Buntownik - ebook
Buntownik - ebook
Powieść łącząca emocje Gladiatora Ridleya Scotta z autentyzmem Plutonu Olivera Stone’a.
Gdy musisz stawić czoło wrogowi, masz tylko dwie możliwości: przyjąć jego warunki albo narzucić mu własne.
Plemiona panońskie uległy Rzymowi. Walczą już tylko Dalmaci pod wodzą Batona. W ręku groźnego przywódcy spoczywa też życie Corvusa. Zostaje on oszczędzony pod jednym warunkiem: przyłączy się do rebeliantów. Na jego głowę czyhają nie tylko Rzymianie, ale też dawny sojusznik, podstępny Ziwa.
Po kapitulacji Panonii cała potęga Rzymu zwraca się przeciwko armii Batona. Legiony zalewają krainę. Płoną kolejne oblegane miasta. Giną tysiące ludzi. Wreszcie w ostatnim bastionie rebelii Corvus staje twarzą w twarz z największym zdrajcą i wrogiem. Czy odnajdzie w Marcusie dawnego brata?
Epickie zakończenie cyklu przypadnie do gustu fanom Bena Kane’a i Simona Scarrowa.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-757-4 |
Rozmiar pliku: | 853 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ostatnich sekundach życia czułem smak krwi i chłód stali.
Krew nie była moja. Należała do mojego przyjaciela, króla Pinnesa, przywódcy panońskich rebeliantów, który poddał swoich wojowników Rzymowi. Z tego powodu zginął, ale nie z rąk Rzymian – to jego dawni sojusznicy, Dalmaci, pozbawili świat jednego z najbardziej błyskotliwych synów, a teraz mój kark spoczywał na tym samym pniu, na którym odebrano życie królowi. Na moją głowę czekał pal, a niecierpliwy tłum chciał, żeby ją na nim zobaczyć.
Wśród zgromadzonych był Ziwa. Gad. Wąż. Znany z okrucieństwa młody mężczyzna służył Pinnesowi jako zaufany dowódca, ale zwrócił się przeciwko swojemu panu, żeby zdobyć władzę dla siebie. Wsączył słowa zdrady do ucha Batona, dalmackiego watażki, i rozpowszechniał pogłoski, że Pinnes przystał na walkę dla Rzymu i zgodził się zwrócić przeciwko tym, którzy stali u jego boku w trakcie tej brutalnej rebelii.
To były kłamstwa. Wszystko kłamstwa. Król Pinnes pragnął jedynie pokoju. Pojechał ze swoim wiernym strażnikiem do Batona nie po to, żeby przelać krew, ale by temu zapobiec, a Ziwa i jego ludzie zaatakowali ich w zasadzce. Wuk, jeden z niewielu moich przyjaciół, został zabity wraz z królem, którego przysiągł bronić. W celu podsycenia wrogości między plemionami Ziwa pozostawił wojowników, żeby zabili dalmackich zakładników przetrzymywanych w panońskiej armii. Te kobiety i dzieci należały do rodzin dalmackich nobilów i zostały zabite, żeby wściekłość Batona na ludzi Pinnesa osiągnęła apogeum.
Przeżyło tylko dwoje. Silna kobieta i jej syn. Miran i Borna, a ja kochałem ich oboje.
Ich wolność została okupiona życiem mojego przyjaciela Kułaka. To on przyprowadził mnie do armii rebeliantów, gdzie oddałem się w służbę królowi Pinnesowi. Kiedyś byłem bohaterem Rzymu, człowiekiem, który ocalił legionowego orła, ale wszystko to się zmieniło, kiedy zdezerterowałem. Stało się więc tak, że walczyłem przeciwko cesarstwu i zyskałem gorącą wiarę w sprawę rebelii: wyzwolenie od Rzymu.
Wraz z Miran i Borną starałem się dotrzeć do górskiego obozu Batona, zanim stracono króla, ale się spóźniłem. Jad zdrady Ziwy zatruł już umysł przywódcy Dalmatów i Pinnesowi ścięto głowę.
