Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cała ferajna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cała ferajna - ebook

Trudno być gangsterem. Zwłaszcza kiedy jest się świeżo po zawale…

Bosy, szef podwarszawskiego gangu, wraca do zdrowia, ale musi jeszcze odzyskać dawną pozycję w przestępczym światku. Czasem jednak łatwiej zapanować nad chłopakami „z miasta” niż nad własną rodziną. Wszak mafijna ferajna to także żony, kochanki, córki, synowie… Oddzielenie „pracy” od życia prywatnego okazuje się niemożliwe, a wojna, którą rozpętuje Bosy, zbiera krwawe żniwo.

Wytykać powieści „Cała ferajna”, że jest podobna do „Ojca chrzestnego”, jest tak samo absurdalne, jak czynić kobiecie wyrzuty, że jest podobna do Brigitte Bardot.
Władysław Pasikowski, reżyser

Czekałem na podobną gangsterską story. Dla lubiących historie o ludziach „z miasta” – lektura obowiązkowa!
Grzegorz Kalinowski, autor trylogii „Śmierć frajerom”

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67084-14-7
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ I

PORZĄDKI

1.

Jeżeli tak wygląda śmierć, to nie jest źle.

Nie pamiętał nic z tego, co się stało. Jakby obudził się po jakiejś straszliwej, pijackiej nocy. Tylko zamiast kaca był ból w klatce piersiowej, te cholerne kable i miarowy, rytmiczny pisk – znak, że żył. Ale powrót do świadomości był identyczny: na początku nie wiedział, gdzie był i co tu robił. Teraz już tylko nie mógł przypomnieć sobie samego momentu, jakby mu się film urwał. Ale resztę pamiętał...

Halina Nieznańska właśnie podawała klientce bukiet czerwonych róż, gdy zauważyła, że pod kwiaciarnię podjeżdża samochód jej męża, czarny mercedes S-klasse V12.

– Do widzenia. – Na słowa klientki odpowiedziała jedynie kiwnięciem głowy, patrząc przez okno witryny, jak Feliks wysiada z tylnego siedzenia.

Za kierownicą siedział Kosiara. Nawet stąd było dobrze widać jego okrągły i łysy łeb. Lubiła tego zwalistego chłopaka i traktowała trochę jak kolejnego syna. Zwłaszcza gdy zaglądał do kuchni i ciągle coś podżerał. Zupełnie jak Felek i Franek. Zawsze woził Feliksa i zawsze tytułował go bossem, co spowodowało, że reszta chłopaków zaczęła mówić o swoim szefie „Bosy” i tak już zostało.

Do kwiaciarni weszli kolejni klienci. Młody chłopak z dziewczyną. Na chwilę przysłonili witrynę, przez którą obserwowała wysiadającego z samochodu męża. Przytył trochę przez te czterdzieści lat małżeństwa, ale poza tym był taki jak zawsze – niezbyt wysoki, krępy, grubokościsty. Mocno już posiwiałe włosy zaczynały się znacznie wyżej nad linią brwi niż kiedyś...

Gdy tylko zamknęły się tylne drzwi auta, Kosiara przełączył stację w radiu. Właśnie leciał jakiś dyskotekowy kawałek po angielsku. Palce same zaczęły wystukiwać rytm na kierownicy w takt uderzeń perkusji. Muzyka wypełniła samochód. Kosiara słuchał piosenki, z której nie rozumiał ani słowa, a jednocześnie, jak wierny pies, patrzył za swoim panem. A ten dochodził już do kwiaciarni, gdy nagle stanął, złapał się za pierś i zgięty wpół upadł na chodnik.

– O kurwa! – Kosiara był zaskoczony, nie słyszał strzału. Mimo potężnej postury zwinnie wyskoczył zza kierownicy, wyszarpnął zza paska pistolet. Rozglądając się na wszystkie strony, instynktownie schylając głowę – jakby się bał, że teraz on będzie celem – pobiegł w kierunku leżącego na chodniku szefa. Z kwiaciarni wybiegła przerażona Halina.

– Feliks! Jezu! Feliks!

Kosiara był już przy leżącym mężczyźnie. Klęknął, szarpnięciem rozchylił mu marynarkę, aż guzik prysnął gdzieś w bok. Szukając rany, jednocześnie nerwowo rozglądał się wokół, gotowy w każdej chwili zasłonić szefa swoim ciałem.

– Boss! Kto strzelał, skąd?! – dopytywał, zdezorientowany.

Halina dobiegła do mężczyzn, zasłaniając dłońmi otwarte w niemym okrzyku usta. Feliks miał twarz wykrzywioną z bólu. Powoli uniósł rękę, zakrył dłonią broń ochroniarza.

– Schowaj to gówno – wyszeptał z trudem. – Serce...

Po kilkunastu dniach do sali na OIOM-ie w bródnowskim szpitalu wszedł lekarz w towarzystwie pielęgniarki. Popatrzył na pacjenta: leżał nieruchomo, z zamkniętymi oczami i rękami wyciągniętymi wzdłuż tułowia. Lekarz przeniósł wzrok na ekran urządzenia monitorującego pracę serca. Pokiwał głową i zdecydowanym ruchem wyłączył aparaturę. Pielęgniarka odchyliła kołdrę, zaczęła odczepiać elektrody od nagiego torsu.

– No, panie Nieznański, przenosimy pana do zwykłego pokoju – powiedział lekarz. – Już po strachu.

Bosy otworzył oczy.

– Jak – po strachu? Strachu to nie ma tylko wtedy, jak przyjaciele i rodzina myślą, że już nie żyjesz...

Teraz leżał w niewielkiej, jednoosobowej salce. Miał zamknięte powieki, ale otworzył je, słysząc kroki na korytarzu. W drzwiach pojawiła się Halina z dużym bukietem kwiatów, za nią ich młodszy syn, Franek – trzydziestoletni narwaniec zwany przez wszystkich Krawcem. Ksywkę zawdzięczał swym umiejętnościom. Kroił ludzi jak krawiec materiały. Wtajemniczeni wiedzieli, że zawsze nosi przy sobie nóż ukryty w prawym rękawie.

– Co ty, Halina? Podrywać mnie będziesz? – zażartował Bosy. Wyraźnie wracało mu zdrowie. Halina przysiadła na skraju łóżka, cmoknęła męża w policzek, poklepała po dłoni.

– Raz na jakiś czas można swojego chłopa rozpieścić, przyjemniej ci będzie, a poza tym kwiaciarz jesteś, nie?

Krawiec podszedł do ojca, podali sobie ręce.

– Jak się czujesz?

– Dzięki, pożyje jeszcze.

– Podać ci lekarstwo? – Krawiec z łobuzerską miną odchylił połę marynarki, pokazując ukrytą tam piersiówkę koniaku.

– A daj łyka. – Bosy wyraźnie się ożywił, ale Halina natychmiast zareagowała.

– Co? Czyś ty zwariował? Po moim trupie!

– Mama, patrz, jak się ojcu oczy świecą z radości. Tylko łyka. – Krawiec podał choremu piersiówkę. Bosy pociągnął, wyraźnie delektując się trunkiem. Na korytarzu zastukały czyjeś szybkie kroki.

– Pielęgniarka! Chowaj, już! – Oddał synowi płaską butelkę. Krawiec wcisnął ją do wewnętrznej kieszeni marynarki sekundę przed tym, zanim drzwi się otworzyły i stanęła w nich bardzo elegancko, a przy tym seksownie ubrana siostra Haliny, Krystyna. Mimo swoich pięćdziesięciu pięciu lat wciąż była atrakcyjną kobietą.

– A, to ty, Krycha – uspokoił się Bosy.

Szwagierka spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– A kogo żeś się spodziewał?

Popatrzyła na pozostałych, ale nie dowiedziała się, o co chodziło. Wzruszyła ramionami.

– Cześć siostra, cześć Franek. – Ucałowała się z Haliną, podała rękę Krawcowi. – Ja na chwilę, bo czasu mam niewiele.

– No dobra, to spadajcie – zdecydował Bosy. – Halina, zajdź do doktora, podpytaj, jak ze mną jest.

Halina spojrzała na męża, a potem, z wyraźną dezaprobatą, na siostrę. Mimo to nie zaprotestowała. Wyszła. Podobnie Krawiec, który nagle przypomniał sobie, że musi coś pilnie załatwić. Krystyna siadła na krześle, zakładając nogę na nogę, i z troską popatrzyła na Bosego.

– Jak ci? – zapytała.

– Ze chrztu świętego Feliks.

– Nie wygłupiaj się.

– To ty mi pierdołami czasu nie zajmuj, mów, co jest.

– Szwedzi nogami przebierają, trzeba towar odebrać, a psy strasznie węszą – rozpoczęła wyliczankę Krystyna.

– Teraz węszą – przerwał zdziwiony Bosy – jak ja jedną nogą w grobie?

– No właśnie, wierzyć nie chcą, że to pompka ci nawaliła.

– Coś jeszcze? – Bosy nie podjął tematu choroby swojego serca.

– Fantom ze swoimi za bardzo się cieszy. Jak cię erka zabrała, trzy dni pili z radości. Już gadają w mieście, że teraz to po nas i tylko oni będą warunki dyktować.

– I co?

– Franek chciał mu złożyć sprostowanie, ale powiedziałam, że ma czekać, co ty powiesz – wyjaśniła Krystyna.

– Fantom tylko gada czy coś konkretnie robi?

– Konkretnie spalił Malinie tira fajek.

– Spalił?

– No właśnie spalił zamiast przejąć. Powiedział, że stać go na zapalenie tobie kadzidła i żeby Malina wiedział, kto teraz akcyzę zbiera. Malina strasznie wkurwiony, łazi i mordę drze, że twoja ochrona do dupy. – Krystyna przerwała, zerknęła na Bosego z obawą, że może powiedziała za dużo, że tylko zdenerwuje chorego...

Bosy zapytał jak profesor sprawdzający wiedzę studentki:

– Co byś zrobiła?

– Malinie trzeba wytłumaczyć, że reklamacje przyjmujemy w firmie, nie na mieście.

– Dalej.

– Z Fantomem podobno do jednej szkoły chodziliście, twój kumpel z podwórka jeszcze, to go mój zakład obsłuży darmo.

Bosy kiwnął głową.

– Tak będzie.

– Kiedy?

– Jak wróce do domu.

– Nie za późno? Tracimy czas...

Bosy wzruszył ramionami.

– Ja nie trace. Mam kiedy pomyśleć.

Widząc, że nie przekonał szwagierki, dodał z łagodną perswazją:

– Spokojnie, Krycha. Będzie dobrze. Moja matka mówiła „jeszcze nie wieczór”.

Był wyraźnie zmęczony i Krystyna czuła, że dalsza rozmowa nie ma już sensu. Wstała.

– Trzymaj się – powiedziała ciepło.

Nieznacznie skinął głową. Wyszła. Odwrócił twarz do ściany.

Kiedy wróciła Halina, już spał.

Krawiec kontrolowanym poślizgiem zaparkował swój lśniący, czarny samochód przed salonem sprzedaży Mercedesa na Radzymińskiej, na wprost centrum handlowego M1. Wysiadł, ostentacyjnie zostawił otwarte okna. To sygnał, kto tu rządzi: fura nie do ruszenia. Przeszedł przez parking, zawiesił oko na zgrabnym coupe s204, stojącym za wielką szybą wystawową, oklejoną cyframi tworzącymi napis „2007” – podkreślający, że można tu nabyć model zaledwie miesiąc temu, w maju, zaprezentowany w Stuttgarcie. Po chwili, wprowadzony przez długonogą sekretarkę, wszedł do gabinetu właściciela salonu. Dealer wstał zza biurka i przywitał go z udawaną serdecznością.

– Dzień dobry, panie Franku! Niech pan siada. Zosia robi kawę?

– Kawę robi, a loda też? – zażartował Krawiec, rozsiadając się wygodnie. Dealer, jak wypadało, zaśmiał się krótko z dowcipu, potem sięgnął do dużej szafy, stojącej za jego biurkiem.

– Od dzisiaj stawka wzrosła, prezesie – poinformował uprzejmie Krawiec, przekonany, że facet, jak zawsze, wyjmie kopertę z kasą.

Dealer wyjął butelkę brandy.

– Po maluchu? – zaproponował.

Krawiec wzruszył ramionami.

– Może być i po litrze, a stawka nie jest do negocjacji.

– O płatnościach będzie za chwilę, jak Zosia... O, właśnie.

Sekretarka wniosła dwie kawy, postawiła na biurku i wyszła, odprowadzana spojrzeniem Krawca. Dealer nalał po kieliszku brandy. Gdy Krawiec się do niego odwrócił, wzniósł szkło w geście toastu. Wypił jednym haustem. Krawiec swojego nawet nie ruszył. Podsunął go mężczyźnie.

– Walnij, prezes, drugiego, bo coś ci oczka z nerwów latają – zaproponował z pełną ironii troską.

Dealer po chwili wahania chwycił kieliszek i wlał zawartość prosto do gardła. Odetchnął głęboko, poprawił się w fotelu, przysunął sobie filiżankę z kawą. Krawiec obserwował go, uśmiechając się szyderczo.

Czarne bmw serii 7 z trudem pokonywało rozkopaną ulicę Kościuszki w Markach. W środku siedziało dwóch napakowanych, w pewien sposób identycznych. W jaskrawych dresach z białymi paskami na nogawkach, ostrzyżonych na łyso, ze złotymi łańcuchami na szyjach i bransoletkami na rękach. Prowadził Pasztet, obok siedział Pompka. Kumplowali się od lat, jeszcze od podstawówki. Pasztet był poważniejszy, rzadko się uśmiechał – kiedy szedł chodnikiem, ludzie odruchowo schodzili mu z drogi. Pompka – odwrotnie: zawsze uśmiech od ucha do ucha i żarciki, którymi komentował prawie każdą sytuację. Robił niezwykle mylące wrażenie bardzo sympatycznego chłopaka. Ciągle kogoś myliło...

Samochód wjechał na teren hurtowni nabiału, opony złapały przyczepność na wybetonowanym placu. Pasztet zakręcił z fasonem, cofnął w pobliże schodków na rampę. Wysiedli. Pasztet, wskazując samochód, uprzejmie zapytał jednego z robotników, który właśnie podjechał wózkiem widłowym:

– Nie będzie tu przeszkadzał?

– Nie, nie. Już skończyliśmy robotę.

– Bo wie pan, nie chciałbym, żeby mi go ktoś zarysował widlakiem.

Facet machnął ręką, że wszystko będzie OK. Pasztet z zadowoleniem kiwnął głową, Pompka posłał robotnikowi pełen sympatii uśmiech i poszedł za kumplem do wnętrza magazynu. Poruszali się w jednakowy sposób. Przez nadmiernie rozbudowane bicepsy ich ramiona nie przylegały do tułowi. Gdy szli, przypominali małpy.

Przeszklony kantor znajdował się w jednym z narożników wielkiej hali. Z daleka widać było zawalone segregatorami, fakturami i innymi papierowymi śmieciami biurko. Hurtownik, ze względu na prowadzony asortyment zwany Jajcarzem, widząc nadchodzących chłopaków, gestem odprawił swoich pracowników. Minęli się z nimi w drzwiach.

– Siema, Jajcarz.

– Co jest? – Hurtownik sprawiał wrażenie zdziwionego.

Pompka roześmiał się krótko, jak z dobrego dowcipu.

– Z ciebie to naprawdę jajcarz! Pierwszy jest! Kalendarza nie masz?

Jajcarz pokręcił głową.

– Za późno.

Pasztet spojrzał na Pompkę, Pompka na Paszteta, potem obydwaj popatrzyli na Jajcarza, jakby się z choinki urwał.

– Co „za późno”? Odbiło ci?

– Byli już u mnie od Fantoma.

Pasztet obszedł biurko, stanął przy Jajcarzu, przybliżył swoją twarz do jego twarzy i powiedział cicho, dobitnie:

– Kasa na stół. Już. A za to, że podskakujesz, pięćdziesiąt procent podatku.

Jajcarz nie cofnął głowy ani o milimetr.

– Frajera szukasz? Myślisz, że nie wiem, co jest grane?

Stojący po drugiej stronie biurka Pompka wyprowadził nagły prosty na głowę Jajcarza, ale Pasztet złapał go za rękę, zanim cios dosięgnął celu.

– Czekaj, Pompka. Kolega powie mi, co jest grane, bo ja mam kiepski słuch.

Jajcarz był pewny swego.

– Teraz kasę zbierają ci od Fantoma – wytłumaczył spokojnie. – Nie moja wina, że Bosy na wykończeniu i że was wyjebali z gry. Wiesz, jak jest. Dam wam kasę, to jutro spalą mi budę. Tydzień, dwa – i sami będziecie dla Fantoma robić, jak was przedtem nie pośle do piachu.

Dealer spojrzał na Krawca przyjaźnie.

– Panie Franku, ile my się lat znamy, no ile?

Krawiec beznamiętnie wzruszył ramionami.

– A będzie z piętnaście, nie?

Dealer z zapałem kiwnął głową.

– No! Dawałem kasę, wy pomagaliście rozkręcić biznes, było klawo. Ale czas leci. Pan wie, kto u mnie bryki kupuje? Ja mam teraz na jeden telefon lepszą ochronę, niż pan by przez tydzień zbierał.

Krawiec uniósł brwi. Naprawdę nieznacznie, delikatnie, jak na niego – wręcz subtelnie. Niemniej – gdyby dealer nie był tak zasłuchany we własne tokowanie, musiałby to zauważyć. Nie zauważył.

– Drzwi się u mnie nie zamykają od różnych ważniaków, a każdy chętnie za dobrą brykę z dobrym upustem jakąś przysługę zrobi. – Dealer przerwał na chwilę, znów poprawił się w fotelu: wyraźnie zmierzał do puenty. – Dawałem wam się przy mnie pożywić, bo mam sentyment do pańskiego ojca za to, że jak komuna pierdolnęła, umiał się ustawić, a przy nim niejeden stanął na nogi. Ale ja już za wysoko wlazłem, sam nie wiem, kiedy. Jakby tu obcy przylazł po podatek, to bym powiedział wprost, że jest na mnie za krótki, a panu mówię tylko, że nam już nie po drodze. Czyli „co złego to nie ja” – i musicie znaleźć nowego frajera.

Krawiec kiwnął głową.

– Zawsze twierdziłem, że masz pan łeb na karku.

Dealer przyjął to za dobrą monetę, odprężył się, chciał z tej okazji łyknąć koniaku. Zauważył, że ma już pusty kieliszek. Z uśmiechem sięgnął po butelkę.

– Okazuje się... – Dealer skamieniał, a dzwoniąca komórka nie pozwoliła Krawcowi dokończyć zdania. Wyciągnął aparat z kieszeni, spojrzał, kto dzwoni, odebrał.

– Mów, co jest, tylko krótko i z sensem.

Słuchał chwilę. Dealer zastygł z palcami na nakrętce butelki. Krawiec najpierw był zaskoczony, potem wściekły, w końcu zdziwiony.

– Zaraza jakaś czy co?... Poczekaj tam na mnie, zaraz będę.

Wyłączył komórkę, wstał, spojrzał na znieruchomiałego dealera patrzącego zza blatu biurka z niepewnością podwórzowego kundla spodziewającego się kopniaka.

– Okazuje się... że nie pogadamy, bo czasu mało. A i gadać chyba nie ma o czym. – Krawiec odwrócił się i wyszedł. Dealer wypuścił powietrze z płuc, odkręcił zakrętkę, która wypadła mu z drżących palców i toczyła się po biurku, aż spadła na dywan. Pociągnął łyk prosto z gwinta.

Pasztet i Pompka stali przed swoim autem, oparci tyłkami o maskę. Wystawiali gęby do słońca. Czekali.

Z wnętrza magazynu nadszedł Jajcarz. Jeszcze przed wyjściem na rampę zobaczył chłopaków stojących tyłem do niego. Zamurowało go. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wrócić cichcem do kantorku i nie zadzwonić po wsparcie. Po namyśle ruszył jednak do przodu. W progu rozejrzał się dyskretnie. Cisza, upał, spokój... Odetchnął z ulgą, wróciła mu pewność siebie. Wyszedł na rampę i z góry zapytał prowokująco:

– Wy jeszcze tutaj?

Pasztet nawet nie drgnął, nie otworzył oczu.

– Nigdzie nam się nie spieszy – oznajmił spokojnie.

– Nie dałeś kasy, na wachę nie mamy – rzucił żarcik Pompka, któremu też nie chciało się otwierać oczu.

– Jedźcie stąd. Lepiej, żeby was tu nie widzieli.

– Wyrzucasz nas?

– Nie, tylko mówię.

– Daje ci Fantom ochronę – dzwoń po jego chłopaków, niech nas pogonią.

Hurtownik stał jeszcze przez chwilę, potem bez słowa odwrócił się i wszedł do magazynu. Pasztet dopiero teraz otworzył oczy, przekręcił głowę w tył i w górę, żeby spojrzeć za odchodzącym. Rozległ się ryk silnika. Mercedes Krawca złapał poślizg przy wjeździe w bramę, w ostatniej chwili wyrównał, zahamował ostro przy samochodzie chłopaków. Krawiec wyskoczył z wozu, zostawił otwarte drzwiczki i wbiegł na rampę, gestem powstrzymując chcących ruszyć za nim goryli. Po chwili z wnętrza doleciały jakieś krzyki, we wrotach hali pojawił się zmykający tyłem robotnik. Zaraz za nim Krawiec, też idąc trochę tyłem, a trochę bokiem, wywlókł Jajcarza, trzymając go oburącz za koszulę na piersiach. W połowie szerokości rampy zatrzymał się i robiąc półobrót, nadał hurtownikowi prędkość. W ostatniej chwili podciął mu nogi. Jajcarz przez sekundę leciał, po czym jak worek spadł wprost na bmw Paszteta, wgniatając dach. Osunął się na ziemię.

Krawiec zeskoczył z rampy, stanął przy nim, czekał. Jajcarz powoli podnosił się na nogi. Wtedy Krawiec zrobił prawą ręką gwałtowny zamach przed jego twarzą – odwrotny, jakby cofał cios. Błysnęła stal. Ofiara krzyknęła przeraźliwie. Z policzka mężczyzny trysnęła krew – Krawiec wysunął z rękawa swój nóż. Widząc, co się dzieje, robotnik, który przedtem wybiegł z magazynu, rzucił się w stronę budynku biurowego. Pasztet skoczył za nim, dopadł go po kilku krokach, przewrócił. Wyciągnął pistolet, przyłożył leżącemu do głowy.

– Co, kurwa, chcesz, żebym ci łeb rozpierdolił? Chcesz?!

Przerażony mężczyzna nie mógł wykrztusić słowa, pokręcił tylko głową. Pasztet go kopnął.

– Spierdalaj do magazynu i siedź cicho!

Przy samochodzie skulony Jajcarz przyciskał dłoń do rozoranego policzka. Szeroko otwartymi oczami patrzył na Krawca, który przyłożył mu ostrze do gardła.

– Oprócz tego, co zawsze, dołożysz drugie dziesięć tysięcy za moje nerwy i pięćdziesiąt za zniszczoną brykę – oznajmił.

– Jezu, Krawiec! Skąd ja wezmę... – Hurtownik dopiero teraz był naprawdę przerażony.

– Przecież Pasztet – Krawiec ruchem głowy wskazał pogięty dach bmw – musi teraz kupić sobie nowy wózek, nie? Kasa na jutro rano!

Hurtownik, mimo strachu, próbował negocjować.

– Krawiec, co ty? Gdzie ja przez noc siedemdziesiąt kawałków wykombinuję?

Krawiec zgodliwie kiwnął głową, zdejmując ostrze z szyi nabiałowego przedsiębiorcy i chowając nóż do rękawa.

– Nie ma sprawy, może być pojutrze. Też ósma rano. Tyle że plus dwadzieścia procent za zwłokę. Jakbyś nie mógł, to zadzwoń, poczekam nawet i dłużej. Opłaci mi się. – Nachylił się nad klęczącym. – Ostatni raz. Ostatni raz mi się postawiłeś. Zrób to znowu, a pójdziesz do piachu.

Odwrócił się, machnięciem ręki dając chłopakom znak, żeby wsiadali do swojego auta. Dwa samochody wyjechały za bramę, wznosząc tumany kurzu.

Jajcarz rozejrzał się. Zza drzwi hali i zza narożnika drugiego budynku patrzyli na niego przerażeni pracownicy, niepewni, co mają robić. On sam nie wiedział, co ma robić. Jedna z zatrudnionych u niego bab przyniosła apteczkę, bez słowa podała mu opatrunek. Przyłożył gazę do policzka. Kiwnął jej głową, to było podziękowanie. Wciąż na niego patrzyli. Wzruszył ramionami i powlókł się do wnętrza.

Śmierć jest ewidencjonowana jak mało co w życiu obywatela, dlatego zakład pogrzebowy nie może być pralnią pieniędzy. Ale może być przedsiębiorstwem bardzo dochodowym i jego właściciele mogą żyć we względnym luksusie, nie wzbudzając przy tym żadnych podejrzeń. Właścicielką takiego zakładu pogrzebowego, w Zielonce pod Warszawą, była Krystyna Chałatkiewicz, młodsza siostra żony Bosego. Prowadziła go od wczesnych lat osiemdziesiątych. Teraz stała przed swoim biurkiem, ubrana dostojnie, w ciemne, prawie żałobne ciuchy. Klient spojrzał w jej oczy z głęboką wdzięcznością.

– Dziękuję z całego serca. To dla mnie ważne, że mama...

Krystyna westchnęła.

– Wszyscy pragniemy, żeby nasi bliscy zostali godnie pożegnani... Jeszcze raz – serdecznie współczuję.

Podała mu rękę. Klient złamał się wpół w głębokim ukłonie, składając pocałunek na grzbiecie jej dłoni, wbił się nosem w nadgarstek. Wychodząc, minął się w drzwiach z Krawcem. Krystyna przeniosła wzrok na siostrzeńca.

– Rękaw masz zakrwawiony.

Krawiec spojrzał.

– Kurwa! Jeszcze i to!

Zdjął marynarkę i z pasją cisnął na podłogę. Krystyna ruszyła w kierunku przejścia na zaplecze.

– Podnieś i chodź.

Posłusznie podniósł odzienie i ruszył za ciotką.

Jej mąż, czyli Chałat, siedział przy komputerze w pokoju biurowym, z zadowoloną miną przeglądając w internecie strony porno. Podniósł wzrok na wchodzących, szybko zamknął przeglądarkę. Żona patrzyła na niego przez chwilę.

– Ty nie wiesz, co takie moje spojrzenie znaczy? Wypierdalaj.

Chałat wstał zza biurka, uśmiechnął się niewyraźnie do Krawca, niemal bezszelestnie zniknął za drzwiami. Był oficerem SB, po zmianie ustroju zweryfikowanym negatywnie i odesłanym na wcześniejszą emeryturę. W rodzinie Krystyny tolerowano Mariana z trudem, między sobą nazywając Chałatem, czasem nawet dosadniej – Szmatą – choć mało kto odważyłby się powiedzieć mu to wprost. Ze strachu. Przed Krystyną.

Krawiec, siadając wygodnie na skórzanej kanapie, pokręcił głową.

– Po cholerę ty żeś, ciotka, wyszła za takiego kutasa?

Krystyna machnęła ręką.

– Młody jesteś, nie zrozumiesz. – Wsypała listki herbaty do dwóch szklanek, zalała wrzątkiem. – Mów, co cię gryzie.

– Dilerek się postawił.

– Ten rękaw?...

– Nie, to Jajcarz. Też nie chciał płacić.

– Epidemia jaka czy co?

Krawiec roześmiał się krótko.

– Pomyślałem tak samo.

– I co?

– Jajcarz to przez Fantoma podpuszczony był, ale już mu przeszło. Gorzej z Dilerkiem.

– Bo?

– Mocny jest. Wiesz, sprzedaje wózki tym różnym frajerom... Z rządu, nie z rządu.

Krystyna siorbnęła łyk naparu, z gracją wypluła na podłogę herbaciany listek.

– Mocna, Franek, to jest ta herbata na przykład.

Wzięła leżącą na biurku komórkę, wybrała numer.

Felek, zwany Felgą, był najstarszym dzieckiem Bosego i Haliny. Miał warsztat samochodowy, pełniący taką samą funkcję, jak firma Krystyny: stały oficjalny dochód i jednocześnie przykrywka.

Mechanicy w jednakowych, firmowych kombinezonach uwijali się bez zbędnej gadaniny. Tylko w jednym miejscu dwóch stało, rozmawiając cicho. Przechodzący przez warsztat Felga zauważył to od razu, podszedł.

– Panowie, czy ja wam płacę za gadanie? – zapytał z uprzejmym zaciekawieniem. Jego oczy były niebezpiecznie zimne. Jeden z rozmawiających skwapliwie pokazał trzymaną w rękach sprężarkę od klimatyzacji.

– My o tym, szefie. Ciśnienia nie trzyma.

– To wkładaj nową, a to na szmelc. Nienaprawialne.

Drugi pracownik zaproponował z zaangażowaniem:

– Kiedy, szefie, jakby podtoczyć tłoczki, żeby miały miejsce na pierścień, uszczelnić...

– Za moje pieniądze chcesz się w wynalazcę bawić?

– Ale to nasz stały klient, przyoszczędzić chciał...

– Moim kosztem? Jak na nim stracę, to sobie tak odbiję, że tobie przestanę płacić!

Pierwszy mechanik postanowił wyjaśnić, o co chodzi.

– Kiedy, szefie, to ten prokurator z Ochoty.

Felga uspokoił się momentalnie.

– Było mówić od razu. Jasne, Adaś, jasne. Nasz klient, nasz pan. Ale nie pieprz się z tym szmelcem. Wstawimy mu nową w promocyjnej cenie.

– Ja od razu mówiłem, żeby zaszedł do pana do kantorku, to pewnie coś się znajdzie...

– No i?

– Powiedział, że on nie może się zgadzać na żadne specjalne ceny, bo to zawsze jest podejrzane – zaraportował Adaś.

Felga ze zrozumieniem kiwnął głową.

– Idź na magazyn, weź nową sprężarkę, obleć po wierzchu brudną, tłustą szmatą i powiedz, że to używana, z rozbitka. Rozlicz się z nim z ręki do ręki.

– Dobra.

– Tylko forsa ma się potem znaleźć u mnie.

W kieszeni zabrzęczała mu komórka. Spojrzał na wyświetlacz, machnął mechanikom, żeby brali się do roboty, odebrał.

– Cześć, co jest?... Jak to „pogonił Franka”?

– To śmieć! Bez ojca do dzisiaj ganiałby tą swoją lawetą po rozbitki od helmutów! – Felga przed chwilą wszedł do biura Krystyny, usiadł na kanapie, teraz wyjmował z kieszeni trzy telefony komórkowe, układał przed sobą na stoliku. Z niedowierzaniem spojrzał na brata.

– A ty, Franek, żeś się po prostu zabrał i poszedł?

– Odpierdol się! Co, miałem kurwę zarżnąć w jego gabinecie? Poza tym musiałem inną sprawę załatwić.

– Jezu! Żeby takie gówno próbowało się stawiać!

– Nie drzyj się, Felek – zmitygowała go Krystyna. – Trzeba spokojnie pomyśleć, co dalej.

– Jak to co? Spalić mu budę.

Krawiec przytaknął z mściwą miną.

– Też tak myślę. Trzeba tylko zapytać, co ojciec na to.

Bosy pokręcił głową.

– Powoli. Niech sie frajer cieszy, że wygrał. Będzie bardziej bolało, jak zrozumie, że sie pomylił. Za pare dni wróce do domu i wszystko obmyślimy.

Cała trójka stała przy jego łóżku. Felga się żachnął.

– Kiedy co tu myśleć, ojciec? Spalić frajera.

– Ubezpieczone ma wszystko, nie rozumiesz tego, czy jak? – zirytował się Bosy. – Od wartości budy, towaru i od strat, jak nie będzie mógł handlować.

– To co? – zaoponował Krawiec. – Wypadnie, pierdolony, z gry, zaczną u innych kupować.

– A my działke będziemy brać od PZU? Wbij sobie w łeb, że frajerstwo ma sie bać. A boisz sie, jak nie wiesz, co cie czeka, a nie, jak już jest po wszystkim.

Krawiec wzruszył ramionami, spojrzał w okno. Krystyna postanowiła go wesprzeć.

– Trzeba pokazać, że nie my na niego, a on na nas jest za krótki.

Bosy popatrzył na szwagierkę prawie błagalnie.

– Kryśka, nie nerwowo. Daj mnie wrócić do domu.

– A ja go, kurwę, załatwię po swojemu.

Krawiec włączył silnik. Siedzieli już w jego mercedesie. Krystyna obok niego, Felga na tylnym siedzeniu.

– Ojciec kazał poczekać – powiedział.

– Dilerek to nie ojca działka, tylko moja. – Krawiec wrzucił bieg, ruszył. – Nie będę czekać na swoją forsę.

Krystyna wzruszyła ramionami.

– Odbijesz sobie. Co ci parę dni da?

– Nie widziałaś jego mordy, jaki zadowolony był. Nie daruję frajerowi.

– Jak cię tak nosi, to pogadaj z Maliną – powiedziała stanowczo. – Tylko już. Porządek musi być, bo robota czeka. A teraz zawieź mnie szybko do zakładu.

– Przecież Chałat tam siedzi – zauważył Krawiec, wkładając bilet w bramkę wyjazdową. Jednak gdy szlaban się uniósł, z radością wcisnął gaz do dechy i z piskiem opon wypadł z parkingu na ulicę.

Chałat, czyli Szmata, nie siedział w zakładzie, tylko za kierownicą swojego MG cabrio. Musiał wywiązać się z obowiązków, jakie miał na drugim etacie – w rodzinnej strukturze Bosego zajmował się kredytami. Jako były esbek wniósł do rodzinnego interesu kontakty z różnymi biznesmenami, przekwalifikowanymi, jak on, z funkcjonariuszy peerelowskiego MSW. Było ich sporo, najczęściej działali na styku legalnych interesów i szarej strefy. Teraz podjechał pod drzwi kopiarni płyt CD. Wysiadł z fasonem – nie otwierając drzwiczek, tylko unosząc się na rękach i przekładając nogi nad karoserią. Wszedł do wnętrza, przemierzył halę, mijając „linię produkcyjną” – zestawy do nagrywania płyt, stoły, przy których kilkanaście kobiet pakowało krążki w pudełka, paczki z papierowymi naklejkami... W pomieszczeniu biurowym był niecałe trzy minuty: wymienił uścisk dłoni z Melomanem, ubranym ze swobodną elegancją czterdziestolatkiem, wziął od niego plik pieniędzy, przeliczył, kiwnął głową.

– W porządku.

Schował banknoty do wewnętrznej kieszeni marynarki i bez pożegnania ruszył do wyjścia. Zlekceważony Meloman próbował nawiązać koleżeńską rozmowę:

– A tak w ogóle, co u ciebie?

– Też w porządku. Cześć. – Szmata nie zamierzał tracić ani chwili na gadanie z zależnym od niego facetem. W gruncie rzeczy cenił swoją pozycję. Zamienił elitę reżimowego aparatu przymusu na elitę szarej strefy. Był jednak kimś – a Meloman... W dodatku eksmilicjant. W poprzedniej epoce też nie miał szans na skrócenie dystansu z oficerem SB.

Dealer, który tak nierozsądnie zirytował Krawca, jak zawsze około godziny dziewiętnastej wyszedł z salonu, żegnany pełnymi szacunku ukłonami pracowników i ruszył w drogę do domu. To nie miała być długa podróż, raptem piętnaście kilometrów. Mieszkał tuż za Radzyminem. Kiedy minął fabrykę Coca-Coli, zostały mu tylko dwa kilometry lokalnej drogi przez las. Już widział w oddali osiedle domków jednorodzinnych, gdy nagle z leśnego duktu wyskoczył dostawczy furgon blaszak. Stanął w poprzek jezdni, jakby jego kierowca zbyt późno dostrzegł nadjeżdżający samochód osobowy.

Dealer zahamował gwałtownie, przy stukocie ABS-u udało mu się zatrzymać swój wóz kilka kroków od intruza. Boczne drzwi blaszaka odsunęły się, z wnętrza wyskoczyło kilku osiłków z pończochami na twarzach. Pierwszy z nich trzymał w ręku potężny, dziesięciokilogramowy młot. Z całej siły uderzył nim w zderzak samochodu dealera, powodując odpalenie poduszek powietrznych. Następne uderzenie rozbiło szybę w drzwiach kierowcy. Mocny chwyt napakowanych ramion wywlókł zaszokowaną, unieruchomioną poduszkami ofiarę z pojazdu. Kopniak w jądra zwalił ją z nóg. Dealer zawył z bólu, zwinięty w kłębek upadł na kolana. Kolejne kopniaki – w plecy i w tył głowy – przewróciły go na asfalt. Odruchowo przyjął pozycję embrionalną, jednocześnie zasłaniając głowę ramionami i krzycząc z przerażenia. Nerwowe napięcie – a może odbierający kontrolę nad zakończeniami nerwowymi kopniak w kręgosłup – zwiotczył mu zwieracz cewki moczowej. Jeden z napastników pochylił się nad jęczącym, przerażonym mężczyzną.

– Nie uregulowałeś swoich długów. Masz dwa dni.

Kopnął leżącego na pożegnanie i pobiegł za kompanami do furgonu. Półciężarówka odjechała, przy zawracaniu wznosząc kłęby kurzu z pobocza. Dealer jeszcze przez chwilę leżał nieruchomo, oswajając wszechogarniający ból. Potem bardzo powoli przetoczył się z pozycji embrionalnej na klęczki, następnie wstał, podpierając się dłońmi o asfalt. Z trudem wsiadł za kierownicę – z centralną częścią rozerwaną wybuchem poduszki – uruchomił auto i przejechał krótki dystans do domu. Nie mógł pozwolić, aby zobaczył go któryś z mieszkańców osiedla. Nie mógł odpowiadać na żadne pytania. Nie mógł zgłosić się na policję. Nic nie mógł.

Krawiec i jego żona, Grażyna, jedli kolację. On pochłaniał befsztyk tatarski, zagarniając widelcem wielkie kupy mięcha. Ona konsumowała po drugiej stronie stołu, z gracją dolarowej dziwki nakładając niewielkie porcje na małe kromki chleba. Obok talerza Krawca leżały trzy telefony komórkowe. Jeden z nich zaczął grać leitmotiv z Ojca chrzestnego. Odebrał, zapytał z pełnymi ustami:

– No?

Słuchał przez krótką chwilę, przełykając jedzenie.

– Dobra.

Odłożył aparat. Pociągnął potężny łyk piwska z wysokiej szklanicy, wrócił do swojego tatara. Grażyna spojrzała pytająco. Dostrzegł jej wzrok.

– Pasztet dzwonił – wyjaśnił.

– Że co?

– Że nic.

Uśmiechnął się szeroko, zatarł ręce.

– Że nowa forsa będzie za dwa dni! Stary dług – a nowa forsa! Fajne, nie?

Grażyna zapytała z żywym zainteresowaniem.

– Duża?

– Pięć tysięcy eurosów!

Jego dystyngowana małżonka wzruszyła ramionami.

– To musi przy kolacji dupę zawracać?

Szmata nie myślał o kolacji. Od kilku godzin – a było już po północy – grał w ruletkę, otoczony wianuszkiem świeżo poznanych, ładnych dziewczyn. Co pewien czas od niechcenia obdarowywał którąś z nich kilkoma żetonami. Klaskaniem skwitował zatrzymanie się kulki przy odpowiedniej liczbie. Krupier przesunął w jego stronę kolejny stosik żetonów...

Świtało, kiedy na rauszu, zadowolony z życia, uśmiechając się do własnych myśli – wyszedł ze swojej łazienki. Cicho wślizgnął się do łóżka, w którym spała Krystyna.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: