Była sobie miłość - ebook
Była sobie miłość - ebook
DOSTAJESZ W ŻYCIU TO, O CO MASZ ODWAGĘ ZAWALCZYĆ.
Całą odwagą Urszuli był Michał. Jej kochający mąż. Kiedy musiał wyjechać na drugi koniec świata, jej serce pękłoby z żalu, gdyby nie Bingo – mały biało-brązowy szczeniak rasy welsh corgi. Ostatni prezent od Michała.
PSY KOCHAJĄ BEZWARUNKOWO – ZA TO TYLKO, ŻE JESTEŚMY.
NA KAŻDĄ INNĄ MIŁOŚĆ MUSIMY ZASŁUŻYĆ.
Jeden telefon zza oceanu sprawił, że Ula powierzyła opiekę nad szczeniakiem sąsiadce i ruszyła ratować męża. Teraz to ona musi być odważna i silna. Gdyby tylko mogła przewidzieć, że w tym czasie przewrotny los rzuci jej małego Bingo daleko od domu, głodnego i zziębniętego… Czy znajdą się ludzie, którzy zechcą mu pomóc? A może to piesek pomoże im?
TA POWIEŚĆ TO BARWNY WITRAŻ ODWAGI I MIŁOŚCI.
Odwagi, którą odkrywa w sercu krucha kobieta. I miłości, do jakiej jest zdolny mały szczeniak.
50. POWIEŚĆ BESTSELLEROWEJ PISARKI KATARZYNY MICHALAK, MISTRZYNI KSIĄŻEK PEŁNYCH EMOCJI. ZATRAĆ SIĘ W NICH!
Opinie pierwszych czytelniczek:
„Ta powieść to prawdziwy kalejdoskop emocji! Ileż jest tu miłości, odwagi, wytrwałości i wybaczenia! Ula Skarbek z delikatnej i wątłej istoty przemienia się w odważną i zdecydowaną przewodniczkę. Takie książki powinno się czytać na wzmocnienie duszy!” /BiblioteczkaBasi
„Kocham psy i historie o nich. Moim zdaniem te zwierzęta kochają nas najszczerzej. Mały Bingo od pierwszej sceny skradł moje serce. Ze smutkiem czytałam o jego tułaczce i głębokim pragnieniu, by wrócić do domu. Świat byłby lepszy, gdybyśmy potrafili kochać tak bardzo jak ten pies. Polecam wszystkim czytelniczkom o wrażliwej duszy.” /Jestem_bo_czytam
„Niecierpliwie czekałam na tę powieść. Uwielbiam książki Katarzyny Michalak, bo dostarczają wielu wrażeń, a po ich lekturze czuję się lepsza, pełniejsza, odważniejsza... Tak było i tym razem! Bohaterowie książek tej autorki pokazują, że można kochać naprawdę mocno i wbrew wszelkim przeciwnościom losu! Mimo mrozu i chłodu można dążyć do celu. Takie historie uwielbiam!” /RecenzjeMoniki
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9358-8 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Wszystkie psie nieszczęścia zaczynają się od kota”, myślał mały biało-brązowy welsh corgi, biegnąc przed siebie tak szybko, jak tylko potrafił.
Miał rację. To przez Kota Sąsiadki znalazł się w tarapatach. To przez nieznośnego futrzaka w jednej chwili stracił Panią, swoje miejsce na ziemi, puchatą poduchę i piszczącego kuraka, którego uwielbiał obgryzać. To przez kociego złośliwca od wielu, wielu dni błąka się po wielkim świecie, próbując odnaleźć drogę do domu.
Zaskomlał żałośnie, czując, że ten dom gdzieś tam jest, że Pani zamartwia się i czeka na psiaka, równie mocno tęskniąc do niego jak on do niej. Przyspieszył. Czuł psim nosem, że jest na dobrej drodze. Wiedział, że kiedyś – jeszcze nie dziś i nie jutro, ale kiedyś na pewno – odnajdzie swoją rodzinę i swój dom.
Biegnij, Bingo! Biegnij, ile tylko sił w krótkich łapkach! Nie powinieneś błąkać się sam po tym wielkim, niepojętym dla małego psiaka świecie! To nie jest miejsce dla zagubionych stworzeń, które powinny mieć własny dom, pełną miskę i kochającą rodzinę!
Zupełnie jakby słyszał i rozumiał, piesek przyspieszył jeszcze bardziej. Biegł tak szybko, jak tylko corgi biec potrafi. Małe serduszko waliło mu w piersi z wysiłku. Różowy język podskakiwał w rytm długich susów.
Nagle tuż nad uchem psiaka rozległ się ogłuszający ryk klaksonu. Bingo poczuł przeszywający ból. Co się stało?! Ostatnią jego myślą było: „Dobiegnę. Dobiegnę do domu. Kiedyś…”.ROZDZIAŁ I
_Drogi Mikołaju,_
_zdaję sobie sprawę, że proszę o wiele, ale naprawdę już nie wiem, co robić. Mam takie małe marzenia, takie zwyczajne… Spraw, Gwiazdorze… Nie. To bez sensu. Nie Ty jesteś od cudów. Proszę Cię tylko, żeby mój Michaś dzisiaj się uśmiechnął. I żeby nie płakał już więcej, gdy myśli, że ja nie widzę…_
_ _
Ula Skarbek przytuliła się z całych sił do męża. On zamknął ją w ramionach, zanurzył twarz w jej jasnych, pachnących włosach i przymknął oczy, próbując powstrzymać niemęskie łzy.
– Tak bardzo nie chcę, żebyś wyjeżdżał – szepnęła łamiącym się głosem. – Ale jeszcze bardziej chcę, żebyś jechał. Rozumiesz to, prawda?
Oczywiście, że rozumiał. I pragnął tego samego. Dla siebie i dla Urszuli.
– Wrócę, gdy tylko będę mógł – przyrzekł, pewien, że dotrzyma słowa.
Rozstawał się z żoną nie dla kaprysu czy żądzy przygód. Wylatywał na antypody nie po to, by zwiedzać świat. Miał zadanie do wykonania. Musiał mu sprostać. Chociaż tak ciężko było mu zostawiać Ulę samą właśnie teraz, gdy Wielki Smutek ponownie zawitał do ich domu i do jej serca…
– Poradzisz sobie do mojego powrotu? – Odsunął ją odrobinę i zajrzał w piękne orzechowe oczy, w których zakochał się wieki temu.
Kiwnęła głową, próbując być dzielna. I uśmiechnęła się, ale słabo jej ten uśmiech wyszedł. Trudno udawać wesołą, gdy oczy masz pełne łez. Pogładziła Michała po gładkim policzku gestem tak czułym i pełnym miłości, że… gotów był zostać. Pal licho wykupioną podróż, czekających na niego pracodawców i cel, dla którego odlatywał do Australii. Ujął szczupłe dłonie Urszuli, uniósł do ust.
– Za tydzień Wigilia, obiecaj, że nie zostaniesz sama w domu – poprosił. – Przyjmiesz zaproszenie rodziców, prawda?
Ula wiedziała, jak zależy mu na tym, by w te pierwsze święta, które spędzą oddzielnie, po dwóch stronach świata, pojechała do rodziny. Wolałaby zostać w domu, zaszyć się pod kołdrą i płakać z tęsknoty za Michałem, ale teraz skinęła głową. Jemu będzie jeszcze ciężej. Nie dość, że będzie zupełnie sam, to w dodatku w obcym świecie, pełnym obojętnych ludzi.
Od czasu ślubu, który wzięli siedem lat temu, gdy byli jeszcze dwójką nastoletnich smarkaczy zakochanych w sobie bez pamięci, nie rozstali się dłużej niż na dzień czy dwa. Zawsze razem, niemal od piaskownicy. Rodzinna legenda głosiła, że tam właśnie, na podwórku przed blokiem, kilkuletni Michaś, chcąc zwrócić uwagę rówieśniczki, wysypał jej łopatkę piasku na głowę, ona zaś, zamiast się rozpłakać, wyrwała mu z ręki narzędzie zbrodni i ową łopatką zdzieliła go między oczy.
Od tej chwili stali się nierozłączni. Jasnowłosa brązowooka dziewczynka i czarnowłosy łobuziak, który wyrósł na niezłego przystojniaka. W niej podkochiwała się męska połowa licealnej klasy, w nim żeńska, ale oni z całego świata wybrali siebie. Rodzina trochę sarkała, gdy zaraz po maturze oznajmili, że biorą ślub, ale… Jeśli wierzyć w przeznaczenie, to Ula była zapisana w gwiazdach Michałowi, a on jej. Koniec kropka.
I właśnie dziś, po siedmiu latach, po raz pierwszy się rozstają na tak długo! Jak ona sobie poradzi ze smutkiem i tęsknotą? Jak on wytrzyma dojmującą samotność?!
– Mam dla ciebie bożonarodzeniowy prezent – odezwał się, próbując jeszcze nie myśleć o najbliższych miesiącach.
– Najpiękniejszym prezentem będzie twój powrót do mnie.
– Wrócę, kochana moja. Wiesz przecież, że wrócę. Poczekaj chwilę. Niespodziankę ukryłem u sąsiada, żebyś za szybko jej nie znalazła. Chciałem ci ją dać w Wigilię, ale…
Tak, święta mieli spędzić razem, lecz wczoraj wieczorem przyszła z Brisbane wiadomość, że Michał jest potrzebny już teraz. Miejsce, na które czekał, właśnie się zwolniło, więc jeśli nadal jest tą pracą zainteresowany, powinien wsiadać w samolot i przylatywać, bo długo czekać na niego nie będą. Zaskoczony – spodziewał się wyjazdu dopiero po Nowym Roku – odparł, że porozmawia z żoną, ale Ula, jeszcze zanim się rozłączył, pokiwała głową. Decyzję, trudną, lecz konieczną, podjęli kilka miesięcy temu. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Michał musiał zarobić duże pieniądze, na jakie nie miałby szans w kraju. Sporo się natrudził, by znaleźć dobrze płatną pracę za granicą. Teraz więc pozostało znaleźć w internecie bilet na wcześniejszy lot, spakować się pospiesznie i… z ciężkim sercem żegnać się z Urszulą i krajem właśnie dziś, tydzień przed Wigilią.
Zostawił żonę w przedpokoju ich niewielkiego, przytulnego mieszkanka i zniknął za drzwiami, by parę minut później wrócić z prezentem.
– Zobacz, co dla ciebie mam – odezwał się, wyciągając to coś zza pazuchy.
I oto smutnym oczom Uli ukazała się rozespana mordka ośmiotygodniowego psiaka. Mały, puchaty welsh corgi spojrzał poważnie na swą nową panią, która aż wstrzymała oddech, wyciągając po niego ręce. A gdy już znalazł się w jej ramionach, serdecznie, jak to corgi, polizał ją po policzku. Patrząc w wielkie brązowe oczy pieska, które w tej chwili gotowe ją były pokochać, musiała się uśmiechnąć.
– Mówiłeś, że w tak małym mieszkaniu nie ma miejsca dla psa! – wykrzyknęła zaskoczona do męża, ale on patrzył na jej radość i zastanawiał się, czemu nie wpadł na ten pomysł wcześniej.
Tak się akurat złożyło, że znajomy Michała, Franek Zieliński, który prowadził hodowlę piesków rasy welsh corgi, musiał zamknąć interes. Ludzie, coraz bardziej przytłoczeni kosztami codziennego życia i rosnącymi w zawrotnym tempie ratami kredytów, nie byli już tacy chętni do wykładania bajońskich kwot na czworonożnych przyjaciół. A żeby stać się szczęśliwym posiadaczem pieska tej królewskiej rasy, trzeba się przygotować na ogromny wydatek. Koszty utrzymania hodowli także stały się horrendalnie wysokie, co przy braku zainteresowania szczeniętami doprowadziło Franka do bankructwa. Maluchy z ostatniego miotu rozdał znajomym po kosztach opieki weterynaryjnej i karmy. Ostatniego szczeniaka, na którego nikt się nie połaszczył nawet w tak atrakcyjnej cenie, oddał w dobre ręce Michała i Uli Skarbków.
Urszula kochała zwierzęta. Nigdy nie mogła ich mieć, bo rodzice nie zgadzali się nawet na chomika. Później, gdy zamieszkała z Michałem w ich własnym maciupkim mieszkaniu, musiała przyznać mężowi rację, że jest po prostu za małe dla nich dwojga, maleństwa, które już niedługo miało przyjść na świat, i na dodatek czworonożnego lokatora. Ale gdy dorobią się domku z ogródkiem…
– Dziękuję! – Przytuliła się do męża, nie wypuszczając pieska z objęć.
Michał przygarnął oboje. Mały corgi nie wypełni pustki w jej sercu – to było niemożliwe – ale może wyrwie Urszulę z otchłani smutku, w którym pogrążała się coraz bardziej. Na pewno zaś zmusi ją do wychodzenia z domu. Pieska trzeba przecież wyprowadzać na spacer, karmić, odwiedzać weterynarza…
– Nie będziesz w te święta sama – odezwał się, a ona uniosła na niego błyszczące oczy. – W następne zaś… może będzie nas już troje?
– Czworo – poprawiła go, unosząc puszystą brązowo-białą kulkę. – On należy już przecież do rodziny. Ma jakieś imię?
– Bingo. Bingo ze Szczęśliwej Doliny. Przynajmniej tak wyczytałem z rodowodu, bo to rasowy psiak, ale możesz go nazwać, jak chcesz. Szybko przywyknie do nowego.
– Bingo… – Ula zmrużyła lekko oczy, patrząc na pieska. – Super imię. Lepszego bym nie wymyśliła. Był Bingo ze Szczęśliwej Doliny, jest Bingo z Ulicy Marymonckiej.
Zaśmiała się, a Michał poczuł ciepło w sercu. Przytulił ją do siebie. Drugą ręką pogłaskał pieska po głowie, pociągnął za wielkie niczym u gacka ucho i poprosił go w duchu, by przyniósł swojej nowej pani tę radość, którą trzy miesiące temu utraciła – zdawało się – na zawsze.
– Razem damy radę – rzekła z przekonaniem.
Uśmiechnął się, ale słysząc piknięcie przychodzącej wiadomości, posmutniał.
– Jest taksówka. Muszę jechać.
Ula przytaknęła, czując łzy ponownie napływające do oczu.
– Pojechałabym z tobą na lotnisko… – zaczęła, lecz przerwał jej zdecydowanie:
– Wiesz, że nienawidzę pożegnań. Teraz wyjdę jak co dzień. Jakbym szedł do pracy i miał wrócić wieczorem, a ty po prostu mnie ucałujesz, mówiąc to, co zwykle: „Cudnego dnia, kochany, wracaj szybko”. Na lotnisku rozkleilibyśmy się oboje, więc…?
Wspięła się lekko na palce, ucałowała jego ciepłe, miękkie usta i wyszeptała łamiącym się głosem:
– Cudnego dnia, kochany mój. Wróć do mnie.
Bez słów przytulił ją po raz ostatni, zarzucił na ramię torbę podróżną i nie oglądając się już więcej, wyszedł.
Urszula zamknęła za nim drzwi, oparła się o nie plecami i zamknęła oczy, czując spływające po policzkach łzy. Już w tej chwili zatęskniła za ukochanym. Wiedziała, że jedno słowo, krótki telefon i on zawróci. Samolot odleci bez Michała, znów będą mieli siebie. Blisko, na wyciągnięcie ręki, a nie rozdzieleni równikiem, ale… nie wolno jej tego słowa powiedzieć, a telefonu wykonać. Jeśli kiedyś jeszcze mają być tak szczęśliwi jak pół roku temu, ona musi zacisnąć zęby i milczeć, a on wsiąść do samolotu i odlecieć.
Tak właśnie trzeba.
Piesek, za mocno widać przytulony do piersi dziewczyny, która z trudem łapała oddech przez zaciśnięte z bólu gardło, zaskomlał prosząco.
– Przepraszam, Binguniu – wyszeptała, uniosła szczeniaka przed sobą, zajrzała w jego brązowe, błyszczące oczy i dodała: – Od teraz mamy siebie, a to już coś, prawda?
Udało mu się sięgnąć językiem jej policzka w żywiołowej psiej pieszczocie. Już kochał swoją nową panią, a ona była gotowa pokochać jego. Odrobina radości zapukała do serca wypełnionego jeszcze przed chwilą jedynie smutkiem.
Będzie dobrze, prawda? Od teraz będzie już tylko dobrze. Wystarczy to sobie obiecać, rzucić zaklęcie na przyszłość i…? My sobie, a przyszłość sobie. Tak to już w życiu jest.ROZDZIAŁ II
Córciu, kochanie, przyjedziecie do nas na Wigilię, prawda? – raczej stwierdziła, niż zapytała, Beata Wronkowska, mama Uli.
Do rodzinnej tradycji należało, iż Ula z Michałem Wigilię spędzają u jej rodziców, a w pierwszy dzień świąt jadą do rodziców Michała. Jak teraz odmówić, by nikogo nie urazić?
– Mamuś, wiesz… chyba nie dam rady – zaczęła Ula przygaszonym tonem. – Michał jest w drodze na lotnisko…
– Na lotnisko?! Co się stało?!
