- W empik go
By życie nie bolało - ebook
By życie nie bolało - ebook
Niniejsza nowela, której akcja rozgrywa się w małym nadmorskim miasteczku ukazuje jak w soczewce problemy młodych ludzi we współczesnym świecie, ich dochodzenie do dojrzałości, zainteresowania oraz relacje z pokoleniem ich rodziców. Porusza takie tematy, jak emigracja, bogactwo, kościół i inne wartości ważne w życiu. Książka przeznaczona jest dla czytelników w różnym wieku od nastoletnich do pokolenia seniorów.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-485-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Pan chyba nietutejszy?
— To widać?
— Międzyzdroje są małe więc zna się prawie wszystkich, jeśli nie z imienia to z widzenia.
— Ma pan rację, jestem z Poznania.
— Wypoczywa pan, o tej porze roku?
— Szukam pracy, najchętniej w recepcji, może wie pan, gdzie potrzebują recepcjonistów ze znajomością języków?
— O to proszę się nie martwić w prawie każdym pensjonacie czy hotelu potrzebują recepcjonistów. Jeśli zna pan niemiecki i angielski, może pan przebierać w ofertach. Niech pan zajrzy do „Kormorana”. Właściciele mają dobrą opinię i ponoć dobrze płacą. Jak pan wyjdzie od nas, proszę skręcić w prawo. Przejdzie pan przez park i wyjdzie na promenadę. „Kormoran” to drugi budynek po lewej.
— Dziękuję!
— Życzę powodzenia!
— Dzięki i do zobaczenia!
Ubranie Krzysztofa zdążyło już trochę przeschnąć. Wypita gorąca czekolada dodała mu sił i energii. A może najwięcej energii i optymizmu dodał Krzysztofowi barman mówiący o tym jak dużo tu pracy. Otwierające się nowe perspektywy świetnie nastroiły Krzysztofa pomimo wciąż padającego deszczu.
Po wyjściu z „Muszelki” Krzysztof energicznym krokiem ruszył w kierunku promenady. Nietrudno było znaleźć „Kormorana”. Luksusowy pensjonat dla bogatych gości głównie z Niemiec uderzał przepychem a jednocześnie dobrym gustem. Złote litery „Kormoran” odbijały promienie przebijającego się spoza chmur słońca. Gdy wchodził do hallu nie było tam nikogo. W pierwszym momencie recepcja również sprawiała wrażenie pustej. Dopiero po chwili zauważył ładną blondynkę siedzącą za kontuarem. Nie zauważył jej wcześniej, bo tylko fragment jej głowy wystawał zza kontuaru. Oczy dziewczyny i Krzysztofa spotkały się w tym samym momencie.
— Czym mogę służyć? -Zapytała ładnym, delikatnym i trochę matowym głosem.
— Dzień dobry, poszukuję pracy, podobno macie wakat w recepcji?
— Proszę złożyć CV, przekażę szefowi…
— A nie mógłbym rozmawiać z pani szefem już teraz? Wie pani, właśnie przyjechałem i nie bardzo mam się, gdzie podziać. Trochę zmokłem…
Dziewczyna zrozumiała sytuację Krzysztofa.
— Ależ oczywiście, proszę chwilkę poczekać, zorientuję się czy szef jest u siebie.
— Będę pani bardzo wdzięczny.
Recepcjonistka podniosła słuchawkę telefonu. Po chwili powiedziała:
— Dzień dobry panie Andrzeju. Przyszedł pewien pan w poszukiwaniu pracy. Czy przyjmie go pan teraz? Rozumiem…
Tym razem zwracając się do Krzysztofa dziewczyna rzekła z szerokim uśmiechem:
— Niech pan wejdzie w ten korytarz, tu na lewo. Gabinet szefa to drugie drzwi po prawej. Życzę powodzenia!
W odpowiedzi Krzysztof tylko się uśmiechnął, kiwnął głową i skierował kroki do wskazanego korytarza. Zawahał się przez chwilę, czy zapukać do drzwi, kierując się zasadą, że do biura się nie puka. Pomimo to, wrodzona nieśmiałość kazała mu zapukać. Po chwili usłyszał zza drzwi męski głos:
— Proszę!
W jasnym pokoju za biurkiem siedział szczupły mężczyzna około 50-letni. Lekko przyciemniane okulary przysłaniały spojrzenie. Jego twarz nosiła znamiona przebytej w dzieciństwie ospy. Wyciągnął do Krzysztofa dłoń na powitanie.
— Dzień dobry, Andrzej Kimon. To pan szuka pracy, prawda?
— Tak, skończyłem w Poznaniu turystykę. Znam dość dobrze niemiecki i angielski.
— Czy pracował pan kiedyś na recepcji?
— Nie, ale wiem na czym polega praca. Miałem praktyki na studiach w prestiżowych hotelach w Poznaniu. Wszystko jest w CV.
— W porządku, kiedy mógłby pan zacząć pracę?
— Choćby od jutra! Potrzebny mi tylko jakiś kąt, gdzie mógłbym zamieszkać.
— Nie ma problemu. Dysponujemy pokojami na użytek personelu. Nie jest to nic wielkiego, ale myślę, że tymczasowo pana zadowoli. -Rzekł Andrzej patrząc na jego niewielki plecaczek, który Krzysztof oparł o nogę krzesła. -Jagoda, którą już pan poznał, pokaże panu pokój. Proszę się tam rozgościć i przyjść do mnie za jakieś pół godziny.
— Dziękuję!
Andrzej nie dał po sobie poznać, jak bardzo ucieszył go nowy kandydat na recepcjonistę. Było niezwykle trudno znaleźć do pracy wykwalifikowany personel. Andrzej był przekonany, że Krzysztof będzie dobrym pracownikiem i dlatego pominął sprawdzanie znajomości języków czy dyplomu studiów. Zaufał temu młodemu człowiekowi i czas pokaże, że była to doskonała decyzja. Poza tym zbliżała się 16.00 i Andrzej miał zamiar szybciej skończyć pracę. Może uda mu się skończyć pracę przed 17.00. Andrzej stanął przy oknie i spojrzał na niebo. Już miał nadzieję, że się wypogodzi. Przed chwilą jeszcze słońce przebijało zza chmur. Teraz lało jak z cebra. Ani żywego ducha na ulicy. Tegoroczny kwiecień dawał się wszystkim we znaki.
Tymczasem Krzysztof po przerwie ponownie pojawił się w recepcji.
— Cześć, jestem Krzysiek i wygląda na to, że będziemy razem pracować.
— Cześć, Jagoda. -Dziewczyna wyciągnęła rękę na powitanie.- Szef cię przyjął? Super! Więc będzie nas troje. Wreszcie będziemy mieć trochę więcej wolnego. Od kiedy zaczynasz?
— Wygląda na to, że od jutra.
W tym momencie za kontuarem zadzwonił telefon. Jagoda podniosła słuchawkę.
— Recepcja, słucham… Tak… dobrze… Rozumiem.
Dziewczyna odłożyła słuchawkę i po chwili wręczyła Krzysztofowi klucz.
— Twój pokój ma numer 3. Musisz schodami zejść na dół. Trzecie drzwi za pralnią.
— Dzięki, na razie!
Krzysztof był romantykiem. Wierzył w wartości. Łatwe życie było według niego iluzją. Nie chciał łatwego życia, bo jak mawiał jego ojciec, to życie „na skróty”. Nie miał tyle doświadczenia życiowego, by to potwierdzić, ale za to ufał ojcu, który go wiele nauczył. Głowę miał jeszcze pełną życiowych mądrości wpojonych mu przez tatę i nadeszła pora by je weryfikować. W jego głowie pełno było pomysłów na życie, projektów do zrealizowania. Z drugiej strony był otwarty na to co spotka. Każdy nowy dzień niósł tyle wydarzeń, które mogły zaprzeczyć teorii wysłuchanej i wyuczonej w domowym ognisku.
Krzysztof otworzył drzwi pokoju opatrzone numerem 3. Pokoik był naprawdę niewielki. Miał kształt kwadratu. Po prawej i lewej stronie przy przeciwległych ścianach ustawione były dwa tapczaniki. Pod oknem niewielki stół. Na ścianie na uchwycie wisiał niewielki odbiornik TV. Pokój połączony był z naprawdę miniaturową łazienką z prysznicem.
Andrzej patrzył na krople deszczu spływające po szybie. Spojrzał na zegarek. Wskazówki pokazywały 16.40. Przemknęło mu przez myśl, że jednak nie zdąży wyjść z biura przed 17.00, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
Szybko załatwili formalności: kwestionariusz osobowy, umowa na czas określony, ksero dyplomu, itp.
— W tajniki pracy, o ile takie istnieją wprowadzi pana Jagoda. Na razie będziecie pracować razem, dopóki nie nabędzie pan biegłości. Dzisiaj ma pan wolne, jutro zaczyna pan o 8.00. Proszę przyjść wcześniej by pobrać służbowy uniform. Czy wszystko jest dla pana jasne?
— Jak najbardziej!
A jednak się udało! Andrzej wyszedł z pracy punkt 17.00. Wsiadł w samochód i ruszył w drogę do domu. Mieszkał o 15 minut jazdy od Międzyzdrojów. Czekał go prawie samotny wieczór przy piwie i TV. Dziś mecz. Wieczór miał być prawie samotny, bo córki prowadziły swoje nastoletnie życie obok niego. Jego rola sprowadzała się do robienia opłat i, co jakiś czas, zasilania budżetu dziewczynek. Dwa lata temu żona odeszła od niego. Zapragnęła pełniejszego życia. Nęciła ją przygoda, zagranica. Czy miała romans? Nie był tego pewien, chociaż podejrzewał, że tak. Po 17 latach małżeństwa żona powiedziała mu, że nie spełnia jej oczekiwań. Odeszła z dnia na dzień pozostawiając wiele niezałatwionych spraw. Czy tak postępuje dojrzała kobieta? Pytanie to dręczyło go zbyt często, by nie podejrzewać odpowiedzi: musiała kogoś mieć. O ile dla mężczyzn płeć piękna stanowi zawsze jakąś tajemnicę, o tyle gwałtowność tego zdarzenia, jakim było odejście żony spowodowało zupełną konfuzję i dezorientację Andrzeja. Początkowo w jakimś sensie czuł się winny zaistniałej sytuacji, choć jego sumienie nie wyrzucało mu nic, co mógłby uznać za wystarczający powód tego dramatu. Może nie był nadto rozmowny, ich małżeństwo nigdy nie miało swoich fajerwerków. Było stabilne i przewidywalne. Dzień podobny do dnia. Z uwagi na ograniczone fundusze rzadko pozwalali sobie na wspólny urlop. Wyjazdy, jeśli były, ograniczały się do tygodniowych wypadów w góry. Jego żona marzyła zawsze o dalekich podróżach. Z jaką pasją opowiadała mu o swoich panieńskich eskapadach i zagranicznych wojażach! Andrzej nie był złym mężem. Ciągnęli przez 17 lat ten wózek, jakim jest wspólne małżeńskie życie. Nie przepijał pensji, nie awanturował się, był lojalny, wierny i uczciwy. Jedyne co można by mu zarzucić to brak wyobraźni i dostrzegania w życiu innych kolorów niż szarość. Przynajmniej tak myślała jego żona. Ale to co dla niej było szare, dla Andrzeja było mieniącym się kolorami pryzmatem. By dostrzec te wszystkie kolory należało zadać sobie trud wejścia w jego sposób pojmowania życia. W Beacie, bo tak miała na imię żona Krzysztofa, zabrakło tej ciekawości w stosunku do człowieka, z którym dzieliła życie.
Gdy dotarł do domu była 17.20. Dziewczynki były w swoim pokoju. Słuchały muzyki albo oglądały swój serial muzyczny, bo zza drzwi dochodziły dźwięki melodii.
— Jestem w domu, krzyknął na powitanie.
Odpowiedziało mu milczenie córek. Widocznie wciągnął je ten odcinek serialu.
— Jadłyście w szkole obiad?
Nadal milczały. Uchylił drzwi, by sprawdzić, czy na pewno są w swoim pokoju. Były. Jedna z nich pochylona nad laptopem. Druga leżała na łóżku ze smartfonem w dłoniach. Telewizor bardzo głośno grał muzykę z serialu.
— Jadłyście w szkole? Powtórzył pytanie.
— Tak! Odpowiedziały niemal jednocześnie.
— Zjecie teraz coś?
— A co masz? Zapytała młodsza, Basia.
— Chcecie kanapki czy naleśniki? Pytanie było retoryczne, bo zawsze chciały naleśniki.
Dziewczynki odpowiedziały znów chórem:
— Naleśniki!
— Ok. Chwilę się ogarnę, wezmę prysznic i usmażę. Dobrze?
— Może być. Potwierdziła Basia.
W ciągu najbliższej godziny Andrzej uporał się z prysznicem i furą naleśników.
— Posłuchajcie dziewczyny. Teraz chcę mieć spokój. Za chwilę mecz i nie chcę słyszeć, że coś ode mnie chcecie. Jeśli coś potrzebujecie to mówcie teraz, bo potem mnie nie ma, dla nikogo.
— Ok tato, masz jak w banku. Tym razem odezwała się Zosia.
Gdy zasiadł przed telewizorem z piwem w ręku, jego myśli zaczęły krążyć najpierw wokół meczu, potem wokół pracy, nowego pracownika, żony. W końcu odpłynął. Śniło mu się, że jest z żoną w obcym mieście. Chodzą razem po nieznanych sobie uliczkach, szukając dworca i autobusu powrotnego do ich miasta. Uliczki tego miasta są jak labirynt. Wąskie, kręte i puste. Nie ma kogo zapytać o drogę. Męczył go ten sen. Obudził się cały odrętwiały w pozycji siedzącej. Było już po meczu. Córki miały zgaszone światło. Andrzej rozebrał się i położył spać.
♣♣♣
Jagoda była 22-letnią ładną blondynką o długich włosach. Miała ujmujący uśmiech, choć tak naprawdę uśmiechała się za rzadko, by otoczenie mogło uznać ten uśmiech za jej atut. Dziewczyna była raczej nieśmiała i wycofana. Nie opowiadała o sobie w pracy. Już na pierwszy rzut oka miało się wrażenie obcowania z kimś o trudnym dzieciństwie. Było tak w istocie. Wychowywała się w rodzinie bez ojca, którego zajął miejsce ojczym alkoholik. Całe swoje dzieciństwo marzyła, by wyrwać się z domu i usamodzielnić. Zapomnieć o tym, co przeszła. Jednak nie było to łatwe. Ojczym co jakiś czas przypominał sobie o pasierbicy i nie po to by pomóc dziewczynie, raczej na odwrót: oczekiwał, że ona wesprze go finansowo w alkoholowych ciągach. Matka dziewczyny, choć sama niepijąca, nie umiała się wyswobodzić od destrukcyjnego wpływu męża. Wspierała córkę dobrym słowem i zachęcała do niezależności. Z całego serca pragnęła dla córki szczęścia, którego nie miała w małżeństwie. Pracę w Kormoranie pomogła znaleźć Jagodzie znajoma matki, która znała właściciela pensjonatu. Jagoda znała trochę angielski i niemiecki, ale brak biegłości nadrabiała pilnością, uczciwością i oddaniem pracodawcy. Była bardzo lojalnym pracownikiem. Nie należała do ludzi, którzy rozsiewają plotki, czy sieją ferment w pracy, za co była ceniona przez współpracowników i pracodawcę. Nie miała chłopaka, choć gorąco pragnęła bliskości z kimś, kto zaakceptuje ją taką, jaka była. Była nieśmiała, ale znała swoją wartość. Wiedziała, że nie może zrobić tego błędu co matka — związać się z alkoholikiem. Pragnęła szacunku i akceptacji.
W momencie, gdy Krzysztof wszedł do pensjonatu w poszukiwaniu pracy, gdy tylko ujrzała jego blond czuprynę, jej serce drgnęło. Intuicja mówiła jej, że być może będzie dla niej kimś więcej niż gościem hotelowym. Gdy wspomniał o tym, że szuka pracy, nadzieja ustąpiła miejsce pewności.
Przez kilka następnych dni dziewczyna zaznajamiała Krzysztofa z tajnikami recepcji w Kormoranie. Jej subtelność i nieśmiałość nie pozwalały jej jednak na jakiś gest czy słowo, pokazujące jak bardzo serce drżało w jego bliskości. Poza tym nie wiedziała nic o jego życiu uczuciowym. Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo zależy jej na tej znajomości, a jednocześnie chciała dać sygnał, że jest nim zainteresowana. Krzysztof był pilnym uczniem. Z uwagą słuchał uwag Jagody, jak należy wpisywać dane gości do komputera, czy robić rozliczenia, raporty. Całą wiedzę opanował w dwa dni.
W przeciągu miesiąca Krzysztof i Jagoda zostali parą. O ile dla Krzysztofa była to trochę niespodzianka, o tyle dla Jagody, przewidziana kulminacja ich znajomości. Uwielbiali spędzać ze sobą czas. Recepcja w nocy nie wymagała obecności recepcjonisty. Zatrudniony był ochroniarz, który pełnił funkcję stróża nocnego, recepcjonisty i konserwatora.
Tych dwoje młodych ludzi było tak do siebie podobnych, iż stanowili żywy przykład na nieprawdziwość tezy, że „przeciwieństwa się przyciągają”. Byli do siebie podobni intelektualnie, emocjonalnie, a nawet fizycznie. Krzysztof nosił blond czuprynę, miał przez to wygląd trochę zawadiacki i przez to nawet w uniformie wyglądał na buntownika, który nie może znaleźć miejsca w życiu, co było absolutną nieprawdą. Pragnął stabilizacji, chciał założyć rodzinę. Szukał dziewczyny, z którą będzie mógł budować dom na trwałych fundamentach. Jagoda chciała dokładnie tego samego: odpowiedzialnego i przewidywalnego męża, który dałby jej poczucie bezpieczeństwa. Nieśmiałość Jagody nie stanowiła problemu dla jej znajomych. Gdy komuś ufała, potrafiła się otworzyć i przegadać wiele godzin. Tak też było w obecności Krzysztofa. Po pracy rozmawiali ze sobą długie godziny. Oboje prócz tego, że byli do siebie podobni, stanowili dla siebie uzupełnienie. Przyciągali się wzajemnie i zaczynali sobie bezgranicznie ufać.
Jagoda dzieliła pokój z Zuzą, koleżanką, która również pracowała na recepcji. Dziewczyny się lubiły. Zuza była dwudziestopięcioletnią brunetką o niezwykłym temperamencie. Potrafiła organizować imprezy w pokoju służbowym, jak nikt inny. Miała niezwykły dar do zabawy. Często robiła współpracownikom psikusy, które rozładowywały napiętą atmosferę. Miała silną osobowość i była pewna tego do czego dąży.
Zuza zazdrościła koleżance chłopaka. Krzysztof bardzo jej się podobał, choć sam nie przejawiał zainteresowania pogłębieniem znajomości z Zuzą. To jej jednak nie przeszkadzało. Postanowiła uwieść Krzysztofa. Im bardziej Krzysztof był obojętny na jej wdzięki, tym mocniej pragnęła go odbić Jagodzie.
Koniec maja tego roku był deszczowy. Pewnego dnia Krzysztof zaproponował Jagodzie by poszli do kina. Międzyzdrojskie kino Eva grało w tym dniu „Trzy Billboardy za Ebbing”, nagrodzony hollywoodzki film. Gdy weszli do poczekalni przed seansem, kilka osób siedzących tam, wyraźnie poczuło ulgę. Aby seans mógł się odbyć brakowało właśnie dwóch osób. Krzysztof i Jagoda usiedli prawie na środku dużej sali kinowej. Seans się rozpoczął. Film w odbiorze nie należał do najłatwiejszych. Kobieta (w tej roli Frances McDormand) wynajmuje od agencji reklamowej trzy zapomniane billboardy za miastem, na których umieszcza napis oskarżający szeryfa miasteczka o bezczynność w sprawie gwałtu i zamordowania jej córki. Różne sytuacje, jakie mają miejsce w miasteczku ukazują płytkość relacji międzyludzkich. Jedyną motywacją bohaterów filmu, jest chęć rewanżu, brak przebaczania i wyższych uczuć. Film obojgu młodym ludziom bardzo się podobał. Wyszli z seansu bardzo poruszeni. Długo rozmawiali o filmie i swoich odczuciach. Oboje lubili takie filmy skłaniające do refleksji i trochę intelektualnego wysiłku. Byli dojrzalsi niż ich rówieśnicy.
Była chyba północ. Jagoda spostrzegła, że przestało padać.
— Pójdziemy się przejść? Zaproponowała.
— Jasne!
Wyszli z pensjonatu. Noc była rozgwieżdżona i ciepła. Skierowali swoje kroki na międzyzdrojskie molo. Szli trzymając się za ręce. Krzysztof musnął ustami włosów Jagody. Dziewczyna poczuła ten gest i serce zabiło jej mocniej.
— Krzysiu, poczekajmy. Nie róbmy czegoś, czego będziemy żałować.
— Wiesz co? Zamoczmy nogi w morzu.
— Co to to nie, odparła Jagoda. Jest za zimna woda.
— Ja idę! To rzekłszy, chłopak zszedł betonowym zejściem na plażę. Podwinął nogawki spodni i zamoczył stopy. Woda rzeczywiście była zimna. Nie miała więcej, jak 10—12 stopni Celsjusza. Ale to mu było potrzebne. Ostudził buzujące emocje. Po chwili, ostudzona krew, zaczęła płynąć wolniej. Powrócili do swoich pokoi. Krzysztof długo jeszcze rozmyślał nad sensem filmu, który wspólnie obejrzeli, o swoim życiu w przyszłości.
Następnego dnia rano Jagoda pojechała do Świnoujścia na pogrzeb ojca kolegi. Miała wcześniej zaplanowany dzień wolny. Krzysztof miał dyżur w recepcji z Zuzą. Zuza zauważyła, że Krzysztof jest odmieniony. Był milczący, rozmarzony i melancholijny. Wtedy wpadł jej do głowy szatański pomysł, by go uwieść.
— Teraz albo nigdy, powiedziała sobie w myślach. Tego dnia nie mieli wiele pracy. Pensjonat gościł kilka osób. Przez głośniki w recepcji sączył się utwór „I Say A Little Prayer” w niezrównanym wykonaniu Arethy Franklin. Gdy Zuza spojrzała w okno zauważyła, że siąpił deszcz i zerwał się silny wiatr. Atmosfera sprzyjająca bliskości. Było późne popołudnie, więc Andrzeja nie było już w biurze. Zuza postanowiła zagrać na uczuciach Krzysztofa.
— Krzysiu, kochasz Jagodę prawda?
— Myślę, że tak, odparł chłopak.
— Bardzo się cieszę i życzę wam szczęścia. Mam nadzieję, że będziecie go mieli więcej niż ja… -Ostatnie słowa powiedziała prawie szeptem, by na końcu zawiesić głos w oczekiwaniu na reakcję Krzysztofa. Chłopak znał Zuzę tylko ze służbowych relacji. Nie wiedział o jej życiu osobistym prawie nic. Zaciekawiły go jej ostatnie słowa. Skoro sama zaczęła ten temat, wypadało okazać zainteresowanie.
— Przeżyłaś jakiś zawód miłosny? -Zagaił.
— Nie masz pojęcia, jak bardzo się kiedyś zawiodłam. To było dawno temu, ale rana jest żywa do dzisiaj.
Krzysztof spojrzał na Zuzę. Dziewczyna miała łzy w oczach.
— Chcesz o tym porozmawiać?
— Tak! Chciałabym ci o tym opowiedzieć, -rzekła z nutą nadziei w głosie. Haczyk został zarzucony. Ale czy ryba go połknie? Opowiedziała mu tę historię, która tylko w części odpowiadała prawdzie. Mówiła o zawiedzionych nadziejach, o zdradzie i zranionym sercu. O winie chłopaka, z którym chodziła i który spowodował, że ona już nigdy nie zaufa żadnemu mężczyźnie. Wszystko to było podkolorowane melodramatycznym sosem.
Sytuacja stawała się niebezpieczna. Krzysztof współczuł dziewczynie. Nie wyczuł w jej głosie aktorstwa, pomimo że myślał, iż zna się na ludziach. Zuza zaczęła szlochać, chciał ją objąć i pocieszyć, ale obawiał się zakończenia. Nie mógł tego zrobić Jagodzie!
♣♣♣
Jagoda ostatnim wieczornym busem wracała ze Świnoujścia do Międzyzdrojów. Dzień sprzyjał refleksji o życiu, jego krótkości i sensie. Gdy wchodziła do busa przed promami na parkingu w Świnoujściu, z rąk wypadła jej reklamówka z jajkami, które kupiła na targu. Wszystkie jajka wypadły z raszki i rozbiły się tworząc żółtą plamę wymieszaną z białymi skorupkami jajek. Jagoda nie była przesądna, choć zinterpretowała to zdarzenie po swojemu. Rozejrzała się wokół. Często takie zdarzenia mają miejsce, gdy ktoś w okolicy patrzy na nią i nie życzy jej najlepiej. Jednak tym razem nie zauważyła żadnego spojrzenia utkwionego w nią. Potraktowała to zdarzenie jako zły omen.
W drodze do Międzyzdrojów myśli Jagody krążyły już wokół innego tematu. Nie mogła się doczekać, kiedy położy się do łóżka i odpocznie po wyczerpującym dniu. Z głośnika radia w busie sączyła się spokojna muzyka. Dziewczyna przymknęła oczy. Obudził ją hałas otwieranych drzwi. Wyszła z busa i skierowała swoje kroki w stronę „Kormorana”. Sięgnęła do torebki po breloczek z kluczami do swojego pokoju. Już miała wkładać klucz do zamka, gdy usłyszała chichot Zuzy. Chyba z kimś była w ich wspólnym pokoju. Nie wiedziała, że Zuza kogoś miała. W zasadzie była pewna, że nie, ale usłyszane głosy należały do Zuzy i do jakiegoś mężczyzny. Postanowiła nie wchodzić do pokoju, lecz iść jeszcze przed snem na spacer na promenadę.
Krzysztof czuł do siebie wstręt, gdy wychodził z pokoju Zuzy. Nadmiar wypitego alkoholu dodatkowo wzbudził w nim mdłości. Miał ogromny mętlik w głowie, w której aż huczało od refleksji pomieszanych ze zdarzeniami. Trudno mu było oddzielić jedne od drugich. Był jedynie świadom, że zaszło coś nieodwracalnego, ale upojenie nie pozwalało mu na trzeźwy osąd sytuacji. Położył się na swoim łóżku i zasnął.
Nazajutrz miał mieć dyżur w recepcji z Jagodą. Obudziło go pianie koguta. Smartfon miał nastawione budzenie na 7.00. Wziął szybki prysznic, ogolił się, umył zęby, starannie zawiązał krawat i wyszedł ze swego pokoju. Jagoda była już na stanowisku pracy.
— Cześć Krzysiu!
— Dzień dobry, odparł lakonicznie.
— Jak minął wczorajszy dzień? Próbowała zagaić.
— W porządku.
Rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Krzysztof nadal nie mógł sobie przypomnieć zdarzeń z poprzedniego wieczoru. Pamiętał, że pił z Zuzą wino, że się śmiali, żartowali, ale nie pamiętał finału. Zdecydował, że bezpieczniej będzie nic nie wspominać Jagodzie o czasie spędzonym z Zuzą. Obawiał się dalszych pytań ze strony dziewczyny. Z opresji wybawił go telefon. Dzwonił Andrzej ze swojego biura.
— Krzysztof?
— Tak, słucham?
— Czy mógłbyś przyjść do biura?
Krzysztof odłożył słuchawkę i ruszył do biura szefa. Czuł na sobie spojrzenie Jagody. Miał wyrzuty sumienia i przekonanie, że Jagoda wie więcej od niego na temat wczorajszego wieczoru. W pewnej chwili potknął się o fragment wystającej wykładziny. Omal nie runął jak długi na podłogę.
Gdy Krzysztof wszedł do gabinetu, Andrzej stał obrócony tyłem do drzwi, był zapatrzony w widok za oknem.
— Jak ci się u nas podoba? — Zagadnął.
— Jest OK.
— A Jagoda? Zdaje się, że ze sobą chodzicie?
Krzysztof czuł, że krew odpływa mu z twarzy. Spuścił wzrok. Andrzej odwrócił się nie słysząc odpowiedzi.
— Jagoda ci się podoba?
— Tak… bardzo…
— Jesteście parą?
— Tak, można to tak ująć…
— Ująć? To znaczy, że nie jesteś pewny swoich zamiarów wobec Jagody? Czy tak należy to „ująć”? -W głosie Andrzeja słychać było gniew i zniecierpliwienie.
— Na którymś z portali społecznościowych Zuza zamieściła zdjęcie z tobą w niedwuznacznej sytuacji…
— O nie, tylko nie to!! — Pomyślał Krzysztof. -Jak ona mogła?! -Zrozumiał teraz całą perfidię tej sytuacji. Zrozumiał, że Zuza zaplanowała wszystko, żeby odsunąć go od Jagody. Żeby zepsuć ich rodzący się związek. Wybiegł z pokoju Andrzeja bez słowa. Zdyszany wszedł za kontuar recepcji.
— Jagoda, wszystko ci wytłumaczę! Wiem, że wygląda to fatalnie, ale…
— O czym ty mówisz Krzysiu, -zdumiała się dziewczyna.
— O tych zdjęciach, -wydusił z siebie Krzysztof.
— Nic nie wiem o żadnych zdjęciach. O co chodzi?
Krzysztof postanowił uprzedzić katastrofę i wyjawić, co się stało poprzedniej nocy. Wyjawić tyle, ile pamiętał, choć nie było tego wiele.
— Pamiętasz naszą rozmowę o uczciwości, zaufaniu i wierności?
— Tak, oczywiście!
— Wygląda na to, że dałem plamę.
— Co, kiedy, z kim?!
— Z Zuzą. Wczoraj, kiedy byłaś na pogrzebie Zuza zaprosiła mnie do waszego pokoju na lampkę wina. Wypiliśmy trochę więcej, nawet nie wiem, ile, urwał mi się film. A teraz te zdjęcia w sieci. Wiem, wszystko wygląda fatalnie. Ale uwierz mi, nie zrobiliśmy tego na co wygląda… -Krzysztof próbował zaklinać rzeczywistość.
— To niemożliwe, Krzysiu. Przecież ty nie pijesz!
— No właśnie, widzisz sama, że to niemożliwe. -Krzysztof zaczął plątać fakty. Zaczęło to wyglądać beznadziejnie. Jagoda wybiegła z recepcji.
Chłopak przypomniał sobie ich rozmowę sprzed kilu dni na temat sumienia. Rozmawiali o tym, jak rozumieją cytat z wiersza Szymborskiej: „Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono…” Krzysztof nie lubił tego cytatu, uważał, że jest nieprawdziwy. Bronił ludzi o, jak to nazywał „wyćwiczonym sumieniu”, którym nie potrzebne jest sprawdzanie przez innych, gdyż wiedzą o sobie wystarczająco dużo. Chciał być takim człowiekiem sumienia. W zasadzie uważał się za takiego. Cytat z Szymborskiej uważał za dobry dla ludzi słabych i takich, którzy stale w życiu oszukują siebie i innych. Według niego te słowa były po prostu cyniczne. Jagodzie imponowało to co Krzysztof mówi o sumieniu, choć nie była tak nieprzejednana w ocenie ludzi o „słabym sumieniu”. Bardzo lubiła Szymborską, dlatego trudno jej było przyznać, że tak naprawdę to Krzysztof ma rację. Ktoś, kto w życiu chce kierować się sumieniem, nie musi być sprawdzanym przez innych, by poznać siebie.
Krzysztof był zdruzgotany całą tą sytuacją. Wyrzucał sobie wpadkę z Zuzą, ale był pewien, że tak naprawdę wpadki nie było, że cała ta sytuacja była intrygą Zuzy mającą na celu skompromitowanie go. Żeby to sprawdzić postanowił zalogować się na stronie z zamieszczonymi zdjęciami. Przedstawiały Krzysztofa siedzącego i leżącego na łóżku dziewczyny. W ubraniu. Na kilku zdjęciach widać, jakby się obejmowali i przytulali, ale pozy były wymuszone i dla uważnego obserwatora było jasne, że fotografie są upozowane a Krzysztof pijany.
♣♣♣
Pomimo rozstania z żoną życie Andrzeja było uporządkowane i przewidywalne. Miał w sercu ogromną ranę, jednak nie wpływała ona na jego funkcjonowanie. Chodził do pracy. Weekendy starał się spędzać z córkami i w ten sposób rekompensować im brak matki. Tymczasem nie spotykał się z nikim. Jeśli chodzi o finanse, to nie był człowiekiem majętnym. Posiadał na własność 50-metrowe mieszkanie w kamienicy. Pensja wystarczała mu na bieżące zaspokojenie potrzeb swoich i córek. Andrzej był niezwykle uczciwym człowiekiem. Tego też uczył swoje córki. Często powtarzał im, że małą łyżeczką też można się najeść i, że nie można niczego zbudować idąc na skróty, tylko ciężką pracą. Uczył je, że nie wolno oszukiwać. Szczególnie w małych rzeczach trzeba być wiernym sumieniu. Jeśli się będzie uczciwym w drobiazgach to tym bardziej w rzeczach wielkich. Był świadom, że nie może stanowić dla córek przykładu kogoś, kto w życiu osiągnął wielki sukces, był ledwie kierownikiem recepcji. Ale, jak powiadał, dla niego sukces to nie posiadanie wielkiego majątku, lecz na umiejętności spoglądania w lustro bez odwracania wzroku. Umiejętność cieszenia się z rzeczy małych, jakby były wielkimi, to cała tajemnica sukcesu według Andrzeja.
Nadszedł słoneczny czerwiec. Deszczowe dni już minęły. Nastała piękna, słoneczna pogoda. Pensjonat zapełniał się głównie w weekendy. Ale i w zwykłe dni, szczególnie gdy świeciło słońce, niemało było gości hotelowych. 10 czerwca pracownicy dostali swoje wypłaty. Tego dnia dyżur miały Zuza i Jagoda. Stosunki między obiema dziewczynami znacznie ostudziło zdarzenie z zakrapianym wieczorem Zuzy i Krzysztofa. Jagoda wybaczyła Krzysztofowi chwilę słabości, tym bardziej że miała pewność, iż do niczego nie doszło. Trudniej jej było wybaczyć Zuzie, a z całą pewnością nie ufała jej już jak dawniej. Po wypłaceniu pracownikom pensji Andrzej pojechał do domu. Była sobota, więc dziewczyny miały sporo pracy. Dzień minął szybko, jak zwykle, gdy jest co robić. Nim dziewczęta się spostrzegły, wskazówki zegara pokazały godzinę 20.00. Jeszcze tylko raporty, kasa i wolne.
Zuza wyszła z recepcji jako pierwsza. Jagoda zaraz za nią. Miała ochotę przejść się jeszcze po międzyzdrojskiej promenadzie, która była już pełna spacerowiczów. Punkty z lodami, kawiarnie i restauracje były oblężone. Jagoda skierowała swoje kroki do jednej z budek z lodami.
— Poproszę małego loda, -zwróciła się do ekspedientki.
— Proszę, odparła ekspedientka wręczając jej apetycznego loda.
— O Boże! Mój portfel, nie mam portfela! -Krzyknęła Jagoda przerażona. -Moja cała pensja! -Jagoda oddała loda i zdezorientowana zaczęła przyglądać się rodzinie stojącej tuż za nią w kolejce po lody.
— Czy widzieli państwo kogoś? -Nieśmiało zapytała. Była na skraju płaczu.
— Nie, nikogo tu nie było. Musiała pani zgubić portfel wcześniej…
Jagoda zaczęła odtwarzać w myślach swoje kroki do budki jednocześnie idąc tym tropem w drogę powrotną.
— Boże, co ja teraz zrobię? -Zadawała sobie pytanie. -Jestem bez grosza, a przecież miała plany związane z tymi pieniędzmi — zbierała na studia, poza tym różne płatności… Zgubiła portfel? To niemożliwe… Gdy dostała od Andrzeja wypłatę, włożyła pieniądze do portfela, a portfel do torebki. Na promenadzie było sporo ludzi, ale nie przypominała sobie, by ktoś się o nią otarł, czy popchnął. Słyszy się o różnych kieszonkowcach, którzy okradają swoje ofiary, tak że nawet nie poczują. Co ma teraz zrobić, iść na policję? To bez sensu, banknoty nie były znaczone. Nie rozpoznałaby ich nawet gdyby jej ktoś pokazał. Na pewno złodziej wyrzucił już portfel… Musi jednak iść na policję, by zgłosić utratę dowodu i zadzwonić do banku by zastrzec kartę debetową. Swoje kroki skierowała na posterunek policji, gdzie dzień upływał leniwie, jak na niedzielę. Po sporządzeniu protokołu ze zdarzenia, policjant nie miał dla Jagody dobrych wiadomości.
— Oczywiście, jeśli znajdziemy portfel, powiadomimy panią. Ale proszę nie liczyć na odzyskanie pieniędzy. Takie rzeczy się nie zdarzają.