Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Bull run 1861. Kampania i Bitwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bull run 1861. Kampania i Bitwa - ebook

Bull Run z roku 1861 to pierwsza znacząca bitwa wojny secesyjnej. I chociaż za jej zwycięzce uważa się wojska konfederatów, to nie przyniosła ona znaczącego rozstrzygnięcia. Miała jednak dalekosiężne konsekwencje - przede wszystkim zmusiła obie strony do budowy stałych, a nie improwizowanych armii.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8362-911-7
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

Zeszłej nocy, kiedy zgromadzonemu tłumowi przekazywano te wspaniałe opisy bitew, zapytałam z naszego okna: „Więc dlaczego nie poszliśmy dalej, do Waszyngtonu?”. „Masz na myśli – dlaczego oni nie poszli. Czas minął – szansa została utracona”. Pan Barnwell powiedział do mnie: „Milcz. Chcemy posłuchać mówcy”. A pan Hunter uśmiechnął się ze współczuciem: „Nie zadawaj niewygodnych pytań”.

Mary Boykin Chesnut¹

Chociaż Północ ogarnęło poczucie zażenowania i wstydu, Południe tak naprawdę nie miało się zbytnio czym szczycić, bowiem w ciągu trzech czy czterech godzin walk jego wojska uległy takiej dezorganizacji, że nie były w stanie ścigać – i istotnie nie ścigały – naszej armii, kiedy wiadomym było, że znajduje się w trakcie haniebnej i bezsensownej ucieczki. Łatwo jest krytykować bitwę po jej zakończeniu, ale wszyscy teraz przyznają, że nikt inny, równie niedoświadczony w sztuce wojennej, nie spisałby się lepiej nad Bull Run, niż my, a lekcja płynąca z tej bitwy nie powinna zostać zignorowana przez naród taki, jak nasz.

William Tecumseh Sherman²

Zwycięstwo konfederatów odniesione nad strumieniem Bull Run (pod Manassas) w dniu 21 lipca 1861 roku od samego początku budziło kontrowersje zarówno na Północy, jak i na Południu. Wywalczyła je słabo wyszkolona i zdyscyplinowana armia, dowodzona przez oficerów, którzy dopiero uczyli się trudnego rzemiosła operowania masami ludzi w warunkach bojowych, nie mogło więc być rozstrzygające. Gdy wieści o bitwie dotarły do Richmond, pamiętnikarka z Karoliny Południowej nie mogła zrozumieć, dlaczego – skoro rzekomo było tak wielkie – w jego konsekwencji nie zdobyto stolicy Unii. Po latach zawodowy żołnierz armii federalnej trzeźwo i trafnie podsumował, dlaczego tak się stać nie mogło. Wojna domowa, zamiast zakończyć się szybko spektakularnym wywalczeniem niepodległości przez Konfederację, bądź też stłumieniem buntu południowych stanów przez siły wierne rządowi w Waszyngtonie, miała potrwać jeszcze cztery długie, krwawe lata. W ostatecznym rozrachunku, wynik bitwy był więc dla obu stron rozczarowaniem.

Jednak pomimo tego, oraz chociaż zaangażowane w niej siły nie były tak wielkie, jak w późniejszych starciach, znaczenie jej bitwy wykraczało dalece poza doraźne korzyści w skali operacyjnej, czy też stosunek strat obu stron. Morale żołnierzy konfederackich wzrosło, a pamięć o zwycięstwie pomogła przetrwać wypełniony klęskami początek 1862 roku, podczas gdy wojska Unii jeszcze długo musiały się borykać ze swego rodzaju kompleksem niższości. Chaotyczny przebieg bitwy i liczne błędy popełnione przez dowódców oraz ich niedoświadczone sztaby skutecznie zniechęciły wielu europejskich obserwatorów do śledzenia konfliktu za Atlantykiem, który zaczęto postrzegać jako nic niewnoszące do rozwoju sztuki wojennej starcie amatorów. Nade wszystko niemożliwość pełnego wykorzystania zwycięstwa przez jedną stronę, oraz katastrofalne skutki klęski dla drugiej, uzmysłowiły decydentom Unii i Konfederacji, że wojny toczonej w oparciu o zaimprowizowane armie nie sposób rozstrzygnąć w jednej kampanii. Jeszcze długo po tym, jak przebrzmiały ostatnie salwy wojny secesyjnej, kiepska postawa naprędce zebranych ochotników z 1861 roku stanowiła ważki argument dla wszystkich tych, którzy dostrzegali nieprzygotowanie Stanów Zjednoczonych do wielkiej wojny. Nic więc dziwnego, że bitwa o tak doniosłym znaczeniu doczekała się zainteresowania amerykańskich historyków, w tym autora niniejszej pracy.

