- W empik go
Call me crazy. Bellamy Creek. Tom 3 - ebook
Call me crazy. Bellamy Creek. Tom 3 - ebook
Zasady układu były jasne: żadnych uczuć, żadnego dotykania, żadnych komplikacji.
Enzo Moretti pochodzi z włoskiej rodziny, która wyjątkowo ceni tradycyjne wartości. Jego przodkowie ustanowili regułę – dochodowy rodowy biznes może odziedziczyć tylko osoba, która ustatkuje się przed trzydziestymi piątymi urodzinami. Enzo ma idealnie predyspozycje do kierowania firmą, ale jako trzydziestoczterolatek wciąż jest singlem.
Bianka DeRossi marzy o zostaniu matką. Zmaga się z problemami zdrowotnymi, przez które może mieć trudności z zajściem ciążę. Szanse na macierzyństwo spadają z każdym rokiem, a ona wciąż nie poznała mężczyzny, z którym chciałaby dzielić życie.
Choć rodziny Morettich i DeRossich od zawsze żyły w przyjaźni, Enzo i Bianca nie znosili się przez całe dzieciństwo – on uważał ją za wyniosłą, ona jego za aroganta. Pomimo różnic kobieta proponuje mężczyźnie układ: poślubi go, aby mógł odziedziczyć firmę, w zamian za co on dostarczy materiału genetycznego do zabiegu sztucznego zapłodnienia. Ich relacja ma oczywiście pozostać czysto platoniczna. Szybko okazuje się jednak, że mieszkanie pod jednym dachem z równie irytującą co pociągającą osobą sprawia, że złamanie zasad zaczyna się im wydawać wyjątkowo kuszące…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-237-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Enzo
Nastaje w życiu mężczyzny taki dzień, kiedy to wchodzi gdzieś z nadzieją w sercu i pierścionkiem w kieszeni, w pełni przygotowany do tego, by przyklęknąć i ślubować swe wieczne oddanie. Gotów wziąć bratnią duszę za rękę, zadać pytanie i przyrzec miłość, uczciwość i wierność na wieki, póki śmierć was nie rozdzieli.
To nie był ten dzień.
Co prawda miałem w kieszeni pierścionek – bardzo ładny, z blisko półtorakaratowym brylantem na złotej obrączce. Zrobiłem na nim świetny interes – mój kuzyn Paulie pracował w sklepie jubilerskim, gdzie jakiś biedak właśnie zwrócił to cacko. Owszem, na obrączce wygrawerowano czyjeś imię, ale Paulie mnie zapewnił, że da się je usunąć.
Z perspektywy czasu wiem, że powinienem był to zrobić przed oświadczynami, ale nie myślałem jasno. Potrzebowałem żony. I to szybko.
A wszystko to przez tę niedorzeczną tradycję w mojej rodzinie. Aby przejąć firmę budowlaną Moretti & Sons, najstarszy syn musi się ustatkować, czyli mieć żonę, a najlepiej też jedno lub dwoje dzieci, a to wszystko przed ukończeniem trzydziestego piątego roku życia. Ojciec miał już sześćdziesiąt osiem lat i szykował się do przejścia na emeryturę. Od lat groził mi, że przekaże firmę mojemu młodszemu bratu Pietrowi.
Pieprzony Pietro!
Może i miał trzydzieści dwa lata, żonę i trzecie bambino w drodze, ale nigdy się nie wyrabiał na czas, zawsze był źle zorganizowany i stanowczo zbyt niefrasobliwy, aby być efektywnym menedżerem. Kontrahenci, dostawcy i klienci bezustannie wchodzili mu na głowę, bo nienawidził konfrontacji.
Nie zrozumcie mnie źle, to mój braciszek i kocham gnojka – a bratanica i bratanek są cudowni – ale nie wybiera się kogoś takiego do zarządzania firmą wartą wiele milionów dolarów.
A ja? Uwielbiałem konfrontację. Nie bałem się powiedzieć komuś, że partaczy robotę, albo przypomnieć o cenie, jaką zaproponował, lub terminie, na jaki przystał. Wiedziałem, kiedy się wykazać urokiem, a kiedy zachować się jak fiut. Wiedziałem również, kiedy być czarującym fiutem. I jak dobić targu.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
Tak było przed zaręczynami.
Spotykałem się z Reiną od trzech miesięcy i uznałem, że to wystarczająco długo, chociaż mogłem nie być w tej kwestii najlepszym ekspertem, bo długotrwałe związki nie były moją specjalnością. I bynajmniej nie zachowywałem się jak palant – zawsze dbałem o to, by kobieta doskonale rozumiała, co mogę jej zaoferować (piekielnie dobrą zabawę), a czego nie (nic, co przypominałoby związek).
Niestety, trzydziestka piątka się zbliżała, a groźby ojca stawały się coraz bardziej realne. Uświadomiłem sobie, że pora zachować się po męsku i wsunąć pierścionek na czyjś palec.
Reina wydawała się równie dobrą kandydatką na panią Moretti jak każda inna. Była bardzo młoda – wczoraj skończyła dwadzieścia jeden lat – trochę zbyt mocno przywiązana do swojego telefonu i nie miałem bladego pojęcia, o czym do mnie mówi, ale poza tym jej kandydatura mi odpowiadała. Dziewczyna była piękna, miała równo pod sufitem, dobre relacje z rodziną, a jej matka, kobieta przed pięćdziesiątką, nadal świetnie się trzymała. Czy mog-łem prosić o więcej?
Spełniała też kryteria moich rodziców: katoliczka, Włoszka, a moja i jej nonna się znały.
Czy byłem zakochany? Nie. Lecz przecież miłość rodzi się z czasem, prawda? Nie miałem co do tego pewności, bo nigdy jej nie doświadczyłem. Miłość kojarzyła mi się z czymś, do czego się przyzwyczajasz, jak do kanapy, która na początku jest trochę twarda, ale staje się coraz wygodniejsza, im więcej na niej przesiadujesz. Uznałem, że w końcu dotrzemy do tego etapu.
W tej chwili ważne było, abym zapewnił sobie stanowisko szefa firmy Moretti & Sons, w której pracowałem dzień po dniu od czternastego roku życia. Nie po to angażowałem się w sprawy firmy całym sobą i żyły sobie wypruwałem, żeby teraz przejął ją Pietro, a już na pewno nie będę jedynym najstarszym synem od pięciu pokoleń, który nie poprowadzi firmy. I jeśli w tym celu muszę mieć żonę i dziecko, to je sobie sprawię.
Czy to takie trudne?
Okazało się nieco trudniejsze, niż sądziłem.
Dla uczczenia urodzin Reiny zabrałem ją na kolację do DiFiore, najlepszej włoskiej restauracji w mieście należącej do kuzyna mamy, Dużego Tony’ego. Siedzieliśmy w najlepszym boksie. Świece na stole płonęły, z głośników płynęła łagodna muzyka, a ja miałem na sobie nowy garnitur i krawat. Dałem sobie ostrzyc włosy i skrócić zarost. Pachniałem fantastycznie, moje falowane włosy robiły to coś z przodu i włożyłem szczęśliwe bokserki.
Byłem gotowy.
Poczekałem, aż kelnerka, moja kuzynka Lara, sprzątnie talerzyki po deserze, usiadłem prosto i odchrząknąłem. Czułem, że skręca mnie w żołądku, ale to zignorowałem.
– Jak ci się podobają urodziny?
Reina uśmiechnęła się do mnie, odgarnęła energicznie długie, proste, ciemne włosy.
– Jest super. Dzięki za kolację. Ravioli były pycha.
– Nie ma za co. – Zerknąłem na jej kieliszek i zauważyłem, że był prawie pełny. Wykosztowałem się na butelkę barolo i stwierdziłem, że było warte swojej ceny. – Wino ci nie smakowało?
– Chcesz znać prawdę? – Wzruszyła ramionami. – Nie przepadam za czerwonym winem. Nie chciałam jednak być niegrzeczna.
– Prosząc o to, na co masz ochotę, nie jesteś niegrzeczna – odparłem. – Dam ci to, czego sobie życzysz.
– Mogę prosić o dietetyczną colę?
– Oczywiście. – Przywołałem Larę, zamówiłem dla Reiny dietetyczną colę, a kiedy ją podano, patrzyłem, jak sączy napój przez słomkę. – A więc… mamy twoje urodziny – zacząłem ponownie.
– Tak. – Zerknęła na telefon leżący na stole.
– Chciałabyś dostać prezent?
Rozpromieniła się jak dzieciak, któremu zaproponowano właśnie cukierka.
– Masz dla mnie prezent?
– Niewykluczone. – Przechyliłem głowę i posłałem jej swoje najbardziej uwodzicielskie spojrzenie.
– Enzo, nie musiałeś mi nic kupować. Zabrałeś mnie dzisiaj na kolację.
– Słuchaj, dwadzieścia jeden lat kończy się raz w życiu. Chciałem upamiętnić tę okazję.
– O. To słodkie.
Sięgnąłem do kieszeni marynarki i wyjąłem pudełeczko. Otworzyłem je, błysnąłem brylantem w jej kierunku i uniosłem brew.
– I? Co ty na to?
Otworzyła usta. Gapiła się na klejnot jak na gigantycznego pająka, którego ataku się obawiała.
– Co to jest?
– Pierścionek zaręczynowy. – Zajrzałem do środka, żeby sprawdzić, czy nadal się tam znajdował.
– To… widzę. Ale dlaczego pokazujesz mi pierścionek zaręczynowy w tej chwili?
– No… cóż. – Nagle zrobiło mi się gorąco i się spociłem. Poluzowałem krawat. – Chcę się zaręczyć.
– Ze mną?
– Tak. – Znowu odchrząknąłem. – Z tobą.
– Ale… nawet się nie oświadczyłeś.
– Zrobiłem to.
– Nie. Tylko pokazałeś mi pierścionek.
– W takim razie powinienem się oświadczyć. – Najpierw jednak wsunąłem dwa palce za kołnierzyk białej koszuli i szarpnąłem, by go poluzować. – Wyjdziesz za mnie?
Przyglądała mi się przez chwilę z zaciśniętymi ustami.
– Czuję się niezręcznie, ale… nie.
– Słucham? – Zamrugałem powiekami. – Jak to: nie?
– No, nie. Nie chcę za ciebie wyjść. Spotykamy się od zaledwie trzech miesięcy, Enzo.
– Wiem, ale czas ucieka i… niedługo… miną cztery miesiące.
Wyglądała na zmieszaną.
– Słucham?
– Posłuchaj, wiem, że to się może wydawać takie… nagłe – powiedziałem i znowu pociągnąłem za kołnierzyk. – Ale naprawdę mi się podobasz.
– Tak?
– Jasne.
Splotła ręce na piersi i przyjrzała mi się podejrzliwie.
– To dlaczego nie podejmowałeś żadnych prób?
– Co masz na myśli?
– Całowaliśmy się, ale na tym koniec. A w tych kilku przypadkach, kiedy próbowałam zainicjować coś więcej, wycofywałeś się.
– Starałem się okazywać ci szacunek. – Chwyciłem szklankę z wodą z lodem i upiłem duży łyk. – Chciałem ci dać do zrozumienia, że jestem gotów poczekać.
Pokręciła głową, jakby czegoś nie rozumiała.
– Wiem, ale… to dla mnie dziwne. Myślałam, że jesteś gejem.
– To, że ktoś nie chce uprawiać z tobą seksu, nie musi oznaczać, że jest gejem – rzuciłem z rozdrażnieniem. – I co jest dziwnego w tym, że facet okazuje szacunek dziewczynie, z którą chce się ożenić?
Wywróciła oczami.
– Enzo, na Boga. My nie weźmiemy ślubu.
– A niby czemu?
– Po pierwsze, mam dopiero dwadzieścia jeden lat. Chcę zrobić w życiu różne rzeczy. A kiedy wyjdę za mąż, jeśli w ogóle wyjdę, to owszem chcę, żeby mąż mnie szanował, ale też żeby nie mógł rąk przy sobie utrzymać. Pragnę, by mnie kochał.
– Miłość – prychnąłem ze ściągniętymi brwiami. – Co to jest?
– To coś, co powinieneś czuć do osoby, której się oświadczasz. I… O, a co tu wygrawerowano na tym pierścionku? – Wyciągnęła go z pudełeczka, zanim zdążyłem ją powstrzymać. – „Twój na wieki. Ricky”.
– Eee…
– Czy… – Spojrzała na pierścionek, a potem na mnie. Z niedowierzaniem. – Chciałeś mi dać pierścionek kogoś innego?
– Mogę to wyjaśnić – powiedziałem, chociaż dotarło do mnie, że wszelkie wyjaśnienia zabrzmią okropnie.
– Nie fatyguj się. – Z westchnieniem wcisnęła pierścionek w poduszeczkę i pchnęła pudełeczko w moją stronę. – To bez znaczenia.
Upokorzony zatrzasnąłem wieczko.
– Rety. Pokpiłem sprawę, prawda?
– Zgadza się. Ale to nie pierścionek stanowi problem. – Reina pochyliła się do przodu, wyciągnęła rękę nad stołem, żeby dotknąć mojego przedramienia. – Nie kocham cię, Enzo. A ty nie kochasz mnie, prawda?
Wbiłem wzrok w obrus i pokręciłem głową.
– Poza tym… – Cofnęła rękę i znowu westchnęła. – Wydaje mi się, że wcale by się nam nie udało. Jesteś dla mnie trochę… za stary.
Uniosłem głowę.
– Że co, proszę?
– Nie jesteś stary – poprawiła się szybko. – Ale za stary dla mnie.
W pełni się z nią zgadzałem, ale nie podobało mi się, jak to zabrzmiało. Sięgnąłem po kieliszek i pociągnąłem kilka drogich łyków.
Reina spojrzała na telefon.
– Słuchaj, dzięki za kolację i… i za wszystko, ale chyba będzie najlepiej, jeśli przestaniemy się spotykać.
– Dobra – rzuciłem i pochłonąłem jeszcze trochę wina.
– Moi przyjaciele są w Tipsy Canoe przy tej samej ulicy – oznajmiła. To był niedawno otwarty bar cieszący się popularnością wśród młodszej klienteli. – Chyba po prostu tam pójdę.
– Pozwól, że cię przynajmniej podwiozę. – Odstawiłem pusty kieliszek, wyciągnąłem portfel i rozejrzałem się za Larą, żeby podała mi rachunek.
– Nie musisz, naprawdę. Dopij wino. Wolę się przejść. – Wstała od stołu i wsunęła torebkę pod pachę. – Nie żywisz do mnie urazy?
Usiłowałem się uśmiechnąć, ale kiepsko mi to wyszło.
– Nie żywię.
– Świetnie – powiedziała i znowu zerknęła na telefon. – To do zobaczenia. – Oddalając się, stukała w klawiaturę telefonu.
Skrzywiłem się, wsunąłem pudełeczko z pierścionkiem z powrotem do kieszeni i dolałem sobie wina. W tym momencie stanęła obok mnie Lara.
– Hej – odezwała się. Wyglądała na zdziwioną. – Właśnie widziałam twoją dziewczynę przy drzwiach. Rzuciła cię?
– Uzgodniliśmy, że każde pójdzie w swoją stronę – skłamałem.
– Dzisiaj? Czy tak ogólnie?
– Tak ogólnie.
– Aha. – Zamilkła. – Dobrze się czujesz?
– Tak. – To nie było prawdą. Moje plany właśnie legły w gruzach, a winę za taki stan rzeczy ponosiłem wyłącznie ja sam.
– Podać ci rachunek, żebyś mógł wyjść? – spytała ze współczuciem Lara.
Wzruszyłem ramionami.
– Nie. Nie mam dokąd iść. Chyba że potrzebujesz tego stolika. Jeśli nie, to posiedzę tu jak starzec i wypiję wino w samotności. I tak pewnie będzie do końca moich dni. Mogę się zacząć przyzwyczajać.
– Daj spokój. Wiesz, że nie będziesz długo sam. – Lara dała mi kuksańca w ramię. – A siedź, ile chcesz. Jeśli będę musiała cię wykopać, dam ci znać.
– Dzięki. Zostawię ci dobry napiwek.
Puściła do mnie oko.
– Wiem.
Zostałem sam. Piłem wino i gapiłem się na migoczący płomień świecy, zastanawiając się, co też zrobiłem źle. Czy to moja wina, że nie kochałem Reiny? Powinienem był udawać? Przespać się z nią, żeby to udowodnić? Ten przykład pokazywał doskonale, dlaczego stroniłem od związków.
Kobiety są nieprzewidywalne, wkurzające, zmienne, porywcze. Mówią jedno, robią drugie. Oczekują, że będziesz wiedział, jak postąpić i co powiedzieć, chociaż nic ci nie podpowiedzą. Im zależy na jasnowidzach, nie na mężczyznach. A potem, jeśli zrobisz lub powiesz coś nie tak, albo nie zrobisz lub nie powiesz czegoś, co ich zdaniem powinieneś, wpadają we wściekłość i rzucają w ciebie talerzami bądź przestają się do ciebie odzywać. Rodzice dopiero co świętowali swoją trzydziestą szóstą rocznicę, więc widziałem na własne oczy, jak funkcjonuje małżeństwo. Zmienne nastroje matki i jej wybuchowy temperament doprowadzają ojca do szału, w zamian on potrafi być naprawdę upartym i wojowniczym dupkiem. Mówię o trzydziestu sześciu latach awantur, trzaskania drzwiami i gróźb, że ktoś odejdzie albo wymieni zamki.
Żadne z nich tych gróźb nie zrealizowało. Przecież mam piątkę młodszego rodzeństwa – dwóch braci i trzy siostry. A kiedy rodzice się nie kłócili, całą szóstką zgodnie twierdziliśmy, jakie to żenujące, że nie potrafią rąk od siebie oderwać. Niemniej zawsze przechodzili od jednej skrajności do drugiej. Jak tak można żyć? Gdzie w tym urok?
– Cześć. To miejsce jest zajęte?
Jakby dzisiejszy wieczór nie był dość zły, podniósłszy wzrok, zobaczyłem Biancę DeRossi – ze wszystkich osób na świecie najmniej przeze mnie lubianą. Stała obok stolika z kieliszkiem wina w dłoni.
– A jak ci się zdaje? – warknąłem.
Uśmiechnęła się i usiadła naprzeciwko mnie.
– Dzięki. Chętnie ci potowarzyszę.
Ściągnąłem brwi, dopiłem to, co miałem w kieliszku, i wlałem do niego resztę trunku z butelki. Nigdy nie traktowałem kobiety tak niegrzecznie, ale Bianca nie była zwykłą kobietą. Znałem ją od dziecka – nasze rodziny się przyjaźniły – a ona była zarozumiałym molem książkowym, który uważał, że jest dla mnie za mądry. Za każdym razem, gdy próbowałem z nią porozmawiać, zamykała się w sobie i odchodziła. Rodzice zmusili mnie kiedyś, żebym poszedł z nią na potańcówkę w jej katolickim liceum tylko dla dziewcząt. Nie zdziwiłem się, że nie potrafiła zorganizować sobie chłopaka, skoro przyniosła w torebce książkę i nosa z niej nie wyściubiła. Dla rozrywki prosiłem do tańca inne dziewczyny. Skąd mogłem wiedzieć, że ją tym rozwścieczę na tyle, by powiedziała przyjaciółkom, że mam małego? Nigdy się do niego nie zbliżyła!
O tym, co zrobiła, dowiedziałem się dopiero kilka lat później, kiedy wyrwałem jedną z jej byłych koleżanek z klasy. Dziewczyna wyraziła miłe zaskoczenie szczodrym rozmiarem mojego przyrodzenia. Zapytana o to, dlaczego się spodziewała czegoś innego, wyjawiła mi, co Bianca naopowiadała.
Nadal byłem na nią o to zły.
Bianca od czasu studiów mieszkała w Chicago, ale parę lat temu przeniosła się do Bellamy Creek i od razu przystąpiła do denerwowania mnie, jak za dawnych czasów. Była projektantką wnętrz i lubiła kupować domy, by sprzedawać je z zyskiem, podobnie jak ja. Udawało się jej przebić mnie za każdym razem, gdy rywalizowaliśmy o tę samą nieruchomość, a przez cały czas zachowywała się słodziutko, jak byśmy byli najlepszymi kumplami.
Nie byliśmy. Nie znosiłem jej. Już nie była zarozumiałym molem książkowym, umiała jednak zaleźć mi za skórę.
Co mnie irytowało jeszcze bardziej?
To, że była cholernie seksowna.
– Co tu robisz? – spytałem.
– Rodzina urządziła tu urodziny mojego taty. Nasze spotkania rodzinne szybko się kończą, bo babcia Vinnie ma dziewięćdziesiąt sześć lat. Zasypia mniej więcej po godzinie.
– Rety. Dziewięćdziesiąt sześć lat. – Na moment odpuściłem sobie złość i doceniłem długie życie.
– Tak. Do tego hajtnęła się w wieku dwudziestu jeden lat, urodziła piątkę dzieciaków przed skończeniem trzydziestki i była żoną dziadka Jacka przez siedemdziesiąt lat, aż do jego śmierci. Powtarza mi to za każdym razem, gdy ją widzę, a potem pyta, dlaczego wciąż jestem sama. – Bianca pociągnęła łyk wina.
– Mam kilka wyjaśnień.
Szturchnęła mnie pod stołem stopą.
– A co u ciebie? Wydawało mi się, że cię widziałam z dziewczyną. Albo byłeś na randce, albo się nią opiekowałeś.
Posłałem jej gniewne spojrzenie.
– Zabawne.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Kto to był? Twoja dziewczyna?
– Nie. Rozstaliśmy się.
Otworzyła szeroko oczy.
– Och. Przykro mi to słyszeć.
– Kłamiesz.
– Enzo, być może cię zaskoczę, ale nie jestem twoim wrogiem. Nawet nie jest tak, że jakoś szczególnie cię nie lubię.
– Tak? A od kiedy to?
Wzruszyła ramionami.
– Odkąd przestaliśmy być niedojrzałymi niezdarnymi dzieciakami, które nie wiedziały, jak się przyjaźnić z przedstawicielem przeciwnej płci. Chyba jakoś wtedy.
– Mów za siebie. Ja miałem masę przyjaciółek.
Jej błękitne oczy błysnęły w świetle świec.
– To prawda. Zawsze byłeś kobieciarzem.
Wywróciłem oczami.
– Nieważne. Teraz siedzę tu sam.
– Chwila. Oczekujesz, że będę się nad tobą użalać? Jakbyś nie mógł po wyjściu stąd wyrwać pierwszej napotkanej dziewczyny? Nie ma na świecie kobiety, która potrafi się oprzeć twojemu urokowi, Enzo. Te ciemne oczy. Falujące włosy. Zawadiacki krok Morettich.
– Najwyraźniej straciłem rozpęd – mruknąłem i przelałem do swojego kieliszka wino zostawione przez Reinę.
Bianca przechyliła głowę na bok.
– Wątpię. Przecież ta dziewczyna tak naprawdę ci się nie podobała. Mam rację?
Wzruszyłem ramionami.
– Była okej.
– Stać cię na więcej.
– Nie w tym rzecz.
– A więc w czym?
– Muszę działać szybko.
– Dlaczego? – Zaśmiała się. – Czy o północy zamienisz się w dynię?
– Nie. Jeśli przed trzydziestym piątym rokiem życia nie znajdę sobie żony, firmę Moretti & Sons przejmie mój brat Pietro.
Szczęka jej opadła.
– Serio?
Zamiast odpowiedzieć, wychyliłem ostatnie krople barolo i odstawiłem głośno kieliszek.
– Muszę się czegoś napić. Czegoś mocniejszego.
– Ja też – powiedziała i dopiła swoje wino.
Przywołałem Larę i zamówiliśmy drinki – Dirty Martini z wódką dla Bianki i burbona z lodem dla mnie. Gdy dostaliśmy swoje napoje, pociągnąłem łyk i przyjrzałem się siedzącej naprzeciwko mnie kobiecie. Nie wiem, czy to przez wino, ale wydawała mi się jeszcze bardziej urocza, niż kiedy ją ostatnio widziałem.
Skórę miała tak jasną, że praktycznie świeciła w ciemności, wściekle rude włosy opadały jej do ramion i błyskały złotem w blas-ku świec, błękitne oczy patrzyły uważnie zza okularów w czarnych oprawkach, a szerokie mięsista usta miały kolor krwistej czerwieni. Nos i uszy miała małe – w zasadzie cała była mała i o ile dobrze pamiętałem, nie lubiła, żeby jej to wytykać.
– Co jest? – spytała, skrępowana moim spojrzeniem. Dotknęła włosów. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?
– Zastanawiam się, czym rodzice cię karmili, co nie pozwoliło ci urosnąć.
Karmazynowe usta zrobiły nadąsaną minkę. Usiadła prościej.
– Jestem średniego wzrostu.
– Średniego dla kogo? Dla wiewiórek?
Pociągnęła łyk drinka i zacmokała językiem.
– Masz odwieczną obsesję na punkcie wielkości. Co nam to mówi, doktorze Freudzie? Ktoś tu się martwi, że ma za małego?
– Hej, to ty zapoczątkowałaś plotki o rozmiarach mojego… warsztatu – rzuciłem gniewnie i wypiąłem klatę. – Pozwolę sobie dodać, że zupełnie bezpodstawnie.
– Dobra, dobra. – Odstawiła kieliszek i uniosła ręce. – Pora, żebym cię za to przeprosiła.
– Nie jestem pewien, czy przyjąć przeprosiny – odparłem urażony. – Nie można obrażać męskości faceta w ten sposób, kiedy się jej nawet nie widziało, i oczekiwać, że on stwierdzi, że nic się nie stało. Oczerniłaś klejnoty rodzinne.
Zaśmiała się i wsunęła włosy za ucho.
– Naprawdę przepraszam za to, co powiedziałam. Już nigdy więcej nie oczernię twoich klejnotów.
– A dlaczego w ogóle to zrobiłaś?
Podniosła kieliszek i pociągnęła łyczek.
– Żeby się na tobie odegrać za to, że prosiłeś do tańca wszystkie dziewczyn z wyjątkiem mnie, rzecz jasna
– Co takiego? – prychnąłem. – To absurd. Nie chciałaś ze mną tańczyć.
– A skąd wiesz? Nie zaproponowałeś mi tego.
– Bianca, wzięłaś ze sobą tę pieprzoną książkę i przez cały czas ją czytałaś.
Przycisnęła dłonie do mostka.
– Zmierzch to nie jest zwykła książka, Enzo. Nadal ją czytam co roku.
– Zmierzch? Czy to nie jest o tym nastoletnim wampirze?
– Ten wampir przynajmniej był dżentelmenem.
Wywróciłem oczami.
– Nieważne. Nie chciałaś ze mną nawet rozmawiać, a ja się nudziłem, więc brałem dziewczyny do tańca. Nie wydawało mi się, żeby to było takie ważne.
– Zraniłeś moje uczucia – oznajmiła i kiwnęła w moją stronę zadartym małym nosem. – Wiedziałam, że nie miałeś ochoty tam iść i że to rodzice cię do tego zmusili. Okropnie się z tym czułam, więc postanowiłam się źle zachowywać, żeby zamaskować swoje upokorzenie.
– Nie miałem o tym najmniejszego pojęcia, bo nigdy nic nie powiedziałaś. Ale… przepraszam za to, że zraniłem twoje uczucia.
– Przeprosiny przyjęte. Czy teraz przyjmiesz moje?
– Chyba tak – bąknąłem i znowu się napiłem.
Uśmiechnęła się promiennie.
– Dziękuję. Czy możemy się zacząć przyjaźnić?
– Myślę, że możemy spróbować. Niemniej wciąż nie rozumiem, dlaczego byłaś wtedy taka zarozumiała, zawsze zbyt doskonała, żeby ze mną porozmawiać.
– Nie byłam zarozumiała, Enzo, tylko nieśmiała! – wykrzyknęła, jakbym powinien był to wiedzieć. – A ciebie zawsze otaczał wianuszek dziewczyn, które trzepotały rzęsami, poprawiały długie blond włosy i chichotały jak kretynki ze wszystkiego, co powiedziałeś. To, że do nich się nie zaliczałam, nie znaczy, że uważałam się za zbyt doskonałą. Szczerze mówiąc, jestem w szoku, że w ogóle mnie pamiętasz z tamtego okresu. Nigdy nie zwracałeś na mnie uwagi, bo przeszkadzało ci w tym rozbuchane ego, które przesłaniało ci cały świat.
– No dobra, może powinniśmy już nie wałkować tego, co było – stwierdziłem. Przypomniało mi się, dlaczego za nią nie przepadałem. – Najwyraźniej mamy się zawsze ze sobą nie zgadzać.
– W porządku. – Wyjęła wykałaczkę z drinka i zjadła oliwkę. – A jak się miewa twoje ego dzisiaj? Trochę poobijane, co?
– Nic mu nie jest – powiedziałem i zacisnąłem krawat. – Reina najwidoczniej nie była odpowiednią kandydatką na żonę. Cieszę się, że odmówiła.
Bianca zaczęła się krztusić oliwką.
– Czekaj. – Powachlowała się dłonią i zdołała przełknąć. – Ty się oświadczyłeś tej… Jak miała na imię ta dziewczynka?
– Reina. I nie powinnaś porównywać nikogo do dziecka, Mała.
Zgodnie z moją nadzieją na dźwięk starego przezwiska zmar-szczyła się na chwilę.
– W tej chwili rozmawiamy o tobie. Prosiłeś ją dzisiaj o rękę? Miałeś pierścionek?
Westchnąłem, żałując, że o tym wspomniałem.
– Tak. Miałem.
Oczy jej błysnęły.
– Pokaż.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo to będzie oznaczało wcieranie soli w moje rany.
– Enzo, do cholery. Nie jesteś ranny. Nawet nie kochasz tej dziewczyny. Miałeś wsunąć jej na palec pierścionek, żeby twój ojciec umieścił twoje nazwisko na pierwszym miejscu w firmie. – Wyciągnęła rękę. – Daj mi go.
Coś mi podpowiadało, że pożałuję, ale sięgnąłem do kieszeni marynarki i wyciągnąłem pudełeczko.
Wzięła je ode mnie i otworzyła.
– Śliczny – stwierdziła z oszczędnym podziwem. Zmrużyła oczy i podsunęła okulary na nosie. – Dałeś coś wygrawerować?
Podniosłem szklankę z burbonem i pociągnąłem solidny łyk.
– Nie.
– Ale tu jest napisane… – Odłożyła pudełeczko i wyciągnęła pierścionek z poduszeczki, żeby się lepiej przyjrzeć. Zaczęła się śmiać. – „Twój na wieki. Ricky”?!
– Oddawaj. – Pochyliłem się nad stołem, by odebrać jej pierścionek, ale przesunęła rękę tak, że nie mogłem go dosięgnąć.
– Chwila! Chcę go przymierzyć.
Oparłem się ciężko o ściankę boksu, podniosłem szklankę i dopiłem jej zawartość. Czy ten wieczór może być jeszcze gorszy?
Bianca wsunęła pierścionek na palec – pasował – i wyciągnęła dłoń przed siebie, żeby się jej przyjrzeć.
– A co jej powiedziałeś?
– Oświadczyłem się.
– Ale jak? Powiedziałeś: „Jesteś miłością mojego życia i chcę być z tobą już zawsze”?
– No, niezupełnie. Nie chciałem jej okłamywać. Po prostu… dałem jej pierścionek. – Wykonałem ręką zamaszysty gest.
– Przecież musiałeś coś przy tym powiedzieć.
– A co to za różnica? – spytałem z rozdrażnieniem.
– Słuchaj, tylko próbuję ci pomóc. Zdecydowanie pokpiłeś dzisiaj sprawę, a z tego, co mówisz, to powinieneś znaleźć Lucy dla swojego Ricky’ego dość szybko. Zgadza się?
Rozejrzałem się za Larą. Musiałem się jeszcze napić. I ktoś będzie musiał mnie zawieźć do domu.
– Zgadza się? – Bianca znowu szturchnęła mnie stopą. – Pozwól, że ci pomogę.
– Mogłabyś mi pomóc, wyłącznie biorąc ze mną ślub – burknąłem i przywołałem Larę. – A że to nie wchodzi w grę, kończymy temat.
– Poczekaj chwilę. Kto powiedział, że to nie wchodzi w grę?
– Że co? – Gapiłem się na nią, jakby rogi jej wyrosły.
Bianca nadal przyglądała się pierścionkowi na swoim palcu.
– Tylko głośno myślę. Zdaje się, że każde z nas ma cel, a moglibyśmy te cele zrealizować dzięki jednemu, pozorowanemu, związkowi.
Pokręciłem głową, jakbym chciał myśleć jaśniej, ale mgła pozostała.
– Wiem, że jestem pijany, ale co ty wygadujesz?
Westchnęła i podniosła kieliszek, żeby się napić.
– Mówię o tym, że potrzebujesz żony, by uzyskać to, czego chcesz. Zgodzę się zostać tą żoną, na jakiś czas i na konkretnych warunkach, jeśli ty się zgodzisz dać mi to, czego ja chcę.
Zaprzeczyłem ruchem głowy.
– O nie. Nic z tego. Już wiem, co kombinujesz. Nie zapłacę ci za udawanie mojej żony.
Bianca wywróciła oczami.
– Daruj sobie, Enzo. Nie chcę twoich pieniędzy. Ani ich nie potrzebuję.
– W takim razie nie kumam – powiedziałem, po raz kolejny zupełnie nie rozumiejąc kobiety. – Czego takiego mogłabyś chcieć, co mógłbym ci dać?
Uśmiech, który się pojawił na ustach w kolorze piekielnej czerwieni, powinien był mnie ostrzec o niebezpieczeństwie.
– Dziecka. Chcę dziecka.ROZDZIAŁ DRUGI
Bianca
Wyraz twarzy Enza był bezcenny.
– Słucham?
– Chcę dziecka.
Jego ciemne oczy pociemniały jeszcze bardziej z zaskoczenia.
– Czyjego dziecka?
– Mojego. I… – Zjadłam drugą oliwkę z wykałaczki. – Twojego.
– Nie mam dziecka.
Westchnęłam.
– Enzo, wiem, że jesteś trochę wstawiony, ale postaraj się za mną nadążać. Potrzebujesz żony. Ja chciałabym mieć dziecko. Jeden plus jeden może dać trzy.
Enzo dalej się na mnie gapił, jakby nie wiedział, kim jestem.
– To nie ma sensu.
– To jak najbardziej ma sens.
Ściągnął brwi.
– Nie chcę się z tobą żenić.
– Nie chcesz się z nikim żenić.
– To prawda.
– Jeśli się ożenisz ze mną, ustalimy z góry datę zakończenia związku. Musimy wytrwać na tyle długo, żebyś dostał to, czego chcesz. – Zjadłam trzecią oliwkę. – I żebym ja zdobyła to, czego pragnę, oczywiście.
– No właśnie. O co chodzi z tym dzieckiem?
Nawet z czołem zmarszczonym z konsternacji i z zaciśniętymi zębami był idiotycznie przystojny. Jak zawsze.
Odchrząknęłam.
– O dziecku myślę już od pewnego czasu. Zawsze chciałam mieć dzieci, ale nie spotkałam jeszcze tego jedynego, a w przypadku kobiet zegar biologiczny jest, niestety, prawdą. A mój tyka.
– Ile masz lat?
– Za miesiąc skończę trzydzieści trzy.
– To nie tak dużo. Matka urodziła Matteo, kiedy miała trzydzieści osiem lat.
– Mogę napotkać kilka problemów natury zdrowotnej w sferze ciąży, okej? – Omawianie ich z nim budziło moje skrępowanie, więc pociągnęłam łyk Dirty Martini. – Nie wdając się w szczegóły, powiem tylko, że im wcześniej zajdę w ciążę, tym lepiej dla mnie. Prawdopodobnie będę miała kłopoty z poczęciem, więc odsuwanie tego tylko pogorszy sytuację.
Wyglądał, jakby chciał o coś zapytać, ale zamknął usta i sięgnął po drinka.
– Jak to ma wyglądać? Czy będziemy musieli…
– Nie! – Odstawiłam kieliszek tak gwałtownie, że część trunku wylała się na obrus. – Załatwimy wszystko w klinice leczenia bezpłodności. Ofiarujesz… no wiesz… – Jakoś miałam kłopot z powiedzeniem słowa „sperma”. – Materiał genetyczny.
Uniósł ciemną brew.
– Materiał genetyczny?
– Tak. – Twarz mnie paliła. Wiedziałam, że na policzki wystąpił mi rumieniec. – Procedurę nazywa się zapłodnieniem wewnątrzmacicznym. Ty dostarczasz, no… DNA, które zostaje wymyte i skoncentrowane, a potem pielęgniarka… umieszcza je w mojej macicy.
– Za pomocą takiego jakby zakraplacza? Słyszałem o tym.
Westchnęłam i usiadłam prosto. Czułam się jak dyrektorka podczas rozmowy z problematycznym uczniem.
– Tak jakby.
– Nie brzmi to zbyt seksownie – rzekł i sięgnął znowu po szklankę, ale zdążyłam zauważyć uśmieszek błąkający się na jego ustach.
– To nie miało być seksowne – oznajmiłam sztywno. – To nauka.
– Dobra. I co dalej? Zachodzisz w ciążę, rodzisz nasze naukowo poczęte dziecko. Czy mam się z tobą rozwieść, kiedy będziesz w ciąży? Na to się nie zgadzam. Wyszedłbym na potwora.
– Jeśli chcesz, możemy poczekać do czasu po narodzinach – zapewniłam go szybko. – Nie jestem pewna, ile czasu zajmie zapłodnienie mnie. Możemy chyba zapisać w umowie, że jeśli nie zajdę w ciążę w jakimś określonym czasie, anulujemy układ.
Enzo pomyślał przez chwilę i pokręcił głową.
– Jeśli jednak zajdziesz w ciążę, wyjdę na dupka, jeśli odejdę.
Uniosłam ręce.
– Wezmę winę na siebie. Porzucę cię.
– Przecież będę musiał zrobić coś, żebyś mnie porzuciła. We wszystkich twoich pomysłach okazuję się dupkiem – narzekał. – Nie. Jeśli to zrobimy, to musimy się rozstać w przyjaźni. Nikt nie będzie ponosił winy.
– W porządku. Rozstaniemy się jako przyjaciele.
– Przecież się nawet nie przyjaźnimy.
– No to się rozstaniemy jako nieprzyjaciele! Zakończymy to tak, jak będziesz chciał, Enzo! Zgodzę się. Pod warunkiem że odejdę z dzieckiem.
Enzo usiadł prościej.
– To kolejna kwestia. Mam spłodzić to dziecko i nigdy więcej go nie oglądać?
– Tego nie powiedziałam. Możesz się z nim lub z nią spotykać, jeśli będziesz chciał. Nie wyprowadzę się nigdzie. Chcę mieszkać blisko rodziny. Po to się przeprowadziłam do Bellamy Creek.
– Będę takim… weekendowym tatuśkiem? – Zmrużył oczy i zapatrzył się przed siebie, jakby starał się to sobie wyobrazić.
– Jak chcesz.
Po solidnych trzydziestu sekundach zaglądania w przyszłość pokręcił głową.
– Sam nie wiem. Nie wydaje mi się to w porządku względem dziecka.
– Enzo. – Wyciągnęłam rękę nad stołem i położyłam ją na jego dłoni. Popatrzył na to zaskoczony. – Rozważam bycie samotną matką od kilku lat. Przejrzałam oferty klinik, przeanalizowałam profile dawców, rozmawiałam z rodziną i psychoterapeutką.
– I co powiedzieli?
– Psychoterapeutka mnie rozumie. Rodzina nie. – Zacisnęłam usta. – Zgłaszają kategoryczny sprzeciw. Nie potrafią pojąć, dlaczego chcę mieć dziecko z nieznajomym i wychowywać je samotnie. Są jednak staromodnymi katolikami i chcą dla mnie tego, czego chcieli dla siebie, ale to się nie ziści. Przynajmniej nie w czasie, w którym mogę mieć dziecko. Wiem, że mogę dokonać adopcji i skorzystałabym z niej, tyle że niezamężnej kobiecie trudniej jest adoptować dziecko. Przyznaję, że tu nie zrobiłam rozeznania. Bo naprawdę chciałabym doświadczyć ciąży i urodzić dziecko. Wiem, że będę dobrą mamą.
Enzo nie odrywał wzroku od naszych dłoni. Przełknął głośno ślinę.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, co ludzie mi mówią – powiedziałam. W gardle rosła mi gula.
Spojrzał na mnie.
– Co na przykład?
– Na przykład: „W tym wieku powinnaś obniżyć standardy i znaleźć sobie mężczyznę, który zechce się z tobą związać”. Albo: „Może powinnaś się związać z mężczyzną, który już ma dzieci, skoro ich chcesz”. I: „Jesteś piękną kobietą. Na pewno łatwo ci będzie znaleźć kogoś, kto cię przeleci”.
– Ktoś ci tak powiedział? – Enzo wyglądał na stosownie przerażonego.
– Tak. Ludzie mówią kobietom takie bzdury bezustannie.
– O kurwa. – Pokręcił głową, jakby nie miał pojęcia, jak podli potrafią być ludzie.
To nie był jednak czas na lekcję o tym, jak społeczeństwo traktuje kobiety i ich ciała.
– Pewnie się zastanawiasz, dlaczego ty? – ciągnęłam.
Na jego twarzy pojawił się znajomy wyraz – po części zadziorny, a po części rozbawiony, w proporcji trzy do jednego.
– Niezupełnie.
Zaśmiałam się i cofnęłam rękę.
– I tak ci powiem.
– Mów, proszę. – Napił się burbona. Wiedział, że mu się to spodoba.
– Wiem, że w przeszłości się nie dogadywaliśmy, ale znamy się od dawna i ma to dla mnie znaczenie. Nasze rodziny też się znają od dawna. Darzą się zaufaniem, lojalnością i szacunkiem. Łączy nas historia… wzajemnego wspierania się. I pomyślałam, że pomimo naszej dość wyboistej przeszłości moglibyśmy się wesprzeć. Prawda?
Napił się i zakręcił resztą trunku w szklance.
– Nic nie znaczy dla mnie więcej niż rodzina. To fakt.
– Poza tym łączą nas takie same wartości rodzinne… przystosowane nieco do współczesności. Nie uważam, żeby kobieta musiała mieć męża, aby móc mieć dziecko, ty zaś nie uważasz, by mężczyzna musiał mieć żonę, by przejąć rodzinną firmę.
Enzo się zamyślił.
– Ale hołduję też uczciwości, a twój plan wiąże się z okłamywaniem naszych rodzin i przyjaciół. A moi najbliżsi przyjaciele są dla mnie jak rodzina.
– Wiem i też mi się nie podoba ten element. Za to podoba mi się w tobie – dodałam szybko – że się wahasz, zanim oszukasz ludzi, których kochasz. Po części dlatego chcę, żebyś został ojcem mojego dziecka, pomimo twojego rozdmuchanego ego. Bo w głębi duszy, gdzieś bardzo głęboko, pod pokładami próżności, dumy i egocentryzmu…
– Okej, okej. – Przerwał mi ruchem dłoni. – Wystarczy.
Uśmiechnęłam się.
– Wierzę, że w głębi duszy – kontynuowałam – jesteś porządnym człowiekiem. Honorowym. Godnym zaufania. Troskliwym wobec tych, na których ci zależy.
– Nie zapominaj o mojej twarzy – wtrącił, emanując charakterystycznym ogniem Enza Morettiego, który strawił pewnie więcej majtek, niż posiadałam.
– O twarzy? – Zmrużyłam oczy, jakbym nie brała pod uwagę tego, że był najprzystojniejszym spośród znanych mi mężczyzn. – Przypuszczam, że jest dostatecznie atrakcyjna. Nigdy się jej uważnie nie przyjrzałam.
Zaśmiał się i pokręcił głową.
– Dobra, niech tak będzie. Przekażę swój dostatecznie atrakcyjny wygląd twojemu dziecku z zakraplacza.
– Tak? – Serce zaczęło mi walić.
– A czemu nie? – Wzruszył ramionami, jakby się zgadzał, że pójdzie ze mną na pizzę. – Nie jestem pewien, czy nam się uda kogokolwiek oszukać, ale co mi tam. Nie mam nic do stracenia. Chcę zostać tatą, a lat mi nie ubywa. A pozorowane małżeństwo z tobą wydaje się lepsze od jakiegoś prawdziwego z kimś innym, pod warunkiem że to układ tymczasowy.
– Lepszych oświadczyn chyba nie usłyszę, co? – Popatrzyłam na pierścionek na palcu. – No cóż, Ricky. Chyba znalazłeś swoją Lucy.
– Co zrobiłaś? – Moja młodsza siostra prawie spadła z bieżni, na której biegła obok mnie na siłowni. Musiała się przytrzymać poręczy.
– Poprosiłam Enza Morettiego, żeby został ojcem mojego dziecka. W zamian zaproponowałam mu małżeństwo.
– Bianca! No co ty? – Ellie przebierała nogami, żeby nie stracić równowagi. – Dlaczego to zrobiłaś? Wygląda to na wariactwo.
– Nie ma w tym nic wariackiego. Jest to wręcz bardzo logiczne. – Zwiększyłam tempo z szybkiego marszu na lekki trucht. – Oboje uzyskamy to, na czym każdemu z nas zależy, a dodatkową korzyścią będzie tymczasowość tej sytuacji.
– Tymczasowość? Kiedy się tym ostatnio interesowałam, dowiedziałam się, że dzieci się ma na zawsze.
Parsknęłam śmiechem.
– Wiem, że dziecko jest na zawsze, ale małżeństwo nie. To jest małżeństwo z wyrachowania. W książkach zdarzają się takie co rusz.
– No dobrze, ale to nie jest powieść, Mała, tylko… realne życie. To, o czym mówisz, zakrawa na obłęd! Fałszywy ślub?
– Ćśśś! – złajałam ją i rozejrzałam się, by sprawdzić, czy nikt jej nie usłyszał. O dziewiątej rano w niedzielę na siłowni nie panował tłok, bo większość ludzi była w kościele. Ja poszłam na mszę z rodziną poprzedniego popołudnia, przed kolacją. Nie mogłam bumelować, bo za kilka miesięcy miałam prosić Boga o dużą przysługę, a może niemal o cud, jeśli specjalistka do spraw płodności się nie myliła. – Ślub nie będzie fałszywy. Tylko nasze uczucia.
– To po co brać ślub?
– Przedyskutowaliśmy to i ustaliliśmy, że musimy się naprawdę pobrać, jeśli to ma się udać. Jego ojciec musi mieć pewność. Poza tym chciałabym być jego żoną ze względu na dziecko.
Pokręciła głową.
– Szaleństwo.
– Może i tak, ale się dzieje.
Ellie pozwoliła, by informacja do niej dotarła, kiedy zwiększała kąt nachylenia w swoim urządzeniu. Była o trzy lata młodsza ode mnie. Odziedziczyłyśmy po matce kasztanowe włosy i jasne oczy, ale ona swoje włosy rozjaśniała i była o dobre siedem centymetrów wyższa ode mnie, podczas gdy ja miałam metr pięćdziesiąt. Dla kontrastu nasz młodszy brat JJ był wysoki jak tata, miał też po nim ciemne włosy i oliwkową cerę. Każdego lata narzekałyśmy z Ellie, że może się cieszyć piękną złotą opalenizną, a nas słońce parzyło okrutnie, jeśli nie siedziałyśmy na plaży w bluzkach z długim rękawem i kapeluszach.
– Co zamierzasz powiedzieć rodzicom? – spytała. – Przecież nie możesz udawać, że się z nim spotykałaś.
– Nie – zgodziłam się z nią. – Dlatego nie noszę jeszcze pierścionka.
Ellie musiała się znowu przytrzymać barierek.
– Dał ci pierścionek?
– Tak. – Musiałam zachichotać. – Sytuacja szybko się wczoraj rozwinęła. I właśnie to powiem rodzinie. Wpadliśmy na siebie w DiFiore po urodzinach taty. Rozmawialiśmy przez wiele godzin. I szaleńczo się w sobie zakochaliśmy.
Ellie pokręciła głową.
– Nikt w to nie uwierzy.
– Posłuchaj, potrzebuję twojego wsparcia – powiedziałam błagalnym tonem. – Musisz mi pomóc, Ellie, w przeciwnym razie to się nie uda. Tu masz rację.
– Ale…
– Byłam przy tobie, kiedy powiedziałaś mamie i tacie o swojej dziewczynie – przypomniałam jej.
– Ale to co innego – przekonywała. – Ja naprawdę jestem lesbijką. Szczerze się ze Sierrą kochamy. A ty mnie prosisz, żebym cię wsparła w kłamstwie.
– Masz rację. Przepraszam – przyznałam i poczułam się beznadziejnie. – Zależy mi, żebyś była po mojej stronie.
– I jestem. – Moja siostra głośno westchnęła. – Nie jestem pewna, czy to jest najlepszy sposób na to, żeby mieć dziecko, ale jeśli tak postanowiłaś, to cię wesprę. Co mam robić?
Posłałam jej pełen wdzięczności uśmiech.
– Ciesz się publicznie razem ze mną. Dementuj wszelkie komentarze na temat nieprawdziwości tego związku. Zachwycaj się, że do niego doszło, i wyrażaj przekonanie, że los tak chciał.
– Wiele ode mnie żądasz. Przecież w młodości nie znosiłaś Enza.
– Szczerze mówiąc, pod pewnymi względami nadal doprowadza mnie do szału – wyznałam. – Ale nie muszę go kochać. Akcja wypadnie lepiej, jeśli nie będę go kochała.
– Nie rozumiem.
– Kiedy przyjdzie moment, by to skończyć, nie załamię się. Po prostu odejdę. Poza tym wcale go tak naprawdę nie nienawidziłam – dodałam. – Nie znosiłam tylko tego, że wszystkie dziewczyny wychodziły z siebie, żeby z nim być, a on chłonął całą poświęcaną mu uwagę jak golden retriever smakołyki. Wydawał mi się wstrętny i zarozumiały.
– Słusznie.
– No i może byłam też trochę zazdrosna – wyznałam.
– Zazdrosna? – Ellie zerknęła na mnie zaskoczona. – O niego?
– Tak jakby. A może o te kokieteryjne dziewczyny. – Próbowałam to zrozumieć. – Byłam taka nieśmiała. Chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę, ale nie wiedziałam, jak to okazać. Był taki przystojny i pewny siebie. W jego obecności brakowało mi słów. Dlatego udawałam, że go nienawidzę. To było łatwiejsze, niż przyznać się, że mi się podoba. Rozumiesz?
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_