Była/żona - ebook
Była/żona - ebook
Nie miałam pojęcia, w co się pakuję.
Druga żona.
Ta następna.
Naiwnie liczyłam na coś lepszego. Wystarczy jednak, że Louise strzeli palcami i on do niej biegnie.
Równie dobrze mogłoby mnie nie być.
Kiedyś wierzyłam, że jeśli poczekam, Louise zajmie się swoim życiem i Andrew będzie tylko mój.
Nie pojmowałam, że nie tylko Louise tkwi w przeszłości.
On również – i nie potrafił z nią zerwać.
Do teraz… gdy leży w kałuży krwi.
Która z nas bardziej nie mogła znieść tej drugiej?
Kiedy w grę wchodzi przesadna miłość i nieposkromiona zazdrość, jeden fałszywy uśmiech może prowadzić do tragedii.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-901-6 |
Rozmiar pliku: | 868 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obie mamy na sobie jego krew. Tętniczą, jasną od tlenu. Moja bluzka nią ocieka. Mam krew w ustach, nozdrzach, wdycham ją, czuję jej smak. Jest słona i metaliczna, jakbym lizała zardzewiałą metalową barierkę.
Odchylam się do tyłu na piętach i odgarniam włosy z oczu. Po zaciekłej walce obie dyszymy, próbując złapać oddech. Ona przykuca trzy metry dalej, a jej lewa ręka zwisa bezwładnie wzdłuż boku.
Nóż spoczywa w połyskującej rubinowej kałuży pomiędzy nami. Nie odrywam od niej wzroku nawet na sekundę. Jej spojrzenie osuwa się na ostrze, potem wraca do mnie.
Mój telefon znajduje się poza zasięgiem rąk, w torebce przy drzwiach. Zresztą i tak nie ma sensu dzwonić po karetkę. On nie żyje. Nikt nie przetrwałby takiej utraty krwi.
Na zewnątrz słychać wołania. Tupot biegnących stóp. Domek na plaży jest oddalony od głównego budynku hotelowego, ale dźwięki niosą się po wodzie. Ktoś usłyszał nasze krzyki. Nadciąga pomoc.
Widzę, że do niej to również dociera. Obejmuje zwichnięte ramię, odwraca się szybko w kierunku otwartych drzwi tarasowych i ocenia swoje szanse. Pierwsze piętro, na dole miękki piach, ale nadciąga przypływ, który odetnie ścieżkę. Nie zdoła wspiąć się po śliskich stopniach urwiska. Poza tym nie ma już na to czasu, głosy słychać przy drzwiach.
Patrzy na mnie i lekko wzrusza ramionami. Niech się dzieje, co chce. Opiera się o skraj kanapy i zamyka oczy.
Zamieszanie na zewnątrz się nasila. Drzwi się poruszają, potem ustępują. Do pokoju wpada dwóch mężczyzn, a za nimi widać jeszcze kilka bladych twarzy. W ich oczach pojawia się szok, kiedy rejestrują drastyczną scenę. Jedna z osób się odwraca i zamyka drzwi, lecz jakaś komórka zdążyła już błysnąć fleszem.
Może teraz wszyscy mi w końcu uwierzą.CELIA MAY ROBERTS
NAGRANIE PRZESŁUCHANIA, CZĘŚĆ 1
Data: 25.07.2020
Czas trwania: 41 minut
Miejsce: hotel Burgh Island
Przesłuchanie prowadzone przez
oficerów policji z Devon i Kornwalii
POLICJA Ta rozmowa będzie nagrywana. Nazywam się John Garrett. Jestem komisarzem i starszym oficerem dochodzeniowym zespołu do spraw poważnych przestępstw badającego śmierć Andrew Page’a zamordowanego dzisiaj brutalnie w hotelu Burgh Island. Mamy sobotę dwudziestego piątego lipca dwa tysiące dwudziestego roku. Mój zegarek wskazuje godzinę piętnastą czterdzieści. Jak brzmi pani pełne nazwisko?
CR Celia May Roberts.
POLICJA Dziękuję. Może pani potwierdzić swoją datę urodzenia?
CR Nie widzę związku.
POLICJA To formalność, pani Roberts.
CR Czternasty lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego drugiego roku.
POLICJA Dziękuję...
CR Chce pan dowiedzieć się o mnie czegoś więcej? Mam podać rozmiar buta? Znak zodiaku? Nie zabiłam swojego zięcia. Zamiast marnować czas na mnie, powinniście...
POLICJA Pani Roberts, pozwoli pani, że jej przerwę. Musimy dokonać prezentacji.
CR .
POLICJA Rozumiem, że jest pani zdenerwowana, pani Roberts. Podać pani herbatę, zanim przejdziemy dalej?
CR Nie, dziękuję. . Przepraszam. Nie chciałam być niegrzeczna. Chodzi o to, że... wszyscy bardzo kochaliśmy Andrew. Nie potrafię tego zrozumieć.
POLICJA Nic się nie stało, pani Roberts. Możemy zrobić przerwę w dowolnym momencie.
CR Chyba wolałabym mieć to z głowy, żeby móc wrócić do córki i wnuków.
POLICJA Dobrze. Towarzyszy mi...
POLICJA Sierżant Anna Perry.
POLICJA Pani Roberts, wiem, że to trudne, ale gdyby mogła pani opowiedzieć, co...
CR Caroline go zabiła.
POLICJA Ma pani na myśli obecną żonę, panią Caroline Page?
CR Tak.
POLICJA Była pani świadkiem...
CR Zobaczyłam tę kobietę tuż obok niego, z dłońmi czerwonymi od krwi. Krew była wszędzie. Powinniście aresztować...
POLICJA Był tam ktoś jeszcze?
CR Moja córka, ale...
POLICJA Pani córka to Louise Page? Była żona pana Page’a?
CR Tak.
POLICJA Co robiła, kiedy pani weszła?
CR Siedziała na podłodze z Andrew. Trzymała jego głowę na kolanach.
POLICJA A więc dla jasności, pani Roberts. Nie widziała pani chwili, gdy Caroline Page zabiła męża. W pomieszczeniu nie było nikogo oprócz pani córki i pani Page, tak? Nie widziała pani, by ktokolwiek wchodził do domku na plaży albo z niego wychodził?
CR Na zewnątrz stało kilku pracowników hotelu. Pilnowali, żeby nikt nie wchodził. I mnóstwo ludzi, którzy dotarli tam w tym samym czasie co ja. Wszyscy słyszeliśmy krzyki. Słychać je było na połowie wyspy. Byli tam Min i mój syn Luke...
POLICJA Lecz wewnątrz domku znajdowały się tylko te dwie kobiety, gdy pani tam dobiegła?
CR Już mówiłam, Caroline...
POLICJA Gdybyśmy mogli się trzymać tego, co pani widziała, pani Roberts. . Może zacznijmy od pytania, co państwo robili w hotelu Burgh Island.
CR . Wraz z mężem obchodziliśmy złote gody.
POLICJA Gratuluję.
CR Dziękuję.
POLICJA Zorganizowali państwo rodzinne spotkanie?
CR Tak. Planowaliśmy je od ubiegłego lata.
POLICJA A kto wpadł na pomysł, by zaprosić pani byłego zięcia?
CR Andrew jest częścią rodziny. Nikt nie musiał nic mówić.
POLICJA Zaprosili też państwo jego nową żonę? Jak odebrała to pani córka?
CR Rozwiedli się cztery lata temu. Spotykali się towarzysko nie po raz pierwszy. Kilka tygodni wcześniej byliśmy razem na kolacji, po szkolnym przedstawieniu. Louise jest twardsza, niż się wydaje.
POLICJA Ze słów pani synowej – Min, zgadza się? – wynika, że ona i pani syn Luke błagali, żeby pani nie zapraszała pana Page’a i jego żony.
CR Louise powiedziała mi, że nie ma nic przeciwko temu.
POLICJA Pani Roberts, to było coś więcej niż spotkanie przy okazji szkolnego przedstawienia, prawda? Cały weekend na wyspie i rodzinne świętowanie w towarzystwie kobiety, która – przepraszam za określenie – zabrała męża pani córce. Córką na pewno targały silne emocje.
CR Przecież mówiłam, że Louise chciała, żeby Caroline przyjechała.
POLICJA Chociaż w ubiegłym miesiącu wzywano policję z powodu ich kłótni?
CR Louise zamierzała zakopać topór wojenny. Dla dobra dzieci.
POLICJA Nie sądzi pani, że mogła mieć inne powody, żeby ściągnąć tu byłego męża i jego żonę?
CR Jakie?
POLICJA To właśnie staramy się ustalić, pani Roberts. . Czy pani miała inne powody, by zaprosić tu Caroline Page z jej mężem?
CR .
POLICJA Pani Roberts?
CR Mój Boże, jak cudownie jest analizować zdarzenia po fakcie. Zgodzi się pan, komisarzu?Rozdział 2 | Louise
Cała rodzina otrzymuje formalne zaproszenie na przyjęcie matki. Gruby papier welinowy, czcionka Edwardian, wypukłe litery, na bogato. Bella stawia nasze na zaszczytnym miejscu na półce nad kominkiem w kuchni, opierając je o glinianego psa, którego ulepiła dla Andrew na Dzień Ojca, gdy miała pięć lat. Zabrał figurkę do pracy i pokazywał wszystkim, przekonany, że jego córka jest plastycznym geniuszem. Siedem lat później, odchodząc, nie wziął go ze sobą.
Tłoczone litery śledzą mnie w kuchni jak oczy Mony Lisy. Ignoruję to, kiedy rozładowuję zmywarkę, otwieram szafki i zamykam szuflady w przećwiczonym rytmie, znajdując pocieszenie w precyzyjnym ustawieniu kubków, porządku wśród głębokich talerzy, równiutkim ułożeniu noży, widelców i łyżek w odpowiednich przegródkach. Wszystko jest na swoim miejscu.
Wszystko, z wyjątkiem mnie.
Bagpuss ociera się o moje łydki. Nie może się doczekać śniadania. Wsypuję mu do miski suchą karmę, bo tylko tego udaje mu się nie zwracać, i drapię go czule za uszami.
– Proszę, Bags. Nie jedz zbyt szybko.
Połamany przez artretyzm kot pochyla się nad jedzeniem, niezdarny jak jego serialowy imiennik w różowo-białe prążki. Dolewam mu wody do miski, robię sobie herbatę i z kubkiem wychodzę na zewnątrz. Powietrze jest orzeźwiające po nocnym, bardzo potrzebnym deszczu, lecz zanosi się na kolejny upalny dzień, nadzwyczaj parny jak na czerwiec. Kulę się w wiklinowym koszu zawieszonym na gałęzi jabłoni, wsuwam stopę pod pośladki, a drugą nogą odpycham się od ziemi. Przed urodzeniem Belli i Tolly’ego nienawidziłam poranków, ale teraz cenię te pół godziny spokoju, zanim cały świat się obudzi. Odchylam się do tyłu i przymykam oczy. Tylko te chwile są tak naprawdę moje.
Zaproszenie wywołało we mnie większy niepokój, niż chciałabym przyznać. Matka wysłała je także do Andrew i Caz, chociaż błagałam ją, żeby tego nie robiła. Będę musiała zmierzyć się z nimi na swoim terenie, na łonie rodziny.
Jakoś przetrwałam ich ślub cztery lata temu. Szorując energicznie kuchenne szafki, wyobrażałam sobie, jak powtarzają słowa przysięgi. Myłam podłogę w łazience, wizualizując sobie, jak kroją tort. Pchałam kosiarkę z tępymi ostrzami przez wysoką na piętnaście centymetrów trawę, widząc oczyma wyobraźni, jak wkraczają na parkiet, by odtańczyć pierwszy taniec jako małżeństwo. Od tego czasu nauczyłam się akceptować ich obecność na szkolnych przedstawieniach i dniach sportu. Otoczyłam się twardą skorupą.
Teraz jednak jest zupełnie inaczej. Może dlatego, że to są złote gody rodziców, kamień milowy, który pragnęłam osiągnąć z Andrew. Przyczyną może być też to, że mama aż do tej pory nie tolerowała Caz, i zaproszenie jej jest przejawem akceptacji. A może po prostu potrzebuję więcej snu. Do drugiej oceniałam prace egzaminacyjne moich studentów na koniec semestru. Uporałabym się z nimi szybciej, gdybym nie zważała na błędy ortograficzne i gramatyczne, lecz mimo że moje nazwisko nie figuruje już na szlachetnych łamach brytyjskich tygodników, nadal hołduję pewnym standardom.
Słońce wyłania się zza horyzontu i złote pasmo światła muska moją twarz. Andrew miał rację, myślę, otwierając oczy i wodząc wzrokiem po wzgórzach. Pomimo początkowych wątpliwości rzeczywiście pokochałam to miejsce.
Wciąż go widzę, jak stoi na niskim kamiennym murze, gdy oglądaliśmy dom po raz pierwszy blisko siedemnaście lat temu. Rozłożył szeroko ręce i z radosnym wyrazem twarzy żywo odmalowywał obraz naszego życia w tym bezpiecznym miejscu, w którym nasza córka będzie mogła szczęśliwie rosnąć, z wiatrem we włosach i źdźbłami trawy pomiędzy palcami stóp. Ja sama niechętnie się odnosiłam do porzucenia Londynu. Nie dlatego że miałam własną kolumnę w „Daily Post”, bo artykuły mogłam pisać wszędzie i pracować zdalnie. Po prostu w mieście czułam, że żyję, mam mnóstwo energii i cały świat w zasięgu ręki. Nie podobała mi się myśl o rezygnacji z tego wszystkiego na rzecz tkwienia w wysysającej z nas pieniądze dziurze w szczerym polu. Andrew jednak pragnął tego tak bardzo, a w tamtych czasach dałabym mu wszystko, o co prosił. Nie przyszło mi nigdy do głowy, że będę tu mieszkała bez niego.
W kieszeni szlafroka dzwoni mój telefon. Wyciągam go, przejeżdżam palcem po ekranie i widzę twarz szwagierki.
– Idziesz spać czy wstajesz? – pytam. Gramolę się z kosza i wracam do kuchni.
– Wyszłam ze szpitala po podwójnym dyżurze – odpowiada Min. – Dotarłam do domu kilka minut temu.
Wygląda tak świeżo, jakby wróciła z dwutygodniowych wakacji na Hawajach. Ma czterdzieści siedem lat, jest tylko o cztery lata starsza ode mnie, ale sądząc po malutkim wizerunku na wyświetlaczu, mogłabym uchodzić za jej matkę. Moje mysie włosy potrzebują pilnie pasemek, a mętne niebieskie oczy są podkrążone.
– Spokojna noc? – pytam i kładę telefon na kuchennym blacie.
– Wielki karambol na M23. Koszmar – informuje mnie Min z zachwytem. Jej obraz podskakuje i rozmazuje się, gdy niesie telefon do gabinetu. Odkłada go, a potem umieszcza przed kamerką kopertę. – Zgadnij, co znalazłam na wycieraczce.
Uwielbiam Min. Jest zabawna, bystra i bardzo uszczęśliwia mojego brata Luke’a. Nie uznaje jednak żadnych granic i już wiem, do czego zmierza.
– Zanim spytasz. Tak, Andrew i Caz zostali zaproszeni – mówię i wrzucam do pustego kubka kolejną torebkę herbaty. – Mama chce w tym ważnym dniu mieć przy sobie całą rodzinę. Wiesz, jak bardzo lubi Kita.
– Kita rozumiem, ale dlaczego Celia zaprosiła ją?
– Bo Andrew bez niej by nie przyjechał.
Min wygląda na oburzoną.
– Ta kobieta powinna wykazać się dobrymi manierami i się nie pojawić – stwierdza. – Naprawdę nie mogę uwierzyć, że Andrew nie ma jaj i nie przyjedzie sam.
– Możesz wypowiadać jej imię, serio. To nie Voldemort.
– Lou, dlaczego się na to narażasz? Nie musisz grać męczennicy. Przecież możesz tupnąć nogą i sprzeciwić się Celii.
Nie połykam przynęty. Nikt się nie sprzeciwia mojej matce, nawet Min.
Nie chodzi o to, że nie doceniam lojalności Min. Nie przetrwałabym potwornych miesięcy po odejściu Andrew, gdyby nie ona. Zostawił mnie ze straumatyzowaną dwunastolatką i noworodkiem. Najmłodszy z czterech synów Min chodził wówczas nadal w pieluchach, ale ona była przy mnie zawsze, gdy jej potrzebowałam. Zawoziła Bellę do szkoły w dni, w które po prostu nie mogłam się podnieść z łóżka, pilnowała, żebym jadła, i pomagała mi uporać się z przygnębiającą praktyczną stroną rozwodu: wyszukaniem przyzwoitego prawnika, spakowaniem rzeczy Andrew, powrotem do pracy. Słuchała mnie cierpliwie, kiedy wypłakiwałam się nad kieliszkiem wina, próbując zrozumieć, co się wydarzyło. A gdy się wydawało, że utonęłam w otchłani rozpaczy, Min z wyczuciem potrząsnęła mną, żebym wróciła do żywych.
Trudno jest jej zaakceptować moją potrzebę pogodzenia się z przeszłością i wybaczenia Andrew. Jej wytrwała wrogość względem niego wyczerpuje mnie niemal tak samo jak szczera odmowa matki, by się pogodzić z tym, że on nigdy nie wróci.
Andrew złamał mi serce, ale to było cztery lata temu. Jeżeli nie pozwolę goryczy odejść, pożre mnie. Andrew jest ojcem Belli i Tolly’ego, a oni go kochają.
Cokolwiek myśli o mnie Min, nie jestem ani męczennicą, ani popychadłem. Nauczyłam się tolerować toksyczną obecność Caz w swoim życiu, bo jaki miałam wybór? Ta kobieta została żoną ojca moich dzieci. Jej syn jest ich przyrodnim bratem. I w pewien pokrętny sposób, czy mi się to podoba, czy nie, czyni ją to członkiem rodziny.
– Min, proszę, daruj sobie – odzywam się znużonym głosem. – To tylko jeden weekend. Myślę, że zdołamy go przetrwać bez mordowania się nawzajem.
– Zostało prawie siedem tygodni – rzuca Min, zmieniając taktykę z oszałamiającą szybkością. – Mam świetną dietę. Będziesz zachwycona. Połączenie diety paleo i Strażników Wagi. Zrzucisz sześć kilo nie wiadomo kiedy. Pożyczyłabym ci coś do ubrania, ale jesteś za wysoka...
Słyszę odgłosy małych stóp na górze. Zamykam drzwi kuchni, żeby nikt nie mógł mnie podsłuchiwać.
– Min, nie staram się rywalizować z Caz. Nie mam szans. Ona ma dwadzieścia dziewięć lat i ciało supermodelki, podczas gdy moje sutki ścigają się w drodze do pępka, a zmarszczki mam nawet na uszach. Mogłabym się zagłodzić na amen, a i tak nie miałabym wyrazistych kości policzkowych. – Wzdycham. – Doceniam twoje starania podniesienia mnie na duchu, lecz nawet gdyby stać mnie było na metamorfozę w stylu celebrytów, po co miałabym to robić? Jak rozbicie rodziny Kita miałoby komukolwiek pomóc?
– Pomogłoby ci poskładać z powrotem twoją rodzinę.
– Nie.
Grymas na twarzy Min wypełnia ekran.
– Jesteś zbyt miła.
Zerkam na zaproszenie postawione nad kominkiem. Andrew i ja zawarliśmy umowę. Nie uwzględniała ona przyjęcia zaproszenia na uroczystość z okazji złotych godów moich rodziców lub w ogóle zbliżania się do mojej rodziny. Złamał tę umowę, mimo że go przestrzegałam.
– Wiesz, Min – mówię, kładąc zaproszenie wierzchem do dołu – wcale nie jestem taka miła.Rozdział 3 | Caz
Angie tkwi już w naszym kącie przy barze w Chelsea Potter, kiedy tam wchodzę. W pubie jest tłoczno, ludzie wylewają się na ulicę i potrzebuję kilku minut, żeby się do niej dopchać.
– Lepszy byłby podwójny – mówię ponuro, gdy podaje mi gin z tonikiem.
Opróżniam szklankę jednym haustem, a ona unosi brwi.
– Trudny dzień?
– Trudny tydzień, a to dopiero wtorek. – Siadam na stołku, który dla mnie zarezerwowała, i kładę komórkę na barze, na wypadek gdyby dzwonił Andy. – Nie uwierzysz. Tina Murdoch będzie reprezentowała Univest w kontaktach z nami.
Angie gwiżdże.
– Żartujesz? Jak jej się to, do cholery, udało osiągnąć?
– Jej kariera ruszyła z kopyta, odkąd od nas odeszła i dołączyła do Univestu. – Daję barmanowi znak, że proszę o powtórkę. Odgarniam długie blond włosy z twarzy i spinam je srebrnym klipsem. – Nie mogę tylko pojąć, dlaczego Patrick się na to zgodził. Po tym, jak nas sabotowała podczas kampanii reklamowej Tetroteka, można by pomyśleć, że nie pozwoli się jej zbliżyć do budynku na sto metrów.
Angie sięga po miseczkę z pistacjami.
– Skoro on się na to zgadza, nie masz wyboru. Myślisz, że możesz z nią pracować?
– Raczej nie. Odrzuca wszystkie moje pomysły i już poskarżyła się na mnie Patrickowi za moimi plecami. Upiera się, żeby zatrudnić piarowca z zewnątrz. Mam nadzieję, że Patrick odsunie mnie od tej kampanii i przekaże ją komuś innemu.
– Wcale tego nie chcesz.
– Masz rację. – Patrzę gniewnie na drinka. – Nie zamierzam pozwolić Tinie wygrać, ale jeśli tak dalej pójdzie, któraś z nas wyląduje w worku na trupa.
Tina Murdoch, mój największy wróg. Kiedy ostatnio pracowałyśmy razem, omal nie doprowadziła do mojego zwolnienia. Jak na ironię, to ona otworzyła przede mną drzwi wielkiego świata reklamy i powierzyła mi ważną kampanię podczas mojego pierwszego roku w Whitefish. Uważała się za moją mentorkę i robiła sporo szumu wokół pomagania młodym kobietom we wspinaczce po szczeblach kariery. Przedstawiła mnie Andy’emu podczas zbiórki dla organizacji charytatywnej RSPCA, gdy Whitefish pracowała nad jej kampanią. Chociaż Andy nie pamięta naszego pierwszego spotkania. Gdy ja i Andy staliśmy się oficjalnie parą, moje stosunki z Tiną natychmiast uległy zmianie o sto osiemdziesiąt stopni. Podejrzewam, że sama miała go na oku. Bez względu na to, co ją tak rozsierdziło, nie daje mi spokoju od tamtego momentu.
Jeszcze nie opracowałam kampanii dla Univestu, nie wspominając o zaprezentowaniu jej, a Tina już nalega na pisemne plany promocji, pozycjonowanie i wytyczne rynkowe oraz pełny budżet uwzględniający terytoria i format medialny, wszystko to do końca miesiąca. Nierealne, z czego ona świetnie zdaje sobie sprawę. Nolan, nasz dyrektor kreatywny, grozi, że odejdzie, pozostała część zespołu też nie może tego znieść i jest o krok od buntu. Chociaż, jak Andy zauważył drwiąco wczoraj wieczorem, kiedy skończyłam już narzekać, ten zespół buntuje się zawsze przeciwko wszystkiemu.
Angie stuka się ze mną szkłem.
– Pieprzyć to. Zbliża się piątek.
– Tak. Pieprzyć to.
Otwiera kolejną pistację i wrzuca łupiny do miseczki.
– Jesteś w weekend w mieście? W sobotę wieczorem w Borderline gra świetny zespół.
Krzywię się.
– Nic z tego. Jesteśmy w Brighton.
– Cholera, znowu?
– To nasz weekend z dzieciakami.
– Nie mogą przyjechać tutaj? Moja siostra zaopiekowałaby się nimi wieczorem.
– Louise ich nie puści. – Wyciągam rękę po pistacje. – Według niej są za małe, żeby podróżować samodzielnie pociągiem. To śmieszne. Bella ma szesnaście lat. Ja w jej wieku łapałam stopa, żeby pojechać na Kretę. – Wzdycham. – Poza tym w naszym mieszkaniu nie ma dość miejsca na kota, więc tym bardziej nie upchniemy trójki dzieci. Kit musiałby spać z Tollym, Bella wylądowałaby na kanapie, a jej rzeczy walałyby się po całym mieszkaniu. W Brighton przynajmniej każde ma swój pokój.
– Chryste. Nie wiem, jak ty to znosisz.
– Nie mam zbyt dużego wyboru. To dzieciaki Andy’ego.
Angie posyła mi spojrzenie spod wymuskanych brwi, które prawie znikają wśród czarnych włosów z turkusowymi końcówkami. Przyjaźnimy się od szkoły podstawowej, do której chodziłyśmy w Dagenham, i zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny, nawet Andy. W czasach studenckich trochę się od siebie oddaliłyśmy, bo ja pojechałam do Bristolu, a ona studiowała projektowanie mody w St Martins, ale odkąd przeprowadziłam się do Londynu, jesteśmy niemal nierozłączne. Skrajnie się różnimy: ja jestem ambitna i zmotywowana, Angie zaś nie sięga myślami poza następną kolejkę drinków. Jej wyobrażenie manikiuru to obcięcie paznokci nożem. Znała jednak moją matkę przed wypadkiem, rozumie moją sytuację i wie, co musiałam zrobić, żeby osiągnąć swoją obecną pozycję. Oprócz Andy’ego i Kita jest moją jedyną prawdziwą rodziną.
Angie wie, że nie planowałam mieć dzieci, zwłaszcza trojga. Louise jednak świetnie to rozegrała, kiedy zaszła w ciążę. I prawie odniosła sukces.
– O wilku mowa – jęczę, gdy moja komórka zaczyna świecić. – Zła Czarownica z Zachodu.
– Czego chce?
– Bóg jeden wie – odpowiadam lekkim tonem, ale czuję w żołądku znajomy ucisk. – Trochę za wcześnie na typowe dla niej narzekania. Chyba sięgnęła po wino przed czasem.
– Zignoruj ją, Caz. Niech się nagra.
Chętnie bym uległa pokusie, lecz dopada mnie poczucie winy. Zawsze czuję się tą drugą. Nie ma znaczenia, jak nierozsądna jest Louise ani, że to przez nią Andy zakończył ich małżeństwo, nie przeze mnie. Jakimś cudem to ja wiecznie jestem jej coś winna.
– Będzie dzwoniła do skutku. Lepiej pozwolić jej wyrzucić to z siebie. Przypilnuj mi torebki. – Podnoszę się ze stołka i ruszam w głąb pubu, w pobliże toalet, gdzie jest trochę ciszej. – Halo, Louise.
– Dzwonię po raz trzeci – mówi Louise ostrym tonem. – Musisz mieć włączony telefon. Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć.
Ściska mnie w piersi. Oddychaj, mówię do siebie.
– Miałam włączony telefon...
– Nieistotne. Nie mam czasu uczyć cię, jak być dobrą matką. Pewnie zapomniałaś, ale Bella ma w sobotę przedstawienie. Poprosiła, żebym zadzwoniła i się upewniła, że Andrew przyjedzie.
Cholera. Zupełnie mi to wyleciało z głowy.
– Jasne, że nie zapomnieliśmy – kłamię. – Już nie możemy się doczekać.
– O dziewiętnastej. Musicie przyjechać wcześniej, jeśli chcecie zająć dobre miejsca.
– W porządku. Przyjedziemy sporo przed czasem.
– Planujemy z Min zabrać wszystkich po przedstawieniu do The Coal Shed, żeby to uczcić – dodaje Louise. – Przecież to jej pierwsza ważna rola.
Duże obciążenie dla kogoś, kto rzekomo jest spłukany. The Coal Shed to jedna z najdroższych restauracji w Brighton. Louise ciągle stara się wyciągnąć od Andy’ego więcej na alimenty, mimo że sama pracuje na pełny etat. Wydaje się jej, że śpimy na forsie. A my mamy dwa domy tylko dlatego, że miałam mieszkanie w Fulham na długo przed tym, jak poznałam Andy’ego. Teraz nie moglibyśmy sobie na nie pozwolić. Na dom w Brighton zaciągnęliśmy kredyt hipoteczny. Andy zarabia dobrze w roli prowadzącego wiadomości popołudniowe „Early Evening News” w INN, ale nie tak obłędnie, jak myśli Louise. Przecież to telewizja kablowa. Na koszty utrzymania, alimenty i czesne w szkołach prywatnych idą dwie trzecie jego zarobków.
Nagle dociera do mnie, że to przecież weekend opieki Andy’ego nad dziećmi. Bardzo bym chciała spędzić czas tylko z Andym i Kitem, lecz męża by to zdenerwowało i obwiniałby mnie.
– Przykro mi, Louise, ale to nasz weekend – mówię grzecznie. – Zdaje się, że Andy już zaplanował zabranie dzieci na kolację.
– Chyba może zmienić plany?
– Nie widział ich od dwóch tygodni – zauważam. – Chce spędzić z nimi trochę czasu.
– A co się tym tak przejmujesz? Przecież to nie twoje dzieci – krzyczy Louise i porzuca wszelkie pozory kultury osobistej. – Bella to moja córka. To ja powinnam móc zabrać ją na kolację w ważny dla niej wieczór! Gdyby nie ty, spędziłaby go w towarzystwie dwojga rodziców.
– Louise, proszę...
– Zadzwonię do Andrew. Od tego powinnam zacząć. Nie wiem, co sobie wyobrażałam. Muszę rozmawiać z kataryniarzem, a nie jego małpką.
– Tak właśnie zrób – ucinam rozmowę.
W żołądku mi się gotuje i czuję w gardle posmak żółci. Muszę sobie radzić z Tiną w pracy, ale ją mogę przynajmniej trzymać z dala od sypialni. Przed byłą żoną Andy’ego nie ma ucieczki.
Rozstali się ponad cztery lata temu, Louise jednak nadal się z tym nie pogodziła. Myślałam, że z czasem to się zmieni, nie spodziewałam się tylko, że na gorsze. Docinki, gierki, nastawianie Belli i Tolly’ego przeciwko mnie, ciągłe wzbudzanie w Andym poczucia winy – wystarczy, że strzeli palcami, a on od razu do niej biegnie. No i te telefony. Czasami Louise łka i błaga mnie, żebym mu pozwoliła wrócić „do domu”; kiedy indziej wykrzykuje obelgi pod moim adresem tak długo, że to ja zalewam się łzami i się rozłączam. Jest na tyle mądra, że dzwoni tylko wtedy, gdy wie, że Andy jest w pracy albo dokądś wyjechał. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie mogę mu o niczym powiedzieć, żeby nie wyjść na zazdrosną babę.
Sprawę pogarsza jeszcze to, że w towarzystwie jest dla mnie miła. Któregoś dnia Andy stwierdził nawet, że świetnie się dogadujemy. Po tym wszystkim, co mu zrobiła, co zrobiła nam, on wciąż nie ma pojęcia, jaka ona naprawdę jest.
Ku mojemu zaskoczeniu nagle napływają mi do oczu łzy. Mam dość tych ciągłych kłótni, bitew o pieniądze i dzieci. Gdybym wiedziała, że tak będzie, dobrze bym się zastanowiła, zanim zgodziłabym się na ślub z Andym.
Nie, to nieprawda. Dla męża przeszłabym po rozżarzonych węglach. Louise jest suką, ale nie pozwolę, żeby wytrąciła mnie z równowagi. Po prostu jestem zmęczona.
Biorę torebkę ze stołka, wyciągam z portfela dwudziestkę i kładę na barze.
– Bardzo cię przepraszam, Angie, ale muszę już iść. Louise wkroczyła na wojenną ścieżkę, a ja zupełnie zapomniałam, że Bella ma w sobotę przedstawienie. Muszę popracować dzisiaj wieczorem, jeśli mam zrobić wszystko do poniedziałku.
– Nie ma sprawy. – Angie wzrusza ramionami. – Rozumiem. Spotkamy się za tydzień, tak?
Cmokam ją w policzek.
– Jesteś cudowna.
– Wiem. – Uśmiecha się promiennie. – Ta ślicznotka ubrana na zielono przy oknie zerka na mnie, odkąd tu weszłam. Wyświadczasz mi przysługę.
Puszcza do mnie całuska. Przeciskam się przez tłum i wychodzę na chodnik. Nim zdążę zrobić dziesięć kroków, mój telefon już dzwoni.
– Andy, przepraszam. – Wzdycham. – Nie powinnam kończyć tak gwałtownie rozmowy z Louise. W pubie było tak głośno i pomyślałam, że będzie łatwiej, jeśli to ty...
– Gdzie ty się podziewasz, do diabła?
– Idę do metra. Powinnam być w domu za pół godziny...
– Miałaś odebrać Kita o siedemnastej – stwierdza rzeczowo.
Staję jak wryta.
– Powiedziałeś, że go odbierzesz.
– Powiedziałem, że spróbuję – rzuca. – Uzgodniliśmy, że go odbierzesz, jeśli się nie odezwę, pamiętasz? I nawet nagrałem ci się, że nie dam rady. Nie odsłuchujesz wiadomości?
– Boże, przepraszam...
– Właśnie dzwoniła opiekunka. Jestem w trakcie nagrywania wywiadu i będziemy musieli wszystko powtórzyć. Greta twierdzi, że przypominała ci dzisiaj rano. Mieliśmy odebrać Kita punktualnie, żeby mogła pójść na zajęcia.
– Jest nadal u niej?
– Poprosiłem Lily, żeby go odebrała. Będzie u bliźniaków do czasu, aż wrócisz do domu.
Czuję się jak najgorsza matka na świecie. Macham na taksówkę.
– Naprawdę mi przykro, Andy. Powinnam była sprawdzić, czy nie mam wiadomości. Naprawdę myślałam, że...
– To nie mnie musisz przepraszać. Greta powiedziała, że nie będzie się nim zajmować, jeżeli nie postaramy się go odbierać o czasie. – Słyszę, że ktoś w tle woła go po imieniu. – Słuchaj, muszę kończyć i powtórzyć wywiad. Załatw sprawę z Gretą. Jeśli nie zechce się nim dalej opiekować, będziesz musiała znaleźć kogoś innego.
Siadam na tylnym siedzeniu w taksówce, podaję kierowcy adres i wyglądam przez okno, gdy jedziemy King’s Road. Andy co prawda nie powiedział, że Louise nigdy by się coś takiego nie zdarzyło, bez względu na to, jak trudny miałaby tydzień, ale nie musiał. I tak wiem, co myślał.Rozdział 4 | Louise
– Przypomniałaś tacie o jutrze? – pyta Bella.
Stawiam talerz z makaronowymi kółkami z sosem przed Tollym i wyciągam z piekarnika tost z serem dla Belli. Do czasu wypłaty na koniec miesiąca będziemy jedli to lub fasolkę po bretońsku.
– Mówiłam ci, kochanie. Tata przez cały dzień zbierał materiały do reportażu i był nieosiągalny, ale wysłałam mu esemesa i zostawiłam wiadomość u sekretarki.
Bella opada na kuchenne krzesło, a czarny długi rękaw swetra szura po jej talerzu, kiedy podejrzliwie trąca jedzenie. Nie dziwię się jej nieufności, żaden ser nie powinien być taki żółty.
– Mamy sos Worcestershire?
Podaję jej butelkę.
– Musisz zadzwonić do Caz, żeby mu przypomniała – dodaje i polewa tost sosem. – Inaczej zapomni.
– Rozmawiałam z nią o tym wczoraj. Tata nie zapomni, kochanie.
– Powiedziała, że przyjadą?
– Obiecała, że będą.
Bella spogląda na mnie.
– Byłaś dla niej miła, mamo, prawda?
Waham się. Jestem uprzejma dla drugiej żony Andrew, gdy muszę, ale zawsze ustalamy z Andrew sami szczegóły jego weekendów z dziećmi. Konieczność sięgnięcia po telefon i poproszenia Caz, żeby dopilnowała, aby ojciec mojej córki nie zapomniał o jej szkolnym przedstawieniu, obudziła we mnie mroczne uczucia. Myślałam, że mam je już za sobą. Niewykluczone, że nie potraktowałam jej tak grzecznie, jak powinnam.
– Oczywiście – odpowiadam.
– Możesz zadzwonić do niej jeszcze raz? Dla pewności?
– Jasne. – Odłączam telefon od ładowarki. – Przypilnuj, żeby Tolly zjadł kiełbaski, a nie sam makaron. Zaraz wrócę.
Wychodzę z domu i idę do ogródka warzywnego, gdzie na pewno nikt mnie nie usłyszy. Przechadzam się z komórką w ręku w tę i z powrotem pomiędzy grządkami bobu. Za każdym razem, kiedy dzwonię do Caz, czuję się, jakbym kapitulowała, oddawała jej kolejny skrawek cennego rodzinnego terytorium. Proszenie o współpracę uprawomocnia jej rolę w wychowywaniu moich dzieci. Tyle że Bella potrzebuje obecności ojca na przedstawieniu. Rozwiedliśmy się w najgorszym dla niej momencie, w szczytowym okresie dojrzewania. Każdy jej przyszły związek z mężczyzną będzie naśladował wzorzec relacji z ojcem. Nie chcę, żeby musiała kiedyś zabiegać o czyjąś uwagę dlatego, że zawiódł ją ojciec.
Paznokcie zostawiają mi na dłoniach odciśnięte półksiężyce. Ta kobieta nawet nie znała mojej córki przez pierwsze dwanaście lat jej życia. Rozbiła rodzinę mojemu synowi, zanim wypowiedział pierwsze słowo. A teraz może sobie rościć do nich prawo, współuczestniczyć w ich cennym, przemijającym szybko dzieciństwie. Pogodziłam się z tym, że odebrała mi męża, ale myśl o tym, że wpływa na wychowanie moich dzieci, rozcina mi trzewia jak nóż.
Wybieram jej numer. Ku mojej uldze od razu zgłasza się poczta głosowa. Rozłączam się, nie zostawiwszy wiadomości. Nadal się gotuję z powodu tego, że Caz będzie świętowała z Bellą jej wielki wieczór, ale przypominam sobie, że tu przecież nie chodzi o mnie. Andrew będzie z Bellą i tylko to się liczy.
Gdy wracam do domu, stwierdzam, że Bella zniknęła na górze, nawet nie tknąwszy tostu z serem pozostawionego na talerzu. Tolly chodzi na czworakach po podłodze i próbuje karmić Bagpussa kiełbaskami.
– Zostaw go – upominam syna. Ratuję kota i odkładam go na starą, pokrytą sierścią kanapę przy wyjściu do ogrodu. – Rozchoruje się, jeśli to zje.
– To ja się rozchoruję, jeśli to zjem – oznajmia Tolly.
– To parówki, nie kiełbaski. Lubisz parówki.
– Nie lubię. Wyglądają jak siusiaki.
– Bartholomew!
Tolly chichocze i zasłania usta pulchną piegowatą dłonią, z której nie zniknął jeszcze dziecinny tłuszczyk, a jego brązowe oczy iskrzą się figlarnie. Staram się utrzymać surowy wyraz twarzy, lecz mi się to nie udaje. Tolly wstaje i rzuca się na mnie w pełnym pędzie. Upadamy na kanapę, Bagpuss odskakuje, a my się śmiejemy. Synek pakuje mi się na kolana, głaszczę burzę jego rudych loków, przepełniona miłością do niego. Tolly, moje nieoczekiwane, cudowne, późne dziecko, które zjawiło się tuż przed czterdziestką.
Nie spodziewałam się, że będę miała kolejne dziecko po problemach w pierwszej ciąży. Przed poczęciem Belli poroniłam dwukrotnie, a potem odeszły mi wody płodowe w trzydziestym piątym tygodniu. Po siedemdziesięciu dwóch godzinach pojawiających się i zanikających skurczów, podawania mi lekarstw i nakłaniania mnie do tego, żebym parła, dyszała, oddychała i spróbowała raz jeszcze, przewieziono mnie wreszcie na salę operacyjną, żeby przeprowadzić cesarskie cięcie, co powinno zostać zrobione dwa dni wcześniej. Bella w ogóle nie ucierpiała i przyszła na świat, ważąc dwa kilogramy siedemset osiemdziesiąt gramów. Po wstępnym badaniu nie trzeba jej było nawet kierować na oddział intensywnej terapii noworodków. Ja natomiast straciłam mnóstwo krwi, a parcie i wysiłek doprowadziły do tego, że byłam porozrywana w środku. Położnik przestrzegł, żebym się już nie starała o dzieci. Zresztą było mało prawdopodobne, żeby mi się udało zajść w ciążę.
Trzymałam w ramionach zdrową, śliczną dziewczynkę, a za każdym razem, gdy poczułam smutek na myśl o gromadce dzieci, których nie będę miała, wystarczało, żebym spojrzała w głęboki błękit jej oczu – natychmiast czułam wdzięczność za to jedno dziecko, które mam.
A potem, pięć lat temu, nie dostałam okresu. W tamtym czasie nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. W „Post” przeprowadzano restrukturyzację, bo gazeta próbowała, jak wszystkie starodawne instytucje medialne, konkurować z internetowymi źródłami informacji, co w połączeniu ze wszystkimi innymi wydarzeniami w moim życiu sprawiało, że poziom stresu osiągnął u mnie niebotyczny pułap. Potem jednak znowu nie dostałam okresu i nagle zaczął mnie odrzucać zapach jajek. W ciągu jednej nocy sylwetka zmieniła mi się z tej w stylu Oliwki Olejek, ukochanej marynarza Popeye’a, na tę w rodzaju Jessiki Rabbit. Rzucono mi cudowne koło ratunkowe w chwili, gdy mi się wydawało, że utonę.
Wiedziałam od samego początku, że mam marne szanse na udaną ciążę. Wiek i przeszłe doświadczenia mi nie sprzyjały, a w dziesiątym tygodniu zaczęły się plamienia. Położnik nalegał, żebym zrezygnowała z pracy i odpoczywała jak najwięcej. Porzucenie pracy w „Post” było ryzykowne, nawet na kilka miesięcy, bo redukowano wiele etatów, a głodni młodzi freelancerzy byli chętni pracować za połowę mojej pensji bez dodatków. Lecz nie wahałam się. Liczyło się tylko dziecko. I jakimś cudem udało mi się zatrzymać Tolly’ego. Dotarłam do drugiego trymestru, potem do trzeciego. Wszystko wyglądało dobrze. Dziecko wydawało się zdrowe, wyniki badań mieściły się w normie. Przyszedł trzydziesty piąty tydzień, trzydziesty szósty i trzydziesty siódmy.
W trzydziestym ósmym zawiozłam Bellę do szkoły i zemdlałam na środku placu zabaw. Gdyby nie szybka reakcja jednego z rodziców, lekarza, który rozpoznał wczesne objawy stanu przedrzucawkowego, zarówno Tolly, jak i ja prawdopodobnie byśmy umarli.
Niewiele zapamiętałam z kolejnych dziesięciu dni. Mam kilka mglistych wspomnień z jazdy karetką do szpitala: syreny, światła, pobladły Andrew pędzący korytarzem, kiedy wieziono mnie na noszach, ściskający mnie za rękę tak mocno, że o mało nie połamał mi palców. Szybko wyciągnięto ze mnie Tolly’ego w drodze cesarskiego cięcia. Był bezpieczny i zdrowy, za to lekarze mieli problem z ustabilizowaniem mnie, bo miałam wysokie ciśnienie, a krew nie chciała krzepnąć. W pewnym momencie, kiedy moje narządy wewnętrzne zaczęły się wyłączać, powiedziano rodzicom i Andrew, żeby szykowali się na najgorsze. Andrew przywiózł nawet Bellę, by się ze mną pożegnała. Nie wyobrażam sobie, co wówczas czuła – dwunastolatka w obliczu potencjalnej śmierci matki.
Gdy odzyskałam przytomność, zobaczyłam twarz Andrew. Spał na krześle obok mnie, oparłszy głowę na zwiniętej marynarce. Wciąż trzymał mnie za rękę, jakby nie chciał jej nigdy puścić. Wydawał się wyczerpany i szary, o dziesięć lat starszy niż wtedy, gdy widziałam go poprzednio.
Poruszyłam się, a on otworzył oczy.
– Louise?
Jeżeli wątpiłam kiedykolwiek w jego miłość, pozbyłam się wówczas tego zwątpienia. Wcześniej widziałam go płaczącego tylko dwukrotnie: z powodu śmierci jego matki i narodzin naszej córki.
– Nie staraj się mówić – poprosił lękliwie. Zerwał się na równe nogi i nalał mi do kubeczka wody z dzbanka stojącego przy łóżku. Przystawił kubeczek do moich warg. – Musieli cię intubować. Przez jakiś czas będziesz miała podrażnione gardło.
– Dziecko...
– Jest bezpieczne. W domu z Min. Opiekuje się nim, a ja zostałem tu z tobą. – Usiadł na łóżku obok mnie i znowu ujął mnie za rękę, uważając na wenflon przymocowany na grzbiecie dłoni. – Wydawało mi się, że cię straciłem – powiedział niewyraźnie. – Boże, Lou. Nigdy więcej tak nie rób. Nie mógłbym tego znieść. Tak bardzo cię kocham.
W sali zaroiło się nagle od medyków, którzy gorączkowo sprawdzali karty kontrolne, monitory i kroplówki, coś poprawiali, wpisywali w iPadach i ściągali w skupieniu brwi. Opadłam na poduszki, podczas gdy oni krzątali się wokół mnie. Uśmiechnęłam się wyczerpana, kiedy Andrew pocałował wnętrze mojej dłoni. Nasz syn był bezpieczny. Nasze dzieci nie będą musiały dorastać bez matki. Nasza rodzina przetrwała, a przez to, co przeszliśmy,
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.