A teraz miałem do niego dołączyć. Nie liczyło się to, że uratowałem z rzezi dwoje dalmackich zakładników. Nie miało znaczenia, że sprawdziłem się w walce przeciwko Rzymowi. Ważne było jedynie to, że Bato wierzył Ziwie.
– Jest szpiegiem Rzymu, który zwrócił przeciwko tobie Pinnesa – syknął Ziwa do Batona. – Musi umrzeć, panie.
I umrę. Na moim karku spoczywał już miecz. Czułem na kręgosłupie jego głód. Kat stał obok mnie i niebawem weźmie zamach, ja umrę, a Ziwa wygra. _Rzym_ wygra.
Chciałem splunąć, ale nie miałem czym. Moje życie było co najmniej brutalne. Zabiłem więcej ludzi, niż chciałem pamiętać, i straciłem wielu takich, których nie śmiałem zapomnieć. Zobaczę ich po śmierci i spotkam się z nimi z dumą. Na koniec życia zrobiłem coś dobrego. Szlachetnego. Istnienia Miran i Borny były warte dużo więcej od mojego i uśmiechnąłem się na tę myśl.
Ziwie się to nie spodobało. Chciał, żebym zmierzał ku śmierci przerażony, więc ukląkł obok mnie i wyszeptał nazwiska czterech legionostów, którzy zamordowali mojego ojca. Nazwiska, które wydobył torturami z rzymskich jeńców. Dla mnie liczyło się tylko jedno z nich.
_Marcus_.
Mój najdawniejszy przyjaciel. Najbardziej dokuczliwy zdrajca. Teraz nie było schronienia przed prawdą. Tylko ucieczka w śmierć.
– Zrób to! – usiłowałem wrzasnąć do kata, ale język miałem tak suchy, że przykleił mi się do podniebienia. – Zrób to!
Tłum łaknął krwi. Czekał na stal.
– Zabij go!
– Zabij Rzymianina!
– Zabij zdrajcę!
Agresja brzmiała w ich głosach i agresja była w ich szeregach. Widziałem jedynie jej falę, wzrok miałem rozmazany przez krew i pot, ale _czułem ją_. Wrzenie konfrontacji. Podniesione głosy. _Gwałtowne_ głosy.
– Skończyć z tym! – Wiedziałem, czyj to głos. Batona, wojownika, wodza Dalmatów. Był górą ciała i mięśni, w tej chwili go nie widziałem, ale nie miało to znaczenia. Liczyło się jedynie, czy usłyszał go kat, i poczułem, że stal odsuwa się od mojego karku, kiedy oprawca wzniósł miecz, aby wziąć zamach i ciąć.
Byłem gotów umrzeć.
Byłem gotowy na śmierć.
_Ale ona nie była gotowa na mnie._
Doszło do szamotaniny. Padły przekleństwa. Ludzie klęli, chrząkali i spluwali. Słyszałem odgłos wyciąganych mieczy. Wykrzykiwano rozkazy.
Poderwano mnie na nogi.
Stałem w środku grupy mężczyzn zwróconych twarzami na zewnątrz. Trzymano mnie za ramię i patrzyłem w twarz ich przywódcy. W jego gęstej brodzie widniały siwe pasma, oblicze miał równie pomarszczone i pobrużdżone jak kraina, w której srożyła się rebelia. Byłem wyższy od większości, ale on przewyższał mnie wzrostem, chociaż nie miał potężnych jak głazy mięśni Batona. Oceniał mnie jak gospodarz nowo narodzone jagnię.
– Po prostu mnie zabij – zwróciłem się do niego. Nie byłem w nastroju do zabawiania dalmackich wojowników, a po jego lśniącej zbroi i wspaniałym hełmie poznałem nieomylnie, że jest jednym z nich.
– Nie umrzesz tak łatwo.
Wtedy pojąłem, co ma nastąpić. Wiedziałem, jaki będzie mój koniec. Nie szybka śmierć od miecza. To był los królów, nie zdrajców.
_Będę torturowany._
Jak to zrobią? Kiedyś Ziwa chciał mnie ukrzyżować – spełni się jego życzenie? Może zostanę ugotowany żywcem albo rozerwany końmi. Nie ma granic ludzkiej pomysłowości – przynajmniej jeśli chodzi o zadawanie cierpienia innym – i tylko to, że pogodziłem się już ze śmiercią, sprawiło, że powstrzymałem żołądek od podejścia do gardła, a ręce od drżenia.
Ale oczy nie kłamią. Szlachetnie urodzony dostrzegł w nich moje myśli i się roześmiał.
Drań. Nie okażę przed nim słabości.
– Jak to się odbędzie? – zapytałem wyzywającym tonem, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Jeśli Miran się przyglądała, to chciałem, żeby widziała, iż umieram godnie.
Filuterny uśmiech wypełzł na twarz mężczyzny. Cieszył się tym. Każdą chwilą.
– Najboleśniejsza tortura ze wszystkich, chłopcze – szepnął mi do ucha. – _Małżeństwo_.2
Nie miałem czasu pomyśleć o tym, co powiedział.
W głowie mi zawirowało, gdy zostałem odepchnięty od pieńka. Czerepy Wuka i króla Pinnesa były makabrycznymi trofeami zatkniętymi na włóczniach, a mnie ogarnął gniew na widok much rojących się w ich martwych oczach.
– Zdejmijcie je! – poleciłem. – Zdejmijcie!
Nikt mnie nie słuchał. W otoczeniu grupy uzbrojonych groźnych mężczyzn byłem na wpół wleczony przez wojownika o siwiejącej brodzie. Nie poniewierał mną, ale nie musiał, byłem słaby z wyczerpania. Żeby doprowadzić Miran i Bornę do tego obozu, musiałem przekroczyć granice własnej wytrzymałości. To cud, że nadal stałem na nogach, jednak bliskość śmierci potrafi przykuć uwagę człowieka.
Słyszałem czyjś krzyk. Bato. Jego słowa były jak uderzenia gromów.
– Stój! Agronie! _Stój_!
– Idź dalej – powiedział mężczyzna u mojego boku.
Szedłem.
Kwatera Batona znajdowała się za naszymi plecami. Był to najokazalszy budynek w obozie, ale nie jedyny. Zabudowania z kamieni i drewna nosiły ślady przynajmniej jednej zimy i teraz zostałem wprowadzony do jednego z domów.
– Zaczekajcie na zewnątrz – polecił nobil swoim ludziom. Puścił moje ramię. Spojrzał na mnie. – Nie mamy dużo czasu.
Milczałem.
– Nazywam się Agron. – Nie wyciągnął do mnie ręki. – Miran mówi, że zawdzięcza ci życie.
Zachowałem milczenie. Widział pytanie w mojej twarzy.
– Kiedy Bato kazał cię zabić, ruszyła między ludzi, szukając kogoś, kto by ci pomógł – wyjaśniał Agron.
Ziwa opóźnił egzekucję, próbując mnie przekonać, bym „wyznał” Batonowi swoje zbrodnie i potwierdził jego kłamstwa, ale najwyraźniej ta zwłoka dała Miran szansę znalezienia tego, czego szukała.
– Kim dla niej jesteś? – zapytałem.
– Pochodzimy z jednego plemienia. Jej ojciec był drogim mi kuzynem, a mąż śmiałym wojownikiem. Jeśli Miran mówi prawdę, to mieliśmy zabić niewłaściwego człowieka. Jest tak?
Skinąłem głową.
– Ludzie Ziwy wciągnęli króla Pinnesa w zasadzkę, a sam Ziwa kazał zabić zakładników w panońskim obozie.
Mężczyzna spojrzał ponuro.
– Tak powiedziała Miran.
Nie odezwałem się.
– Powiedziała także, że ocaliłeś ją i chłopca.
Nie zaprzeczyłem.
– Zasługiwali na ocalenie.
– I wygląda na to, że król Pinnes nie zasłużył na śmierć. – Patrzył z bólem.
– Ani jego ludzie. – Wuk był moim lojalnym przyjacielem. Jednym z nielicznych, jacy mi zostali.
Agron spojrzał mi w oczy, a potem skinął głową.
– Masz rację – stwierdził. – Niektórzy z nas sprzeciwiali się egzekucji, przynajmniej przeprowadzonej tak pośpiesznie, ale nas przegłosowano. Oświadczenie Ziwy, że zakładnicy zostali zmasakrowani, wystarczyło przywódcom plemiennym. Ci ludzie byli nam bliscy, a my chcieliśmy odpłacić krwią za krew. – Westchnął. – Zwiedziono nas, żebyśmy zgładzili dobrego człowieka…?
– Pinnes pragnął zakończenia tej wojny dla wszystkich stron. Nie spiskował przeciwko wam. Chciał tylko, żeby Bato zawarł z Rzymianami takie samo porozumienie jak on. – Ta ugoda obejmowała zakończenie wojny, zapłacenie trybutu i dostarczenie wojowników na potrzeby nigdy niegasnącej żądzy cesarstwa podbicia nowych terenów.
Mężczyzna otworzył usta, żeby o coś zapytać, ale wtedy na dworze rozległ się ryk:
– _Agronie_!
Na ustach wezwanego pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Był oschły i pozbawiony wesołości.
– Wygląda na to, że wódz Bato chciałby przyłączyć się do naszej rozmowy.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, zobaczyłem, że ja i tuzin ludzi Agrona jesteśmy otoczeni przez potrójny pierścień ponad stu wojowników. To byli przyboczni strażnicy Batona, sami zahartowani mężczyźni, a każdy z nich miał oczy zabójcy.
Bato stał samotnie między naszymi grupami. Nie obnażył miecza, tak zresztą jak i jego ludzie, ale ich spojrzenia były na tyle wymowne, żebym wiedział, że tylko jedno słowo dzieli nas od rozlewu krwi.
– Agronie… – Bato próbował mówić spokojnie. – Oddaj Rzymianina.
Zjeżyłem się. Może byłem do cna wyczerpany, ale miałem swoją dumę i nie byłem skurwysyńskim Rzymianinem. Batona i Ziwę od dawna bawiło dokuczanie mi z powodu służby dla cesarstwa, z której zdezerterowałem, a teraz widziałem, że ten podlec stoi z wojownikami Batona na skraju tłumu. Jego oczy wpijały się z nienawiścią w moje.
– Zabij go, Batonie – Ziwa poprosił przywódcę rebelii. – To zdrajca.
– To rozmowa między Dalmatami. – Agron uciszył Panończyka. – Sądzę, Batonie, że zechcesz usłyszeć, co Corvus ma do powiedzenia – mówił uprzejmie, ale bez uniżonej uległości. – To ciekawa historia.
– Słuchałem już tej świni – prychnął Bato, nie całkiem mijając się z prawdą.
Próbowałem wyłuszczyć swoją sprawę, kiedy wraz z dwojgiem zakładników znalazłem się w obozie, ale moje słowa trafiły w próżnię. Tak jak i słowa Miran.
Odwróciłem wzrok od nienawistnego Ziwy i popatrzyłem w oczy przywódcy rebelii. Teraz wszystkim, co stało na drodze Rzymu, był Bato i mniej niż sto tysięcy Dalmatów.
– Zostałeś oszukany, panie.
Bato splunął.
– Tak, przez ciebie, Rzymianinie. Ty i Pinnes spiskowaliście przeciwko mnie. Im szybciej twój łeb znajdzie się obok jego, tym lepiej. Agronie, skończ z tymi bzdurami.
– Obawiam się, że nie mogę tego zrobić.
Blizna na głowie Batona pulsowała jak jaskrawoczerwona glista.
– Jak to nie możesz? Możesz i tak zrobisz! Ja dowodzę tą armią i jeśli mówię, że Rzymianin umrze, to tak będzie!
Warto było zobaczyć gotującego się z wściekłości Batona, ale jeśli zaniepokoiło to Agrona, to nie pokazał tego po sobie.
– Rzeczywiście jesteś dowódcą tej armii, Batonie – odparł spokojnie – a moi ludzie są w niej _ochotnikami_. – Pozwolił, aby implikacja tego faktu zawisła w powietrzu. Kiedy Bato nie odpowiedział, Agron ujawnił swoje intencje. – Corvus znajduje się pod ochroną mojego plemienia – poinformował – i wszelka uczyniona mu krzywda zostanie uznana za koniec naszego sojuszu.
Przez sekundę nic się nie działo. Zdawało się, że sama góra wstrzymała oddech… a potem wybuchła.
Bato wrzeszczał i się srożył, ślina pryskała mu z ust, a na szyi nabrzmiały żyły.
Ale Agron ani drgnął. Nie ugiął się.
– Rozumiem, że przyjmujesz to, co mówię, panie? – zapytał, wykorzystując jedną z nielicznych przerw w wiązance przekleństw Batona.
– Przyjmuję? _Przyjmuję_? Podważasz nasze przymierze, naszą sprawę _dla Rzymianina_?
Agron spokojnie pokręcił głową.
– Dla Dalmaty, panie.
Bato prychnął.
– Taki z niego Dalmata jak z Juliusza Cezara!
– Urodził się i wychował w Zadarze.
– To Rzymianin.
– Dalmata – sprostował łagodnie Agron, a potem rzucił twardszym tonem: – I poślubi Dalmatkę.
Oczy Batona wpijały się w moją twarz, ale ja nie patrzyłem na niego. Obserwowałem szeregi jego ludzi. Ujrzałem Miran przepychającą się przez krąg zabójców, jakby byli tylko nadąsanymi dziećmi.
Na ten widok podskoczyło mi serce. Jej szczupła sylwetka. Kruczoczarne włosy. Idealnie zakrzywiony nos z garbkiem. Złamała go, ryzykując życie, żeby ratować syna, i teraz wykazywała taką samą odwagę, przeciskając się między ludźmi Batona.
Twarz miała ściągniętą gniewem. Tak samo wyglądała, kiedy się poznaliśmy. Wtedy jej oczy też tak płonęły, układ szczęki był dumny jak zawsze. Obrzuciła mnie przelotnym spojrzeniem, które mówiło wszystko: „nie pogarszaj sprawy”.
Więc trzymałem gębę na kłódkę.
– Poślubię Corvusa – oświadczyła Batonowi.
Wybałuszył oczy. Język go zawiódł. Agron się odezwał, zanim Bato zdołał wyartykułować swój gniew.
– Corvus wżeni się w moje plemię, wodzu. Będzie należał do niego i – tu powiódł spojrzeniem po zgrupowaniu Batona – jakakolwiek napaść na niego zostanie uznana za atak na nas wszystkich.
– Szaleństwo – wymamrotał Bato – szaleństwo…
Oczekiwałem, że zaraz wyda rozkaz pochwycenia mnie, ludzie wyciągną miecze i będą walczyli, a my z pewnością zginiemy. Nie chciałem tego losu dla Miran i otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć.
Zamknęła mi je spojrzeniem, a potem wszystko się zmieniło.
Bato zaniósł się śmiechem.
– Ha! – zagrzmiał raz, drugi i niebawem śmiał się niepowstrzymanie, jego potężną sylwetką wstrząsała konwulsyjna wesołość. Tylko on wiedział, co jest w tym zabawnego, reszta zgromadzonych przyglądała się w milczeniu, aż wodzowi przeszło, po czym potarł twarz masywną dłonią. – Bogowie, co, Agronie? Jakże uwielbiają swoje dramaty! Jakże uwielbiają swoje komedie!
Chwilę wcześniej ręce wszystkich były gotowe sięgnąć po broń, a teraz wojownicy wymieniali oszołomione spojrzenia. Byłem równie skonfundowany jak inni i starałem się odgadnąć, co naprawdę kryło się za tą wesołością. Czy Bato zamierzał przystać na ten pomysł, bo wiedział, że w przeciwnym wypadku ryzykuje utratę części sojuszników? W innych okolicznościach odrzuciłbym tę myśl, ale przed niewielu dniami Rzymowi poddało się sto tysięcy panońskich rebeliantów. Bez wątpienia w obozie Batona znajdą się przywódcy rozważający obranie tej samej ścieżki. Przypuszczalnie w okresie plemiennych tarć ścięcie mi głowy nie było warte dla Batona potencjalnych kosztów.
– Jesteście zaręczeni? – zapytał Miran.
– Tak – odparła wyzywająco.
To była dla mnie nowość.
– Od kiedy? – dopytywał się watażka.
– Od teraz – odpowiedział za nią Agron, a z jego tonu wynikało jasno, że za tą decyzją stało ich plemię, pod bronią i w gotowości.
Bato skinął głową Agronowi, a potem uśmiechnął się do mnie. To był przerażający widok. Nigdy w życiu nie widziałem lwa, ale słyszałem opowieści o tych drapieżnikach o głodnych ślepiach i długich kłach. Czułem, jak pożera mnie wzrokiem.
– Jesteś już komuś poślubiony, Rzymianinie?
To drań.
– Nie jestem Rzymianinem – odparłem stanowczo.
– Odpowiedz na pytanie – warknął.
Czułem spojrzenie Miran. Niewypowiedziane słowa – „nie pogarszaj sytuacji”.
Przełknąłem dumę. A przynajmniej jej część.
– Nie, _panie_ – zwróciłem się do niego, nasączając tytuł pogardą. Poczułem, że spojrzenie Miran stało się bardziej palące. Pogarszałem sprawę. – Nie. Nie jestem żonaty, panie.
Bato prychnął ponownie.
– Zatem to będzie dla ciebie nowe doświadczenie. – Odwrócił się do swoich ludzi. – Niewątpliwie zanim rok się skończy, będzie błagał, abym go zabił, co?
Wojownicy się roześmiali. Tym razem to Miran się spięła i trzeba było ją uspokoić.
– Nie zaczynaj… – usłyszałem cichy głos Agrona.
Na długą przerażającą chwilę Bato ponownie zwrócił spojrzenie na mnie. Poznałem w życiu strach i poznałem zabójców – Bato wywoływał ten pierwszy i był mistrzem wśród tych drugich.
Nie chciałem mieć go za wroga.
Odwrócił się do Agrona.
– Zgadzam się, przyjacielu, ale pod jednym warunkiem.
Spodziewaliśmy się tego.
– Corvus będzie walczył z Rzymianami.
– Przysięgam – potwierdziłem szybko, ale Bato spojrzał na mnie z pogardą.
– Już pokazałeś, że twoje słowo nic nie znaczy, dezerterze.
Ogarnął mnie żar wściekłości, ale zmilczałem ze względu na Miran.
– Pani – Bato uśmiechnął się do niej – jeśli poślubisz Corvusa, a on zdradzi nas na rzecz Rzymian, to przepadniecie ty i twój syn. Tylko pod takimi warunkami przystanę na to małżeństwo. Zgadzasz się?
Byłem zszokowany, ale Miran się nie zawahała.
– Zgadzam się, panie.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Co robić.
Agron odezwał się, zanim zdołałem zaprzepaścić wszystkie ich wysiłki nieostrożnym słowem bądź pyszałkowatym szyderstwem.
– Skoro to postanowione, przyjacielu – zwrócił się do Batona – sądzę, że mamy do pomówienia z Ziwą.
Spojrzenia wszystkich skierowały się tam, gdzie wcześniej stał ten wąż.
Pierwszym, który zaklął i splunął, był Bato.
Ziwa zniknął.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki