Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brzydkie słowo na „k”. Rzecz o kolaboracji - ebook

Wydawnictwo:
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Brzydkie słowo na „k”. Rzecz o kolaboracji - ebook

Dlaczego jednostki i społeczeństwa kolaborują? Czym kolaboracja różni się od zdrady? Co powoduje, że niektóre przypadki kolaboracji są rozgrzeszane, a inne potępiane przez otoczenie? Jak upowszechnienie się nacjonalizmu i państw narodowych wpłynęło na postrzeganie tego zjawiska?

Po sukcesie książek o Protektoracie Czech i Moraw, Piotr M. Majewski tym razem przygląda się zjawisku kolaboracji. Omawiając jego specyficzne cechy, formy i uwarunkowania, autor pokazuje jak kontekst historyczny wpływa na ocenę konkretnych przypadków współpracy z wrogiem. Swoje dociekania ilustruje przykładami z historii Polski i Europy.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68267-05-1

FRAGMENT KSIĄŻKI

* seria historyczna

w serii dotychczas ukazały się między innymi:

ANDRZEJ FRISZKE * Adam Ciołkosz. Portret polskiego socjalisty

BORYS KAGARLICKI * Imperium na peryferiach. Rosja i system światowy

MARCI SHORE * Nowoczesność jako źródło cierpień

TONY JUDT * Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944–1956 * Brzemię odpowiedzialności: Blum, Camus, Aron, i francuski wiek dwudziesty

ADAM LESZCZYŃSKI * Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980 * Obrońcy pańszczyzny

ERIC HOBSBAWM * Jak zmienić świat. Marks i marksizm 1840–2011 * Wiek rewolucji. 1789–1848 * Wiek kapitału. 1848–1875 * Wiek imperium. 1875–1914 * Wiek skrajności * O nacjonalizmie

ANDRZEJ LEDER * Prześniona rewolucja

ANDRZEJ MENCWEL * Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX

SÖNKE NEITZEL, HARALD WELZER * Żołnierze. Protokoły walk, zabijania i umierania

JAN JÓZEF LIPSKI * Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Zarys ideologii ONR „Falanga”

HOWARD ZINN * Ludowa historia Stanów Zjednoczonych. Od roku 1492 do dziś

MARCIN NAPIÓRKOWSKI * Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014

JAN W. MULLER * Przeciw demokracji. Idee polityczne XX wieku w Europie

ELIZABETH DUNN * Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy

SHEILA FITZPATRICK * Rewolucja rosyjska

PAWEŁ BRYKCZYNSKI * Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce

SARAH BAKEWELL * Kawiarnia egzystencjalistów. Wolność, Bycie i koktajle morelowe

ALICJA URBANIK-KOPEĆ * Anioł w domu, mrówka w fabryce * Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu. Praca seksualna w XIX wieku na ziemiach polskich

MARCIN KRÓL * Krótka historia myśli politycznej

PIOTR M. MAJEWSKI * Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu * Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939—1945

ALEKSANDRA LEYK, JOANNA WAWRZYNIAK Cięcia. Mówiona historia transformacji

ANDRZEJ MENCWEL * Przedwiośnie czy potop 2. Nowe krytyki postaw polskich

ANDRZEJ FRISZKE * Państwo czy rewolucja. Polscy komuniści a odbudowanie państwa polskiego 1892–1920

ANNA DOBROWOLSKA * Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL

JOANNA OSTROWSKA * Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej

JAKUB GAŁĘZIOWSKI * Niedopowiedziane biografie. Polskie dzieci urodzone z powodu wojny

NATALIA JUDZIŃSKA * Po lewej stronie sali. Getto ławkowe w międzywojennym WilnieJak zainteresowałem się kolaboracją

Przed laty kierowałem pracami zespołu, który przygotowywał wystawę główną w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Jedno z naszych zadań polegało na zaprezentowaniu różnych systemów okupacyjnych oraz fenomenu kolaboracji. Wymagało to zapoznania się z obszerną literaturą przedmiotu i stworzenia na jej podstawie skondensowanego obrazu omawianych zagadnień. Sporo się przy tej okazji dowiedziałem, skłamałbym jednak, gdybym napisał, że już wtedy zjawisko kolaboracji szczególnie mnie zainteresowało. Zacząłem się nad nim głębiej zastanawiać dopiero później; zbiegiem okoliczności skłoniła mnie do tego nie historia II wojny światowej, lecz wydarzenia zupełnie współczesne. W 2015 roku władzę w kraju przejęła populistyczna prawica. Gdańskie muzeum było jej od dawna solą w oku; wkrótce potem rozpoczęła kampanię zmierzającą do przejęcia tej instytucji i przekształcenia w tubę własnej polityki historycznej. Zanim to ostatecznie nastąpiło, wielokrotnie rozważaliśmy z kolegami, jak powinniśmy zareagować, jeżeli nowy rząd zaproponuje nam współpracę, w zamian domagając się „tylko” pewnych zmian na wystawie. Nikt z nas nie chciał, rzecz jasna, na to się zgodzić. Uważaliśmy, że zdradzilibyśmy w ten sposób stworzone przez nas muzeum i wartości, które wyznawaliśmy. Nurtowała nas jednak niepewność, czy rozumujemy słusznie. Wiedzieliśmy, że jeśli odmówimy, stracimy angaż nie tylko my (z tym od dawna się liczyliśmy), lecz także wielu naszych współpracowników, a nowe kierownictwo muzeum prawdopodobnie zamknie wystawę, której koncepcji, a następnie realizacji poświęciliśmy prawie dziesięć lat życia.

Niepotrzebnie się zamartwialiśmy. Nowy minister kultury nie bawił się w subtelności i po prostu wyrzucił nas z pracy, a muzeum przekazał w ręce jednego ze swoich protegowanych. Z przykrością obserwowaliśmy, jak są zwalniani albo na własną prośbę odchodzą nasi współpracownicy, którzy nie chcieli pogodzić się z wrogim przejęciem. Znaleźli się jednak i tacy, którym zmiana władzy otworzyła możliwości przyspieszonego awansu i zapewniła różne benefity; wystarczyło, że byli gotowi bez mrugnięcia okiem wypełniać wszystkie polecenia nowego dyrektora. W przypływach rozczarowania zdarzało się nam nazywać ich między sobą kolaborantami, choć oni z pewnością za nich się nie uważali¹.

Uświadomiłem sobie wówczas, że sytuacja muzeum przypomina w mikroskali doświadczenia milionów ludzi, którzy w mniej lub bardziej odległej przeszłości znaleźli się pod obcą okupacją. W Gdańsku drugiej dekady XXI wieku nikomu nie zagrażała oczywiście utrata życia ani okrutne represje; nikt nikogo nie okupował, pod naciskiem polityków doszło jedynie do nieuzasadnionej merytorycznie zmiany dyrekcji. Mechanizmy, które popychały ludzi do współpracy z władzą narzuconą pod przymusem albo skłaniały ich do tego, aby się jej przeciwstawić, działały jednak bardzo podobnie. Było to dla mnie niezbyt przyjemne, ale niezmiernie pouczające doświadczenie.

