Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Było, minęło, zostało w pamięci - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Było, minęło, zostało w pamięci - ebook

Tadeusz Olszański, znakomity dziennikarz, pisarz i tłumacz, w najnowszej autobiografii, po swym opus magnum Kresy kresów, Stanisławów oraz Stanisławów jednak żyje, kontynuuje swoją historię od roku 1945 aż do dnia dzisiejszego.

Książka ta niczym film, prowadzi nas kadr po kadrze przez najciekawsze zdarzenia sportowe, polityczne i kulturalne ostatnich 70 lat. Główne role dostały tutaj godne podziwu postacie z całego świata, z którymi autor spotykał się i przyjaźnił przez lata, a fabuła prowadzi nas przez kolorowe życie Tadeusza Olszańskiego, w tym takie momenty, jak wyjazd na 6 Igrzysk Olimpijskich, na których był korespondentem, czy relacje z Jugosławii w trakcie rozpadu tego kraju.

Sporą uwagę poświęca w swojej opowieści również sprawom węgierskim, od literatury, przez politykę, po kuchnię. To właśnie dzięki zamiłowaniu autora do tego kraju możemy poznawać go z różnych stron poprzez przekłady Tadeusza Olszańskiego.

We wszystkich dziedzinach, których dotknął był niezwykle ceniony, za co został uhonorowany wieloma wspaniałymi nagrodami, takimi jak:
•    Najlepszy dziennikarz sportowy minionego stulecia (w kategorii prasa), w plebiscycie Klubu Dziennikarzy Sportowych oraz „Przeglądu Sportowego”, wrzesień 2021;
•    Grand Prix Fair Play UNESCO za całokształt działań, październik 2016;
•    Złoty Wawrzyn Olimpijski za książkę Osobista historia olimpiad, 2001;
•    oraz wiele innych.
Książka Było, minęło, zostało w pamięci to historia życia znakomitego dziennikarza i wybitnego człowieka, opisana w sposób lekki, dowcipny, a kiedy trzeba również krytyczny.

 

Tadeusz Olszański - dziennikarz, pisarz, tłumacz, urodził się 28 sierpnia 1929 r. na Kresach, w wówczas polskim Stanisławowie (dziś ukraiński Iwano-Frankiwsk).

Pierwsze lata życia spędził w wielonarodowościowym tyglu. Ojciec, miejscowy lekarz, był Polakiem, matka pochodziła z dumnego, szlacheckiego, węgierskiego rodu Siménfalvych.

Jesienią 1943 r. rodzina przedostała się na Węgry, gdzie do marca 1944 r. i wkroczenia Niemców do Budapesztu uczęszczał do polskiego gimnazjum w Balatonboglár. Po 1945 r. Olszańscy osiedlili się w Opolu, a Tadeusz po uzyskaniu matury przeniósł się do Warszawy, gdzie w 1952 r. ukończył studia na Wydziale Dziennikarstwa UW.

Był jednym z najbardziej aktywnych dziennikarzy sportowych, relacjonował sześć Igrzysk Olimpijskich. Przez wiele lat kierował działem sportowym w „Sztandarze Młodych”, był zastępcą redaktora naczelnego „Sportowca”, zastępcą redaktora naczelnego redakcji sportowej TVP, kierował działem olimpijskim wydawnictwa KAW.

Jego wielką pasją jest literatura węgierska, przetłumaczył ponad czterdzieści powieści i dramatów, w tym kultową powieść dla młodzieży Chłopcy z Placu Broni Ferenca Molnára.

W latach 1986–1990 był dyrektorem Ośrodka Kultury Polskiej na Węgrzech, w latach 1990–1994 korespondentem Polskiego Radia i Telewizji na Węgrzech i w Jugosławii.

Po powrocie do kraju na stałe związał się z tygodnikiem „Polityka”, z którym do końca aktywności zawodowej współpracował jako dziennikarz sportowy, a także komentator wydarzeń na Węgrzech i na Bałkanach.

Jest autorem wielu książek o tematyce sportowej, politycznej, a także kucharskiej.

 

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67107-45-7
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Żyłem dla pisania i z pisania. Byłem dziennikarzem, nie tylko sportowym, a także tłumaczem literatury węgierskiej, korespondentem radia i telewizji, w sumie jednak chyba najbardziej pisarzem. Mam w dorobku kilkadziesiąt książek. Przekładów oraz własnych, nie tylko o sporcie, które doczekały się nagród i przełożone zostały na kilka języków, z czego jestem bardzo dumny. Zwłaszcza z wydania po ukraińsku książki o moim rodzinnym kresowym mieście Stanisławowie, które w 1962 roku przemianowano na Iwano-Frankiwsk. Opowieści osnutej na wspomnieniach z dzieciństwa, spisanych już pod koniec mojej działalności pisarskiej.

W 1999 roku wraz z synem Michałem i wnukiem Antkiem pojechaliśmy do Stanisławowa i kiedy wędrowaliśmy po ulicach miasta mojego dzieciństwa, nagle ożyły we mnie wspomnienia. Od tego się zaczęło i po kolejnych wyprawach do rodzinnego miasta powstały Kresy Kresów, Stanisławów. A w ślad za ogromnym odzewem czytelników Stanisławów jednak żyje. Było tego kilka wydań w Polsce, i co najważniejsze przekład na ukraiński! Tłumaczka Natalia Tkaczyk połączyła obie książki w jeden tom pod tytułem Kołyś w Stanisławowi... (Kiedyś w Stanisławowie...), przy pełnej mojej akceptacji opatrzony polemicznym posłowiem dwóch ukraińskich historyków. W kilku kwestiach mieli oni inne zdanie niż ja. Ciągle wiele nas dzieli, ale ważne, że o tym ze sobą rozmawiamy, dyskutujemy, czego najlepszym dowodem jest fakt, że książka została wydana na Ukrainie. Mówimy o Stanisławowie, w Iwano-Frankiwsku, bo tak dziś się nazywa to nasze dawne, kresowe, ongiś wojewódzkie, miasto. Stolica regionu zwanego Pokuciem albo Podkarpaciem.

Kiedy zabrałem się do pisania o stanisławowskich korzeniach, zdałem sobie sprawę, że w przeszłości nie prowadziłem pamiętników, nie gromadziłem notatek i co gorsza wyrzucałem stare kalendarze. Z wyjątkiem archiwum różnych moich prasowych wycinków i tekstów oraz dokumentacji tematów, o których pisałem (pełna piwnica), nie gromadziłem żadnych osobistych zapisków. I to był błąd! Teraz, kiedy żyję z emerytury i co roku wznawianych w moim przekładzie Chłopców z Placu Broni Ferenca Molnára, najbardziej znanej na świecie węgierskiej powieści, nagle przyszła fala wspomnień, przypomniały mi się dawne, znaczące w moim życiu wydarzenia. Warte spisania i przekazania choćby wnukom. Niespodziewanie wracam więc do lat młodości i ze znamiennym dla starości trudem odgrzebuję w pamięci to, co nie tylko dla moich Olszańskich i Szumowskich – czyli rodziny mojej córki Agaty – może być ciekawe. I ważne. Również dla mnie, żeby coś więcej po sobie zostawić. Wprawdzie było, minęło, ale przecież coś tam jeszcze w pamięci zostało...1.

KORZENIE

Darem niebios, od urodzenia, otrzymałem dwa języki. Macierzysty – węgierski i ojczysty – polski. Dzięki ojcu, który w 1926 roku ożenił się z Węgierką. Wychowywała mnie głównie matka, bo ojciec, jako pełen poświęcenia lekarz, był nieustannie zajęty ordynowaniem w przychodni, w swoim prywatnym gabinecie czy leczeniem pacjentów w szpitalu albo też w ich domach. Od rana do wieczora, w Kasie Chorych, czyli przedwojennej ubezpieczalni, następnie w szpitalu, a potem w domu, w prywatnym gabinecie. I jeszcze chodził z wizytami do chorych, z reguły znajomych, a także co bardziej znaczących w Stanisławowie osobistości. Bo go o to proszono, gdyż uważano go za jednego z najlepszych w mieście doktorów.

Moja matka, Katinka Siménfalvy (zdrobnienie od węgierskiego imienia Katalin, tak jak Kaśka od Katarzyny), prosiła, żeby tak się do niej po polsku się zwracać. Ale starała się jak najczęściej mówić ze mną po węgiersku i opowiadać o losach swojej familii. Tak więc wiem.

Mój dziadek – Alojzy Olszański herbu Jastrzębiec – był ziemianinem ze szlacheckim rodowodem i posiadał spory majątek w Kupczyńcach koło Tarnopola. Jakiej wielkości i wartości nie wiem, gdyż mój ojciec nigdy o tym nie opowiadał, bo i nic nie odziedziczył. Jedno tylko przejął od rodziny, a mianowicie drzewo genealogiczne swoich przodków, które uratował w czasie wojny i mnie przekazał. Wraz z dumą z naszego herbu Jastrzębiec. Rodowód ten sięga kilka pokoleń wstecz i są w nim nawet ważni niegdyś podkomorze, a nawet kasztelanowie. Ja z kolei przekazałem ten dokument swoim dzieciom oraz wnukom i już ich sprawą jest, co z nim zrobią, czy im się kiedyś do czegoś przyda. Dla mnie natomiast najważniejsze z tego rodowodu było i jest to, że moja babcia Franciszka z domu była z Hickiewiczów i stąd pokrewieństwo oraz moja wielka, sięgająca do dziś przyjaźń z tą stanisławowską rodziną, która po wojnie osiedliła się w Gliwicach. Babcia Franciszka zmarła jednak wcześnie i chyba od tego momentu urwały się kontakty mego ojca, bo nic mi nie przekazał o losach naszej rodziny. I poza swoim grubo młodszym kuzynem, również lekarzem, doktorem Adamem Hickiewiczem, nie miał nikogo bliskiego. Z rodowodu wynika, że ojciec miał młodszego brata, ale nie utrzymywał z nim kontaktów, ślad się urwał i nic o wujku mi nie opowiedział. Coś w rodzinie ojca stało się wówczas nie tak, a mojego tatę wysłano na studia do Lwowa. Najpierw medyczne, uwieńczone dyplomem doktora wszech nauk lekarskich otrzymanym w 1907 roku. We Lwowie też zaczął pracować jako młody lekarz, głównie po to, aby dalej studiować i na Lwowskim Uniwersytecie zrobić jeszcze magisterium z filozofii. Ale i tego było mu za mało, zaczął studiować astronomię! I zapewne zrobiłby kolejny dyplom, gdyby nie wybuch I wojny światowej, kiedy jako lekarza w 1914 roku wzięto go do austriackiej armii i wysłano na front we Włoszech.

Wczesne losy ojca, aż do ślubu z Katinką, bardziej szczegółowo opisałem w mojej pierwszej książce o Stanisławowie, więc nie zamierzam tego tu powtarzać, bo tam każdy to znajdzie i jeśli zechce, przeczyta. I tyle o naszych polskich korzeniach, Olszańskich i Hickiewiczów.

Znacznie obszerniej opisałem w tej książce rodzinne związki węgierskie. Było ich więcej ze względu na liczne rodzeństwo mojej matki. Miała trzech braci i dwie siostry oraz żyjącą jeszcze do 1946 roku macochę Antonię, nazywaną Toni-Mama. Ważna była też bliskość geograficzna, bo ród Siménfalvich pochodził z Zakarpacia. Jednak tylko najstarszy brat matki – wujek Árpád, pozostał na rodzinnym majątku w Rusi Zakarpackiej, która przed II wojną światową należała do Czechosłowacji, w mieście Nagyszőlős, po czesku Velki Sevlus, a dziś po ukraińsku Vinohrady. Był adwokatem, przywódcą dominującej intelektualnie mniejszości węgierskiej. Znaną osobistością. Starsza siostra Erzsébet i środkowy brat Sándor przenieśli się do Budapesztu, a najmłodszy Adorján wyjechał do Argentyny i tam przehulał swój udział w majątku. Wrócił, gdy rodzina wykupiła jego długi, ale usunął się w cień.

Ze Stanisławowa wystarczyło przejechać koleją przez legendarny most na Prucie w Jaremczu, potem przez tunele w Karpatach do Worochty, gdzie jednak kończyły się tory i już się było po drugiej stronie, u wujka Árpáda. Pociągiem, okrężną drogą przez Stryj, jechało się wprawdzie dłużej, ale też tylko kilka godzin. Przed wojną z reguły z mamą jeździłem na wakacje, na przemian do węgierskiej rodziny oraz w okolice Jaremcza, gdzie w sercu Huculszczyzny, w Dorze, też nad brzegiem Prutu, miała swoją willę nasza rodzina Hickiewiczów.

Drugi brat Katinki, Sándor, mieszkał znacznie dalej, bo w Budapeszcie. Obaj bracia byli znaczącymi osobistościami, politykami i wysokiej rangi urzędnikami. Konieczne tu wyjaśnienie skomplikowanych losów Rusi Zakarpackiej, w której dominującą rolę odgrywali Węgrzy. Po przegranej I wojnie światowej została podzielona i przyznana powstałej republice Czechosłowacji oraz częściowo Rumunii. Zakarpacie powróciło do Węgier dopiero po rozbiorze Czechosłowacji przez Hitlera w marcu 1938 roku. Po II wojnie zaś Ruś, podobnie jak i nasze wschodnie Kresy, została wcielona do ZSRR, a dziś należy do Ukrainy. W niespełna pięćdziesiąt lat pięć różnych państw!

W marcu 1939 roku Polska na niespełna sześć miesięcy uzyskała wspólną granicę z Węgrami, co odegrało ogromną rolę po naszej błyskawicznej klęsce na początku II wojny światowej. Dzięki tej granicy, właśnie przez Węgry, przedostały się na Zachód całe jednostki naszego wojska. A Węgrzy, mimo sojuszu z III Rzeszą Hitlera, przyjęli tysiące polskich uchodźców. Wśród nich i mnie z rodzicami, późna jesienią 1943 roku, kiedy los zmusił nas do natychmiastowej ucieczki. Przez Węgry wiodły też szlaki kurierskie z okupowanej przez Niemców Polski. I w tym miejscu dochodzę do naszych rodzinnych powiązań, bo w tym wszystkim istotną rolę odegrali obaj bracia mojej matki. Moi wujkowie!

Rodzina Siménfalvych za austro-węgierskich czasów, przed I wojną światową, miała na Zakarpaciu duże znaczenie. Zaliczała się do ziemiaństwa, którego celem była hungaryzacja tej krainy. I rzeczywiście, podobnie jak Polacy na Podkarpaciu, tak Węgrzy na Zakarpaciu odegrali dużą rolę w podniesieniu poziomu kultury i cywilizacji tamtejszej różnorodnej narodowo ludności. Zakładali szkoły, wprowadzili uprawę winogron, ale oczywiście czerpali z tego korzyści. Byli panami w stosunku do Rusinów, Rumunów, Romów, Hucułów, a nawet bogacących się na handlu Żydów. W drugiej połowie XIX wieku mój węgierski dziadek Szabolcs Siménfalvy został delegowany do gminy Nagytarna. Został tam wójtem i dyrektorem stworzonej przez niego szkoły. Rządził i uczył. Dostał ziemię i dorobił się wielkiego majątku, w tym sporej winnicy oraz dworku. Jego najstarszy syn, a mój wujek, Árpád, był adwokatem i szybko stał się liderem mniejszości węgierskiej na całym Zakarpaciu. A gdy w 1939 roku znów nastały Węgry, został mianowany wojewodą aż trzech komitatów (tak nazywały się węgierskie województwa) Ugoczy, Beregu i Ungváru, graniczących z Polską. Decyzję o przepuszczeniu polskich wojsk we wrześniu 1939 roku i przyjęciu uchodźców, mimo sojuszu z III Rzeszą, podjął rządzący Węgrami admirał Miklós Horthy. Na mocy tej politycznej decyzji rozlokowaniem i pierwszą pomocą zajmowały się kierowane przez wujka Árpáda urzędy. A jemu szczególnie na tym zależało, bo przecież jego siostra była żoną Polaka. Węgrzy serdecznie, nie tylko chlebem, ale i z empatią, również i winem, witali Polaków, aby ich pocieszyć. Drugi wujek, Sándor, był w Budapeszcie dyrektorem KEOH-u czyli Państwowego Urzędu Kontroli Obcokrajowców i podlegały mu sprawy uchodźców. Ściśle współpracował z węgierskim Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, w którym utworzono specjalny departament opieki nad uchodźcami. Kierował nim zasłużony dla Polski József Antall. Sándor Siménfalvy naturalnie mocno go wspierał. I tu też nie bez wpływu były jego rodzinne powiązania z Polską. A w ogóle przecież losy Węgier splatały się z naszą historią, lubiano i nadal nas tam lubią, cenią. O tym wszystkim obszernie napisałem w Kresach Kresów, niemniej uznałem za ważne, aby od tego zacząć strzępy wspomnień. Swoje dzieciństwo dokładnie przywołałem w tamtej książce, więc mogę teraz swobodnie powędrować dalej po swoich losach.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------POST SCRIPTUM

I jeszcze kilka słów, a raczej kilkanaście zdań, o rodzinie, dla której zacząłem pisać te wspomnienia, aż wreszcie powstała książka. Na początku było nas dwoje. A następnie, kiedy przyszli na świat Michał i Agata, już czworo. W trzecim pokoleniu pojawiła się piątka wnuków, sami chłopcy! Kiedy piszę te słowa, włącznie z żonami i dziewczynami wnuków oraz czwartym pokoleniem, czyli moimi prawnukami, jest nas szesnaścioro! Zatem to nie my z żoną, ani dwójka naszych dzieci, przyczyniliśmy się do niżu demograficznego, który teraz gnębi Polskę. Krótko więc o rodzinie, która – co tu dużo mówić – jest moim największym osiągnięciem i skarbem. Nie tylko moim, ale i moich potomków.

Michał dzięki swej osobowości oraz poglądom szybko zyskał wysoką słuchalność w Trójce dzięki swojej „Godzinie prawdy” a także prowadzonemu w TVP 2 „Ekspresowi reporterów”. Z Trójki odszedł wraz z innymi, a z Telewizji go usunięto. Kontynuuje swą pracę w internetowym radio 357 stworzonym przez ludzi starej Trójki. Żona Michała, Magda z domu Kozyra, jest psychoterapeutką, współpracowała z szeregiem poradni, prowadzi też własny gabinet. Ich starszy syn i mój pierwszy wnuk Janek Olszański zafascynował się modelarstwem i ma własny sklep, który specjalizuje się w modelach samochodów elektrycznych. To Jasiek i jego żona Małgosia obdarowali mnie dwiema pierwszymi prawnuczkami, Nadią i Liwią, które dziś już chodzą do szóstej i pierwszej klasy szkoły powszechnej. No i linię Olszańskich zamyka młodszy syn Michała, Antek, który ukończył studia na wydziale kulturoznawstwa SWPS w Warszawie i zajmuje się eventami, więc nieustannie jest w ruchu przy organizacji różnych imprez, konferencji, zjazdów czy kongresów. Oto pełny skład pierwszej rodzinnej sztafety, która niczym pałeczkę niesie nasze nazwisko.

Dzięki mojej córeczce Agacie jest jeszcze druga, liczniejsza sztafeta, pod innym jednak nazwiskiem, a mianowicie Szumowskich. Tych o lwowskich korzeniach. Agata poznała się z Tadeuszem Szumowskim pod koniec swoich studiów na wydziale historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. Konkretnie podczas strajku studentów UW jesienią 1981 r. Tadeusz, wówczas już adiunkt na wydziale historii, też brał czynny udział w demonstracjach. Jego ojciec, również Tadeusz, był orlęciem lwowskim, walczył w obronie Lwowa w 1919 roku i już pozostał w wojsku, w którym doszedł do rangi pułkownika w sztabie generalnym. W latach wojny z kolei był w sztabie generała Władysława Sikorskiego w Londynie. Po zakończeniu wojny wrócił do kraju i oczywiście został aresztowany. Przeżył, wyszedł z więzienia na poststalinowskiej fali. Zmarł na wolności i niestety nie zdążyliśmy go poznać. Pokochaliśmy za to matkę naszego zięcia – Jolę, która również miała wojenne losy i wróciła do kraju z mężem.

Agacie po skończeniu studiów, jesienią 1982 roku, dzięki poluzowaniu przepisów po odwołaniu stanu wojennego, udało się ponownie wyjechać do Francji, gdzie odnaleźli się z Tadeuszem Szumowskim i związali na stałe. Wrócili z Paryża po dwóch latach z pierwszym synem Julkiem. Z nastaniem demokratycznych rządów Solidarności Tadeusz Szumowski z miejsca został zatrudniony przez ministra spraw zagranicznych profesora Krzysztofa Skubiszewskiego. Został dyplomatą, a po pierwszej placówce w Londynie awansował na ambasadora i kolejno przez trzy kadencje reprezentował nas w Irlandii, Australii oraz Indonezji! Odszedł z MSZ jak tylko nastał PIS. Dzięki pobytom na placówkach cała trójka ich synów – Julek, Krzyś i Piotruś – są nie tylko anglo-, ale i wielojęzyczni, co ogromnie wpłynęło na ich barwne losy!

Najstarszy Julek po skończeniu studiów na anglistyce w Poznaniu zajął się indywidualnym nauczaniem angielskiego, z reguły różnych osobistości oraz piłkarzy, którym zależało na szybkim nauczeniu się tego języka. Miał powodzenie i sporo zamówień. Pasjonował go wszakże biznes i ostatecznie wyspecjalizował się w organizowaniu gali bokserskich w celach charytatywnych. Na ring wychodzą amatorzy, celebryci i osobistości, jak choćby prezydent Poznania – Jacek Jaśkowiak, który stoczył efektowny, trzyrundowy pojedynek z wybitnym pięściarzem Dariuszem Michalczewskim. Okazało się, że mnóstwo znanych ludzi amatorsko trenuje boks i oczywiście chętnie wyjdą na ring, a na uroczystej gali z bankietem i ciekawej aukcji na cele dobroczynne pojawia się więcej niż komplet chętnych. Organizacja tego typu imprez jest pracochłonna, zwłaszcza, że odbywają się w różnych miastach, w całej Polsce. I jak dotąd z organizacji tych gali Julek przekazał patronującym im fundacjom charytatywnym ponad dwa miliony złotych!

Krzyś z dyplomem AWF, wraz ze swoją dziewczyną i przyszłą żoną Ewą, znaleźli dla siebie miejsca w strukturach pasjonującej ich piłki nożnej. Konkretnie w warszawskiej Legii oraz w PZPN. Co tu dużo mówić, futbol jest dziś ogromnym rynkiem pracy i to w skali międzynarodowej. W 2021 roku Krzyś wziął udział w konkursie na stanowisko w FIFA, w Zurychu. Wygrał, także dzięki swoim umiejętnościom językowym i wraz z Ewą oraz dwójką swoich maluchów, a moich kolejnych prawnuków, trzyletnią Klarą oraz półtorarocznym Kostkiem, przenieśli się do Szwajcarii. W najbliższym czasie czeka ich multum pracy podczas mistrzostw świata w Katarze.

Wreszcie najmłodszy – Piotrek. On jeden nie ukończył studiów, gdyż eksplodował w nim talent... nie wiem, jak to określić, ale chyba aktorsko-autorski. Zdobył bowiem wysoką popularność w robiącym ostatnio błyskawiczną karierę stand-upie! Pełno więc komicznych monologów Piotrka, nie tylko w Internecie, ale i na scenach całego świata. Bo wygłasza swoje stand-upy płynnie również po angielsku i hiszpańsku. Jest więc zapraszany i jeździ po całym świecie. Zafundował też sobie podróż, w trakcie której występował w różnych klubach i uwieńczył napisaniem i wydaniem książki Komik dookoła świata, którą sam wydał, a potem sprzedał z zyskiem na występach w kraju. Stand-up bije ostatnio na głowę teatr, dzięki potocznej mowie, a także wulgaryzmom, z czego jednak Piotruś korzysta oszczędnie. Bilety drogie, sale pełne, więc gwiazdy nie tylko brylują na scenie, ale też dobrze zarabiają. A Piotrek szykuje się do drugiej podróży dookoła świata i zapewne do kolejnej książki.

Konstancin, maj 2022

Dom Pracy Twórczej ZAIKS

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: