Być może gwiazdy. Cykl Terra Ignota. Tom 4 - ebook
Być może gwiazdy. Cykl Terra Ignota. Tom 4 - ebook
Długo oczekiwany ostatni tom cyklu Terra Ignota Jest rok 2454 Przywódcy Pasiek – państw pozbawionych określonego terytorium, będących obecnie podstawową formą organizacji ludzkich społeczeństw na Ziemi – potajemnie dopuścili się straszliwych czynów, starając się zachować pozory utopijnej stabilności. Ale fasada nie może utrzymywać się bez końca. Łatwość podróżowania po całym globie oraz powszechny dostatek mogły wywrzeć łagodzący wpływ na mroczniejsze tendencje ludzkości. Niemniej konflikt pozostaje głęboko zakorzeniony w ludzkiej psychice. Katalizator, którym stał się niezwykły chłopiec, wystarczył, by na nowo obudzić tłumiony od pół tysiąclecia chaos. Wojna szerzy się na całym globie, niszczy dawne sojusze i budzi uśpione nienawiści. Zagrożone są wszystkie systemy transportu. Powrót tyranii odległości podważa spójność od dawna zjednoczonego świata, zagrażając wszystkiemu, co stworzył system Pasiek- Superzbrodniarz Mycroft Canner zaginął bez śladu, a jego następca, Dziewiąte Anonim, musi nie tylko prowadzić kronikę wojny, lecz również podjąć próbę przywrócenia porządku na świecie niepowstrzymanie zmierzającym ku katastrofie. Los społeczeństwa wisi na włosku. Czy rozwiązaniem będzie pozostać na Ziemi, czy raczej nadal próbować dotrzeć do gwiazd?
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67353-82-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
RELACJA Z WYDARZEŃ ROZPOCZYNAJĄCYCH SIĘ W LIPCU ROKU 2454
KONTYNUACJA TEJ, KTÓRĄ SPISYWAŁO MYCROFT CANNER
Nie ma już nikogo,
kto mógłby wam powiedzieć,
że nie wolno wam tego czytać.
Zostałom samo.
Jestem pewne, że po zakończeniu wojny władze,
które przetrwają, nagrodzą wszystkich, którzy wykorzystają
tę kronikę, by im pomóc, a nazwą zdrajcami tych, którzy
zrobią z niej użytek, żeby im zaszkodzić. Dopóki konflikt trwa,
czytacie moje słowa na własne ryzyko. Ale studiowanie historii
zawsze wiąże się z zagrożeniami. Nawet jeśli żyjecie tysiąc lat po mnie,
czytając te słowa, narażacie na niebezpieczeństwo swój szacunek
dla naszego gatunku, swoich przodków i siebie samych.
Nie mogę wam niczego doradzić. Tutaj, na początku kroniki,
nie wiem jeszcze, co będę opisywało – okrucieństwa,
naszą najwspanialszą godzinę, czy naszą ostatnią.
Wiem tylko, że – w miarę swych możliwości –
postaram się pisać prawdę.
AnonimSTRONY W OBECNEJ CHWILI
(NOTATKA DO SIEBIE: Ta strona nie sortuje się tak dobrze, jak tego chciałom. Muszę poprawić później – 9A)
POTWIERDZENI REFORMIŚCI
(ZWOLENNICY PRZEBUDOWY ŚWIATA PRZEZ KSIĘCIA)
1. Jehovah Epicurus Donatien D’Arouet Mason (niesamodzielne)
_Książę. Także romanovańskie Trybun, Porfirogeneta, członek Naczelnej Rady Kuzynów (czy pozbawiono Je stanowiska w Pasiece Humanistów?), następca (domniemane? zatwierdzone?) tronu Hiszpanii, Książę Korony Europy, pień powstającego baszu mózgowców Gordian, Obcy, głównodowodzący Reformistów, tzn. wszystkich, którzy opowiedzieli się po Jego stronie, gdy wypowiedziało wojnę całemu światu_
2. Joyce Faust D’Arouet (Czarnoprawowcy)
_Wkrótce królowa Hiszpanii i cesarzowa Europy, matka Księcia. Wychowywała też Ganymede’a, Danaë, Heloïse, Dominica itd._
3. Czy to naprawdę wszyscy?
POTWIERDZENI STRAŻNICY PASIEK
(PRZECIWNICY PRZEBUDOWY ŚWIATA PRZEZ KSIĘCIA)
1. Ojiro Cardigan Sniper (Humaniści)
_Trzynaste przewodniczący baszu skrytobójców,_
_zwanego OS_
2. Lesley Juniper Sniper Saneer (Humaniści)
_Baszrodzone Snipera i również (byłe?) skrytobójca_
3. Aesop Harriman (Humaniści)
_Romanovańskie senator, Triumfator Olimpiady_
4. Cała masa ludzi w różnych miejscach
PRAWDOPODOBNIE REFORMIŚCI
1. Dominic Seneschal (Czarnoprawowcy)
_Pełniące obowiązki dyrektor naczelny Mitsubishi,_
_baszrodzone/pies Księcia_
2. „Martin” Mycroft Guildbreaker (Masoni)
_Minister Porfirogenety (tzn. Księcia)_
3. Heloïse (Kuzyni)
_Członek Rady Kuzynów, baszrodzone_
_i narzeczona/zakonnica Księcia_
4. Gibraltar Chagatai (Czarnoprawowcy)
_Osoba prowadząca gospodarstwo domowe Księcia_
5. Cornel Mason (Masoni)
_Cesarz Masonów, prawny adoptowany
ojciec Księcia_
6. Xiaoliu Guildbreaker (Masoni)
_Masońskie_ Familiaris Regni,
_małżonek Martina_
7. Achilles Mojave (Czarnoprawowcy)
_Dowódca Myrmidonów
(zmilitaryzowanych usługowców)_
8. Patroklos Celujący (nie dotyczy)
_Ożywiony plastikowy żołnierzyk,_
_nadal poddawany testom na Księżycu_
9. Felix Faust (Gordianie)
_Rektor Instytutu Psychotaksonomii Brilla,_
_rodzone Madame, jedno z quasi-baszrów Księcia_
10. Carlyle Foster-Kraye de la Trémoïlle (Czarnoprawowcy, dawniej Kuzyni)
_Doradca Konklawe Senseistów_
11. Huxley Mojave (Utopianie)
_Strażnik Mycrofta, ma jakiś stopień wojskowy?_
_Policyjny?_
12. Mushi Mojave (Utopianie)
_Entomolog, jaki jest jego oficjalny tytuł_
_– ambasador?_
PRAWDOPODOBNIE STRAŻNICY PASIEK
1. Ockham Prospero Saneer (Humaniści)
_Dwunaste przewodniczący baszu skrytobójców OS,
w więzieniu Sojuszu_
2. Eureka Weeksbooth (Humaniści)
_Kartezjańskie skonfigurowany, członek baszu_
_skrytobójców OS, ukrywa się_
3. Thisbe Ottila Saneer (Humaniści)
_Twórca ścieżek węchowych, członek baszu OS,
gdzieś się czai_
4. Sydney Koons (Humaniści)
_Kartezjańskie skonfigurowany, członek baszu OS,
w więzieniu Sojuszu_
5. Kat i Robin Typer (Humaniści)
_Członkowie baszu skrytobójców OS,
zapewne jedno nadal w więzieniu?_
6. Tullius Mardi (Szaroprawowcy)
_Podżegacz wojenne, jedyne ocalałe z serii_
_morderstw Mycrofta, wychowane na Księżycu_
7. Ganymede Jean-Louis de la Trémoïlle (Humaniści)
_Byłe prezydent Humanistów, baszrodzone Księcia._
_Bliźniacze rodzone Danaë, w więzieniu?_
8. Vivien Ancelet (Humaniści)
_Prezydent Humanistów, byłe cenzor,_
_Siódme Anonim, małżonek Bryar, baszro Su-Hyeona,_
_jedno z quasi-baszrów Księcia_
9. Julia Doria-Pamphili (Europejczycy)
_Nadal!! głowa Konklawe Senseistów,
prześladowca Snipera (obecnie nosi tarczę strzelniczą
Strażników Pasiek)_
NEUTRALNI LUB PRAWDOPODOBNIE NEUTRALNI
1. Bryar Kosala (Kuzyni)
_Przewodniczący Kuzynów, małżonek Viviena Anceleta, baszro Su-Hyeona, jedno z quasi-baszrów Księcia, pracuje z Czerwonym Kryształem_
2. Ektor Carlyle Papadelias (Europejczycy)
_Komisarz generalny policji romanovańskiej (stanowisko wymaga od niego neutralności)_
3. Jin Im-Jin (Gordianie)
_Mówca senatu romanovańskiego (stanowisko wymaga od niego neutralności)_
4. Charlemagne Guildbreaker Senior (Masoni)
_Romanovańskie senator, badziadek Martina (MASON rozkazało mu zachować neutralność, dopóki będzie pracowało dla Romanovy)_
5. Jung Su-Hyeon Ancelet Kosala (Szaroprawowcy)
_Następca Viviena na stanowisku romanovańskiego cenzora, badziecko Viviena i Bryar, moje w przybliżeniu quasi-baszrodzone/przyjaciel (stanowisko wymaga od niego neutralności)_
6. Ja (usługowcy)
_Następca Viviena jako Dziewiąte Anonim. Następca Mycrofta jako kronikarz, pracownik biura cenzora, w przybliżeniu quasi-baszrodzone/przyjaciel Su-Hyeona_
7. Cato Weeksbooth (Utopianie)
_Szalone popularyzator nauki, byłe członek_
_baszu skrytobójców OS, na wolności!_
NIEPEWNI, CZY OPOWIADAJĄ SIĘ PO KTÓREJŚ ZE STRON,
CZY WOLĄ ZACHOWAĆ NEUTRALNOŚĆ
1. Isabel Carlos II z Hiszpanii (Europejczycy)
_Król Hiszpanii, cesarz-elekt Europy, biologiczny ojciec Księcia_
2. Hotaka Andō Mitsubishi (Mitsubishianie)
_Byłe dyrektor naczelny Mitsubishi,_
_jedno z quasi-baszrów Księcia, w więzieniu?_
3. Dyrektoriat Naczelny Mitsubishi
_(plus Dominic jako p.o. dyrektor naczelny i przywódca bloku Andō)_
----------------------------------- ------------------------------------------------------------------------------------
a. Jyothi Bandyopadhyay _dyrektor Greenpeace (nadal)_
b. Lu Biaoji _zajęło miejsce Lu Yonga, blok szanghajski_
c. Ma Yimin _zajęło miejsce Wang Baobao,_ _młodsze przedstawiciel bloku szanghajskiego_
d. Chen Chengguo, alias Lao Chen _zastąpiło Wang Laojinga,_ _blok pekiński_
e. Kim Gyeong-Ju _zastąpiło Kim Yeong-Uka, blok koreański_
f. Hajime Yoshida _zastąpiło Kunie Kimurę,_ _młodsze przedstawiciel bloku japońskiego_
g. Ouyang Fan _zastąpiło Huang Enlaia, blok Dongbei_
h. Andromeda Ng alias Wu Anmei _zastąpiło Chen Zhongrena,_ _blok Wenzhou_
----------------------------------- ------------------------------------------------------------------------------------
4. Danaë Marie-Anne de la Trémoïlle Mitsubishi (Mitsubishianie)
_Bliźniacze rodzone Ganymede’a, baszrodzone Księcia, małżonek Andō_
5. „Półskonfigurowane” adoptowane dzieci baszu Mitshubishi
---------------------------------------------------------------- -----------------------------------------------------
a. Toshi Mitsubishi (Szaroprawowcy) _nadal oficjalnie_ _pracownik biura cenzora?_
b. Masami (Mitsubishianie) _dziennikarz w_ _gazecie_ Czarna Sakura
c. Hiroaki (Kuzyni) _byłe/nadal? pracownik KBIZ_
d. Sora (Humaniści) _sekretarz pretora Humanistów_
e. Ran (Humaniści) _wyrzucone przez Ganymede’a, nadal bez pracy?_
f. Michi (niesamodzielne, skłania się ku Europejczykom) _student na Kampusie Amsterdamskim_
g. Jun (niesamodzielne, prawdopodobnie Brilliści) _student w_ _Instytucie Brilla w_ _Ingolstadt_
---------------------------------------------------------------- -----------------------------------------------------
6. Casimir Perry alias Merion Kraye (Europejczycy)
_Byłe premier Europy, przywódca spisku przeciwko Madame,
pojebane, żądne zemsty masowe morderca_
7. Szeregowy Przykucnięty (nie dotyczy)
_Ożywiony plastikowy żołnierzyk, dezerter,
nadal z Perrym-Kraye’em?_
8. Lorelei „Cookie” Cook (Kuzyni)
_Romanovańskie Minister Oświaty, przywódca frakcji edukacjonistów (antyskonfigurowanych), najważniejsze przeciwnik Bryar wśród członków Rady Kuzynów_
9. Castel Natekari (Czarnoprawowcy)
_Romanovańskie Trybun, zbieracz plotek w Hobbestown_
10. Bo Chowdhury (Białoprawowcy)
_Zastępca komisarza generalnego, całkowicie skorumpowane_
In memoriam
1. Mycroft Canner (Usługowcy)
_Ósme Anonim, poprzednie kronikarz, moje przyjaciel_
2. Bridger (niesamodzielne)
_istniało naprawdę_
3. Apollo Mojave (Utopianie)
_tytuł?_
4. W praktyce cały rząd Europy
5. Miasto Atlantyda
6. Pokój.ROZDZIAŁ PIERWSZY. ŚWIATOWA WOJNA DOMOWA
Rozdział pierwszy
ŚWIATOWA WOJNA DOMOWA
_Napisane 15 września roku 2454_
_Romanova_
Ta wojna musi trwać krótko. Wszyscy to sobie powtarzamy. Utopianie kupili nam sześć miesięcy, nim zacznie się prawdziwe piekło. Czas, gdy nikt nie ma bomb jądrowych, superzarazków, broni sterowanych komputerowo albo ich innych, równie apokaliptycznych odpowiedników, wspólnie określanych słowem „zwiastuny”. W ciągu tych sześciu miesięcy nie możemy zniszczyć świata. Dla osiągnięcia tego celu poświęcili swą nieśmiertelność, wyrzekli się zdystansowanej neutralności, która do tej pory strzegła Utopii, jedynej Pasieki, nieponoszącej winy za działający od stuleci system skrytobójczych zamachów, znany jako OS, ani nie ucierpiała z jego powodu. Nie, tu chodzi o coś ważniejszego. O zdystansowaną neutralność płynącą z dosłownego oddzielenia się od świata. Stolice pozostałych Pasiek znajdują się na Ziemi, ich stolica leży natomiast na odległym, spokojnym Księżycu. Mogli po prostu przeczekać wojnę. Nawet jeśli Luna City nie pomieści wszystkich, pozostali mogli się ukryć w odległych, niegościnnych zakątkach Ziemi. Kosmiczna technologia pozwoliłaby im tam przetrwać. Być może jest czczym fantazjowaniem wyobrażanie sobie, że mogą posiadać tak zaawansowaną technologię, ale nie jest myśleniem powiedzenie, że wyłącznie oni byliby w stanie zapewnić, że przeżyje wystarczająco wielu z nich, by mogli stworzyć lepszy świat, który ma powstać z popiołów naszego. Teraz nikt już nie wie, czy wojna oszczędzi kogokolwiek z nielicznej, obcej mniejszości, która zaatakowała pierwsza podczas przedolimpijskiego rozejmu i w ten sposób uczyniła z siebie kozła ofiarnego jeszcze bardziej oczywistego niż OS. Apollo było gotowe zniszczyć ten świat, żeby uratować lepszy, ale większość Utopian była innego zdania i zagłosowała za narażeniem na ryzyko Wielkiego Projektu, by na sześć miesięcy nałożyć więzy pokoju na nasze zwiastuny. Ta wojna musi trwać krótko. Wystarczająco krótko, by wykorzystać ich poświęcenie i nie pozwolić, by kije, miecze i karabiny w naszych rękach zmieniły się w Wielki Czerwony Guzik.
Jak jednak mogłaby się skończyć po zaledwie sześciu miesiącach? To jest światowa wojna domowa. Linie podziału biegną przez wszystkie miasta, wszystkie ulice. Nikt nie ma rodzinnej ziemi, na którą mógłby się wycofać, nie istnieją „nasza strona” i „wasza strona”, które mogłyby zawrzeć ze sobą rozejm. Jeśli historia uczy nas czegoś o wojnach światowych i wojnach domowych, to z pewnością tego, że dają one początek powszechnym, wielostronnym wendetom. Wojna Kościołów potrzebowała piętnastu lat, by wymazać z powierzchni Ziemi państwa narodowe, a choć kłótliwi historycy mogą się spierać o to, czy pierwsza wojna światowa skończyła się w roku 1945 czy 1989, trwała wystarczająco długo, by Orwell mógł sobie wyobrazić, jak zwarte w nierozstrzygalnej konfrontacji dystopie mogłyby naprawdę osiągnąć wieczną wojnę. Spojrzę jeszcze dalej w przeszłość. Wojna Dwóch Róż, Walczące Królestwa Chin, wojna stuletnia, niekończące się rewolucje po roku 1789, a nawet starcie między Atenami a Spartą – wszystko to były konflikty trwające dziesięciolecia, nie miesiące. Optymizm podpowiadał, że po prostu nie słyszałom o licznych w historii małych wojnach, ale ta wojna nie będzie mała. Zdrowy rozsądek i pobladła twarz Su-Hyeona, gdy codziennie wychodzi z biura cenzora, są jedynymi wyroczniami, jakich potrzebuję.
Mycroft przedstawiłoby wszystko, co się dzieje, jako mniejsze. Albo większe. Jedno i drugie. Uczyniłoby opisywane wydarzenia małymi jak wojny mrówek, ruchy bierek na szachownicy, teatrzyk marionetek grających wyznaczone im role, podczas gdy wielkość należałaby do Autorów, Opatrzności i Wielkiej Rozmowy, w którą wierzyło z tak niezachwianą pewnością. Mnie jej brak. Przez większość czasu wierzę. Gorliwość Mycrofta oraz jego bystra i przekonująca inteligencja nauczyły mnie wiary, gdy działaliśmy w ukryciu i spaliśmy na piętrowych łóżkach. Nadal jednak targają mną wątpliwości. Jadłom przysmaki stworzone przez Bridgera, czułom woń mózgu i krwi w chwili zmartwychwstania Księcia i widziałom, jak Achilles rzuca oszczepem, ale czułom też smak księżycowego pyłu i widziałom, jak tęczowe smoki, stworzone tylko ludzkimi rękami, wzbiły się do lotu nad oszołomionym, pogrążonym w żalu forum. Widziałom, jak Mycroft leciał. Ludzie stworzyli rzeczy, które uznałobym za niemożliwe bez udziału Bridgera. Gdy nadejście snu się opóźnia, moja sceptyczna wyobraźnia tworzy alternatywne wyjaśnienia cudów, Planu i Ingerencji. Moja dawna jaźń uznałaby tę współczesną za szaleńca. Co, jeśli Achilles, Boo i Patroklos Celujący są po prostu u-bestiami? Co, jeśli sami to wszystko stworzyliśmy?
Jednego zawsze jestem pewne: to moje zwątpienie jest szaleństwem, nie moja wiara. Rodzi się ono z paranoi. To tak, jakbyśmy poznali jakąś niewiarygodnie zdumiewającą osobę, która wbrew wszelkim oczekiwaniom uznaje nas za drogiego przyjaciela, uśmiecha się do nas godzinami, latami, ale my znamy zgniliznę i porażkę, które nas wypełniają, i nie potrafimy uwierzyć, że te uśmiechy, uśmiechy tej osoby, mogą naprawdę być przeznaczone dla nas. Nie potrafię uwierzyć, że ta wojna jest szlachetniejsza, niżby się zdawało. Że my jesteśmy szlachetniejsi. Oskarżam nas wszystkich, oskarżam Tulliusa Mardiego, Perry’ego-Kraye’a, Joyce Faust, siebie, wyobrażam sobie, że jesteśmy nieudolnymi autorami nadchodzącej katastrofy. Coś upartego, co kryje się w najczarniejszych głębiach mojego umysłu, nie chce uwierzyć, że zasługujemy na to, by stać się kimś więcej. Ale jesteśmy kimś więcej. Wiem o tym. Jesteśmy instrumentami budującymi drogę od ścian jaskini ku gwiazdom. To my zbudowaliśmy ten świat i zbudujemy inne, lepsze. Jesteśmy wiadomością, która położyła kres dosłownie nieskończonej samotności Istoty tak Dobrej, Prawdomównej i Rzeczywistej jak Ta, Która Odwiedziła Nas w Ciele Nazwanym przez Nas Jehovah Masonem. Kiedyś łatwiej było mi to zrozumieć. Gdy Mycroft było tłumaczem, znajdowałom wielkość w każdej ludzkiej sylabie, ale pod jego nieobecność logika, dowody i doświadczenie nie potrafią przebić się przez zasłonę wątpliwości, spowijającą mnie w mrocznych godzinach. Tylko jedno może tego dokonać: Ono nas Kocha. Tego się trzymam. Istota Lepsza i Łaskawsza niż Nasz Stwórca sięgnęła ku nam z innego wszechświata przez nieprzeniknioną ciemność i dotknęła nas Swą nieskończoną Miłością. Kiedy w to wierzę, nadal potrafię wyobrazić sobie nas między gwiazdami.ROZDZIAŁ PIĄTY. OPERACJA „BASKERVILLE”
Rozdział piąty
OPERACJA „BASKERVILLE”
_Napisane 26 września roku 2454_
_Wydarzenia dziejące się w tej chwili_
_Romanova, odległe zakątki Ziemi_
Tę nazwę wybrało Su-Hyeon. To miało być coś w rodzaju żartu, ale okazało się zbyt celne, by jakakolwiek inna nazwa mogła się przyjąć.
Zaczęło się podczas koronacji. To była pierwsza chwila spokoju od wybuchu wojny. Wszyscy zgromadzili się, by zobaczyć brukselski blichtr, więc wreszcie przestaliśmy otrzymywać wiadomości. Na wszystkich frontach zapanowała cisza. Nawet zaprowadziłom Su-Hyeona do łóżka. Ja też powinnom się przespać, ale nie mogłom pozwolić, by mnie to ominęło. Isabel Carlos I, cesarz Europy. Nowe cesarstwo. To nie wydarzyło się od roku 800, chyba żeby liczyć Napoleona, a jego z pewnością również chciałobym zobaczyć.
Pokój się utrzymywał, aż zjawili się wszyscy dygnitarze – czy raczej ich zastępcy. Najwyżsi rangą pechowcy, których przypadek uwięził w Brukseli, zastąpili prezydentów, królowe i ministrów grup narodowych oraz osłabionych konfliktem Pasiek. Brukselę wypełniły orkiestry oraz radosne twarze. Nie potrafiłom uwierzyć, że w naszym wycieńczonym świecie przetrwało tak wiele radosnej energii. Znaczniki czasu potwierdzają, że raporty zaczęły napływać od momentu rozpoczęcia parady, ale niestrudzeni pracownicy siedzący za naszymi biurkami od trzech tygodni ze zrozumiałych względów reagowali powoli, kiedy się okazało, że przerwa trwała tak krótko. Najpierw zwrócili się do mnie, w tej samej chwili, w której moje soczewki zrobiły zbliżenie na karetę wiozącą koronę. Była nowa – trudne zadanie dla jakiegoś śmiałego jubilera, ząbki z fasetowanego złota, cienkie jak ostrza noży słoneczne płomienie róży wiatrów, i dwanaście wielkich szafirów, koloru prawie takiego samego jak flaga Europy. Pytanie było bolesne, ale niepokojący bieg wydarzeń je usprawiedliwiał.
– , czy powinniśmy obudzić Su-Hyeona?
Z pewnością właśnie ja byłom osobą, którą powinno się o to zapytać.
W wyciągu, który do mnie dotarł, znajdowały się cztery raporty. Nim skończyłom je przeglądać, otrzymałom dwa kolejne. Przerażone elektryk w regionie ałtajskim (labiryncie gór i rzek w miejscu, gdzie Syberia styka się z pustyniami leżącymi na południu) informował, że widział „monstrualne wilki” w okolicy miejscowego centrum przekaźnikowego. Na dołączonych obrazach można było zobaczyć granatowe i ciemnoszare sylwetki, pokryte futrem i czymś, co wyglądało na drut kolczasty. Po kilku minutach stacja przekaźnikowa w Shangombo (na południowej granicy Wielkiego Rezerwatu Afrykańskiego) przysłała z przerażeniem obrazy czegoś, co rozpoznałom jako przesadnie duże, ale nieszkodliwe oblicze aksolotla (o długości mierzonej w metrach, a nie w centymetrach), zaglądającego do środka przez świetlik. Z Ittoqqortoormiit na Grenlandii napłynęły wiadomości o morskich potworach, a kilka minut później przysłano stamtąd zdjęcie wielkiej jak czołg ryby trzonopłetwej o szczękach twardszych niż stal, zbliżającej się do magazynu. Notatka z Cambridge Bay (na kanadyjskiej północy) przerodziła stary żart w rzeczywistość. „Tu są smoki”. Westchnęłom, myśląc, że strach zmienia zwykłe u-bestie w potwory, ale nagle ryba zaatakowała magazyn i wtargnęła do pomieszczenia ze sprzętem. Następne wiadomości wyglądały podobnie: San Juan Buenaventura (region Meksyku tak odległy, że przetrwały tam języki uto-azteckie), Ruoqiuang (na równinach położonych na północ od Tybetu), Falias i Findias (sztuczne wyspy na Oceanie Arktycznym), Alice Springs (zadrżałom na myśl, ile kilometrów głuszy pełnej jadowitych australijskich form życia dzieli to miasto od pomocy), Crested Butte w stanie Kolorado (w West Elk Mountains, jednej z niezliczonych skalistych okolic Ameryki), Tristan da Cunha (wyspa na południowym Atlantyku), z której przysłano nam tylko jedno słowo: Ráðsviðr. Przerażające imię jedynej w dziejach SI winnej morderstw (czy może powinniśmy teraz mówić „pierwszej”?). Kazałom im obudzić Su-Hyeona.
Kiedy cenzor szukało butów, mnie przypadło w udziale zorganizowanie jakiejś odpowiedzi – zapewne dlatego, że wykończeni do cna gliniarze zza biurek nie czuli się gotowi przynosić światu tak rozpaczliwych wiadomości. Zewsząd dobiegały błagania o pomoc, ale wszyscy ci wieśniacy byli nie tylko odlegli, lecz również nieosiągalni. Przebywali w miejscach, których nawet najbardziej szalony turysta nie chciałby odwiedzić bez wielotygodniowych przygotowań i wyszkolonej ekipy. Jeśli do tych miejsc kiedykolwiek prowadziły drogi, to stulecia, jakie upłynęły od nadejścia Mukty, dawno już zagoiły wszystkie rany na powierzchni Ziemi. Nie mogłom powiedzieć tym ludziom, ile czasu upłynie, nim nadejdzie pomoc. Nie potrafiłom sobie nawet wyobrazić, jak można by ją zorganizować. Nim zjawiło się Su-Hyeon, nadeszły jeszcze gorsze wiadomości. Nie były to jednak wiadomości, jakich się obawiałom.
To nie były pokryte krwią smoki ziejące ogniem na tłumy. Ani płaszcze włączające się do walki, delijskie słońca i debiut nowych świetlistych blasterów, takich jak ten, który nosiłom ukryty w kaburze pod pachą. To nie była Ziemia kontra Troja. To było milczenie. Z kolejnych miejsc napływały wiadomości – kilka zdań, film nakręcony na lokalizatorze – a potem nagle cisza. Nie tylko od informatora, ale z całego miasteczka. Żadnych danych. Żadnych sygnałów z lokalizatorów. Cisza. Całkowita i nieprzenikniona. Małe azyle dla tych, którzy wolą otwarte niebo nad głową od uroków miejskiego życia, znikały jeden po drugim. W moim umyśle zabrzmiały słowa „grobowa cisza”. Ogarnęła mnie groza na myśl o nieziemskich mackach, jakie dotarły do tych maleńkich placówek i wciągnęły je z powrotem w pierwotną ciszę natury, która nie zamierzała już dłużej tolerować ludzkich nadużyć. Podrywałom się nerwowo na wszystkie ciche hałasy dobiegające z kątów pomieszczenia.
– Przerwa w dopływie danych? Bierzmy się do roboty.
Su-Hyeon przegnało paranoidalne podejrzenia działaniem i ciepło uścisnęło mój bark. Połączyliśmy się z lokalnymi technikami, którzy udzielali niejasnych odpowiedzi na temat przyczyn nagłej ciszy i obiecywali, że spróbują coś w tej sprawie zrobić. Sprawdziliśmy satelity i otrzymaliśmy trochę obrazów pustych ulic. Tu i ówdzie było widać grzbiet albo skrzydło jakiejś olbrzymiej, poruszającej się bestii. A może to były cienie? Su-Hyeon pośpiesznie tworzyło model, mówiący, jakiego rodzaju osady są celem ataków, i przewidziało następne prawdopodobne cele. Okazało się, że połowa z nich już milczy. Satelity ponownie pokazały puste ulice, ale prawie wszystkie szlaki na Ziemi były wtedy puste. Wszyscy przykleili się do ekranów albo oglądali koronację przez lokalizatory, siedząc na wygodnych krzesłach. W tej właśnie chwili odważne Isabel Carlos szło przez komnatę, w której odbywała się ceremonia – nie krocząc dumnie jak szczęśliwe zdobywca, lecz ostrożnie i z szacunkiem, zbliżając się do oczekującej korony jak pielgrzym zmierzające ku miejscu, gdzie żyło bądź umarło któreś z historycznych bohaterów. Nie mogłom patrzeć dłużej, miałom zbyt wiele roboty. Nie mieliśmy agentów w tak maleńkich osadach, ale kazaliśmy naszym ludziom połączyć się z tyloma miasteczkami, z iloma tylko mogli. Pamiętam, że w ich słowach za każdym razem brzmiało coraz więcej precyzji i przekonania.
_Pierwsza rozmowa:_ Halo, mówi Romanova. Policja Sojuszu, z pilnym ostrzeżeniem od biura cenzora i triumwiratu. Zgodnie z naszymi przewidywaniami wasze miasteczko może w każdej chwili zostać zaatakowane przez nieznane siły, w tym monstrualne stworzenia, zapewne u-bestie… tak, prawdopodobnie utopiańskie… Sądzimy, że najpierw spróbują zniszczyć wasze stacje lokalizatorów i centra łączności…
_Trzecia rozmowa:_ Halo, mówi Romanova. Policja Sojuszu z pilnym ostrzeżeniem od biura cenzora i triumwiratu. Wasze miasteczko może zostać zaatakowane przez siły, w których skład wchodzą wielkie, agresywne u-bestie…
_Dziesiąta rozmowa:_ Ostrzeżenie policji triumwiratu. Zaatakują was utopiańskie potwory.
– Dlaczego są widzialne? – zapytałom wszystkich, Su-Hyeona i siebie, gdy procesor satelity zmienił zamazaną plamę długości trzech metrów w giętką masę tej samej długości, wyposażoną w przypominające kolce nogi skierowane we wszystkie strony. Stworzenie wyglądało jak kwiat dmuchawca przeobrażony w długiego robaka. – Nie muszą być widzialne.
Pamiętam litość na twarzy Su-Hyeona, jakby nie chciało mnie zranić, mówiąc źle o czymś tak cennym.
– Strach – odpowiedziało cicho. – Chodzi im o strach. Nie pozwalają nam widzieć ludzi, Utopian, którzy towarzyszą u-bestiom. Ani miłych, sympatycznych stworzeń. Chcą, żeby ludzie widzieli potwory. Żeby uciekali, mdleli, wpadali w panikę. A przede wszystkim się poddawali. Jesteśmy przygotowani na żołnierzy, nie na piekielne ogary. – Spojrzało z westchnieniem na biurko Papadeliasa, za którym siedziało teraz porucznik zbyt lojalne, by wyrzucić wyczytaną książkę Arthura Conan Doyle’a. – Operacja „Baskerville”.
– Muszę iść do łazienki – oznajmiłom.
Czułom wewnętrzny ból, tak silny, że nie potrafiłom tego wytłumaczyć, taki, że chce się chwilę posiedzieć na sedesie, żeby popłakać w samotności. Jednakże światowe media oderwały wreszcie spojrzenia od cesarskiego blichtru Brukseli. Lokalizator przekazał mi pierwsze, niejasne ostrzeżenia z listy zagrożeń Kuzynów oraz nagłówki w tabloidowym stylu, informujące o atakach potworów. Uświadomiliśmy sobie, że zostały nam tylko minuty, nim cała Ziemia poczuje za plecami oddech piekielnych ogarów. Uruchomiłom _Hâte Anonyme_. Ale nie wiedziałom, co powiedzieć. „Zostańcie w domach”? Co, jeśli mordercze megakomary będą posuwały się naprzód budynek po budynku, zostawiając za sobą tylko wysuszone ciała? To były tylko słowa rozbudzonej nagle wyobraźni, ale jeśli ogląda się kolejne obrazy przedstawiające ostrodziobe gryfy i upiorne meduzoptaki, trudno jest powstrzymać wyobraźnię przed uzupełnianiem zamazanych fragmentów jeszcze straszliwszymi. Pragnęłom powiedzieć: „Wrogiem jest strach. Prawdziwe niebezpieczeństwo to panika”, ale Heloïse było już na linii i mówiło to samo, z wielkim przekonaniem, wkładając całe serce w swój nieśmiały uśmiech. Moje serce znajdowało się w zupełnie innym miejscu. Dlaczego mnie nie ostrzeżono? To pytanie pożarło wszystkie inne niczym największa ryba w stawie. Jeśli Utopianie planowali coś tak wielkiego, to czy nie powinni mnie poinformować? Czy nie ufali Majorowi? MASONOWI? Naszemu Sojuszowi? Czy wszyscy oni wiedzieli, ale żadne mi nie zaufało?
Pogrążone w tych posępnych rozmyślaniach odebrałom nagle wiadomość z Ittoqqortoormiit, z łodzi rybackiej, której załoga sprytnie przerobiła sonar i zdołała nadać komunikat o niewyraźnych cieniach, które przechodziły z domu do domu, pozbawiając wszystkich przytomności. Wymyśliliśmy kilka improwizowanych sposobów, które pozwoliłyby nam odpowiedzieć, ale nie otrzymaliśmy już drugiego sygnału. Kuzyni również próbowali, podobnie jak wszystkie firmy mające związek z produkcją lokalizatorów, a wkrótce również rządy Pasiek i przypadkowi ludzie dobrej woli. Technicy odpowiedzialni za lokalizatory byli zbyt zajęci, by mogli nam odpowiedzieć.
– Zapomnijcie o tym – rozkazało Su-Hyeon. – Uruchomcie wszystkich agentów. Wszystkie siły, które możemy przemieścić, muszą dotrzeć do bram utopiańskich dzielnic, zanim zrobią to tłumy albo lokalne oddziały.
Wszyscy zaczęli wysyłać sygnały. Wszyscy oprócz mnie.
Odczekałom kilka oddechów.
– A co nasze siły mają zrobić, gdy już dotrą na miejsce?
Skierowały się na mnie zdumione spojrzenia.
– Powstrzymać zamieszki oczywiście – odpowiedziało któreś z naszych ludzi.
Obrzuciłom je złowrogim spojrzeniem.
– To nie są zamieszki. To pierwszy atak.
Poczułom się jak szczur przynoszący zarazę. Wszyscy gapili się na mnie z przerażeniem, jakby to przeze mnie do ich świata trafiła epidemia. Wszyscy oprócz Su-Hyeona. Jego twarz wyrażała spokój i przygotowanie, coś w niej mówiło nie tylko, że nie jestem temu winne, ale że wbrew naszym obawom to nie jest zapowiedź ostatecznej katastrofy.
– Nasi agenci pomogą nam się zorientować, kto popiera kogo – wyjaśniło. – Macie rację, to pierwszy atak. Jeśli zawarto jakieś sojusze, teraz się o tym przekonamy. Jeśli Utopianie mają sprzymierzeńców, będą ich bronili, a przynajmniej nie będzie ich wśród sił, które rozpoczną szturm. Jeśli inni sprzymierzyli się ze sobą, będą wspólnie atakować bramy Utopian. Władze miast również podejmą pewne kroki, zależnie od tego, czy wiedziały o tej operacji, czy nie. Dzisiaj wreszcie stworzymy mapę…
Nagle zabrzmiał alarm. Łącze satelitarne przestało działać. Potem sześć łącz. Po chwili wszystkie odmówiły posłuszeństwa. Ekrany na biurkach i ścianach zrobiły się puste. _Brak sygnału._ Mój lokalizator zapiszczał. _Brak sygnału._ Lokalizator Su-Hyeona również. _Brak sygnału._ Dziesięć miliardów lokalizatorów od Reykjaviku aż po Esperanza City wydało taki sam dźwięk. _Brak sygnału._ Na całym świecie zapadła cisza. A może nie? Być może świat mówił dalej, pytając: „Co się stało w Romanovie?”. Podobnie jak my przedtem pytaliśmy: „Co się stało w Alice Springs?” albo „Co się stało w Shangombo?”. Tak czy inaczej, nie mieliśmy już ekranów. Zostały nam tylko okna. Właśnie przebiegło za nimi trzech Masonów z czarnymi rękawami. Nikt się nie odzywał. Usiedliśmy zrezygnowani, ogarnęło nas rozleniwienie związane ze świadomością porażki. Słyszałom płacz, ale nie odwróciłom się, by sprawdzić kto to. To za bardzo przypominałoby pracę. Wtem, w niemal całkowitym bezruchu, moje oczy dostrzegły jedyny wyjątek: Su-Hyeona. Stało wpatrzone w plan Romanovy widoczny na ekranie przed nim. Przesuwał się po nim strumień lokalnych danych. Szczęka cenzora opadła nieco, a mięśnie się napięły. Nie znieruchomiało jak posąg, widziałom leciutkie drżenia, ruchy łokcia, palców, policzka, graniczące ze spazmami. Uświadomiłom sobie jednak, że to nie są spazmy, tylko matematyka. Obliczenia, galopujący paroksyzm nowych planów. Nagle podbiegło do konsoli i włączyło ekran na ścianie. Instrukcje Su-Hyeona popłynęły po nim. Tekst był szybszy niż mowa.
Corker: Zbierzcie ekipę i zbadajcie sprawę lokalizatorów. Alternatywne rozwiązanie, resetowanie, obejścia.
Kartal: Opracujcie prosty, tymczasowy system sygnałów: flary/światła, radio, semafory, itd.
Jeong: Weźcie 4 ludzi i wejdźcie na najwyżej położony dach na Kapitolu. Zwiad, potem raport.
Bardakçi: Ustawcie barykady, posterunki przy wszystkich wejściach na Forum.
Dragović: Sprawdźcie spis pracowników Kampusu, by znaleźć osoby znające się na urządzeniach komunikacyjnych.
Matsuoka: Odszukajcie schematy, sprawdźcie możliwość stworzenia komunikacji przewodowej.
Bidyadhara: Wyślijcie ekipy na ważniejsze skrzyżowania, żeby były widoczne i odpowiadały na pytania mieszkańców.
Tinker: Znajdźcie głośniki i wyślijcie na główne ulice funkcjonariuszy nawołujących do zachowania spokoju.
Gwon: Weźcie 4 ludzi, sprawdźcie mosty/bramy prowadzące na Transtiber/do u-dzielnicy, złóżcie raport.
Lin: Skontaktujcie się z zarządem portu/sprawdźcie na miejscu, w jakim stanie jest system ostrzegający przed sztormami.
Słowa płynęły błyskawicznym strumieniem. Wszyscy wokół mnie poderwali się do działania. Ponieważ odległość znowu stała się barierą, na ekrany przywołano dane z twardych dysków. Wszystko to dziwnie przypominało film puszczony w zwolnionym tempie. Moje myśli nadal poruszały się ospale. W przybliżeniu jeden oddech po wydaniu każdego rozkazu, coś we mnie myślało: „Och, świetny pomysł…”. Mimo to nie mogłom się ruszyć z miejsca. Czy raczej nie przychodziło mi na myśl, że mogłobym się ruszyć albo zrobić cokolwiek, co wpłynęłoby na mijający mnie nieśpiesznie strumień. Ocknęłom się dopiero, gdy usłyszałom własne nazwisko.
, czy nie chcieliście iść do łazienki?
Podniosłom się odruchowo, odwróciłom i ruszyłom w drogę, ale minęłom łazienkę i dopiero gdy znalazłom się na schodach, uświadomiłom sobie, dokąd właściwie muszę pójść. Na dach. Dobre, ostrożne Su-Hyeon wysłałoby ze mną strażników, gdybym powiedziało, że chcę się przejść, ale na dachu znajdę wolne powietrze i samotność. Błękitne niebo, chmury przesłaniające słońce i szybkie, śmiertelnie groźne autoloty. Podeszłom do najbardziej oddalonej krawędzi i wychyliłom się tak daleko, jak tylko pozwalała mi barierka. Już po kilku sekundach zza rogu wyszło pięciu Myrmidonów; zmierzali w moją stronę. Wszyscy mieli czarne rękawy i wiarygodny pretekst pod postacią dwóch taczek wypełnionych workami z piaskiem. Gdy zatrzymali się tuż za rogiem, pomachałom do nich jeszcze gwałtowniej. Naradzili się. Ich język ciała zdradzał wprawnemu oku, które z nich jest sierżantem. Ono właśnie podrapało się po uchu, co jest jedną z naszych subtelnych form oddawania honorów. Odwzajemniłom ten gest. Gdy sobie poszli, policzyłom do dwudziestu, by się upewnić.
– Huxley? – wysyczałom do pustki.
– Jestem tu.
– Chcę widzieć waszą twarz. – Po chwili otworzyła się przypominająca ranę szczelina, wąskie, pionowe cięcie. Rozchylony płaszcz odsłonił szeroki na kilkanaście centymetrów obszar koszuli, rękę na temblaku, czarne jak noc włosy i woalkę.
– Dlaczego?
Nie byłom pewne, o co właściwie pytałom. „Dlaczego to robicie?”. „Dlaczego mi nie powiedzieliście?”.
– To nie my.
W pierwszej chwili wezbrała we mnie radość (choć przyznaję to z wielką niechęcią), ciasna samolubna radość z tego, że jednak mi ufają. Potem nadeszło przerażenie.
– Lokalizatory, u-bestie…
– To nie są u-bestie.
Zapisane w pamięci slajdy przesuwały się przed moimi oczami z szybkością karabinu maszynowego. Wilki granatowej, metalicznej barwy, olbrzymi aksolotl, przypominająca czołg ryba trzonopłetwa, żadne z tych stworzeń nie było podobne do niczego, co widziałom w u-dzielnicach czy u boku jakiegoś Utopianina. Co więcej, ostrożna Utopia nigdy nie odtworzyłaby – nie mogłaby odtworzyć – czegoś, co nawet przerażeni, uwięzieni w pułapce mieszkańcy Tristan da Cunha mogliby nazwać Ráðsviðrem.
– Fałszywe u-bestie… ktoś chce was wrobić!
Huxley Mojave nie musiało kiwać głową.
– Kłamstwa w wojnie mają równie długą tradycję jak kije i kamienie.
Do mojej pamięci powrócił kryptonim użyty przez Su-Hyeona, sprytny i świetnie przemyślany. Idealny.
– To, jak pomalować zwykłego psa fosforem, żeby wyglądał jak magiczny potwór. Operacja „Baskerville”.
Oddech Huxleya przeszedł w łagodny śmiech.
– Kto to robi? – zapytałom.
– Nie wiemy.
– Perry-Kraye?
– Nie wiemy. Zapewne ta sama siła, która kontroluje autoloty.
– Autoloty?
– Zablokowanie ich na skalę całej planety wymaga niewiarygodnie wielkiej mocy. Sieci energetyczne tysiąca miast nie wystarczyłyby, żeby tego dokonać, ale setki milionów silników na antymaterię z pewnością tak.
Skinęłom głową z oszołomioną miną.
– Czy zaatakują nas tutaj? Te potwory? – Rozejrzałom się po Forum.
Gdy spojrzałom na północny zachód, na drugą stronę doliny, zauważyłom lekkie migotanie, jak od upału, przesuwające się wzdłuż szczytu Eskwilinu i Wiminału. Panika podpowiadała mi, że to pożar, potwory albo jedno i drugie.
– Nie. Gdyby fatalna moc przebudziła się tutaj, nasi strażnicy użyliby już ognia bagien albo wróżek.
Potrzebowałom chwili, by ogarnąć te słowa.
– W takim razie co tak migocze?
– Romanova.
Mój milczący lokalizator nadal mógł zrobić zbliżenie. Rzeczywiście to były powiewające na wietrze flagi, płachty gęste jak stado ptaków. Ciągnęły się nieprzerwaną linią, jakby rozwieszono je na dachach wszystkich budynków na Wiminale. Spojrzałom w lewo i tam, na szczycie Kwirynału, również ciągnął się ich nieprzerwany pas. Mitsubishiańska biel i szkarłat z niewielkimi plamkami zieleni, tu i ówdzie przerywane jasnym lazurem Kuzynów albo jaskrawymi pierścieniami Humanistów. Przesunąłem wzrok w dół. Ku bliżej położonym stokom i dolinie Forum. Tam flagi były bardziej urozmaicone. Czerwień i złoto Brillistów, szarość i purpura Masonów, kolory Pasiek mieszały się z niezmierzoną tęczą licznych grup narodowych Europy. Morze flag. Tym właśnie – zgodnie z przewidywaniami Su-Hyeona – stała się cała Romanova, najbardziej różnorodne i najcenniejsze z miast Mei, nasza krucha, położona na wyspie stolica wzniesiona na siedmiu wzgórzach. Wszystko to było w ruchu. Na najbliższych dachach Eskwilinu dostrzegłom drużyny spoglądających w dół Masonów. Wszyscy mieli czarne rękawy, a w rękach trzymali… moje serce opuściło jedno uderzenie… Prawdziwe karabiny? Jeszcze bliżej, na szczycie Wiminału, zobaczyłom mitsubishiańskich żołnierzy w ich pięknych, ciemnozielonych kurtkach. Było ich wielu i zmierzali w naszą stronę. Odwróciłom się na zachód, Ale Kapitol zasłaniał mi widok na rzekę i na barwne utopiańskie wieżowce na położonym za nią Janikulum.
Spojrzałom na Huxleya.
– Musicie udowodnić, że to nie wy! Wszyscy będą was winić, za ataki i za lokalizatory. Wszyscy uznają, że zaatakowaliście pierwsi!
– Bo zaatakowaliśmy – odpowiedziało szeptem cichym jak głos ducha.
Przełknęłom „ale”, które miałom już na ustach. Nie mogłom zaprzeczyć jego słowom. Nawet jeśli nie liczyć tego, co zrobiło Apollo trzynaście lat temu, Utopia zabrała zwiastuny. Podczas rozejmu olimpijskiego. Ale to jeszcze nie znaczyło, że to, co dzieje się teraz, jest sprawiedliwe. Miałom ochotę coś kopnąć: Madame, Apolla, Perry’ego, Homera, Troję. Nie powinno się oskarżać Utopian. Nie o coś, czego nie zrobili. Nadzieja lepiła się do mnie niczym pajęczyna.
– Z pewnością macie jakieś odrębne środki komunikacji, tak samo jak wasze autoloty.
– Mamy.
– Pozwólcie mi z nich skorzystać. Może jeszcze uda mi się przekonać ludzi.
– Je również uciszono.
Otworzyłom usta, ale nic nie powiedziałom. Nawet Utopię uciszono? Poczułom się tak, jakby magia i gwiezdny pył zniknęły nagle w mrocznej otchłani. Nieznani wrogowie byli przerażająco skrupulatni. Przerażająco zwłaszcza dla mnie. W moim umyśle pojawiła się twarz Viviena, uosabiająca myśl, że udowodnienie niewinności Utopii byłoby nie tylko straszliwie trudne, lecz również całkowicie bezużyteczne. _Gdzie są teraz wasze przechwałki, Anonimie?_ – oskarżyłom samo siebie. _Cóż może zdziałać pióro, przez dziewięć pokoleń wychwalane jako potężniejsze od wszelkich mieczy, wobec nieskończonego milczenia świata?_ Strach i wyobraźnia podpowiadały mi, co się obecnie wydarzy. Ludzie niosący te przywołane gniewem flagi pomaszerują na Forum i zastrzelą tego nic nieznaczącego usługowca. To będzie koniec naszej bezimiennej dynastii. O rozpacz było łatwo. Mogłaby zawładnąć mną całkowicie, gdybym stało na jakimś innym dachu, to jednak była Romanova. Tu nasze łuki triumfalne były echem dawnych triumfów, które połączyły Anglię z Egiptem, mając do dyspozycji wyłącznie trakty i konie. Nasza skrwawiona Rostra jest echem starszej krwi. Cycero to zrobiło. Posługując się tylko głosem i kruchym papirusem, zaniosło ogień prawdy tak daleko, jak tylko mógł tego dokonać język. Podobnie Voltaire – nasze prototyp, Zerowy Anonim – dzięki papierowi ze szmat i ręcznej prasie drukarskiej. Nie potrzebowało sieci lokalizatorów, by zmienić opinię całego świata.
– Musi być jakiś sposób – wyszeptałom. – Lasery, sygnały dymne, blaszane puszki zawieszone na sznurkach, tajne ścieżki, przewody elektryczne. Znajdziemy rozwiązanie, może nie natychmiast, ale z czasem, dzięki pracy i cierpliwości.
Huxley skinęło głową.
– Musimy przywrócić wam połączenie z Obcym.
Natychmiast poczułom wzbierający w gardle kwas wymiotów. Książę bez lokalizatora, bez Heloïse, Dominica, Martina, bez słów, bez oczu, beze mnie. Samo. Eksplodowała we mnie furia. _Nienawidzę Cię! Jak mogłoś być tak okrutnym Gospodarzem dla takiego Gościa?!_ (Przeklinanie własnego Stwórcy stało się czymś innym – aktem bardziej niebezpiecznym, lecz zarazem pełnym godności – odkąd mam pewność, że owo Stwórca naprawdę istnieje).
Moich włosów dotknął ciepły wiatr niosący zwierzęcą woń. Po chwili pojawiło się pięć kolejnych szczelin w pustce, zwróconych w stronę Huxleya. Ci Utopianie nie stali na dachu, lecz unosili się nieco nad nim – jeźdźcy dosiadający niewidocznych wierzchowców. Pojawiły się ręce, które oddały honory, niedbale, niemal lekceważąco. Jeden albo dwa wyciągnięte palce dotknęły lekko czół. „Cywilna milicja”, w rzeczy samej.
– Czy potrzebujecie eskorty do barbakanu? – zapytało jedno z nich.
Huxley odwzajemniło saluty, bardziej zdecydowanym gestem wykonanym całą, otwartą dłonią, niemal jak prawdziwe żołnierz.
– Huxley Mojave. Na misji.
Ta odpowiedź zmieniła postawę pozostałych i przyśpieszyła ich oddechy, podobnie jak szczęk klucza w zamku dodaje energii czekającemu więźniowi.
– Potrzebujecie drużyny? Mamy paradopplera, panoptesa i nieugiętego.
Nie rozumiałom u-języka, ale sama zmiana postawy mówiła bardzo wiele. Spotkanie z przypadkowym towarzyszem nagle zmieniło się w rozmowę z kimś o kluczowym znaczeniu, być może zwierzchnikiem, o ile w utopiańskiej milicji istniało coś takiego jak stopnie.
– Dziękuję – odparło Huxley. – Potrzebuję, ale do strzeżenia, nie do obserwacji. Poinformujcie Janikulum o mojej misji oraz miejscu zakotwiczenia i wyślijcie taką pomoc, jaką będziecie mogli zorganizować. To wystarczy.
– Zrobimy to. Zostańcie z życiem.
Po tym pożegnalnym błogosławieństwie Utopianie zniknęli. Poczułom powiew skrzydeł potężnych stworzeń zrywających się do lotu. Spojrzałom na Huxleya z zasępioną miną.
– Jesteście ranni. Straż Cenzora dba o moje bezpieczeństwo. Jeśli chcecie odejść…
– Nie. – Nie słyszałom, by Huxley przemawiało tak twardym tonem, od czasu, gdy przekazało rozgniewanym Siedmiu wiadomość o nałożeniu więzów pokoju na zwiastuny. – Musimy przywrócić wam połączenie z Obcym.
Uśmiechnęłom się z wdzięcznością.
– Najpierw musimy przekonać triumwirów o waszej niewinności. Wiem, że Su-Hyeon mi uwierzy. Carmen Guildbreaker nie będzie chciało uwierzyć, że odrzuciliście sojusz z MASONEM, a Jin będzie wiedziało, że mówię szczerze. Jeśli triumwirowie wam uwierzą, cały świat z czasem pójdzie za ich przykładem.
Huxley zwróciło się ku zachodowi, szukając wzrokiem towarzyszy. Skraj pola widzenia jego woalki objął krawędź morza migotliwych flag.
– Z czasem.