Moje obserwacje bardzo mi się przydały, gdy parę lat później zacząłem pracę nad monografią poświęconą Protektoratowi Czech i Moraw. Specyfika tamtejszego systemu okupacyjnego wymagała ode mnie przemyślenia na nowo wielu zagadnień związanych z kolaboracją. Starałem się zrozumieć, dlaczego Niemcy potraktowali Czechów zupełnie inaczej niż Polaków, jakie przyniosło to rezultaty i do jakiego stopnia sytuacja nad Wełtawą przypominała okupację w innych krajach. Część moich wniosków geograficznie i chronologicznie wykraczała poza ramy tamtej książki. W trakcie jednej z rozmów z Beatą Stasińską narodził się wtedy pomysł, abym napisał osobną, bardziej przekrojową rozprawę poświęconą różnym wymiarom współpracy między okupowanymi i okupantami, do której dochodziło nie tylko podczas II wojny światowej, ale również we wcześniejszych epokach historycznych.

Zadanie wyewoluowało w pasjonującą przygodę intelektualną, wymagało bowiem ode mnie zapoznania się z wydarzeniami i zjawiskami, które wcześniej znałem powierzchownie. Nie sprostałbym zapewne temu wyzwaniu, gdyby nie życzliwa pomoc wielu ludzi. Udzielali mi wskazówek merytorycznych, podpowiadali lektury, pożyczali książki, czytali fragmenty powstającej pracy i cierpliwie dyskutowali ze mną o różnych elementach zdrady, kolaboracji i współpracy z wrogiem. Chciałbym w szczególności podziękować Tomaszowi Szarocie, przede wszystkim za to, że udostępnił mi zgromadzone przez siebie materiały o kolaboracji w Generalnym Gubernatorstwie. Równie wdzięczny jestem Igorowi Chabrowskiemu, Andrzejowi Chwalbie, Jarosławowi Czubatemu, Maciejowi Górnemu, Janowi Grabowskiemu, Martinowi Jemelce, Jerzemu Kochanowskiemu Michałowi Kopczyńskiemu, Michałowi Leśniewskiemu, Maćkowi Łubieńskiemu, Arturowi Markowskiemu, Łukaszowi Niesiołowskiemu-Spanò, Igorowi Niewiadomskiemu, Marcie Pawlińskiej, Pawłowi Skibińskiemu, Beacie Stasińskiej, Krystynie Stebnickiej, Piotrowi Szlancie, Markowi i Piotrowi Węcowskim, Rafałowi Wnukowi, Marcinowi Zarembie oraz Adamowi Ziółkowskiemu. Żadna z tych osób nie ponosi, rzecz jasna, odpowiedzialności za tezy, które stawiam, ani moje ewentualne błędy.

Wydawnictwu Krytyki Politycznej jestem wdzięczny za wyrozumiałość, z jaką przyjęło fakt, że książkę tę pisałem prawie rok dłużej, niż się zobowiązałem, a Magdzie Jankowskiej za wysiłek włożony w redagowanie tekstu. Anicie i Maćkowi dziękuję za to, że byli gotowi po raz kolejny cierpliwie wysłuchiwać moich opowieści o wydarzeniach i ludziach, którzy nie zapisali się na ogół zbyt pięknie na kartach historii.

***

Monografia ta nie jest klasyczną pracą badawczą opartą na kompleksowej analizie wszystkich dostępnych źródeł historycznych. W przypadku kolaboracji omawianej w ujęciu porównawczym zadanie takie przekraczałoby, jak sądzę, kompetencje i możliwości czasowe jednego człowieka. Korzystałem oczywiście z wydanych drukiem zbiorów dokumentów, a także z dzienników i wspomnień, źródła te służyły mi jednak przede wszystkim do zilustrowania szerszych zjawisk i procesów, nie zaś do drobiazgowej rekonstrukcji konkretnych wydarzeń historycznych.

W stosunkowo dużym zakresie odwoływałem się do ustaleń innych badaczy. Dokładałem starań, aby dobór literatury przedmiotu odzwierciedlał aktualną wiedzę na temat różnych przypadków i form współpracy z wrogiem, niekoniecznie tych najbardziej oczywistych z polskiego punktu widzenia. Wykaz wszystkich opracowań, którymi się posiłkowałem, zamieściłem w bibliografii na końcu książki, podobnie jak listę źródeł przywoływanych w tekście. Zagadnienia metodologiczne związane z badaniami nad zdradą, a także definicję kolaboracji przedstawiam w dwóch pierwszych rozdziałach książki. Mam nadzieję, że udało mi się to uczynić wystarczająco przystępnie, aby nie zniechęcić do lektury osób, które nie są zawodowymi historykami.

Jak każdy badacz, który stawia sobie za cel zaprezentowanie syntetycznego obrazu przeszłości, musiałem od czasu do czasu posługiwać się uproszczeniami. Starałem się, aby nie odbywało się to kosztem historycznej rzetelności narracji. Ocenę tego, czy i w jakim stopniu mi się to udało, pozostawiam czytelnikom i czytelniczkom.

1 Na temat historii Muzeum II Wojny Światowej i jego wrogiego przejęcia zob.: P. Machcewicz, _Muzeum_, Kraków 2017.Brzydkie słowo na „k”

30 października 1940 roku marszałek Philippe Pétain zasiadł przed mikrofonem lyońskiej rozgłośni Radiodiffusion française nationale. Nie bawił się w oratorskie popisy. „Francuzi!” – zwrócił się krótko do rodaków, po czym od razu przeszedł do rzeczy: „W ostatni czwartek spotkałem się z kanclerzem Rzeszy. Spotkanie to wzbudziło nadzieję i wywołało zaniepokojenie. Jestem wam winien w tej sprawie kilka wyjaśnień”. Następnie sędziwy zwycięzca spod Verdun, od czterech miesięcy stojący na czele Państwa Francuskiego, w paru zwięzłych zdaniach podziękował bohaterskim marynarzom, energicznym urzędnikom kolonialnym oraz wiernym ludom w zamorskich posiadłościach republiki. Mówił nieśpiesznie, bez emocji. Nie podniósł głosu ani nie pozwolił mu zadrżeć nawet wtedy, gdy wspominał o upokarzającej klęsce zadanej Francuzom przez Niemców. Równie beznamiętnie Pétain zapowiedział, że Francja właśnie powstaje z martwych².

Niewzruszony spokój marszałka mógł się wydawać przymiotem męża stanu. Z każdym kolejnym zdaniem rosła jednak bez wątpienia konsternacja tych, którzy wierzyli, że bohater Wielkiej Wojny podźwignie Francję z najgorszej w jej dziejach klęski i poprowadzi ojczyznę ku lepszej przyszłości. „Pierwsze spotkanie zwycięzcy ze zwyciężonym wyznacza początek naprawy naszego kraju. Z własnej woli przyjąłem zaproszenie Führera. Nie postawiono mnie wobec żadnego diktatu, nie byłem pod presją” – poinformował rodaków Pétain. Użył dwóch słów zapożyczonych ze słownika wroga; w uszach Francuzów, tradycyjnie wyczulonych na punkcie czystości własnego języka, musiały nieprzyjemnie zazgrzytać. Chwilę potem padło zdanie, które w jednej chwili wywróciło francuską politykę do góry nogami: „Przewidujemy współpracę między naszymi krajami”. Efekt swojego spotkania z Adolfem Hitlerem w miasteczku Montoire-sur-le-Loir marszałek skwitował tak lakonicznie, jakby chodziło o rzecz najbardziej oczywistą pod słońcem. „Zaakceptowałem ją co do zasady. Szczegóły zostaną ustalone później”.

Marszałek Philippe Pétain i Adolf Hitler podczas spotkania w Montoire-sur-le-Loir, 24 października 1940. Sześć dni później szef Państwa Francuskiego obwieścił konieczność współpracy z Rzeszą „na rzecz nowego porządku europejskiego”. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Pétain musiał mieć świadomość, że jego słowa nie wszystkim przypadną do gustu. „Pierwszym obowiązkiem każdego Francuza jest zaufać” – zwrócił się więc od razu do rodaków, aby zdusić w zarodku wątpliwości, czy godzi się współpracować z najeźdźcą. W kolejnym zdaniu zaapelował, aby porzucili urażoną dumę, gdyż ogranicza ona możliwości działania: „W imię naszego honoru i zachowania jedności Francji, jedności trwającej od dziesięciu stuleci, zdecydowałem się dziś wejść na drogę współpracy w ramach konstruktywnej aktywności na rzecz nowego porządku europejskiego”. Także ów ostatni termin pochodził ze słownika nazistów. Był eleganckim określeniem niemieckiej hegemonii na kontynencie, zmory dręczącej francuskich polityków, od kiedy w 1870 roku Prusy zadały Francji upokarzającą porażkę pod Sedanem. Stary marszałek bez wątpienia wiedział, że przekreśla dążenia kilku pokoleń swoich poprzedników, mimo to nie zawahał się zaznaczyć: „Współpraca ta musi być szczera. Musimy odrzucić wszelką myśl o agresji. Nasze wysiłki powinny być ufne i cierpliwe. Francja ma liczne zobowiązania wobec zwycięzcy”. Pétain zapewnił jeszcze, że kraj pozostaje suwerenny, i zapowiedział, że władze republiki będą od tej chwili odpowiedzialne wyłącznie przed nim, szefem państwa, jego zaś osądzi dopiero historia. „Podążajcie za mną. Zachowajcie wiarę w wieczną Francję” – zakończył równie opanowanym tonem, jak zaczął.

Radiowe wystąpienie marszałka trwało równo cztery minuty i lapidarnością przypominało rozkaz dzienny, który głównodowodzący wydaje armii przed bitwą. Jego najważniejsza myśl zawierała się w trzykrotnie powtórzonym słowie _la collaboration_ – „współpraca”. Nie było skomplikowanym terminem prawa międzynarodowego ani zawiłym pojęciem filozoficznym; brzmiało zrozumiale i zwyczajnie, jak zresztą całe orędzie Pétaina. Równie dobrze bohater poprzedniej wojny mógłby sięgnąć po „kooperację” albo „porozumienie”. Określenia te nie budziły wśród Francuzów pejoratywnych skojarzeń. Pozytywnie słowo „współpraca” brzmiało również w innych językach. Nawet w chińskim słowo _hezuo_, odpowiednik francuskiego _la collaboration_, miało i ma sympatyczne zabarwienie. Człowiek ze swej natury ceni sobie zgodny wysiłek i nie zawsze się zastanawia, czemu takie działanie służy³.

Przez kolejne cztery lata zwięzłe wystąpienie Pétaina wyznaczało główny kierunek francuskiej polityki. Równocześnie okupacyjna rzeczywistość nadawała hasłu marszałka zupełnie nowy wydźwięk. W miarę jak współpraca z wrogiem nabierała ciężaru gatunkowego, coraz bardziej ponuro smakowało pojęcie _la collaboration_⁴. Gdy zakończy się II wojna światowa, obróci się ono w synonim zdrady i zaprzedania się nieprzyjacielowi. W niektórych językach europejskich, między innymi we francuskim i w angielskim, będzie tak brzmiało jednak tylko w określonym kontekście. Dla powszechnie potępianej współpracy z wrogiem, przede wszystkim motywowanej ideologicznie, użytkownicy obu języków zarezerwują osobne słowo: kolaboracjonizm (ang. _collaborationism_, franc. _collaborationnisme_). Będzie ono pojawiać się okazjonalnie również w języku polskim, ale to „kolaboracja”, dawniej równoważna „współpracy”, zostanie w nim trwale przypisana do zdrady narodowej i wysługiwania się wrogowi⁵. W czasie stanu wojennego w Polsce w latach 1981–1983 kolaborantami nazywano na przykład ludzi, którzy publicznie poparli jego wprowadzenie. Słyszałem to wielokrotnie na własne uszy. Miałem wtedy dziesięć lat. Nie pamiętam, niestety, czy dorośli wytłumaczyli mi znaczenie tego epitetu, a jeżeli tak, to w jaki sposób. Utkwił mi za to w pamięci rzucony od niechcenia, ironiczny komentarz mojej mamy: „Przecież to kolaborant”. Wyrwał się jej na widok znanego aktora w moim ulubionym serialu telewizyjnym. Zrozumiałem, że ktoś taki zasługuje na pogardę, i zapewne przez chwilę myślałem o nim jak o zdrajcy, nie zniechęciło mnie to jednak do oglądania filmów z jego udziałem. Później się dowiedziałem, że temu aktorowi ktoś wymalował na masce samochodu wielką czerwoną gwiazdę. Nie ulega wątpliwości, że ponad cztery dekady od przemówienia marszałka Pétaina określenia „kolaborant” i „kolaboracja” uchodziły w Polsce za ciężkie obelgi.

Upłynęło kolejnych czterdzieści lat, w międzyczasie upadł komunizm, lecz znaczenie słów się nie zmieniło. W sumie nie ma czemu się dziwić. Antropolodzy kultury i historycy dowodzą, że od schyłku XVIII wieku polskie społeczeństwo żyje w toksycznej symbiozie z upiorem zdrady narodowej, a kolaboracja jest przecież jednym z jej wcieleń; po Targowicy, rozbiorach, obu wojnach światowych i półwieczu PRL-u wielu Polaków widzi zdrajcę w każdym, kto ma odmienne sympatie polityczne albo wyznaje inny światopogląd. Czerpią perwersyjną przyjemność z tropienia i piętnowania przypadków rzeczywistej oraz rzekomej współpracy z wrogiem, a jednocześnie łechczą własne ego, twierdząc, że jesteśmy narodem niezłomnym, który nigdy nie zhańbił się kolaboracją⁶.

Każdy z nas spotkał zapewne na swojej drodze takich ludzi. Parę lat temu jeden z moich kolegów usłyszał, że piszę książkę o Protektoracie Czech i Moraw. „No tak, w przeciwieństwie do nas Czesi przecież kolaborowali” – skomentował z wyczuwalną satysfakcją w głosie. Nieśmiało przypomniałem mu o polskiej granatowej policji i politykach gotowych w czasie II wojny światowej do współpracy z Niemcami. Kolega machnął lekceważąco ręką: „Zdarzały się oczywiście jednostki, ale dla mnie ci ludzie sami wyłączyli się z naszej wspólnoty narodowej”. Dobrego samopoczucia mogłem mu pozazdrościć, nie przekonał mnie za to jego wywód. Nauka nie zna czegoś takiego jak wyjątek potwierdzający regułę. Wyjątek nie potwierdza reguły, lecz ją podważa. Każda odmienność ma przyczyny, znaczenie i konsekwencje. Nawet jeśli większość jednostek w danej zbiorowości zachowuje się w określony sposób, nie unieważnia to przecież automatycznie odmiennych postaw mniejszości.

W jakimś stopniu rozumiem mojego kolegę. Niektórzy ludzie wolą się okłamywać, zamiast stawić czoła nieprzyjemnej prawdzie. Wypieranie faktów nie jest wbrew pozorom trudne psychologicznie. Ludzie nagminnie wymazują z pamięci niewygodne wspomnienia z własnego życia, a co dopiero odległe zdarzenia historyczne. W 2015 roku uczestniczyłem w konferencji naukowej poświęconej zakończeniu II wojny światowej. Występował między innymi dyrektor jednego z najważniejszych rosyjskich muzeów. Przekonywał pozostałych uczestników, że masowe gwałty popełniane przez żołnierzy Armii Czerwonej na Niemkach w latach 1944–1945 to wyssany z palca wymysł nazistowskiej propagandy. Pomyślałem wtedy: cóż, zapewne tak mówi, bo obawia się utraty pracy. Zbiegiem okoliczności spotkałem rosyjskiego muzealnika parę godzin później na spacerze. Podszedł do mnie i z żarem w oczach parokrotnie powtarzał, bym nie wierzył w żadne radzieckie gwałty; nic takiego się nie wydarzyło. Był to człowiek kulturalny i wykształcony. Odniosłem nieodparte wrażenie, że niestety szczerze wierzył w to, co mówił.

W wypieraniu niewygodnej wiedzy historycznej wydatnie pomagają każdemu narodowi jego historyczne mity. Umacniane przez państwo, szkołę i kulturę masową, zapewniają członków wspólnoty narodowej o jej wyjątkowości, niezłomności, prawości i szlachetności. Jeden z naszych mitów głosi, że Polacy nie kolaborowali z wrogiem; zdrady dopuszczali się co najwyżej nieliczni renegaci. Obraz ten ukształtował się już w czasie rozbiorów i odegrał istotną rolę w konsolidowaniu się nowoczesnego narodu polskiego. Podczas II wojny światowej pomagał trwać w oporze wobec okupantów, napiętnowanie zdrady służy bowiem nie tylko wykluczeniu i ukaraniu zdrajcy; równolegle wzmacnia tożsamość tych, którzy zostali zdradzeni. Dziś mit o polskiej wyjątkowości utrudnia jednak krytyczną refleksję nad przeszłością⁷.

Historykowi kolaboracja jawi się jako fenomen niezwykle interesujący. Zastanawia chociażby fakt, że ludzkość wynalazła to pojęcie tak późno. Marszałek Pétain nie był przecież pierwszym pokonanym w dziejach, który podjął współpracę ze zwycięskim przeciwnikiem. Jak postaram się ukazać w pierwszej części tej książki, aż do I wojny światowej nad przypadkami takimi przechodzono na ogół do porządku dziennego; za zdradę uznawano je, o dziwo, sporadycznie. Nikt też nie zadał sobie trudu, aby ukuć dla nich osobne określenie. Historycy piszą dziś wprawdzie o kolaboracji w kontekście wcześniejszych epok, ale posługują się terminem _avant la lettre_, czyli nieznanym ówczesnym ludziom. Nasi przodkowie z jakichś powodów nie czuli potrzeby nazywania kolaboracji kolaboracją. Na podobnej zasadzie nie posługiwali się pojęciem ludobójstwa, chociaż dałoby się wskazać kilka masowych zbrodni sprzed 1939 roku, które spełniały szeroką definicję zaproponowaną przez twórcę tego terminu, Rafała Lemkina⁸. Nie ulega wątpliwości, że dopiero groza okupacji w wykonaniu nazistowskiej Rzeszy otworzyła ludziom oczy na zjawiska wcześniej bagatelizowane lub przyjmowane bez głębszej refleksji. Jak postaram się pokazać, kolaboracja i ludobójstwo podczas II wojny światowej pozostawały zresztą w bliskim związku.

Nie mniej ciekawe są dla historyka mechanizmy kolaboracji. Analizuję je w drugiej części mojej książki. Co powodowało, że zwycięzcy oferowali zwyciężonym możliwość współpracy i dlaczego pokonani przyjmowali propozycję? Jakimi pobudkami kierowali się kolaboranci? Czy ich strategia była bardziej opłacalna niż opór? Jak odnosili się do nich współobywatele? Czy wszędzie mierzono kolaborację jednakową miarą? Gdzie przebiegała granica między współpracą z wrogiem, dla której nie było alternatywy, a narodowym zaprzaństwem i zdradą?

Aby odpowiedzieć na te i inne pytania, postanowiłem przyjrzeć się niektórym przypadkom kolaboracji z czasów II wojny światowej. Z góry zastrzegam, że dobierałem je poniekąd arbitralnie. Nie oferuję systematycznego wykładu na temat współpracy z okupantami, do której dochodziło w poszczególnych krajach, ani tym bardziej encyklopedycznego słownika tytułowego zjawiska. Uwzględniam oczywiście najważniejsze fakty, skupiam się jednak na procesach i mechanizmach, przez co jednym wydarzeniom i postaciom poświęciłem znacznie więcej miejsca niż innym. W szczególności wątki polskie omawiam dość obszernie, mimo iż na terenie naszego państwa współpraca z wrogiem miała stosunkowo ograniczony charakter. Zdecydowałem się na takie ujęcie, ponieważ specyficzne doświadczenia wojenne Polski dobrze ilustrują w moim przekonaniu złożoność badanego zjawiska i jego niejednoznaczność. Niekiedy, aby przedstawić szerszy kontekst różnych przypadków kolaboracji, przywołuję ich historyczne analogie z innych części świata, a także z wcześniejszych epok historycznych. Mam nadzieję, że czytelnicy i czytelniczki wybaczą mi niefrasobliwość, z jaką zestawiam wydarzenia pozornie odległe od siebie w czasie i przestrzeni.

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że pojęcie kolaboracji można interpretować na wiele sposobów, a przyjęcie tej lub innej definicji wpływa na ogólną ocenę opisywanych wydarzeń. Dlatego czuję się zobowiązany wyjaśnić, co właściwie rozumiem przez kolaborację i jakie wynikają z tego konsekwencje. Zanim to uczynię, muszę zdefiniować, czym jest zdrada. Bez zrozumienia jej istoty nie da się zrozumieć dylematów towarzyszących każdej współpracy z wrogiem.

2 Zapis dźwiękowy całości przemówienia: Message du Maréchal Pétain le 30 Octobre 1940, YouTube, zamieszczono 12.04.2012, https://www.youtube.com/watch?v=Rkgx58OThrM (dostęp: 3.11.2021).

3 T. Brook, _Collaboration. Japanese Agents and Local Elites in Wartime China_, Cambridge (MA) – London 2005, s. 9–10. Niektórzy autorzy poradników umiejętność współpracy z nieprzyjaciółmi podnoszą do rangi cnoty. Zob. np.: A. Kahane, _Collaborating with the Enemy. How to Work with People We Don’t Agree with or Like or Trust_, Oakland 2017.

4 Na temat rozczarowania Francuzów rządami Pétaina zob.: J.F. Sweets, _Choices in Vichy France. The French under Nazi Occupation_, New York–Oxford 1994, rozdz. 6.

5 Zob. np.: T.D. , _O kollaboracjonizmie i kollaboracjonistach_, „Gazeta Ludowa”, 16.10.1947, s. 3. Na temat określeń współpracy z wrogiem używanych w okupowanej Polsce i później zob.: T. Szarota, _Karuzela na placu Krasińskich. Studia i szkice z lat wojny i okupacji_, Warszawa 2007, s. 71–72, 82–88, 116–117.

6 A. Micińska, _Zdrada, córka nocy. Pojęcie zdrady narodowej w świadomości Polaków w latach 1861–1914_, Warszawa 1998, s. 31–36; A. Haska_, Hańba! Opowieści o polskiej zdradzie_, Warszawa 2018, s. 55 i nast.

7 A. Haska, _Hańba…_, dz. cyt., s. 64, 298–300; A. Kula, _Zdrada jako kategoria interpretacji historycznej_, „Historyka. Studia Metodologiczne” 2021, t. 51, s. 273.

8 R. Lemkin, _Axis Rule in Occupied Europe. Laws of Occupation. Analysis of Government. Proposal for Redress_, Washington 1944, s. 79–90.Królowie jako narzędzie niewoli, czyli dlaczego kolaboracja opłaca się okupantom

Mniej więcej dwa tysiące lat przed klęską, którą latem 1940 roku zadały Francji dywizje Wehrmachtu, rzymski wódz Gajusz Juliusz Cezar najechał celtyckie ziemie pomiędzy Renem a Pirenejami. W ciągu kilku lat jego legiony zgniotły opór walecznych mieszkańców tego kraju i narzuciły im zależność od republiki. Wielkie powstanie Galów pod wodzą Wercyngetoryksa, mimo początkowych sukcesów, Rzymianie skutecznie stłumili. Cezar zadbał o to, aby należycie upamiętnić swoje zwycięstwo – podbój Galii opisał w _Komentarzach o wojnie galijskiej_, literackim arcydziele. Mimo oczywistej stronniczości relacja Cezara ma ogromną wartość historyczną. Interesująco ukazuje na przykład mechanizmy podboju i zarządzania przez Rzymian zdobytymi prowincjami¹.

Cezar chlubi się, że prowadził wojnę bezwzględnie i przebiegle. Dla odstraszającego przykładu nie zawahał się rozkazać, aby kilku tysiącom obrońców pewnego opornego _oppidum_ obcięto obie dłonie, a prawie we wszystkich kampaniach – czego nie ukrywa – korzystał z pomocy zaprzyjaźnionych plemion galijskich. Część z nich walczyła u jego boku z własnego wyboru, znacznie bardziej niż Rzymian nienawidziły bowiem swoich rodaków. Inne Cezar przeciągnął na swoją stronę szantażem albo przekupstwem². Miał ku temu istotny powód: bez współpracy tubylców Rzymianie nie okiełznaliby kraju o powierzchni zbliżonej do współczesnej Francji, zamieszkanego przez co najmniej cztery miliony ludzi. W szczytowym momencie działań zbrojnych Cezar dysponował jedenastoma legionami i pewną liczbą sprzymierzeńców, w sumie kilkudziesięcioma tysiącami żołnierzy. Doskonale wyszkolona i sprawnie dowodzona armia rzymska miała przewagę nad liczniejszymi, lecz źle zorganizowanymi Galami. Po rozbiciu przeciwnika Cezar mógł jednak pozostawić w Galii w charakterze wojsk okupacyjnych zaledwie niewielką część swoich sił. Jeśli nie chciał, aby po jego odjeździe wybuchło nowe powstanie, musiał przekonać miejscową ludność, że nie opłaca się buntować. Obcinanie rąk i inne okrucieństwa dobrze sprawdzały się w roli kija, podobnie jak praktyka brania zakładników spośród najznamienitszych rodów każdego plemienia, lecz Cezar dobrze rozumiał, że skuteczna polityka okupacyjna wymaga również marchewki. Rzymianie zamierzali pozostać w Galii na stałe, a to znaczyło, że nie mogli siedzieć na mieczach legionistów³.

Gajusz Juliusz Cezar, najstarsze zachowane popiersie, Arles, 46 rok p.n.e. Gdyby nie współpraca podbitych ludów, starożytny Rzym nie zbudowałby imperium rozciągającego się od Szkocji po środkowy Nil i od wybrzeży Atlantyku po zbocza Kaukazu. Zbiory autora

Aulus Hircjusz, podkomendny wodza, uzupełnił ostatnią księgę jego _Komentarzy_. Wyjaśnił między innymi:

Kiedy Cezar zimował w Belgii, miał ten jedynie zamiar, by utrzymywać plemiona w przyjaźni i nie dać żadnemu nadziei czy powodu do wojny. Niczego bowiem mniej sobie nie życzył, jak tego, by przed swoim ustąpieniem z urzędu nie musieć walczyć. Przez zwracanie się zatem z szacunkiem do plemion, przez przyznawanie bardzo wysokich nagród dla naczelników plemiennych, przez nienakładanie żadnych nowych ciężarów, wyczerpaną tylu nieszczęsnymi wojnami Galię łatwo jednoczył w pokoju przy korzystniejszych warunkach utrzymywania w posłuszeństwie⁴.

Nie ma powodów, aby nie wierzyć tej relacji. Pewna doza kurtuazji wobec galijskich wodzów kosztowała Cezara z pewnością dużo mniej niż tłumienie ich kolejnego powstania. Na nową kampanię wódz nie miałby zresztą czasu, bo w powietrzu wisiała wojna domowa między Rzymianami; interesowała go znacznie bardziej niż zarządzanie niedawno zdobytą prowincją. Pomysł, aby niedawnych wrogów złapać na lep podarunków, indywidualnych przywilejów i pozornej wielkoduszności, nie był zresztą szczególnie oryginalny. Republikański Rzym od kilku stuleci współpracował już wtedy z lokalnymi elitami w różnych częściach swojego imperium i niemal wszędzie przynosiło to wyśmienite efekty. W czasach cesarstwa Rzymianie doprowadzili tę politykę do perfekcji. W opisie podboju Brytanii za rządów cesarza Klaudiusza Tacyt nazwał tę praktykę „starym i od dawna już przez naród rzymski przyjętym zwyczajem, żeby jako narzędzie niewoli także królów posiadać”⁵. Inaczej zresztą po prostu się nie dało. Gdyby nie współpraca podbitych ludów, Rzym nie zbudowałby imperium rozciągającego się od Szkocji po środkowy Nil i od wybrzeży Atlantyku po zbocza Kaukazu.

W mniejszym lub większym stopniu zasada ta dotyczyła każdego imperium w dziejach ludzkości, czy to przed Cezarem, czy po nim: perskiego, chińskiego, arabskiego, mongolskiego, azteckiego, hiszpańskiego, osmańskiego, napoleońskiego, brytyjskiego, rosyjskiego, a także radzieckiego. Każde z nich powstało i rozwijało się dzięki współpracy pokonanych ludów z najeźdźcami⁶. Nawet współczesne Stany Zjednoczone, z ich niemal nieograniczonymi środkami finansowymi i najnowocześniejszą techniką wojskową, bez pomocy miejscowej ludności nie mają szans skutecznie kontrolować zdobytego terytorium. Gdy z jakichś przyczyn stawia ona wytrwały opór, militarne i polityczne koszty okupacji wcześniej czy później wzrastają do tego stopnia, że zdobywcy muszą wycofać się jak niepyszni albo grzęzną na lata w rujnujących ich reputację wojnach z partyzantami. Spektakularny finał ostatniej z takich porażek media relacjonowały na bieżąco – z obrazem i dźwiękiem – w sierpniu 2021 roku, gdy Amerykanie i ich sojusznicy ewakuowali się w pośpiechu z lotniska Bagram pod Kabulem. Wraz z nimi kraj opuszczali prozachodni Afgańczycy, gdyż groziła im zemsta ze strony zwycięskich talibów. Amerykanie przegrali, ponieważ nie udało się im nakłonić do współpracy pozostałych mieszkańców tego niedostępnego kraju. Afganistan jeszcze raz dowiódł, że zasłużenie bywa nazywany cmentarzyskiem imperiów.

Bez współpracy ze strony pokonanych panowanie nad rozległymi i zróżnicowanymi kulturowo obszarami było i jest po prostu technicznie niezwykle trudne. Żadne imperium w dziejach świata nie dysponowało wystarczającymi zasobami ludzkimi ani środkami technicznymi, by upilnować miliony poddanych, którzy mówią różnymi językami, wyznają najróżniejsze religie i przynajmniej bezpośrednio po podboju nie pałają zazwyczaj szczególną sympatią do okupantów. Z tego powodu każde z imperiów musiało wypracować mniej kosztowne metody utrzymywania podbitych ludów w posłuszeństwie. Najprostszą i najbardziej skuteczną z nich było dopuszczenie pokonanych do współpracy.

Liczby mówią same za siebie. Pod koniec IV wieku n.e. administracja Imperium Romanum składała się z około 30 tysięcy urzędników różnych szczebli. Zarządzali obszarem o powierzchni mniej więcej czterech milionów kilometrów kwadratowych, zamieszkanym w przybliżeniu przez 75 milionów osób. Oznaczało to, że jeden przedstawiciel władzy cesarskiej przypadał przeciętnie na 2,5 tysiąca poddanych i ponad 130 kilometrów kwadratowych terytorium państwa. W czasach Juliusza Cezara wskaźniki te były z pewnością parokrotnie mniej korzystne dla Rzymian, ponieważ schyłkowa republika dysponowała zaledwie szczątkowym korpusem urzędniczym. Podobnie wyglądała sytuacja w czasach wczesnego cesarstwa⁷.

Inne imperia miewały bardziej rozbudowane struktury administracyjne, lecz i tak nie mogłyby się mierzyć pod tym względem ze współczesnymi państwami narodowymi. Zdecydowana większość z nich ustępowała nawet Polsce, krajowi o przeciętnej, jak na europejskie warunki, powierzchni, liczbie mieszkańców oraz niezbyt wybujałej biurokracji (około 450 tysięcy osób w 2020 roku, nie licząc resortu obrony). Sprawnie zorganizowane i mocno scentralizowane Chiny pod rządami dynastii Han zatrudniały w II wieku n.e. armię 120 tysięcy urzędników; trzymała w ryzach 60 milionów mieszkańców i nadzorowała obszar o podobnej wielkości jak późne cesarstwo rzymskie. Na każdego chińskiego urzędnika przypadało średnio 500 poddanych cesarza i 33 kilometry kwadratowe powierzchni państwa. W dzisiejszej Polsce jest to odpowiednio 84 obywateli i 0,7 kilometra kwadratowego⁸.

W ciągu kilkunastu stuleci od upadku dynastii Han zmieniło się pod tym względem zaskakująco niewiele. W europejskiej części Rosji na krótko przed wybuchem I wojny światowej służyło nieco ponad 250 tysięcy urzędników. Zarządzali obszarem zbliżonym wielkością do późnego Imperium Romanum, o połowę jednak ludniejszym. Na każdego z nich przypadało nieco ponad 400 poddanych cara oraz 16 kilometrów kwadratowych powierzchni kraju. Carskie siły porządkowe miały ogromne uprawnienia, ale były nieliczne. W całym państwie Romanowów, od Kalisza po Czukotkę, służyło niespełna 48 tysięcy żandarmów oraz funkcjonariuszy pozostałych służb porządkowych, w tym ochrany – budzącej postrach policji politycznej. Stróżów prawa było więc w ogromnej Rosji w sumie dwukrotnie mniej niż we współczesnej Polsce⁹.

Cesarstwo Rzymskie pod koniec IV wieku n.e.

Chiny pod rządami dynastii Han w II wieku n.e.

Europejska część Cesarstwa Rosyjskiego na początku XX wieku

Terytorium

4 mln km²

4 mln km²

4,1 mln km²

Liczba ludności

75 mln

60 mln

103 mln

Liczba urzędników

30 tys.

120 tys.

253 tys.

Liczba poddanych w przeliczeniu na 1 urzędnika

2,5 tys.

500

400

Powierzchnia w przeliczeniu na 1 urzędnika

130 km²

33 km²

16 km²

Rosyjski aparat biurokratyczny był ośmiokrotnie liczniejszy od rzymskiego i dwukrotnie liczniejszy od chińskiego z czasów dynastii Han. Mimo to nie zdołał opanować rozsadzających państwo ruchów odśrodkowych, powstrzymać rewolucji, a w konsekwencji zapobiec gwałtownemu upadkowi imperium. Za jedną z przyczyn tej porażki uważa się słabość jego struktur, w porównaniu z innymi mocarstwami europejskimi carska Rosja dysponowała bowiem wyjątkowo skromną liczbą urzędników w przeliczeniu zarówno na liczbę obywateli, jak i powierzchnię kraju. Nawet niewydolne i pogrążone w permanentnych sporach narodowościowych Austro-Węgry wyprzedzały ją pod oboma tymi względami o kilka długości, a i tak nie uratowały się przed rozpadem.

Na jeszcze wątlejszych podstawach opierały się rządy Europejczyków w ich imperiach kolonialnych. Subkontynentem indyjskim i jego trzystoma milionami mieszkańców władało na przełomie XIX i XX wieku zaledwie dziesięć tysięcy Brytyjczyków, wszyscy oni piastowali kluczowe stanowiska w tamtejszej administracji państwowej. W tym samym czasie w azjatyckiej części Rosji pełniło służbę nie więcej niż kilka tysięcy carskich urzędników. Odpowiadali za utrzymanie porządku na obszarze prawie dwukrotnie większym od Europy, a podlegało im około sześćdziesięciu milionów ludzi. Francuska zwierzchność kolonialna na rozległych przestrzeniach Afryki Zachodniej opierała się na białych szefach okręgów. Każdy z nich miał za zadanie nadzorować w terenie kilka tysięcy czarnoskórych mieszkańców kraju. Najczęściej nie znał ich języka, był więc całkowicie zdany na miejscowych tłumaczy i zaprzyjaźnionych wodzów plemiennych. Ci nierzadko wodzili go za nos i dbali wyłącznie o własne interesy¹⁰.

Można oczywiście zasadnie dowodzić, że podbitych ludów nie utrzymywali w posłuszeństwie policjanci i urzędnicy; czyniło to uzbrojone po zęby wojsko. Kiedy w Galii, Judei, Królestwie Kongresowym albo Prowincjach Północno-Zachodnich wybuchało powstanie, wysyłano tam ekspedycję karną, ta zaś krwawo łamała opór tubylców i siłą przywracała władzę metropolii. Operacjom militarnym towarzyszyły zwykle represje wobec miejscowej ludności. Skoro imperium nie mogło polegać na odpowiednio licznym i sprawnym aparacie biurokratycznym, w razie potrzeby musiało przekonująco zademonstrować, że bunt jest znacznie mniej opłacalny niż bezwarunkowe posłuszeństwo. Cóż lepiej przemawia ludziom do wyobraźni niż rzezie, tortury, deportacje i konfiskaty?

W zarządzaniu podbitymi ludami za pomocą terroru specjalizowali się zwłaszcza starożytni Asyryjczycy. Demonstrują to przekonująco inskrypcje i płaskorzeźby z IX wieku p.n.e. sławiące wyczyny asyryjskich władców. „Obdarłem ze skóry tylu możnych, ilu tylko przeciwko mnie się zbuntowało, i ułożyłem ich skóry na stosie ciał; niektóre z nich naciągnąłem na stos, inne podniosłem na palu ponad stosem. Obdarłem ze skóry bardzo wielu w moim kraju, a ich skóry rozwiesiłem na murach”¹¹ – informuje szczegółowo i bez fałszywej skromności asyryjski król Aszurnasirpal II. Na tle swoich poprzedników i następców nie wyróżniał się bynajmniej szczególnym okrucieństwem; inni wykazywali się jeszcze większą kreatywnością w zadawaniu śmierci pokonanym.

Historycy powątpiewają w masowość tych represji. Sądzą, że tortury były wprawdzie przerażające, lecz poddawano im stosunkowo nielicznych. Reszta poddanych miała jedynie wyciągnąć z pokazówki odpowiednią lekcję. Z tego powodu kaźń buntowników uwieczniano z detalami w inskrypcjach i wykuwano w kamieniu. Asyryjczycy nie byli wbrew pozorom zwyrodniałymi sadystami; zachowywali się na swój sposób racjonalnie. Ich władcy chlubili się nabijaniem przeciwników na pal, obdzieraniem ich ze skóry albo paleniem żywcem całych rodzin od starca po oseska, bo to skutecznie zniechęcało do buntów resztę poddanych. Asyria nie dysponowała wystarczającym potencjałem demograficznym, aby inaczej utrzymać w ryzach podbite przez siebie ludy¹². Francuski historyk i filozof Michel Foucault zauważył, że wymyślne sposoby zadawania śmierci przestępcom – a do nich zaliczano przecież buntowników – nie miały nigdy nic wspólnego z niekontrolowanymi wybuchami wściekłości; zawsze służyły jako inwestycja w efektywność władzy¹³.

Asyryjczycy wykazywali wyjątkowe upodobanie do okrucieństwa, ale logiką zastraszania posługiwały się również inne imperia, nawet jeśli epatowanie okrucieństwem i ekstrawaganckie tortury z czasem wyszły z mody. Cezar nie ukrywał przed swoimi czytelnikami, że aby pokonać wojowniczych Galów, musiał niekiedy sięgać po drastyczne środki; o wiele częściej jednak przedstawiał się na kartach swoich _Komentarzy_ jako wódz łagodny i wspaniałomyślny¹⁴. Zapewne uznał, że cechy te lepiej pasują do wizerunku wybitnego męża stanu niż żołdacka brutalność, lub uważał, że represje należy dawkować z umiarem. Jeśli istotnie tak sądził, w obu kwestiach miał całkowitą rację. Obiektywnie rzecz biorąc, nie opłacało się bowiem mordować zbyt wielu własnych ani cudzych poddanych, choć przypadki takie oczywiście się zdarzały. Eksterminacja mieszkańców Koryntu i Kartaginy przez Rzymian w 146 roku p.n.e., rzezie całych miast urządzane w średniowieczu przez krzyżowców albo Mongołów, miały wszak, mimo wszystko, sporadyczny charakter¹⁵. Zazwyczaj chodziło w nich też o demonstrację siły. Mordując kilkanaście tysięcy jeńców, najeźdźcy skutecznie dawali do zrozumienia setkom tysięcy rodaków ofiar, że w razie oporu litości nie będzie. Niezwykle rzadko dochodziło do zagłady całych ludów. Aż do początków XX wieku terytorium pozbawione mieszkańców było dla zdobywców właściwie bezużyteczne. Ktoś musiał przecież pracować na roli, kopać rowy irygacyjne, zajmować się handlem, płacić podatki. Władza nie cierpi próżni demograficznej. Wycięcie w pień całej ludności podbitego kraju nigdy nie leżało w interesie zdobywców, w przypadku większych populacji było też po prostu techniczne niewykonalne¹⁶.

Wbrew obiegowej opinii nawet zagłada rdzennych mieszkańców Ameryki Środkowej nie była celem hiszpańskich konkwistadorów; zdarzyła się nieplanowana, jako uboczna konsekwencja podbojów. Hekatombę tamtejszych ludów spowodowały przywiezione z Europy choroby. Co zresztą znamienne, zdobywcy niemal od razu postanowili zrekompensować sobie ubytek nowych poddanych i zaczęli sprowadzać na zachodnią półkulę czarnoskórych niewolników z Afryki. Tego rodzaju inżynierią społeczną posługiwały się też inne mocarstwa. Począwszy od Asyrii i Babilonu w odległej starożytności, a skończywszy na Związku Radzieckim po II wojnie światowej, imperia dokonywały masowych przesiedleń ludności w charakterze odwetu lub prewencyjnej pacyfikacji podbitych obszarów. Karały w ten sposób krnąbrne ludy, a strategicznie ważne obszary kolonizowały lojalnymi sobie osadnikami. Zasoby najeźdźców były jednak ograniczone. Rzadko kiedy mogły sobie pozwolić na deportację wszystkich mieszkańców zbuntowanego kraju¹⁷.

Masowe represje groziły ponadto umocnieniem wśród tubylców woli oporu, ta zaś prowadziłaby do niepożądanej eskalacji konfliktu. Scenariusz taki nie leżał w interesie metropolii, nawet jeśli dysponowała miażdżącą przewagą militarną. Władcy imperiów, zamiast cieszyć się owocami swoich zwycięstw albo planować nowe podboje, zmuszeni byli podejmować w takich sytuacjach uciążliwe ekspedycje karne; rozpraszali siły i środki, które mogliby wykorzystać gdzie indziej; cierpiały ich osobisty autorytet, finanse i prestiż państwa. Znacznie rozsądniej było porozumieć się z podbitą społecznością, a przynajmniej z jej częścią. Pozwalało to zredukować koszty okupacji i przerzucić ciężar utrzymania porządku na barki mieszkańców anektowanego kraju. Właśnie dlatego wszystkim imperiom opłacało się korzystać z usług kolaborantów. Cezar dobrze wiedział, co robi, okazując pozorną wspaniałomyślność zwyciężonym Galom.

_Dalsza część w wersji pełnej_

1 D. Henige, _He came, he saw, we counted: historiography and demography of Ceasar’s gallic numbers_, „Annales de démographie historique” 1998, s. 215–231.

2 Gajusz Juliusz Cezar, _Wojna galijska_, przeł. E. Konik, Wrocław 2004, ks. VII, ust. 28, 33, 39; ks. VIII, ust. 27, 44, s. 280, 284–285, 291–292, 365–366, 377. Por.: M. Carry, H.H. Scullard, _Dzieje Rzymu. Od czasów najdawniejszych do Konstantyna_, przeł. J. Schwakopf, t. 1, Warszawa 1992, s. 513–517.

3 J.F. Drinkwater, _Roman Gaul. The three provinces, 58 BC – AD 260_, New York 1983, s. 19.

4 Gajusz Juliusz Cezar, _Wojna galijska…_, dz. cyt., ks. VIII, ust. 49, s. 381–382.

5 Tacyt, _Żywot Juliusza Agrykoli_, tegoż, _Dzieła_, przeł. S. Hammer, Warszawa 2004, s. 634.

6 J. Burbank, F. Cooper, _Empires in World History: power and politics of difference_, Princeton (NJ) – Woodstock 2010, s. 8–14.

7 A. Ziółkowski, _Historia Rzymu_, Poznań 2004, s. 431–439; W. Scheidel, _From the „Great Convergence” to the „First Great Divergence”. Roman and Quin-Han State Formation and Its Aftermath_, _Rome and China. Comparative Perspectives on Ancient World Empires_, ed. W. Scheidel, Oxford–New York 2009, s. 11–21.

8 W. Scheidel, _From the „Great Convergence”…_, dz. cyt., s. 11–21.

9 B. Mironov, M. Miller, _The Challenge of Space and Technologies of Management of Ethno-Confessional Diversity in the Russian Empire_, „Russian History” 2017, vol. 44, no 1, s. 35–37; N. Weissman, _Regular Police in Tsarist Russia, 1900–1914_, „The Russian Review" 1985, vol. 44, s. 47.

10 Lord Curzon of Kedleston , _British Rule in India II_, „The North American Review” 1910, vol. 192, no 657, s. 156. Por.: C.A. Bayly, _Imperial Meridian. The British Empire and the World 1780–1830_, London–New York 1989, s. 215–216; D.C. Potter, _Manpower Shortage and the End of Colonialism: The Case of the Indian Civil Service_, „Modern Asian Studies” 1973, vol. 7, no 1, s. 48–49; E. Lynn Osborn, _„Circle of Iron”: African Colonial Employees and the Interpretation of Colonial Rule in French West Africa_, „The Journal of African History” 2003, vol. 44, no 1, s. 29–34.

11 A.K. Grayson, _Assyrian Rulers of the Early First Millennium BC_, vol. 1: _(1114–859 BC)_, Toronto–Buffalo–London 1991, s. 199. Por.: E. Bleibtreu, _Grisly Assyrian Record of Torture and Death_, „Biblical Archeology Review” 1991, vol. 17, no 1, s. 52–61.

12 Tamże.

13 M. Foucault, _Nadzorować i karać. Narodziny więzienia_, przeł. T. Komendant, Warszawa 2009, s. 34–35.

14 Gajusz Juliusz Cezar, _Wojna galijska_, ks. VIII, ust. 3, 21, 31, 44.

15 L.W. Marvin, _War in the South: A First Look at Siege Warfare in the Albigensian Crusade, 1209–1218_, „War in History” 2001, vol. 8, no 4, s. 373–394; tenże, _The Massacre at Béziers July 22, 1209: A Revisionist Look_, _Heresy and the Persecuting Society in the Middle Ages: Essays on the Work of R.I. Moore_, ed. M. Frassetto, Leiden 2005, s. 195–225.

16 D. Grosman, _O zabijaniu. Psychologiczny koszt kształtowania gotowości do zabijania w czasach wojny i pokoju_, przeł. D. Konowrocka, Warszawa 2010, rozdz. 2–3.

17 P. Polian, _Wbrew ich woli. Historia i geografia migracji przymusowych w Związku Radzieckim_, przeł. B. Żyłko, Gdańsk 2015, s. 20–47.Redakcja: Magdalena Jankowska

Korekta: Urszula Roman

Opieka redakcyjna: Justyna Pelaska

Indeks: Rafał Dajbor

Projekt okładki: Marcin Hernas | tessera.org

Recenzje naukowe: prof. dr hab. Jerzy Kochanowski, prof. dr hab. Rafał Wnuk

Zdjęcie na okładce: Nieformalny przywódca polskich górali Wacław Krzeptowski wita gubernatora Hansa Franka w Zakopanem, listopad 1939. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

ul. Jasna 10 lok. 3

00-013 Warszawa

[email protected]

wydawnictwo.krytykapolityczna.pl

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (ul. Zamkowa 1) i księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) oraz w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: