przeciwko germańskim wojownikom, którym przewodził Ariowist. Teraz ponownie, pomimo tylu zwycięstw, ich męstwem zachwiał widok licznych szeregów barbarzyńców, którzy czynili wielki zgiełk, który nieco przytłumiony, chociaż nadal złowieszczy, dochodził do ich uszu i działał na wyobraźnię. Zmęczeni morską podróżą i przerażeni, doskonale zdający sobie sprawę, w jakże niedogodnych warunkach przyjdzie im lądować na brzegu, legioniści legionów X i VII nie rwali się do walki. Jednakże wiedzieli, że nie mają innej opcji, jak tylko mieczem wywalczyć sobie dostęp do suchego lądu. Stłoczeni na okrętach, które nieubłaganie zbliżały się do niebezpiecznego brzegu, czekali na sygnał do desantu. Od strony plaży coraz wyraźniej dochodziły do nich mrożące krew dźwięki, wydawane przez wymalowanych wyspiarzy. Były to pełne grozy bojowe krzyki i chropowate dźwięki z długich trąb bojowych zakończonych paszczami potworów, jakie były im znane z Galii. Z każdym ruchem wioseł barbarzyńcy stojący na brzegu stawali się coraz lepiej widoczni i bardziej przerażający.
Legioniści Cezara widzieli nie tylko pieszych wojowników, stojących w pewnej odległości od brzegu, lecz także wiele przedziwnych, niewielkich wozów ciągniętych przez równie niewielkie koniki; a na każdym z nich dwie sylwetki, wojownika i woźnicy. Znaczna liczba tych śmiesznych wozów przypominających rydwany stała spokojnie w głębi plaży, część jeździła jednak wzdłuż wybrzeża, rozgarniała kołami piasek i rozbryzgiwała morską wodę. Stojący na nich wojownicy buńczucznie wymachiwali w ich stronę orężem.
Rzymskie statki zatrzymały się w pewnej odległości od brzegu, jeszcze na głębinach, aby nie utknąć na mieliznach przy nieznanym i nieprzyjaznym brzegu. Cezar stojący na pokładzie statku flagowego, nad którym powiewała czerwona flaga wodza, przez chwilę przyglądał się brzegowi, po czym wydał rozkaz do rozpoczęcia lądowania. Zatrąbiły rogi i oboje, które dały sygnał do rozpoczęcia desantu.
Żołnierze, usłyszawszy dźwięk trąb, nie palili się do wykonania rozkazu prokonsula. Wciąż się wahali. Nie czuli się zbyt pewni, gdy zsuwali się ze statków do wody, zanurzeni po pas lub szyję. Musieli trzymać cały swój ekwipunek nad głowami i w tak niedogodnej pozycji pokonać opór wody i swój strach. Z brzegu leciały na nich pociski miotane przez przerażających wojowników. Na legionistów sypały się oszczepy, strzały i kamienie. Posuwający się powoli w wodzie legioniści starali się osłaniać tarczami, które nieśli wraz z bronią nad swoimi głowami. Z każdym metrem zbliżali się do brzegu. Padali pierwsi zabici i ranni. Niejeden zraniony osunął się do wody i już nie zdołał uchronić się przed utonięciem. Rzymianie nie zważali na to i szli – pod gradem pocisków, cali mokrzy, zanurzeni w wodzie, skupieni na utrzymaniu równowagi – ku brzegowi.
Tych, którym udało się dotrzeć do brzegu, atakowały wozy bojowe i konni wojownicy. Dopadano ich jeszcze w wodzie, nieprzygotowanych do walki. Wozy zaprzęgnięte w koniki i jeźdźcy najeżdżali gwałtownie na wdzierających się na plażę legionistów. Wielu z nich padło ofiarą wojowników, którzy zeskoczywszy ze swoich bojowych wozów, zadawali śmiertelne ciosy długimi mieczami. Wielu powalano samym impetem szarży, a następnie bez większych trudności dobijano. Ciała Rzymian zaległy plażę i brzeg. Atakowani przez wroga starali się, z braku możliwości utworzenia szyku, zbijać się w niewielkie grupy, aby móc osłaniać się wzajemnie przed nacierającymi na nich ze wszystkich stron wojownikami. Pomimo tych starań, po krótkiej i nierównej walce, pojedynczy żołnierze padali martwi lub ciężko ranni.
Desant nie przebiegał po myśli Cezara. Osaczeni żołnierze walczyli na plaży, a ci, którzy szli w wodzie, robili to opieszale i bez przekonania. Ten widok skłonił chorążego legionu X do powzięcia śmiałej myśli. Krzyknął gromkim głosem:
– Skaczcie, towarzysze broni, jeśli nie chcecie oddać wrogom legionowego orła; niech chociaż ja wypełnię swój obowiązek wobec Rzeczpospolitej i naczelnego wodza!
Po tych słowach zwrócił się do bogów o pomoc i zeskoczył z okrętu do wody. Ruszył z orłem legionowym ku wrogowi najszybciej, jak potrafił. Żołnierze legionu X z większą werwą i zapałem poczęli zeskakiwać z okrętów do wody. Nie zważali już na jej głębokość ani na pociski barbarzyńców. Ogarnięci szałem bojowym, jak najszybciej zmierzali ku plaży. Nie mogli dopuścić do utraty orła. To okryłoby ich wszystkich hańbą i wystawiło na pośmiewisko, tym boleśniejsze, że byli przecież elitarną jednostką Cezara!
Przeklinając i napominając się nawzajem, nacierali zaciekle na nieprzyjazną plażę. Coraz więcej Rzymian docierało do brzegu, gdzie toczyła się zażarta walka. Bój był chaotyczny i nikt go nie kontrolował. Cezar nie był w stanie sprawić, aby jego legioniści sformowali szyk. Mógł ich jednak wesprzeć i ostrzelać nieprzyjaciela z machin miotających, ustawionych na okrętach, oraz z łuków i proc. W tym celu do walki rzucił swoje okręty wojenne oraz łodzie obsadzone przez łuczników i procarzy. Na Brytów spadł deszcz strzał, kamieni miotanych z łódek i pocisków wystrzeliwanych z machin.
Ostrzał nieco zmiękczył postawę wyspiarzy. Pod gradem pocisków część Brytów ustąpiła nieco do tyłu. To pozwoliło w końcu oddziałom desantowym, pomimo zamieszania i strat, uformować szyk i przystąpić do zdecydowanego uderzenia. Dopiero wówczas legioniści zdołali wyprzeć obrońców z plaży, a następnie zmusić ich do ucieczki.
Synowie wilczycy, po ciężkim i zażartym boju, zostali panami plaży. Operacja desantowa zakończyła się sukcesem. Rzymianie uchwycili przyczółek. Ze względu na straty, nieznajomość terenu, a także z powodu braku jazdy Cezar zrezygnował z pościgu za uchodzącym przeciwnikiem. Był zadowolony z pomyślnego zakończenia desantu i dobrej myśli co do dalszych wydarzeń.
Szczęśliwa gwiazda Cezara jeszcze raz zabłysła.
Opanowawszy plażę i zmusiwszy przeciwnika do odwrotu, Cezar nakazał wyładunek reszty wojsk i wyposażenia oraz budowę obozu.
------------------------------------------------------------------------
1 Większość dat zamieszczonych w książce odnosi się do czasów sprzed naszej ery, dlatego skrót będzie pomijany. Jeśli zdarzy się inaczej, zostanie to odpowiednio zasygnalizowane w tekście, chyba że będzie oczywiste, iż podana data dotyczy naszej ery.Zanim Rzymianie postawili stopę na wyspie, czyli krótka retrospekcja z lat 58–56
Cezar i jego żołnierze, po zaciętej walce, opanowali przyczółek na wybrzeżu Brytanii. Natychmiast po tym wzniesiono obóz, a okręty wyciągnięto na plażę. Cezar szykował się do dalszych działań wojennych. Jednak aby zrozumieć, dlaczego Rzymianie znaleźli się w 55 roku po drugiej stronie kanału La Manche, musimy cofnąć się kilka lat, opuścić wyspę i przenieść się na kontynent…
PROLOG WOJNY GALIJSKIEJ
Piastujący urząd konsula w roku 59 Gajusz Juliusz Cezar, wbrew senackiej opozycji z Katonem na czele, doprowadził do tego, że zgromadzenie ludowe przyznało mu, jako prokonsulowi, dwie prowincje: Galię Przedalpejską i wakującą – po niedawnej śmierci namiestnika Kw. Cecyliusza Metellusa Celera – Ilirię. Nadano mu je w zarząd na pięć lat i oddano do dyspozycji trzy legiony. W tej kwestii pomocny okazał się oddany Cezarowi trybun ludowy P. Watyniusz, który wniósł i przeforsował ten wniosek na zgromadzeniu ludowym, który wszedł w życie pod nazwą lex Vatinia de provincia Caesaris. Ponadto senat, pod naciskiem Pompejusza i Krassusa, z którymi Cezara łączył tajny układ polityczny, przyznał mu jeszcze jedną prowincję – Galię Narbońską (zwaną potocznie Prowincją), z prawem zaciągu dodatkowego jednego legionu.
Prowincje prokonsularne Cezara graniczyły z ziemiami barbarzyńców, przede wszystkim z Gallią Comata. Jeśli weźmie się pod uwagę ambicje Cezara, ich położenie było mu jak najbardziej na rękę, a wybór – raczej nieprzypadkowy. Powszechnie było wiadome, że u barbarzyńców wiele się dzieje i że są skorzy do wojny. Informatorami Cezara o sytuacji w Galii byli posłowie Ariowista, wodza Germanów, którzy coraz bardziej umacniali się w Galii. Ariowist skłaniał się do zawarcia przymierza z Rzymem, aby zagwarantować sobie spokój podczas podbijania Galii. Z tego, co Cezarowi mówili jego posłowie, wynikało jasno, że sytuacja wewnętrzna w Galii umożliwia rozpoczęcie działań militarnych. A jakaś większa i zwycięska wojna bardzo pomogłaby mu nie tylko w karierze, lecz także w zaspokojeniu ambicji. Dlatego też przyznanie Cezarowi tych prowincji nie było przypadkowe, a wynikało raczej z realizacji jego planów, w czym pomagali mu jego ówcześni polityczni sojusznicy: Krassus i Pompejusz.
Prowincje prokonsularne Cezara sąsiadowały – nie licząc dzikich górskich plemion iliryjskich – z plemionami Galów. Galowie byli Celtami, którzy zamieszkiwali tereny obecnych Francji, Belgii, Holandii, Szwajcarii i Nadrenii. Rzymianie określali te ziemie mianem Gallia Bracata, czyli „Galia, gdzie nosi się spodnie”, czy też Gallia Comata, czyli „Galia długowłosa”, w odróżnieniu od podbitej i zromanizowanej części Galii zwanej Gallia Togata, a więc tej „Galii, gdzie nosi się togę”. Cezar tak pokrótce opisuje kraj wolnych Galów: „Galia jako całość dzieli się na trzy części. Jedną z nich zamieszkują Belgowie, drugą Akwitanie, a trzecią te plemiona, które we własnym języku noszą nazwę Celtów, w naszym Gallów. Wszystkie one różnią się między sobą mową, obyczajami i zwyczajami. Gallów oddziela od Akwitanów rzeka Garunna, a od Belgów Matrona i Sekwana. Z nich wszystkich najbardziej wojowniczy są Belgowie . Sąsiadują wreszcie z mieszkającymi za Renem Germanami, z którymi nieustannie toczą wojny. Jedna z tych części, o której powiedziano, że była zamieszkana przez Gallów, zaczyna się od rzeki Rodanu, a granicami jej są rzeka Garunna, Ocean i ziemie Belgów. Od strony Sekwanów i Helwetów dosięga do rzeki Ren i ciągnie się na północ i na wschód. Akwitania zaś rozpościera się od rzeki Garunny po góry Pireneje i tę część Oceanu, która oblewa Hiszpanię. Ciągnie się ona w kierunku północno-zachodnim”.
Dysponowanie trzema prowincjami z czterema legionami dawało prokonsulowi Cezarowi dość spore możliwości, tym bardziej że w niezawisłej Galii dochodziło do licznych niepokojów. Podzielona na wiele zwaśnionych między sobą plemion, była atakowana od wschodu przez ludy germańskie prowadzone przez Ariowista, które wykorzystały wojnę między plemionami galijskimi Sekwanów i Eduów i zaczęły osiedlać się na ziemiach Galii. Poza tym inne ludy z Germanii napierały na siedziby plemienia Helwetów, którzy zamieszkiwali tereny obecnej Szwajcarii. Helwetowie, zmuszani do ciągłych walk z Germanami, postanowili opuścić swoje ziemie i przenieść się w bardziej przyjazne okolice. Ich wybór padł na posiadłości plemienia Santonów nad Atlantykiem, w zachodniej Galii. Po trzyletnich przygotowaniach byli gotowi do migracji. Dołączyło do nich jeszcze kilka pomniejszych sąsiednich ludów: Bojowie, Tulingowie, Latobrygowie i Raurakowie. Stanowili ogromną masę mężczyzn, dzieci i kobiet w różnym wieku, liczącą – jak twierdzi Cezar – 368 000 głów, z kilkoma tysiącami przeróżnych wozów, na których wieźli swój dobytek i zapas zboża na trzy miesiące, ciągniętych przez tysiące zwierząt pociągowych. Pędzili ze sobą wielotysięczne stada bydła. Ich kolumna marszowa wiła się na wiele dziesiątków kilometrów.
Plan wędrówki Helwetów przewidywał dotarcie do celu jak najkrótszą drogą, a ta prowadziła przez tereny rzymskiej prowincji Galia Narbońska, której namiestnikiem został Gajusz Juliusz Cezar. Zamierzali przekroczyć Rodan po moście w Genewie, w mieście galijskiego ludu Allobrogów, których terytorium znajdowało się w granicach rzymskiej republiki. Helwetowie zwrócili się do Cezara o pozwolenie na pokojowy przemarsz przez prowincję. O czymś takim nie mogło być mowy! Nie był on gotowy do stawienia im czoła, więc przez tydzień zbywał ich rozmowami i równocześnie umacniał brzegi Rodanu oraz gromadził legiony. Gdy już był skłonny do konfrontacji, odmówił Galom. W tej sytuacji Helwetowie postanowili wywalczyć sobie drogę. Rzymianie odparli ich ataki. To zmusiło ich do realizacji planu B. Ich nowa trasa miała wieść przez tereny plemion galijskich. Dzięki współpracy z wpływowym Eduem Dumnoryksem (którego później poznamy nieco bliżej) uzyskali oni możliwość przemarszu przez ziemie Sekwanów. Helwetowie przeszli przez ich terytorium spokojnie, nie wyrządzili po drodze żadnych szkód (chociaż pewne drobne incydenty na pewno zanotowano), a następnie wkroczyli na tereny Eduów.
KILKA SŁÓW O CEZARZE
Cezar nie zamierzał zadowolić się jedynie odparciem ataku Galów na swoją prowincję. Dostrzegał w wędrówce Helwetów możliwość wmieszania się w wewnętrzne sprawy niepodległej Galii, co mogło doprowadzić do jej całkowitego podboju i podporządkowania Rzymowi. Cezar marzył o wielkich czynach wojennych. Ten prawie 44-letni Rzymianin aż kipiał niespełnioną ambicją. Dość obrazowo ukazuje to anegdota przytoczona przez Swetoniusza, gdy Cezar, przebywający w Kadyksie jako kwestor w Hiszpanii Dalszej (Ulterior), „na widok posągu Aleksandra Wielkiego przed świątynią Herkulesa głęboko jęknął i jakby przejął go wstręt do własnej gnuśności na myśl, że niczego godnego pamięci jeszcze nie dokonał w tym wieku, w którym Aleksander miał już świat cały u swych stóp. Natychmiast zażądał odwołania z prowincji , aby co rychlej w stolicy zyskać sposobność wybicia się na szerszym polu. Nadto wprawiła go w oszołomienie zjawa senna ostatniej nocy: oto zdało mu się we śnie, że obcował cieleśnie z własną matką. Lecz wieszczkowie obiecali mu wielkie powodzenie w przyszłości, wyjaśniając sen jako wróżbę panowania nad światem: ponieważ matka, którą ujrzał pod sobą, to nic innego jak ziemia, uważana przecież za matkę wszystkich”.
Gajusz Juliusz Cezar był, w przeciwieństwie do swojego ojca, który osiągnął tylko godność pretora, znacznie ambitniejszy. Chciał wejść do panteonu wielkich ludzi, aby móc stanąć jak równy z równym z takimi wielkimi postaciami, jak Aleksander Wielki, Scypion Afrykański czy Hannibal. Był wykształconym, inteligentnym, oczytanym, dobrym mówcą ze zdolnościami pisarskimi, który potrafił lawirować w meandrach polityki i prawa. W realizacji ambitnych planów wielką przeszkodą był dla niego brak własnego majątku. Jednakże uratowało mu to życie podczas fali terroru za czasów dyktatury Sulli; i to bez względu na to, że był żonaty z córką przeciwnika politycznego dyktatora Kornelią, a jego ciotka Julia była żoną znienawidzonego przez niego Mariusza, który był przecież jego zawziętym antagonistą. Pomimo wszelkich przeciwności okres sullański udało mu się przetrwać. Powrócił do Rzymu dopiero po śmierci dyktatora. Jego działalność oscylowała wówczas w kręgu obozu popularów, na których czele stał niegdyś jego wuj Mariusz i teść Lucjusz Korneliusz Cynna. W 73 roku Cezar „wkręcił się” do kolegium pontyfików, a dekadę później doprowadził do wyboru swojej osoby, i to pomimo młodego wieku (miał wówczas jakieś 37 lat), na godność najwyższego kapłana (pontifex maximus). W 68 roku jako kwestor trafił do Hiszpanii Dalszej, a w 65 roku został edylem i wówczas związał się z najbogatszym człowiekiem w Rzymie – Markiem Licyniuszem Krassusem. Jego poparcie pomogło Cezarowi objąć w 62 roku urząd pretora, a poręczenie i spłata części jego długów przez tegoż umożliwiły mu wyjazd do Hiszpanii Dalszej, którą otrzymał w zarząd jako propretor. Tam postanowił nieco się „odkuć”, a przy okazji okryć chwałą wojenną. Rozpoczął działania zbrojne przeciwko wciąż nieujarzmionym górskim plemionom Luzytanów i Kallaików. Pokonał je w krótkim czasie. Operację poprowadził szybko i zdecydowanie. Ten sposób walk stał się wizytówką Cezara.
Walki prowadzone w Sierra da Estrela i w równie górzystym terenie Luzytanii były jego pierwszą samodzielną kampanią. Miał już na swoim koncie pewne doświadczenie wojenne: prywatną „ekspedycję karną” przeciwko piratom, którzy porwali go podczas rejsu na Rodos, lokalne działania w Syrii na czele niewielkiego oddziału podczas wojny Rzymu z królem Pontu Mitrydatesem VI Eupatorem czy walki w trakcie oblężenia Metyleny na Lesbos, gdzie wyróżnił się odwagą, za którą otrzymał wieniec obywatelski. Trzeba sprawiedliwie przyznać, że Cezarowi nie brakowało odwagi, co w przyszłości, jako wódz, niejednokrotnie udowadniał.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
------------------------------------------------------------------------
2 Marek Porcjusz Kato Utycki (Marcus Porcius Cato Uticensis 95–46), był stoikiem i konserwatywnym republikaninem, jednym z najbardziej pruderyjnych ludzi swoich czasów. Był także prawnukiem Katona Starszego (234–149), który każde swoje przemówienie, na jakikolwiek temat, kończył zdaniem: Ceterum censeo Carthaginem esse delendam („A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”), a czego nie dane mu było doczekać, gdyż zmarło mu się było trzy lata za szybko. W celu odróżnienia od swego pradziadka zwany bywał Katonem Młodszym. Z racji swoich przekonań Kato Młodszy stanie się jednym z zaciekłych przeciwników Cezara z powodu jego zapędów samowładczych i działalności politycznej, które uderzały w ustrój republikański, ukazując coraz większe stadium jego rozkładu. Do tego doszedł także swego rodzaju poniżający dla Katona policzek, gdyż jego przyrodnia siostra Serwilla utrzymywała z Cezarem bardzo bliskie stosunki, o czym on dowiedział się w dość anegdotycznej sytuacji (zob. Plutarch z Cheronei, Katon Młodszy 24; Vitae:Brutus 5); zresztą Cezar utrzymywał z Serwillą dobre relacje do końca swoich dni (Swetoniusz, Boski Juliusz, 50). Już w 62 r. Kato wystąpił przeciwko Cezarowi, sprzeciwiając się jego ustawie o powrocie Pompejusza do Rzymu i przyznaniu mu nadzwyczajnych godności, w dwa lata później uderzył w samego Cezara, sprzeciwiając się jego kandydaturze na urząd konsula, zaś w 59 r. wykrzykiwał stanowcze „nie” jego reformie agrarnej. Nie godził się także na to, aby prokonsulat Cezara rozciągnąć na dwie prowincje, a ten uzyskał dla siebie jeszcze jedną – Galię Narbońską! W 52 r. Katon doznał dotkliwej politycznej i osobistej porażki za sprawą Cezara – nie uzyskał godności konsula na rok 51. Podczas wojny domowej walczył oczywiście przeciwko Cezarowi. W tzw. wojnie afrykańskiej (grudzień 47–czerwiec 46) był wojskowym komendantem Utyki, miasta nad Zatoką Kartagińską. Po klęsce pompejczyków pod Tapsus Katon, aby nie dostać się w ręce Cezara i uzyskać z jego łaski przebaczenie, 12 kwietnia 46 r., popełnił samobójstwo. Dysponujemy trzema wersjami jego śmierci, które przekazali nam Appian z Aleksandrii (Historia rzymska XIV, 98), Plutarch z Cheronei (Cato min. LXVI–LXX) oraz nieznany autor Wojny afrykańskiej (88, 1–5). Od miejsca swojej śmierci uzyskał przydomek Utyceński, który rogłaszany był przez Cycerona i obóz senatorski na złość Cezarowi.
3 Nie jest to miejsce, aby rozwijać temat Celtów, Galów i Galii, tak więc wszystkich zainteresowanych tematem odsyłam do publikacji poświęconych temu zagadnieniu, dostępnych w języku polskim. Są to m.in: B. Cunliffe, Starożytni Celtowie, przeł. E. Klekot, Warszawa 2003; P.B. Ellis, Druidzi, przeł. P. Stalmaszczyk, Warszawa 1998; J. Gąssowski, Mitologia Celtów, Warszawa 1978; B. Gierek, Celtowie, Kraków 1998; A. Grenier, Historia Galów. Narody i cywilizacje, przeł. A. Delahaye, M. Hoffman, Gdańsk–Warszawa 2002; J. Markale, Wercyngetoryks, przeł. H. Olędzka, Warszawa 1988; T.G.E. Powell, Celtowie, przeł. P. Taracha, Warszawa 1999; F. Schlette, Celtowie, przeł. S. Lisicka, B. Wierzbicka, Łódź 1983; D. O. Hógāin, Celtowie. Dzieje, przeł. M. Zwoliński, Warszawa 2009.
4 Gajusz Juliusz Cezar, Wojna galijska, I, 1, 1–3; 5–7; Corpus Caesarianum, przeł. i oprac. E. Konik, W. Nowosielska, Wrocław 2003 (dalej tylko numer księgi, rozdział, wers).
5 Szerzej o sytuacji w Galii w tym czasie zob. m.in.: J. Markale, Wercyngetoryks, Warszawa 1988, s. 113–119; M.N. Faszcza, Kampania Cezara przeciwko Ariowistowi (58 r. przed Ch.), Oświęcim 2015, s. 21–24; T. Romanowski, Alezja 52 p.n.e., Warszawa 2006, s. 65–69.
6 Gajusz Swetoniusz Trankwillus, Boski Juliusz, 7, Żywoty Cezarów, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk–Łódź 1987 (dalej Swetoniusz, tytuł, rozdział); podobną anegdotę zamieścił Plutarch z Cheronei, Cezar, 13, Żywoty sławnych mężów, przeł. T. Sinko, Wrocław 1955 (dalej autor, księga, rozdział).
7 Zob.: Wellejusz Paterkulus, Historia rzymska, II, 41–42, przeł. E. Zwolski, Wrocław–Warszawa 2006; Swetoniusz, Boski Juliusz, 4; Plutarch z Cheronei, Cezar, 1–2.
8 Swetoniusz, Boski Juliusz, 2–3.W popularnonaukowej serii pt. „Historyczne bitwy” ukazały się ostatnio:
P. Korzeniowski, FLANDRIA 1940 • M. Franz, A. Pastorek, TEXEL 1673 • Ł. Migniewicz, kleidion 1014 • P. Groblewski, ANTIETAM 1862 • P. Rochala, VERCELLAE 101 p.n.e. • L. Kania, WILNO 1944 • P. Zarzycki, Iłża 1939 • T. Fijałkowski, ATLANTYK 1939–1945 • R. Warszewski, Cuzco 1536–1537 • J. Wojtczak, Minnesota 1862 • Ł. Burkiewicz, Aleksandria 1365 • K. Plewako, CAMBRAI 1917 • M. Kuczyński, WOJNA CZU Z HAN 209–202 P.N.E. • L. Wyszczelski, LWÓW 1920 • M.A. Piegzik, HOLENDERSKIE INDIE WSCHODNIE 1941–1942 • W. Polakiewicz, LIMANOWA 1914 • A. Lorbiecki, M. Wałdoch, CHOJNICE 1939 • M. Leszczyński, pomorze 1945 • G. Lach, IPSOS 301 p.n.e. • R. Warszewski, KONGO 1965 • A. Toczewski, FESTUNG KÜSTRIN 1945 • J. Wojtczak, CALLAO 1866 • R. Dzieszyński, KRAKÓW 1768–1772 • T. Jarmoła, KRETA 1941 • R.F. Barkowski, CROTONE 982 • Z. Stąpor, BERLIN 1945 • S. Kaliński, BOLIMÓW 1915 • W. Zawadzki, POMORZE 1920 • A. Zieliński, MALTA 1565 • M. Grzeszczak, IGNACEWO 1863 • R.F. Barkowski, POŁABIE 983 • D. Kupisz, PSKÓW 1581–1582 • J. Wojtczak, FILIPINY 1898–1902 • S. Rek, MANZIKERT 1071 • R. Rabka, MACEDONIA–EPIR–ALBANIA 1912–1913 • R.F. Barkowski, POITIERS 732 • S. Rek, KOSOWE POLE 1389 • R. Warszewski, KUBA 1958–1959 • J. Dobrzelewski, INDIE–PAKISTAN 1971 • P. Krukowski, NAD WIEPRZEM 1920 • R.F. Barkowski, LECHOWE POLE 955 • M.A. Piegzik, MORZE KORALOWE 1942 • W. Włodarkiewicz, WOŁYŃ 1939 • T. Romanowski, Massilia 49 p.n.e. • A.A. Majewski, MOSKWA 1617–1618 • T. Greniuch, NATAL 1899–1900 • R.F. Barkowski, KRUCJATA POŁABSKA 1147 • T. Kubicki, GETTO WARSZAWSKIE 1943 • R. Marcinek, KANAŁ SUESKI 1956 • J. Wojtczak, La Plata 1806–1807 • Robert F. Barkowski, SYBERIA 1581–1697 • D. Kupisz, SMOLEŃSK 1632–1634 • T. Fijałkowski, Północny Atlantyk 1914–1918 • J. Wojtczak, BOSWORTH 1485 • P. Rochala, NIEMCZA 1017 • R. Dzieszyński, BYCZYNA 1588 • Ł. Czarnecki, KONSTANTYNOPOL 626 • R. Warszewski, Little Big Horn 1876 • R.F. Barkowski, Budziszyn 1002–1018 • R. Warszewski, CHOLULA 1519 •
W przygotowaniu: J. Błachnio, Kraśnik 1914