– Zaproponowali mu dobrą pracę. Od zaraz. Nie miał wyboru i kupił bilet na pierwszy samolot do Brisbane.
– O losie… Tym bardziej musisz do nas przyjechać! Przecież nie zostaniesz na Wigilię sama!
– Nie będę sama. Mam towarzystwo.
– Więc przyjedź z towarzystwem! Będą Tomek z Bronią i dzieciaczkami, będzie ciocia Nacia i babcia Malwina, a ciebie nie będzie?! No jakże to tak?!
– Mamo, dostałam od Michała pieska. Szczeniaka corgi. Nie zostawię go samego na pół dnia.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Beata kochała zwierzęta, owszem, ale na odległość. Była stanowczo przeciwna trzymaniu psa czy kota w betonowej klatce, jak mówiła o mieszkaniu w bloku. Na domiar złego w dzieciństwie została dotkliwie pogryziona przez bezpańskiego psa, założono jej wiele szwów, spędziła w szpitalu parę tygodni, bo rany nie chciały się goić, musiała też otrzymać serię bolesnych zastrzyków przeciw wściekliźnie. To wszystko, całe jej cierpienie, sprawiło, że panicznie bała się psów. Nie miało znaczenia, że Bingo jest słodkim, łagodnym szczeniakiem. Beata na pewno nie pozwoli córce przyjść razem z nim, a Uli o to właśnie chodziło. Dusza skowyczała w niej ze smutku i tęsknoty za Michałem. Jak w tej rozpaczy udawać, że wszystko jest okej? Jak udawać szczery uśmiech?
– Szczeniak corgi, mówisz? – odezwała się Beata po długiej ciszy. – Piesek królowej? – Tak, o rasie welsh corgi tak właśnie mówiono. – Nie gryzie?
– Mamo, to małe, urocze szczenię. Może jedynie zalizać na śmierć, ale na pewno nie ugryźć – odpowiedziała Ula wbrew sobie.
Powinna raczej ostrzec, że Bingo jest nieobliczalny, i wtedy matka na pewno nie pozwoliłaby przynieść go do domu, ale Urszula nie potrafiła łgać. A już na pewno nie oczerniać małego towarzysza.
– No dobrze. – Beata westchnęła. – Przyjedź razem z tym swoim corgi. Dzieci się ucieszą. Tylko żeby nie nabrudził!
– To szczeniak, mam go od kwadransa, nie wiem, czy umie już załatwiać się na dworze. Może lepiej byłoby, gdybym tę Wigilię spędziła z nim tu, na Marymonckiej?
– Jak uważasz – ucięła Beata. – Ja jednak twierdzę, że w święta nikt nie powinien być sam. A na pewno nie ktoś po takiej tragedii, jaką ty przeżyłaś.
Urszula zacisnęła powieki. Słowa matki dźgnęły ją prosto w serce. Zabolało. Strasznie. Znów poczuła łzy cisnące się do oczu. Bingo, którego trzymała na kolanach, wspiął się na tylne łapki i dotknął zimnym nosem jej policzka, czując psim instynktem, że jego pani pogrąża się w rozpaczy.
Przytuliła pieska, szepcząc:
– Dziękuję, Binguś, że jesteś. Dziękuję, Michałku, że mi go podarowałeś. Wróć do mnie…
Przez pierwsze dni Bingo poznawał nowy dom i nową panią, Urszula zaś poznawała Binga. Piesek był bardzo pojętny i od razu zrozumiał dwie rzeczy: najlepsze do gryzienia są nie zabawki, których pani mu nakupowała, a przyjemnie miękkie klapki, w których pani chodziła po domu. Wystarczyły zaledwie na jeden wieczór, ale Bingo pilnie rozglądał się za następnymi. Po drugie: gdy pani się rozgniewa – bo zjadł jej obuwie – wystarczy spojrzeć błagalnie, przewrócić się na grzbiet i pomachać łapkami, a ona znów zaczyna się uśmiechać. I zamiast kary dostajesz coś genialnego: piszczącego kuraka. Kurak jest tak miękki w gryzieniu jak klapki pani, a gryziony, pociesznie piszczy! Wprawdzie po kilku godzinach piszczenia kurakiem pani ci go odbiera, mówiąc, że za chwilę oszaleje, ale coś sobie popiszczał, to twoje. Nazajutrz dostaniesz kuraka z powrotem.
Urszulę psiak rozbrajał na każdym kroku. Okazał się małym niszczycielem, takim Schleswigiem Holsteinem na czterech łapach, i gryzł wszystko, co wpadło mu w zęby – oprócz kupionych zabawek – ale piszczący kurak rozwiązał ten problem. Na parę godzin.
Więcej czasu zajęła obojgu nauka czystości, bo piesek za nic nie mógł pojąć, dlaczego ma się załatwiać na zimnej, sztywnej od mrozu trawie, a nie na dywanie, jednak ludzkość wynalazła podkłady higieniczne, również dla zwierząt, co Urszula odkryła z niejakim zdumieniem – nie mogła mieć do tej pory żadnego zwierzęcia, więc nie interesowały jej psie akcesoria. Kupiła kilka paczek i dywan na razie był ocalony. Zresztą po co komu dywan?
Piesek zajmował Uli sporo czasu i odwracał uwagę od tęsknoty i smutku, za co kochała Binga coraz bardziej. Michał wysłał krótkiego esemesa, że dotarł na miejsce, a teraz odsypiał długą podróż – pewnie różnica czasu też dawała mu się we znaki, bo był mało komunikatywny. Urszuli pozostał więc Bingo. I jeszcze praca, która kiedyś dawała jej mnóstwo radości i satysfakcji. Piesek w niczym by nie przeszkadzał, a może dzięki niemu uda się tamtą radość odnaleźć?
Otóż Ula była rzemieślniczką. Dwa lata temu, po kolejnym poronieniu, żeby nie oszaleć, zająć czymś ręce i umysł, rzuciła się do robienia domowych przetworów. Znalazła małe gospodarstwo hodujące prosiaki na własny użytek, a więc zdrowo karmione i trzymane w dużym, jasnym, wyścielonym słomą chlewiku – Ula osobiście to sprawdziła. Stamtąd sprowadziła tuszę i przerobiła ją na dziesiątki słoików. Czegóż ona nie naprodukowała! Były tu i mięsiwo według staropolskiej receptury, i kiełbasa z wędzoną solą, tuszonka przyprawiona cebulką i majerankiem, smarowidło do chleba na prażonych jabłkach, wreszcie – a znalazła ten przepis w przedwojennej książce kucharskiej – pieczona karkówka w smalczyku. Michał, bo on był mięsożercą w ich dwuosobowej rodzinie, nie posiadał się z zachwytu, bo też jakość i smak tych wyrobów były wyborne.
Gdy tusza została zasłoikowana, Ula rozejrzała się za następną robotą, a był to wrzesień. Czas zbioru owoców i warzyw. Do maleńkiego mieszkania przyjechały skrzynki z późnymi malinami, pięknie pachnące pomidory, których nikt nie traktował chemią, staropolskie węgierki, no i jabłka kosztele – kto raz ich posmakował, ten zapamięta ów smak na zawsze.
Pokój, po którym już wcześniej trudno było się poruszać, teraz stał się istnym labiryntem. Wszędzie stały skrzynki z darami jesieni albo słoiki, w których Ula te dary pracowicie zamykała.
– Zejdę do piwnicy, zobaczę, czy da się wygospodarować miejsce na regały – zaproponował Michał, gdy po raz kolejny potknął się o przygodny słoik.
Dziewczyna posłała mu wdzięczne spojrzenie i już nazajutrz pierwsze słoiki powędrowały do piwnicy. Wprawdzie Michał musiał sprzedać rower, żeby wyrwać ciasnemu pomieszczeniu trochę przestrzeni, ale i tak rzadko z niego korzystał, a szczęście Urszuli było najważniejsze. No i zdobył w ten sposób pieniądze na porządne regały, które nie taki ciężar jak setki słoików udźwigną!
– Ula, ty szykujesz się na wojnę? – musiał zapytać parę dni później, gdy jego urocza, kochana żona nakupowała jeszcze więcej skrzynek. Tym razem z warzywami.
Ona przechyliła głowę i uśmiechnęła się lekko.
– Jeszcze będziesz mi wdzięczny, gdy zimową porą otworzysz słoiczek z malinową konfiturą.
– Oczywiście, jasne, że będę cię wychwalał pod niebiosa, nawet bez tej konfitury to zrobię, ale żeby aż tyle?! Zaglądałaś do piwnicy?
Zaprzeczyła. To on targał słoiki dwa piętra niżej.
– Może powinnaś? Wiesz, ile tego naprodukowałaś? Spokojnie możesz otworzyć sklepik. Z domowymi przetworami. Taką małą manufakturę.
Uli rozbłysły oczy.
– A wiesz, że zawsze o tym marzyłam? O sklepiku z własnymi wyrobami?
– Myślałem, że zawsze marzyłaś o hodowli owiec wrzosówek albo krów dżersejek, pani zootechnik.
– To też! Skoro jednak mieszkamy w mieście, dostosowałam marzenia do metrażu. Zobacz: mogłabym otworzyć sklepik internetowy i tam sprzedawać te przetwory.
Kiedyś Michał podszedłby do pomysłu sceptycznie, wyliczyłby trudności, które przed Ulą się pojawią, ostrzegł przed porażką i nieuczciwymi kupującymi, dziś jednak, widząc blask w jej oczach, który zgasł zaledwie przed dwoma tygodniami, odparł szczerze:
– To genialny pomysł! Działaj, kochana, i mów, gdy będziesz potrzebowała pomocy. Ja zajmę się zarabianiem na ten sklep.
– Sklep ma zarobić na siebie, a nie ty na niego!
– Tak, tak. Pozwól jednak, że pozostanę ostrożnym optymistą.
Urszuli nie zraził „ostrożny optymizm” męża. Wymyśliła nazwę firmy i logo, zaprojektowała pieczątkę, kupiła płótno i sznurek, by słoiki ozdabiać uroczą falbanką, na koniec zaopatrzyła się w nalepki, by każdy opisać, oraz sporządziła cennik. Była gotowa ruszać z własną działalnością.
– Nie tak szybko, kochana moja. – Michał ponownie ostudził jej zapał. – Najpierw musisz uzyskać stosowne pozwolenia na wyrób żywności.
I pchnął żonę na urzędniczą drogę przez mękę. To skutecznie zajęło Urszulę przez następne dwa tygodnie. Jednak udało się! Ula wreszcie mogła otworzyć Domową Spiżarnię – tak nazwała swoją manufakturę – na początek dla rodziny i przyjaciół.
I to był strzał w dziesiątkę. Wyroby okazały się tak pyszne, przygotowane z taką dbałością i tak pięknie opakowane, że każdy, kto ich skosztował, prosił o jeszcze i polecał ją znajomym. Wkrótce miała grono stałych klientów i może spoczęłaby na laurach, powoli wyzbywając się słoików z piwnicy, gdyby nie zapragnęła czegoś więcej… Zamarzyły się jej domowe wędzonki: nie tylko kiełbasy, szynki i boczki, lecz także oscypki i białe sery. A skoro nabiał, to czemu nie domowe masło i śmietany? Czemu nie sery żółte?
– Michaś, pojedziemy za Piaseczno po mleko od dżersejki? – zapytała któregoś zimnego deszczowego popołudnia.
– Nie mogę wyskoczyć do sklepu? – jęknął. Chwilę wcześniej wrócił z pracy i naprawdę nie miał sił przebijać się przez wieczorne korki.
Ula pokręciła głową.
– Potrzebne mi dziesięć litrów ekologicznego mleka. Najbliżej mają takie pod Piasecznem.
– Dziesięć litrów?! Ula, na Boga, po co ci tyle?! Ochronkę chcesz otworzyć?
– Zajmę się serowarstwem – odparła.
W pierwszej chwili myślał, że żartuje, ale była całkiem poważna.
– Lata temu kupiłeś małą lodówkę na wina, pamiętasz?
Pamiętał. Poniewierała się gdzieś w piwnicy. Za regałami wypełnionymi słoikami.
– Taka lodówka świetnie się nada na dojrzewalnię serów – uświadomiła go Urszula.
Oniemiał. Roześmiała się, widząc jego minę.
– A na serach nie zamierzam poprzestać. Już prawie uzbierałam na małą, w pełni automatyczną wędzarnię…
– I gdzie ją zainstalujesz? Też w piwnicy?!
– Nieee, Monia, nasza sąsiadka, zgodziła się, żebym postawiła to sprytne urządzenie na jej działce. To parę przecznic stąd. Będę mogła wpadać co kilka godzin i doglądać wędlin.
Michał nic już nie odrzekł. Patrzył na błyszczące oczy ukochanej kobiety, widział uśmiech na jej twarzy i gotów był zgodzić się na wszystko. Pochylił się, ucałował miękkie, pachnące kosztelą usta i szepnął:
– Jedźmy po to mleko, chociaż jestem skonany. Zrewanżujesz się w naturze.
Zaśmiała się tylko, a potem posmutniała. Kiedyś uwielbiali się kochać. Byli siebie spragnieni zawsze i wszędzie. Coś jednak prysło po kolejnej utracie maleństwa i radość ze spontanicznego, niewymuszonego seksu się skończyła. Dziś, gdy tylko Michał pragnął się z Ulą kochać, ona miała w myślach jedno jedyne słowo: DZIECKO.
I oto oferta Domowej Spiżarni powiększyła się o wędzone serki, masło z drewnianej maselnicy, twarożek i śmietanę. Rodzina, przyjaciele i klienci, których systematycznie przybywało, byli zachwyceni, Ula wkładała w pracę całe serce i być może zaczęłaby się rozglądać za wymarzonym gospodarstwem, choćby malutkim, byle pomieściło skromny domek, kilka kurek, piwnicę i parę uli, jednak trzy miesiące temu jej życie skończyło się z życiem kolejnego utraconego dziecka.
Tak wtedy myślała. Wszystko wskazywało na to, że wreszcie się uda, że Michał i Ula już za chwilę wezmą w ramiona upragnione maleństwo. Okrutny los chciał jednak inaczej. I ponownie odebrał im całą radość i nadzieję.
Przez całe tygodnie od tamtego tragicznego dnia, gdy zmuszono Urszulę do urodzenia siłami natury ośmiomiesięcznej dziewczynki zmarłej pod sercem matki, trwała tylko dlatego, że był Michał. On nie podniósłby się po śmierci i dziecka, i żony. Tego Urszula była pewna i z miłości do ukochanego mężczyzny postanowiła żyć. Jak cień samej siebie, ale jednak. Maleńką nadzieję wzbudziły wyniki badań: można było zapobiec śmierci kolejnych dzieci, jednak leczenie ich obojga przekraczało budżet niebogatej rodziny. Tylko dobra praca za granicą, na którą od lat namawiał Michała jego przyjaciel, dawała jakieś możliwości i któregoś dnia mąż Uli postanowił:
– Jadę, kochana. Gdy tylko zwolni się miejsce, jadę do Australii. Zarobię na leczenie. Już nigdy więcej nie stracimy dziecka.
Urszula uczepiła się jego słów jak ostatniej nadziei. Wiedziała, że rozłąka zada im obojgu nieznośny ból, lecz życie bez wymarzonego synka czy wymarzonej córeczki straciłoby dla Uli sens. Pragnęła zostać matką, chciała nosić pod sercem i urodzić piękne, zdrowe maleństwo. Jeśli jest jakaś szansa, muszą zawalczyć raz jeszcze. Nawet kosztem przemożnej tęsknoty.
Zgodziła się z Michałem i z rosnącą niecierpliwością zaczęła czekać na wiadomości z Brisbane. Gdy w końcu nadeszły – Michał jest potrzebny na wczoraj – przeraziło ją to i zarazem uszczęśliwiło. I tylko ten rok albo nawet dłużej, zanim on zarobi na terapię…
– Damy radę! – zapewniali jedno drugie aż do dnia rozstania.
Okazałoby się nie do zniesienia, gdyby nie Bingo.
– Piesuniu kochany – szepnęła, unosząc szczeniaka pod paszki – otworzymy na nowo Domową Spiżarnię, co ty na to? Niedługo Nowy Rok, a z nim czas na nowe plany. Sery dojrzewają w lodówce, o ile ona jeszcze działa, zostało mi trochę przetworów, a może zajęłabym się wędzeniem wędlin? Ach, i zawsze marzyłam o wypieku domowego chleba na zakwasie! Pomożesz, Binguś? Będziesz pilnował dzikich drożdży, by ładnie rosły?
Pieskowi, który – gdy tylko znalazł się nad ziemią – usiłował polizać panią po twarzy, udało się wreszcie złożyć psi pocałunek na czubku jej nosa. Roześmiała się i przytuliła szczeniaka serdecznie, raz jeszcze posyłając Michałowi pełną wdzięczności myśl. „Czekam na ciebie, kochany. Wróć do mnie”, dodała, po czym otworzyła laptop i zajęła się poszukiwaniem przepisu na dobry zakwas i jeszcze lepszy chleb. Pojawi się na Wigilii z pięknie pachnącym bochenkiem. Tak postanowiła.