Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Byłam katolickim księdzem. Historia Ludmiły Javorovej, kobiety wyświęconej w Czechach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Byłam katolickim księdzem. Historia Ludmiły Javorovej, kobiety wyświęconej w Czechach - ebook

28 grudnia 1970 roku katolicki biskup Felix Maria Davídek wyświęcił Ludmilę Javorovą na księdza. To nie była jego pierwsza kontrowersyjna decyzja – wcześniej kapłanami uczynił kilku żonatych mężczyzn.

Kościół w Czechosłowacji już w latach 50. został przez komunistyczne władze zmuszony do działania w podziemiu. Zostały zlikwidowane zakony, zabroniono kształcenia nowych księży, proboszczowie zostali podporządkowani partyjnym sekretarzom. Biskup Davidek bał się o przyszłość czeskiego Kościoła, spodziewał się aresztowań kapłanów i nie chciał zostawić wiernych bez mszy świętej. Tak tłumaczył wyświęcenie osób, które najtrudniej było podejrzewać o bycie księdzem, a które w razie pogorszenia się sytuacji miały zastąpić „tradycyjnych” kapłanów.

W 1996 roku, już po upadku komunizmu, Watykan oficjalnie uznał święcenia Ludmily Javorovej i innych wyświęconych wraz z nią kobiet za nieważne. W czeskim Kościele zaczęto patrzeć na nią wyjątkowo niechętnie.

Kim jest kobieta-ksiądz? Czy ma żal do hierarchów Kościoła? A może rozumie ich decyzję? Co sądzi o kapłaństwie kobiet? To pierwsza w Polsce tak szczera opowieść o jedynej znanej z imienia i nazwiska kobiecie, która była księdzem.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6193-8
Rozmiar pliku: 4,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kiedy kalwini kazali spustoszyć katedrę Świętego Wita, trwało to kilka dni i nocy. Powalili jeden drewniany krzyż, a ciało od niego odpadło; rzucali to wszystko na kupę, był już wieczór i świeciło się pochodniami, drzwi były otwarte i wtem przybiegł pies, wielki i wynędzniały, dość brzydki. Obwąchiwał resztki. Kalwini go złapali i powalili na krzyż. Gwoździ tam leżało dość, oni go przybili i dźwignęli. Świecili na niego. Pies miał wciągnięty brzuch, ogon mu zwisał, wył przeraźliwie i to było śmieszne.

Anielka odezwała się dopiero po chwili.

– Co potem?

– Już nic. Tylko tego psa słyszę cały czas, jak skowycze, i widzę tę jego śmieszną grozę i to potworne światło. Mam żałować? Nie wiem, jak to się robi. Nawet jeśli to była nikczemność – mówił dalej Jiří – to tak być miało, abyśmy mogli zobaczyć sami siebie: my jesteśmy takim ukrzyżowanym psem.

Jaroslav Durych, _Zbłąkani_
(tłum. Tomasz Maćkowiak)WSTĘP

Obrządek wyświęcenia odbył się na przedmieściach Brna, w pokoju na poddaszu, w domu rodzinnym tajnego biskupa Kościoła rzymskokatolickiego Felixa Marii Davídka. Już wcześniej święcono tam tajnie księży, także żonatych mężczyzn. Ludmila Javorová wspomina to jednym zdaniem: „Zostało mi udzielone święcenie na diakona, a zaraz potem udzielił mi kapłańskiego”.

Tyle.

Działo się to 28 grudnia 1970 roku. Jedynym świadkiem obrzędu był brat biskupa Felixa – Leo. Zaraz potem Ludmila odprawiła pierwszą w swoim życiu mszę.

To chyba najważniejszy moment życia morawskiej kato­liczki Ludmily Javorovej (ur. 1932). Czytelnik wychowany w Polsce na taką informację reaguje niedowierzaniem i automatycznie nabiera przekonania, że chodzi o jakiś kuriozalny wybryk, wręcz wygłup. Tymczasem święcenia te nie były niepoważną zabawą katolickim sakramentem, jakimś przypadkiem ani efektem żartu lekkoduchów.

Oficjalny Kościół tych święceń nie uznaje – i wielu katolików w związku z tym uważa, że dalej nie ma o czym rozmawiać. _Roma locuta – causa finita_. Szkoda czasu na coś, co jest „nieważne”. Warto jednak przyjąć do wiadomości, że decyzja o wyświęceniu Javorovej była dokładnie przemyślana. Wiodła do niej bardzo ciekawa, wypracowana na podstawie dokładnych studiów koncepcja teologiczna autorstwa wspomnianego biskupa Felixa Marii Davídka (1921–1988). Była owocem jego życiowych doświadczeń, ogromnego oczytania w literaturze teologicznej i wielkiej wiedzy, także z zakresu historii Kościoła i sakramentów. Powstała w bardzo szczególnej sytuacji Kościoła podziemnego, katakumbowego, Kościoła, który działał konspiracyjnie w komunistycznej Czechosłowacji. Represje spadające cały czas na to środowisko miały na podejmowane tam decyzje decydujący wpływ. Zanim się ktoś nad kobietą księdzem żachnie z drwiącym uśmiechem, lepiej, żeby sobie uświadomił, że ten pomysł wyrósł z najprawdziwszego, heroicznego męczeństwa – podobnie jak cały czechosłowacki Kościół podziemny.

W tej książce nie rozstrzygam towarzyszących tamtym wydarzeniom wątpliwości prawnych, teologicznych, historycznych i tak dalej. Przeciwnie – próbuję raczej pokazać polskiemu czytelnikowi, jak skomplikowany proces do tego doprowadził. Nie ukrywam rodzących się w trakcie gromadzenia wiedzy wątpliwości. Piszę o nich wprost i otwarcie przyznaję, że nie mam odpowiedzi na niektóre pytania. Staram się pokazywać wzajemnie sprzeczne, a często także wewnętrznie sprzeczne, relacje poszczególnych osób.

Wiele z nich – może nawet większość? – już jest po drugiej stronie. Sama pani Javorová ma dziewięćdziesiąt lat i o swoim udziale w tej historii nie chce już z nikim rozmawiać. Dokumentów jest bardzo mało, bo w warunkach konspiracji każda notatka na skrawku papieru oznaczała ryzyko wpadki – działano głównie „na słowo”. Ich dokładna analiza tylko zwiększa wrażenie, że w całej historii jest masa dziur i pytań, na które nie mamy i prawdopodobnie już nie będziemy mieli odpowiedzi.

Javorová, kiedy jeszcze chciała o tym opowiadać, siebie samą usuwała w cień i unikała zbyt dokładnych opowieści o własnym życiu. Jej wspomnienia niemal całkowicie koncentrują się na Felixie Marii Davídku – najpierw księdzu, więźniu politycznym, a potem tajnie wyświęconym biskupie, założycielu i liderze podziemnej grupy Koinótés. Jej historia zatem, nie dość, że pełna dziur, jest też niemożliwa do zrozumienia bez wiedzy o Davídku, o Koinótés, o prześladowanym Kościele w komunistycznej Czechosłowacji. I właśnie z tych powodów, pisząc tę książkę, musiałem tak wiele miejsca poświęcić na opisy historycznych kontekstów. Bez nich opowieść o kobiecie wyświęconej na księdza zbyt łatwo można zbyć wzruszeniem ramion.PROLOG

Osiedle jest trochę czystsze niż te w Polsce, ale poza tym niczym się nie różni od podobnych blokowisk, jakich pełno w miastach dawnego bloku socjalistycznego. Blok jest potężny, prawdziwy mrówkowiec. Bardzo wysoki – osiem czy dziesięć pięter. I długi – klatek wejściowych na pewno więcej niż dziesięć.

Mieszkanka w środku są ciasnawe, a ściany łazienki to zapewne przesławny umakart – płyty z laminatu grubości kilkunastu milimetrów. Człowiek siedzi w takiej łazience i przez te cieniutkie, chwiejące się przy każdym dotknięciu ścianki słyszy rozmowy w kuchni tak wyraźnie, jakby rozmawiający stali obok, przy samym sedesie. Czesi straszą się tym umakartem jako szczytem socjalistycznej tandety. W ogóle ich nie pociesza, że jest to oryginalny produkt czeskiego przemysłu chemicznego, produkowany już od 1943 roku w ultranowoczesnej jak na tamte czasy fabryce Synthesia w Pardubicach. Zresztą tej samej fabryce, gdzie do dziś produkuje się posiadający konsystencję plasteliny semtex – materiał wybuchowy, którym terroryści całego świata dokonywali przez dekady zamachów.

Obok bloku dyskont Billi, w Czechach tak samo popularnej jak u nas Biedronka. Sklep od rana pełen emerytów z torbami na kółkach. Kupują podłużne pszenne bułki zwane rohlikami, gotowe dania garmażeryjne. Stoją w kolejkach do kas samoobsługowych, których obsługa ich przeraża, a potem gawędzą i ciągnąc torby na kółkach, wracają do mieszkań z wiotkimi ściankami z umakartu.

I w tym skupionym na zakupach tłumku szczuplutka, drobna i nieco już przygarbiona, z głową mocno wysuniętą do przodu emerytka. Widać od razu, że to prawdziwa dama – zawsze w eleganckiej sukience i sweterku zarzuconym na ramiona, zawsze w pantofelkach na niskim obcasiku. Włosy świeżo ufarbowane na rudo – wygląda, jakby właśnie wyszła od fryzjera. Okulary w złotych oprawkach i skupiony wyraz twarzy budzą respekt. Ale jak ją zagadnąć, żywo odwraca głowę w stronę rozmówcy i od razu się uśmiecha – i w tym uśmiechu jest tyle pogody i życzliwości, że starczyłoby dla tabunów sfrustrowanych nastolatek.

W sposobie mówienia też nie słychać wieku. Dama wypowiada się pewnym głosem, wielokrotnie złożonymi, ale zawsze poprawnymi zdaniami, myśli logicznie, mówi wyraźnie, a wymowę ma bardzo staranną, jak to się często na starość zdarza ludziom, którzy życie przeżyli, pracując umysłowo. Zwykle też gestykuluje delikatnie lewą ręką – w prawej trzyma laskę, którą się podpiera.

Prawdopodobnie nikt z ludzi krążących po tym jednym z wielu banalnych osiedli w Brnie między blokiem a Billą nie wie, kim jest Ludmila Javorová. Większość pewnie nawet nazwiska nigdy nie słyszała. A jest to kobieta przed wielu dekadami potajemnie wyświęcona na księdza katolickiego przez prawdziwego katolickiego biskupa.Było to lato srogich upałów, rok pewnie 1997, może 1998. W weekendy Praga pustoszała, bo ludzie uciekali za miasto, byle do cienia, byle nie siedzieć między rozpalonymi ścianami kamienic. Ja nie wyjechałem, bo w niedzielę pracowałem, jak wszyscy dziennikarze. W sobotę koło południa, solidnie spocony, człapałem kamiennym chodnikiem pod górkę i miałem wrażenie, że obok na jezdni roztopiony asfalt powoli płynie w przeciwnym kierunku, w dół ulicy Heřmanovej. Między wysokimi kamienicami całych Holeszowic powietrze śmierdziało tym rozgrzanym asfaltem, śmieciami z rozpalonych plastikowych śmietników i masoxem – przyprawą, którą w gospodach sypie się do wszystkiego, być może poza lodami. Nie czuć było spalin; wzdłuż ulic, w normalnym czasie pozastawianych samochodami, stało teraz ledwie parę pojazdów. Cała reszta dzień wcześniej wywiozła swoich właścicieli _na chalupu_ – czyli, jak to mówią Polacy, na działkę.

Było pusto i głucho, powietrze drgało z gorąca. Gdyby nie kamienne domy wokół mnie, mógłbym nabrać wrażenia, że jestem na pustyni – samotność, pustka i ja, krok za krokiem, idę przez piaski.

Szedłem na piwo. Minąłem ledwie otwarte gospody w okolicy mojego mieszkania, bo nie chciało mi się z nikim gadać, a tam znali mnie wszyscy, od brodatego, łysego kelnera na rogu, który zawsze mi musiał opowiedzieć o ostatnim meczu Sparty, po śliczną Simonę z barku w suterenie, która z kolei jakoś dziwnie szeroko się do mnie szczerzyła, a ja się bałem odpowiedzieć uśmiechem, bo obok z ponurą miną siedział na łyso ostrzyżony, cyborgowaty z wyglądu narzeczony dziewczyny. Jak to w dużym czeskim mieście, knajp w okolicy było sporo. Szedłem do takiej wybranej, specjalnej, w której – jak sądziłem – nikt nie będzie mnie zmuszał do wysłuchiwania opowieści o dośrodkowaniach i rzutach rożnych. Liczyłem, że znajdę tam święty spokój. Albo przynajmniej będę miał szansę obronić swoją wypielęgnowaną samotność, pustkę, której – sparaliżowany upałem – nie naruszał nawet strumień świadomości.

Słowo _vyčep_ początkowo oznaczało najprostszy rodzaj miejskiej przedsiębiorczości w kraju, który od końca dziewiętnastego wieku gwałtownie się bogacił i urbanizował. Mieszkańcy czynszowych kamienic, których nie stać było na otwarcie sklepu, o własnej knajpce nie wspominając, kupowali z pobliskiego browaru beczkę piwa, stawiali ją na drewnianych koziołkach w bramie, w cieniu, żeby się nie nagrzało – i ją „wyczepiali”, czyli wybijali drewniany czop, w jego miejsce wkładając prosty kurek. Sąsiedzi kupowali od nich piwo, które następnie zabierali w dzbankach, żeby wypić w domu. Czasem ktoś przystanął obok z własnym kuflem, czasem właściciel beczki kupił kilka dużych szklanek i zbił z desek ławkę, na której spragnieni mogli przycupnąć.

W latach dziewięćdziesiątych już o takiej formie podawania piwa nikt nie słyszał, ale wyczep przetrwał. Były to maluśkie, ciasne barki z napojami, czasem też z drobnymi przekąskami typu parówki czy utopence. I tyle. Bar – ale nie do jedzenia, tylko do picia.

Ten, o którym mówię, był kilka uliczek od mojego mieszkania. Chodziłem tam rzadko, bo w takiej ciasnej przestrzeni ludzie zawsze zaczynają szukać towarzystwa i zagadują. Ale w weekendy, szczególnie tak upalne jak ten, wiedziałem, że bar będzie świecił pustkami. Przepiękne secesyjne, frezowane drzwi były pomalowane niebieską olejną farbą, otwierało się je klamką – też starą i stylową. W środku na podłodze leżały białe kafelki, umeblowanie składało się z aluminiowego bufetu z kolumną do nalewania piwa oraz paru okrągłych stolików i wysokich stołków. Pusto – poza brzuchatym facetem za barem nie było nikogo. Odetchnąłem z ulgą i zasiadłem w kącie oddalonym jak się tylko dało od barmana.

Kończyłem pierwsze piwo, kiedy drzwi stęknęły i do chłodnego wnętrza wleciał snop rozgrzanego powietrza, a za nim weszło małżeństwo z nastoletnią córką. Sąsiedzi, przyszli świętować urodziny taty. Wprawdzie nie próbowali nawiązywać kontaktu, ale ich paplanina o upale, o whisky, którą chcieli koniecznie zmrożoną, o urodzinach – wszystko to rozpraszało moją pieczołowicie zadbaną pustkę. A co gorsza, po chwili od drzwi znowu poczułem gorący powiew i we wnętrzu pojawiła się starsza para. Pani siadła sobie skromnie przy stoliku nad kawą, jej partner – potężna broda, długie włosy, wojskowa kurtka US Army, ciężkie buty i pet w zębach – zamówił piwo. Niestety, pomieszczenie było ciasne, więc siedzieliśmy wszyscy bardzo blisko siebie. Brodaty _štamgast_ w ogóle nie zwracał uwagi na swoją towarzyszkę i w milczeniu pił piwo, łypiąc na mnie raz po raz znad kufla z wyraźnym zainteresowaniem. A może przesadzam – nie tyle był zainteresowany, ile szukał ofiary, kogoś, komu może brutalnie odebrać jego _splendid isolation_, zatruć nastrój swoją nachalną towarzyskością, napleść standardowych opowieści o piłce nożnej, hokeju albo polityce, w zamian wymagając entuzjastycznego potakiwania i przede wszystkim – uwagi.

Spotykałem takich facetów setkami w rozmaitych knajpach, które regularnie odwiedzałem w czasie swojego kilkuletniego pomieszkiwania w Pradze. Ubierali się podobnie, z charakterystycznym sznytem wyleniałych hippisów po pięćdziesiątce. Odpalali papierosa od papierosa, pili i gadali. Banalne opowieści pozbawione niespodzianki, napięcia, z oczywistą już od samego początku pointą, dotyczące futbolu lub (czego nienawidziłem jeszcze bardziej) polityki – to było ostatnie, czego wtedy oczekiwałem od losu.

Niestety, facet w końcu mnie zagadnął. Może spytał, czy wytrzymuję ten upał, a może pożyczył zapalniczkę. Po kilku minutach już siedział przy moim stoliku i gadał z ogromnym ożywieniem, raz po raz zawieszając głos, żeby dać mi szansę na obowiązkowe w tej sytuacji „aha” czy „bardzo ciekawe!”, które mruczałem z udawanym zainteresowaniem.

Ględa! – To najłagodniejsze wyzwisko, jakie mi przychodziło do głowy.

Zmęczył mnie niemal natychmiast, w dodatku błyskawicznie przeszedł do wspomnień. Zaczął narzekać, że za komuny był „polityczny”, więc zamiast porządnej roboty musiał pracował jako stróż nocny lub palacz w kotłowni.

Lekko się zainteresowałem. Po najeździe wojsk Układu Warszawskiego na kraj w 1968 roku wielu czeskich opozycjonistów antykomunistycznych wykonywało podrzędne prace, bo władza nie dopuszczała ich do stanowisk na uczelniach ani w biurach. W końcu udało mi się mu przerwać i zapytałem, z jakiego to powodu był „polityczny”.

– Ja jestem wierzący! – odpowiedział. – Wywalili mnie ze studiów, a potem z roboty, bo organizowałem spotkania i wykłady po domach na temat teologii, religii.

– Wierzący? – zapytałem.

– No, rzymski katolik!

Czescy katolicy zawsze tak odpowiadają. Nie mówią o sobie „jestem katolikiem”, tylko właśnie „rzymskim katolikiem” – całkiem jakby tę „rzymskość”, w Polsce niejako oczywistą, oni, Czesi, musieli podkreślić. Do teraz nie wiem, z jakiego powodu tak robią, ale pewnie jeszcze do tej rzymskości przyjdzie mi wrócić.

Pokiwałem głową, powiedziałem, że jestem Polakiem, mieszkam w Pradze i wiem, iż prześladowania Kościoła w komunistycznej Czechosłowacji były znacznie bardziej brutalne niż w Polsce. Sztamgast pokiwał głową z zadowoleniem. Robił już takie głupawe miny, po których poznaje się postępujące upojenie alkoholowe, i paplał coraz szybciej. Mówił jednak wyraźnie, nie bełkotał. I zupełnie nie budził zaufania, bo te jego opowieści były kompletnie wyprane z konkretów i dziwnie stereotypowe. Mówiąc wprost – brzmiały jak konfabulacja, jak wymysły, które ludzie powtarzają po to, żeby przed obcymi wypaść na bardziej interesujących, niż w rzeczywistości są.

Z potoku słów wyłowiłem jednak zdanie, które mnie otrzeźwiło: „A święcenia przyjąłem w siedemdziesiątym dziewiątym”.

Święcenia?

– Tak jest, święcenia! – rozkręcał się.

Ja też byłem już lekko pijany, ale alkohol działał na mnie raczej tak, że zapadałem się w sobie i milczałem. Idealny słuchacz dla takiego knajpianego kaznodziei jak ten mój. Gdyby tylko nie musieć mu potakiwać bez końca…

– Święcenia, bo księża byli potrzebni. Mało było księży – opowiadał. – U nas święcili żonatych mężczyzn. Innych chętnych nie było, a poza tym nieżonaty, samotny facet budził zainteresowanie milicji.

Opowiadał jeszcze chwilę o tym, jak potajemnie chrzcił dzieci i odprawiał msze w prywatnych mieszkaniach, a jego żona uczyła małe dzieci religii.

– A potem wyświęcili mnie na biskupa! – palnął.

Z trudem się opanowałem i jednak nie parsknąłem śmiechem.

– Jestem rzymskokatolickim biskupem! I to prawdziwym, nie jak ten Vlk – mówił dalej.

Ówczesnego arcybiskupa i prymasa Czech Miloslava Vlka akurat miałem okazję wcześniej poznać i wiedziałem, że to ciężko doświadczony przez poprzednią władzę, ale bardzo pobożny i porządny człowiek. W dodatku ujmował mocno nieformalnym stylem życia. Dlatego spytałem, co jest nie tak z tym nieszablonowym, sympatycznym arcybiskupem.

– Przecież to Żyd i mason! Jak większość tych nowych biskupów – zawołał mój rozmówca.

Nagle zatęskniłem do swojej pustki, w głowie i na ulicy. Rzuciłem okiem na komórkę i oznajmiłem, że wzywają mnie obowiązki. Muszę iść. Pożegnałem się jednak grzecznie. Nigdy nie umiałem się porządnie kłócić i takich paranoików zwyczajnie unikałem. A może w tym wypadku raczej się bałem, że jak zaprotestuję, to wywiąże się sprzeczka i będę tam musiał siedzieć, tęsknie spoglądając na drzwi, za którymi czekała na mnie upragniona pustynia.

Do dziś nie wiem, ile było prawdy w tych knajpianych wynurzeniach brodatego sztamgasta. Faktem jednak pozostaje, że po raz pierwszy spotkałem wtedy kogoś, kto twierdził, że jest żonatym księdzem katolickim. O tym, że w podziemnym Kościele za komunizmu sięgano do takich praktyk, słyszałem już nieco wcześniej, ale było to zbyt niekonkretne, żeby się tym zainteresować. A przecież potem dowiedziałem się jeszcze, że zdarzało się także święcenie kobiet.ROZDZIAŁ VII

Upadek moralności prowadzi do spadku populacji i naród może wyginąć; aby do tego nieszczęścia nie dopuścić, arcypasterz wpada na pomysł, że to on wobec opuszczonych kobiet będzie wykonywał obowiązki związane z siódmym sakramentem, czyli że będzie małżonkiem miliona kobiet. Taki arcypasterz pojmuje swój urząd fizycznie, nie w zgodzie z duchem, ale w zgodzie z literą: mając być arcyojcem duchowym, pragnie on stać się arcyojcem cielesnym, jego organem płciowym jest SŁOWO.

Jakub Deml, _Zapomniane światło_
(tłum. Andrzej Czcibor-Piotrowski)ROZDZIAŁ XII

Jeśli istnieje apostolski nakaz: „_Taceat mulier in ecclesia_” , to chyba tylko dlatego, że godny tego miana ksiądz jest dzisiaj całkowicie bezbronny i całkowicie bez ochrony, kiedy wpada w ręce kobiety, która nie jest zdolna zrozumieć i pojąć, co to znaczy: być umyślnie pokonanym i pokonanym nie bez przyzwolenia. Pani Olgo Scheinpflugowa: zwycięstwem, które nie jest nam dane, pogardzamy z całej duszy.

Jakub Deml, _Zapomniane światło_
(tłum. Andrzej Czcibor-Piotrowski)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: