- W empik go
Był sobie trup - ebook
Był sobie trup - ebook
Bibliotekarka Baśka Złotko zupełnie przez przypadek wplątuje się w intrygę kryminalną. A wszystko przez rozbitą filiżankę z kawą. Od czasu, gdy znajduje zwłoki sąsiada, wokół Baśki zaczynają dziać się dziwne rzeczy… Śledztwo prowadzi przystojny komisarz policji Marcel Kos. Wkrótce Baśka razem z najlepszą przyjaciółką Zośką Słoik i babcią Sławką Gwóźdź wpadają na pewien trop, a to dopiero początek ich problemów.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-070-5 |
Rozmiar pliku: | 490 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był wczesny poniedziałkowy poranek. Dwudziestoczteroletnia rudowłosa bibliotekarka Baśka Złotko przeciągnęła się leniwie, mrużąc zielone oczy. W tej chwili pewnie wyglądałaby jak z żurnala, gdyby nie to, że czarna jedwabna koszulka, która służyła jej za piżamę miała dziurę pod pachą, a jej włosy piętrzyły się bujną falą wokół głowy przypominając średnich rozmiarów ptasie gniazdo. Baśka nie należała do rannych ptaszków. Kochała wylegiwać się w łóżku, ale niestety mogła sobie na to pozwolić tylko w niedzielę i w co drugą sobotę. Zwykle zaczynała pracę o ósmej. Jedynie w soboty bibliotekę otwierały o dziewiątej, więc wtedy mogła się jako tako wyspać.
Jednak Baśka sroce spod ogona nie wypadła i nie byłaby sobą, gdyby nie znalazła rozwiązania na swoje poranne rozmemłanie.
A mianowicie KAWA. Filiżanka aromatycznej kawy to było coś, za co Baśka dałaby się pokroić. Od kiedy pamiętała piła wyłącznie czarną kawę, bez cukru, bez śmietanki, bez mleka, uważając, że wszystkie te dodatki tylko zabijają jej smak.
Wstała, przeciągnęła się leniwie i nadepnęła stopą na kapcie rzucone niedbale wieczorem przy łóżku. Na szczęście uniknęła bliskiego spotkania z podłogą, bo w porę udało jej się złapać równowagę.
— A niech to! — syknęła, rozcierając bolący palec.
Poczłapała do kuchni i włączyła ekspres do kawy. Urządzenie zaszumiało i wzięło się do pracy, a Baśka w tym czasie poszła do łazienki dokonać porannych ablucji.
Kiedy spojrzała w lustro niemal wrzasnęła. Jej wygląd mógłby wystraszyć każdego. Ją też przeraził. Otrząsnęła się jak pies, który właśnie się wytarzał w kałuży, po czym odkręciła kran i przemyła twarz zimną wodą. Wytarła się ręcznikiem, a potem wycisnęła trochę pasty do zębów na szczoteczkę i wyszorowała zęby.
— Jak wypiję kawę, wezmę prysznic — zdecydowała, przeczesując szczotką bujne loki i zakładając szlafrok.
Tak wyszykowana wróciła do kuchni, by podstawić filiżankę pod ekspres i nalać sobie czarnego, aromatycznego napoju. Z kawą w ręku przeszła na balkon, by tam w towarzystwie wstającego dnia, czyli trelu ptaków, szumu drzew i w tle odległej ulicy, wpić kawę.
Tego dnia wyjątkowo świeciło słońce, co zważywszy na to, że była połowa czerwca nie było jakimś zaskoczeniem, ale po deszczowym tygodniu na pewno miłą odmianą.
Baśka usiadła na wiklinowym krześle, podłożyła sobie poduszkę pod plecy, a filiżankę z kawą postawiła na stoliku.
Siedziała, piła, relaksowała się i czuła jak kofeina zaczyna krążyć w jej żyłach, gdy niespodziewanie usłyszała dzwonek telefonu. Dźwięk był tak nagły i tak głośny, że niechcący Baśka strąciła filiżankę z resztką kawy i to tak niefortunnie, że ta poturlała się po podłodze i spadła na… balkon piętro niżej.
— Pan Kazik nie będzie zachwycony — mruknęła, a w środku aż się w niej zagotowało.
Baśka nie należała do choleryczek, raczej do spokojnych i miłych dziewczyn, ale gdy działo się coś, co wyprowadzało ją z równowagi wybuchała jak odbezpieczony granat.
Tym bardziej, że jej sąsiad Kazimierz Wróbel należał do wyjątkowych pedantów, którzy mieli wszystko poukładane jak pod linijkę i czystość taką, że nawet Perfekcyjna Pani Domu, by się zawstydziła, gdyby porównała swoją łazienkę z łazienką u pana Kazia.
Co więcej pan Kazik nie tylko był pedantem, ale również znajomym babci Baśki, Sławki Gwóźdź. Baśka wiedziała doskonale, że nic się nie ukryje przed wścibską staruszką i, że sąsiad nie omieszka wspomnieć jej, że ma wnuczkę flejtucha. Bibliotekarka zaśmiała się, gdy wyobraziła sobie wzburzonego sąsiada, który referuje babci Sławce, co się stało.
To byłoby coś w stylu:
— Nie uwierzysz, co mnie dziś spotkało! — Kazik teatralnie złapał się za chudą, kościstą klatkę piersiową. — I to wina twojej wnuczki! — Jego grdyka poruszyła się jak u indora.
— Kaziu, nie gorączkuj się, bo dostaniesz nawału! — poradziła Sławka z miną kota, który właśnie zjadł dorodną mysz.
— Chyba zawału?
— A czy ja niewyraźnie mówię? Myj uszy, Kaziu, a nie je wietrzysz. — Pogroziła mu żartobliwie palcem.
— Zalała mi nowe płytki na balkonie kawą, wyobrażasz sobie? — wypalił niczym z flinty. — I jeszcze jakby tego było mało odłamki porcelany porysowały ścianę przy oknie. Jak nic będzie do malowania!
— Kaziu, nie bądź jak koza, co patrzy na zaryglowane wrota, tylko szybko to sprzątaj, bo jeszcze ci sanepid zrobi kontrolę — postraszyła go Sławka, w duchu zaśmiewając się do rozpuku.
— Co? — Kazik wrzasnął podskakując jak rażony piorunem. — Gdzie sanepid? U mnie? — Przeżegnał się rozglądając się na boki gorączkowym wzrokiem.
— A co? Czemu się dziwisz? Przecież masz chlewnię — mówiąc to, wskazała na podłogę balkonu i otoczenie wokół niego.
— Jaką chlewnię? Co ty mówisz, Sławka? Jak już coś to chlew. — Zmarszczył brwi rozglądając się i licząc straty.
— Sam to powiedziałeś. — Wzruszyła ramionami, posyłając mu uśmiech pełen słodyczy. — Basia to dobra dziewczyna, tylko trochę taka… roztargniona, ale ma to po mnie. Jak wiesz niedaleko pada gruszka od jabłoni. — Machnęła lekceważąco ręką.
— Chyba jabłko… — Kazik podrapał się po potylicy.
— Jakie jabłko? Tu nie ma jabłek, raczej resztki kawy i filiżanki, bardzo ładnej zresztą. Sama jej kupiłam. Szkoda, że się potłukła. — Sława zwiesiła nos na kwintę.
— Wiesz co, zajrzyj może do wnuczki, a ja wezmę się za sprzątanie. Nie chcę cię wyganiać, ale sama rozumiesz…
— Tak, twój pedantyczny psychol się obudził i musisz dziada nakarmić… — Sława zaśmiała się złośliwie, po czym wyszła z mieszkania, a Kazik rzucił się sprzątać pobojowisko z takim zaangażowaniem, jakby miał za to dostać medal.
Baśka wyrwała się z zamyślenia kręcąc głową i podśmiewając się pod nosem. Niechętnie weszła do mieszkania, poszła do sypialni, gdzie założyła kapcie i raz jeszcze przeczesując ręką włosy, wyszła na klatkę schodową, by zejść do sąsiada i przeprosić go za wyrządzone szkody.
— Może jakoś go ubłagam obiecując kupić najnowszy środek do czyszczenia łazienki. Podobno hit — mamrotała do siebie schodząc po schodach i szczelniej zawiązując pasek od szlafroka.
Kiedy znalazła się przed drzwiami mieszkania pana Kazika przez chwilę stała z bijącym sercem walcząc z chęcią ucieczki, gdzie pieprz rośnie, ale wiedziała, że nie może tego zrobić.
Wzięła głęboki oddech, a potem zadzwoniła. Czekała aż sąsiad wyjdzie, ale bezskutecznie. Zniecierpliwiona pchnęła drzwi, a te bez trudu się uchyliły.
Co u czorta?, pomyślała, czując jak przechodzi ją lodowate zimno.
Niechętnie wsunęła jedną stopę, a potem drugą i tak znalazła się w przedpokoju. Dostrzegła wieszak, szafkę na buty, chodnik. Dalej widoczny był salon urządzony w stonowanych kolorach, dominowała tu głównie biel i szarość. Niewiele mebli, brak bibelotów. Tak, żeby łatwiej można było sprzątać.
— Dzień dobry, panie Kaziu! — zawołała stojąc w przedpokoju i nieco wychylając się w stronę salonu. — Przepraszam, że niepokoję, ale chciałam przeprosić za rozbitą filiżankę. Jak pan chce mogę posprzątać…
Jednak odpowiedziała jej cisza.
Może śpi?, zastanawiała się. Chociaż pan Kazio nie należał do tych, którzy mieli problemy z porannym wstawaniem. Jeśli o to chodzi był zupełnym przeciwieństwem Baśki. Ranny ptaszek, w dodatku pracuś. Wstawał o szóstej rano, zmywał naczynia, potem mył podłogi, ścierał kurze, a na końcu wynosił śmieci. To był jego stały rytuał znany wszystkim mieszkańcom bloku. Dlatego tym dziwniejsze było, że o siódmej piętnaście mógłby jeszcze leżeć w łóżku.
Może się rozchorował?, pomyślała, wchodząc głębiej do mieszkania i w tym samym momencie jej wzrok padł na wystające zza stołu nogi.
Nogi te leżały nieruchomo i wyglądało na to, że im tam dobrze i nie mają zamiaru nigdzie iść…
Baśka poczuła jak ogarnia ją gorąco i zgroza jednocześnie. Jej nogi zrobiły się jak z waty. Nie była w stanie oderwać wzroku od brązowych nogawek spodni i czarnych, skórzanych kapci.
Niczym w transie podeszła bliżej i wtedy okazało się, że pan Kazik leży blady na dywanie, a z boku jego głowy wypływa krew.
— A niech mnie króle biją! To przecież trup! — zawołała wstrząśnięta, wpatrując się w zwłoki leżące na podłodze.
Baśka oprócz tego, że kochała kawę, kochała również kryminały. Pracując w bibliotece miała dostęp do literatury wszelkiej maści, ale najbardziej upodobała sobie właśnie ten gatunek literacki. Uwielbiała zwłaszcza Agatę Christie i Joannę Chmielewską. Z nowszych Alka Rogozińskiego i Olgę Rudnicką. Lubiła czytać jak bohaterowie rozwiązują zagadki, jak znajdują zwłoki, jak wplątują się w różne intrygi, ale nigdy, nawet w najczarniejszych koszmarach, nie pomyślałaby, że sama wplącze się w jakąś aferę kryminalną.
A wszystko to przez filiżankę z kawą!
— Co tu robić? — zastanawiała się gorączkowo, próbując przypomnieć sobie, cokolwiek z tego, co wyczytała w kryminałach Chmielewskiej. Ona też, a raczej jej bohaterka, często natykała się na zwłoki.
Już wiem! Muszę sprawdzić, czy faktycznie nie żyje, a potem zadzwonić na policję! — Podbudowana tą myślą zrobiła krok w stronę leżącego na podłodze trupa, który… wyglądał na martwego.
— A czego się spodziewałaś, kretynko? — zganiła się, klękając na dywanie i pochylając się nad denatem. — Trup jest martwy. Nie oddycha, leży nieruchomo. Jest blady i ma mętny wzrok. Tutaj wszystko się zgadza.
Zlustrowała raz jeszcze trupa pana Kazika, po czym nie miała już wątpliwości. Jej sąsiad był zimny i bez wątpienia martwy.
— Trzeba zadzwonić na policję — zdecydowała, wstając z klęczek i odsuwając się od zwłok.
Na paluszkach wyszła z mieszkania uważając, by niczego nie dotykać. Gdy znalazła się na korytarzu szybko wbiegła po schodach na górę.
Nie wiedziała, że morderca pana Kazia wciąż tam był i, że w chwili, gdy ona weszła do środka schował się za zasłoną.
I, że ją widział i był przekonany, że ona go też…
Raz bowiem Baśka zerknęła w stronę okna, by rzucić okiem na smętne resztki jej ulubionej filiżanki leżące na balkonie.
— Przynajmniej pan Kazio nie będzie musiał sprzątać — zauważyła z wisielczym humorem, jednak szybko przywołała się do porządku. Sąsiad może i był uciążliwy, ale nie zasłużył na taką śmierć.Rozdział 2
Po tym jak powiadomiła policję bibliotekarka stwierdziła, że w obecnym stanie ducha nie jest zdolna do pracy, więc zadzwoniła do dyrektorki i poprosiła o urlop na żądanie. Ta bez zbędnych pytań się zgodziła, kazała jej tylko wysłać wiadomość do działu kadr.
Baśka odbębniła to raz dwa, a potem, żeby jakoś podratować skołatane nerwy napiła się dereniówki, którą dostała od babci Sławki na imieniny. Nalewka stała w komodzie i w razie potrzeby służyła pomocą. Teraz była jak znalazł.
Dziękując zapobiegliwej krewnej Baśka odstawiła szklankę na stół i poszła się ubrać w pierwsze z brzegu rzeczy. Założyła zieloną spódnicę i beżową bluzkę. To był jej uniform do pracy. Lubiła taki styl i doskonale się w nim czuła. Może i wyglądała w nim jak stara panna, ale kto by się tym przejmował? Ona na pewno nie. Co więcej uważała się za szczęśliwą singielkę i żaden facet nie był jej potrzebny do szczęścia, bo jak mawiała Zośka Słoik jej najlepsza przyjaciółka, facet to tylko kula u nogi i źródło chronicznego bólu głowy.
Trzęsącymi się rękami zrobiła makijaż, co było błędem, bo niechcący rozmazała tusz i szminkę. Kiedy spojrzała w lustro przeraziła się i niemal wrzasnęła. Wyglądała jak klaun po zakrapianym kinderbalu. Nie o to jej przecież chodziło.
Szybko zmyła nieudany makijaż i machnęła ręką.
— To nie pokaz mody, a zwykła rozmowa z policją — mruknęła takim tonem jakby podobnych rozmów przeprowadzała na pęczki.
Z rozmyślania wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi. Na drżących nogach poszła otworzyć i … zamarła.
Stojący na progu mężczyzna był nieziemsko przystojny. Z niebieskimi oczami, czarnymi jak heban włosami i masywną sylwetką przypominał jej Henry’ego Cavilla.
— Policja. Komisarz Marcel Kos. — Funkcjonariusz pokazał jej odznakę. — Czy pani Barbara Złotko? — zapytał aksamitnym głosem, od którego serce bibliotekarki zabiło jeszcze mocniej.
Kiwnęła głową niezdolna wydobyć głosu.
— Możemy porozmawiać? — Policjant rzucił jej uważne spojrzenie, dostrzegając rumieńce na jej policzkach i nieco błędny wzrok.
Uśmiechnął się pod nosem przyzwyczajony do podobnych reakcji. Zwykle kobiety na jego widok traciły rozum i zapominały języka w gębie. Dał jej chwilę, żeby ochłonęła.
Baśka zmieszała się odzyskując rezon i dając znać ręką, by policjant wszedł do środka.
— Może się pan czegoś napije? — zaproponowała, idąc obok niego i wpatrując się w jego twarz jak sroka w gnat.
Komisarz pokiwał przecząco głową.
— Nie, dziękuję. Nie zajmę pani dużo czasu.
Usiedli na kanapie, po czym Marcel Kos wyjął notes i długopis, a potem na nią spojrzał.
— Czy to pani znalazła zwłoki Kazimierza Wróbla? — zapytał.
Pokiwała energicznie głową, aż włosy jej zafalowały.
— Tak, zgadza się. Wciąż nie mogę uwierzyć, że pan Kazik nie żyje. To straszne, co się stało… — Baśka załamała ręce przypominając sobie leżące w salonie ciało sąsiada. Na samo wspomnienie trupa przeszły ją nieprzyjemne ciarki.
— Proszę opowiedzieć wszystko po kolei. Jak znalazła pani zwłoki? — Komisarz spojrzał na nią wyczekująco wlepiając w nią swoje niebieskie oczy. Co oczywiście nie było dobrym pomysłem, bo Baśka w jednej chwili zapomniała jak się nazywa, a co tu dużo mówić o czymś więcej.
Policjant szybko pojął swój błąd. Chrząknął, lekko potrząsając ją za ramię.
Ocknęła się jakby z letargu, potarła ręką skroń, po czym wychrypiała:
— To wszystko wina filiżanki z kawą…
— Dlaczego? — Marcel Kos nie potrafił ukryć zaskoczenia.
— Stłukła się i niefortunnie spadła na balkon pana Kazika — wyjaśniła wzruszając ramionami jakby to było jasne jak słońce. — Nie miałam wyboru, musiałam do niego iść.
— Czemu sąsiad miałby się przejąć zbitą filiżanką leżącą na balkonie? — dociekał policjant.
— Bo był pedantem, największym jakiego znałam. Ciągle tylko sprzątał, mył, czyścił. Normalnie jakby opętał go demon czystości. — Baśka zaśmiała się zasłaniając usta dłonią.
Komisarz uśmiechnął się pod nosem, zanotował coś, po czym patrząc na nią jak na wyjątkowy okaz, zapytał:
— Dobrze, poszła pani do sąsiada, i co było dalej?
— Nikt mi nie otworzył, choć dzwoniłam — wyjaśniła suchym tonem. — Pchnęłam więc drzwi i okazało się, że są otwarte. Weszłam do środka i zaczęłam go wołać, ale odpowiedziała mi cisza, co było dziwne, bo pan Kazik wstawał wcześnie rano. Kiedy weszłam głębiej do mieszkania znalazłam go. Leżał na podłodze, martwy.
— Rozumiem, że to musiał być dla pani szok. Czy dotykała pani zwłok albo czegoś w mieszkaniu?
Baśka pokręciła przecząco głową.
— Nie, nachyliłam się tylko, żeby sprawdzić, czy żyje, ale niestety. Zimny trup. Nie, niczego nie dotykałam oprócz drzwi, które uchyliłam, gdy weszłam do środka.
— A czy widziała pani coś podejrzanego? Albo kogoś? — zapytał policjant notując coś w notesie.
— Nie, niestety... — mówiąc to, rozłożyła bezradnie ręce.
— To proszę jeszcze powiedzieć, o której godzinie go pani znalazła?
— Jakiś kwadrans po siódmej — odparła, pocierając ręką skroń.
— Czy pani sąsiad mógł mieć wrogów? — zapytał komisarz patrząc na nią uważnie.
— Nic mi o tym nie wiadomo. Był uciążliwy, ale nie aż tak, by ktoś go zabił. Co to to nie! — Baśka posłała mu blady uśmiech.
— Dziękuję. Tutaj jest moja wizytówka. — Marcel Kos podał jej papierowy kartonik. — W razie gdyby coś sobie pani przypomniała, proszę dzwonić. — Wstał, ukłonił się i wyszedł zostawiając po sobie zapach piżma i cedru.Rozdział 3
Po wyjściu komisarza Baśka ocknęła się z letargu, a potem sięgnęła po telefon.
— Czemu nie odbierałaś? Dzwonię i dzwonię. Coś się stało? — dopytywała Zośka jej najlepsza przyjaciółka.
— Wyobraź sobie, że znalazłam trupa — odparła bibliotekarka mrożącym krew w żyłach głosem.
W słuchawce na moment zaległa martwa cisza.
— Ale jak to trupa? — zapytała po dłuższej chwili wstrząśnięta Zośka.
— Normalnie, martwy na śmierć, nieruchomy, blady, zimny trup. — Baśka zaczęła wyliczać, przeklinając w myślach swoją bujną wyobraźnię.
Przyjaciółka jęknęła ze zgrozą.
— A czyj? — odważyła się zapytać.
— I to jest najdziwniejsze, bo mojego sąsiada, pana Kazika. Wiesz tego pedanta pod siódemki.
— A ten, co tak ciągle latał ze ścierką i szczotką? — Zośka przypomniała sobie. — Wiadomo, co mu się stało?
Baśka wzruszyła ramionami, czego przyjaciółka oczywiście nie mogła widzieć, więc szybko wyjaśniła:
— Nie, policja nie mówiła. Moim zdaniem to morderstwo — powiedziała posępnie.
— Niemożliwe, przecież to niegroźny staruszek! — Zośka prychnęła sceptycznie. — Czemu tak sądzisz?
— Bo drzwi były uchylone, a pan Kazik miał ranę głowy. Jakby ktoś mu przyłożył jakimś ciężkim narzędziem.
— To wiele wyjaśnia. Może przyjadę do ciebie? Urwę się na chwilę z pracy…
Zośka pracowała w sklepie zoologicznym. Była zapaloną kociarą. Posiadaczką niezwykle marudnego i wiecznie uciekającego lub chowającego się gdzieś kota o imieniu Stefan. Rude to wredne jak mawiała jej matka, a kot był tego doskonałym przykładem.
— Pewnie! Co dwie głowy to nie jedna. Może razem na coś wpadniemy — ucieszyła się Baśka. — Do zobaczenia! — Rozłączyła się szybko, a potem wykonała jeszcze jeden telefon.
Po trzech sygnałach usłyszała wysokie, piskliwe:
— Halo? Kto mnie budzi przed ósmą rano?
— To, ja babciu, Basia. Stało się coś strasznego… — wymamrotała dziewczyna.
— Mów głośniej dziecko, słabo dyszę… — Sławka usiadła na łóżku, przekładając telefon do drugiego ucha.
— Chyba słyszę… — zauważyła Baśka śmiejąc się pod nosem i kręcąc głową.
Babcia Sławka miała szczególną zdolność mylenia powiedzonek i przekręcania wszystkiego, a co najlepsze jej niedoścignionym wzorem, jak sama mówiła, była Wioletta Kubasińska. Sławka Gwóźdź była jej wielką fanką i nie zważała nawet na to, że była to postać fikcyjna wymyślona na potrzeby serialu telewizyjnego. Dla Sławy była wzorem do naśladowania i ideałem. Skąd to się wzięło? Nie wiadomo. Cała rodzina jednak zgodnie uznała to za niegroźne szaleństwo i po pewnym czasie traktowała jak coś oczywistego.
— Co mówisz, Basiu? — dopytywała Sławka nieco ochrypłym głosem za sprawą nikotyny, ponieważ paliła nałogowo od ponad czterdziestu lat. Zaczęła, gdy miała dwadzieścia dwa lata i okazało, że się jej ówczesny narzeczony dał nogę z jej kolegą Zenkiem.
— Znalazłam trupa — wyjaśniła rzeczowo Baśka.
— Jaka trumna? Ja nie chcę do żadnej trumny! — krzyknęła Sława i aż poderwała się z łóżka. — Przecież mówiłam, że macie mnie po śmierci skremować.
— Babciu przecież nie o tym mówię! — Baśka westchnęła z rezygnacją. — Pan Kazik Wróbel nie żyje!
— O mój ty Janosiku! — zawołała ze zgrozą Sławka. — Co się stało Kaziowi? Za dużo sprzątał?
— Nie, ktoś go chyba zabił — wyjaśniła grobowym głosem wnuczka.
— Niemożliwe. Skąd wiesz? — Krewna zaciekawiła się, w pośpiechu szukając kapci.
Nie tylko Baśka lubiła kryminały, jej babka także. Z tym, że ona czytała tylko te z jamnikiem.
— Sama go znalazłam. Martwego na amen — przyświadczyła dziewczyna.
Sławka aż otworzyła usta ze zdziwienia.
— O matko i burko. To się w bańce nie mieści! — zawołała ze zgrozą. — Zaraz będę. Powiedz tylko, gdzie jesteś.
— W mieszkaniu. W takim razie czekam, babciu — odparła spokojnie Baśka i rozłączyła się, odkładając telefon na stolik.
Nie minęła minuta jak ekspres zaszumiał i bibliotekarka nalała sobie kawy, a potem ukroiła ciasto i zaniosła je do salonu. Tam usiadła na sofie i sącząc czarny napój pogrążyła się w niewesołych rozmyślaniach.Rozdział 4
Baśka na Zośkę i babcię Sławkę nie musiała długo czekać. Nie minęło pół godziny, jak obie pojawiły się w drzwiach mieszkania bibliotekarki.
— Opowiadaj, co się stało. Jesteś pierwszą osobą, którą znam osobiście, która znalazła trupa. Jak to jest? — zasypała ją od progu pytaniami Zośka.
Przyjaciółka była niską, filigranową blondynką. Miała krótkie włosy do ramion i grzywkę. Nosiła kolorowe stroje, chusty i naszyjniki. Prowadziła zdrowy styl życia, lubiła spacery i aktywność na świeżym powietrzu. Różniły się z Baśką pod tym względem jak ogień i woda. Jedyne co miały wspólne to miłość do zwierząt, bujna wyobraźnia i temperament.
No i poczucie humoru. Obie je posiadały i nie wahały się go używać.
Zawsze i wszędzie.
— Właśnie. Też bym chciała wiedzieć — przyszła jej w sukurs Sława.
Babka Baśki ubrana była w marynarkę we wzór z wężowej skóry, spodnie w kwiaty hibiskusa, a na głowie miała kapelusz wielkości młyńskiego koła. Jej fioletowe włosy były krótkie i wiły się w loczkach na czole. Patrząc na nią aż bolały zęby, ale nie było nikogo, kto by się za nią nie obejrzał. Sławka Gwóźdź zawsze była w centrum zainteresowania oraz częstą przyczyną kolizji.
— Siadajcie. Zaraz wam wszystko opowiem. — Baśka starała się tonować emocje. — Może napijecie się wody z miętą i cytryną?
— A chętnie — zgodziła się Sławka siadając na kanapie i kładąc torebkę na stolik kawowy.
Zośka pokręciła przecząco głową i usiadła na sofie.
— Nie, dziękuję. Piłam przed wyjściem. Szef pozwolił mi wyskoczyć na pół godzinki, bo powiedziałam mu, że zapomniałam wyłączyć żelazko. — Zachichotała, puszczając oczko do przyjaciółki, a ta widząc jej minę roześmiała się i pogroziła jej żartobliwie palcem.
Kiedy Sławka napiła się wody, a Baśka kawy przeszły wreszcie do sedna poganiane przez niecierpliwiącą się i wiercącą jakby oblazły ją mrówki Zośkę.
— Gdyby nie filiżanka z kawą nic by się nie stało. To znaczy, gdybym jej nie zbiła i nie spadłaby na balkon pana Kazika — wyjaśniła, gwałtownie gestykulując rękoma. — Weszłam tam i natknęłam się na zwłoki. Myślałam, że sama padnę trupem. Tak się wystraszyłam. — Baśce aż trzęsły się ręce, gdy o tym mówiła.
— I nie widziałaś niczego podejrzanego? — dociekała Zośka, obgryzając z nerwów paznokcie i wpatrując się w przyjaciółkę takim wzrokiem, jakby ta miała dwie głowy.
— Nie, nawet policja mnie o to pytała. Myślicie, że morderca jeszcze tam był? — Baśka aż się wzdrygnęła.
— Raczej nie, ale kto to wie… — zasępiła się Zośka.
— Wiecie, co… Chyba muszę wam coś powiedzieć… — odezwała się nagle milcząca dotąd Sławka, a jej mina mówiła, że to sprawa wielkiej wagi.
— O co chodzi, babciu? — Baśka nachyliła się w jej stronę, a Zośka przysunęła się bliżej.
— Mam pewne podejrzenia. Wiecie, że Kazik prowadził biuro detektywistyczne? — Sława spojrzała uważnie na wnuczkę i jej koleżankę.
— Tak, coś słyszałam, ale znany był głównie z zamiłowania do szczotki i ścierki — zaśmiała się Baśka.
Zośka tylko pokiwała głową.
— No i sęk w tym, że jakieś dwa tygodnie temu Kazik wspominał coś o jakiejś sprawie z przeszłości, której wtedy nie udało mu się rozwiązać. Podobno wpadł na nowy ślad i miał to sprawdzić — stwierdziła z satysfakcją.
— A wiesz o, co chodziło? — zaciekawiła się Baśka.
Sława pokręciła przecząco głową, aż zsunął się jej kapelusz. Poprawiła go niedbałym gestem.
— Nie, szczegółów nie znam. Wiem tylko tyle, że chodziło o śmierć jakiejś młodej dziewczyny.
— To, co robimy? — chciała wiedzieć Zośka, przysuwając do siebie talerzyk z szarlotką i sięgając po łyżeczkę.
— Mam pomysł! — Baśka aż podskoczyła na kanapie. — Może to nie jest zgodne z prawem, ale jeśli chcemy rozwiązać zagadkę i znaleźć mordercę pana Kazika musimy to zrobić…
— Co masz na myśli? — zapytała z lekkim niepokojem Sławka, patrząc na nią podejrzliwie. Znała upodobania wnuczki i wiedziała, że ta uwielbia kryminały i wszelkie zagadki detektywistyczne.
— Włamać się do niego do mieszkania. Może w jego papierach coś znajdziemy… — wyjaśniła ze spokojem bibliotekarka.
— Po moim bladym trupie! Ani mi się waż. Jeszcze coś ci się stanie! — W Sławkę jakby piorun strzelił.
— Ale, babciu… — żachnęła się Baśka. — Musimy to zrobić, zrozum! — Zacisnęła dłonie w pięści z trudem tłumiąc złość.
— To niebezpieczne. Nie zgadzam się i omasta! — zaprotestowała wojowniczym tonem, zakładając ręce na piersi.
Baśka westchnęła ciężko.
— A ty, co myślisz? — zapytała Zośkę, która wpatrywała się to w jedną to w drugą, jakby właśnie oglądała serial akcji. Brakowało jej tylko miski popcornu na kolanach.
— Że powinnyśmy to zrobić. Jeśli chcesz mogę iść z tobą. Będę cię ubezpieczać — zapewniła, kładąc dłoń na piersi.
— Czyli przegłosowane. Dwa do jednego. Nie masz wyboru, babciu. — Baśka uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Seniorka wywróciła oczami i się przeżegnała.
— Nie podoba mi się to. Jeszcze skończycie w kryminale. Ale jeśli ktoś faktycznie zabił Kazika, to musimy znaleźć jego mordercę. Koronka nam z zęba nie spadnie — zgodziła się niechętnie.
— Chyba plomba… — wtrąciła Zośka, a Baśka parsknęła śmiechem nie mogąc się powstrzymać.
— Tylko musimy opracować plan działania — dodała.
Wkrótce wszystko zostało omówione, a trzy detektywki amatorki zajadały się szarlotką aż im się uszy trzęsły. I żadna z nich nie podejrzewała dokąd zaprowadzi je ta sprawa, ani w co się pakują…Rozdział 5
Następnego dnia Baśka Złotko poszła do pracy. Kochała swoje zajęcie, tak samo jak książki, ale tym razem jej myśli zaprzątał trup.
I nikt ani nic nie mogło się z tym równać.
Bibliotekarka przez cały dzień wykonywała wszystkie czynności mechanicznie, wypożyczając książki i uśmiechając się do odwiedzających bibliotekę czytelników, układając nowości na półkach i uzupełniając listę zamówienia na najbliższy kwartał.
Nie mogła się skupić na niczym innym, jak na swojej zagadce kryminalnej. Teraz doskonale rozumiała wszystkich bohaterów swoich ulubionych powieści.
Gdy tylko na zegarze wybiła szesnasta Baśka wyłączyła komputer, chwyciła torebkę i wyleciała z biblioteki jak z procy, niemal potykając się na schodach.
Kiedy znalazła się na ulicy odetchnęła z ulgą i wyjęła z torby telefon. Wystukała numer Zośki i odczekała aż przyjaciółka odbierze.
— Masz wszystko? — zapytała niecierpliwie, jak tylko usłyszała jej głos.
— Tak. Zgodnie z listą. Będę u ciebie po dziewiętnastej — oznajmiła, po czym się rozłączyła nie dając Baśce dojść do słowa.
Bibliotekarka westchnęła ciężko i stukając głośno obcasami ruszyła energicznie w stronę swojego osiedla. Do przejścia miała ponad kilometr, ale lubiła spacery, więc nie stanowiło to dla niej wielkiej niedogodności.
Zamyślona nie zauważyła, że ktoś ją śledzi, to chowając się za żywopłot, to za wiatę przystanku.
Kiedy Baśka znalazła się przed blokiem idąca za nią osoba schowała się za budką kiosku zerkając nerwowo i wychylając się, co i raz. A widząc jak dziewczyna weszła do klatki, odwróciła się i szybko odeszła.
W tym samym czasie bibliotekarka weszła do mieszkania, gdzie zdjęła pantofle, odstawiła torebkę na toaletkę i przeszła do kuchni z zamiarem napicia się wody. Zaburczało jej w brzuchu, zajrzała więc do lodówki i wyciągnęła z niej pudełko z zapiekanką makaronową, którą włożyła do mikrofali.
Kiedy posiłek się podgrzewał Baśka poszła umyć ręce. Po chwili wróciła, wyjęła gorącą zapiekankę i poszła z nią do salonu, gdzie w towarzystwie kolejnego odcinka serialu „Bez pożegnania” na podstawie powieści Harlana Cobena, zjadła z apetytem. Najedzona, przykryła się kocem i zasnęła.
Obudził ją natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi. Zerwała się strącając koc na podłogę i przecierając dłońmi zaspane oczy.
— Kogo diabli niosą? — wymamrotała, poprawiając zmierzwione włosy, przez co jeszcze bardziej się nastroszyły i ruszając w stronę drzwi.
— Co nie otwierasz? Już myślałam, że i ciebie dopadł morderca pana Kazika — rzekła na wejściu Zośka, wchodząc do środka i taszcząc pod pachą wypchaną reklamówkę.
— Spałam. — Baśka ziewnęła, przeciągając się jak leniwiec.
— Ty sobie śpisz, podczas gdy nas czeka misja „Włamanie do denata”. Fajnie wymyśliłam? — Przyjaciółka uśmiechnęła się rozbrajająco.
Baśka przewróciła oczami.
— Nieźle — pochwaliła. — Lepiej pokaż, co tam masz! — Zachłannie zajrzała do torby.
— No to patrz… — zachęciła Zośka, wysypując wszystko na podłogę, a Baśka nachyliła się. Jej oczom ukazały się dwie pary czarnych dresów, latarka, zestaw wytrychów oraz winylowe rękawiczki.
— Skąd to masz? — Bibliotekarka zerknęła na nią podejrzliwie, wskazując ręką zestaw wytrychów.
— Od kolegi brata — wyjaśniła rzeczowo Zośka, lekko się rumieniąc, co nie uszło uwadze przyjaciółki. — Mam mu oddać jutro, więc musi zostać w idealnym stanie… No wiesz, żaden nie może się wygiąć ani złamać — zawiesiła głos, przestępując nerwowo z nogi na nogę i sięgając po zestaw włamywacza.
— Dobra, szykujmy się. Nie ma czasu do stracenia. Jeśli chcemy rozwikłać to przed policją nie mamy wyboru. — Baśka nachyliła się i sięgnęła po dresy.
Zośka poszła w jej ślady. Szybko się przebrały, a potem zaopatrzone w latarkę i wytrychy wyszły po cichu z mieszkania.
— Obyśmy nikogo nie spotkały po drodze — szepnęła Zośka martwym głosem, uświadamiając sobie powagę sytuacji.
Gdyby któryś z sąsiadów Baśki ich nakrył skończyłyby na komisariacie. A tego żadna z nich nie chciała.
Opatrzność nad nimi czuwała i udało im się niepostrzeżenie zejść na piętro niżej. Zatrzymały się przed drzwiami do mieszkania pana Kazika, nasłuchując. Jednak nic podejrzanego się nie działo.
— Dobrze, że nie zakleili drzwi taśmą policyjną — zauważyła Zośka, zerkając z lekką obawą na schody prowadzące na niższe piętra.
— Dawaj otwieramy! — ponagliła ją Baśka, a wtedy przyjaciółka otworzyła zestaw z wytrychami, by wyszukać odpowiedni, który pasowałby do zamka.
Wreszcie po kilku nieudanych próbach udało się im otworzyć drzwi.
— Wejdę pierwsza, ty mnie ubezpieczaj — zaproponowała bibliotekarka, stąpając ostrożnie po podłodze i kierując się w stronę salonu.
— Może się rozdzielimy? Ja zacznę szukać w sypialni. — Zośka popatrzyła na nią wyczekująco.
Baśka przytaknęła, jednocześnie rozglądając się pobieżnie po mieszkaniu sąsiada. Była tu parę razy, więc na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że niewiele się zmieniło. Wszędzie panował porządek i czystość, nadal pachniało środkiem do czyszczenia i czymś podobnym do lizolu, specyfiku jakiego używają w szpitalach.
Pewnie bakterii i zarazków bał się równie mocno jak diabeł święconej wody, zaśmiała się w duchu, ale szybko spoważniała.
— Świetny pomysł — pochwaliła Zośkę. — Pamiętasz na co zwracać uwagę?
— Nie bardzo, przypomnij mi, bo w tym pośpiechu mogło mi wylecieć z głowy… — Podrapała się po głowie.
— Głównie dokumentów, teczek, jakichś zdjęć, nazwisk, czegokolwiek co związane było ze sprawami, które prowadził jako detektyw. Może dzięki temu uda nam się określić nad czym pracował i co to była za dziewczyna. Jak zginęła, kiedy to było… — Baśka zaczęła wymieniać na palcach, a jej policzki aż poróżowiały z emocji.
— Dobrze, możesz na mnie liczyć — zapewniła Zośka salutując jak żołnierz, po czym ruszyła do sypialni, podczas gdy Baśka przeszła do salonu.
Zapobiegliwie założyła rękawiczki, więc nie musiała martwić się, że zostawi gdzieś odciski palców. Może jakieś stare gdzieś były, bo bywała u sąsiada od czasu do czasu, ale wolała nie ryzykować.
Policja może w każdej chwili wrócić i raz jeszcze chcieć przeszukać mieszkanie. Nie wiadomo czy technicy wszystko sprawdzili, lepiej dmuchać na zimne, uznała.
Salon pana Kazika stanowiło pomieszczenie średnich rozmiarów, w którym znajdował się stół i cztery krzesła, komoda, biurko, etażerka i szafa. Wszystko wyglądało na solidne i zrobione wiele lat temu. W powietrzu dało się wyczuć zapach starego drewna, taki jaki czasem można wyczuć w bibliotece, która powstała kilkadziesiąt lat temu.
Baśka kochała ten zapach. Marzyła o tym, by kiedyś ktoś wynalazł takie perfumy. Pryskałaby się nimi bez opamiętania.
Przymknęła na moment oczy, więc nie zauważyła dywanu i potknęła się. Poleciała jak długa na podłogę, klnąc pod nosem. Rozcierając obolałe kolana i gramoląc się na nogi, kątem oka zauważyła, że do dolnej szuflady biurka coś jest przyczepione. Nachyliła się i zerknęła pod biurko, a wtedy jej oczom ukazał się klucz przyklejony przezroczystą taśmą samoprzylepną.
Ciekawa do czego służy?, pomyślała, a potem bez wahania oderwała taśmę i wyjęła klucz, który był niewielki i gdyby nie to, że zobaczyła go z poziomu podłogi, raczej by go nie znalazła.
— Głupi to ma szczęście! — Uśmiechnęła się od ucha do ucha, chowając znalezisko do kieszeni, a potem podniosła się z kolan i zaczęła przeszukiwać szuflady biurka.
Jednak nic ciekawego nie znalazła. Były tam tony starych rachunków, wyciągów bankowych, paragonów, a także materiały biurowe, takie jak długopisy, luźne kartki papieru, czy niezapisane notatniki.
Przejrzała również zawartość szuflad w kredensie, ale tam znajdowały się jedynie ubrania i zastawa. Na etażerce stało kilkadziesiąt książek, głównie jakieś poradniki, biografie, kryminały i podręczniki z zakresu kryminologii i kryminalistyki. Było też coś o technikach dedukcji, badaniu śladów na miejscu zbrodni, prowadzeniu śledztwa oraz ćwiczeniach usprawniających mózg.
Może on też podobnie jak Herkules Poirot używał szarych komórek?, pomyślała.
Pobieżnie przeszukała jeszcze kuchnię i łazienkę, ale tam nic nie znalazła. Wszędzie było posprzątane. Produkty poukładane w szafkach niemal jak pod linijkę, większość kolorami.
— No pedant, jak nic — westchnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Masz coś? Bo ja niczego nie znalazłam… — rzekła smętnie Zośka, wchodząc do łazienki, i widząc jak przyjaciółka patrzy lekko zszokowana na zawartość szafki wypełnionej środkami do czyszczenia i dezynfekcji, bogato wyposażonej w najlepsze i najskuteczniejsze specyfiki do sprzątania.
— Pan Kazik faktycznie miał fioła na punkcie czystości — zauważyła Baśka zgryźliwie, zamykając szafkę i odwracając się w stronę przyjaciółki. — Co mówiłaś?
— Nie znalazłam nic, co mogłoby nam dać jakiś punkt zaczepienia. Żadnych dokumentów ani zdjęć. — Zośka rozłożyła bezradnie ręce.
— A zapomniałabym, ja coś znalazłam. — Baśka pacnęła się w czoło. — Klucz przyczepiony do dolnej szuflady biurka. Jednak nie wiem do czego może służyć… — Wyjęła znalezisko z kieszeni i podała je Zośce, której na ten widok zaświeciły się oczy.
— To już coś. Zawsze jesteśmy o krok do przodu. Trzeba będzie pogłówkować. Jutro po pracy zajrzę do ciebie, a ty zaproś babcię Sławkę. Ona najlepiej z naszej trójki znała pana Kazika. Może jeszcze sobie coś przypomni…
— Jasne, tak zrobimy. Chodźmy, zrobiło się późno. Nie chcę, by ktoś nas tutaj nakrył. — Baśka nagle poczuła, jak robi jej się zimno ze strachu. Uczucie było tak nagłe i nieprzyjemne, że aż się wzdrygnęła.
Szybko opuściły mieszkanie denata, zamykając drzwi na klucz i ruszyły schodami na górę.
— Masz wino? — zapytała Zośka, człapiąc za koleżanką.
— Mam, czerwone, twoje ulubione. — Uśmiechnęła się Baśka.
— To świetnie, bo dobrze działa na nerwy. A ja muszę się napić…
W mieszkaniu przebrały się w normalne ubrania, a potem z butelką wina i dwoma kieliszkami zasiadły przy telewizorze, by obejrzeć serial kryminalny o włoskim detektywie.
Kiedy wino się skończyło Baśka odprowadziła Zośkę do taksówki, a potem weszła do mieszkania i padła na łóżko, tak jak stała.
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że gdy rano bibliotekarka się obudziła nigdzie nie mogła znaleźć klucza, który wczoraj przezornie schowały. Kiedy to robiły były już nieźle wstawione.
— Jak pech, to pech... — westchnęła niechętnie wstając z kanapy i idąc do kuchni, by zrobić sobie kawę. Bez porządnej dawki kofeiny jej mózg nie chciał pracować. A wiele było do przemyślenia.
— Wieczorem na naszej babskiej burzy mózgów coś wymyślimy — stwierdziła robiąc dobrą minę do złej gry, bo niepokój jakoś nie chciał jej opuścić.Rozdział 7
Zaalarmowany przez Baśkę komisarz Marcel Kos pojawił się w mieszkaniu bibliotekarki tuż przed godziną dwudziestą. Trzy detektywki amatorki były już lekko wstawione. Humor im wyraźnie dopisywał, bo co i raz wybuchały śmiechem z byle powodu.
Komisarz po gorączkowym telefonie, który oderwał go od przeglądania akt sprawy, zaintrygowany i nieco zdezorientowany spoglądał teraz to na rudowłosą bibliotekarkę, to na ubraną w fiolety starszą panią, to na blondynkę trzymającą na rękach rudego kota. Wszystkie trzy przekrzykiwały się jedna przez drugą, chcąc mu opowiedzieć, co się stało.
Nieco ogłuszony pomyślał w tamtym momencie, że w sumie nużąca, papierkowa robota, której szczerze nienawidził jest mniej niewdzięczna, niż przesłuchiwanie trzech przekupek.
Nauczony doświadczeniem odczekał, aż opadną z sił, co trochę potrwało.
— Drogie panie, proszę o ciszę. Siadajcie i opowiecie mi po kolei, co się wydarzyło — zaproponował, posyłając kobietom swój oszałamiający uśmiech.
Podziałało, wszystkie trzy zamilkły. Baśka i Sławka wpatrywały się w niego jak w bóstwo. Jedynie Zośka wykazywała umiarkowane zainteresowanie, bardziej skupiając się na Stefanie, niż na przystojnym policjancie.
— Co właściwie się stało? Dlaczego mnie pani wezwała? — Marcel Kos spojrzał na bibliotekarkę.
— Ktoś próbował mnie nastraszyć i prawie mu się to udało. Przysłał mi to. — Baśka wskazała na rozbebeszony karton stojący na stoliku kawowym. — To pewnie jakiś wariat! Co zrobię jak mnie zaatakuje?
— Rozumiem pani wzburzenie, ale proszę spróbować się uspokoić. — Komisarz starał się zachować zimną krew, widząc zdenerwowanie bibliotekarki i wypieki na jej twarzy. — Która z pań go dotykała?
— Ja. Wzięłam go z korytarza i otworzyłam — wyjaśniła Baśka, odgarniając włosy z czoła. — A, wtedy wyskoczył z niego szczur. — Wzdrygnęła się jakby przebiegł ją nieprzyjemny dreszcz.
— To było okropne! — wtrąciła wzburzona Sława, chwytając się teatralnym gestem za serce. — I niebezpieczne! Jestem wstrząśnięta i zmieszana. Nadal mi się uszy trzęsą — poskarżyła się, poprawiając drążącą ręką kapelusz.
— Czy, któraś z pań wie, co stało się z tym szczurem? — chciał wiedzieć policjant, rozglądając się po mieszkaniu i dostrzegając panujący w nim rozgardiasz, świadczący o tym, że porządek nie był na liście priorytetów jego właścicielki.
— Tak, niestety. — Zośka chrząknęła zmieszana. — Chyba wiemy, co się z nim stało, a raczej domyślamy się, bo wcześniej obszukałyśmy mieszkanie Baśki i szczura nie znalazłyśmy… — Wskazała ręką przestrzeń wokół siebie, a komisarz domyślił się skąd taki nieporządek. — To chyba moja wina, że tak skończył. Chodzi o tego gryzonia… — tłumaczyła, mocniej przyciskając kota do siebie, bo ten nagle zaczął się wyrywać, jakby świadomy, że o nim jest rozmowa. — Stefan musiał potraktować tego szczura jak przekąskę — przyznała niechętnie.
Komisarz westchnął przeciągle, a potem zanotował coś w notesie.
— A, ta kartka z groźbą. Mają ją panie?
Baśka energicznie pokiwała głową.
— Oczywiście. Schowałam ją przezornie w plastikową koszulkę, bo może uda się z niej pobrać odciski palców. — Podała komisarzowi zawiniętą w folię kartkę papieru.
Policjant odebrał ją od bibliotekarki i obejrzał uważnie treść przesłanej groźby, po czym zapytał:
— Czy domyśla się pani, kto mógł to podrzucić?
Baśka zerknęła przelotnie na babcię, a potem na Zośkę, które udawały nieobecne. Stwierdziła więc, że lepiej będzie podzielić się podejrzeniami. Była ciekawa reakcji komisarza…
— Myślimy, że może to być morderca pana Kazika — odparła niepewnie, lekko się czerwieniąc.
— Czemu pani tak sądzi? — zapytał zaintrygowany i nieco zaskoczony jej odpowiedzią. Co więcej wzbudziła w nim ona podejrzliwość. Zastanawiał się czy bibliotekarka nie wie więcej niż zdradza. Pytanie, czemu miałaby to robić?
— Bo mógł mnie widzieć w mieszkaniu denata, i możliwe, że sądzi iż ja jego też… — Baśka skrzywiła się jakby poczuła nieprzyjemny zapach.
— A widziała go pani? — Marcel Kos nachylił się w jej stronę, a ją owionął zapach piżma i cedru. Poczuła się zamroczona i na moment straciła wątek.
— Powiedzmy, że częściowo — odchrząknęła po dłuższej chwili. Nadal miała wypieki na twarzy i dekolcie.
— A konkretnie, co pani widziała?
— No buty, panie komisarzu — wyjaśniła takim tonem, jakby było to oczywiste. — Za zasłonką stały. Brązowe mokasyny — dodała, gwoli wyjaśnienia, rozpromieniona.
— Myślę, że właściciel tych butów mógł być mordercą Kazika. Moja wnuczka może być w niebezpieczeństwie — dodała z przekonaniem Sławka.
— Skąd ten wniosek? — spytał policjant, zerkając z ciekawością na seniorkę, która wyglądała jakby właśnie dokonała jakiegoś spektakularnego odkrycia.
— Bo ja go znalazłam już martwego. W sensie pana Kazia — wyjaśniła Baśka, ponownie skupiając na sobie wzrok komisarza. — A nie widziałam, żeby ktoś przede mną wychodził z mieszkania. Morderca mógł nadal tam być i mnie widzieć.
— Dobrze, podsumujmy. Znalazła pani sąsiada martwego. Ktoś panią widział, śledził, a potem podrzucił ten karton. Możliwe, że chciał panią nastraszyć. Nie możemy jednak wykluczyć, że to głupi kawał i, że ktoś po prostu robi sobie żarty — stwierdził rzeczowo Marcel.
— Nie sądzę. Kto i po co miałby to robić? — wtrąciła Zośka, najbardziej odporna na wdzięki komisarza. Ona miała słabość do blondynów, więc policjant nie robił na niej większego wrażenia.
— Nie wiem, może jakiś były chłopak albo ktoś, kto źle życzy pani przyjaciółce? — podsunął policjant. — Ma pani wrogów? — zwrócił się do bibliotekarki.
Baśka przecząco pokręciła głową.
— Nie, raczej nie — odparła bez wahania. — Pracuję w bibliotece, tam zwykle nie spotyka się wariatów. Raczej spokojnych, kulturalnych ludzi.
Komisarz westchnął i schował notes do kieszeni kurtki.
— Dobrze, dziękuję za wyjaśnienia. Zbadamy karton oraz kartkę, którą ktoś pani przysłał. Może znajdziemy na nich jakieś ślady. Musi pani też przyjechać na komendę, żeby złożyć zeznania. Pobierzemy od pani odciski palców, celem ich wykluczenia.
Baśka zgodziła się, wpierw słuchając zapewnień policjanta, że zwiększą patrole w tej okolicy i, że będą weryfikować każde zgłoszenie.
— Czy moja wnuczka może czuć się bezpiecznie, panie komisarzu? — dopytywała Sławka, posyłając policjantowi zalotny uśmiech.
— Oczywiście — zapewnił Marcel Kos, podnosząc się z kanapy.
Zarówno seniorka, jak i jej wnuczka, wzbudzały w nim jakiś nieokreślony instynkt opiekuńczy, więc zdecydował, że sprawa, w którą została niejako wplątana bibliotekarka, będzie jego priorytetem.
Poza tym lubił zagadki kryminalne, a ostatnimi czasy zajmował się głównie ściganiem złodziei oraz wyjaśnianiem drobnych przestępstw. To było jego pierwsze morderstwo od prawie dwóch lat, od kiedy zaczął pracę jako komendant. Nie chciał niepokoić kobiet, ale instynkt podpowiadał mu, że sprawa nie będzie łatwa, a Baśka Złotko może być w niebezpieczeństwie. Postanowił, że zrobi wszystko, żeby nic się jej nie stało. Jednak nie przewidział tego, że kobieta sama wpakuje się w kłopoty.Rozdział 10
Dwie godziny później Baśka, Zośka i Sławka chrapały w najlepsze. Aż dziwne, że nie było ich słychać w całym bloku. Podczas narady produkcyjnej zjadły wszystkie przekąski i wypiły wino. W dodatku okazało się, że praca detektywa to nie taka kaszka z mleczkiem i, że trzeba mieć mocną głowę.
Pewnie, gdyby Kazik Wróbel zobaczył jakie z nich detektywki załamałby ręce, uznając, że to co robią przynosi więcej szkody niż pożytku. I, że faktycznie straszne z nich amatorki.
Ze snu wybudził je natrętnie dzwoniący telefon. Okazało się, że była to komórka Sławki. Dzwoniła Genia przekazać, że znalazła stare akta spraw prowadzonych przez biuro detektywistyczne Kazika, w tym te dotyczące śmieci Zuzanny Ząb. Chciała spotkać się ze Sławą i podzielić zdobytymi informacjami. Najlepiej jeszcze dzisiaj.
— Co robimy? — zapytała seniorka Gwóźdź, ziewając rozdzierająco.
Baśka i Zośka przeciągały się leniwie, przecierając zaspane oczy.
— Może idź, babciu, jeśli jesteś na siłach, a my z Zośką przejrzymy internet — zaproponowała panna Złotko, a jej przyjaciółka tylko przytaknęła, rzucając się łapczywie na butelkę z wodą mineralną.
— Dobrze, to wy tutaj szukajcie, a ja lecę do Geni. Pewnie dzisiaj już nie wrócę, więc spotkamy się jutro — stwierdziła zerkając na zegarek i chowając papierośnicę do torebki. — Po drodze jeszcze puszczę sobie dymka…
Sławka ubrała się i w pośpiechu wyszła, zostawiając Baśkę i Zośkę w stanie lekkiego osłupienia.
— To chyba nie był dobry pomysł raczyć się winem. Koniec i basta! Więcej nie pijemy — zdecydowała Baśka, poprawiając roztrzepane włosy.
Zośka z jękiem odstawiła na stolik opróżnioną do połowy butelkę wody.
— Nie mam mocnej głowy. Poza tym nie mogę długo zostać, bo Stefan nie dostał kolacji, a nie chcę żeby zdemolował mieszkanie i poobgryzał meble. A wierz mi, jest do tego zdolny. Ten kot ma straszny charakterek, ale mimo to bardzo go kocham — przyznała, śmiejąc się do swoich myśli. Chyba wino nadal szumiało jej w głowie, bo siedziała z rozanieloną miną i nieco błędnym wzrokiem.
— Skoczę po laptopa i zaczniemy szukać informacji o tej zmarłej kobiecie. Może się dowiemy czegoś konkretnego, bo póki co drepczemy w miejscu — westchnęła Baśka, odzyskując nową energię, gdy oczami wyobraźni zobaczyła jak otrzymuje dyplom z rąk przystojnego komisarza w podziękowaniu za pomoc w rozwiązaniu sprawy.
Zmotywowana poderwała się z fotela i pobiegła do sypialni. Chwilę później wróciła z laptopem i usiadła na kanapie obok Zośki. Otworzyła i włączyła komputer, a potem wpisała w wyszukiwarkę hasło: „Zuzanna Ząb”.
Ze zdziwieniem dostrzegły ponad dwa tysiące wyników.
— Musiała być znana… — Baśka aż otworzyła usta ze zdziwienia.
— W dodatku była bardzo piękna. Ciekawe czym się zajmowała? — Zośka nachyliła się bardziej, skupiając wzrok na ekranie komputera i oglądając zdjęcie ślicznej kobiety o długich falowanych kruczoczarnych włosach wpadających w granat, bursztynowych oczach, porcelanowej cerze i figurze klepsydry, za którą niejedna dałaby się pokroić.
— I jak zginęła — dodała bibliotekarka. — Może w artykułach prasowych coś znajdziemy. Jeśli była sławna portale plotkarskie musiały się rozpisywać o jej śmierci.
Okazało się, że Zuzanna Ząb była aktorką i modelką. Grała w serialach telewizyjnych, zasłynęła głównie z serialu komediowego „Narzeczona dla taty”, gdzie grała główną bohaterkę Florę Kwiatek. Serial był bardzo popularny i miał wielu fanów. Występowała również w reklamach. Była też częstym gościem programów śniadaniowych.
— Całkiem nieźle. Czyli wiemy kim była i czym się zajmowała — ucieszyła się Baśka.
— A jakieś informacje o rodzinie? Coś o jej życiu prywatnym? — zapytała Zośka, upijając łyk wody.
— Tutaj coś jest, choć niewiele. Zobacz… — Baśka pokazała na jeden z artykułów, którego nagłówek głosił „Znana aktorka pokazała się z narzeczonym”.
— Czytaj! — ponagliła ją przyjaciółka.
Baśka pokiwała głową i zaczęła czytać na głos treść artykułu:
„__