Robert Matteson Johnston urodził się 11 kwietnia 1867 roku w Paryżu, gdzie osiadł jego ojciec William Edward Johnston – korespondent New York Times podczas wojny krymskiej i lekarz. Młody Robert otrzymał doskonałe wykształcenie w Pembroke College w Cambridge, a następnie studiował prawo, jednakże niemal wcale nie praktykował tego zawodu. Przez pewien czas prowadził interesy w południowej Afryce, jednak wkrótce oddał się badaniu historii. Po okresie prowadzonych prywatnie w Cambridge badań, w 1901 roku ukazała się jego pierwsza książka: The Roman Theocracy and the Republic. W następnym roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie rozpoczął karierę wykładowcy akademickiego. Nauczał i prowadził prace badawcze na Harvardzie, Mount Holyoke i Bryn Mawr, a po roku 1907 związał się na stałe z tą pierwszą uczelnią.Jako historyka interesowały go przede wszystkim dzieje rewolucji francuskiej i epoki napoleońskiej. Owocem tych zainteresowań były prace The Napoleonic Empire in Southern Italy, Napoleon. A Short Biography (obie ukazały się w roku 1904), The French Revolution (1909) oraz The Corsican (1910). Johnston opublikował także zapiski swego ojca z wojny krymskiej (Memoirs of „Malakoff”, 1907).

Od zawsze fascynowała go historia wojskowa, czemu dał wyraz publikując serię szkiców Leading American Soldiers (1907) i książki Bull Run: It’s Strategy and Tactics (1913) oraz Arms and the Race (1915). Wraz z pułkownikiem A. L. Congerem redagował czasopismo Military Historian and Economist, którego rozwój przerwał wybuch I wojny światowej. Johnston wstąpił do wojska w kwietniu 1918 roku i w stopniu majora stanął na czele Sekcji Historycznej Kwatery Głównej. Wraz z grupą młodych historyków zajął się dziejami militarnymi tego wielkiego konfliktu; powstała w ten sposób praca ukazała się drukiem w 1920 roku jako First Reflections on the Campaign of 1918. Wkrótce po zawieszeniu broni zapadł na zdrowiu, powrócił do Stanów i 28 stycznia 1920 roku zmarł w Cambridge w stanie Massachusetts³.

Od opublikowania Bull Run: It’s Strategy and Tactics minęło niemal sto lat i siłą rzeczy nie prezentuje ona najnowszego stanu badań. Niniejsze wydanie tej klasycznej pracy jest obecnie jedyną publikacją w języku polskim, poświęconą w całości bitwie nad Bull Run, dlatego Czytelnika zainteresowanego pogłębieniem wiedzy na temat tej bitwy odsyłam do anglojęzycznej literatury przedmiotu: przede wszystkim do książki Johna J. Hennessy’ego, First Battle of Manassas: An End to Innocence July 18-21, 1861 (Lynchburg, 1989), oraz pracy Bradleya M. Gottfrieda, zatytułowanej The Maps of First Bull Run: An Atlas of the First Bull Run (Manassas) Campaign, including the Battle of Ball’s Bluff, June-October 1861 (New York, 2009). Ta druga pozycja jest niezwykle cenna z racji licznych i szczegółowych map, ilustrujących kolejne etapy walk na szczeblu pułku i baterii. Wśród godnych uwagi opracowań wymienić można jeszcze książki Williama C. Davisa (Battle at Bull Run: A History of the First Major Campaign of the Civil War, New York, 1977) oraz Davida Detzera (Doonybrook: The Battle of Bull Run, 1861, Orlando, 2004).

Książka Roberta M. Johnstona to monografia kampanii, napisana w starym stylu – z perspektywy wodzów i sztabów, nie zaś żołnierza z szeregów. Czytelnik nie znajdzie w niej zatem barwnych opisów zaciekłych walk, przedstawionych z perspektywy szeregowych żołnierzy, podoficerów i młodszych oficerów, w oparciu o ich korespondencję i wspomnienia. Zamiast tego, autor przyjął podejście zbliżone do wyrażonego przez Edwarda P. Alexandra i podjął próbę krytycznego omówienia kampanii, „tak, jak analizuje się partię szachów, wskazując jedynie dobre i złe ruchy każdej ze stron”⁴. Po krótkim przedstawieniu sytuacji strategicznej, Johnston skupia się na sferze sztuki operacyjnej, a doprowadziwszy armie przeciwników na pole bitwy, przechodzi do taktyki zastosowanej podczas bitwy nad Bull Run. Zmagania z 21 lipca 1861 roku opisał jako ciąg manewrów i starć dywizji, brygad, pułków; niekiedy schodzi on na szczebel kompanii. Johnston poświęca także sporo miejsca strukturze organizacyjnej oraz kadrze dowódczej, analizując ich wpływ na potencjał bojowy sił zbrojnych Unii i Konfederacji. Nie oznacza to, że na kartach swojej książki traktuje uczestników owych dramatycznych wydarzeń jak bezrozumne pionki, zwraca bowiem uwagę na brzemię sprawowania dowodzenia, osobiste animozje pomiędzy dowódcami i psychiczne oraz fizyczne uwarunkowania postawy żołnierzy. Jego dzieło, jakkolwiek wiekowe i nie pozbawione wad, broni się znakomicie jasnością stylu, przemyślaną konstrukcją, trafnymi spostrzeżeniami oraz płynną, spójną narracją, opartą o solidny materiał źródłowy. Trudno zresztą chyba o lepszą rekomendację, niż opinia wyrażona przez Douglasa Southalla Freemana, który w swojej monumentalnej pracy poświęconej korpusowi oficerskiemu Armii Północnej Wirginii, określił książkę Johnstona mianem „znakomitej”⁵.

Czytelnikowi należy się szereg wyjaśnień odnośnie przyjętego systemu tłumaczenia. Wszystkie jednostki miar zostały przeliczone na system metryczny. Jednak najczęściej zarówno w wywodzie autora, jak i w cytowanych przezeń źródłach, odległości i wysokości podawane były w przybliżeniu lub szacunkowo, wobec czego również przeliczenia zostały zaokrąglone.

Większość nazw własnych miejscowości i elementów terenu, takich jak strumienie, brody, przełęczeczy mosty, pozostawiłem w brzmieniu oryginalnym, tak więc w tekście znajdziemy Young’s Branch, Blackburn’s Ford, Ashby’s Gap i Stone Bridge. Wynika to z faktu, że tłumaczenie wielu z nich odbiłoby się fatalnie na stylu (stąd też np. wzgórze Henry House, zamiast karkołomnego „wzgórze Domu Pani Henry”). Wyjątek uczyniłem dla powszechnie używanych, spolszczonych nazw stanów (np. Wirginia, Pensylwania), miejscowości (Waszyngton) i rzek (Potomak) oraz poszczególnych farm i domów (dom Dogana), oprócz wspomnianego Henry House.

Należy również nadmienić, że wiele bitew stoczonych podczas wojny secesyjnej nazywanych było odmiennie przez obie strony. Nie istniała reguła, ale unioniści częściej nazywali starcia od rzek i strumieni, podczas gdy konfederaci od miejscowości, w pobliżu których miały miejsce. Stanowiąca temat niniejszej książki bitwa nad Bull Run znana była na Południu jako bitwa pod Manassas – a właściwie I bitwa pod Manassas, bowiem w dniach 28-30 sierpnia 1862 roku konfederacka Armia Północnej Wirginii generała Roberta E. Lee odniosła w pobliżu pobojowiska z lipca 1861 roku zwycięstwo nad wojskami federalnymi, dowodzonymi przez generała majora Johna Pope’a.

Ogromną większość sił obu stron (i niemal całość wojsk konfederackich w tej kampanii) stanowiły jednostki ochotnicze, dlatego też w ich nazwach nie uwzględniałem sposobu zaciągu – postąpiłem tak tylko w odniesieniu do jednostek regularnych i milicji. I tak, Czytelnik napotka 33. pułk piechoty z Wirginii, baterię D 2. pułku artylerii (regularnego) oraz 8. pułk piechoty (milicji) z Nowego Jorku. W owym czasie oficer służący w siłach zbrojnych zarówno Unii, jak i Konfederacji, mógł posiadać kilka stopni: armii regularnej, brevet, milicji i sił ochotniczych. Większość stopni podanych przez autora to stopnie w siłach ochotniczych.

Wszelkie uwagi redaktora, występujące w tekście lub w przypisach, umieściłem w nawiasach kwadratowych i oznaczyłem (J. T.). Wszędzie tam, gdzie uznałem to za użyteczne dla polskiego Czytelnika, pozwoliłem sobie dodać nieco informacji bądź też rozwinąć wątki skrótowo poruszone przez autora. Również te wtręty zostały oznaczone (J. T.). Napotkane w oryginalnym tekście literówki, błędnie zapisane nazwiska (np. kapitan Carlyle, zamiast prawidłowo Carlisle) i inne podobne usterki, wynikłe być może częściowo przy wydruku, zostały skorygowane bez zaznaczania tego faktu. Forma przypisów została zachowana, stąd liczne skróty w tytułach cytowanych prac. Pełne tytuły oraz miejsca i daty publikacji autor zamieścił w Aneksie.

Mapy dołączone były do oryginalnego wydania, za wyjątkiem jednej z nich, wydrukowanej na wkładce. Ilustracje – fotografie i ryciny z epoki – stanowią natomiast dodatkowy element wydania polskiego.

Na koniec pozostaje mi tylko życzyć Czytelnikowi przyjemnej, ciekawej i pouczającej lektury.

Juliusz TomczakPRZEDMOWA

Pół wieku po tych wydarzeniach, kampanie wojny secesyjnej właściwie przeszły ze sfery ludzkiej pamięci w sferę historii wojskowej. Termin ten w jego obecnym rozumieniu za granicą oznacza bezstronne, szczegółowe i techniczne dociekanie wszelkich form działalności militarnej, od organizacji taboru złożonego z mułów, po analizę psychiki głównodowodzącego. Historia taka nie dba o elokwencję, barwność narracji oraz gloryfikację lub deprecjację poszczególnych bohaterów.

Z punktu widzenia sztuki wojennej można wyznaczyć trzy fazy wojny secesyjnej. W pierwszej znajdujemy głównie prymitywizm; w drugiej, prymitywizmowi towarzyszy wielka śmiałość i błyskotliwość; w trzeciej, błyskotliwość dojrzewa w pełni, ukazując mistrzowskie opanowanie sztuki wojennej. Najpierw była pierwsza bitwa nad Bull Run, następnie druga bitwa pod Manassas, by wreszcie doszło do straszliwych zmagań, toczonych od Wilderness do Appomattox. Dlatego właśnie pojawia się pokusa, by zacząć od początku, by przeanalizować warunki, w których stoczono pierwsze walki wojny secesyjnej. Badając ich prymitywizm, lepiej zrozumiemy błyskotliwość i dojrzałość, które nastąpiły później.

Bull Run stanowi pożałowania godny przykład okropnych nieszczęść, jakie nieuchronnie spotykają narody pozbawione armii lub ją zaniedbujące. Na szczęście dla nas, rozgromił nas nie zewnętrzny wróg, lecz nasz brat. Jednakże klęska nad Bull Run była tak samo nieunikniona w 1861 roku, jak byłaby dziś, gdyby przyszło nam zmierzyć się z siłą zbrojną w polu. Z naszym ustrojem i jego tradycją próżno jest zwracać uwagę tym, którzy na krótko obejmują urzędy, że Stany Zjednoczone pozbawione były armii, że brakowało środków zdławienia rozłamu zanim przeobraził się w rebelię, że nie sposób było stworzyć siły zbrojnej po wybuchu kryzysu inaczej, jak tylko poprzez podstępną i marnotrawczą sztukę politycznej perswazji. Gdyby prezydent Lincoln od początku wiedział tak wiele o sprawach wojskowych i tak mało o opinii publicznej, by żądać nie 75 000 ochotników na trzy miesiące, lecz 300 000 regularnych żołnierzy, natychmiast utraciłby kontrolę nad krajem. Przygnębiający jest też fakt, że żaden inny polityk nie mógł postąpić na jego miejscu znacznie inaczej. Ktoś może stwierdzić, że jest to cena, jaką kraj ten zapłacił – i będzie nadal dobrowolnie płacił – za ucieczkę od brzemienia takich instytucji wojskowych, pod ciężarem których jęczą państwa europejskie. Jest to w istocie cena ignorancji – ignorancji naszych potrzeb narodowych, ignorancji odnośnie tego, co stanowi o skuteczności armii i jaką stabilność ona zapewnia; ignorancji długiej historii naszej niekompetencji, klęsk i hańby; ignorancji sytuacji na świecie, kierunku, w którym zmierza i wymogów naszych interesów; ignorowania możliwości, że zostaniemy zaatakowani i sposobu, w jaki będziemy w stanie odeprzeć ów atak. Potrzebujemy przede wszystkim odejścia od barwnych uogólnień, od pustego i prostackiego sentymentalizmu, aby podejść do problemu rzeczo, oszacować zyski i straty, ocenić, ile kosztował nas brak armii w roku 1861 oraz podjąć wystarczające wysiłki, by zbadać otaczające nas w dniu obecnym realia.

Przy opisie wydarzeń kampanii Bull Run poświęciłem niewiele uwagi uwarunkowaniom politycznym, które leżały u podstaw zmagań wrogich armii. Jednak w pewnym sensie podstaw strategii należy zawsze szukać w takich właśnie uwarunkowaniach. Von Clausewitz jest chyba w tej kwestii rozsądniejszy, niż niektórzy współcześni teoretycy. Nie uznałem za konieczne wyczerpujące udowodnienie, że marsz armii McDowella na Manassas mógł być błędny jako krok natury czysto militarnej, ale nieunikniony z politycznego punktu widzenia, wojna jest zaś wszak fazą polityki. Gdyby natomiast McDowell odniósł zwycięstwo – a wobec składu armii konfederackiej istniała taka możliwość – postępowanie Lincolna i argument polityczny zdałyby się usprawiedliwione. Wydaje się, że lepiej wskazać w kilku krótkich odniesieniach jedynie kluczowe fakty związane z sytuacją polityczną, która spowodowała, że Scott, McDowell i ich południowi przeciwnicy podjęli działania nie zawsze zgodne ze ścisłymi kanonami sztuki wojennej. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo nadmiernego skupienia na uwarunkowaniach nie-militarnych, i prawdą jest, że równie dobrze książka mogłaby zostać poświęcona ustrojowi politycznemu Republiki Amerykańskiej w relacji z problemami militarnymi. Najlepszym wyjściem wydaje się pozostawienie tego aspektu – na tyle, na ile nie będzie on absolutnie istotny – specjalnej uwadze innych.

Mam wielki dług wdzięczności wobec kapitana A. L. Congera z armii Stanów Zjednoczonych, wnikliwemu badaczowi historii i teorii wojskowej, który przeczytał tekst książki przed oddaniem jej do druku. Jego stanowcze i niezależne poglądy wpłynęły na to, co miałem do powiedzenia w stopniu, który z wdzięcznością uznaję. Tam, gdzie nie byłem w stanie zaakceptować jego opinii, czyniłem to z niechęcią i obawą; próbowałem też – na tyle, na ile pozwalała mi na to forma – przekazać czytelnikowi w przypisach i w inny sposób, że można przyjąć także odmienny pogląd. Być może różniliśmy się najbardziej w ocenie generała Scotta, któremu, jak mi się zdaje, kapitan Conger odmawia jakichkolwiek wad. Nierówny poziom lub humorzastość jego rozkazów dla Pattersona świadczyłaby o niczym więcej, jak tylko naturalnej niecierpliwości wobec niekompetentnego podwładnego. Sugerowana koncentracja pod Leesburgiem byłaby do obronienia pod względem militarnym, a została szybko zarzucona nie dlatego (o czym jestem przekonany) że była posunięciem nieprzemyślanym, ale ponieważ podwładni Scotta byli jej niechętni, co zresztą rzecz jasna było prawdą. Nie miejsce tu na przedstawianie czytelnikowi długich wyjaśnień wydarzeń, które zostaną umieszczone we właściwym porządku. Całokształt korespondencji Scotta i jego działań sprawił na mnie wrażenie dzieła człowieka przede wszystkim zdolnego i energicznego, ale zbyt starego by zachować ustawicznie le siłę i jasność poglądów. Zbieżny marsz na Leesburg, a następnie na Manassas Railroad, wydają mi się znacznie niebezpieczniejsze i czasochłonne, niż marsz z Alexandrii, podczas gdy możliwy odwrót do Point of Rocks, gdzie nie było umocnień, mógł być nieskończenie bardziej katastrofalny, niż ten, który został faktycznie dokonany przez McDowella.

Działania w Dolinie Shenandoah zostały potraktowane jako poboczne wobec właściwej tematyki i na tyle, na ile było to możliwe, szczegółowość tej części pracy została ograniczona.

Badaczy epoki może zainteresować fakt, że w odniesieniu do spraw wojskowych prasa ma niewielką wartość jako źródło historyczne. Pan Rhodes udowodnił w swojej Story of the Civil War, jaki użytek można zrobić ze źródeł prasowych w kwestiach politycznych, jednak z militarnego punktu widzenia, okazywały się one dla mnie stale mało wiarygodne.

Książka została oparta przede wszystkim na świadectwach złożonych przed Komitetem ds. Prowadzenia Wojny¹ oraz na Official Records of the War of the Rebellion (cytowanych jako O.R.). Starałem się nie przeładowywać stron przypisami, dlatego też podkreślam, że niemal każdy akapit w wielu miejscach opiera się na tych dwóch podstawowych źródłach (odnośnie bibliografii, patrz Aneks). Ponadto miałem przyjemność zbadania pola bitwy w towarzystwie kilku wybitnych oficerów naszej armii, wśród których mogę wymienić generała Croziera, generała Liggetta i pułkownika Hasbroucka. Jestem szczególnie wdzięczny mojemu przyjacielowi, instruktorowi w Army War College, majorowi J. W. McAndrew. Muszę również podziękować za różnoraką pomoc pannie McKenney z Trustees of the Confederate Museum, pannie McKenney z Richmond, pannie Martin z Virginia State Library, oraz bibliotekarzom Harvard University, Massachusetts Society of Military History, Loyal Legion oraz innym instytucjom.ROZDZIAŁ I
UWARUNKOWANIA MILITARNE I POLITYCZNE W MOMENCIE WYBUCHU WOJNY SECESYJNEJ

Książka ta poświęcona jest wyłącznie jednej kampanii, nie zaś całokształtowi zmagań, jakie rozgorzały pomiędzy Północą a Południem w roku 1861. Owa kampania była jednak pierwszą w tym długotrwałym konflikcie i z tej przyczyny nie sposób jest omówić ją w oderwaniu od kwestii, które w istocie dotyczą całokształtu początkowej fazy wojny secesyjnej. Na wstępie należy zaznaczyć, że to słabość militarna Stanów Zjednoczonych sprawiła, iż wyczerpująca wojna była nieunikniona, i że mogło dojść do tak niezwykłej operacji wojskowej, jaką była kampania Bull Run. Gdyby państwo posiadało regularne siły zbrojne liczące choćby 150 000 żołnierzy, miasta Południa zostałyby natychmiast zajęte i nie doszłoby do żadnego powstania. Gdyby państwo posiadało choćby 50 000 żołnierzy, na polu bitwy nad Bull Run znalazłaby się regularna dywizja, a wówczas – jak niewątpliwie przyzna niemal każdy czytelnik – wynik jej byłby odmienny, przez co inaczej potoczyłyby się losy całej wojny. W owym czasie armia Stanów Zjednoczonych liczyła mniej niż 17 000 ludzi, przeważnie rozproszonych w niewielkich oddziałach na obszarach Dalekiego Zachodu – olbrzymiej połaci ziemi, wówczas jeszcze nie przeciętej liniami kolejowymi. Było około 600 oficerów, oraz spora liczba absolwentów West Point w cywilu, od których oczekiwano, że powrócą do służby w godzinie zagrożenia kraju¹. Siły te, spośród których niewielka tylko część była natychmiast dostępna, można właściwie określić jako nieistniejące wobec ogromu zadania, jakie przed nimi stanęło, zwłaszcza jeśli zważy się na fakt, że ich głównodowodzący w momencie wybuchu kryzysu doradził rządowi konieczność wystawienia przez stany Północy około 300 000 ludzi by zdławić Południe. Jak się później okazało, był to bardzo ostrożny szacunek. Rząd nie był jednak skłonny, by pójść za radą kompetentnego autorytetu w sprawie, w której dziennikarze i politycy mieli często więcej do powiedzenia, niż zawodowi żołnierze. Jednakże od początku przyznano, że niezbędne będzie powołanie nowej armii. Na Południu sytuacja była podobna. Stara armia miała jednak dostarczyć nieco wartościowej kadry dla dwóch nowych armii – federalnej i konfederackiej.

Korpus oficerski był bardzo dobrze przeszkolony w podstawach sztuki wojennej. Był doborowy, a jego członków cechowała inteligencja i skuteczność, jednak nie mieli doświadczenia sztabowego i umiejętności dowodzenia masami wojsk. Służby techniczne były dobrej jakości, aczkolwiek bardzo nieliczne. Kiedy nadszedł kryzys, korpus oficerski podzielił się na dwie nierówne części, aczkolwiek Południe miało więcej szczęścia, niż Północ, bowiem po jego stronie opowiedział się generał J. E. Johnston, kwatermistrz generalny armii, pułkownik R. E. Lee oraz pułkownik A. S. Johnston, uznawani za trzech najlepszych żołnierzy w służbie – nie licząc głównodowodzącego, generała Winfielda Scotta. Żołnierze regularni nie poszli jednak za tym przykładem, lecz pozostali pod sztandarami. Zostali poważnie osłabieni nagłą rezygnacją tak wielu swoich oficerów, oraz skierowaniem tak wielu innych do pomocy przy formowaniu nowych batalionów, zarówno regularnych, jak i ochotniczych. Pomimo tego byli pewnym i cennym wojskiem, znacznie przewyższającym ochotników w momencie wybuchu wojny. Jednakże żołnierze regularni stacjonowali głównie na Dalekim Zachodzie i przed końcem czerwca 1861 roku w Waszyngtonie udało się sformować tylko improwizowany batalion piechoty, złożony z kompanii 2., 3. i 8. pułków piechoty. Ponadto do dyspozycji był batalion 300 rekrutów piechoty morskiej, utworzony 1 lipca, oraz improwizowany pułk kawalerii, sformowany z oddziałów 1. i 2. pułków kawalerii oraz szwadronu dragonów. Artyleria była silniejsza, liczyła bowiem na początku kampanii dziewięć baterii². Oddziały te, liczące ogółem mniej niż 2500 ludzi, stanowiły właściwie cały kontyngent regularnego wojska, jaki wziął udział w pierwszej kampanii wojny.

Z braku żołnierzy regularnych trzeba było użyć ochotników. Na Północy podejmowane odnośnie nich decyzje dyktowały nie względy natury wojskowej, lecz politycznej. 15 kwietnia wezwano 75 000 ochotników do służby na trzy miesiące³ i warto w tym miejscu zauważyć, że ci, którzy zaciągnęli się tego dnia, właściwie zakończyli służbę niemal na tydzień przed bitwą nad Bull Run, stoczoną 21 lipca. W maju wezwano 40 000 kolejnych ochotników i równocześnie nakazano zwiększenie armii i marynarki wojennej o 40 000 ludzi. Te dwa posunięcia wywarły jednak niewielki wpływ na kampanię, której poświęcona jest niniejsza książka, bowiem stoczono ją niemal wyłącznie siłami niedostatecznie wyszkolonych i zorganizowanych ochotników i wbrew radom władz wojskowych. Ochotnicy wywodzili się głównie z istniejących formacji milicyjnych, które w pewnych przypadkach ruszyły na front jako zwarte oddziały. Jednostki te nie nadawały się jednak zbytnio do prawdziwych działań wojennych. Wyjątek stanowiły jednostki wywodzące się z niektórych części Południa, gdzie obawa przed możliwością buntu Murzynów motywowała je do utrzymywania wyższego poziomu szkolenia, niż to miało miejsce na Północy.

Żołnierze kompanii D 1. pułku piechoty z Rhode Island. Fotografię wykonano pomiędzy 24 kwietnia a 16 lipca 1861 roku, kiedy regiment ten obozował w Camp Sprague. Photographic History of the Civil War

Wyekwipowanie, uzbrojenie, zorganizowanie, wprawienie w ruch i wysłanie w pole tych ochotników w jakiejkolwiek istotnej liczbie było niezwykle trudnym zadaniem, zwłaszcza, że większość żołnierzy zobowiązała się do służby tylko na okres trzech miesięcy. Jeżeli trudności te były przyczyną odrzucenia przez rząd pomysłu powołania 300 000 ludzi, krok ten jest w pewnym stopniu uzasadniony. Rekrutacja w wielu przypadkach przynosiła całkowicie niepożądane rezultaty. W wielkich miastach Północy zbyt często towarzyszyła jej polityka, przez co wiele pułków, od pułkownika po dobosza, przypominało umundurowane komitety wyborcze. Na Południu miały miejsce zbyt liczne przypadki niemal obowiązkowego zaciągania robotników z powodu braku pracy. Z wojskowego punktu widzenia i w odniesieniu do armii, które walczyły nad Bull Run, niewątpliwie to Północ osiągnęła gorsze rezultaty. W armii Unii próżniak utwierdzany był w przekonaniu, że zmierza na wojskowy piknik. Istnieje też udokumentowany przypadek oficera rekrutacyjnego, który zagwarantował potencjalnym obrońcom ojczyzny, że będą stacjonowali w Waszyngtonie i nie będą zmuszeni znosić trudów życia obozowego⁴. Niewiele bardziej przekonujące były wymyślne mundury, w które przyodziało się szereg tych jednostek. Oficerowie nie różnili się zbytnio w tym względzie od żołnierzy, chociaż tu i ówdzie absolwent West Point lub też cywil z charakterem i przekonaniami wyróżniał się na tle masy. Nie sposób powiedzieć, by przejście ze sztuki politycznej perswazji do praktyki dyscypliny wojskowej rozpoczęło się przed stoczeniem bitwy nad Bull Run. Pułkownicy i kwatermistrzowie niekiedy traktowali wszystko to jak część gry politycznej i próbowali coś zarobić na zaopatrywaniu i wyekwipowaniu swoich ludzi.

Przedstawiwszy więc ciemną stronę obrazu – a była ona istotnie bardzo ciemna – można bezpiecznie dodać tę jasną. Rozproszeni w różnej proporcji wśród szeregów byli ludzie, którzy przybyli, by służyć sprawie i których cechowała wiara i odwaga. Z Zachodu przybyło kilka pułków farmerskich synów, owego najlepszego spośród wszystkich materiałów na żołnierzy. W szeregach żywe były typowo amerykańskie cnoty: rzutkość, przystosowalność, inteligencja, samodzielność, zaradność – pierwszorzędne cechy, gdy przyszło stanąć w obliczu odwrotu i zachwiania morale.

Taktyczne szkolenie, jakie zapewniono tym wojskom, nie wymaga szczegółowego omówienia w kontekście wpływu na działania podczas kampanii Bull Run⁵. Podstawowe ewolucje polegały na manewrowaniu pułków kolumnami dywizjonów i rozwijaniu ich w linię o głębokości trzech szeregów⁶. Niewielu było instruktorów musztry i kiedy trzymiesięczni ochotnicy w końcu ruszyli na spotkanie wroga, cechował ich bardzo niewielki poziom sprawności, nawet w podstawowych manewrach. Wykazywali niewielką biegłość we właściwym ładowaniu, celowaniu i strzelaniu, nie ładując karabinów, ładując je niewłaściwie bądź też ładując je wielokrotnie. Jeżeli przypadkiem lub umyślnie udało im się wystrzelić, z reguły chybiali celu, obliczono bowiem, że na każdego zabitego i rannego przypadało 8000 do 10 000 kul, co prawdopodobnie jest ostrożnym szacunkiem⁷. Salwy na rozkaz oddawano rzadko; żołnierze z reguły prowadzili ogień dowolny.

W większości stanów Północy łatwiej było o ekwipunek i broń, przez co pod tym względem sytuacja przedstawiała się korzystniej. Gwintowany, kapiszonowy karabin Springfield kalibru 14,7 mm miał celownik wyskalowany na 900 metrów i był teoretycznie celny na 600. Ładowano go jednak przez lufę i wkrótce miała go zastąpić broń odtylcowa, którą wprowadzano już wtedy w armii pruskiej. Departament Uzbrojenia funkcjonował dobrze, czego świadectwem jest fakt, że w 1861 roku dostarczył 1 276 686 sztuk broni ręcznej, 1926 dział polowych i oblężniczych, 1206 dział pozycyjnych oraz 214 000 000 nabojów. Stany południowe znajdowały się pod tym względem w gorszej sytuacji, albowiem mimo iż rozpoczynały wojnę ze znacznym arsenałem broni wysłanej na Południe przez Floyda, sekretarza wojny w rządzie Buchanana, z racji blokady i braku przemysłu w późniejszym okresie cierpiały wielki niedostatek wyposażenia, amunicji i broni. Piechotę zaopatrzono początkowo w stary, gładkolufowy karabin kapiszonowy kalibru 17,5 mm, a w pewnym stopniu nawet w stare karabiny skałkowe. Co do artylerii, podobno podczas oblężenia Richmond żołnierze 1. pułku artylerii z Connecticut zebrali nie mniej, niż 36 różnych wzorów pocisków wystrzelonych przez konfederatów.

Artyleria polowa na początku wojny uzbrojona była w gładkolufowe działa odprzodowe wagomiaru 6 i 12 funtów, ale wprowadzano też właśnie działa gwintowane. W dalszej kolejności zamieścimy szczegółowe omówienie artylerii użytej w kampanii Bull Run; w tym miejscu wystarczy nadmienić, że działa gładkolufowe, 6- i 12-funtowe, miały zasięg skuteczny odpowiednio 700 i 1000 metrów⁸, podczas gdy gwintowanie lufy niemal podwajało zasięg. Winogron i szrapneli można było używać z 550 metrów i były skuteczne z 350, podczas gdy kartacze stosowano z 275 metrów i mniej. Warto dodać, że na krótkich dystansach, czyli jak w przypadku walk na płaskowzgórzu Henry House, gładkolufowe 6-funtówki były przypuszczalnie skuteczniejsze, niż działa gwintowane, bowiem z racji wysokiej prędkości początkowej, granaty wystrzeliwane z tych drugich zamiast rykoszetować, często po uderzeniu w ziemię zakopywały się w niej.

Departamentowi Wojsk Inżynieryjnych nie dane było odegrać żadnej istotnej roli w kampanii Bull Run, przez co nie ma potrzeby poświęcać mu uwagi, jednakże służby transportowe miały większe znaczenie. Najbardziej charakterystyczną cechą armii polowej jest jej mobilność i chociaż uzależniona jest ona głównie od umiejętności i doświadczenia sztabu, a nawet oficerów niższego stopnia, główny czynnik jest z konieczności techniczny – wozy, konie, muły; krótko mówiąc – wszelkie środki transportu. Zapewnienie wielkim masom wojsk możliwości szybkiego przemieszczania się na terenie pozbawionym licznych zasobów i zaopatrywanie ich we wszystko, czego potrzebują, jest zadaniem poważnym i skomplikowanym. Zarówno na Północy, jak i na Południu nie istniały warte wzmianki służby transportowe, ani też jakikolwiek doświadczony korpus taborów. Logistyka stanowiła więc duży problem. W 1862 roku McClellan załadował trzydniowe racje żywnościowe na 1800 wozów, Grant w 1864 zaś dziesięciodniowe racje na 4300 wozów. Kolejnym aspektem problemu było wyliczenie, że każdy żołnierz wymagał dziennie 2 kilogramów zaopatrzenia, a każde zwierzę – 11 kilogramów. Przy takim założeniu około 2000 wozów mogło zaopatrywać armię liczącą 100 000 ludzi w odległości dwóch przemarszów od jej bazy, pod warunkiem że nie posuwała się ona naprzód. Obliczenia te różniłyby się w zależności od skomplikowanych czynników, rządzących każdym problemem, jednak zagadnienie zostało nakreślone wystarczająco, aby ukazać jak wielkich kłopotów mogło przysporzyć. Nie trzeba więc dodawać, że manewrowanie setkami wozów i sztuk bydła wymaga jeszcze większych umiejętności i doświadczenia, niż manewrowanie maszerującymi wojskami. W momencie wybuchu wojny secesyjnej armie były tak dalekie od ideału mobilności, jak tylko można sobie wyobrazić. Znaczna część żołnierzy J. E. Johnstona w Dolinie Shenandoah przyniosła za sobą bagaże i nie miała tornistrów ani wozów. Przemieszczenie jego armii o dzień marszu w jej ówczesnym stanie wymagałoby wysiłków kilku miejskich przedsiębiorstw komunikacyjnych. Jaszcze jego artylerii były w większości skrzyniami, zamontowanymi na podwoziach wozów farmerskich. Johnston i każdy inny generał zmuszony był do improwizowania służb transportowych, a niewielu oficerów miało jakiekolwiek doświadczenie w radzeniu sobie z tym podstawowym problemem w tak wielkiej skali⁹.

Przy okazji wymieniania tych słabości, nie poświęcono jak dotąd uwagi największej z nich: strukturze organizacyjnej wyższego szczebla. Nie było brygad, dywizji, ani korpusów; nie było oficerów, którzy kiedykolwiek dowodzili brygadą, dywizją, lub korpusem¹⁰; nie było sztabów dla takich związków, ani też oficerów wyszkolonych do tego rodzaju pracy sztabowej. W jaki pożałowania godny sposób obie armie, Północy i Południa, załamały się z braku owej struktury organizacyjnej wyższego szczebla, zostanie dalej wyczerpująco omówione, jednak warto podkreślić w tym miejscu kilka różnic.¹ Mary B. Chesnut (red. C. Vann Woodward), Mary Chesnut’s Civil War, New Haven & London, 1981, s. 109-110, wpis z 24 lipca 1861 roku.

² William T. Sherman, Memoirs of General William T. Sherman, by Himself, t. I, New York, 1875, s. 182.

³ Biogram autora opracowany głównie na podstawie Dumas Malone (red.), Dictionary of American Biography, New York, 1933, s. 149-150.

⁴ Edward P. Alexander, Military Memoirs of a Confederate. A Critical Narrative, New York, 1907, s. vii.

⁵ Douglas S. Freeman, Lee’s Lieutenants. A Study in Command, t. I: From Manassas to Malvern Hill, New York, 1942, s. 44, przypis 21.

¹ Comittee on the Conduct of War (J. T.).

¹ Spośród pełniących czynną służbę, 279 (a więc niemal połowa) opowiedziało się po stronie swoich stanów, gdy te ogłosiły secesję.

² Baterie regularne: G i I 1. pułku artylerii; baterie A, D, E, G i M 2. pułku artylerii; bateria E 3. pułku artylerii oraz bateria D. 5. pułku artylerii.

³ Niektóre stany odmówiły dostarczenia wyznaczonych kontyngentów i faktycznie zaciągnięto mniej niż 45 000 ludzi.

⁴ Cte. de Paris, Guerre Civile, t. I, s. 314.

⁵ Taktyka piechoty stosowana przez armie Północy i Południa oparta była na francuskich podręcznikach musztry z 1831 i 1845 roku

⁶ Aczkolwiek Sherman rozkazał swojej brygadzie maszerować od domu Cartera do strumienia Younga zgodnie ze słynną zasadą ordre mixte Guiberta – w liniach i kolumnach.

⁷ Lippitt, Tactical Use of the Three Arms, s. 29. W liczbach tych nie ma nic dziwnego. Archibald Forbes był zdania, że pod Plewną piechota turecka wystrzeliła 60 000 pocisków na każdego Rosjanina, który trafił do szpitala.

⁸ Jest to minimalna odległość. Niekiedy podaje się możliwość prowadzenia skutecznego ognia z odległości większej o maksymalnie 350 metrów.

⁹ Za wyjątek należy uznać pułkownika A. S. Johnstona, z 1. pułku kawalerii, który rozwiązał wielkie problemy logistyczne w czasie swojego marszu do Salt Lake City.

¹⁰ Za wyjątkiem bardzo niewielu starych oficerów z doświadczeniem, którzy nie odegrali istotnej roli w działaniach, oraz głównodowodzącego, Winfielda Scotta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: