Byłem katechetą - ebook
Byłem katechetą - ebook
"Byłem katechetą" to opis doświadczeń i wydarzeń, które miały miejsce na przestrzeni piętnastu lat pracy – posługi katechetycznej. Kto mnie skłonił do tego, abym spisał swoje wspomnienia z tego okresu? Moje dzieci. Na początku lutego były zaskoczone i chciały się dowiedzieć, dlaczego nie jestem już katechetą. Ciekawa była zwłaszcza moja córka Hania, pamiętająca lekcje religii, na których nie byłem tatą, tylko nauczycielem i zwracała się do mnie: „Proszę pana”.
Jednego wydarzenia sprzed dziewięciu lat nie ująłem w książce. Niedawno przypomniał mi je absolwent, który był świadkiem sytuacji na lekcji. Otóż miałem religię w pierwszej klasie. Omawiałem temat. Potem dzieci podjęły się kolorowania w zeszytach. Po niespełna dziesięciu minutach podchodzi do mnie uśmiechnięty Bartek, pokazuje mi swoją pracę i mówi: „I co, łyso panu?”. Zostałem bez słowa. Nie obraziłem się z tego powodu. Spojrzałem na niego z uśmiechem i pogratulowałem mu pięknie wykonanej pracy.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8159-941-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byłem katechetą jest spisem doświadczeń i historii, które miały miejsce na przestrzeni piętnastu lat pracy – posługi katechetycznej. Kto mnie skłonił do tego, abym spisał swoje wspomnienia z tego okresu? Moje dzieci. Na początku lutego były zaskoczone i chciały się dowiedzieć, dlaczego nie jestem już nauczycielem katechetą, a szczególnie moja córka Hania, która pamięta lekcje religii, na których nie byłem tatą, a panem od religii i zwracała się do mnie: „Proszę pana”.
W marcu znalazły specjalne wydanie gazetki szkolnej „Spoko Oko” przygotowane z okazji siedemdziesięciolecia szkoły podstawowej w Skrzyszowie w 2008 roku. Wewnątrz tej gazetki znajdują się zdjęcia nauczycieli uczących w tamtym czasie. Bartek, Patrycja i Hania patrzyli na moje zdjęcie i zapytali: „Tato, dlaczego przestałeś uczyć w Skrzyszowie?”. Odpowiedziałem im, że po odpowiedź powinni iść do księdza proboszcza Witolda i do byłej pani dyrektor. Zdaję sobie sprawę, że od nich odpowiedzi nigdy nie usłyszą, dlatego postanowiłem spisać to wszystko, co emocje pozwoliły mi zapamiętać.
Piętnaście lat to długi okres, który odbija się na psychice i pamięci człowieka. Poznanie od wewnątrz, jak działa instytucja Kościoła i oświaty pozwala na pewną refleksję, która pokazuje, że tak naprawdę nie chodzi o wychowanie młodego pokolenia, ale oto, aby każdy miał pracę, a wychowanie, dobro, nauka są tylko produktem ubocznym.
Przez piętnaście lat miałem pasję tworzenia, działania. Nie kopiowałem czyiś pomysłów. Uważnie wsłuchiwałem się w historie uczniów, rodziców, nauczycieli, księży, katechetów i katechetki. W spotkaniach, w rozmowach podkreślałem, że rodzimy się niepowtarzalni, oryginalni i tacy mamy pozostać do końca. Nie możemy skończyć jak kserokopiarki. Mamy w sobie pasję tworzenia, działania, mamy w sobie tyle talentów, które odkrywamy z wiekiem, także życie staje się bardziej piękne dla innych.
Świadomość, do kogo zostałem posłany, napawała mnie radością, ale rodziło we mnie troskę, co ja mogę dać tym młodym i najmłodszym? Prawdziwym testem była moja córka Hania, którą uczyłem religii przez ponad półtora roku (I i II klasa szkoły podstawowej). Stwierdziła w jednym zdaniu: „Tata, twoje lekcje były ciekawe: można było pośpiewać, pożartować, zabawić, pomodlić i… stawać się dobrym”. Usłyszałem to od niej w ubiegłym roku, na początku października, kiedy miała porównanie doświadczenia z innymi katechetami.
Doznane doświadczenia utwierdziły mnie w przekonaniu, że Bóg jest i działa, posługując się ludźmi, wydarzeniami, aby oczyścić mnie z intencji, poddać próbie, bo pokornym łaskę daje, a pysznym się sprzeciwia.ROZDZIAŁ I. PRZYGOTOWANIE DO MISJI
1. PO MATURZE
W 1995 roku zdawałem egzamin maturalny. Na egzaminie pisemnym z języka polskiego poszło mi fatalnie, ale na historii było o wiele lepiej – po pisemnym nie musiałem zdawać go ustnie. Język obcy: rosyjski, mój ulubiony od szkoły podstawowej i zawodowej, nie było wyboru. Po maturze stwierdziłem, że za żadne skarby świata nie pójdę na żadne studia. Matura mi wystarczy. Nie wiem dlaczego, ale zawsze miałem problemy z zapamiętywaniem treści, których się nauczyłem.
Rok 1997 – mam dwadzieścia cztery lata i dostałem bilet na wczasy nad morze zafundowane przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Moim przeznaczeniem była Gdynia. W pracy, w domu mówili mi, że jak Gdynia, to Marynarka Wojenna, czyli kaczory, a tu niespodzianka: Wojska Lotnicze i Obrony Przeciwlotniczej na półtora roku (skrócili nam do piętnastu miesięcy). Przerwa w życiorysie. Bardzo mile wspominam ten czas. Przypominam sobie, że wysłano nas na procesję Bożego Ciała. W czwórkę nieśliśmy święty obraz. Ciężki był. Na nasze szczęście w połowie procesji złamał nam się jeden drąg. Staliśmy z tym połamanym drągiem jak sieroty, w Sopocie ludzie na nas patrzyli i wtedy mieliśmy już czas… na papierosa.
Pod koniec lipca 1998 roku dostałem pięćdziesięciodniowy urlop. Wróciłem do koszar w połowie września na dwa tygodnie przed zakończeniem służby. Skąd tyle dni urlopu? Długa historia. No cóż, dziecko szczęścia, w czepku urodzony. Długi urlop poświęciłem na zwiedzanie naszego pięknego kraju wzdłuż i wszerz. Bywało, że noce spędzałem w pociągu. W czasie moich podróży odwiedziłem moją ukochaną ciotkę, a ta mi zaproponowała, abym poszedł na studia teologiczne z duchowości chrześcijańskiej. Ścięło mnie, ja tradycyjny katolik na studia, czułem się, jakbym dostał w twarz. Trzy lata wcześniej powiedziałem sobie, że nie pójdę na żadne studia, ponieważ nie daję sobie rady z zapamiętywaniem, a tu taka propozycja. Zgodziłem się dla świętego spokoju. Pojechałem do domu, poszedłem do proboszcza i powiedziałem mu, że potrzebna mi jest opinia, ponieważ jestem w trakcie składania dokumentacji na studia teologiczne. Poprosiłem go, aby napisał o mnie kilka słów w taki sposób, aby ze mnie zrezygnowali. Niestety stało się inaczej.
2. STUDIA
29 września 1998 roku szczęśliwy opuszczałem jednostkę wojskową z chustą na plecach już jako rezerwista. Po drodze zatrzymałem się u rodziny w Iławie i nad ranem pojechałem do Warszawy. Tu już miałem zaplanowane. Pojawię się na pierwszych zajęciach, a że nie mam noclegu, to będę miał wymówkę dla cioci, że to jest mój pierwszy i ostatni dzień na studiach i nie mam noclegu, a więc ze spokojem mogę pojechać do domu i dalej ucztować z kolegami z pracy mój powrót z wojska. Pech chciał, że w natłoku spotkanych osób zostałem zapytany, czy mam nocleg w stolicy. I niestety ktoś mi go zaoferował na najbliższe dwa lata, a była to siostra zakonna, przełożona domu za Warszawą.
I tak zaczęła się moja historia ze studiami. Zjazdy na wykłady odbywały się cztery razy do roku. Od poniedziałku do soboty. Poniedziałek był przeważnie dniem egzaminów. Miałem to szczęście, że w firmie pracowałem w ruchu ciągłym, a więc soboty i niedziele miałem do wybrania i w ten oto sposób nie byłem zmuszony do brania urlopu na ten czas.
Przez najbliższe dwa lata mieszkałem za Warszawą. Siostry prowadziły przedszkole, a więc w nocy spałem w przedszkolu na leżaku, a w dzień przebywałem na zajęciach. Na zimowym zjeździe dołączyła do mnie koleżanka Ania, której wymówiono nocleg w Warszawie. Także z czasem zaczęliśmy się bliżej poznawać, a każdy na studiach myślał, że jesteśmy parą narzeczeńską. Nas to bawiło. Siostra, Ania, Stasiu i ja stanowiliśmy zgraną paczkę. Pomagaliśmy sobie wzajemnie w pisaniu prac zaliczeniowych, nagrywaniu wykładów, robieniu prowiantu, przygotowaniu się do egzaminu. Po dwóch latach siostrę wysłano na inną placówkę zakonną, a ja z Anką byliśmy zmuszeni do szukania noclegu. Najpierw hotel w Modlinie, a potem ośrodek rekolekcyjny w Kaniach Helenowskich, w drodze do Pruszkowa.
Pierwsze trzy lata minęły bardzo szybko. Miałem ogromny problem z napisaniem pracy dyplomowej. Nie wiedziałem, jak do tego się zabrać. Mój promotor „wyrzucił moją pracę do kosza”. Zmieniłem promotora, a ten zaczął mi pomagać krok po kroku pisać i w ten oto sposób moja praca dyplomowa stała się dalszą częścią pracy magisterskiej, którą pisałem przez ponad dwa lata. A co z noclegiem? Dzięki znajomościom Anki miałem nocleg przez kolejne trzy lata w Laskach, koło Warszawy, w ośrodku dla niewidomych. Zdarzało się, że spałem na strychu, za kotarą „sali teatralnej”, w pokoiku. Do wszelkich warunków byłem zaprawiony.
Jest rok 2004, czerwiec, egzamin teologiczny Ex universa. Stres. Trzeba było zdać z Pisma Świętego, z teologii dogmatycznej i teologii fundamentalnej oraz – nie pamiętam z czego. Pracy magisterskiej nie napisałem w wyznaczonym czasie. Brakowało mi dwóch miesięcy. Promotorowi i recenzentowi oddałem ją dopiero w październiku. Obronę wyznaczono mi na 30 maja 2005 roku.
3. MOLESTOWANIE SIOSTRY ZAKONNEJ
Podczas kolejnych trzech lat studiów miałem jeden rok filozofii i dwa lata teologii. Z filozofii najbardziej lubiłem historię filozofii oraz etykę. A na teologii uwielbiałem historię Kościoła z księdzem Aleksandrem Seniukiem, bratem aktorki Anny Seniuk. Ale nie o tym mowa.
Na pierwszym roku studiów poznałem siostrę zakonną. Pamiętam jej imię, ale nie pamiętam, z jakiego zgromadzenia zakonnego pochodziła. Białokremowy habit, czarny welon. Młoda, ogarnięta, cwana jak lis, choleryczko-flegmatyczka. Pod tą maską kryła się tragiczna historia jej życia. Na zajęciach przeważnie siedzieliśmy obok siebie. W wolnych chwilach mieliśmy czas na rozmowy. Zaskakiwało mnie, że o wszystkim. Była to jedna z wielu jak zawsze przerw obiadowych trwająca półtorej godziny. Często bywałem w barze mlecznym przy Uniwersytecie Warszawskim na Krakowskim Przedmieściu. Było ciepło, czerwcowa pogoda. Po sytym posiłku poszedłem do parku. Siedziałem sam na ławce. Delektowałem się myślą, że jutro sobota i wyjazd do domu. Podeszła do mnie siostra. Zapytała, czy może się przysiąść. Zaczęła opowiadać swoją historię. Słuchałem uważnie.
Kiedy odchodziła z domu do zakonu, ojciec na drogę powiedział tak: „Coś wybrała, to wybrała, jak będzie ci źle, do domu nie masz powrotu, cokolwiek się wydarzy, nie wracaj, nie chcę wstydu we wsi”. A wioska w górach. Z nielicznego rodzeństwa tylko ona wybrała zakon. Po pierwszym roku ślubów zakonnych w kościele w zakrystii molestował ją ksiądz. Powiedziała o tym wydarzeniu przełożonej, prosiła o zmianę placówki. Przełożona uznała, że nie będzie informować matki prowincjalnej. Uznała, że jest to wola Boża, aby modliła się za tego kapłana. Ale dała jej namiary na księdza psychoterapeutę, jeżeli będzie się czuć źle. Nie dawała sobie z tym rady. Pojechała do księdza, który był psychoterapeutą. Po trzecim lub czwartym spotkaniu ksiądz usiłował ją zgwałcić. Nie powiedziała o tym wydarzeniu przełożonej. Uznała, że musi radzić sobie sama. Powrót do domu nie miał sensu. Pamiętała słowa ojca, które skazały ją na tragedię życiową.
Podchodziliśmy razem do obrony pracy magisterskiej. Potem już nigdy się nie spotkaliśmy. Nie wiem, gdzie jest, co robi. Zastanawiałem się nad historią jej życia. Jestem ojcem dwóch córek. Cokolwiek w życiu wybiorą, cokolwiek się stanie, zawsze mogą wrócić, to jest ich dom. Po latach, kiedy zobaczyłem film dokumentalny z 2019 roku o wykorzystywaniu zakonnic przez księży, przypomniała mi się tamta zakonnica. Do dziś zastanawiam się, dlaczego mi o tym opowiedziała.
4. OBRONA PRACY MAGISTERSKIEJ
Po pogrzebie mojej babci otrzymałem 10 maja 2005 roku pismo z uczelni informujące o terminie obrony pracy magisterskiej. Spokojnie przygotowywałem się do niej. 29 maja wieczorem przenocowałem u mojej kochanej cioci za Warszawą, a następnego dnia udałem się stolicy, aby przy ulicy Dewajtis 3 się obronić. Po wejściu na salę opanował mnie taki stres, że zacząłem się jąkać. Nie umiałem wypowiedzieć swojego imienia i nazwiska. Na pytanie, jak miała na imię Matka Boża, odpowiedziałem: „Krysia”. Na kolejne pytanie, gdzie mieszkał święty Jan Bosko, odpowiedziałem: „W Kra… Kra… Krakowie”. Komisja dała mi coś do picia. Poczułem się rozluźniony. Potem to już szło. Na koniec wyznanie wiary i gratulacje. Wyszedłem z sali do sekretariatu po zaświadczenie. Nie zdawałem sobie sprawy, że noszę od tej chwili tytuł magistra teologii. Po przyjeździe do domu otrzymywałem gratulacje z różnych stron.
Na początku nie chciałem iść na studia. Podobnie jak prorok Jonasz miałem całkiem inne plany. Pan Bóg przemawiał przez moją ciotkę, a ja próbowałem skręcić w przeciwną stronę. Pierwsze trzy lata duchowości były czasem burzenia, czasem wyrywania chwastów, były czasem nowego sadzenia, budowania na fundamencie. Następne trzy lata stały się systematycznym ugruntowaniem mojej osobowości. Był to czas trudny, ale za to piękny w owoce, ponieważ stałem się świadomym i dojrzałym na tamten czas chrześcijaninem.
Uświadomiłem sobie jedną rzecz, dzięki której nie uderzyła mi woda sodowa do głowy. Dla świata nauki jestem magistrem, dla żony mężem, dla teściowej zięciem, dla rodziców synem, dla rodzeństwa bratem, w towarzystwie przyjacielem lub kolegą, dla dzieci tatą, a dla przyszłych uczniów panem od religii lub panem Michałem. Ta myśl pozwoliła zachować mi odpowiedni dystans do tytułu i samego siebie.
5. 1 CZERWCA
1 czerwca małżonka poszła wieczorem grać na Mszę do kościoła. Po powrocie poinformowała mnie o tym, że proboszcz, ksiądz Józef, zaproponował mi, abym został katechetą w gimnazjum w Skrzyszowie, ponieważ katechetka zmienia stan cywilny i miejsce zamieszkania.
Byłem zaskoczony tą propozycją. Nie wiedziałem co powiedzieć. Dwa dni temu obrona pracy magisterskiej, a tu nagle coś nieoczekiwanego. Proboszcz nie wiedział w ogóle o mojej obronie pracy magisterskiej. Kiedy dwa lata wcześniej zamieszkałem w domu mojej przyszłej żony, powiedziałem mu, że studiuję teologię, i na tym się skończyło. Nigdy o tym nie wspominaliśmy.
Na zastanowienie się miałem tylko jeden dzień. Zgodziłem się. Na piątym roku studiów zacząłem myśleć o pracy katechetycznej o szkole. Ta myśl potem mnie nie odstępowała. Myśl o szkole, o roli katechety nie dawała mi spokoju z każdym dniem i miesiącem. Miałem dobre wspomnienia ze szkoły zawodowej u salezjanów w Oświęcimiu. To, co cechowało moich nauczycieli, to dobry humor i stawianie wymagań. Takim nauczycielem chciałem być: otwartym, przyjaznym i wymagającym.
W piątek poszedłem do proboszcza i oznajmiłem mu, że podejmę wyzwanie. Zaproponowałem, że tak na początek wziąłbym dwanaście godzin, czyli pierwsze i drugie klasy, a on trzecie klasy, przygotowujące się do bierzmowania. Myślałem w ten sposób, że będę chodził nadal do pracy w ciepłowni miejskiej, a do południa będę w szkole. Ksiądz Józef przystał na ten pomysł. Proboszcz umówił mnie na spotkanie z dyrektorem.
W poniedziałek pojechałem do szkoły. Dyrektor przyjął mnie serdecznie. Wiedział o moich planach od proboszcza. Jego punkt widzenia był całkiem odmienny. Widział człowieka na całym etacie, w pełni zaangażowanego. Zwrócił uwagę na moją twarz, czy nie mam oszpeceń lub zewnętrznych przeciwwskazań. Polecił mi udać się do lekarza rodzinnego, a on wystawił mi odpowiednie zaświadczenie lekarskie, które dawało mi możliwość bycia nauczycielem. W sekretariacie złożyłem dokumenty. Następnego dnia złożyłem w mojej pracy wniosek o udzielenie mi urlopu bezpłatnego na najbliższy rok. Kierownik zakładu przychylił się do mojej prośby i wydał odpowiednią decyzję, od 1 września 2005 roku do 31 sierpnia 2006 roku.ROZDZIAŁ II. ROZPOCZĘCIE MISJI – PIERWSZY ROK
1. PRZED 1 WRZEŚNIA
W drugiej połowie czerwca proboszcz oznajmił parafianom, że arcybiskup posyła do naszej parafii na roczny staż diakona Grzegorza. Ciekawa postać. Od 1995 student seminarium, a tu rok 2005, czyli dziesięć lat. Co musiało kryć się w jego historii, że wysłano go do Skrzyszowa?
Pod koniec sierpnia brałem udział w pierwszej konferencji pedagogicznej. Dyrektor przedstawił mnie gronu pedagogicznemu. Wyznaczył mi opiekuna stażu, którą była pani Teresa. Moja przyszła opiekunka była bardzo mądrym i doświadczonym nauczycielem. Chociaż między nami była ogromna różnica wieku w wielu sytuacjach rozumieliśmy się bez słów. Tak naprawdę to ona była tą osobą, która wprowadzała mnie w świat szkoły. Nawet wtedy, kiedy skończył się mój staż na nauczyciela kontraktowego, zawsze mogłem liczyć na jej wsparcie i dobrą radę.
Zapoznałem się z dokumentacją szkolną: statut szkolny, wewnątrzszkolny system oceniania, regulaminy, prawo oświatowe, karta nauczyciela. Papiery mnie przytłoczyły. W jeden dzień nie byłem w stanie opanować wszystkiego. Dyrektor zapoznał mnie również z uczniami. Przekazał odpowiednie informacje na temat uczniów, którzy wymagali ze strony nauczycieli „odpowiedniego podejścia”, ponieważ nie respektowali żadnych zasad.
2. 1 WRZEŚNIA
Moje pierwsze spotkanie z gimnazjalistami odbyło się w kościele na Mszy Świętej z okazji rozpoczęcia roku szkolnego, a następnie w szkole. Dyrektor na forum szkoły przedstawił mnie uczniom.
Tak naprawdę bałem się. Był to wewnętrzny lęk o to, czy sobie poradzę. Otuchy dodawała mi żona i opiekunka stażu. Bałem się mówić. Taką miałem barierę. Następnego dnia strach został przełamany, opowiedziałem kilka kawałów, podszedłem do tego wszystkiego z dystansem – z humorem. Uświadomiłem im i sobie, po co jest katecheza, dlaczego tu jesteśmy. Pokazałem wartość wiedzy katechetycznej, która jest pomocą w relacji przyjaźni między mną a Panem Bogiem. Powiedziałem, że są uczniami Jezusa, podobnie jak ja i będziemy wzajemnie go odkrywać i wzrastać w wierze. I zaczęło się. Czułem się jak ryba w wodzie. Byłem pozytywnie nastawiony i „napełniony” wiedzą, ponieważ nie tak dawno skończyłem studia.
3. PRZYGOTOWANIE DO LEKCJI I…
Na pierwszym roku stażu miałem obowiązek pisania konspektów do każdej lekcji. Pierwszym kontrolerem moich scenariuszy, czyli planu działania, była żona, która bardzo krytycznie podchodziła do sprawy. Nie mając wiedzy teologicznej ani pedagogicznej, nanosiła intuicyjnie poprawki. Pani Teresa raz w miesiącu odwiedzała mnie na lekcji, czyli hospitowała. Wprowadzała swoje uwagi – było nad czym pracować. W obecności dyrektora hospitował mnie ksiądz proboszcz Józef. W marcu miałem hospitację z wydziału katechetycznego z powodu wizytacji kanonicznej w parafii.
Zgodnie z harmonogramem robiłem sprawdziany, zadawałem prace domowe, brałem uczniów do odpowiedzi. Interesowały mnie ich wypowiedzi, ich sposób myślenia. Zdarzało się, że sami zgłaszali się do odpowiedzi kosztem przerwy, spacerując po korytarzu lub siedząc na ławce. To były rozmowy. Pojawiały się przypadki, że uczniowie cytowali moje słowa, które nie były zapisane w zeszycie.
Nie było żadną regułą to, że każda lekcja była udana. Ten sam temat w jednej klasie był sukcesem, a w drugiej był porażką. Do jednych klas trafiały rozmowy, do drugich scenki, krótki fragment filmu. Zawsze szukałem dróg dojścia, a przede wszystkim zależało mi, aby trudne prawdy wiary w prosty sposób przedstawić. Zdarzało się, że czułem działanie Ducha Świętego. Tego nie da się wytłumaczyć własnymi słowami. On mówił za mnie. A na następnej lekcji nie potrafiłem powtórzyć zdania, które wypowiedziałem wcześniej.
4. PRZYGOTOWANIE DO BIERZMOWANIA
W przygotowaniu do bierzmowania brałem pełny udział. Proboszcz liczył się z moim zdaniem i akceptował moją decyzję o niedopuszczeniu do tego sakramentu. Jak sobie przypominam były tylko dwa przypadki, które były omawiane z rodzicami. Sprawę odłożono ze spokojem na późniejszy czas.
W bezpośrednim przygotowaniu do bierzmowania miałem okazję prowadzić katechezy dla dorosłych przygotowujących się do tego sakramentu. Było to ciekawe doświadczenie, ponieważ różnica polegała na tym, że to był ich świadomy wybór.
5. MAREK
Marek chodził do klasy 2 b. Był niepozornym chłopcem, zawsze w cieniu. Może przez to, co wydarzyło się w pierwszej klasie. Zrobił coś, czego się potem wstydził, a zwrócił na siebie uwagę. Mówili mi o tym nauczyciele. Opiekunem prawnym Marka był jego starszy brat, który był żonaty i miał trójkę dzieci. Po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym, Marek zamieszkał w Skrzyszowie z bratem i jego rodziną. Z Markiem bardzo często rozmawiałem na korytarzu. Dzięki niemu i innym uczniom rzadko przebywałem w pokoju nauczycielskim. Marek opowiadał mi o swoim życiu, o marzeniach. Jego największym marzeniem było, aby pojawiła się rodzina, która by go adoptowała. W dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia Marek oznajmił mi, że po Nowym Roku będzie w domu dziecka. Jego jedyny brat zrezygnował z bycia opiekunem prawnym. Bardzo to przeżywał. Zapytał mnie, czy zaadaptowałbym go tu i teraz. W oczach miałem łzy. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Był poważny, ale potem się uśmiechnął i powiedział: „Jeżeli przyjdzie panu przez myśl adopcja, to niech pan jej nie odrzuca”. Przy wszystkich na korytarzu przytulił się do mnie. Trwało to przez chwilę. Nikt mi niczego nie zarzucał. Nikt z nauczycieli nie komentował tego wydarzenia.
W telewizji na drugim programie polskiej telewizji był emitowany program o dzieciach, które bardzo pragnęły, aby ktoś je adoptował, aby ktoś je pokochał. W lutym 2006 roku zgłosiliśmy się z żoną do Powiatowego Ośrodka Adopcyjnego, który mieścił się w Gorzycach, w Domu Pomocy Społecznej.
6. KLASA 2 C I SŁAWEK
Już na samym początku byłem odpowiednio nastawiony przez koleżanki i kolegów do tej klasy. Przez trzy pierwsze miesiące próbowali mnie na wszystkie strony, do czasu. Był sprawdzian klasowy. Po tygodniu rozdałem sprawdzone klasówki. Wpisywałem oceny. W pewnym momencie ktoś zapytał się mnie, czy może otworzyć okno, ponieważ w sali było za gorąco. Zgodziłem się. I nagle z dziesięć sprawdzianów w kształcie samolotów poleciało przez okno. Tego już było za wiele. Poszedłem z tym do wychowawcy i do dyrektora. Byli rodzice. Uczniowie napisali list z przeprosinami. Potem byli do rany przyłóż, i do tańca, i do różańca. Z nimi tworzyłem scholę kościelną, z nimi robiłem akcje. Tamto wydarzenie sprawiło, że między nami zaiskrzyło. Do dziś mam z nimi kontakt.
W tej klasie był Sławek, do którego byłem przez życzliwe grono odpowiednio nastawiony. Miałem uważać, ale nikt mi nie powiedział, jak mam z nim postępować. Chłopiec ten mieszkał w sąsiedniej miejscowości. Można powiedzieć, że był młodocianym gangsterem. Kiblował w gimnazjum. Na religię chodził, bo musiał, a dla klasy był bossem. Któregoś razu wziąłem go do odpowiedzi. Pytałem go o dziesięć przykazań, ale nie tak, aby je wymienić, ale je omówić. To była zwyczajna rozmowa między nami, nigdy nie padło słowo Bóg. Był zaskoczony, że dostał piątkę i to z religii. W klasie też byli w szoku. Rozmawiając z nim, poznałem jego tok rozumowania i zauważyłem jego rdzeń dobra. Otrzymałem od niego komplement: „Jest pan prze …uj”. Było mi miło. Nie miałem z nim problemów wychowawczych. Sławek nie przystąpił do bierzmowania, ponieważ, jak sam stwierdził, nie chciał pędzić owczym pędem.
7. WIZYTACJA KANONICZNA – NIEDZIELA PALMOWA
Prawdopodobnie Niedziela Palmowa była 6 kwietnia. Wizytacja trwała dwa dni, a przewodniczył jej biskup Gerard Bernacki. W sobotę odbyło się bierzmowanie, a popołudniu spotkanie z młodzieżą gimnazjalną. Moja szalona 2 c udzielała się jako schola. Wielu było w szoku, że oni są w kościele. Nikt się nie spodziewał takich nazwisk. Chłopcy i dziewczęta, cała 2 c uśmiechnięta, a w poniedziałek wyśmiana przez 2 a, 2 b i całą trzecią, ale oni tym się nie przejmowali.
Proboszcz w czasie tej wizytacji był jakby odsunięty na bok. Po wizytacji zamknął się w sobie. Unikał rozmów nie tylko ze mną, ale z innymi osobami. Było to dla mnie dziwne.
8. DIAKON
W drugiej połowie czerwca 2005 roku proboszcz oznajmił, że od 1 sierpnia przychodzi do naszej parafii na staż diakonacki diakon Grzegorz. Przyszedł do seminarium w 1995 roku. Mój znajomy nie miał o nim dobrego zdania. Proboszcz, będąc człowiekiem honoru, powiedział mi, że ja będę w gimnazjum, a diakon dostanie tylko sześć godzin w podstawówce. Dyrektorka podstawówki załatwiła mu dwie godziny w Krostoszowicach i dwie godziny w Łaziskach. Dziesięć godzin dawało mu możliwość ciągłości stażu na nauczyciela mianowanego.
Na początku września przed probostwem ktoś podczas porannej Mszy poprzebijał opony w samochodach. Z racji tego, że diakon nie miał garażu, po tym wydarzeniu zaproponowaliśmy, że użyczymy mu część garażu, w którym stał traktor, nie pobierając żadnych opłat.
Czas kolędowy. Proboszcz na okres przerwy świątecznej powierzył mu, aby w ramach kolędy odwiedzał wyznaczone domy. Diakon nie zdawał sobie sprawy, że mamy liczną rodzinę w Skrzyszowie. Bardzo nieprzychylnie wypowiadał się o proboszczu (mówi krótkie kazania), twierdził, że do mnie na lekcje religii nie pójdzie, bo niby jestem za ostry.
Dziwne było zachowanie diakona podczas Mszy Świętych i nabożeństw, przedrzeźniał i naśladował głos proboszcza. Moim zdaniem nie nadawał się na duchownego. Zresztą… w maju po raz kolejny przełożono termin jego święceń kapłańskich.
9. PIELGRZYMKA DO KRAKOWA
W drugiej połowie maja zorganizowałem pielgrzymkę do Krakowa na spotkanie z Benedyktem XVI. Diakonowi zaproponowałem, aby jechał ze mną, by integrował się z parafianami, ale ten mi odrzekł, że ma inne plany na ten czas. Było mi przykro, ponieważ wielu gimnazjalistów liczyło na to, że z nami pojedzie.
Podczas pielgrzymki moje więzi z gimnazjalistami i parafianami zacieśniały się. Osobiście wróciłem z tej pielgrzymki podbudowany i umocniony w wierze przez papieża. To był dobry czas.
10. PROBOSZCZ „ODCHODZI”
W drugiej połowie czerwca proboszcz Józef ogłosił, że złożył rezygnację ze względu na stan zdrowia. Było to dziwne. Po tym ogłoszeniu dziwnym zbiegiem okoliczności w czwartek, dzień przed uroczystością Najświętszego Serca Pana Jezusa diakon został wyświęcony na księdza w kaplicy seminaryjnej przez biskupa pomocniczego – Józefa Kupnego. Nikt tej wiadomości nie ogłaszał w parafii, w diecezji ani w rodzinnej parafii diakona. W „Gościu Niedzielnym” na stronie diecezjalnej nie było o tym wzmianki. Do końca lipca ksiądz Grzegorz nie odprawiał Mszy w kościele, tylko w kaplicy sióstr służebniczek. Ludzie byli zdezorientowani. Panował totalny chaos.
Proboszcz po ogłoszeniu swojego odejścia otworzył się i opowiedział mi, jak doszło do wymuszenia na nim rezygnacji. Ksiądz Józef wybudował dla siebie mały domek w Godowie. Ten dom miał być przepisany w testamencie na kurię, ale do tego nie doszło. Na dodatek w ciągu roku szkolnego pojawiły się na jego temat setki anonimów. Było to dziwne dla mnie. W parafii nie słyszałem, aby ktoś chodził z pismem i prosił o podpisy.
11. KONFERENCJA KLASYFIKACYJNA
Po mojej pierwszej konferencji klasyfikacyjnej byłem bardzo zniesmaczony, a nawet zgorszony. Jeden z wychowawców klas trzecich dał kilku uczniom zachowanie dobre, zamiast nieodpowiedniego. Zapytałem, dlaczego. Odpowiedź zaskoczyła mnie: „Nie chcę psuć świadectwa gimnazjalisty, który odchodzi do szkoły ponadgimnazjalnej”. Powiedziałem, że to nie jest wychowawcze. Zostało to zbyte milczeniem.
12. EGZAMIN NA NAUCZYCIELA KONTRAKTOWEGO
Na początku lipca miałem egzamin na nauczyciela kontraktowego. Z powodzeniem go zdałem. Oprócz dyrektora była moja opiekunka stażu pani Teresa oraz kolega Wojtek. Po egzaminie udałem się na parking. Tam spotkałem przyszłego proboszcza, księdza Witolda Tatarczyka w towarzystwie już księdza Matrackiego, którzy byli w szkole podstawowej. Zostałem przedstawiony przez księdza Matrackiego. Natomiast ksiądz Tatarczyk chciał ode mnie numer telefonu, aby spotkać się ze mną jak najszybciej. Uznałem, że jest to za wcześnie. Odpowiedziałem mu, że możemy spotkać się w sierpniu, wtedy, kiedy będzie już oficjalnie proboszczem.
13. STUDIA DOKTORANCKIE
Następnego dnia otrzymałem telefon z sekretariatu szkoły, abym stawił się celem podpisania dokumentów. Po przyjeździe okazało się, że był to tylko pretekst. Pan dyrektor wypowiedział to, co podskórnie czuje. Był zaniepokojony wizytą przyszłego proboszcza w szkole podstawowej. Zastanawiał się nad tym, dlaczego został pominięty. Zapewnił mnie, że cokolwiek się wydarzy, nie dopuści, abym nagle przestał być katechetą i nauczycielem. Gdyby coś się stało, miałem do niego dzwonić na telefon domowy.
Powiedziałem mu o swoim planie na przyszłość: studia doktoranckie w Warszawie z teologii dogmatycznej. Ale on prostym argumentem wybił mi to z głowy: szkoda czasu i pieniędzy. Zaproponował mi, abym poszedł na studia podyplomowe z wiedzy obywatelskiej i wychowania do życia w rodzinie, to się bardzo przyda. A jako przyszły doktor teologii nie miałbym szans na uczelni, ponieważ jest wyłącznie obstawiona księżmi.
Po powrocie do domu opowiedziałem o tym żonie. Uznała, że dyrektor ma całkowitą rację. Zwróciła mi uwagę, że jest bardzo daleki od Kościoła, ale jest bardzo mądrym człowiekiem, który nikomu nie zrobił krzywdy jako człowiek i nauczyciel, pomimo tego, że lubił czasem wypić.
14. PIERWSZE REKOLEKCJE DLA KATECHETÓW
Tydzień po wydarzeniu pojechałem do Brennej na pierwsze rekolekcje dla katechetów. Spotkanie prowadził ksiądz Tomasz, zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”. Podczas rekolekcji poznałem nowych kolegów katechetów i koleżanki katechetki. Było super. Od tamtego czasu zacząłem jeździć na rekolekcje co roku i nie rozumiałem tych, którzy nie jeździli wcale albo rzadko.
Każde rekolekcje to był odpowiedni czas, aby Bóg trafiał do mnie ze swoim słowem. To był czas minispowiedzi generalnych, wewnętrznych zmagań. Rekolekcje przypominały, kim jestem i dla kogo jestem.