- W empik go
Burza: obrazek z dziejów Lwowa - ebook
Burza: obrazek z dziejów Lwowa - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 201 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dawno już, bardzo dawno temu, bo jeszcze w wieku XVII, w mieście Lwowie na przedmieściu Kaliskiem wznosił się skromny dworek Jana Sępa, znanego wówczas w kraju płatnerza, który dostarczał zbroi pierwszym panom w Rzeczypospolitej. Za dworkiem Sępa ciągnęły rzędem dworki stolarzy, rymarzy, tokarzy, oraz innych rzemieślników, a także i kupców miasta; wszystkie wśród ogródków, od ulicy płotami oddzielone, wille dzisiejsze przypominały.
Było to roku 1648. Czerwiec wystroił ogródek Sępa w kwiaty i świeżą zieloność. Wśród gałęzi jego drzew uwijał się rój ptactwa; gwarno i wesoło w nim było, a ponieważ była to niedziela więc cała rodzina wyległa do ogródka z warsztatu, który tuż obok domu mieszkalnego się wznosił. Łoskot młota nie dochodził tego dnia a z okien kuźni ogień nie świecił krwawo. Sęp przybrany świątecznie, siedział na darniowej ławce opodal płota i wypatrywał, czy ulicą który z sąsiadów nie idzie. Niedziele spędzał on zawsze z rodziną, lecz lubił gdy przyjaciele nawiedzali w święto ubogi jego domek; wówczas zastawiał im suto stół i gawędził wesoło z nimi. Dziś więcej niż kiedykolwiek wyglądał gości, czasy były ciekawe, umarł król Władysław IV; od południowschodu ciągnęła posępna chmura, grożąc burzą i gromami: było o czem mówić…
Opodal Sępa, na drugiej kanapce darniowej, pod cieniem wierzby płaczącej, siadła jego żona z najmłodszym synaczkiem niemowlęciem jeszcze; rozpowinęła malca z pieluch, by mógł poruszać swobodnie nóżkami i rączkami – on też korzysta z tego. Podniósł różowe stopki w górę i rączkami ciągnie je do ust, gaworząc głośno "gau, gau, gau", a któż zgadnie co ten gwar oznacza! Rozumiały chłopczynę może ptaszęta, bo coraz to które wychylało maleńki łepek ku niemu i czarnemi ślepkami patrzało rozumnie, szczebiotem głośnym odpowiadając na owe "gau, gau, gau''. Dwie najmłodsze córki Sępa: czteroletnia Donia i pięcioletnia Zosia, stojąc u kolan matki bawiły się z braciszkiem: jedna usiłowała odcią – gnać mu nóżkę od buzi, a on mocował się z nią z uśmiechem; druga nachyliwszy gałązkę wierzbiny do główki dziecka, muskała młode mi listkami jego czoło. Dziecina podnosiła wzrok w górę, szukając oczyma gałązki i śmiała się srebrnym głosikiem, dźwięcznym, serdecznym, a matka na Zośkę wołała:
– Daj spokój, jeszcze skośno patrzeć będzie!
Zośka puszczała gałązkę, lecz wnet o przestrodze zapominała i rozpoczynała zabawę na nowo… W pośród wielkiego trawnika rozpostartego przed domem, dwóch chłopców wyrostków jeden piętnastoletni, drugi o rok starszy, Bolek i Jurek, bawiło się w podbijankę: Bolek rzucał w górę piłkę, Jurek nie chwytał spadającej lecz podbijał napowrót w górę; obaj usiłowali nie dopuścić, aby upadła na ziemię. Niedaleko nich na trawie siedziała siostra ich, najstarsza w rodzinie, siedmnastoletnia Zuzia, w błękitnym kubraczku, w spódniczce ponsowej, z warkoczami ustrojonemi w kwiaty, plotła małe wianuszki z fiołków, które w trawie kwitły, a plotąc coraz to na braci spoglądała. Ilekroć zaś Jurkowi nie udało się podbić piłki, śmiała się głośno, serdecznie. W głębi ogródka widać było jeszcze jedne postać: rówieśnicę Jurka, szesnastoletnią Jolantę. Bliźniacy niepodobni byli do siebie: chłopak był rumiany, czerstwy, ogorzały; ona smukła i biała jak lilijka; jego oczy gorzały życiem, jej – smętnie patrzały w jasne błękity nad nią rozpostarte – i ona, jak Zuzia, kubraczek niebieski miała na sobie, ale spódniczkę białą. Warkoczy jej kwiaty nie stroiły, na szyi jej nie świeciły paciorki, a z całej jej postawy: z oczu, z czoła, biło tyle powagi i dobroci, iż świętych niewiast oblicza przypominała.
Modliła się właśnie, różowe jej usteczka poruszały się ustawicznie, a wzroku od nieba nie odrywała. W tern na ulicy, ciągnącej obok ogródka, rozległ się tentent kopyt końskich i brzęk jakiś głośny; podniósł się Sęp z kanapki darniowej i wypatrywać począł. Posłyszeli hałas chłopcy, oraz Zuzia: oni piłkę, ona wianuszki rzucili i pobiegli do płotu; na ulicy ukazało się trzech rycerzy konno, w zbroje odzianych w hełmach na głowie, z szablami u boku, zupełnie jakgdyby na wojnę jechali. Za nimi dążyło również na koniach, lecz bez pancerzy, tylko z toporami u boku, kilku pachołków. Jurkowi oczy zaświeciły.
– Wojacy! – szepnął do brata
Na twarzyczce Zuzi odmalowała się ciekawość, aż przechyliła się do połowy za płot, by przypatrzeć się lepiej jadącym; lecz jakież było jej zdumienie, jakiż zachwyt Jurka, gdy rycerze owi dotarłszy do nich, zatrzymali konie – a ten który najświetniejszą zbroję miał na sobie, odezwał się głośno.
– Wszakże to dworek Sępa, płatnerza? Sęp zamiast odpowiedzi, roztworzył furtę na oścież i skłonił się nizko.
– Ta zbroja, która waszą pierś, panie, zasłania, w moim warsztacie była wykutą – rzekł.
– No to i trafiłem odrazu – odparł rycerz;– dziś nie o zbroję przybywam prosić, ale o nocleg.
Sęp spojrzał zdziwiony, a rycerz zeskoczywszy z konia, skinął na pachołków; zrozumieli jego życzenie, bo jeden podsunął się natychmiast i ujął jego gniadosza za uzdę: gość wszedł do ogródka.
– Przybyłem do Lwowa z rycerstwem, idziemy z Krakowa – począł, zwróciwszy się do płatnerza.– W mieście zabrakło gospód dla nas; pomyślałem sobie: "Jan Sęp nie odmówi mi przytułku na noc" a tuszę, że i moim druhom także, znużeni drogą jesteśmy, głodni też nieco i spragnieni
– Chociażbyście panie dziesięciu druhów przyprowadzili, jeszczebym dla każdego znalazł pomieszczenie – odparł Sęp kłaniając się powtórnie.– "Gość w dom, Bóg w dom", mówili ojce nasi. Pamiętam o tern i rad zawsze gościom jestem, a tem więcej panu ze Zbaraża, który łaskaw był zawsze dla mnie.
– Więc prowadź do izby i spełnij przykazanie, które powiada: "Głodnego nakarmić, pragnącego napoić, podróżnego w dom przyjąć" – rzekł wesoło rycerz.– Moi druhowie Seweryn Skibicki i Leon Daniłowicz, wdzięczni ci będą, równie, jak ja, za przytułek i wieczerzę – dodał wskazując towarzyszy, którzy, już oddali konie swoim pachołkom i do niego się zbliżyli.
– Idźcie za mną panowie, będę torował drogę – odparł Sęp – i ruszył przodem. Goście podążyli za nim, a za gośćmi Zuzia, Bolek i furek, który zwrócił się potem z pachołkami, ku stajence ukrytej za warsztatem.
Gdy Sęp przechodził koło żony – rzekł miiając ją.
– Marysiu, mamy gości. Dla niej było to dosyć.
– Jolanciu! – zawołała – a wołanie to zbudziło z zadumy, siedzącą w głębi ogródka dzieweczkę i pobiegła wnet do matki.
– Zabierz dzieci, uśpij je, później przyjdź do izby gościnnej – rzekła do niej matka, pomożesz mi stół nakryć. Gości mieć będziemy na wieczerzę.
Nie zdziwiło to Jolanty: goście w niedzielę we dworku Sępa prawie zawsze bywali na wieczerzy. Odebrała w milczeniu niemowlę z rąk matki, skinęła na dziewczęta i udała się do alkierza; pól godziny nie upłynęło, a dzieci spały już cicho. Wówczas przeżegnawszy każde, pospieszyła do izby jadalnej, gdzie matka z Zuzią i dziewczyną do posług krzątały się czynnie.
Sęp był widocznie zamożny, gdyż srebrne misy i dzbany błyszczały na stole zasłanym cienkim obrusem, a krzesła dębowe misternie rzeźbione otaczały stół. Pod ścianami izby stały takież szafy firankami z żółtej materyi ustrojone, pomiędzy niemi wschodki, na których piętrzyły się niemal pod sufit, w piramidy ustawione różnego rodzaju i kształtu naczynia srebrne… Zuzia listkami kwiatów zasypywała właśnie ceglaną posadzkę, matka biały obrus na stole.
– Niezwykłych mamy chyba gości – odezwała się Jolanta, patrząc zdziwionem okiem na te niezwyczajne przygotowania.
– Pewno, że niezwykłych – odparła Zuzia – rycerzy z Krakowa… Ale ty wolałabyś jakiego pobożnego pielgrzyma, wszak prawda, siostrzyczko?–dodała z uśmiechem.
– Może – szepnęła Jolanta.
– Któryby powracał na przykład z Jerozolimy i opowiedział ci, że widział Golgotę.
Na bladą twarzyczkę młodszej córki Sępa wybiegły rumieńce.
– Pewno – odparła tymczasem głośno.
– Nie gadaj, ino spiesz, goście głodni, ozwała się Sępowa.
Dziewczęta zajęły się rozstawianiem pucharów i talerzy z sałatą przyprawioną z młodego chmielu, rzerzuchy i bobowniku. Właśnie kończyły stół nakrywać, gdy w przyległej izbie rozległy się kroki, a wnet potem trzech mężów ukazało się na progu jadalni; byli już rozbrojeni, jedwabne ich suknie błyszczały od złota: tuż za nimi szedł Sęp i synowie jego. Zuzia zerknęła ciekawie na gości, a gdy ukłon jej złożyli, spuściła oczy i dygnęła zarumieniona; Jolanta, tak się przestraszyła obcych, iż chciała umknąć z izby, lecz spostrzegł jej zamiary pan ze Zbaraża i zaszedł jej drogę.
– Nie uciekaj dzieweczko, rzekł – lepiej smakuje mi niewieścią ręką puchar nalany; proszę byś mój napełniła.
Jolanta została ale niechętnie. Zuzia rzuciła jej zazdrosne spojrzenie, i przysunąwszy się szepnęła złośliwie.
– Może wolisz teraz rycerzy, niż pątników.
Ale słodka Jolanta nie odpowiedziała jej.
Goście tymczasem stół obsiedli i prosili gospodarza, aby zajął obok nich miejsce; Sępowa do kuchni pospieszyła.
– Mówią, iż w kraju żałoba we wszystkich sercach – odezwał się Sęp, chcąc rozmowę zagaić.
– Nie dziwota – odparł pan ze Zbaraża – król Władysław umarł, nowego opiekuna jeszcze nie mamy. Kozacy zgromili nas dwakroć, zkądże ma być inaczej?
– Teraz my ich zgromimy, wmieszał się do rozmowy dorodny Skibiński – Czterdzieści tysięcy zbroję przywdziało, takiej sile nie podołają.