Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Być maszyną - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Być maszyną - ebook

 

Wyobraź sobie, że myślisz o potrawie, a Twój robot kuchenny odbiera fale mózgu i ją przygotowuje. Następnie nastrajasz swój smak na maksimum. Poranny posiłek staje się przeżyciem niemal mistycznym… Wyobraź sobie, że Twoje ciało nie istnieje. Nie musi, bo Twoja świadomość została przekopiowana do komputera. Możesz teraz być, kim tylko chcesz. Wyobraź sobie, że możesz ulepszyć swoje potomstwo, wybierając mu same najlepsze geny.

Któż z nas nie marzył o przezwyciężeniu ograniczeń ludzkiego ciała? Nauka i technologia obiecują poszerzenie naszych zdolności, zwiększenie inteligencji i długości życia, w nadziei, że uda nam się przeobrazić w coś lepszego od nas samych. Marzenie to zapoczątkowało transhumanizm. Ruch, który cieszy się wsparciem miliarderów z Doliny Krzemowej i niektórych spośród największych firm świata.

W Być maszyną reporter Mark O'Connell zgłębia niesamowity świat ludzi, którzy wierzą, że można myśleć o ciele jako o sprzęcie. Odwiedza wiodący ośrodek krioniczny, by przekonać się, w jaki sposób niektórzy postanowili zapobiec śmierci. Odkrywa niezależny kolektyw biohakerów, którzy wszczepiają sobie pod skórę rozmaite gadżety w celu wzmocnienia swoich zmysłów. Spotyka zespół niezłomnych naukowców trudzących się nad uchronieniem ludzkości przed sztuczną superinteligencją.

Dokąd prowadzi nas obsesja na punkcie technologii? Jaki będzie wpływ rozwoju SI na przyszłość naszych miejsc pracy, życia rodzinnego i na nasze człowieczeństwo? Czy technologie, które tworzymy, przyczynią się do naszej zguby? W swojej książce O'Connell stworzył głęboki, poruszający, i często śmieszny do łez, przekrojowy portret wpływowego ruchu transhumanistów. Zgłębiając, co to znaczy być maszyną, autor oferuje zaskakującą medytację nad tym, co to znaczy być człowiekiem.

 

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66586-33-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spotkanie

Umościwszy się na tyłach pękającej w szwach sali wykładowej, rozejrzałem się po zebranym tłumie i pomyślałem, że przyszłość prezentuje się w sposób bardzo przypominający przeszłość. Wykład doktora Andersa Sandberga zorganizowała grupa London Futurists, swego rodzaju transhumanistyczny klub organizujący cykliczne spotkania od 2009 roku, na których omawiane są zajmujące aspirujących postludzi kwestie, takie jak: radykalne przedłużenie ludzkiego życia, kopiowanie umysłów, farmakologiczne i technologiczne podnoszenie możliwości intelektualnych, sztuczna inteligencja czy ulepszanie ludzkiego ciała za pomocą protez i modyfikacji genetycznych. Zebraliśmy się w celu namysłu nad doniosłą zmianą społeczną, nad nadchodzącą przemianą kondycji ludzkiej, a jednak rzucało się w oczy, że znajdujemy się w przytłaczająco męskim gronie. Gdyby nie to, że twarze większości zebranych iluminowała blada poświata ekranów smartfonów, mogłoby się to dziać niemal w dowolnej chwili w ciągu ostatnich dwóch wieków: grupa złożona głównie z mężczyzn zasiadała w piętrowych rzędach sali wykładowej w Bloomsbury, by słuchać, jak inny mężczyzna opowiada o przyszłości.

Jegomość w średnim wieku, o wyrazistych rudych brwiach, podszedł do mównicy i zapanował nad salą. Był to David Wood, przewodniczący klubu londyńskich futurystów – wpływowy transhumanista i przedsiębiorca technologiczny. Wood należał do założycieli konsorcjum Symbian, producenta pierwszego masowo używanego systemu operacyjnego dla smartfonów, a jego firma Psion była prekursorem rynku urządzeń mobilnych. Ze starannym szkockim akcentem opowiadał, jak w ciągu następnej dekady staniemy się świadkami „przemian ludzkiego losu, donioślejszych i głębszych niż w jakimkolwiek dotychczas dziesięcioleciu w historii”. Mówił o technologicznych modyfikacjach mózgu, o udoskonaleniu i wzmocnieniu poznania jako takiego.

„Czy możemy wyeliminować część błędów i odchyleń w rozumowaniu, które dziedziczymy biologicznie? Instynktów, które sprawdzały się, gdy przemierzaliśmy afrykańskie sawanny, ale dziś już niekoniecznie są dla nas korzystne?” – pytał.

Według mnie to pytanie w pigułce oddaje transhumanistyczny światopogląd, zgodnie z którym nasze umysły i ciała postrzegane są jako technologiczne przeżytki, przestarzałe formaty wymagające gruntownej modernizacji.

Wood przedstawił Andersa, który od czasu nakręcenia filmiku stał się znamienitym futurystą, pracownikiem naukowym oksfordzkiego Instytutu Przyszłości Ludzkości – jednostki ufundowanej w 2005 roku przez przedsiębiorcę technologicznego Jamesa Martina, w której filozofowie i inni uczeni zajmują się przewidywaniem i analizą różnych możliwych scenariuszy przyszłości rodzaju ludzkiego. W Andersie można było rozpoznać uduchowionego młodego człowieka, którego dziwaczne jednoosobowe obrzędy oglądałem na YouTubie – choć teraz był już nieco po czterdziestce, zdążył nabrać postury i stateczności, a powierzchownością wpisywał się z grubsza w niedbały styl pracownika naukowego – wymięta marynarka, ogólna aura roztargnionej jowialności.

Przez prawie dwie godziny mówił o inteligencji i o tym, jak zwiększyć ją na poziomie jednostki i gatunku. Omawiał sposoby poszerzania możliwości poznawczych, te dostępne obecnie i takie, jakie dostępne będą wkrótce: edukację, farmakologię, selekcję genetyczną, technologie implantów mózgowych. Mówił o tym, jak w miarę starzenia ludzie tracą zdolność przyswajania i zapamiętywania informacji. Technologie przedłużania życia, jego zdaniem, rozwiną się w kierunku znalezienia wyjścia z tej sytuacji, ale musimy poprawić funkcjonowanie naszych mózgów na przestrzeni całego życia. Opowiadał o społecznych i gospodarczych kosztach nieoptymalnego funkcjonowania intelektualnego, na przykład jak zawieruszone klucze – czas i energia poświęcone na ich szukanie – zmniejszają PKB Zjednoczonego Królestwa o 250 milionów funtów każdego roku.

„Społeczeństwo cały czas ponosi mnóstwo drobnych strat na skutek głupich błędów, zapominalstwa i tym podobnych” – mówił.

Przypominało mi to skrajną postać pozytywizmu. Z wypowiedzi Andersa wynikało, że traktuje inteligencję właściwie jako narzędzie rozwiązywania problemów, jako kwestię produktywności i wydajności – coś bardziej zbliżonego do wymiernej mocy obliczeniowej komputera niż jakiejkolwiek nieredukowalnie ludzkiej cechy. Ogólnie rzecz biorąc, zupełnie nie zgadzam się z taką koncepcją umysłu. A jednak na poziomie osobistym nie mogłem nie zadumać się nad tym, że ja sam nie dalej jak tego ranka na skutek roztargnienia zmarnowałem około stu pięćdziesięciu funtów, jakimś cudem rezerwując nocleg w hotelu w Londynie na noc poprzedzającą datę mojego przyjazdu, przez co musiałem zabulić podwójnie. Zawsze byłem nieco zakręcony i zapominalski, ale odkąd zostałem ojcem – z czym wiążą się takie aspekty wczesnego okresu rodzicielstwa, jak niedosypianie, ogólne roztargnienie i zdecydowanie zbyt długie oglądanie odcinków Tomka i przyjaciół na YouTubie – moje zdolności przetwarzania informacji i pojemność pamięci wyraźnie malały. I choć osobowościowo zdecydowanie nie po drodze mi z instrumentalistycznym poglądem na ludzką inteligencję wyłożonym przez Andersa, miałem przemożne poczucie, że chętnie skorzystałbym z niejakiego wzmocnienia moich możliwości poznawczych.

Wykład Andersa można by podsumować stwierdzeniem, że biomedyczne wzmocnienie poznawcze pomoże usprawnić nabywanie i utrwalanie zdolności umysłowych, czyli – jak to ujął – „kapitału ludzkiego”, umożliwiając lepsze rozumowanie i funkcjonowanie w świecie. Anders odniósł się też do wynikających z tego problemów sprawiedliwości społecznej – kwestii, jak to nazwał, „sprawiedliwej dystrybucji mózgów” – zważywszy, że na wzmocnione mózgi najpewniej będą mogły sobie pozwolić osoby już i bez tego należące do elit społecznych. Jednak jego zdaniem mniej inteligentni ludzie odniosą większą korzyść z technologicznych ulepszeń niż ci, którzy już są bardzo inteligentni, a całościowe skutki podniesienia ogólnej inteligencji niechybnie przyniosą korzyści całemu społeczeństwu – coś w stylu ekonomii skapywania inteligencji.

Wszystko to – ta konfiguracja, ta sytuacja – wydawało mi się przejmująco znajome, a zarazem przejmująco nieswoje. Niewiele wcześniej opuściłem tonący okręt kariery akademickiej na rzecz prawie tak samo chybotliwej łajby zawodu publicysty będącego wolnym strzelcem. Wiele lat mojego nieprzedłużonego życia spędziłem, robiąc doktorat z literaturoznawstwa, by na koniec jedynie potwierdzić przypuszczenie, że doktorat z literaturoznawstwa nie zaprowadzi mnie do ziemi obiecanej stałego zatrudnienia. Jako dwudziestolatek i trzydziestolatek sporą część życia strawiłem, próbując nadążać za słowami osób, które stoją za katedrą i coś wygłaszają. A jednak to, co mówił Anders Sandberg, bardzo różniło się od rzeczy, które zwykłem słyszeć od osób stojących za katedrą. Owszem, siedziałem na końcu sali wykładowej i próbowałem skupić się na omawianym temacie, w której to czynności mam bogate i wszechstronne doświadczenie. Ale tym razem zdecydowanie nie byłem wśród swoich. To zdecydowanie nie był mój świat.

Po wykładzie delegacja wszelkiej maści futurystów przeniosła się na wczesnopopołudniowe drinki wśród dębowych boazerii jednego z pubów w Bloomsbury. Kiedy usiadłem z kuflem piwa przy stoliku, już zdążyło się roznieść, że piszę książkę o transhumanizmie i temu podobnych.

– Pisze pan książkę! – wykrzyknął wyglądający na uradowanego Anders. Wskazał na leżący przede mną na stole tom w twardej oprawie poświęcony kulturowej historii ściętych głów, który dźwigałem ze sobą przez cały dzień, odkąd go nabyłem. – Czy to ta?

– Słucham? Ta? – odpowiedziałem, zastanawiając się, czy nie umyka mi właśnie jakiś przemyślny transhumanistyczny dowcip na temat krionicznego przechowywania głów albo podróży w czasie.

– Nie, ta jest już napisana – wyjaśniłem niepotrzebnie. – Ja piszę książkę o transhumanizmie i temu podobnych.

– Ach, wspaniale! – odparł Anders.

Nie wiedziałem, co na to powiedzieć. Mało brakowało, a wyjaśniłbym, że książka, nad którą pracuję, niekoniecznie będzie taką książką, jaką on czy ogół transhumanistów uznałby za wspaniałą. Nagle poczułem się intruzem w gronie racjonalistów i futurystów, niepasującą i może nawet godną politowania postacią, z moim przedpotopowym notatnikiem i długopisem, niczym wysłannik z krainy liter w świecie zer i jedynek.

Zauważyłem, że Anders ma na szyi wisiorek, rodzaj medalionu przypominający dewocjonalia noszone przez szczególnie bogobojnych katolików. Już miałem o to zapytać, gdy jego uwagę odwróciła atrakcyjna Francuzka chcąca porozmawiać o kopiowaniu mózgu.

Tymczasem o książkę, którą piszę, zagadnął mnie teraz siedzący po lewej młodzieniec o arystokratycznym wyglądzie. Miał elegancki strój i pieczołowicie ułożoną fryzurę. Przedstawił się jako Alberto Rizzoli z Włoch. (W pewnym momencie, nawiązując do tematu pisania książki, napomknął, że jego rodzina związana była kiedyś z branżą wydawniczą. Dopiero później, kiedy wieczorem przeglądałem notatki, skojarzyłem, że Alberto musi być potomkiem dynastii magnatów medialnych Rizzoli, a tym samym wnukiem Angela Rizzoliego, producenta Słodkiego życia i 8 i pół Felliniego). Studiował w Londynie w Cass Business School, jednocześnie pracując nad fazą beta start-upu dostarczającego materiały do druku 3D dla szkół podstawowych. Miał dwadzieścia jeden lat, z transhumanizmem identyfikował się już jako nastolatek.

„Zdecydowanie trudno mi wyobrazić sobie siebie koło trzydziestki bez jakiegoś wzmocnienia” – powiedział.

Ja sam miałem lat trzydzieści pięć – tyle co Dante śniący sen w połowie drogi żywota – i pozostawałem, jakby na to nie patrzeć, niewzmocniony. Mimo licznych zastrzeżeń do idei ulepszeń poznawczych, o których prawił Anders, zastanawiało mnie, jak takie technologie mogłyby mi pomóc. Mogłyby one na przykład uwolnić mnie od konieczności notowania podczas rozmów z transhumanistami, umożliwiając zapisywanie wszystkiego za pośrednictwem jakiegoś wszczepionego nanoczipa w celu późniejszego idealnego odtworzenia albo podpowiedzieć – jak to się mówi: w czasie rzeczywistym – pozakontekstową informację, że dziadek młodego Włocha, z którym rozmawiam, wyprodukował kawał dorobku Felliniego.

Naprzeciwko usiadł srebrnowłosy mężczyzna w sportowej kurtce i wyglądającej na drogą koszuli. Usadowił się blisko Andersa, czekając na przerwę w konwersacji z Francuzką. W międzyczasie poczęstował się kilkoma pistacjami z jego miski, z których jedna wymknęła mu się w drodze do ust i wpadła za kołnierz koszuli, której trzy górne guziki zgodnie z ideałem stylu przedsiębiorcy pozostawały niezapięte. Patrzyłem, jak zakrzywia palec, wsuwając go pomiędzy dwa dolne guziki, gmera chwilę, po czym łapie zbłąkanego orzeszka i dyskretnie wrzuca go do ust. Kiedy to robił, nasze spojrzenia spotkały się i wymieniliśmy uprzejme uśmiechy. Wręczył mi wizytówkę, z której dowiedziałem się, że jest zawodowym futurystą. (Rozważałem żartobliwą obserwację, że wizytówka, choć bardzo zgrabna, wydaje się zaskakująco staroświecką metodą identyfikacji jak na profesjonalnego futurystę, ale powstrzymałem się i wcisnąłem kartonik do kieszonki portfela służącej jako nieco przepełnione miejsce ostatniego spoczynku tego rodzaju druków ulotnych).

Wyjaśnił, że zaczynał od badań nad sztuczną inteligencją, ale obecnie zarabia jako mówca na konferencjach biznesowych, zaznajamiając korporacje i liderów biznesu z trendami i technologiami, dysrupcjami, które wstrząsną ich branżami. Mówił, jakby wygłaszał pobieżny i nieco roztargniony TED-talk – jego mowa ciała była jednocześnie emfatyczna i wyluzowana, sprawiając wrażenie niezachwianego optymizmu w obliczu nadciągających rozległych i straszliwych dysrupcji. Snuł przede mną opowieść o owych przemianach i możliwościach leżących w zasięgu ręki, o nieodległej przyszłości, w której sztuczna inteligencja zrewolucjonizuje sektor finansowy, a prawnicy i księgowi staną się praktycznie zbędni, gdyż ich kosztowna praca będzie zbyteczna za sprawą coraz to inteligentniejszych komputerów. Opowiadał o przyszłości, w której przepisy prawa będą wpisane w same mechanizmy naszego życia i działania, w której samochody same będą nakładać grzywny na kierowców przekraczających prędkość. Przyszłości, w której nie będzie zresztą ani kierowców, ani producentów samochodów, bowiem pojazdy będą wkrótce same majestatycznie wypływać z salonów niczym statki widma, jeszcze ciepłe od rozgrzanej drukarki 3D, z której wyłoniły się zgodnie z dokładną specyfikacją użytkownika, na którego dom lub miejsce pracy właśnie obierają kurs.

Powiedziałem mu, że jednym z pokrzepiających aspektów pracy dziennikarza jest to, że istnieje znikoma szansa, że w najbliższej przyszłości zastąpi mnie maszyna. Przyznałem, że może nie zarabiam wielkich pieniędzy, ale za to przynajmniej nie grozi mi rychłe wyparcie z rynku przez gadżet, który robi to samo co ja, tylko taniej i wydajniej.

Mężczyzna przechylił głowę, ściągając usta, jakby zastanawiał się, czy pozostawić mi tę odrobinę pocieszenia.

„Oczywiście – zgodził się. – Zapewne niektóre rodzaje dziennikarstwa nie zostaną wyparte przez SI. Publicystyka, na przykład. Ludzie zapewne zawsze będą chcieli czytać opinie żywych ludzi”.

Zaznaczył, że choć może akurat felietony nie są bezpośrednio zagrożone, powstało już trochę sztuk, filmów i powieści pisanych na zamówienie przez programy komputerowe. Słyszał co prawda, że owe sztuki, filmy i powieści nie są zbyt dobre, ale wiadomo też, że komputery zwykle bardzo szybko robią postępy w rzeczach, które z początku nie wychodziły im za dobrze. Przypuszczam, że zmierzał do tego, że mnie i ludzi mojego pokroju będzie równie łatwo zastąpić jak resztę, i w przyszłości będziemy mieć tak samo przerąbane jak pozostali. Chciałem spytać, czy nie sądzi, że komputery zastąpią kiedyś zawodowych mówców, i czy aby inspirujący myśliciele następnego dziesięciolecia nie będą mieścić się na jednej dłoni, ale zdałem sobie sprawę, że bez względu na to, jak odpowie na to pytanie, dam mu powód do satysfakcji, więc postanowiłem w zamian opisać w książce, jak szuka orzeszka zapodzianego w drogiej koszuli. Ot, akt małostkowej i bezsensownej zemsty, rodzaj absurdalnej daremności, jaka z pewnością byłaby poniżej godności i profesjonalnego warsztatu zautomatyzowanej pisarskiej SI.

Tymczasem po prawej Anders i atrakcyjna Francuzka byli pochłonięci – dla mnie hermetycznie technicznymi – rozważaniami na temat postępu badań nad kopiowaniem umysłu. Rozmowa przeszła na Raya Kurzweila, wynalazcę, przedsiębiorcę i głównego inżyniera Google, który spopularyzował ideę Technologicznej Osobliwości, eschatologiczne proroctwo głoszące, że nastanie SI przyniesie nową erę, zespolenie ludzkości z maszynami oraz ostateczne przezwyciężenie śmierci. Anders twierdził, że Kurzweilowska koncepcja emulacji mózgu (ale nie tylko ona) jest zbyt prymitywna i zupełnie nie uwzględnia, cytuję, „podkorowego gąszczu motywacji”.

– Emocje! – wykrzyknęła emocjonalnie Francuzka. – Jemu nie są potrzebne emocje. To dlatego!

– Możliwe – powiedział Alberto.

– Chce stać się maszyną – powiedziała. – Oto, czym naprawdę chce być!

– Cóż – odparł Anders, z zadumą gmerając w misce pełnej skorupek, bezskutecznie szukając całego orzeszka. – Też chcę być maszyną. Ale ja chcę być maszyną z emocjami.

Kiedy wreszcie udało mi się dłużej porozmawiać z Andersem, rozwinął temat dążenia do bycia maszyną, czyli, innymi słowy, aspirowania do kondycji sprzętu komputerowego. Do rzeczy, z których zasłynął w roli jednego z czołowych myślicieli transhumanizmu, należy jego działalność jako zwolennika i teoretyka koncepcji transferu mózgu, nazywanego przez wtajemniczonych „emulacją całego mózgu”.

Zaznaczył, że wcale nie uważa, że powinno to nastąpić natychmiast, nawet jeśli taka szansa miałaby się pojawić w nieodległej przyszłości – a podkreślał, że wcale nie jesteśmy blisko – nie byłoby pożądane, żeby ludzie zaczęli nagle kopiować się do maszyn. Wspomniał o możliwych zagrożeniach takiego raptownego zespolenia, które technomilenaryści w rodzaju Kurzweila zwą Osobliwością.

„Dobry scenariusz – wyjaśnił – to na przykład taki, w którym w pierwszej kolejności mamy farmakologiczny doping mózgu i technologię ubieraną. Następnie technologie przedłużania życia. I dopiero potem kopiujemy się, kolonizujemy wszechświat i tak dalej”. Zdaniem Andersa jeśli udałoby nam się nie unicestwić siebie samych ani nie zostać unicestwionymi, to ludzkość, tak jak ją dziś pojmujemy, stałaby się zalążkiem zjawiska znacznie większego i wspanialszego, które rozprzestrzeniłoby się we wszechświecie, „przekształcając wielkie ilości materii i energii w zorganizowane formy, w szeroko rozumiane życie”.

Wyjaśnił, że przekonanie to towarzyszy mu od dzieciństwa, kiedy to pochłonął cięgiem zawartość działu fantastyki w sztokholmskiej bibliotece publicznej. Jako licealista znajdował rozrywkę w lekturze podręczników do nauk ścisłych i prowadził kajecik z równaniami, które wydały mu się szczególnie podniecające. Jak wyjaśnił, ekscytował go logiczny postęp, rygorystyczny ciąg rozumowania – bardziej abstrakcyjne symbole same w sobie niż to, co oznaczają.

Wyjątkowo obfitym źródłem równań tego rodzaju okazała się pozycja pod tytułem Antropiczna zasada kosmologiczna autorstwa Johna D. Barrowa i Franka J. Tiplera. Z początku Anders czytał książkę przede wszystkim właśnie dla takich kuszących obliczeń – „niesamowitych równań”, jak powiedział, „opisujących zjawiska takie jak elektrony orbitujące wokół atomów wodoru w wyższych wymiarach” – ale, podobnie jak dzieciak z numerem „Playboya”, który ostatecznie zwraca uwagę na opowiadanie Nabokova, i on zainteresował się tekstem towarzyszącym równaniom. Podstawę wizji wszechświata proponowanej przez Barrowa i Tiplera stanowi zasadniczo deterministyczny mechanizm, w którym „inteligentne przetwarzanie informacji musi zaistnieć”, a następnie rozwijać się wykładniczo z biegiem czasu. To teleologiczne założenie doprowadziło Tiplera do sformułowania w późniejszych pracach teorii punktu Omega, która przewiduje, że inteligentne życie przejmie kontrolę nad całą materią wszechświata, co doprowadzi do kosmologicznej osobliwości – jego zdaniem pozwoli ona społeczeństwom przyszłości wskrzeszać zmarłych.

„To było dla mnie objawienie – mówił Anders. – Ta teoria, że życie ostatecznie przejmie kontrolę nad całą materią, całą energią, i będzie przeliczać nieskończoną ilość informacji – dla nastolatka z obsesją informacji to było coś wspaniałego. Zdałem sobie sprawę, że musimy się tym poważnie zająć”.

Według jego relacji w chwili, gdy to sobie uświadomił, stał się transhumanistą. Jak wyjaśniał – stało się dla niego jasne, że jeśli dążymy do maksymalizacji życia, a tym samym ilości przetwarzanych informacji we wszechświecie, ludzie potrzebują sięgnąć najdalszych krańców przestrzeni kosmicznej i żyć ekstremalnie długo. Jasne było też, że aby to urzeczywistnić, będziemy potrzebować SI i robotów, i kolonii kosmicznych, i innych rzeczy, o których czytał w fantastyce naukowej ze swojej miejscowej biblioteki.

„Jaką wartość ma gwiazda? – zapytał, nie czekając, aż odpowiem. – Gwiazda jako taka jest interesująca, jeśli jest tylko jedna. Ale jeśli mamy ich tryliony? Właściwie są do siebie dość podobne. Mało tu złożoności strukturalnej. Natomiast życie, a szczególnie życie indywidualnego człowieka, to coś wysoce zależnego od splotu okoliczności. Obaj mamy jakąś historię życiową. Jeśli uruchomić od początku historię wszechświata, skończylibyśmy jako zupełnie inne istoty ludzkie. Nasza wyjątkowość to coś, co akumulujemy. Dlatego właśnie utrata pojedynczej osoby jest tak bardzo zła”.

Dla Andersa kopiowanie się, czyli konwersja ludzkich umysłów na oprogramowanie, stanowi klucz do pokonania ludzkich ograniczeń, do przemiany w czystą inteligencję, która rozprzestrzeni się we wszechświecie. Sprawiał wrażenie osoby pod wieloma względami różniącej się od nieco złowieszczej postaci z dokumentu, wykonującej kapłańskie gesty technologicznego błogosławieństwa – był nie tylko starszy, ale też mniej maszynopodobny bardziej fascynująco ludzki w swym pragnieniu bycia maszyną.

Jednak kreślone przez niego wizje przyszłości jawiły mi się jako dojmująco dziwaczne i niepokojące – obce i wyobcowujące bardziej niż którakolwiek z autentycznych idei religijnych, których nie wyznaję – właśnie dlatego że technologiczne środki realizacji owych wizji przynajmniej teoretycznie są w naszym zasięgu. Jakaś część mojej istoty wzdrygała się ze wstrętem, a może nawet przerażeniem, na myśl o byciu maszyną. Pomyślałem, że mówiąc o kolonizacji wszechświata – o zaprzęgnięciu wszechświata do naszych celów – narzucamy pozbawionej znaczenia próżni jeszcze większy bezsens naszego ludzkiego doszukiwania się znaczenia. Nie potrafię wyobrazić sobie większego absurdu niż upieranie się, że wszystko musi mieć jakieś znaczenie.

Na wisiorze na szyi Andersa – srebrnym medalionie do złudzenia przypominającym katolickie medaliki i potęgującym jego ogólną aurę duchownego – wygrawerowane były wytyczne dotyczące hibernacji krionicznej jego ziemskiego ciała na wypadek śmierci. Według mojego rozeznania wielu transhumanistów podziela takie życzenie: chcą, aby ich ciała po śmierci zachować w ciekłym azocie do nadejścia dnia, w którym jakaś przyszła technologia umożliwi ich rozmrożenie i reanimację albo pozwoli wydobyć z ich czaszek półtora kilo neuronowego białkowego komputera, zeskanować rejestr informacji, przekonwertować na kod i skopiować do jakiegoś nowego rodzaju mechanicznego ciała, wolnego od zniedołężnienia, śmierci i innych ludzkich przypadłości.

Miejsce, do którego zgodnie z instrukcjami wygrawerowanymi na medaliku miało trafić ludzkie ciało Andersa, to placówka w Scottsdale w Arizonie, prowadzona przez Alcor Life Extension Foundation . Jak się okazało, ośrodkiem krionicznym kierował nie kto inny jak Max More, ten sam Max More, który napisał A Letter to Mother Nature. Transhumaniści udają się do Alcor po śmierci, by ich śmierć nie była nieodwracalna – jest to miejsce, w którym abstrakcyjne koncepcje nieśmiertelności wcielane są w czyn. Zapragnąłem sam się tam wybrać, by znaleźć się wśród owych zahibernowanych nieśmiertelnych, a w każdym razie wśród ich zamrożonych zwłok.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: