CajberDżokej. Nowy początek świata - ebook
CajberDżokej. Nowy początek świata - ebook
(...) ktoś wysoko postawiony poczuł się w obowiązku rękami podwykonawcy wetknąć czujniki wilgotności i składu gleby w każdą szczelinę, zainstalować kamery multispektralne na upadających gmachach, puścić napędzane słońcem pojazdy autonomiczne w opustoszałe ulice. Gdzieś w bezpiecznej odległości urzędnicy, których gówno to wszystko obchodziło, mieli dostawać szczegółowe raporty na temat przebiegu procesu przeistoczenia starego urbanistycznego ładu w nowy – ekologiczny.
Ktoś doczytał do tego miejsca? Szacun! Nie spodziewałem się. W nagrodę chcę zaproponować Ci książkę, która zerka nieśmiało w stronę tak zwanego twardego science fiction ery Lema. Mając świadomość, że problemy filozoficzno-techniczne dziś inne, potrzeby czytelników nie takie, no i... Zresztą, sam się przekonasz.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-281-3690-4 |
Rozmiar pliku: | 344 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Niniejsza książka w jakimś sensie wynika ze zdecydowanie zbyt długiego czasu, jaki spędziłem na uniwersytetach, w kołach filozoficznych i różnych projektach naukowych. Nie jest jednak owocem wieloletniej pracy. Przeciwnie – to raczej efekt niegdysiejszej decyzji, żeby raz na zawsze sobie z pisaniem dać spokój i zająć się zupełnie czymś innym. Potem jakoś tak się okazało, że o „czymś innym” też można pisać._
_Książka prawdopodobnie nigdy by nie powstała, gdyby nie wieloletnie, wielotorowe i totalnie irracjonalne wysiłki Marka Żelkowskiego na rzecz wspierania początkujących autorów – w tym mnie. Nie da się też pominąć wpływu Tadeusza Krajewskiego, bez którego pewnie nigdy bym się fantastyką na serio nie zainteresował. Niech Czytelnik sam oceni, czy Markowi i Tadeuszowi należą się podziękowania, czy raczej wyrazy współczucia._TAK JAKBY NOWY POCZĄTEK
TAP
Dziś rano automat porodowy zarejestrował przyjście na świat stu milionowego obywatela Metropolii. Opiekun sektora postanowił osobiście...
TAP
...ponownie podwoił prędkość przesyłu danych i energii. Według statystyk, liczba użytkowników sieci dziesięciokrotnie przewyższyła liczbę obywateli. Szacunek wynika z...
TAP
...otwarto kolejny lokal sieci Mac’abra. W ofercie można znaleźć tradycyjne produkty neosojowe, przetwory lokalnych zbóż syntetycznych oraz pulpę premium.
TAP
Spora grupa zblazowanych gapiów kłębiła się już przed salonem sieci Boobel, kiedy wreszcie otwarto wystawę. Obszerny przyciemniany hol przepełniały cuda, jakich ludzkość nigdy wcześniej nie widziała... Przynajmniej ta jej część, która zbyt często nie bywa na targach konstruktorów.
Ogromna przestrzeń zdawała się rozpościerać aż po horyzonty w każdą stronę prezentując zmierzające do nieskończoności rzędy wystaw, prezentacji i stanowisk. Wiedziałem, że to dość prymitywne sztuczki holo-optyczne, ale i tak przyjemnie się oglądało. Nieopodal można było na powiększeniu podziwiać układ elektroniczny, budowany na żywo przez mikro-składarkę, wewnątrz syntetycznego ziarna pszenicy. Kawałek dalej kilkutonowe żelastwo wisiało na niewidzialnej nici, a obok niego nagie hostessy serwowały darmowe piwo – zawsze podstawowy przedmiot zainteresowania na targach. To doprawdy zdumiewające, czego ludzie nie zrobią za darmowe piwo. Choćby nawet stan ich konta przekraczał wartość całego lokalnego rynku piwowarskiego.
Na samym środku, zamiast żyrandola lub innego oświetlenia, czerwona kula wielkości dorodnego melona przeprowadzała fuzję jądrową. Oczywiście była to tylko trójwymiarowa projekcja. Dookoła niej, w precyzyjnie skonfigurowanych tunelach magnetycznych, orbitowały całkiem materialne kule, udające planety, na powierzchni których powstawały mikroskopijne konstrukcje, niby rodzące się i upadające cywilizacje.
_Efekciarstwo, ale imponujące_ – pomyślałem. Bardziej jednak interesowała mnie prezentacja, która miała się zacząć już za chwilę w głównej sali. Boobel obiecywał, że wreszcie pokaże od dawna zapowiadaną nową wersję systemu wspomagania konstruktorów.
***
W sali nie było nawet krzeseł. Spora grupa oczekujących stała, podpierając ściany lub kucała przy podłodze. Za to po kątach rozmieszczono mnóstwo drobnych elementów i odpadów elektronicznych. Przypuszczałem już, co się za chwilę wydarzy.
Podstarzały prelegent w czarnym golfie i jeansach emanował nieposkromioną wolą kreacji. Serią ruchów dłoni wybierał w ledwie widzialnej, holograficznej liście modele krzeseł z podręcznymi tabletami oraz dystrybutorem napojów chłodzących. W tle rozbrzmiewał nieśmiertelny motyw muzyczny z „Requiem for a Dream”.
Kreatywny czarnogolfista wyświetlił przed nami model optymalnego stanowiska dla uczestników prelekcji. Poprawił w nim kilka szczegółów – nieco większe oparcie, szersze i zakrzywione wyświetlacze, regulacja wysokości... oczywiście logo sponsora... Zatwierdzone do wykonania.
Zewsząd, niby głodne insekty, zeszło się stado robomonterów. Były maleńkie. Największy, którego wypatrzyłem, nie przekraczał rozmiarami mojej dłoni. Większość zaczęła pracochłonnie przebierać stertę porzuconych odpadów, niektóre wybrały się na zewnątrz lub zaczęły kopać miniszyby (zapewne do głębszej, dawno wydrążonej pod obiektem kopalni mrowiskowej). Wszystko to już widziałem wielokrotnie, jednak na żywo, przy tak niewielkich rozmiarach jednostek, tym poziomie koordynacji i poniekąd efektywnego show, trudno było powstrzymać się przed podziwem.
Mali konstruktorzy wydobywali z odpadów i otoczenia wszystko, czego potrzebowali, po czym zaczynali składać elementy ze sobą według wirtualnego projektu. Nie minęło piętnaście minut, a już wszystkie krzesła stały gotowe do zajęcia. Ekrany przy podłokietnikach wyświetlały program prelekcji, zaś z podajników w oparciach lała się syntetyczna lemoniada.
Jak bardzo jesteś gotów, by tworzyć?!
Rozległo się zewsząd i znikąd.
Linia melodyczna się zmieniła, zaś prowadzący wszedł pomiędzy rzędy krzeseł i zaczął bardziej ekspresyjnie gestykulować. Każdy ruch dłoni pozostawiał wirtualny ślad w powietrzu, wyświetlany przez holoprojektory. Ostatecznie ruchy i kształty złożyły się w zasilaną bateryjnie maszynę kroczącą. Te baterie to był szczególny wyczyn. Dość trudno się je składa z odpadków. Przynajmniej, jeśli mają działać. Pole magnetyczne w pomieszczeniu z pewnością umożliwiało całkiem wydajną indukcję, ale mimo wszystko...
Przypuszczam, że jesteście w stanie sobie wyobrazić mrówki, stadnie, w szybkim tempie pochłaniające jakiś obiekt techniczny. To, co widzieliśmy, wyglądało w zasadzie podobnie, tyle, że na odwrót – jakby ktoś przewijał nagranie... Ach, no tak. Nie wiecie, co to znaczy przewijać, bo nie byliście w muzeum z taśmami filmowymi? No to już chyba sobie tego nie wyobrazicie.
W każdym razie, niedługo później maszyna powstała. Jej kolorowe boki we wszystkich kierunkach wyświetlały niezwykle atrakcyjną ofertę na cały pakiet oprogramowania i sprzętu.
Prelegent... choć nie wiem, czy można tak nazwać gościa, który nic w zasadzie nie powiedział. Może niech będzie – prezenter. No więc, prezenter zrobił trzy kroki do tyłu i zniknął w ciemnościach, a do każdego z osobna podszedł uśmiechnięty przedstawiciel handlowy z wizytówką i szczegółami oferty specjalnej. Rozeszliśmy się do mniejszych pomieszczeń.
***
Do domu wróciłem z darmowym okresem próbnym na cały system i wielkimi ambicjami, żeby tym razem naprawdę zająć się tworzeniem. System stanowiło oczywiście wyłącznie oprogramowanie, ponieważ stosowne zestawy czujników ruchu i podstawowy skład monterów miałem już w domu, jak każdy rozsądny obywatel. Od dłuższego czasu również robo-pomocnicy drążyli wykop mrowiskowy pod moim domem w poszukiwaniu co bardziej wartościowych śmieci i minerałów produkcyjnych. Ziemia pod Metropolią skrywała tak wiele przeszłych pokoleń, że stanowiła potencjalnie nieskończony zapas surowców do budowy. Tym bardziej, że porządne projekty inżynierskiej zgrubnie tylko zarysowują skład surowcowy, pozwalając monterom (w skrócie: montom) korzystać z tego, co znajdą.
Produkcja stała się ostatnio tak prosta, że produkty gotowe oferowano wyłącznie w branżach szczególnie luksusowych, jak żywność premium, czy sprzęt Hii-Vii. W większości prostych branż sprzedawane były wyłącznie plany i programy, służące do samodzielnego złożenia zamawianych akcesoriów w ramach domowego warsztatu. Z uwagi na pełną automatyzację, rzecz była wykonalna dla każdego, kto ukończył przynajmniej pięć lat i miał choć jedną sprawną kończynę (oczywiście jeśli opiekunowie nie byli na tyle rozsądni, aby wprowadzić montom blokadę rodzicielską przed niepowołanym dostępem nieletnich).
Ktoś mógłby zadać całkiem słuszne pytanie, jaka rola – w świecie dziecinnie banalnej kreacji, przypadała konstruktorowi. Cóż, prawdę mówiąc, znikoma. Skoro do tej pory nie dałem się zatrudnić w Korporacji, pozostawało czekać na jakieś zadania specjalne lub inne roboty zlecone. Cały czas jednak, mój udział w procesie kreacji był dużo bardziej podmiotowy i świadomy, niż jednostek, pobierających określone pakiety cyfrowe i przekazujących je do realizacji.
Nie ma trudniejszego wyzwania dla stwórczych żywiołów niż wymyślić cokolwiek. My, ludzie kreatywni i ambitni, pragniemy wyzwań, kryteriów, zadań być może dających nam jakieś pole do popisu, a jednak konkretnych, zapewniających jasne etapy, kamienie milowe i punkty odniesienia. Twórca potrzebuje zasad, demona szarpiącego mu serce, jakiejś wielkiej niesprawiedliwości do przełamania lub siły, która by jego możliwości tłumiła. W przeciwnym wypadku rozchodzi się cały w przestrzeni nieskończonych możliwości i tyle z niego zostaje, co ze szklanki wrzuconej do jeziora... Stwórca natomiast, od samego początku musi się konfrontować z bezmiarem niczego oraz całkowitą dowolnością działań lub ich braku...
Ściszyłem na chwilę, cokolwiek pouczający wykład sieciowego kaznodziei, żeby się zastanowić, co właściwie bym chciał zaprojektować z tym nowym pakietem oprogramowania. W sumie brakowało mi porządnego krzesła do pracy.
Postanowiłem zacząć kompletnie od zera. Otworzyłem nowy projekt... żadnych szablonów... OK. Pojawiła się pusta przestrzeń. To znaczy, właściwie pojawiło się podświetlenie fragmentu warsztatu, przeznaczonego na obszar projektowy.
Ustawiłem ręce na wysokości kolan i nakreśliłem z grubsza granice siedziska. Wybrałem w opcjach, że ma być miękkie i chłodne w dotyku. Nóżka jedna – pośrodku, pięcioramienna podstawa z kółkami... Jak tu się dodaje kółka... A, jest: biblioteka części standardowych!
W tym momencie system przestał reagować na jakiekolwiek gesty czy instrukcje z mojej strony. Byłem pewien, że coś się zepsuło, ale nawet nie bardzo wiedziałem, w co właściwie powinienem kopnąć.
Wtem, przed moimi oczami pojawiła się animacja, a z głośników dobył się głos:
Cieszymy się, że korzystasz z biblioteki części standardowych. Gdyby zasób elementów okazał się niewystarczający, zachęcamy do zapoznania się z ofertą części premium, w ramach której uzyskasz dostęp do...
_Jasna cholera, gdzie to się wyłącza?! Chyba nie przewidzieli takiej możliwości..._
Ściszyłem odtwarzacz, odczekałem zdecydowanie zbyt długo, by wreszcie móc kontynuować projektowanie. Schyliłem się, żeby zarysować ręcznie szczegóły wykończenia podstawy mojego krzesła. Po kolejnej chwili tego wirtualnego i nowoczesnego modelowania, plecy zaczynały mnie boleć, jakbym wykonywał jakąś pracę fizyczną. A przecież to tylko krzesło. Do poważniejszych zadań będę chyba musiał sobie dobrać jakiś egzoszkielet... Albo robić to po staremu, przy pulpicie, ale to by przecież nie było nowocześnie. Wizerunek w tej pracy też się liczy. Nie raz już widziałem, jak koledzy zupełnie bez sensu używali jakichś ogromnych, przeprojektowanych i kompletnie do niczego niepotrzebnych akcesoriów, a klienci patrzyli z podziwem, co to za wybitnie specjalistyczna aparatura.
Gdy kończyłem projektować podstawę krzesła, system natychmiast dodał optymalne podłączenie do sieci. Nie widziałem powodu podłączania do sieci zwykłego krzesła, jednak jak się okazało, program nie przewidywał, aby jakakolwiek konstrukcja tej wielkości pozostawała niepodłączona.
Nie chciało mi się już z tym wszystkim dalej zmagać. Dodałem resztę elementów jako standardowe – ergonomiczne i zatwierdziłem projekt do wykonania...
***
Z początku wszystko wydawało się OK. Monty zaczęły zbierać elementy i materiały z mojego warsztatu. Od jakiegoś czasu, poza gromadzeniem starych sprzętów na części, pozyskiwałem materiały z prywatnej kopalni mrowiskowej pod domem, obsługiwanej przez zespół autonomicznych robo-górników. Nie było tam może żyły złota, ale wystarczająco dużo minerałów, żeby miały z czego budować. Jak długo średnica szybów nie przekraczała kilkunastu centymetrów, wszystko odpowiednio wzmacniano, a prędkość wydobycia pozostawała umiarkowana, nie stanowiło to żadnego zagrożenia dla budynku na powierzchni. Miałem zatem magazyn na bieżąco zapełniany surowcem do budowy prototypów i przedmiotów codziennego użytku na własne potrzeby. Już poprzednie wersje oprogramowania konstruktorskiego pozwalały moim montom wszystko odpowiednio komponować, spajać i przetapiać, aby osiągać wymagane parametry mechaniczne.
Że coś jest nie tak zorientowałem się dopiero w momencie, gdy obok podstawy zaprojektowanego przeze mnie krzesła, zaczęły pojawiać się jakieś dodatkowe elementy. Jakby drugie krzesło, jednak za blisko pierwszego, aby dało się je oba swobodnie wykonać. Po chwili, kawałek dalej, objawiło się jeszcze kolejne. Z niepokojem zacząłem przeglądać instrukcje wykonawcze.
Jak się okazało, standardowe ustawienia programu zakładały produkcję małoseryjną. Ilość sztuk dobierana była zależnie od rozmiaru detalu. W przypadku mojego krzesła, wyszło mu, że ma ich zrobić około czterdziestu.
_Że też nie sprawdziłem tych ustawień!_
Wcześniej korzystałem raczej z oprogramowania rzemieślniczego, gdzie podobne standardy byłyby absurdalne. Ten system najwyraźniej kierowano raczej do średnich przedsiębiorstw. Jednocześnie obszar roboczy został ustawiony w moim warsztacie – zbyt małym, by pomieścić czterdzieści krzeseł, a że nie wybrałem blokady przed wzajemnym przenikaniem egzemplarzy, zapewne docelowo powstać ma dzieło surrealistyczne z bezsensownie połączonych ze sobą detali.
Natychmiast zacząłem szukać funkcji, zatrzymującej ten absurdalny proces. Naprawdę się zdenerwowałem dopiero w momencie, kiedy program na moje próby odpowiedział:
Cieszymy się, że wykazałeś zainteresowanie dodatkiem do sterowania procesem wykonawczym. Niestety, nie jest on dostępny w darmowej wersji demonstracyjnej. Aby nabyć wersję premium, skontaktuj się z lokalnym...
Z całej siły kopnąłem mój własny, niczemu w sumie niewinny głośnik. Najlepsze jednak miało dopiero nadejść. Otóż, jak się okazało, poprawnie oznaczyłem zakres pola roboczego – żaden element nie powstał poza wydzieloną strefą warsztatu. Nie oznaczyłem natomiast zasobnika elementów źródłowych. A dokładniej mówiąc obszarów, z których części do budowy brać nie należy. W przypadku jednego krzesła nie byłoby to specjalnie istotne – kilka rupieci dookoła w zupełności by wystarczyło, ale przy czterdziestu...
Nie musiałem długo czekać, aż monty zaczęły się dobierać do ścian mojej pracowni. Przyszło mi do głowy, żeby wyłączyć je metodą siłową z pomocą twardego pręta, jednak system omijania przeszkód i zagrożeń pozwalał robocikom perfekcyjnie unikać moich ciosów. Po kilku próbach odsunąłem się na bezpieczną odległość, bo jeszcze gotowe były uznać mnie za potencjalny budulec. Teoretycznie powinny być bezwzględnie zabezpieczone przed wyrządzeniem jakiejkolwiek szkody człowiekowi, jednak z tymi prawami robotyki różnie bywa. Zdecydowanie miałem już dosyć testów...
***
Nie minęło pół godziny, a warsztat był podziurawiony, jak po ataku ciężkiej artylerii. Jego wnętrze wypełniała bryła, godna najlepszych wystaw sztuki nowoczesnej. W myślach nadałem jej tytuł: _Ukrzesłowienie 2.0_.
Prace jednak nie zostały ukończone. Przypuszczalnie dlatego, że zapalone w swym dziele monty musiały rozebrać któryś z układów sterujących ich pracą. _Że też sam o tym wcześniej nie pomyślałem..._
Cóż było więcej poradzić? Naprędce zorganizowałem kilka większych maszyn, żeby do reszty rozebrały pozostałości z warsztatu i powoli zacząłem się zastanawiać nad projektem nowego. Tym razem jednak skorzystam z mojego starego systemu projektowego przy pulpicie. Bez żadnych nowoczesnych udziwnień.
_Cóż, nie pierwszy raz będę musiał zaczynać wszystko od nowa._EPOKA SŁUSZNIE MINIONA
PIP
Perspektywa współpracy Metropolii z okolicznymi aglomeracjami niesie kolejną falę korzyści ekonomicznych w zakresie...
PIP
...zwyrodnialec, który spożywał ciała świń, zostanie poddany przymusowej terapii w ośrodku Lepsza Przyszłość. Policja próbuje ustalić źródło...
PIP
...szeroko zakrojony program wykorzystania nieużywanych już dzielnic Metropolii jako podstaw pod obszary zielone – docelowo włączane do wszechlasu. Nieprawdą jest, że...
PIP
W oczekiwaniu, aż zestaw montów budowlanych przywróci mój warsztat do stanu dawnej świetności, postanowiłem skorzystać z oferty lokalnych wypraw turystycznych. Miałem do wyboru kilka programów zorganizowanego zwiedzania wyznaczonych stref naokoło Metropolii. Prawdę powiedziawszy, interesował mnie tylko jeden program.
Od dawna miałem ochotę wybrać się w tę podróż. Skansen nieopodal zachęcał regularnie nadsyłanymi folderami turystycznymi:
Historia na dotyk! Poznaj ciężki przemysł i pradawne metody produkcji!
***
Kolej magnetyczna unosiła nas nieco ponad szczytami drzew Wszechlasu, prosto do celu – olbrzymich hal przemysłowych, które pozostały po epoce ciężkich maszyn i długich linii produkcyjnych.
Kompleks wyłaniał się z porannej mgły, emanując romantyzmem i tajemnicą. Znad koron drzew widać było co najmniej trzy budynki o zaskakująco równej powierzchni. Informator sieciowy powiadomił mnie, że to kompozyt na składnikach mineralnych ze stalowym wzmocnieniem wewnątrz, określany kiedyś mianem żelbet. Nawet ściany były zatem reliktem minionych epok.
***
Pierwsze pomieszczenie stanowiło klasyczną halę produkcyjną. Niby wiedziałem, że tak ona mniej więcej wygląda, jednak doświadczenie tego na żywo nadal było zaskoczeniem. Kto nigdy nie widział sufitu na wysokości piętnastu metrów nie zrozumie, o co mi chodzi.
Pomieszczenie stanowiło magazyn. Regały z kontenerami piętrzyły się na całej wysokości budynku. Między nimi kręciło się kilka nieporadnych, automatycznych wózków widłowych. Nie robiły niczego konkretnego. Ot, atrakcja turystyczna.
Rozwieszono tu i ówdzie wielkie ekrany – _prymitywna technologia, ale może chcieli zachować klimat z epoki._ Animacje na ekranach informowały o zastosowanych rozwiązaniach konstrukcyjnych i funkcji poszczególnych elementów.
Ciekawiej robiło się za kolejnymi drzwiami. Olbrzymia linia produkcyjna, zatrzymana w pozycjach najlepiej prezentujących zadania poszczególnych maszyn, wypełniała całą halę. Rozpoznawałem z grubsza wtryskarki, ramiona robotów transportowych, a zwłaszcza kombajny do obróbki skrawaniem. Nadal nie mogę uwierzyć, że kiedyś zamiast łączyć elementy ze sobą, by nadać im optymalne właściwości, pozbywano się dużej części jednolitego surowca metalowego, aby w ten sposób zmienić prostopadłościenny blok w pożądany element. _Totalnie absurdalne marnotrawstwo – tak samo surowca, jak i energii._
***
Mężczyzna obok, niewysoki, gruby brodacz, prawdopodobnie wyczuł moje nastawienie. Podszedł powoli i dyskretnie zagadał:
– Nieźle to wszystko wymyślili, nie?
– Co dokładnie ma pan na myśli?
– No te, co to nam tu próbują wymyślić historię. Przecie wiadomo, że taka maszyna – pokazał na frezarkę – to by w ogóle działać nie mogła. Żaden agregat tego nie pociągnie.
– Wie pan, ale kiedyś energię elektryczną czerpano z...
– Kolega to fizyki się uczył. Tak w domu, po tajniacku, żeby go nie zindoktrynowali, tylko prawdę poznawał. I wyliczył, że to by się nie dało. Nie ma takich agregatów.
– No, nie. Kiedyś były elektrownie.
– Że co?
– No takie wielkie agregaty, całe fabryki prądu, na bazie spalania paliwa lub reakcji jądrowych... Czasem też podobno na wodę.
– A, kolega widzę, jeszcze nieoświecony... Trudno. Przyjdzie czas, proszę uważać.
Nie do końca zrozumiałem, czy gość próbował mi grozić, czy tylko mnie przed czymś ostrzegał, jednak zaczynałem się niepokoić. Tym bardziej, że połączenie z siecią wyraźnie słabło.
Kolejne pomieszczenie prezentowało szereg pomniejszych urządzeń produkcyjnych. Prawdopodobnie zwiezionych tu z innych fabryk, bo nie układały się w żadną rozsądną ciągłość. Co najmniej trzech członków ekipy zwiedzającej, w tym mój wcześniejszy rozmówca, zaczęło w różnych miejscach wypalać laserami jakieś napisy. Przeważnie sprowadzające się do: „precz z zakłamywaniem historii”.
Reszta grupy najwyraźniej wolała się nie wtrącać. W budynku nie było też nikogo poza nami. Rolę przewodników odgrywały głównie ekrany, całkowicie obojętne wobec przejawów wandalizmu. Kątem oka zobaczyłem roboty sprzątająco-remontowe. Prawdopodobnie już czekały, aby po naszym powrocie do Metropolii wszelkie ślady bytności usunąć.
W sumie trochę się uspokoiłem widząc, że chyba jednak nie planują tu robić żadnej grubszej rozróby. Miałem już z tyłu głowy wizję zamachu bombowego, czy czegoś w tym rodzaju. Jak się okazuje, chcieli w zasadzie tylko zaznaczyć swoją obecność i wyrazić zdanie odrębne.
Na jednym z większych ekranów rozpoczęła się główna prezentacja dla zwiedzających.
Ciężki przemysł to kumulacja sił i środków w jednym miejscu. Ogromne fabryki, ogromne ilości surowców, ogromne źródła energii oraz koszty transportu do konsumenta. Wielkie bloki energetyczne przeważnie wymagają chłodzenia, czyli dużo energii się traci... Tak to wszystko dawniej wyglądało. Dopóki nie udało się profesjonalnie rozwinąć lokalnej produkcji addytywnej, wykonywanej przez systemy domowe, zasilane lokalnymi generatorami. Na śmieci, na resztki, na kompozyty z prywatnych miniszybów, optymalnie dobierane przez system dla uzyskania pożądanych parametrów.
Naturalne tendencje rozwojowe polegają zatem na dążeniu do miniaturyzacji i produkcji lokalnej. Na rozprowadzaniu wartości intelektualnej raczej w formie cyfrowej, niźli jako materię...
– Kłamstwo! – krzyknął któryś z awanturników.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.