Burza. Czarci pomiot - ebook
Burza. Czarci pomiot - ebook
Felix, reżyser teatralny, zostaje bezceremonialnie usunięty ze
stanowiska dyrektora artystycznego festiwalu w Makeshiweg.
Odcina się od świata. Gdy po latach życia w samotności
podejmuje się prowadzenia zajęć teatralnych w więzieniu,
niespodziewanie nadarza się okazja do zemsty…
Burza w interpretacji Margaret Atwood skrzy się od intryg
i zachwyca pisarskim rozmachem.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5642-6 |
Rozmiar pliku: | 796 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
zachowuje świeże swe rany, które w przeciwnym razie
zagoiłyby się i zarosły.
Francis Bacon, O zemście, tłum. Czesław Znamierowski
Choć na scenie wielu jest ludzi miłych,
są i tacy, którzy jeżą włos na głowie.
Charles Dickens
O, wiele
Musi być jeszcze innych kwietnych wysp
Na morzu Życia naszego i Męki!
Wiele łaskawych duchów się unosi
Nad tą otchłanią.
Percy Bysshe Shelley, Wiersze napisane wśród eugenejskich wzgórz,
tłum. Zygmunt KubiakPROLOG
SEANS
Środa, 13 marca 2013 roku
Światła gasną. Widownia cichnie.
NA DUŻYM EKRANIE PLAZMOWYM: Poszarpane litery na czarnym tle:
BURZA
według Williama Shakespeare’a
z udziałem
Trupy Teatralnej Zakładu Karnego we Fletcher
NA EKRANIE: Narrator w krótkiej fioletowej pelerynie, w jednej ręce trzyma gęsie pióro, w drugiej – sztywną kartkę z odręcznym napisem, którą unosi w stronę kamery.
NAPIS NA KARTCE: NAGŁA BURZA
NARRATOR: Za chwilę na morzu rozpęta się sztorm:
Słychać wichru wściekłe wycie, marynarze klną obficie,
Drą się w głos pasażerowie, cali drżą o swoje zdrowie:
Będzie dużo mocnych wrażeń, wrzaski jak w sennym koszmarze,
Lecz co jest prawdą, a co ściemą?
Z tym was zostawiam.
Uśmiecha się.
Już mnie tu nie ma.
Robi gest piórem. Cięcie. Błyskawica rozświetla ciężką burzową chmurę. Urywki z kanału meteorologicznego. Zdjęcie morskich fal. Zdjęcie deszczu. Odgłosy wichury.
Najazd kamery na jacht-zabawkę na tle rozfalowanej zasłony prysznicowej w ryby, poruszanej od spodu przez niewidoczne dłonie.
Zbliżenie na bosmana w czarnej czapce. Spoza kadru chlusta w niego woda. Jest do cna przemoknięty.
BOSMAN: Żwawo, bo się roztrzaskamy!
Dalej, odwagi!
Postawić żagle!
Ruszać się, zuchy!
Nie dajmy tej burzy
się zanurzyć!
GŁOSY SPOZA KADRU: Utoniemy!
BOSMAN: Z drogi! Nie włazić mi pod nogi!
Chlust! Strumień wody spoza kadru trafia go w twarz.
GŁOS SPOZA KADRU: Hola! Uważaj, co mówisz, draniu!
Masz tu przed sobą wielmożnych panów!
BOSMAN: Fale nie dbają o to wcale!
My tu z wichurą walczymy o życie,
A wy stoicie i się gapicie!
GŁOS SPOZA KADRU: Pijak!
BOSMAN: Kretyn!
GŁOS SPOZA KADRU: Już po nas!
GŁOS SPOZA KADRU: Rety!
Zbliżenie na Ariela w błękitnym czepku kąpielowym i opalizujących goglach narciarskich, z dolną połową twarzy pomalowaną na niebiesko. Ubrany jest w półprzezroczysty plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy w biedronki, pszczoły i motyle. Za jego lewym ramieniem widać dziwny cień. Ariel śmieje się bezgłośnie, unosi prawą dłoń w niebieskiej gumowej rękawiczce. Błysk, grzmot.
GŁOS SPOZA KADRU: Do modlitwy!
BOSMAN: Tonący chwyta się brzytwy.
GŁOSY SPOZA KADRU: Zaraz nas na dno pośle wichura!
Nie zobaczymy już naszego króla!
Skaczcie za burtę, płyńcie do brzegu!
Ariel odrzuca głowę do tyłu i śmieje się uradowany. W rękach trzyma dwie szybko migoczące latarki o dużej mocy.
Ekran ciemnieje.
GŁOS Z WIDOWNI: Co jest?
INNY GŁOS: Wysiadło zasilanie.
INNY GŁOS: To pewnie burza śnieżna. Musiało zerwać linię.
Ciemno jak w grobie. Hałas na korytarzu. Krzyki. Wystrzały.
GŁOS Z WIDOWNI: Co się dzieje?
GŁOSY Z KORYTARZA: Alarm! Alarm!
GŁOS Z WIDOWNI: Kto tu dowodzi?
Trzy kolejne strzały.
GŁOS Z SALI: Nie ruszać się! Spokój! Wszyscy zostają na swoich miejscach!I
CZELUŚĆ MINIONEGO CZASU^()
1
Na brzegu
Poniedziałek, 7 stycznia 2013 roku
Felix myje zęby. Najpierw jedne, a potem drugie, te sztuczne, które następnie wsuwa sobie do ust. Choć nałożył warstwę różowego kleju, nie siedzą tak, jak powinny. Może usta mu się kurczą? Uśmiecha się: jego uśmiech to iluzja. Pozór, udawanie, lecz kto by się domyślił?
Dawniej zadzwoniłby do dentysty i umówił się na wizytę. Komfortowy fotel obity skajem, troskliwa twarz o miętowym oddechu, lśniące narzędzia w sprawnych dłoniach. Ach, tak, już wszystko widzę. Proszę się nie martwić, zaraz poprawimy. Coś jak szybki przegląd samochodu u mechanika. Przy odrobinie szczęścia dostałby nawet słuchawki z muzyką i środek na uspokojenie.
Ale teraz nie stać go na tak profesjonalne zabiegi. Przysługuje mu tylko podstawowa opieka dentystyczna i dlatego jest zdany na łaskę i niełaskę swoich kapryśnych zębów. Niedobrze, jeszcze tego mu trzeba przed zbliżającym się występem: awarii protezy. Nase zabawy skońcone. Aktozy... To by dopełniło miary jego upokorzenia; nawet płuca oblewają mu się szkarłatem na samą myśl. Gdy słowa nie wybrzmiewają jak powinny, bez fałszu, z subtelnymi modulacjami, czar pryska. Widzowie zaczynają się wiercić, pokasłują, w antrakcie opuszczają teatr. To prawie jak śmierć.
– Ma me mi mo mu – mówi do upstrzonego pastą lustra nad kuchennym zlewem. Ściąga brwi, wysuwa podbródek. Wyszczerza zęby niczym osaczony szympans, jednocześnie groźny, wściekły i zrozpaczony.
Ależ nisko upadł. Co za poniżenie. Zapomniany przez wszystkich, żyje w norze na odludziu, bez jakichkolwiek wygód, podczas gdy Tony, ten obłudny gnojek i karierowicz, baluje z baronami, żłopie szampana, objada się kawiorem, językami skowronków i mlecznymi prosiętami, chadza na gale i pławi się w uwielbieniu swojej świty, oddanych fagasów...